Top Banner
3 / 2009 / Turystyczne wojaże Rafał / Rafaelo (MT 147) „DAKAR, SENEGAL 2009” TYTUŁ AUTOR NUMER RELACJI 1 /12 W listopadzie dostałem SMS-a od OKP (MT 107): „Mam pomysł na trasę…”. Jak wiadomo, Heniowi się nie odmawia, więc zaczęliśmy drążyć temat. Pomysły krążyły wokół Afryki: Maroko, Algieria, Tunezja, Libia itd. Zawsze coś jednak nie pasowało, a to granica zamknięta (Maroko/Algieria), to zaproszenie konieczne (Algieria) a do Libii wiza to istny cyrk i jeszcze przewodnika na plecy chcieli nam wsadzić… Skoro organizatorzy rajdu Paryż-Dakar ten ostatni odnaleźli na mapie Ameryki Południowej, to my chcemy do tego prawdziwego! Słowo się rzekło, kobyłka u płotu.Z dwóch zrobiło się nas trzech, potem czterech i znowu trzech: Heniek vel OKP (R 1200 GS), Andrzej vel Mengel (R 1200 GS Adv) i ja czyli Rafaelo (R 1200 GS). Marek Giniol niestety zrezygnował, a szkodaMengel został przymuszony delikatną perswazją do zmiany sprzęta na „jedynie słuszną markę” i zakupił szybko nowego GS Adv, nawet udało mu się w dzień wyjazdu zrobić pierwszy przegląd. Chylę czoła, to się nazywa determinacja wyjazdowa. Do dyspozycji mieliśmy maksymalnie trzy tygodnie, trochę mało jak na 14 tys. km na kołach. Dwa sprzęty jeszcze na gwarancji, więc jeszcze serwisy po drodze i być może wymiana opon. Skróciliśmy lekką ręką bujanie się po autostradach, wykorzystując pociąg z Berlina do Narbonne i w drodze powrotnej prom Tanger Genua. Mimo tego skrótu jedno jest pewne, to nie będzie wycieczka krajoznawcza, to jest czysty przelot do Dakaru. Opublikowany materiał otrzymał tytuł WYPRAWY ROKU 2009.
12

Wyprawa Roku 2009

Feb 09, 2016

Download

Documents

Moto-Turysta

Tytuł. DAKAR, SENEGAL 2009 / Autor. Rafaelo (MT 147).
Welcome message from author
This document is posted to help you gain knowledge. Please leave a comment to let me know what you think about it! Share it to your friends and learn new things together.
Transcript
Page 1: Wyprawa Roku 2009

3 / 2009 / Turystyczne wojaże

Rafał / Rafaelo (MT 147)

„DAKAR, SENEGAL 2009”

TYTUŁ

AUTOR

NUMER RELACJI

1 /12

W listopadzie dostałem SMS-a od OKP (MT 107): „Mam pomysł na trasę…”.

Jak wiadomo, Heniowi się nie odmawia, więc zaczęliśmy drążyć temat. Pomysły

krążyły wokół Afryki: Maroko, Algieria, Tunezja, Libia itd. Zawsze coś jednak nie

pasowało, a to granica zamknięta (Maroko/Algieria), to zaproszenie konieczne

(Algieria) a do Libii wiza to istny cyrk i jeszcze przewodnika na plecy chcieli nam

wsadzić… Skoro organizatorzy rajdu Paryż-Dakar ten ostatni odnaleźli na mapie

Ameryki Południowej, to my chcemy do tego prawdziwego! Słowo się rzekło, kobyłka

u płotu. Z dwóch zrobiło się nas trzech, potem czterech i znowu trzech: Heniek vel

OKP (R 1200 GS), Andrzej vel Mengel (R 1200 GS Adv) i ja czyli Rafaelo (R 1200

GS). Marek Giniol niestety zrezygnował, a szkoda…

Mengel został przymuszony delikatną perswazją do zmiany sprzęta na „jedynie

słuszną markę” i zakupił szybko nowego GS Adv, nawet udało mu się w dzień

wyjazdu zrobić pierwszy przegląd. Chylę czoła, to się nazywa determinacja

wyjazdowa. Do dyspozycji mieliśmy maksymalnie trzy tygodnie, trochę mało jak

na 14 tys. km na kołach. Dwa sprzęty jeszcze

na gwarancji, więc jeszcze serwisy po drodze i być

może wymiana opon. Skróciliśmy lekką ręką

bujanie się po autostradach, wykorzystując pociąg

z Berlina do Narbonne i w drodze powrotnej prom

Tanger – Genua. Mimo tego skrótu jedno jest

pewne, to nie będzie wycieczka krajoznawcza,

to jest czysty przelot do Dakaru.

Opublikowany materiał otrzymał tytuł WYPRAWY ROKU 2009.

Page 2: Wyprawa Roku 2009

Dzienne etapy na ile się da lub korygowane możliwością noclegu, praktycznie

bez rezerwy na zwiedzanie czy też inny odpoczynek.

Przygotowania logistyczne padły na mnie, ale za wiele tego nie było: rezerwacja

pociągu, trasa, ewentualne noclegi, mapy, szczepienia, części zamienne, wizy

senegalskie i inne informacje. Znakomitą pomocą było niemieckie forum podróżnicze

www.wuestenschiff.de, aktualne i prawdziwe informacje o planowanych przejazdem

krajach, żadne MSZ z tym by nie nadążyło, między innymi informacja o braku

akceptacji przez Senegal karnetu CPD zaoszczędziła nam kupę kasy i stresów.

Liczne, jakże konieczne spotkania

„robocze” nie wpłynęły korzystnie na naszą

kondycję fizyczną, za to sprzęty gotowe

do trasy wraz z nowymi Metzelerami

Tourance czekały na start. Przygotowania

zakończyliśmy w miarę huczną imprezą,

za liczne przybycie dziękujemy!

Ruszamy 04.04. przy pięknej

słonecznej pogodzie z Zabrza. Dwie godziny

później zabieramy Mengela z Wrocławia,

już po pierwszym przeglądzie i trasa bez

historii do Berlina. Nocleg w Berlinie

również bez historii, no może pomijając

rachunek w hotelowym barze.

W sumie ktoś miał urodziny… Rano jeszcze szybkie zakupy niemieckich, chmielnych

szlagierów eksportowych i wjazd na pociąg. Wynalazek sam w sobie może i ciekawy,

ale gdyby nie WARS

to

nuda.

2 /12

Page 3: Wyprawa Roku 2009

06.04. około południa docieramy do Narbonne. Rozładunek idzie w miarę

sprawnie i ruszamy w kierunku Hiszpanii. Chyba trochę zmęczeni tym nudnym

pociągiem docieramy tylko do Castellon (ok. 540 km). W ramach treningu na kolację

spożywamy pierwsze kebaby popijając kiepskim piwem.

Od rana w Hiszpanii pada, później leje i wieje, kolejność tych cudów natury się

zmienia, niestety nie zmieniają koszmarne ceny za autostrady. Atrakcją dnia była

udana, aczkolwiek niezamierzona próba stawiania Adv na kole, z równie udanym

lądowaniem, uff. Z lekko nadwyrężonym budżetem dojeżdżamy do Torremolinos

(750 km), poziom cen się nie zmienia. Czas uciekać z tej Europy.

08.04. jeszcze 130 km do Algericas

i chyba z 10 bramek na autostradzie, eh

tam Afrykę już widać. W południe

przepływamy promem do Tangeru

i cofamy zegarki o dwie godziny. Odprawa

idzie szybko, pan pomagier - naganiacz

jest trochę zbity z tropu, gdy wyciągamy

gotowe papiery celne (dzięki Consi!).

Wymiana kasy i szukamy biura, aby

zakupić bilety na prom powrotny do Genui.

Nie chce nam się jednak czekać do godz.

15:00 i jedziemy dalej. Bilety nie zając…

Dla odmiany jedziemy znowu autostradą - czas to pieniądz, tak mówią. Marokański

policjant na RT 1150 trochę nas eskortował za darmo. Jego koledzy ukryci

w krzakach nas nie namierzyli, a sprzęt mają bardzo dobry i szybko go refinansują.

Cel Casablanca prawie osiągnięty, nocujemy parę kilometrów przed w Mohamedia.

Szukamy trochę bezskutecznie hotelu, Heniu zabiera wreszcie miejscowego na plecy

i dzięki jego wspaniałej znajomości topografii terenu po godzinie znajdujemy hotel

Sabah. Jest nawet garaż, znaczy się zjazd do piwnicy na śmieci, ale za to strzeżony.

OKP nawet zmienił pana strażnika na rannej zmianie. W hotelu leci akurat Liga

Mistrzów i oglądamy jak Barcelona zmiata Bayern.

3 /12

Page 4: Wyprawa Roku 2009

Jest też bar a w nim „happy hour”… Po godzinie barmanowi nie podoba się nasze

tempo i bar zostaje zamknięty.

Rano po herbatce i słodkim śniadaniu jedziemy dalej na południe, zjeżdżamy

na boczne drogi w kierunku na Agadir. Omijamy ten moloch i nocujemy w Ait-

Melloul. Miasto wydaje się nam trochę dziwne, ale może dlatego że jest już ciemno.

Zniesmaczona mina hotelarza na pytanie o browar i otaczające nas długie czarne

brody rozjaśniają nam trochę umysły, bardzo tu ortodoksyjnie się zrobiło…

Niepoprawny religijnie hotelowy umyślny prowadzi nas zakamarkami na … tak, tak

islamską melinę, gdzie za jedyne 200 Dirhamów (20 EUR) otrzymujemy 10 puszek

piwa. Od jutra już prawdziwa prohibicja.

Zahaczamy o Antyatlas i piękną górską drogą w jeszcze piękniejszej mgle zjeżdżamy

z gór w kierunku Sahary Zachodniej. Kończy się zieleń i zaczyna się robić pustynno-

kamieniście. Im bliżej Atlantyku, tym bardziej wieje a potem już tylko p…i.

Po godzinie karki mamy sztywne. Kamienie powoli ustępują piaskowi, ten z kolei przy

tym wietrze jest wszędzie, również i na rzadkich zakrętach. Od Tiznitu zaczynają się

kontrole na rogatkach miast. Rozdajemy „fiszki” i poprawnie odpowiadamy na

najczęstsze pytanie o zawód. Kontroluje policja, żandarmeria i groźnie wyglądający

cywile. Gdzieś pada hasło „Boniek” i tego się trzymamy aż do granicy z Senegalem.4 /12

Page 5: Wyprawa Roku 2009

Dziś docieramy do Laayounne, chyba największego miasta Sahary Zachodniej.

Miasta są już inne niż w Maroku, nowsze i bardziej uporządkowane. Ludzie wszędzie

życzliwi i żyją bardziej liberalnie. Znajdujemy hotel, w którym mieszkają

przedstawiciele ONZ nadzorujący administrację marokańską na terenie Sahary

Zachodniej. Życie wieczorne toczy się zupełnie normalnie, kafejki pełne nawet

dziewczyny się do nas uśmiechają. W pizzerii obok hotelu jedzonko pełny wypas

za małe pieniądze.

Nazajutrz długi pustynny etap w

kierunku Mauretanii. Jest coraz cieplej,

ale morski „wiaterek” nie daje nam się

spocić. Z tankowaniem nie ma na razie

żadnego problemu, wszędzie jest benzyna

i to dobrej jakości. Tankujemy i śpimy

w ostatnim hotelu w Barbas 75 km przed

granicą z Mauretanią. Rano szybka

zupka Knorra i jedziemy do granicy.

Odprawa po stronie marokańskiej trwa prawie trzy godziny, głównie ze względu

na kolejkę. Szlaban idzie w górę i przed nami osławione 4 km bezdroża z polem

minowym w kierunku granicy mauretańskiej. Spalone wraki aut raczej mnie

przekonują, że były tu miny.

5 /12

Page 6: Wyprawa Roku 2009

Pakujemy się

za Belgiem na GS w piasek i są pierwsze gleby.

Usłużni pomagierzy kierują nas na jeszcze

większy piach, aby za jedyne 5 EUR pomóc się wykopać.

Nie z nami te numery!

Mauretańczycy

odprawiają nas poprawnie,

bez prób wyłudzenia dodatkowej kasy.

Wizy (jednorazowego wjazdu) oraz ubezpieczenia kupujemy

za niecałe 40 EUR na osobę. Motocykle są oczywiście wpisywane do paszportów.

Po niecałej godzinie jesteśmy już w drodze do stolicy Nawakszut.

Po ponad 330 km od ostatniego tankowania dolewamy (niepotrzebnie) paliwo

z kanistrów. 10 km dalej była stacja i miała paliwo. Droga od granicy jest nowa

i prosta jak stół. Tu już jest prawdziwa Sahara. Po drodze obligatoryjne fotki

z wielbłądami i ich właścicielami.

Wczesnym wieczorem jesteśmy

w stolicy i szukamy hotelu, z czym nie

ma żadnego problemu. Tym razem drogi

i wypasiony hotel, ale nie chce nam się

wracać do pensjonatu przy wjeździe

do miasta.

6 /12

Page 7: Wyprawa Roku 2009

ubiegłego roku, trochę poluzowała. Ogólnie bardzo pozytywne wrażenia.

Rano ruszamy w kierunku Senegalu, zostało 200 km do granicy w Rosso nad

rzeką Senegal. Pustynia przechodzi w rodzaj sawanny i robi się coraz bardziej

zielono. O Rosso wiemy dużo i nie chcemy skakać za promem jak pewna pani

podróżująca Cinquecento do Senegalu. Mamy zamiar odbić w prawo i jechać wzdłuż

rzeki do przejścia w Diama.

Zasady ruchu drogowego przestają powoli

obowiązywać, kierunkowskazy zastępuje

klakson i wiara w hamulce tych za nami.

Wiemy o pizzerii Lina (ww. forum) i tam

trafiamy. Dobre jedzenie i drogie piwo, ale

to w końcu Republika Islamska, która

po ostatnim zamachu stanu w sierpniu

Niestety nie zauważyliśmy odbicia w prawo i lądujemy prosto pod żelazną bramą

stanowiącą wjazd do „portu”. Tu się dzieją sceny dantejskie, TiRy próbujące wjechać

na stronę mauretańską przebijają się przez murzyński tłum pchający się do bramy.

My stoimy w środku otoczeni pomagierami-naciągaczami, którzy przysięgają na całą

rodzinę, że przejście w Diama nie działa i most się zawalił. Ściema jak nic,

zawracamy i trafiamy na właściwy zjazd w kierunku Diama. Po chwili goni nas biały

merol i zajeżdża drogę. Wysiadają mundurowe pały i twierdzą stanowczo, że most na

granicy jest kaput. Czujemy, że to druga część scenariusza ściemy, ale nie ma wyjścia.

Już pod eskortą merola przeciskamy się z powrotem przez bramę i Heniek zaczyna

długotrwałe negocjacje z naszymi nowymi przyjaciółmi.7 /12

Page 8: Wyprawa Roku 2009

Pakiet wyjazdowy all inclusive kosztuje nas po 40 EUR, wraz z biletem na prom

za 3 godziny. Za tą kasę łapiemy się na zimną colę i miejsce w cieniu.

Po czterech godzinach wjeżdżamy na prom mimo obiekcji Mengela, że ta łajba musi

zatonąć. Mimochodem dowiadujemy się, że na żadnej z tych granic nie dostaniemy

wizy powrotnej do Mauretanii, tylko w ambasadzie w Dakarze, ok. to przecież nasz

cel. Po stronie senegalskiej przedstawienie trwa 2 kolejne godziny i jest już mniej

kulturalne. Robi się dym, Mengel ratuje kask OKP i swoją komórkę. Biedniejsi

o kolejne 60 EUR i bez większych strat w majątku wyrywamy się na pełnym gazie

z tego urokliwego zakątka Senegalu.

Witają nas dziury, jak u nas po zimie stulecia i moja przednia felga zrobiła sobie

ałka, ale dotrwała dzielnie. W St-Louis witają nas serdecznie senegalskie pały,

wyłudzając po 20 EUR za brak użycia kierunkowskazów. Po 20 km ten sam

scenariusz, tym razem nie mamy, bo nie mamy, gaśnicy ani trójkąta… OKP traci

cierpliwość, a ja czuję, że tę noc spędzimy w senegalskim komisariacie. Jakoś się

udało, późnym wieczorem docieramy do kultowego Zebrabar 15 km za St-Louis.

8 /12

Page 9: Wyprawa Roku 2009

Ośrodek dla europejskich podróżników po Afryce prowadzi Niemka i Szwajcar,

bungalowy nad morzem i luzacki klimat. Dostajemy papu i po browcu, rano

do Dakaru 250 km.

Ruszamy 14 kwietnia o godz. 7:00 skrótem szutrowym przez murzyńskie wioski

i 2,5 godziny później jesteśmy na przedmieściach Dakaru.

Koszmarne korki, a ja z lenistwa nie odpiąłem kufrów, co nie pomaga w tym

szaleństwie. Przed 12:00 składamy wnioski o wizy powrotne i zwiedzamy Dakar.

W Novotelu, pod którym kończył się

kiedyś rajd, pamiątkowe foty i o 16:00

wracamy po wizy. Sprawa się przeciąga

i po dwóch godzinach znów ubożsi

o europejską walutę wracamy późną

nocą do Zebrabar.

Nie polecam nocnej jazdy po Senegalu,

to samobójcza ruletka. Od jutra powrót!

9 /12

Page 10: Wyprawa Roku 2009

Nie zatankowaliśmy w St-Louis a na granicy w Diama nie ma stacji.

Dolewamy 5 litrów i po niecałej godzinie jesteśmy znowu

w Mauretanii. Most graniczny oczywiście

nietknięty… Przed nami 120 km

szutrów przez park

narodowy,

Problem się pojawia 50 km przed stolicą Mauretanii. Jedziemy już asfaltem, ale na

oparach. U przydrożnego Araba zakupujemy 5 litrów czegoś w rodzaju paliwa, ale

tego nam GSy już nie wybaczyły, jedynie Andrzej jest wyluzowany, jego Adv ma

jeszcze 10 litrów w baku. Musimy dolać dużo normalnego paliwa i wymieszać

to dziadostwo, bo my z OKP dalej nie pojedziemy. Zatrzymuję pierwszy samochód

i młody chłopak Alfa deklaruje od razu pomoc. Heniek dosiada się na siódmego

do Renówki 21 i jedzie z nim w siną dalej po wachę. Nasz z lekka przerażony Arab -

Benzyniarz serwuje herbatę i czekamy. Po 3 godzinach mamy benzynę i moja krówka

z trudem odpala. U Heńka wymieniamy już przy latarce świece i prawie odpalił,

gdyby nie akumulator… Teraz jeszcze kable i możemy jechać. Alfa prowadzi nas

jeszcze do Auberge Ankwar i po pięciu wspólnych godzinach wraca do rodziny.

droga ok. a widoki

fauny i flory niesamowite.

Z utwardzonej drogi robi się piach,

przebudowa na odcinku 30 km. Zaczyna się droga

przez mękę, przynajmniej dla mnie. Pytamy robotników o paliwo,

podobne będzie w niedalekiej wsi. Wieś znajdujemy i paliwo też jest…, aczkolwiek

wątpliwej jakości. GSy odpłacają nam tę zdradę spalaniem po 9 litrów.

Z dojazdem do Nawakszut może być problem.

10 /12

Page 11: Wyprawa Roku 2009

Dzięki ALFA! W Auberge Ankwar o 23:30 nie ma problemu z jedzeniem i piwem,

wszystko załatwiają od ręki.

Rano już z normalnym paliwem ruszamy w długi etap powrotny. Robimy 900

km do Dakhli włącznie z granicą do Maroka i polem „minowym”, tym razem to już

bułka z masłem. Dakhla to kurort ze specjalnością Kite Surfing, my koncentrujemy się

na hotelowym barze i ruszamy rano dalej. Czyścimy filtry powietrza i po małym

spacerze kierunek północ.

Wieje oczywiście jak w pierwsza stronę, tym razem z drugiego boku. W Maroku był

strajk transportowców i znowu brak paliwa. Tym razem stajemy 80 km przed

Boujdour. Mengel jedzie po paliwo, my z Heńkiem leżymy na piachu. Trzy godziny

stracone, przez co dojeżdżamy tylko do Laayoune. Jest już 17.04., a 20.04. chcemy

na prom no i bilety trzeba jeszcze kupić.

Spotykamy się 19.04. wieczorem w Tangerze.

Robimy sobie małą imprezkę, co by uczcić

wreszcie godnie ten Dakar. Bilety nie zając, nie

uciekły. Odpoczywamy przy basenie hotelowym

i wieczorem pakujemy się na prom.

Przed nami 2,5 dnia nudy.

Z Laouyoune

pedałujemy 900 km

do Marakeszu. Heniek

odbija w wyższy Atlas

i nie dociera

do Marakeszu.

11 /12

Page 12: Wyprawa Roku 2009

12 /12

Z Genui wyruszamy przed południem

i dojeżdżamy pod Graz. Dla odmiany wali

deszcz ze śniegiem i temperatura spadła

do 2 stopni. W Gasthofie połykamy wreszcie

porządnego sznycla i Weizenbier.

W piątek docieram do domu, cały, zdrowy

i zadowolony.

Na zegarze doszło u mnie ponad 10 tys. km, GS spisał się bez zarzutu, wymieniłem

żarówkę H7, nie spalił prawie ani grama oleju, obeszło się bez dolewki. Drogi

wszędzie lepsze niż u nas, ludzie życzliwi i pomocni. Granice miały swój urok, u nas

20 lat temu nie było inaczej. Pały i naciągacze? Zostawię bez porównania, każdy wie

jak jest. Dla mnie pozytywną niespodzianką była Mauretania, wszelkie mity zostały

obalone. OKP i Mengel, dzięki i do następnej trasy!

Wersja OKP jest trochę krótsza:

„Wyjazd nastąpił 4 kwietnia, nocleg w Berlinie, pociąg do Narbonne, przejazd nudnymi

francuskimi i hiszpańskimi autobanami, przeprawa do Maroka, jazda przez Atlas [ super

widoki ], Sahara Zachodnia [ tam miało nam łby pourywać tak wiało], Mauretania [ cena

browca 7 Euro ], Senegal i niezapomniane przejście graniczne w Rosso, dojazd do punktu

docelowego czyli do Dakaru, na powrocie na 2 dni się rozdzielamy, chłopaki tną

do Tangeru, ja pośmigać po Atlasie, powrót promem do Genui i smoczenie browca i czego

tam jeszcze popadnie, powrót przez Alpy.”

Podsumowanie:

„Najładniejsza Mauretania i góry Atlas, największe wrażenie ; przejście graniczne w Rosso

[ Armenia przy tym to pryszcz ], motocykle spisały się na piątkę , towarzysze podroży

również. Szczególne podziękowania Rafałowi za perfekcyjne przygotowanie trasy od strony

logistycznej i technicznej.

Ps. Nadmieniam jednocześnie iż ze względu na panującą w tych krajach prohibicję, moja

noga na tej ziemi już nie będzie człapać, przestawiam się w myśl starego hasła

DRANG NACH OSTEN tylko i wyłącznie na wschód!”

Pozdrawiam,Rafaelo (MT 147)

Pozdrawiam,OKP (MT 107)