Top Banner

of 3710

Wyprawa Skrytobojcy - Robin Hobb.pdf

Oct 16, 2015

Download

Documents

Jan Abramek
Welcome message from author
This document is posted to help you gain knowledge. Please leave a comment to let me know what you think about it! Share it to your friends and learn new things together.
Transcript
  • Robin Hobb

    Wyprawa Skrytobjcy

    Trzeci tom cyklu

  • * * *

    Krlestwo Szeciu Ksistw upadapod rzdami samozwaczego

    wadcy, wci atakowane przeznajedcw z Wysp Zewntrznych.Mody skrytobjca Bastard wyruszana poszukiwanie krla Szczerego,

    ktry powinien obj tron.Posuszny nieubaganemu

    przeznaczeniu, poda trudnymiciekami do krainy Najstarszych,

    gdzie od pokole nie postaa ludzkastopa. Poznaje, co znaczy

    powiecenie, lojalno i odwaga -za t nauk przyjdzie mu zapaci

  • wysok cen.

    * * *

  • Spis treci

    Prolog okryty niepamici

    Rozdzia pierwszy

    Narodziny w grobie

    Rozdzia drugi

    Rozstania

  • Rozdzia trzeci

    Wyprawa

    Rozdzia czwarty

    Droga nadrzeczna

    Rozdzia pity

    Konfrontacja

    Rozdzia szsty

    Moc i rozumienie

  • Rozdzia sidmy

    Ksistwo Trzody

    Rozdzia smy

    Kupiecki Brd

    Rozdzia dziewity

    Skrytobjca

    Rozdzia dziesity

    Targ najemnikw

  • Rozdzia jedenasty

    Pasterz

    Rozdzia dwunasty

    Podejrzenia

    Rozdzia trzynasty

    Bkitne

    Rozdzia czternasty

    Przemytnicy

  • Rozdzia pitnasty

    Pustka

    Rozdzia szesnasty

    Ustronie

    Rozdzia siedemnasty

    Przeprawa przez rzek

    Rozdzia osiemnasty

    Ksiycowe Oko

  • Rozdzia dziewitnasty

    Pogo

    Rozdzia dwudziesty

    Strome

    Rozdzia dwudziesty pierwszy

    Trudne spotkania

    Rozdzia dwudziesty drugi

    Decyzja

  • Rozdzia dwudziesty trzeci

    Krlestwo Grskie

    Rozdzia dwudziesty czwarty

    Droga Mocy

    Rozdzia dwudziesty pity

    Strategia

    Rozdzia dwudziesty szsty

    Drogowskazy

  • Rozdzia dwudziesty sidmy

    Czarne Miasto

    Rozdzia dwudziesty smy

    Krg Mocy

    Rozdzia dwudziesty dziewity

    Kogucia Korona

    Rozdzia trzydziesty

    Smoczy Ogrd

  • Rozdzia trzydziesty pierwszy

    Kozek

    Rozdzia trzydziesty drugi

    Kapelinowa Plaa

    Rozdzia trzydziesty trzeci

    Kamienioom

    Rozdzia trzydziesty czwarty

    Dziewczyna na smoku

  • Rozdzia trzydziesty pity

    Tajemnice Pustki

    Rozdzia trzydziesty szsty

    Miecz i rozumienie

    Rozdzia trzydziesty sidmy

    Karmienie smoka

    Rozdzia trzydziesty smy

    Umowa

  • Rozdzia trzydziesty dziewity

    Smok Szczerego

    Rozdzia czterdziesty

    Ksi Wadczy

    Rozdzia czterdziesty pierwszy

    Skryba

  • Prolog okryty niepamici

    Kadego ranka donie mamuwalane inkaustem. Niekiedy budzsi z twarz na stok, pomidzyzwojami i arkuszami papieru.Chopiec, przynoszc jedzenie natacy, omiela si czasem besztamnie, e wieczorem nie poszedemdo ka. Bywa jednak, e tylko namnie spoglda z wyrzutem i milczy.Nie prbuj si przed nim tumaczy

  • ze swoich uczynkw. Podobnegodowiadczenia nie sposbprzekaza; kady musi je zdobysam.

    Czowiekowi potrzebny jest wyciu cel. Prawda to znana wszemwobec nie od dzisiaj. Mino adnekilka lat, nim j pojem, jednak razwyuczywszy si lekcji, nigdy ju jejnie zapomniaem. Znalazem sobie,cho nie bez waha i rozterek,poyteczne zajcie na jesie ycia.Podjem si zadania, ktre dawnochcieli speni ksina Cierpliwaoraz nadworny skryba KoziejTwierdzy, Krzewiciel. Zaczemmianowicie tworzy kompletn

  • histori Krlestwa Szeciu Ksistw.Niestety, trudno mi si duej skupina jednym wtku. Wci odchodzod tematu, pogram si wrozwaaniach o magii, roztrzsamukady politycznych si, snujrefleksje nad innymi kulturami. Wchwilach gdy bl dokucza minajmocniej, gdy nie potrafisformuowa myli do jasno, by jeprzela na papier, pracuj nadtumaczeniami albo prbujstworzy czytelny zapis starychdokumentw. Daj zajcie doniomw nadziei ofiarowania odpoczynkuumysowi.

    Pisanie mi suy, podobnie jak

  • ksiciu Szczeremu rysowanie map.Trzeba si skupi, trzeba bystarannym - std niekiedy omaludaje mi si zapomnie osamotnoci, o powiceniu, ozadawnionym blu. Mona si wtakiej pracy zatraci. Mona tepj jeszcze dalej i uton wpowodzi wspomnie. Zbyt czstoporzucaem histori KrlestwaSzeciu Ksistw, zbaczajc ku losomBastarda Rycerskiego. Owe nawrotydo przeszoci bolenie miuwiadamiaj, kim byem niegdyoraz kim si staem.

    Gdy czowiek pogry si wrozpamitywaniu, zadziwiajco

  • wiele szczegw odywa mu wpamici. Nie wszystkiewspomnienia s bolesne. Miaemprzecie wiernych przyjaci iprzekonaem si, e darzyli mnieuczuciem gbszym, ni wolno mibyo oczekiwa. Oprcz tragedii izego losu poznaem take jasnestrony ycia - mie chwile napeniayserce odwag, cho z moim losemzostao zwizane - jakprzypuszczam - wicej nieszcz,ni mona znale w przecitnymludzkim ywocie; mao kto poznamier w lochu albo wntrze trumnyzagrzebanej w zmarznitej ziemi.Rozum wzdraga si przed

  • przywoaniem na pamiszczegw podobnych zdarze. Coinnego wiedzie, e ksi Wadczypozbawi mnie ycia, a co innegorozpamitywa, jak wloky sigodziny, dni i noce, gdy morzymnie godem albo kaza bi donieprzytomnoci. Na myl o tamtychwypadkach jeszcze dzisiaj - po tylulatach - obezwadniajcy strachciska mi serce lodowat doni.Dobrze pamitam oczy czowieka,ktry zama mi nos. Nigdy niezapomn chrzstu miadonejkoci. W koszmarach sennych nadalrobi wszystko co w mej mocy, bysi utrzyma na nogach, prbuj nie

  • myle, e zbieram siy doostatecznego ataku nasamozwaca. Wanie wtedy ksiWadczy wymierzy mi siarczystypoliczek, gboko rozdnapuchnit skr. Do dzipozostaa w tym miejscu blizna.

    Nigdy sobie nie wybacz, epozwoliem mu triumfowa - epoknem trucizn i umarem.

    Gorsze ni tamte wypadki jestwspomnienie utraconych na zawszeprzyjaci. Bastard Rycerski zostazabity przez ksicia Wadczego,tote nie mg si pojawi znowu.Nie odnowiem wizi z

  • mieszkacami Koziej Twierdzy,ktrzy znali mnie jeszcze jakoszecioletniego chopca. Nigdywicej nie zamieszkaem wkrlewskim zamku, nie usugiwaemksinej Cierpliwej, nie siadywaemna stopniu kominka u stp Ciernia.Tamto ycie si skoczyo. Moiprzyjaciele ginli albo czyli si wpary, jedne dzieci dorastay, innesi rodziy... ja zostaem z tychzdarze na zawsze wyczony.

    Jeszcze i teraz yj ludzie niegdymi bliscy. Niekiedy ogarnia mnieprzemona ch, by ich zobaczy,by zamieni cho sowo... pooykres wiecznej samotnoci.

  • Nie mog.

    Tamte lata stanowi zamknityrozdzia. Niedostpne s dla mnietake przysze losy dawnychprzyjaci. Mam te za sob czas -wieczno, cho nie trwaa nawetmiesica - gdy pogrzebano mnie wlochach, potem w trumnie.

    Krl Roztropny zmar mi narkach, a nie uczestniczyem w jegopogrzebie. Nie byem take obecnyna posiedzeniu Rady Krlestwa,ktra pomiertnie uznaa mniewinnym uprawiania magiiRozumienia, a co za tym idzie,zasugujcym na mier, ktra ju

  • staa si moim udziaem.

    O ciao Bastarda Rycerskiegoupomniaa si ksina Cierpliwa.Kobieta ekscentryczna, wdowa pomoim ojcu, niegdy ywica wieleurazy, gdy maonek spodzi przedlubem bkarta. Ona waniezabraa mnie z celi; zniewiadomego powodu oczycia mirany i starannie je opatrzya,jakbym cigle by ywy. Wasnymirkoma obmya zwoki,przygotowaa je do pochwku,wyprostowaa podkurczonekoczyny, owina trupa caunem.Kazaa wykopa grb i dopilnowaazoenia ciaa w trumnie. Pochoway

  • mnie tylko we dwie: ksina orazjej pokojowa, Lamwka. Wszyscyinni - ze strachu lub przenikniciwstrtem - opucili mnie wostatniej drodze.

    Ksina Cierpliwa nie wiedziaa,e kilka nocy pniej Brus wraz zCierniem, moim mistrzem w nauceskrytobjczego fachu, wykopa mniespod niegu, wydoby spod zwawzmarznitej ziemi przygniatajcychtrumn. Tylko oni dwaj byli obecni,gdy Brus wyama wieko drewnianejskrzyni i wycign trupa, a potem -magi Rozumienia - wezwa wilka,ktremu powierzyem dusz.Wtoczyli j na powrt w

  • zmaltretowane ciao. Podnieli mniei w ludzkiej postaci poprowadzili doycia, przypominajc jak to jest,gdy si podlega krlowi i jest sizwizanym przysig. Po dzi dzienie mam pewnoci, czy jestem imza to wdziczny. Moliwe e - jaktwierdzi krlewski trefni - nie mieliwyboru. Moe nie ma tu miejsca nawdziczno czy obwinianie, lecztylko na prb poznania si, ktrenami rzdz.

  • Rozdzia pierwszy

    Narodziny w grobie

    W Krainie Miedzi panuje ustrjniewolniczy. Ludzie pozostajcywasnoci innych osbwykorzystywani s do najciszychprac: w kopalniach, przy wytopiestali, na galerach, przy uprztaniu iwywoeniu odpadkw, na polachalbo w domach publicznych. Co

  • zastanawiajce, pracuj take jakoopiekunowie i nauczyciele dzieci,kucharze, skryby czy rzemielnicy. Upodstaw imponujcych osignicywilizacyjnych Krainy Miedzi - odwielkich bibliotek miasta Jep, poosawione fontanny i anie wSinjonie - ley trud niewolnikw.

    Miasto Wolnego Handlu jestnajwikszym rynkiem obrotuniewolnikami. Swego czasuznakomita ich wikszo byarekrutowana spord jecwwojennych. Dzi utrzymuje sioficjalnie, e to jedyna drogapozyskiwania tego rodzaju suby,skdind wiadomo jednak, i w

  • bliszych nam czasach wojnyprzestay zaspokaja popyt nawyksztaconych niewolnikw, aponiewa kupcy z Miasta WolnegoHandlu wykazuj wielepomysowoci, nie dziwota, i wtym wanie kontekcie wspominasi o pirackich napadach w okolicyWysp Kupieckich. Nabywcyniewolnikw zazwyczaj niewykazuj zainteresowaniasposobami pozyskiwania ywegotowaru dopty, dopki jest on wdobrym zdrowiu.

    W Krlestwie Szeciu Ksistwniewolnictwo nigdy nie istniao.Bywa, e czowiek skazany za

  • przestpstwo suy temu, komuwyrzdzi krzywd, ale zawszeokrela si czas trwania kary i nigdynie odbiera skazacowi wolnoci.Jeli zbrodniarz popeni czyn zbytohydny, by go odkupi prac - paciyciem. Nasze prawo nie zezwalate na przywoenie niewolnikw zinnych krajw i na wykorzystywanieludzi w tej roli. Nic dziwnego zatem,e wielu sucych z Krainy Miedzi,takim czy innym sposobemuzyskawszy wolno, wybiera naswoj now ojczyzn KrlestwoSzeciu Ksistw.

    Wyzwolecy od wiekw przywozilido nas pradawne tradycje oraz

  • legendy swoich narodw. Jedno zzapamitanych przeze mnie podatraktowao o dziewczynie vecci,czyli - w jzyku mieszkacwKrlestwa Szeciu Ksistw -skaonej Rozumieniem. Chciaaopuci dom rodzinny i uda si zaukochanym, pragna zosta jegoon. Zdaniem rodzicw kandydatnie by wart ich crki, nie dali wicmodym swego przyzwolenia.Posuszna dziewczyna nie miaazama zakazu, lecz kochaawybranka tak gorco, e niepotrafia bez niego y. Zlega wou i wkrtce umara ze smutku.Rodzice, pogreni w aobie,

  • pochowali j, wyrzucajc sobie, enie pozwolili crce i za gosemserca. Nie wiedzieli, i bya onazwizana Rozumieniem z pewnniedwiedzic. Zwierzzaopiekowao si dusz dziewczyny:nie pozwolio jej ulecie z tegowiata i w trzeci noc po pogrzebierozkopao mogi, a wwczas duchpowrci do ciaa. Z tych narodzin wgrobie przysza na wiat nowaosoba, nie skrpowanaobowizkiem posuszestwa wobecrodzicw. Zakochana opuciatrumn i podya ladem swejjedynej prawdziwej mioci.Opowie ma smutne zakoczenie,

  • gdy jej bohaterka, bdc przezjaki czas niedwiedzic, nigdy dokoca nie staa si na powrtczowiekiem i ukochany ju jej niechcia.

    Pamitajc o tej pradawnejlegendzie, Brus powzi decyzj, bysprbowa uwolni mnie z lochwksicia Wadczego za pomocmiertelnej trucizny.

    * * *

    W izbie byo za gorco. I za maomiejsca. Dyszenie ju nie

  • pomagao. Wstaem od stou,podszedem do stojcej w kciebeczki z wod. Zdjem pokryw,pocignem gboki yk.

    Serce Stada warkn.

    - Kubikiem, Bastardzie.

    Woda kapaa mi z brody.Patrzyem na niego bez zmrueniapowieki.

    - Otrzyj twarz. - Serce Stadaodwrci wzrok, zaj si prac.

    Wciera tuszcz w skrzane paski.Wcignem nosem smakowit

  • wo, oblizaem wargi.

    - Jestem godny - powiedziaem.

    - Usid i skocz prac. Potemzjemy.

    Prbowaem sobie przypomnie,czego ode mnie chcia. Wreszcierozjanio mi si w gowie. Na blaciestou, od mojej strony, leao kilkaskrzanych paskw. Podszedem,usiadem na twardym taborecie.

    - Jestem godny teraz -wyjaniem mu.

    Znowu popatrzy na mnie w ten

  • sposb. Zupenie jakby warkn,cho przecie nie pokaza zbw.Serce Stada potrafi warczeoczyma. Westchnem. j pachniawyjtkowo apetycznie. Przeknemlin. Opuciem wzrok. Przede mnleay skrzane paski i jakiedrobne metalowe przedmioty.Przygldaem im si, a Serce Stadaprzerwa prac, wytar donie wszmat.

    - Tutaj masz. - Trci palcemkawaek skry. - W tym miejscunaprawiae. - Sta nade mn, awrciem do przerwanego zajcia.Pochyliem si, eby powcharzemie, a wtedy Serce Stada

  • szturchn mnie mocno w rami. -Przesta!

    Grna warga sama mi si uniosa,ale nie warknem. Kiedy zdarzaomi si warkn, Serce Stada stawasi bardzo zy. Jaki czas trzymaempaski w rkach, a potem mojedonie przypomniay sobie, co majrobi. Troch zdziwiony patrzyemna wasne palce borykajce si zrzemieniami. Gdy skoczyem,uniosem swoje dzieo i mocnopocignem na boki, by pokaza,e nie puci, nawet jeli ko zarzucibem.

    - Ale nie ma konia -

  • zreflektowaem si. - Wszystkiekonie znikny.

    Bracie?

    Ju id. - Podniosem si ztaboretu i ruszyem do drzwi.

    - Wr! - rozkaza Serce Stada. -Siadaj.

    lepun czeka - powiedziaem iprzypomniaem sobie, e w tensposb Serce Stada mnie nie syszy.Byem pewien, e mgby, gdybytylko sprbowa - ale nie chciaprbowa. Wiedziaem te, e jeliznowu tak si do niego odezw,

  • zostan ukarany. Nie pozwala miza czsto rozmawia w ten sposbze lepunem. Ukaraby nawetlepuna, gdyby wilk za duo mwido mnie. Wydawao mi si toniezrozumiae.

    - lepun czeka - powiedziaemustami.

    - Wiem.

    - Teraz jest dobry czas napolowanie.

    - Zostaniesz. Mamy jedzenie.

    - lepun i ja moemy znale

  • nowe miso. - linka napyna mido ust. wieo upolowany krlik.Wntrznoci parujce w chodziezimowej nocy. Tego chciaem.

    - lepun bdzie musia zapolowasam - oznajmi Serce Stada.Podszed do okna, uchyli okiennice.Do wntrza wtargno chodnepowietrze. Poczuem zapachlepuna, a gdzie dalej nienegokota. Wilk zaskowycza. - Odejd -rozkaza mu Serce Stada. - Id std.Id polowa, id si naje.Naszego misa nie wystarczy dlaciebie.

    lepun odskoczy przed wiatem

  • wylewajcym si z okna. Nie uciekdaleko. Czeka na mnie, alewiedziaem, e nie bdzie czekadugo. On te by godny.

    Serce Stada podszed do ognia,odsun kocioek od pomieni, zdjpokryw. Uniosa si para,zapachniao w caej izbie. Ziarno,korzenie, prawie rozgotowanemiso. Byem godny, wicwchaem. Zaczem popiskiwa,wtedy Serce Stada znowu warknna mnie oczyma. Wrciem natwardy stoek. Usiadem. Czekaem.

    Dugo to trwao. Najpierwpozbiera ze stou skrzane paski i

  • odwiesi je na hak. Potem odsungarnczek z ojem. Potem ustawi nastole gorcy kocioek. Potemjeszcze dwie miski i dwa kubki. Dokubkw nala wody. Pooy n idwie yki. Z szafki przynis chleb igarnuszek konfitury. Postawiprzede mn misk z gulaszem, alewiedziaem, e nie wolno mi gotkn. Musiaem siedzie, a niewolno mi byo rusza jedzenia; onukroi chleb i poda mi kawaek.Mogem trzyma chleb, lecz niewolno mi byo go je, dopki SerceStada take nie usidzie, ze swojmisk, ze swoim gulaszem i zeswoim chlebem.

  • - We yk - przypomnia mi.

    Wolno usiad na stoku obokmnie. Trzymaem yk i chleb iczekaem, czekaem, czekaem. Niespuszczaem z niego wzroku, ale niepotrafiem pohamowa ruchwszczki. Rozgniewao go to.Zacisnem zby. Wreszciepowiedzia:

    - Teraz bdziemy jedli.

    Na tym jednak nie koniec udrki.Wolno mi byo ugry tylko raz.Potem musiaem przeu i pokn,zanim wsadziem do ust nastpnporcj. W przeciwnym wypadku

  • czekaa mnie bura. Wolno mi byobra tylko tyle gulaszu, ile simiecio na yce. Podniosemkubek. Napiem si z niego. SerceStada nagrodzi mnie umiechem.

    - Dobry Bastard. Dobry.

    Ja te si umiechnem, alezaraz odgryzem zbyt duy kschleba i Serce Stada cign brwi.Prbowaem yka wolno, leczbyem strasznie godny, a przedemn stao jedzenie i nierozumiaem, dlaczego on mi niepozwala zwyczajnie wszystkiegozje. Jedzenie na sposb ludzkizajmowao bardzo duo czasu.

  • Serce Stada specjalnie robi gulaszo wiele za gorcy, ebym sisparzy, jeli bd wkada do ust zaduo naraz. Mylaem o tym przezchwil.

    - Specjalnie robisz za gorcejedzenie - powiedziaem. - ebymsi sparzy, jeli bd za szybkojad.

    Tym razem umiech wypez najego twarz znacznie wolniej. SerceStada pokiwa gow.

    Mimo wszystko zawsze koczyemjako pierwszy. Musiaem potemsiedzie i czeka, a on skoczy.

  • - Bastardzie, masz dzisiaj dobrydzie - odezwa si w kocu. -Chopcze? - Podniosem na niegowzrok. - Powiedz co.

    - Co?

    - Cokolwiek.

    - Cokolwiek.

    Zmarszczy brwi, a ja miaemochot warkn, bo przeciezrobiem, co kaza. Po chwili wsta iprzynis butelk. Nala czego doswojego kubka. Wycign flaszkw moj stron.

  • - Chcesz troch?

    Zapach ku w nozdrza.Odsunem si.

    - Odpowiedz - przypomnia mi.

    - Nie. Nie. To za woda.

    - Nie. To pody trunek. Okowita zjeyn, najtasza. Kiedy jej nieznosiem, a ty uwielbiae.

    Wydmuchnem z nosa dranicyzapach.

    - Nigdy tego nie lubilimy.

    Serce Stada wsta i podszed do

  • okna. Otworzy je ponownie.

    - Kazaem ci i polowa!

    lepun poderwa si i uciek.lepun boi si Serca Stada taksamo jak ja. Kiedy rzuciem si naSerce Stada. Byem dugo chory, atamtego dnia poczuem si lepiej ichciaem wyj, chciaem polowa,a on mi nie pozwoli. Sta pomidzymn a drzwiami, wic na niegoskoczyem. Uderzy mnie pici, apotem przycisn do ziemi. Nie jestwikszy ode mnie. Ale jest uparty imdrzejszy. Zna duo sposobw,eby wymusi posuch, a wikszoz nich sprawia bl. Przycisn mnie

  • do ziemi, leaem na grzbiecie,miaem odsonite gardo i dugi,bardzo dugi czas czekaem na byskjego zbw. Za kadym razem,kiedy si poruszyem, wymierza mimocnego szturchaca. lepunwarcza, ale nie za blisko drzwi - inie prbowa wej. Kiedyzaskowyczaem o lito, SerceStada uderzy mnie jeszcze raz.

    - Cisza! - rozkaza.

    A kiedy ucichem, powiedzia:

    - Ty jeste modszy. Ja jestemstarszy i mdrzejszy. Walcz lepiejni ty i lepiej poluj. Bdziesz robi,

  • co ci ka. Zrozumiano?

    Tak - odpowiedziaem. - Tak, tojest prawo stada, rozumiem,rozumiem.

    Znowu mnie uderzy i przyciskado ziemi, z odsonitym gardem,dopki nie powiedziaem ustami:

    - Tak, rozumiem.

    Serce Stada wrci teraz do stou,nala okowity do mojego kubka.Postawi go przede mn; musiaemwcha. Prychnem.

    - Skosztuj - nastawa. - Odrobin.

  • Kiedy to lubie. Pijae ten trunekw miecie jeszcze w czasach, gdynie pozwalaem ci samemu wczysi po tawernach. A potem uemit i sdzie, e niczego niepodejrzewam.

    Pokrciem gow.

    - Nie zrobibym czego, czego mizabronie. Ja rozumiem.

    Wyda z siebie dziwny dwik. Nito czknicie, ni kichnicie.

    - O, czsto amae zakazy.Bardzo czsto.

  • Raz jeszcze pokrciem gow.

    - Nie pamitam.

    - Jeszcze nie. Przypomnisz sobie.- Znowu wskaza okowit. - No,sprbuj. Odrobin. Moe dobrze cizrobi.

    Skoro kaza, sprbowaem. Pynzapiek mnie w ustach i w nosie, niemogem si pozby przykregosmaku. Niechccy rozlaem resztkz kubka.

    - No tak. Ksina Cierpliwa byabyuszczliwiona. - Tylko tylepowiedzia. Kaza mi wzi szmat i

  • zetrze st. A potem wyczycinaczynia wod i na koniec wytrzeje do sucha.

    * * *

    Niekiedy si trzsem i zarazprzewracaem na ziemi. Bezadnego powodu. Serce Stadaprbowa mnie przytrzymywa.Czasami trzsem si tak, e azasypiaem. Kiedy si pniejbudziem, wszystko mnie bolao. Ibrzuch, i grzbiet... Czasamiprzygryzaem sobie jzyk. Bardzomi si to nie podobao. lepun by

  • wystraszony.

    A czasem by razem ze mn i zelepunem jeszcze jeden, ktrymyla z nami. Malutki, ale by. Niechciaem go tam. Nikogo tam niechciaem mie znowu, oprcz siebiei lepuna. On o tym wiedzia i robisi taki malutki, e waciwieprawie go nie byo.

    * * *

    Pniej kto przyszed.

    - Kto idzie - powiedziaem Sercu

  • Stada.

    Byo ciemno, ogie w kominkuprzygas. Najlepszy czas napolowanie ju min. Zapadycakowite ciemnoci. Wkrtcemielimy si ka spa.

    Serce Stada nie odpowiedzia.Zerwa si cicho, chwyci wielki n,ktry zawsze lea na stole. Gestemrozkaza mi usun si z drogi,ukry w kcie. Kocim krokiempodkrad si do drzwi. Czeka.Syszelimy kroki czowiekabrncego przez nieg. Potemwyczuem jego zapach.

  • - To szary - powiedziaem. -Cier.

    Serce Stada prdkim ruchemotworzy drzwi; szary wszed.Zakrcio mnie w nosie od woni,ktre wnis ze sob. Jak zawsze:py suszonych lici i rne rodzajedymu. Szary by wychudzony i stary,a przecie Serce Stada zawszezachowywa si przy nim, jakby toon by waniejszy. Teraz dooydrew do ognia. W izbie zrobio sijaniej. I jeszcze gorcej. Szaryzsun z gowy kaptur. Przyjrza misi jasnymi oczyma, jakby na coczeka. Potem odezwa si do SercaStada:

  • - Co z nim? Lepiej?

    Serce Stada wzruszy ramionami.

    - Kiedy ci wyczu, wymienitwoje imi. Od tygodnia nie miaataku. Trzy dni temu naprawiuprz. I zrobi to dobrze.

    - Nie prbuje ju zjada rzemieni?

    - W kadym razie nie przy mnie. -Serce Stada rozemia si krtko. -Trzeba pamita, e zna swojprac bardzo dobrze - doda pochwili. - Moe poruszya w nimjak strun. W najgorszym raziebdziemy y z naprawiania

  • uprzy.

    Szary stan przy ogniu,wycign rce nad pomieniami. Nadoniach mia mnstwo plamek.Serce Stada wyj butelk okowity.Nala trunku do kubkw i mnie tepoda jeden, z odrobin okowity nadnie, ale nie kaza pi. Rozmawialidugo, bardzo dugo - o rzeczach,ktre nie miay nic wsplnegozjedzeniem, spaniem anipolowaniem. Szary podobno syszaco wanego o jakiej kobiecie. Tomg by przeomowy, zwrotnymoment w historii krlestwa. SerceStada powiedzia:

  • - Nie bd o tym rozmawia przyBastardzie. Daem mu sowo.

    Szary zapyta, czy jego zdaniemrozumiem, o czym rozmawiaj, aSerce Stada odpowiedzia, e to niema znaczenia. Chciaem si pooy,ale kazali mi siedzie. Kiedy szarymusia i, Serce Stada powiedzia:

    - Duo ryzykujesz przychodzctutaj. W dodatku masz przed sobadny kawaek drogi. Jak dasz radwrci?

    Szary si umiechn.

    - Mam swoje sposoby, Brus.

  • I ja si umiechnem,przypominajc sobie, jak dumny byzawsze ze swoich sekretw.

    * * *

    Jednego dnia Serce Stadawyszed i zostawi mnie samego.Nie zwiza mnie. Powiedzia tylko:

    - Jest troch owsa. Jelizgodniejesz przed moim powrotem,bdziesz musia sobie przypomnie,jak ugotowa ziarno. Jeliwyjdziesz, jeli chocia uchyliszdrzwi albo okno, ja si o tym

  • dowiem. I bd ci tuk, azdechniesz. Zrozumiae?

    - Tak.

    Zdawa si mocno rozgniewany,cho nie pamitaem, ebym zrobico, na co mi nie pozwala.Otworzy skrzyni i wyj z niejrne przedmioty. Wikszo byaokrga, z metalu. Monety. I jeszczejedn rzecz, t pamitaem. Byabyszczca, zakrzywiona jak ksiyc,a kiedy pierwszy raz miaem j wrkach, pachniaa krwi. Musiaem oni walczy. Nie przypominaemsobie, ebym jej chcia, alewalczyem i wygraem. Serce Stada

  • podnis j za acuch, wsadzi dosakiewki.

    Zanim wrci, zrobiem si bardzogodny. Gdy nareszcie si zjawi,przynis na sobie pewien zapach...Zapach samicy. Nie bardzo silny izmieszany z woniami ki. To bydobry zapach. Kiedy wchaem,chciao mi si czego... czego, alenie je, nie pi i nie polowa.Zbliyem si do Serca Stada,obwchaem go, ale tak by nic niezauway. Ugotowa owsiank izjedlimy. Potem zwyczajniesiedzia przed ogniem i by bardzosmutny. Przyniosem mu flaszkokowity. Razem z kubkiem. Wzi

  • ode mnie jedno i drugie, lecz si nieumiechn.

    - Moe jutro naucz ciusugiwania - mrukn. - Pewnie dotego okaesz si zdatny.

    Wypi wszystko z jednej flaszki,otworzy nastpn. Siedziaem i naniego patrzyem. Kiedy zasn,wziem jego paszcz, na ktrym byten zapach. Rozpostarem go napododze i uoyem si na nim,wdychajc t wo, a usnem.

    niem, lecz snu nie rozumiaem.Bya w nim samica, pachnca jakpaszcz Brusa, i nie chciaem, eby

  • odesza. To bya moja samica, alekiedy odesza, nie poszedem zani. Wicej nie pamitam.Pamitanie nie jest dobre, tak samojak gd albo pragnienie.

    * * *

    Kaza mi zostawa. Kaza mizostawa na dugi czas, cho bardzochciaem wyj. Tamtego razupada rzsisty deszcz, tak gsty, enieg prawie cay stopnia. Naglezrobio mi si mio, e niewychodz.

  • - Brus - powiedziaem, a onraptownie poderwa gow.Mylaem, e zaatakuje, takgwatownie si poruszy. Zdoaemsi nie skuli. Czasami gorozwcieczao, jak si kuliem.

    - Co takiego, Bastardzie? -zapyta, a gos mia agodny.

    - Jestem godny - powiedziaem. -Teraz.

    Da mi kawa misa.Ugotowanego, ale to by duykawa. Zjadem zbyt szybko, a onmi si przyglda, lecz nic nie mwiani mnie nie uderzy. Wtedy nie.

  • * * *

    Cigle drapaem si po twarzy. Pobrodzie. Wreszcie podszedem doBrusa. Staem przed nim i sidrapaem.

    - Nie lubi tego - powiedziaemmu.

    Wyglda na zdziwionego, ale dami gorc wod, mydo i bardzoostry n. Da mi te okrge szko zczowiekiem w rodku. Patrzyem wnie przez dugi czas. Przechodziymnie ciarki. Oczy tego czowieka

  • byy podobne do oczu Brusa - taksamo z biakami dookoa, tylkojeszcze ciemniejsze. To nie byywilcze oczy. Wosie mia tenczowiek ciemne, jak Brus, ale nabrodzie nierwne i skotunione.Dotknem swojej brody izobaczyem palce na twarzytamtego. Dziwne.

    - Ogol si, tylko ostronie -powiedzia Brus.

    Prawie pamitaem, jak si torobi. Zapach mydlin, gorca wodana twarzy. Tylko ten grony, bardzogrony n cigle mnie kaleczy.Drobne cicia, okropnie szczypice.

  • Na koniec obejrzaem czowieka wokrgym szkle.

    Bastard - pomylaem. - Prawiejak Bastard.

    Krwawiem.

    - Wszdzie krew - powiedziaemBrusowi.

    Rozemia si.

    - Zawsze jeste pocity pogoleniu. Niepotrzebnie sipieszysz. - Wzi ode mnie gronyn. - Nie ruszaj si - rozkaza. -Omine kilka miejsc.

  • Siedziaem nieruchomo, a onmnie nie skaleczy. Trudno byotkwi bez ruchu, kiedy podszed takblisko i patrzy na mnie uwanie. Powszystkim wzi mnie pod brod.Podnis mi gow i dokadnie mnieobejrza. Potem wbi wzrok w mojerenice.

    - Bastard... - Pokrci gow iumiech mu zblak, bo ja tylkopatrzyem. Poda mi szczotk.

    - Nie ma koni do szczotkowania -przypomniaem mu.

    Robi wraenie zadowolonego.

  • - Wyszczotkuj t strzech -powiedzia, czochrajc mi wosy.

    Kaza mi je czesa dotd, awszystkie bd lee pasko. Bolaamnie skra na gowie. Brus odebrami szczotk i poleci sta spokojnie,oglda skr pod wosami.

    - Bkart! - warkn ochryple, akiedy si skuliem doda: - Nie ty. -Poklepa mnie po ramieniu. - Zajaki czas przestanie bole -oznajmi. Pokaza mi, jak cigawosy do tyu i zwizywa jeskrzanym rzemieniem. Dugomiay odpowiedni. - Tak lepiej -oceni. - Znowu wygldasz jak

  • czowiek.

    * * *

    Zbudziem si z koszmaruskamlc i drc ze strachu.Usiadem raptownie i zaczemkrzycze. Podskoczy do mojegoka.

    - Co ci jest, Bastardzie? Co sidzieje?

    - Zabra mnie od matki! -poskaryem si. - Byem o wiele zamay!

  • - Wiem - odezwa si agodnie -Wiem. Ale to byo dawno. Terazjeste bezpieczny. - Chyba siprzestraszy.

    - Napuci dymu do nory -skamlaem. - Z moich braci i sistrzrobi skry!

    Twarz mu si zmienia, gosstraci agodno.

    - Nie, Bastardzie, to nie byatwoja matka. To sen wilka.lepuna. To si zdarzyo lepunowi.Nie tobie.

    - Tak, rzeczywicie -

  • powiedziaem. Nagle ogarn mniegniew. - Prawda, to sen lepuna,ale mj tak samo. Zupenie taksamo.

    Wyskoczyem z ka i zaczemkry po izbie. Chodziem z kta wkt dugi czas, a udao mi siprzegna tamto uczucie. On siedziai tylko mi si przyglda. W czasiegdy chodziem, wypi duo okowity.

    * * *

    Pewnego wiosennego dniawygldaem przez okno. wiat

  • pachnia bardzo adnie, yciem iwieoci. Rozprostowaemramiona, a zatrzeszczao wstawach.

    - adny dzie na konnprzejadk - powiedziaem.

    Brus miesza owies w kociokuzawieszonym nad ogniem. Podszeddo mnie, stan przy oknie.

    - W grach jeszcze zima.Chciabym wiedzie, czy ksinaKetriken dotara bezpiecznie dodomu.

    - Jeli nie, to na pewno nie z winy

  • Sadzy - oznajmiem.

    Drgna we mnie jaka bolesnastruna, przez chwil a nie mogemzaczerpn tchu. Co to byo? Szybkomino. Nie chciaem tegoroztrzsa, cho wiedziaem, epowinienem. Zupenie jak zpolowaniem na niedwiedzia. Jelisi podejdzie zbyt blisko, monawpa w kopoty. A jednak cokazao mi chcie i za tymbolesnym uczuciem. Otrzsnemsi, odetchnem gboko.Wcignem powietrze jeszcze raz,w gardle utkn mi dziwny dwik.

    Brus by tu obok, cichy i

  • nieruchomy. Czeka.

    Bracie, jeste wilkiem. Wracaj,uciekaj, bo bdzie bolao - ostrzeglepun.

    Odskoczyem.

    Wtedy Brus jak burza ruszywok izby, dugo przeklina naczym wiat stoi i w kocu przypaliowsiank. Musielimy j zje mimowszystko - nie byo nic innego.

    * * *

  • Nadszed czas, gdy Brus zaczmnie drczy.

    - Pamitasz? - powtarza cigle.

    Nie chcia mnie zostawi wspokoju. Podpowiada mi rneimiona i kaza zgadywa, kogooznaczaj. Czasami trochwiedziaem.

    - Kobieta - odpowiedziaem, gdyzapyta o ksin Cierpliw. - Wizbie z rolinami - prbowaemdalej, ale cigle by niezadowolony.

    Jeli w nocy spaem, przychodziysny. Obrazy o drcym wietle, o

  • blasku taczcym na kamiennejcianie. I o oczach w malekimokienku. Te sny mnie paralioway ipozbawiay oddechu. Gdybympotrafi krzykn, mgbym siobudzi. Czasami bardzo dugotrwao, zanim udao mi si nabratyle powietrza, ile trzeba, ebyzacz krzycze. Brus wtedy te sibudzi i chwyta za dugi n zestou.

    - Co to? Co si stao? - pyta.

    Nie umiaem mu wyjani.

    Bezpieczniej byo spa na dworze,w wietle dnia, w soczystym

  • zapachu trawy i ziemi. Snykamiennych cian wtedy nieprzychodziy. Zamiast nichpojawiaa si kobieta i sodko si domnie przytulaa. Pachniaa polnymikwiatami, a jej usta smakowaymiodem. Bl tych snw przychodzipo obudzeniu; wiedziaem, eodesza na zawsze, zabrana przezinnego. Nocami siedziaem ipatrzyem w ogie. Prbowaem niemyle o zimnych kamiennychcianach, ciemnych oczach anisodkich ustach, cikich od gorzkichsw. Nie spaem. Nie miaem sinawet pooy. A Brus mi nie kaza.

  • * * *

    Pewnego dnia wrci Cier.Zapuci dug brod, na gowiemia kapelusz z szerokim rondem;wyglda na wdrownegohandlarza, ale i tak go poznaem.Brusa nie byo akurat w chacie, leczwpuciem Ciernia. Nie wiedziaem,dlaczego przyszed.

    - Chcesz okowity? - zapytaem,sdzc, i moe po to si zjawi.

    Przyjrza mi si uwanie, na dniejego renic rozbysy iskierkiumiechu.

  • - Witaj, Bastardzie. - Przekrzywigow, zajrza mi w oczy. - Jak cibyo?

    Nie znaem odpowiedzi na takiepytanie, wic tylko patrzyem.

    Po duszej chwili Cierzakrztn si w izbie: nastawiwod, wyj z toboka rnepaczuszki - herbat, troch sera,wdzon ryb. I jeszcze wizki zi,ktre rzdem uoy na stole. Potemskrzany woreczek. W rodku byty kryszta, wielki jak pi. Nasamym dnie toboka znajdowaa siszeroka pytka misa, glazurowanawewntrz na niebiesko. Postawi j

  • na stole, napeni czyst wod.Wtedy wrci Brus. By na rybach.Zowi sze, niezbyt duych. Tobyy ryby z zatoki, nie z oceanu.liskie i poyskliwe. Ju je oczyci.

    - Zostawiasz go samego? -zapyta Cier, gdy si przywitali.

    - Musimy co je.

    - Wic masz do niego zaufanie?

    Brus uciek wzrokiem.

    - Wytresowaem niejednozwierz. Jest posuszny, ale wolmu nie ufa.

  • Brus ugotowa ryby w rondlu,zjedlimy. Do ryb by ser i herbata.Potem ja czyciem naczynia, a onirozmawiali.

    - Chc zaaplikowa kuracjzioow - oznajmi Cier. - Moezastosuj wod lub kryszta. Samnie wiem. Chwytam siwszystkiego. Zaczynampodejrzewa, e on nie jest taknaprawd... z nami.

    - Daj mu troch czasu - uspokajago Brus. - Kuracja zioowa to chybanie najlepszy pomys. Zanim...zanim si zmieni, za bardzo si dozi przyzwyczai. Pod koniec cigle

  • by albo chory i obolay, albonienaturalnie peen energii. Jeli niepogrony w gbokim smutku, towyczerpany po walce lub podzieleniu si energi z krlemRoztropnym czy ksiciem Szczerym.A potem, zamiast spokojnieodzyskiwa siy, wzmacnia sizioami. Zapomnia, jak siodpoczywa, by pozwoli ciau wrcido zdrowia. Nigdy nie czeka.Tamtej nocy... dae mu nasionakopytnika, prawda? Naparstnicapowiedziaa, e w yciu nie widziaanikogo w podobnym stanie. Chybawicej ludzi przyszoby mu zpomoc, gdyby si go nie

  • przestraszyli. Biedny staryBrzeszczot wzi Bastarda zaszaleca. Nie moe sobie wybaczy,e go powali. Gdyby mg terazwiedzie, e chopak yje...

    - Nie byo czasu na przebieraniew rodkach. Daem mu, co miaempod rk. Nie wiedziaem, epostrada zmysy od nasionkopytnika.

    - Moge mu nic nie dawa - rzekBrus cicho.

    - To by go nie powstrzymao.Poszedby wycieczony i zabiliby gona miejscu.

  • Usiadem przy palenisku.Pooyem si, po jakim czasieprzetoczyem na grzbiet. Takdobrze. Zamknem oczy, ogiegrza mnie w bok.

    - Podnie si i usid na taborecie- rozkaza Brus.

    Westchnem ciko, leczposuchaem. Brus podj przerwanywtek.

    - Chc zapewni mu spokj. Moimzdaniem potrzebuje czasu, ebysobie z tym poradzi. On pamita.Czasami. Chocia ucieka przedwspomnieniami. Nie chce pamita.

  • Nie chce by znowu BastardemRycerskim. Moe spodobao mu siycie wilka. Moe spodobao mu sitak bardzo, e ju nigdy nie bdziesob.

    - Musi - oznajmi Cier spokojnie.- Jest nam potrzebny.

    Brus, ktry do tej pory opierastopy o zapas drewna przykominku, teraz opuci nogi napodog. Pochyli si do Ciernia.

    - Masz jakie wieci?

    - Ja nie, ale ksina Cierpliwachyba si czego dowiedziaa.

  • Irytujca jest niekiedy rolazamkowego szczura.

    - Co usyszae?

    - Cierpliwa rozmawiaa zLamwk o wenie.

    - To wane?

    - Szukay delikatnej weny nawyjtkowo mikki kocyk. Dlamaego dziecka. Mwiy: Urodzi siw czas naszych niw, a w grach toju pocztek zimy. Kocyk musi bycieplutki. Moe dla dzieckaKetriken?

  • Brus wyglda na zdumionego.

    - Ksina Cierpliwa ma wieci odksinej Ketriken?

    Cier si rozemia.

    - Trudno zyska pewno. Kto bytam trafi za kobietami? Cierpliwabardzo si ostatnio zmienia.Faktycznie dowodzi onierzamiKoziej Twierdzy, a przecie ksiwawy nawet tego nie podejrzewa.Teraz wydaje mi si, e powinnimybyli wtajemniczy j w nasze plany,wczy j w nie od samegopocztku. Cho moe si myl.

  • - Byoby mi atwiej, gdybymy sina to zdecydowali - rzek Brus.

    Cier pokrci gow.

    - Naprawd mi przykro. Musiaawierzy, e opucie Bastarda, esi go wyrzeke z powoduRozumienia. Gdyby wystpi o jegociao, ksi Wadczy nabrabypodejrze. A nie mg pozostanawet cie wtpliwoci, e tylkoona jedna gotowa jest pogrzebaBastarda.

    - Ksina mnie nienawidzi. Kiedypowiedziaa, e nie wiem, co towierno czy odwaga. - Brus opuci

  • wzrok na donie. - Przestaa mniekocha ju wiele lat temu, gdyoddaa serce ksiciu Rycerskiemu.Pogodziem si z losem. Ksi bywart jej mioci. Porzuciem j, bochciaem y obok, wiedzc, e chomnie nie kocha, to szanuje jakoczowieka. Teraz mn gardzi... -Pokrci gow, zacisn powieki. Nadugi czas zapada martwa cisza.Wreszcie Brus wyprostowa siwolno i odwrci do Ciernia. Gosmia spokojny. - Sdzisz, e ksinaCierpliwa wie o ucieczce ksinejKetriken?

    - Nie bybym zdziwiony. Oficjalnienic si, rzecz jasna, na ten temat

  • nie mwi. Wadczy wysaumylnych do krla Eyoda, dajcinformacji, czy Ketriken ucieka doniego, lecz wadca KrlestwaGrskiego odpowiedzia jedynie, ejego crka jest monarchiniKrlestwa Szeciu Ksistw, a co zatym idzie, jej uczynki nie dotyczpastwa, ktrym rzdzi on. KsinaCierpliwa ma zdumiewajco duowieci spoza murw twierdzy. Moedochodz do niej take suchy, cosi dzieje w Krlestwie Grskim. Jasam bardzo chciabym sidowiedzie, jak zamierza wysatam kocyk. To duga i niebezpiecznadroga.

  • Przez jaki czas Brus milcza.

    - Powinienem by znale sposb,eby pojecha z ksin Ketriken i ztrefnisiem - odezwa si wreszciecicho. - Niestety, byy tylko dwakonie i zapasy dla dwojga. Wicejnie udao mi si zdoby. W kocuwyruszyli sami. - Zapatrzy si wogie. Wreszcie spyta: - Pewnie niema adnych wieci o nastpcytronu, ksiciu Szczerym?

    Cier wolno pokrci gow.

    - O krlu Szczerym - przypomniaBrusowi spokojnie. - A jegomaonka jest teraz krlow. Wiele

  • bym da, eby by tutaj... Gdybywraca, powinien ju chyba dotrzedo domu. Jeszcze kilka rwnieciepych dni i bdziemy mieliszkaratne okrty w kadej zatoce.Ju nie wierz w powrt Szczerego.

    - Wic ksi Wadczy jestprawdziwym krlem - stwierdziBrus z gorycz. - Przynajmniej doczasu, gdy dziecko pani Ketrikenprzyjdzie na wiat i osignieodpowiedni wiek. A skoro tylkopotomek wystpi o koron, czekanas wojna domowa. Jeli KrlestwoSzeciu Ksistw bdzie jeszczeistniao. Ksi Szczery... auj, ewyruszy na poszukiwanie

  • Najstarszych. Dopki y, mielimyjak ochron przed najedcami.Teraz, gdy go zabrako, a wiosnanadchodzi wielkimi krokami, nic niepowstrzyma szkaratnych okrtw...

    Ksi Szczery. Zadraem.Odepchnem od siebie chd.Wrci i odepchnem go znowu.Trzymaem go od siebie z dala. Poduszej chwili wziem gbokioddech.

    - Wobec tego woda? - zapytaCier Brusa. Najwyraniej przezjaki czas nie suchaem rozmowy.

    Brus wzruszy ramionami.

  • - Prosz bardzo. Na pewno niezaszkodzi. Zdarzao si, e czyta zwody?

    - Nigdy nie sprawdzaem, alezawsze podejrzewaem, e mgby.Ma Rozumienie i Moc, moe potrafico jeszcze?

    - Nawet jeli kto co potrafi, nieoznacza jeszcze, e to zrobi.

    Jaki czas mierzyli si wzrokiem.Wreszcie Cier wzruszy ramionami.

    - Moe mj fach nie jest takfinezyjny jak twj - stwierdzioschle.

  • Po duszej chwili Brus mrukn:

    - Zechciej mi wybaczy. Wszyscysuylimy krlowi na miar swoichsi.

    Cier pokiwa gow. Wreszcie siumiechn.

    Uprztn st, zostawiajc nanim jedynie mis z wod oraz kilkawiec.

    - Chod tutaj - rozkaza mi cicho,wic zbliyem si do stou. Posadzimnie na taborecie, ustawi przedemn mis. - Patrz w wod - poleci.- Mw, co widzisz.

  • Widziaem wod w misie.

    Widziaem na dnie bkit.

    adna z tych odpowiedzi mu sinie spodobaa. Cigle mi powtarza,ebym spojrza jeszcze raz, ale jazawsze widziaem to samo. Kilkarazy przestawia wiece i kaza mipatrze znowu.

    - Przynajmniej odpowiada, kiedysi do niego mwi - powiedzia wkocu do Brusa.

    Brus pokiwa gow, ale wygldana zniechconego.

  • - Moe innym razem si uda -rzek.

    Zorientowaem si, e ju ze mnskoczyli i mog odpocz.

    Cier zapyta, czy moe u naszosta na noc. Brus oczywicie sizgodzi i przynis okowit. Nala dodwch kubkw. Cier przycignmj taboret do stou i usiad. Ja teusiadem i czekaem, ale oni zaczlirozmawia.

    - A ja? - zapytaem po jakimczasie. Umilkli i popatrzyli na mnieze zdziwieniem.

  • - Co ty? - zapyta Brus.

    - Dostan okowity?

    Dusz chwil przygldali mi sibez sowa.

    - Chcesz okowity? - zapyta Brusniepomiernie zdumiony. - Mylaem,e nie lubisz.

    - Nie lubi. Nigdy nie lubiem. -Zastanowiem si chwil. - Ale byatania.

    Brus wybauszy na mnie oczy.Cier umiechn si lekko, spucipowieki. Brus postawi jeszcze

  • jeden kubek i nala dla mnie. Pojakim czasie zaczli znowurozmawia. Pocignem ykokowity. Zapieko mnie w ustach i wnosie, ale w brzuchu rozgrzao. Niechciaem wicej. Potempomylaem, e chc. Wypiemjeszcze. Ju nie byo takienieprzyjemne. Troch jak lekarstwona kaszel, ktre wmuszaa we mnieksina Cierpliwa. Nie. Odsunemod siebie to wspomnienie.Odstawiem kubek.

    Brus rozmawia z Cierniem.

    - Najatwiej podejdziesz sarnudajc, e jej nie widzisz. Bdzie

  • tkwia w miejscu jak wykuta wkamieniu, bdzie ci obserwowaa inie drgnie nawet, pki nie spojrzyszna ni prosto. - Podnis flaszk inala do mojego kubka.

    Prychnem, podraniony ostrwoni. Chyba co si poruszyo.Cudza myl w mojej gowie.Signem do wilka.

    lepunie?

    Bracie? pi. To nie jest dobryczas na polowanie.

    Brus obrzuci mnie gronymspojrzeniem. Przestaem.

  • Nie chciaem ju okowity. Ktoinny uwaa, e chc. Kaza mipodnie kubek; tylko wzi go wrk. Zakrciem pynem. KsiSzczery mia zwyczaj krci winemw kielichu i spoglda w trunek.Zajrzaem do ciemnego naczynia.

    Bastardzie.

    Odstawiem kubek. Wstaem iokryem izb. Chciaem wyj, aleBrus nigdy nie pozwala miwychodzi samemu, zwaszczanoc. Chodziem wic dookoa izby,a wreszcie znowu usiadem. Kubekz okowit sta na miejscu. Po jakimczasie podniosem go, cudza myl w

  • mojej gowie kazaa mi gopodnie. Ale gdy tylko wziemnaczynie do rki, kto kaza mimyle, e chc wypi. Wypiszybko, smak nie bdzie trwadugo, a potem ju tylko ciepe,mie uczucie w rodku.

    Wiedziaem, do czego zmierza.Zaczynaem by zy.

    W takim razie tylko jeden yk. -Uspokajajco. Szeptem. - atwiejpo tym odpoczniesz, Bastardzie.Ogie grzeje, jedzenia masz wbrd. Brus bdzie ci broni. Cierjest przy tobie. Nie musisz si miena bacznoci. Jeszcze jeden yk.

  • Tylko jeden.

    Nie.

    Jeden yczek, malutki, wystarczyzwily usta.

    Wypiem, eby ju przesta mniedo tego nakania. Ale on nieumilk, wic wypiem znowu.Nabraem pene usta okowity iprzeknem. Coraz trudniej mi byosi opiera. A Brus cigle dolewa.

    Bastardzie, powiedz: Szczeryyje. Tylko tyle. Powiedz.

    Nie.

  • Okowita tak mio rozgrzewa. Takci dobrze. Wypij jeszcze troch.

    - Wiem, czego chcesz. Prbujeszmnie upi. ebym ci si nie mgsprzeciwi. Nic z tego. - Twarzmiaem wilgotn od potu.

    Brus i Cier spojrzeli na mnieobaj.

    - Nigdy dotd nie upija si nasmutno - zauway Brus. - Wkadym razie nie przy mnie. -Najwyraniej obu ich zaciekawionowe zjawisko.

    Powiedz to. Powiedz: Szczery

  • yje. Wtedy zostawi ci w spokoju.Przyrzekam. Tylko powiedz. Jedenraz. Chocia szeptem. Powiedz to.Powiedz.

    - Szczery yje - powiedziaembardzo cicho.

    - Tak? - rzuci Brus od niechcenia.Zbyt szybko pochyli si, by nala miwicej okowity. Flaszka okazaa sipusta. Dola z wasnego kubka.

    Nagle chciaem si napi. Ja samtego chciaem. Podniosem naczyniei wypiem wszystko. Potemwstaem.

  • - Szczery yje - powiedziaem. -Cierpi od mrozu, ale yje. Nic wicejnie mam do powiedzenia. -Podszedem do drzwi, odsunemrygiel i wyszedem w noc. Nieprbowali mnie zatrzyma.

    * * *

    Brus mia racj. Wszystko to byowe mnie, jak piosenka niegdysyszana zbyt czsto, melodia,ktrej nie sposb ju nigdy wyrzuciz pamici. Wyzierao to zza kadejmojej myli, barwio kady sen.Wracao, nie dawao spokoju.

  • Wiosna zmienia si w lato.Dawniejsze wspomnienia zaczynaywypeza zza nowszych. Moje yciezrastao si w cao. Cigle jeszczeznaczyy je dziury i biae plamy, alecoraz trudniej mi byo nie wiedzie.Imiona przestay by pustymidwikami, kojarzyy si ztwarzami. Ksina Cierpliwa,Lamwka, ksiniczka Hoa, Sadza- nie byy ju tylko sowami; budziysilne emocje i wspomnienia.

    - Sikorka - powiedziaem wreszciena gos pewnego dnia.

    Gdy wymwiem to sowo, Brusnieomal upuci sida, ktre wanie

  • trzyma w doniach. Nabra tchu,jakby mia co powiedzie, ale sinie odezwa; czeka, co ja powiem.A ja milczaem. Zacisnem powieki,ukryem twarz w doniach.Tskniem za zapomnieniem.

    Pniej wiele czasu spdzaemstojc przy oknie i wygldajc nak. Nic tam nie byo do ogldania.Brus mi nie przeszkadza i nie kazawraca do obowizkw. Pewnegodnia, gdy patrzyem na soczysttraw, przyszo mi do gowypytanie:

    - Co zrobimy, kiedy wrcpasterze? Gdzie bdziemy

  • mieszka?

    - Zastanw si, co mwisz. - Bruskokami przytwierdzi do podogikrlicz skrk, czyci j z resztekmisa i z tuszczu. - Nikt. nieprzyjdzie na letnie pastwiska, bo wokolicy nie ma byda. KsiWadczy spldrowa Kozi Twierdz,zabra ze sob wszystko, co tylkodao si wywie, a kilka owiecpozostawionych w zamku na pewnoprzemienio si zim w pieczebarani.

    I wtedy co mi rozbyso wgowie, co straszniejszego niodzyskane dotd wspomnienia;

  • pojawio si samo, wbrew mojejwoli. Raptownie wrcio wszystko,czego dotd jeszcze niepamitaem, przestay istniepytania bez odpowiedzi.

    Wyszedem z chaty - na k,potem nad brzeg strumienia i dalej,a na bagniste rozlewisko, gdzierosy paki wodne. Zebraem trochich zielonych lici, dziki ktrymowsianka nabieraa smaku. Odnowa znaem nazwy rolin. Mimowoli znowu wiedziaem, ktrezabijaj i jak je preparowa. Caazapomniana wiedza w jednej chwilipowrcia; daa pamitania, czychciaem, czy nie.

  • Gdy znowu pojawiem si wchacie, Brus gotowa ziarno.Pooyem licie na stole, nalaemdo kocioka wody z beczki.Obmyem je i przebraem.

    - Co si dziao tamtej nocy? -zapytaem wreszcie.

    Obrci si wolno, jakbym byzwierzciem, ktre atwo sposzyzbyt gwatownym ruchem.

    - Tamtej nocy?

    - Krl Roztropny mia uciec zksin Ketriken. Dlaczego nieczekay na nich konie ani lektyka?

  • - A, wtedy. - Westchn bolenie.Odpowiedzia przyciszonym gosem,chyba si ba mnie przestraszy. -Bylimy ledzeni, Bastardzie. Przezcay czas. Ksi Wadczy znakady nasz ruch, kadezamierzenie. Nie mogem tego dniaprzemyci ze stajni dba somy, aco dopiero trzech szkap, lektyki imua. Nie miaem nawet pj ciuprzedzi. Wszdzie krcili sistranicy z Ksistwa Trzody.Udawali, e ogldaj puste boksy.Doczekaem pocztku uroczystoci,a gdy ksi Wadczy obwoa sikrlem, wymknem si z twierdzypo jedyne konie, jakie mogem

  • zdoby. Po Sadz i Fircyka. Ukryemje wczeniej u pewnego kowala,eby najmodszy krlewski syn ichnie sprzeda. Prowiantu te miaemniewiele, tyle co podkradem wonierskiej jadalni. Nic innego niewymyliem.

    - Ksina Ketriken i trefni. - Niechciaem o nich myle, niechciaem ich sobie przypomina.Kiedy ostatnio widziaem bazna,szlocha zrozpaczony i oskaramnie o zamordowanie ukochanegowadcy. Kazaem mu ucieka zzamku, ratowa wasne ycie. Niebyo to najmilsze wspomnienieosoby, ktr niegdy nazywaem

  • przyjacielem.

    Brus przenis kocioek zowsiank na st. Trzeba byoodczeka, a zgstnieje.

    - Trafili do mnie prowadzeni przeztwojego wilka i Ciernia. Chciaemjecha z nimi, ale nie byo sposobu.Opniabym ich w drodze. Mojanoga... nie mgbym dugodotrzyma kroku koniom, a dwchjedcw na jednym wierzchowcu wtak pogod to za due obcienie.Pozostao mi tylko ich wyprawi. -Cisza. - Gdybym wiedzia, kto naszdradzi przed ksiciem Wadczym...- warkn, groniej ni wilk.

  • - Ja.

    Spojrza na mnie z przeraeniem iz niedowierzaniem.

    Spuciem wzrok na donie.Zaczynay dre.

    - Wszystko to moja wina. Mojejgupoty. Ta pokojweczka ksinej,Ryczka... zawsze w pobliu,zawsze pod rk... Szpiegowaa dlaksicia Wadczego. Przy niejprosiem ksin, by siprzygotowaa do drogi, ciepoubraa. Powiedziaem, e wraz z niwyruszy monarcha. Ksi Wadczyodgad bez trudu, e maonka jego

  • brata zamierza uciec z KoziejTwierdzy. Oczywicie potrzebowaakoni. - Wziem gboki oddech. -Moe mia pokojweczka bya kimwicej ni tylko szpiegiem? Moezaniosa koszyk peen zatrutychwiktuaw pewnej starej kobiecie?Moe nasmarowaa tuszczemstopie schodw, gdy jej pani miaawkrtce schodzi z wiey? -Zmusiem si do podniesieniawzroku znad lici. Napotkaemzdumione spojrzenie Brusa. - Aczego nie podsuchaa Ryczka,tego si dowiedzieli Prawy iPogodna. yli przyssani do umysukrla Roztropnego jak pijawki.

  • Pozbawiali go energii i znali kadmyl przesan do ksicia Szczeregolub od niego otrzyman. Gdy tylkosi dowiedzieli, e su monarszejako czowiek krla, zaczli Mocszpiegowa rwnie mnie.Konsyliarz musia odkry, jak tegodokona, i przekaza t wiedzswoim uczniom. PamitaszStanowczego, syna Gospodarnego?Czonka krgu Mocy? On bynajzdolniejszy. Potrafi si sugestiisprawi, e go nie widziae, chosta o krok przed tob.

    Och, jakebym chcia si uwolniod przeraajcych wspomnie!Niosy ze sob cienie lochw oraz

  • szczegy, ktrych nadal niechciaem pamita. Czy zabiemStanowczego? Wtpliwe. Zapewnenie udao mi si wmusi w niegodostatecznej iloci trucizny.Podniosem wzrok na Brusa.

    - Tamtej nocy krl w ostatniejchwili postanowi zosta - rzekemcicho. - Dla mnie ksi Wadczy byzdrajc, samozwacem, ktryprzywaszczy sobie koron nalenstarszemu bratu, ale zapomniaem,i monarcha zawsze widzia w nimnajukochaszego syna. Nasz krlnie chcia y ze wiadomoci, enajmodszy ksi okaza si zdolnydo tak niewyobraalnie podych

  • czynw. Poprosi mnie, bym muponownie suy jako czowiek krla,bym da mu energi niezbdn dopoegnania si, drog Mocy, zksiciem Szczerym. Prawy iPogodna tylko na to czekali. -Pogryem si w milczeniu, kolejnefragmenty ukadanki znajdowaywaciwe miejsca. - Powinienem bysi czego domyli. Zbyt atwo miszo. Nie zastaem przy krlu anijednego stranika. Dlaczego?Poniewa nie byli potrzebni. Prawy iPogodna, przyssani do umysumonarchy, niecierpliwie czekali namj nastpny krok. Ksi Wadczyskoczy ju ze swoim ojcem -

  • przecie si ogosi nastpc tronu!Wicej od starca nie potrzebowa.Dlatego sudzy ksicia odebralikrlowi resztki yciowej energii.Samozwaniec kaza im zyskapewno, e wadca nie porozumiesi z prawowitym dziedzicem.Zamordowali monarch, nim zdoapoegna si z drugim synem.Musiaem zabi Prawego i Pogodn!Zabiem ich tak samo, jak onimojego pana! Bez litoci! Bezszansy na obron!

    - Spokojnie, spokojnie. - Bruspodszed, pooy mi rce naramionach, lekko mnie pchn nataboret. - Trzsiesz si jak przed

  • atakiem. Spokojnie.

    Nie mogem wydoby z siebiesowa.

    - Tego wanie nie potrafilimy zCierniem rozwika - cign Brus. -Kto zdradzi nasze plany?Podejrzewalimy kadego. Nawettrefnisia. Balimy si, e ksinaKetriken ruszya w drog wtowarzystwie zdrajcy.

    - Jak moglicie? Nikt nie kochakrla Roztropnego mocniej nibazen.

    - Nikt inny nie zna wszystkich

  • naszych planw - odpar Brusszczerze.

    - Nie karze je wyda. To ja.

    Chyba wanie w tamtymmomencie na powrt staem sicakowicie sob. Powiedziaemrzecz najbardziej niemoliw dowymwienia, stawiem czooprawdzie, ktrej uzna byo niesposb. Przyznaem na gos, e toja zawiodem.

    - Ostrzega mnie bazen.Powiedzia, e jeli nie naucz sipozostawia spraw ich wasnemubiegowi, stan si mierci krlw.

  • Ostrzega mnie Cier. Prbowawymc na mnie przyrzeczenie, enie bd si samowolnie do niczegomiesza. Nie posuchaem. Wielemoich czynw zabio krla. Gdybymnie pomaga mu w korzystaniu zMocy, nie padby tak atwo ofiarzabjcw. Uczyniem gobezbronnym, gdy sigalimy kuksiciu Szczeremu. Zamiastukochanego krlewskiego synapojawiy si dwie pijawki.Sprowadziem mier na megopana. Och, na tak wiele sposobwsprowadziem na ciebie mier,krlu Roztropny! auj, mj panie.Tak bardzo auj. I po dzi dzie

  • nie znam powodw, dla ktrychksi Wadczy ci zabi.

    - Bastardzie - odezwa si Brus -ksi Wadczy nie musia szukapowodu, eby zabi ojca. Po prostuustay przyczyny, dla ktrychzaleao mu na jego yciu. Na to niemiae wpywu. - Pionowazmarszczka przecia mu czoo. -Dlaczego zabili go akurat wtedy?Dlaczego nie czekali, by dostaksin Ketriken?

    Umiechnem si.

    - Ty j ocalie. Ksi Wadczysdzi, e ma ksin w garci. By

  • przekonany, e zniweczy naszeplany, gdy ci uniemoliwiwyprowadzenie koni ze stajni.Nawet si tym przede mn chepi,odwiedziwszy mnie w lochu. Mwi,e ksina musiaa wyruszy pieszo.I bez ciepych ubra.

    Brus wyszczerzy zby w szerokimumiechu.

    - Ksina z trefnisiem wzilirzeczy przygotowane dla krlaRoztropnego. A wyruszyli na dwchspord najlepszych koni, jakiewyszy z zamkowych stajni w KoziejTwierdzy. Gotw jestem wasngow da w zakad, chopcze, e

  • dotarli bezpiecznie do celu. Sadza iFircyk pas si teraz na grskichpastwiskach.

    Nika pociecha. Tej nocywyszedem z chaty i biegaem zwilkiem, a Brus mnie nie skarci. Niemoglimy jednak biec tak szybkoani tak daleko, jak bym chcia,krew, przelana tej nocy, nie byakrwi, ktrej chciabym utoczy, awiee gorce miso nie mogozaspokoi mojego aknienia.

    * * *

  • Tak wic przypomniaem sobieminione ycie. W miar upywuczasu Brus zacz znowu traktowamnie jak przyjaciela, chozrezygnowa z dyrygowania mn niebez kpicego alu. Wspominalimyminione dni, dawne zabawy isprzeczki, a kiedy wrciy starenawyki, obaj zaczlimy - tymostrzej - tskni za wszystkim, coutracilimy.

    Brus si nudzi. W KoziejTwierdzy cieszy si ogromnymautorytetem i mia zawsze penerce roboty, a teraz ledwie zabijaczas byle jakimi zajciami. Bardzomu brakowao ukochanych zwierzt.

  • I ja tskniem za wartkimstrumieniem ycia twierdzy, alenajciej znosiem nieobecnoSikorki. W mylach prowadziem zni dugie rozmowy. Za dniazbieraem tawu i kwiatki lawendy,pachnce jak ona, a nocamileaem bezsennie, wspominajcdotyk jej doni na mojej twarzy. Otym nie rozmawiaem z moimostatnim przyjacielem. We dwchstaralimy si ze strzpw dawnegoistnienia poskada jak cao.Dnie mijay na owieniu ryb ipolowaniu, praniu i cerowaniu,wyprawianiu skr i noszeniu wody.Samo ycie.

  • Raz Brus prbowa mi wyjani,jak to byo, kiedy z truciznprzyszed do mnie do lochu. Jegorce, zajte prac, poruszay simiarowo, a on mwi, jak odchodzi,zostawiwszy mnie w celi. Niemogem sucha.

    - Chodmy na ryby -zaproponowaem raptownie.

    Nabra gboko powietrza ipokiwa gow. Poszlimy nad rzeki tego dnia ju nie rozmawialimy.

    Nie zmieniao to jednak faktu, eprzecie byem i wiziony, igodzony, i bity do nieprzytomnoci.

  • Golc si, starannie omijaemszram na policzku. Nad brwi, wmiejscu gdzie rozbito mi gow,wyroso pasmo siwych wosw. Omoich bliznach take nigdy nierozmawialimy. Nie chciaem o tymnawet myle. Nikt nie mg przejtakich tortur nie zmieniony naduszy.

    Zaczem nocami ni.Nawiedzay mnie krtkie sny, dozudzenia przypominajcerzeczywisto: zmroone momentyognia, przypalanie blu,beznadziejne przeraenie. Budziemsi zlany zimnym potem, zezlepionymi wosami, drcy ze

  • strachu. Nic nie zostawao z tychsnw, kiedy zrywaem si wciemnociach, nawet najcieszanitka, dziki ktrej mgbym jerozwika. Tylko uczucia: bl,strach, gniew i zawd. Lecz ponadwszystko strach. Przytaczajcystrach. Trzsem si, z trudemchwytaem powietrze, oczy mizawiy, w gardle dusia kwana.

    Za pierwszym razem, kiedy si tostao, za pierwszym razem, kiedy wrodku nocy poderwaem si zbezgonym krzykiem, Bruszeskoczy z ka, chwyci mnie zarami i gorczkowym szeptem

  • spyta, co si stao. Odepchnemgo tak gwatownie, e wpad na sti prawie go przewrci. Strach igniew wybuchy nag furi, maobrakowao, a bybym zabi Brusa,tylko dlatego e by w zasigu rki.W tamtej chwili gardziem sob takbardzo, e pragnem zniszczywszystko, co byo mn albo mniedotyczyo. Jak najmocniejodepchnem cay zewntrznywiat, przesunem wasnwiadomo.

    Bracie, bracie, bracie! - zawyrozpaczliwie lepun, ukryty gdziew moim wntrzu.

  • Brus wyda z siebie jakinieartykuowany okrzyk, zatoczy sido tyu.

    Po chwili odzyskaem gos.

    - To tylko zy sen - wydukaem. -Przepraszam. Mylaem, e jeszczeni.

    - Rozumiem - powiedzia Brus ijeszcze doda po namyle: -Rozumiem. - Wrci do ka.

    Rozumia, e nie moe mi pomc,nic wicej.

    Koszmary nie przychodziy co noc,

  • lecz na tyle czsto, e zaczem siba snu. Brus udawa picego, alew rzeczywistoci czuwa, podczasgdy ja samotnie toczyem nocnebitwy. Nie pamitam samych snw,tylko koszmarne przeraenie, jakieze sob niosy. Znaem strach.Czsto go przeywaem. Baem si,gdy walczyem z ofiarami kunicy,baem si w czasie bitew zZawyspiarzami, baem si podczasstarcia z Pogodn. Znaem strach,ktry ostrzega, ktry spinaostrog, ktry kaza toncemuchwyta si brzytwy. Natomiastnocne koszmary byy nienazwanymprzeraeniem, nadziej na jak

  • najszybsz mier, ktra pooy imkres, poniewa - zupenie zamany -wiedziaem, e zrobi wszystko,byle wicej nie musie znosi blu.

    Nie ma sposobu na taki strach anina wstyd, ktry si po nim zjawia.Prbowaem by zy, prbowaemnienawidzi. Strachu nie utopiy zyani okowita. Penetrowa mnie jakniemia wo, podbarwia kadewspomnienie, zacienia mojepojcie o tym, kim niegdy byem.adne ze wspomnie: radoci,namitnoci czy odwagi nie byo jutym czym onegdaj, gdy mj umyszawsze dodawa zdradziecko: Tak,tak wanie byo, niegdy, ale

  • potem nasta tamten czas i oto jakijeste teraz. Ten paraliujcystrach by we mnie obecny stale.Wiedziaem z bolesn pewnoci,e niewiele trzeba, bym sta sisamym strachem. Nie byem juBastardem Rycerskim. Byem tym,co z niego zostao, kiedy strachwygna go z jego ciaa.

    * * *

    Drugiego dnia po tym, jakBrusowi skoczya si okowita,powiedziaem:

  • - Nic mi si nie stanie, jelipjdziesz do Koziej Twierdzy.

    - Nie mamy pienidzy na zakupy inie mamy ju co sprzeda -oznajmi gosem bez wyrazu itroch naburmuszony, jakby to byamoja wina. Siedzia przy ogniu.Zoy rce i cisn je kolanami.Dray odrobin. - Zwierzyny w lesiedostatek. Jeli nie bdziemypotrafili si wyywi, zasugujemyna godwk.

    - Dasz sobie rad? - spytaemobojtnym tonem.

    Popatrzy na mnie zmruonymi

  • oczyma.

    - Co masz na myli? - zapyta.

    - Nie ma ju okowity.

    - I wydaje ci si, e bez niej niepotrafi y? - wzbiera w nimgniew. Nietrudno o to byo, od kiedyzabrako trunku.

    Bardzo leciutko wzruszyemramionami.

    - Tylko spytaem. Nic wicej. -Staraem si na niego nie patrze,majc nadziej, e nie wybuchnie.

  • Odezwa si dopiero po duszejchwili.

    - Chyba obaj bdziemy musielisi czego nauczy - powiedziabardzo cicho.

    Odczekaem dugi czas. Potemzapytaem:

    - Co zrobimy?

    Popatrzy na mnie rozdraniony.

    - Powiedziaem ci ju: bdziemypolowa. Tyle chyba potrafiszzrozumie.

  • Uciekem wzrokiem.

    - Rozumiem. Chodzio mi o to, cozrobimy... pniej. Nie jutro czypojutrze.

    - Na razie bdziemy polowa.Troch pomoe nam Cier, jelizdoa. Zamek przecie zupiony.Moe bd musia na jaki czasprzenie si do Koziej Twierdzy,poszuka pracy. Na razie...

    - Nie o to mi chodzio -przerwaem mu. - Nie moemyukrywa si tutaj do koca ycia. Cobdziemy robi?

  • - Chyba si nad tym jeszcze niezastanawiaem. Z pocztku poprostu przynielimy ci tutaj, ebymia si gdzie podzia, zanimwydobrzejesz. Potem wydawao si,e nigdy...

    - Ale ju jestem sob. -Zamilkem na krtki moment. -Ksina Cierpliwa...

    - Jest pewna, e nie yjesz - uciBrus, chyba ostrzej ni zamierza. -Tylko Cier i ja znamy prawd.Upewnilimy si co do tego, jeszczezanim wycignlimy ci z grobu.Co by byo, gdyby dawka truciznyokazaa si za silna i umarby

  • naprawd? Albo gdyby zamarzpod ziemi? Poza tym widziaem, coz tob zrobili - przerwa. Wydawasi zakopotamy. Lekko pokrcigow. - Nie dawaem ci wielkichszans, a jeszcze i trucizna... Dlategonikomu nie robilimy nadziei. Akiedy ci wykopalimy... -potrzsn gow gwatowniej. -Bye nieludzko skatowany. Niewiem, co optao ksin Cierpliw,eby opatrywa rany zmaremu, alegdyby tego nie zrobia... Potemznowu... nie bye sob. Po tychpierwszych kilku tygodniach niemogem odaowa, e ciprzywrcilimy do ycia. Miaem

  • wraenie, e wtoczylimy w ludzkieciao wilcz dusz. - Znowu podnisna mnie wzrok, na jego twarzyodmalowa si wyrazniedowierzania. - Ktrego razuskoczye mi do garda! Tego dnia,gdy stane na wasnych nogach,chciae uciec. Zagrodziem cidrog, a ty skoczye mi do garda.Nie mgbym pokaza ksinejCierpliwej tego warczcego,kapicego zbami potwora, a codopiero...

    - Czy Sikorka...?

    Odwrci wzrok.

  • - Prawdopodobnie syszaa otwojej mierci. - Zamilk. Potemdoda z ociganiem: - Kto zapaliwiec na twoim grobie. Znalazemresztk wosku, kiedy przyszedemci odkopa.

    - Jak pies po ko.

    - Baem si, e nie zrozumiesz.

    - Nie zrozumiaem. Zaufaemlepunowi.

    Wtedy nie byem w stanie zniewicej. Prbowaem zakoczyrozmow, niestety, Brus bynieugity.

  • - Gdyby wrci do KoziejTwierdzy, wszystko jedno, domiasta czy do zamku, dugo by niepoy. Ludzie powiesiliby ci nadwod i spalili twoje ciao. Albo jerozczonkowali. Tym razemupewniliby si, e jeste martwy.

    - A tak mnie nienawidz?

    - Nienawidz? Nie. Lubili ci ci,ktrzy ci znali. Ale gdyby wrci,baliby si ciebie. Przecie skonae izostae pochowany. Nie sposbwykrci si adn sztuczk. Ludzienie pochwalaj Rozumienia. Skoroczowiek oskarany o uywanie tejmagii umiera i zostaje pogrzebany,

  • musi pozosta martwy. Jelizobacz ci ywego, zyskajdowd, e ksi Wadczy miaracj: uprawiasz zwierzc magi iuye jej do zamordowania krla.Bd musieli ci zabi ponownie.Tym razem skutecznie. - Zerwa siz miejsca, dwukrotnie okry izb.- Niech to... - wycedzi przez zby -napibym si.

    - Ja te - przyznaem cicho.

    * * *

    Dziesi dni pniej na drce

  • pojawi si Cier. Stary skrytobjcaszed wolno, podpierajc si kijem,na plecach nis spory tob. Dzieby gorcy, wic Cier odrzucikaptur. Dugie siwe wosypowieway na wietrze, brodazakrywaa wiksz cz twarzy. Napierwszy rzut oka sprawia wraeniewdrownego druciarza. Poznaczonybliznami stary czowiek, ale nieOspiarz. Twarz mu ogorzaa odwiatru i soca.

    Brus poszed na ryby, wolaoddawa si temu zajciu wsamotnoci. Pod jego nieobecnolepun wygrzewa si w socu naprogu izby, ale pochwyciwszy

  • pierwsz smug zapachu Ciernia,umkn midzy drzewa. Zostaemsam.

    Dusz chwil patrzyem, jak sizblia. Zima go postarzya,zmarszczki mia gbsze, wosybardziej posiwiae. Porusza sijednak wawiej ni zwykle, jakgdyby niedostatek go wzmocni. Wkocu ruszyem mu na spotkanie,przedziwnie zawstydzony izakopotany.

    Podnis wzrok, przystan w pkroku.

    - Chopcze? - zagadn ostronie.

  • Udao mi si kiwn gow irozcign kciki ust na boki.

    Upokorzy mnie blask umiechu,ktry w odpowiedzi rozjani mutwarz.

    Cier upuci toboek, chwycimnie w objcia, gadzi po gowie,jak gdybym cigle jeszcze bydzieckiem.

    - Och Bastardzie! Bastardzie, mjchopcze! - wykrzykn z ulg. -Mylaem, e ci stracilimy!Mylaem, e lepiej byo pozwoli ciumrze. - Cho leciwy, obejmowamnie mocno i pewnie.

  • Byem yczliwy dla staregoczowieka. Nie powiedziaem mu, emia racj: powinien by pozwoli miumrze.

  • Rozdzia drugi

    Rozstania

    Ksi Wadczy z roduPrzezornych, ogosiwszy simonarch Krlestwa SzeciuKsistw, opuci krainy nadbrzene,porzucajc je na pastw losu.Ponadto ograbi z zapasw KsistwoKozie oraz zupi Kozi Twierdz.Powysprzedawa zamkowe konie i

  • bydo; najwspanialsze okazyprzenis w gb ldu, do swejnowej rezydencji - KupieckiegoBrodu. Wywiz zbiory biblioteczne imeble, w tym take krlewski tron.Cz zagrabionego mieniauwietnia now siedzib krlewsk,reszta zostaa sprzedana lubrozdzielona pomidzy wadcw orazszlacht ksistw rdldowych jakodowody askawoci. Spichlerze,piwnice, zbrojownie Koziej Twierdzyopustoszay - wszelkie dobrawywieziono w gb ldu.

    Ksi Wadczy poczyni owespustoszenia pod pretekstemdziaania dla dobra krla

  • Roztropnego. Zoony bolecimonarcha oraz ksina Ketriken,ciarna wdowa po nastpcy tronu,mieli dla wasnego bezpieczestwazosta wywiezieni do KupieckiegoBrodu, z dala od wybrzeankanego przez szkaratne okrty.Te same powody stanowiyprzykrywk dla pldrowania KoziejTwierdzy. Wraz ze mierci krlaRoztropnego oraz znikniciemksinej Ketriken owe kruchepozory przestay spenia sw rol.Pomimo wszystko ksi Wadczywkrtce po koronacji opuci stolic.Rada Krlestwa zakwestionowaajego decyzj. Nowy wadca odrzek

  • pono, i ksistwa nadbrzene sdla niego synonimem wojny orazworkiem bez dna; doda, e zawszepasoytoway na ksistwachrdldowych, a na ostatekoznajmi, e yczy Zawyspiarzompowodzenia, jeli szczytem ichpragnie jest podbj kilku ponurychskal. W pniejszym czasie ksiWadczy zaprzecza, jakoby uypodobnych sformuowa.

    Znalaz si w sytuacji nie majcejprecedensu w historii KrlestwaSzeciu Ksistw. Nie narodzonedzieci ksinej Ketriken byo bezwtpienia prawowitym dziedzicemkorony i cho potomek mgby si

  • ubiega o tytu dopiero poukoczeniu szesnastego roku ycia,trudno si dziwi podejrzeniom, iksi Wadczy przyoy rk dotajemniczego zniknicia wdowy ponastpcy tronu. Najmodszy synkrlewski pragn jak najszybciejwoy monarsz koron, leczzgodnie z panujcym prawempotrzebowa zgody wadcwwszystkich szeciu ksistw. Kupisobie tron licznymi ustpstwamiwobec ksistw nadbrzenych.Najwikszym z nich byoprzyrzeczenie, i Kozia Twierdzapozostanie obsadzona zbrojnymi igotowa do obrony wybrzea.

  • Wadz w dawnej stolicy przejnajstarszy siostrzeniec nowegomonarchy, dziedzic KsistwaTrzody, ksi wawy. W wiekudwudziestu piciu lat nie mg siju doczeka przejcia schedy poojcu, tote z radoci powita tytuwadcy Koziej Twierdzy orazKsistwa Koziego. Osiad w KoziejTwierdzy z grup doborowychzbrojnych z Ksistwa Trzody, lecznie mia duego dowiadczenia wsprawowaniu rzdw, a przy tym,jak wie niesie, nie dosta odsamozwaca adnych funduszy,wobec czego zmuszony by szukadochodw u kupcw oraz u chopw

  • i pasterzy, szykujcych si dokolejnego roku walki zZawyspiarzami. Nie istniejprzekazy wiadczce ojakichkolwiek zoliwych postpkachmodego wadcy wobecmieszkacw Ksistwa Koziego lubinnych ksistw nadbrzenych, leczprno te szuka dowodw nagodn pochway dbao o lud.

    Skoro baronowie musieli naswoich wociach przygotowywaobron poddanych, oprcz nowegowadcy rezydowaa w KoziejTwierdzy tylko garstka drobniejszejszlachty oraz ostatnia wysokourodzona osoba pozostaa w stolicy

  • ksistwa, ksina Cierpliwa -poowica nastpcy tronu, nim jejmaonek, ksi Rycerski,zrezygnowa z praw do korony narzecz modszego brata, ksiciaSzczerego. Ona to zadbaa oobsadzenie twierdzy onierzami zKsistwa Koziego: gwardi osobistksinej Ketriken, stra zamkoworaz weteranami gwardiiprzybocznej krla Roztropnego.Ksi wawy cign wasngwardi przyboczn i, co naturalne,faworyzowa swoich ludzi. Racjeywnociowe byy skpe, a poborywypacane nieregularnie, totemorale onierzy spado do

  • enujcego poziomu. Sytuacjakomplikowaa si jeszcze bardziej zpowodu niejasnej hierarchiizwierzchnoci. W teorii wojskaKsistwa Koziego podlegaykapitanowi Toporowi z KsistwaTrzody, zwierzchnikowi gwardiiosobistej ksicia wawego. Wrzeczywistoci Naparstnica, kapitangwardii przybocznej ksinejKetriken, Rbacz, dowdca strayKoziej Twierdzy, oraz stary wiarus,Rudzielec, z gwardii przybocznejkrla Roztropnego, trzymali sirazem i suchali tylko wasnych rad.Jeli w ogle komu skadaliraporty, to wanie ksinej

  • Cierpliwej. W tamtym czasieonierze Ksistwa Koziego mwili oniej: pani na Koziej Twierdzy.

    Samozwaniec od pierwszych chwilpanowania obawia si utraty tytuumonarchy. Na wszystkie stronywiata porozsya umylnych wposzukiwaniu ksinej Ketrikennoszcej pod sercem nienarodzonego dziedzica.Podejrzewajc, e moga onaznale schronienie u swego ojca,zada od wadcy KrlestwaGrskiego wydania crki. Krl Eyododpowiedzia, e miejsce pobytuczonka rodu panujcego KrlestwaSzeciu Ksistw w najmniejszym

  • stopniu nie dotyczy KrlestwaGrskiego. W rewanu ksiWadczy wycofa si z wszelkichumw handlowych zawartych zojczyzn ksinej Ketriken iprbowa zniechci doprzekraczania granic nawetpospolitych podrnych. W tymsamym czasie pojawiy si plotki -niemal na pewno rozpuszczoneprzez niego - e dziecko ksinejKetriken nie zostao poczte przezksicia Szczerego, a co za tym idzie,nie ma adnych praw do tronuKrlestwa Szeciu Ksistw.

    Dla ludu Ksistwa Koziego by toczas wyjtkowo trudny. Poddani,

  • opuszczeni przez krla, pod opieknielicznych oddziaw lezaopatrzonych onierzy, ledwietrwali, miotani wichrami dziejwniczym okrt bez steru nawzburzonym morzu. Czego nieukradli i nie zniszczyli najedcy, tozaj na podatki ksi wawy. Nadrogach zaroio si od rozbjnikw,bo gdy czowiek nie moe wyy zuczciwej pracy, zapomina ouczciwoci. Chopi, porzuciwszywszelk nadzieje, uciekali zwybrzea, by zasili szeregiebrakw, zodziei i dziewek wmiastach rdldzia. Nawet handelzamar, gdy statki wypywajce w

  • morze nieczsto wracay do portu.

    * * *

    Siedziaem z Cierniem na awceprzed chat i rozmawialimy. Nie ozdarzeniach ponurych, nie onabrzmiaych powag wypadkach zprzeszoci ani o moim powrocie zzagrobu czy o polityce.Rozmawialimy o sprawachdrobnych, jakie si omawia popowrocie z dugiej podry. Cichoszzaczyna si starze: zim wkradamu si w stawy jaka sztywno inawet nadejcie wiosny nie

  • przynioso poprawy. Nie wiadomobyo, czy doyje nastpnego roku.Cierniowi udao si wreszcieosuszy licie horgwia, niedopuszczajc do plenienia, aleokazao si, e sproszkowanarolina nie ma tej mocy co wiea.Obaj tsknilimy za synnymipasztecikami nadwornej kucharki.

    W pewnym momencie Cierspyta, czy chciabym co odzyskaze swojej zamkowej komnaty.Przeszukano j na rozkaz ksiciaWadczego i zosta w niej strasznybaagan, ale chyba nic nie zabrano.Zapytaem o gobelinprzedstawiajcy krla Mdrego przy

  • spotkaniu z Najstarszym. Cier gopamita, ale oceni, e nie da radyprzydwiga. Spojrzaem takaonie, e natychmiast zmienizdanie i podj si znale jakisposb.

    Wyszczerzyem zby w umiechu.

    - artowaem. Ten gobelinprzyprawia mnie o koszmarne sny.Nie, w mojej komnacie nie zostaonic wanego.

    Stary skrytobjca obrzuci mniesmutnym spojrzeniem.

    - egnasz si z dawnym yciem,

  • biorc tylko to co na grzbiecie ikolczyk? Niczego wicej nie chcesz?Czy to nie dziwne?

    Czy dziwne? Zastanowiem si.Co miaem? Miecz podarowanyprzez ksicia Szczerego. Srebrnypiercie od krla Eyoda; wczeniejnalea do jego syna, ksiciaRuriska. Brosz od ksinej Gracji.Fletni Pana - miaem nadziej, eksina Cierpliwa j odzyskaa.Farby i arkusze papieru.Skrzyneczk na trucizny zrobionwasnymi rkoma. Od Sikorki niemiaem nic. Ona nie chciaa odemnie prezentw, a ja nigdy niepomylaem, eby skra jej chocia

  • wstk do wosw. Gdybym...

    - Nie. Chyba lepiej skoczy z tymcakowicie. Chocia zapomniae ojeszcze jednym przedmiocie. -Odwrciem konierz szorstkiejkoszuli i pokazaem mu rubinosadzony w srebrze. - Klejnot tenda mi krl Roztropny, gdynaznaczy mnie jako swego. Ciglego mam. - Ksina Cierpliwa spiabrosz mj caun. Myl tzdecydowanie od siebie odsunem.

    - Nie mog si nadziwi, estranicy ksicia Wadczego nieobrabowali twojego ciaa.Najpewniej Rozumienie wzbudza

  • taki strach, e obawiali si ciebierwnie mocno martwego jakywego.

    Przesunem palcem po grzbiecienosa, tam gdzie zosta zamany.

    - Raczej nie wygldao na to,eby si mnie obawiali.

    Cier umiechn si krzywo.

    - Nos ci martwi? Moim zdaniemprzydaje twojej twarzy wyrazistoci.

    - Naprawd? - Spojrzaem naniego, mruc oczy przed socem.

  • - Nie. Ale uprzejmo wymagaatakiego stwierdzenia. Wrzeczywistoci nie jest bardzo le.Chyba go kto prbowa nastawia.

    Pojawi si jaki strzpekwspomnienia. Zadraem.

    - Nie chc o tym myle -wyznaem szczerze.

    Wspczucie zachmurzyo mutwarz. Odwrciem wzrok, niezdolnyudwign jego litoci. atwiej byoznie wspomnienie pobicia, jelimogem udawa, e nikt inny o nimnie wiedzia. Czuem si przezksicia Wadczego upokorzony.

  • Oparem gow o nagrzan socemcian chatynki.

    - C si dzieje wrd ywych?

    Cier odchrzkn, przysta nazmian tematu.

    - A ile wiesz?

    - Niewiele. Wiem, e ksinaKetriken i trefni uciekli. e ksinaCierpliwa jakoby syszaa, i ksinaKetriken dotara bezpiecznie wgry. Ze ksi Wadczy jestwcieky na krla Eyoda i odci muszlaki handlowe. e krl Szczerynadal yje, ale nikt nie ma od niego

  • wieci.

    - Hola! Hola! - Cier wyprostowasi gwatownie. - Plotki o Ketriken...przecie ty to pamitasz z mojejrozmowy z Brusem!

    Odwrciem wzrok.

    - Tak samo mgbym pamitadawny sen. Rozmyte kolory,wypadki uoone w przypadkowejkolejnoci. Wiem tylko, e o tymrozmawialicie.

    - A co ze Szczerym? - Nagenapicie w gosie Cierniaprzyprawio mnie o zimne ciarki na

  • grzbiecie.

    - Tamtej nocy sign do mnieMoc - rzekem spokojnie. -Powiedziaem wam wtedy, eksi nadal yje.

    - Psiakrew!!! - Cier skoczy narwne nogi. W yciu nie widziaemgo w podobnym stanie, totegapiem si na niego,unieruchomiony zdumieniem, ajednoczenie przestrachem. -Mymy ci nie uwierzyli! Och, tak,bylimy zadowoleni, e topowiedziae, a kiedy wyszede,Brus rzek: Dajmy chopakowispokj, przypomnia sobie

  • ukochanego ksicia. Niczegowicej nie podejrzewalimy!Psiakrew! Po stokro psiakrew!!! -Wycelowa we mnie palcem. -Raportuj. Opowiadaj wszystko.

    Poszukaem w pamici. Nieatwomi byo przebrn przez wizje,zupenie jakbym patrzy wilczymioczyma.

    - By zmarznity. Ale ywy.Wycieczony lub ranny. Porusza sibardzo wolno. Prbowa mniedosign, lecz ja go odpychaem,wic narzuci mi ch wypiciaokowity... Pewnie by pokona mjopr...

  • - Gdzie by?

    - Nie wiem. W lesie. W niegu. -Przywoywaem nawet najbardziejmgliste wspomnienia. - Chyba niewiedzia, gdzie jest.

    Cier widrowa mnie wzrokiem.

    - Wyczuwasz go? Czujesz go wogle? Moesz mi powiedzie, czynadal yje?

    Potrzsnem gow. Sercezaczo mi omota w piersiach.

    - Moesz do niego sign Moc?

  • Znowu potrzsnem gow. Cierby coraz bardziej zawiedziony.

    - Bastardzie, musisz!

    - Nie chc! - krzyknem. Jubyem na nogach.

    Uciekaj! Uciekaj prdko!

    Tak zrobiem. Nagle wszystkobyo proste. Uciekem od Ciernia iod chatki, jakby mnie goniywszystkie demony Zawyspiarzy.Cier woa za mn, ale niechciaem go sysze. Biegem, a gdytylko znalazem schronienie porddrzew, u mojego boku zjawi si

  • lepun.

    Nie tam, tam jest Serce Stada -ostrzeg mnie.

    Pognalimy w gr wzgrza,daleko od strumienia, w gszczjeyn zwisajcy z nasypu, podktrym lepun chroni si wburzliwe noce.

    -Co si stao? Gdzieniebezpieczestwo? - spyta.

    Chcia, ebym wrci -odpowiedziaem po jakim czasie.Prbowaem uj to w mylizrozumiae dla wilka. - Chcia,

  • ebym, ju nigdy nie by wilkiem.

    Zmrozio mnie nage uczuciechodu. Wyjaniajc lepunowi, samstanem z prawd twarz w twarz.Wybr by prosty. Mogem bywilkiem, bez przeszoci, bezprzyszoci, yjcym tylko dniemdzisiejszym, albo czowiekiem,naznaczonym przez przeszo,czowiekiem, ktrego serce wraz zkrwi pompowao strach. Mogemchodzi na dwch nogach, znawstyd i zgarbione plecy. Mogembiega na czterech apach izapomnie o wszystkim do tegostopnia, e nawet Sikorka bdzietylko wspomnieniem przyjemnego

  • zapachu. Usiadem pod jeynami,do wsparem lekko na grzbiecielepuna, zapatrzyem si w miejsce,ktre tylko ja mogem zobaczy.wiato z wolna odmieniao swjblask i wieczr przeradza si wzmierzch. Decyzja dojrzewaa wemnie powoli, lecz nieuchronnie, napodobiestwo podpezajcychciemnoci. Serce we mnie wyosprzeciwem, lecz inne wyjcia byynie do przyjcia. Umocniem si wpostanowieniu.

    Kiedy wrciem, byo ju zupenieciemno. Z podkulonym ogonempodkradem si do chatki. Dziwniebyo podchodzi do tego schroniska

  • pod postaci wilka, czu dymunoszcy si z drewna jako rzeczludzk i mruga od olepiajcegoblasku wydobywajcego si przezszpary w okiennicach. Niechtnieoddzieliem si od lepuna.

    Nie wolaby polowa ze mn? -zapyta wilk.

    Wolabym. Ale dzi nie mog.

    Dlaczego?

    Tylko pokrciem gow. Decyzjabya tak wiea, tak jeszczeniepewna... nie miaem jejpoddawa sprawdzianowi, ubierajc

  • powody w sowa. Przystanem naskraju lasu, strzepnem z ubranialicie i ziemi, przygadziem wosy,ponownie zwizaem je w kucyk.Miaem nadziej, e niepobrudziem twarzy.Wyprostowaem ramiona, zmusiemsi, by podej do chatki i otworzydrzwi. Czuem si przeraajcosaby. Oni dwaj znali omalwszystkie moje sekrety. Jakmogem oczekiwa, e bd wemnie widzieli czowieka? Niemogem ich wini. Prbowali mnieocali. Przede mn samym, toprawda, lecz jednak ocali. Nie ichwina, e ten, kogo uratowali,

  • niewart by zachodu.

    Siedzieli przy stole. Gdybym takuciek kilka tygodni temu, popowrocie Brus skoczyby do mnie,chwyci za kark, potrzsagwatownie, a moe by mi nawetprzyoy. Teraz ju tak mnie nietraktowa, ale same wspomnieniawystarczay, ebym zachowaostrono, ktrej nie potrafiemzatai. O dziwo, twarz Brusawyraaa tylko ulg, a Cier patrzyna mnie ze wstydem izatroskaniem.

    - Nie zamierzaem naciska citak mocno - wyzna, nim zdyem

  • si odezwa.

    - Po prostu dotkne bolesnegomiejsca - rzekem cicho. - Czasamiczowiek sam nie wie, jak gbokajest rana.

    Przystawiem sobie taboret dostou. Po dugich tygodniachywienia si najprostszymjedzeniem widok sera, miodu orazwina z bzu wywar na mniewstrzsajce wraenie. Do tegojeszcze bochenek chleba, no ipstrg zowiony przez Brusa. Przezjaki czas jedlimy, odzywajc siniewiele, tylko w razie koniecznoci.Napicie jakby zelao. Niestety,

  • gdy posiek dobieg koca, wrcio.

    - Teraz rozumiem twoje pytanie -rzek niespodziewanie Brus. Cier ija spojrzelimy na niego zdziwieni. -Kilka dni temu zapytae, cobdziemy robi. Widzisz, sdziem,e stracilimy krla Szczerego.Krlowa Ketriken nosi pod sercemjego dziedzica i jest bezpieczna wgrach. Nic nie mog dla niejuczyni. Gdybym podjjakiekolwiek dziaanie, zdradzibymj przed innymi. Najlepiej pozwolijej pozosta w ukryciu pomidzyludem ojca. Do czasu gdy dzieckoosignie wiek stosowny, by signpo tron... jeli nie bd jeszcze w

  • grobie, zapewne bd mg cozrobi. Uznaem, e na razie niemam komu suy. Dlategosdziem, e pytasz tylko o nas obu.

    - A teraz? - zapytaem cicho.

    - Skoro krl Szczery yje, to jegotron zagarn samozwaniec.Przysigem suy prawowitemuwadcy. Tak samo Cier. Tak samoty. - Obaj patrzyli na mnie bezdrgnienia powiek.

    Ucieknij znowu.

    Nie mog.

  • Brus drgn. Czy gdybym terazskoczy do drzwi, rzuciby si namnie i prbowa zatrzyma? Nieporuszy si, nie odezwa, czeka.

    - Ja nie - oznajmiem. - Bastardnie yje - rzekem bez ogrdek.

    Brus spojrza na mnie, jakbym gouderzy.

    A Cier zapyta cicho:

    - Dlaczego wic cigle nosibrosz krla Roztropnego?

    Wypiem j z konierza.Chciaem powiedzie: Prosz

  • bardzo. We j i niech si towszystko skoczy. Ja mam dosy.Zbrako mi si. Ale milczaem,obracajc klejnot w palcach.

    - Wina? - zapyta Cier, ale niemnie.

    - Zimny dzi wieczr - odparBrus. - Zaparz herbaty.

    Cier skinieniem gowy wyraziaprobat. Cigle ciskaem w rkusrebrn brosz z czerwonymkamieniem. Pamitaem doniemojego krla, gdy przypina mija dochopicej koszuli. Masz -powiedzia. - Teraz naleysz do

  • mnie. Krl Roztropny ju nie y.Czy jego mier zwalniaa mnie zprzysigi? A co mi powiedzia wostatniej chwili swego ycia? C zciebie uczyniem? Znowuodepchnem od siebie to pytanie.Waniejsze, kim byem teraz? Czytym, kogo uczyni ze mnie ksiWadczy? Czy mogem od tegouciec?

    - Ksi Wadczy powiedzia mi -odezwaem si zamylony - e wjego oczach jestem bezimiennymchopakiem od psw. - Podniosemwzrok na Brusa. - Byoby dobrzezosta po prostu psiarczykiem.

  • - Naprawd? Swego czasu miaeodmienne zdanie na ten temat.Bastardzie, nie jeste czowiekiemkrla? To kim jeste? Dokdpjdziesz?

    Dokd bym poszed, gdybym bywolny? Serce mi si rwao doSikorki. Potrzsnem gow,odrzucajc t myl, nim zaczamnie pali ywym ogniem. Nie.Straciem Sikork jeszcze przedmierci. Zamyliem si nad swojpust, gorzk wolnoci. Istniaowiele miejsc, gdzie mgbym siuda. Utwierdziem si wpostanowieniu, podniosem wzrok iodpowiedziaem Brusowi twardym

  • spojrzeniem.

    - Wyjad. Dokdkolwiek. DoKrainy Miedzi, do Miasta WolnegoHandlu. Umiem dba o zwierzta,jestem biegym skryb. Jakoprzeyj.

    - Bez wtpienia. Ale przey, tonie znaczy y - zauway Brus.

    - Co wobec tego jest yciem? -zapytaem, niespodziewanienaprawd rozwcieczony. Dlaczegooni zawsze musz wszystkoutrudnia? Sowa i myli zaczy wemnie kipie, trysny jak trucizna zropiejcej rany. - Kaesz mi

  • powici krlowi siebie i wszystko,na czym mi zaley, podobnie jak tozrobie ty. Twj pan ci opuci. Ico? Przekne to, bez sowasprzeciwu wychowae jegobkarta. Wreszcie straciewszystko: stajnie, konie, psy,podwadnych. Krlowie, ktrymwiernie suye, nic ci nie zostawili,nawet dachu nad gow. Co wtedyrobisz? Poniewa nie pozostao cinic innego, czepiasz si mnie,wycigasz z grobu i przymuszasz doycia. Do ycia, ktrego nie chc,ktrego nienawidz!

    Patrzy na mnie nieruchomy jaksup soli. Chciaem zamilkn, ale

  • co kazao mi mwi dalej. Gniewmi pomaga, oczyszcza jak ogie.Zacisnem pici.

    - Dlaczego cigle tu jeste?Dlaczego bez przerwy stawiaszmnie na nogi? Tylko po to, ebywrg znowu mg mnie pokona?Po co to robisz? ebym by ci winienwdziczno? eby zyska prawo domojego ycia, bo nie masz odwagisam y? Chcesz mnie uksztatowana swoje podobiestwo, chcesz zemnie zrobi czowiekapozbawionego wasnego losu,czowieka, ktry wszystkopodporzdkowuje krlowi. Niewidzisz, e mona y inaczej, e

  • mona y dla siebie?

    Hardo patrzyem mu w oczy, alew kocu musiaem odwrci wzrokod bolesnego zdumienia, ktre wnich ujrzaem.

    - Nie - podjem tpo,schwyciwszy oddech. - Nie widzisz.Nie wiesz. Nawet nie potrafisz sobiewyobrazi, co mi odebrae.Powinienem by martwy, ale ty niepozwolie mi umrze. Przepenionynajlepszymi chciami, zawszewierzysz, e postpujesz waciwie,bez wzgldu na to, jak mnie przytym ranisz. A kto ci dal praworzdzi moim yciem? Kto ci

  • pozwoli mi to zrobi?

    Cier milcza ze skamieniatwarz. Brus prbowa wzi si wgar.

    - Twj ojciec zleci mi to zadanie,Bastardzie - rzek spokojnie, z dumi powag. - Staraem si z niegowywiza jak najlepiej, chopcze.Ostatnie sowa mego ksiciabrzmiay: Wychowaj go dobrze. Ija...

    - Powicie dziesi lat,wychowujc cudzego bkarta -uciem z piekc ironi. -Zajmowae si mn, bo jedynie to

  • naprawd potrafie robi. Brus, tyzawsze istniae dla innych,stawiae kogo innego przed sob,powicie ostatni strzpeknormalnego istnienia dla cudzychkorzyci. - Mwiem coraz goniej. -Oddany jak pies. Czy to jest ycie?Czy nigdy nie chciae sam o sobiedecydowa? Czy moe strach kaeci rezygnowa z wasnego losu?! -krzyknem.

    Zabrako mi sw, z wciekocioddech wiz mi w gardle.

    Bdc jeszcze chopcem,obiecywaem sobie nieraz, e Bruszapaci mi za kadego szturchaca,

  • ktrego od niego oberwaem, zakady boks, ktry musiaemoczyci z gnoju, cho byem takzmczony, e ledwie trzymaem sina nogach. Obrzucajc gogniewnymi sowami, po wielekrospeniem obietnic nadsanegodziecka. Brus oczy mia szerokootwarte, oniemia z blu. Jego pieruniosa si ciko; z trudemzaczerpn tchu, jakbym go uderzy.Rwnie dobrze mgbymniespodziewanie ugodzi go noem.

    Nie byem pewien, skd mi siwziy podobne sowa, ale niemogem ich ju cofn. Powiedzeniewybacz te by ich nie zniszczyo,

  • w najmniejszym stopniu by ich nieodmienio. Nagle ogarna mnienadzieja, e Brus mnie uderzy, edla nas obu zrobi przynajmniej tyle.

    Podnis si niepewnie, zaszurataboretem po pododze; niebaczniego przechyli i wywrci z oskotem.Brus, ktry nawet pijany w sztokszed zawsze pewnym krokiem,teraz chwiejnie ruszy do drzwi iznikn w ciemnoci. A ja siedziaemi czuem, jak co we mnie zamiera.Miaem nadziej, e to serce.

    Przez jaki czas panowaa cisza.Przez dugi czas. Wreszcie Cierwestchn.

  • - Dlaczego? - zapyta cicho.

    - Nie wiem. - Tak dobrzepotrafiem kama. Sam mniewyuczy. Zapatrzyem si w ogie iprzez moment prawie zebraem siw sobie, eby mu wszystkowytumaczy. Zdecydowaemjednak, e nie mog. Nim sizorientowaem, ju mwiem coinnego: - Moe musiaem si odniego uwolni. Od wszystkiego, codla mnie zrobi, nawet jeli nic odniego nie chciaem. Musi przestawywiadcza mi przysugi, za ktrenigdy nie bd si mgodwdziczy. Do mam jegoszlachetnych czynw, na ktre

  • aden czowiek nie powinien sizdobywa dla drugiego,powicenia, ktrego nie sposbspaci. Nie chc mu by nic wicejwinien.

    Cier siedzia z domi na udach,spokojny, lecz jego zielone oczynabray zotawego poysku.

    - Od powrotu z KrlestwaGrskiego zachowywae si, jakbybez przerwy szuka zaczepki.Obojtne z kim. Kiedy jako dzieckobye ponury albo nadsany,mogem to przypisamodzieczemu buntowi,chopicym humorom i

  • rozczarowaniom. Z KrlestwaGrskiego wrcie... peen gniewu.Jakby rzuca wyzwanie caemuwiatu, jakby domaga si mierci,jeli wiat zdoa ci zabi. Niemwi o tym, e wchodzie wdrog ksiciu Wadczemu, e sipakowae w najwikszeniebezpieczestwa. Nie tylko Brusto dostrzega. Popatrz uwanie naminiony rok: gdziekolwiek siobrciem, widziaem Bastardaszydzcego ze wiata, uwikanegow bijatyk, w wirze walki,omotanego bandaami, pijanegojak bela albo sabego niczymniemowl i kwilcego o kozek.

  • Kiedy miae czas na spokj, namylenie? Gdzie twoje radocidzielone z przyjacimi? Kiedy czasna zwyk chwil spokoju? Jeli niezadzierae z wrogiem,przepdzae przyjaci. Co siwydarzyo midzy tob a baznem?Gdzie jest Sikorka? Przed chwilpozbye si Brusa. Kto bdzienastpny?

    - Pewnie ty. - Sowa pojawiy sisame, nieuchronnie. Nie chciaemich wypowiedzie, ale nie mogemzatrzyma. Nadszed czas.

    - Mwic w ten sposb do Brusa,zrobie ju duy krok w tym

  • kierunku.

    - Wiem - przyznaem szczerze. -Od dawna ju aden mj czyn nieznalaz uznania w twoich oczach.Ani w oczach Brusa. Ani niczyichinnych. Ostatnio chyba nie potrafizachowywa si mdrze.

    - Nie przecz - zgodzi si Cier.

    I nagle znowu ar gniewu rozpalisi we mnie jasnym pomieniem.

    - Moe stao si tak dlatego, enigdy nie dano mi szansy bydorosym. Moe za dugo byemcigle czyim chopcem. Chopcem

  • stajennym Brusa, twoim uczniem,pupilkiem ksicia Szczerego, paziemksinej Cierpliwej. Kiedy miaemby sob? - zapytaem gwatownie.

    - A kiedy nie bye? - odparowaCier rwnie arliwie. - Od powrotuz Krlestwa Grskiego robie, cochciae. Poszede do Szczerego ioznajmie, e masz dosy roliskrytobjcy. Akurat wtedy, gdydyskretna praca bya najbardziejpotrzebna. Cierpliwa prbowaa ciprzestrzega, co bdzie, jeli sizbliysz do Sikorki, ale ty wiedziaelepiej. Zrobie z dziewczyny cel dlaswoich wrogw. WcigneCierpliw w spisek, ktry i j narazi

  • na wielkie niebezpieczestwo. Mimoostrzee Brusa zwizae si zwilkiem. Podwaae kad mojdecyzj w kwestii zdrowiaRoztropnego. A jeden z ostatnichtwoich pomysw to uczestniczeniew rebelii przeciwko koronie. Odwiekw nie bylimy tak blisko wojnydomowej.

    - A mj ostatni gupi pomys? -zapytaem z ciekawocizabarwion gorycz.

    - Zabicie Prawego i Pogodnej -odpar z beznamitnymoskareniem w gosie.

  • - Oni zamordowali krla, o ilesobie przypominasz - zauwayemlodowato. - Umar na moich rkach.Co miaem zrobi?

    Wsta. Growa nade mn jak zadawnych czasw.

    - Po tylu latach szkolenia w fachuskrytobjcy biegasz po twierdzy zobnaonym ostrzem. Jednemupodrzynasz gardo, a drugiezakuwasz na mier w wielkiej salibiesiadnej przed zgromadzeniemszlachty... Mj ty uzdolnionyczeladniku! Potrafie wymylitylko jeden sposb wypenieniazadania?

  • - Byem wcieky! - ryknem.

    - Wanie! - zagrzmia wodpowiedzi. - Ty bye wcieky.Wic zniszczye nasz baz wKoziej Twierdzy. Cieszye sizaufaniem wadcw ksistwnadbrzenych, a wolae im siobjawi jako szaleniec! Odebraeim ostatni iskr wiary w rdPrzezornych!

    - Przed chwil miae mi za ze,e cieszyem si zaufaniem ksit.

    - Nie. Miaem ci za ze, e si nadnich wynosie. Nie powiniene bynigdy dopuci, eby ci zaoferowali

  • wadanie Kozi Twierdz. Gdybywaciwie wykonywa swojeobowizki, nigdy by im to wgowach nie postao. Cigle nanowo zapominasz, gdzie twojemiejsce. Nie jeste ksiciem. Jesteskrytobjc. Nie jeste graczem,jeste pionkiem w grze.Rozgrywajc parti po swojemu,niszczysz strategi i naraasz naniebezpieczestwo wszystkie innekamienie na planszy!

    Nie potrafiem znaleodpowiedzi, co nie znaczyo, ezgadzam si z jego sowami. Podbadawczym spojrzeniem Cierniagniew raptownie we mnie wygasi,

  • pozostawiajc jedynie gorycz. Mjsekretny podskrny prd strachu razjeszcze wypyn na powierzchni.Opucia mnie pewno siebie. Niemiaem do siy, by walczy i zCierniem, i z wasn bojani.

    - Dobrze wic - odezwaem siponuro. - Bardzo dobrze. Ty i Brusjak zwykle macie racj. Przyrzekam,e wicej nie bd myla, bdzwyczajnie sucha. Co mam robi?

    - Nie.

    - Co: nie?

    Wolno pokrci gow.

  • - Jedno dzi nareszcie pojem:nie wolno na tobie polega. Niebdziesz ode mnie dostawapolece, nie bdziesz juwtajemniczany w moje plany. Toprzeszo. - Nie potrafiemuchwyci w jego gosiezdecydowania. Odwrci si odemnie, zapatrzy w okno. - Kochamci, chopcze. Nigdy nie przestanci kocha. Trzeba jednakpamita, e jeste niebezpieczny.A to, na co musimy si poway,jest wystarczajco trudne.

    - Co zamierzacie? - spytaemwbrew sobie.

  • Wolno, milczco pokrci gow.Zatrzymujc sekret dla siebie,zerwa czce nas wizi. Naglepoczuem si jak d bez steru;pozostawiony sam sobiedryfowaem bez adnego oparcia.Cier sign po swj tumok ipaszcz.

    - Ju ciemno - przypomniaemmu. - Do Koziej Twierdzy daleko idroga trudna nawet za dnia. Cier,zosta przynajmniej na noc.

    - Nie mog. Nie daby mispokoju. Do ju cikich swdzisiaj pado. Najlepiej bdzie, jelipjd zaraz.

  • Jak powiedzia, tak zrobi.

    Zostaem zupenie sam ipatrzyem w dogasajcy ogie. Zadaleko si posunem, o wiele dalejni zamierzaem. Chciaem si odnich uwolni, a zamiast tegozatruem kade ich zwizane zemn wspomnienie. Stao si. Niesposb tego naprawi. Wstaem izaczem pakowa swoje rzeczy.Zajo mi to niewiele czasu.Zrobiem toboek z zimowegopaszcza. Nie byem pewien, czykieruje mn dziecica uraza, czyniespodziewana stanowczo. Co zarnica? Znowu usiadem przedkominkiem, tym razem ciskajc

  • toboek w doniach. Chciaem, ebyBrus wrci. Niechby zobaczy, e miprzykro... e byo mi przykro, kiedyodchodziem.

    Przemylaem wszystko razjeszcze. Potem rozpakowaemtoboek i pooyem si na pledzieprzed ogniem. Od czasu gdy Bruswycign mnie z grobu, zawszespa pomidzy mn a drzwiami.Moe po to, eby mnie w raziepotrzeby zatrzyma. Zdarzay sinoce, kiedy chyba tylko on stapomidzy mn a ciemnoci. Terazgo nie byo. Mimo cian chatykuliem si, bezbronny wobecwiata.

  • Masz mnie.

    Wiem. I ty masz mnie.

    Prbowaem, ale nie potrafiemnatchn sw szczeroci. Niezostao ju we mnie adnych uczu,byem pusty. I taki zmczony. A tylemusiaem zrobi.

    Szary rozmawia z Sercem Stada.Mam sucha?

    Nie. Ich sowa nale do nich.

    Cierpiaem z zazdroci, e oni srazem, a ja sam. Jednoczenie byoto dziwnie przyjemne uczucie. Moe

  • Brus namwi Ciernia, eby zosta dorana. Moe Cier zdoa odrobinosabi trujcy jad sw, ktrewylaem na Brusa. Patrzyem wogie. Nie miaem o sobienajlepszego mniemania.

    Istnieje taki martwy punkt nocy,ten najzimniejszy, najczarniejszyczas, kiedy wiat zapomina ozmierzchu, a brzask nie jest jeszczenawet obietnic. Czas, kiedy zawczenie, by wsta, a za pno, bykadzenie si do ka miao jakisens. O takim czasie wrci Brus.Nie spaem, ale si nie poruszyem.Nie zmyliem go.

  • - Cier odszed - oznajmispokojnie. Postawi przewrconytaboret. Usiad na nim i zaczciga buty. Nie wyczuwaem odniego wrogoci ani urazy. Zupeniejakby gniewne sowa nigdy niepady. Albo jakby rana bya takwielka, e na gniew nie pozostaoju miejsca i istniao tylkoodrtwienie.

    - Za ciemno, eby teraz rusza wdrog - odezwaem si do pomieni.Ostronie dobieraem sowa, niechciaem zniszczy cudu spokoju.

    - To prawda. Na szczcie ma zesob latarenk. Powiedzia, e

  • bardziej obawia si zosta, bomgby nie dotrzyma postanowiepowzitych wzgldem ciebie.Zamierza pozwoli ci odej.

    Wolno, za ktr jeszczeniedawno tak tskniem, teraz zdaami si wygnaniem. Strach zachwiamoj pewnoci siebie. Usiademgwatownie.

    - Brus, musisz wiedzie, e