Jak zostać księżną - Kasey Michaels

Post on 25-Mar-2016

219 Views

Category:

Documents

0 Downloads

Preview:

Click to see full reader

DESCRIPTION

Niniejsza darmowa publikacja zawiera jedynie fragment pełnej wersji całej publikacji. Tłumaczył Wojciech Usakiewicz

Transcript

Niniejsza darmowa publikacja zawiera jedynie fragmentpełnej wersji całej publikacji.

Aby przeczytać ten tytuł w pełnej wersji kliknij tutaj.

Niniejsza publikacja może być kopiowana, oraz dowolnierozprowadzana tylko i wyłącznie w formie dostarczonej przezNetPress Digital Sp. z o.o., operatora sklepu na którym możnanabyć niniejszy tytuł w pełnej wersji. Zabronione sąjakiekolwiek zmiany w zawartości publikacji bez pisemnej zgodyNetPress oraz wydawcy niniejszej publikacji. Zabrania się jej od-sprzedaży, zgodnie z regulaminem serwisu.

Pełna wersja niniejszej publikacji jest do nabycia w sklepieinternetowym Czytelnia Online.

Tłumaczył

Wojciech Usakiewicz

Tytuł oryginału: How to Tempt a Duke

Pierwsze wydanie: Harlequin Historical Romance, 2009

Redaktor serii: Barbara Syczewska-Olszewska

Redakcja: Barbara Syczewska-Olszewska

Korekta: Jolanta Spodar

� 2009 by Kathryn Seidick� for the Polish edition by Arlekin – Wydawnictwo HarlequinEnterprises sp. z o.o., Warszawa 2011

Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcjiczęści lub całości dzieła w jakiejkolwiek formie.

Wydanie niniejsze zostało opublikowanew porozumieniu z Harlequin Enterprises II B.V.

Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne.Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych– żywych i umarłych – jest całkowicie przypadkowe.

Znak firmowy Wydawnictwa Harlequini znak serii Harlequin Powieść Historyczna są zastrzeżone.

Arlekin – Wydawnictwo Harlequin Enterprises sp. z o.o.00-975 Warszawa, ul. Starościńska 1B, lokal 24-25

Skład, łamanie i projekt okładki: COMPTEXT �, Warszawa

ISBN 978-83-238-8242-8

Mistrzowsko dozując humor i romantyzm, KaseyMichaels mierzy prosto w serce i nigdy nie chybia.

Nora Roberts

Znana z umiejętności budowania sympatycznychpostaci i zabawnych sytuacji Michaels dodaje doburzliwego romansu elementy sensacji i zagadki.

,,Romantic Times BOOKreviews’’

Autorka wykazuje talent do tworzenia budzącychsympatię postaci, które oprócz niewątpliwego urokuoraz inteligencji mają skłonność do pakowania sięw kłopoty. Poza tym jej dialogi i opisy skrzą sięhumorem.

,,Publishers Weekly’’

Michaels potrafi błyskotliwie napisać wszystko, odmiłosnych perypetii na wesoło po całkiem poważnyromans.

,,Romantic Times BOOKreviews’’

Mojej nowej redaktorceniepowtarzalnej Margo Lipschultz,kobiecie obdarzonej cierpliwością świętej!

Prolog

Paryż powoli tracił swój mocno przesadzonyczar. Przez ile to lat wszyscy rozmawiali tylkoo dniu, w którym rozbiją Bonapartego i wkroczątriumfalnie do tego miasta nad miastami? Kiedyhiszpańskie błoto, plaskając, odrywało im się odbutów, gdy zaopatrzenie nie docierało na czasi zdawało im się, że puste żołądki owijają się wokółkręgosłupa, rozmowy o wspaniałościach Paryżapodnosiły ich na duchu.

Jednak po pięciu dniach przejmującego zimnai ulewnego deszczu interesowało ich już tylko to,kiedy Wellington wyda swoim oddziałom rozkazpowrotu do Anglii. Tam też z pewnością padałdeszcz, ale przynajmniej swojski.

Kapitanów Raphaela Daughtry’ego i Swaina Fitz-geralda nie było jednak wśród oficerów odesłanychwraz z podkomendnymi na okręty zmierzające doDover i innych angielskich portów. Właśnie tego

popołudnia dowiedzieli się, że należą do wybrań-ców wyznaczonych jako eskorta Bonapartego, któ-ry za kilka tygodni miał zostać przetransportowanyna Elbę.

Fitz uważał, że powinni być zadowoleni z udzia-łu w tym historycznym wydarzeniu, bo to przecieżcałkiem wyjątkowa przygoda, którą kiedyś będąopowiadać wnukom, kołysząc ich na kolanach.Wnuki? Rafe zmrużył bystre piwne oczy i zażądał odprzyjaciela, aby znaleźli miejsce, w którym przyodrobinie szczęścia uda im się szybko upić.

Teraz, broniąc się przed dreszczami, Rafe prze-stawił krzesło bliżej wątłego ognia rozpalonegow kominku gospody, którą wybrał dla nich Fitz.Przesunął dłonią po zbyt długich włosach, a gdywyczuł tłuszcz i żwir, uznał, że chyba nigdy już niezdoła porządnie umyć głowy. Potem potarł świeżyzarost na podbródku. Musiał znaleźć jakąś brzytwę,bo przecież nazajutrz rano nie mógł zameldowaćsię w sztabie nieogolony. Należało też pomyślećo czystej koszuli. Z jego punktu widzenia wystar-czyłaby zresztą sucha.

– Patrzcie, patrzcie – powiedział kpiąco Fitz. –Kuli się taki przy ogniu jak stara panna, którejzawsze zimno w łóżku. Może jeszcze okryć ramionakocem, pani Daughtry?

– Zamknij się, Fitz – odburknął Rafe. Wstrząsnąłnim kolejny dreszcz. Czasem zastanawiał się, czydożyje chwili, kiedy znowu będzie mu ciep-ło. – Gdzie jest to wyborne piwo z twoich opowie-ści?

– Dlaczego tak zrzędzi ktoś, kto przez ostatnie

��

lata częściej spał w rowie niż gdzie indziej? Pozatym mniejsza o piwo, gdzie są madmuazelki? – Fitzwstał od stołu, głośno odsuwając krzesło, i chwyciłza rękaw szynkarza, przechodzącego obok. – Parlevous po angielsku, monser?

Gruby szynkarz wyrzucił z siebie potok francus-kich słów, który sprawił, że Rafe zasłonił ustadłonią, bo nie był w stanie powstrzymać śmiechu,gdy tłuścioch porównał Fitza do olbrzymiego wło-chatego karalucha.

– Dla nas dwa kufle najlepszego piwa, szyn-karzu, i coś ciepłego prosto z kuchni – przerwałRafe nieskazitelną francuszczyzną i rzucił mężczyź-nie monetę. Ten skłonił głowę i wrócił za kontuar.

– Przeklęte żabojady – powiedział rozsierdzonyFitz. – Sprawiają takie wrażenie, jakby nie wiedzieli,że dostali od nas po tyłkach.

– Wiedzą, wiedzą, i za to nas znienawidzili.Moim zdaniem, obecnie ratuje nas tylko wściekłośćparyżan na Bonapartego, że wpakował ich w tenpasztet. Dziś podobno znowu musimy wzmocnićstraże wokół jego kwatery, żeby go chronić przedlojalnymi do niedawna poddanymi. Prawdę mó-wiąc, nieraz przychodzi mi do głowy, że powinniś-my stanąć z boku, aby dostali go w swoje ręce.Pomyśl tylko. Osobista eskorta złożona z tysiącaludzi, uzbrojonych i umundurowanych. I do tegobezsensowny tytuł cesarza Elby. Czy o to walczyliś-my, Fitz?

– Rzeczywiście, wygląda na to, że podlizujemysię temu kurduplowi. Ciekawe, jak długo jeszczemamy go pilnować. Nie to, żeby mi się spieszyło

��

do Dublina. Nawet jeśli mokniemy i marzniemy, tochętnych kobiet w Paryżu jest o niebo więcej niżw Dublinie.

– To dlatego, że w Dublinie wszystkie kobietycię znają, więc starają się do ciebie nie zbliżać.

– Prawda – przyznał Fitz, skubiąc schludnieprzystrzyżoną bródkę. – Siało się kiedyś spustosze-nie wśród kobiet, ale co robić, jeśli człowiek jestprzystojny. A teraz z łaski swojej odpowiedz namoje pytanie.

Rafe upił piwa. Tymczasem usługująca dziew-czyna postawiła przed nimi dwa dymiące miskipotrawki i zanim odeszła, zachęcająco kołysząckształtną pupą, puściła do niego oko. Rafe nie byłw nastroju do przyjęcia tego zaproszenia, miałjednak nadzieję, że hojnością zdoła zachęcić dziew-czynę do wyprania mu koszuli, a on tymczasem sięzdrzemnie.

– Jak długo? Pół roku albo i dłużej, jeśli wierzyćrozkazom – powiedział, zanurzając zniszczoną drew-nianą łyżkę w gęstej brei. Powinien zamknąć oczyi nie zadawać sobie pytania, skąd pochodzi tomięso. – Mam nadzieję, że uda mi się kiedyśporozmawiać z tym człowiekiem.

Fitz spojrzał na przyjaciela zdziwiony.– Porozmawiać z Małym Kapralem? Po co?Rafe stulił ramiona, chcąc w ten sposób dostar-

czyć ciału trochę ciepła, zanim przystąpi do jedzeniapotrawki.

– Powiem ci, chociaż nie robisz nic innego, tylkostroisz sobie ze mnie żarty. Otóż od pewnego czasuchodzi mi po głowie pomysł napisania książki o tej

��

wojnie. Chyba zdajesz sobie sprawę z tego, Fitz, żechociaż spędziliśmy tyle czasu u boku Wellingtona,to na polu bitwy nigdy nie spotkaliśmy Bonapar-tego.

– Jeśli dobrze mi się zdaje, to wcale do tego niedążyliśmy. Zamierzasz więc zostać kolejnym Byro-nem?

– Raczej nie. To znaczyłoby, że chcę się obsadzićw roli bohatera. Ta opowieść, Fitz, ma być całkiemzwyczajna, szybko pokryć się kurzem, i nie inte-resować nawet tych wnuków, które siłą próbujeszmi posadzić na kolanach. W każdym razie na BożeNarodzenie powinniśmy już być w Anglii. Mojezaproszenie jest aktualne, możesz pomieszkaću mnie kilka miesięcy.

– Bardzo chętnie cię odwiedzę. Wprawdzie sły-szałem już o twoim domu tyle, że prawie czuję siędomownikiem, ale mimo wszystko chętnie poznamtę wielką rodzinę, którą podobno masz. Inna spra-wa, że przez całe dziewięć lat naszej znajomościnie widziałem ani jednego ich listu. Ty zresztą teżzdobywasz się tylko na zdawkowe liściki.

Wzięli się do jedzenia.– Jak to właściwie z tobą będzie, Rafe? – spytał

nagle Fitz. – Czy twój stryj z książęcym tytułempozwoli ci przejąć zarząd tej legendarnej posiad-łości?

Rafe odłożył łyżkę, stracił bowiem nawet resztkiapetytu.

– Nigdy się tym nie zajmowałem, Fitz, i dobrzeo tym wiesz. Posiadłością zarządzali kolejni mężo-wie matki, jeden gorzej od drugiego. Na ich korzyść

��

mogę zapisać tylko to, że za radą matki odrzucilipropozycję. Jego Wysokości księcia, który chciałprzysłać jako rządcę jednego ze swoich ludzi.

– Dlaczego za to ich chwalisz?– Stryj najpierw podałby pomocną rękę, a potem

zagarnął oburącz, co tylko można. Zresztą, mojamatka go nie znosi.

– Posiadłość chyba jest już twoja? Wyjechałeśz Anglii jako chłopiec, ale wrócisz pełnoletni.

– W idealnym świecie mogłoby tak być – odrzekłRafe, trąc oczy, które same mu się zamykały.– Ponieważ jednak Willowbrook nie należy do masyspadkowej, więc znajduje się pod kontrolą mojejmatki, dopóki nie skończę trzydziestu lat. – Znowusięgnął po kufel. – A czy matka jest dobrym rządcądóbr, które w końcu ma odziedziczyć jej syn? Nie,Fitz. Ona ciągle wychodzi za mąż. I tylko to robi.

– Może chciałaby poślubić sympatycznego mło-dego Irlandczyka? – zażartował Fitz, dźgając przy-jaciela w bok. – Pozwoliłbym ci, synku, nacieszyćsię władzą w majątku, a ja i twoja matka... Co byśmyrobili, Rafe?

– Wolę się nad tym nie zastanawiać. Poza tymprzed moim wyjazdem owdowiała, więc tymcza-sem zapewne zamieszkał w Willowbrook kolejnyojczym, a podczas gdy lady Helen odgrywa rumie-niącą się oblubienicę, moje siostry uciekły podskrzydła księcia.

– Nie żartuj, na pewno nie jest tak źle. Sam miopowiadałeś, że zanim książę kupił ci patent oficer-ski, spędziłeś z nim i jego synami dużą część życia.Są większe problemy na świecie niż hojny stryjek.

��

– To właśnie zawsze powtarzała mi Charlie.Okropnie drażniła mnie ta mała zołza, ale miałarację, podobnie jak ty teraz.

Fitz zerknął znad kufla.– Niemożliwe, żebym był pijany. Mam jeszcze

dużo piwa. Dlaczego o dziewczynie mówisz Char-lie?

Rafe uśmiechnął się na wspomnienie kilka lat odniego młodszej panny. Była wysoka, chuda jakszczapa, miała niesamowicie długie nogi i ramionai włóczyła się za nim, jakby był jej wyśnionymrycerzem.

– Wybacz, powinienem był powiedzieć ,,Char-lotte’’. Charlotte Seavers. Jej ojciec jest sąsiademmojego stryja, a jego posiadłość wciska się klinemw stryjową. Dlatego Rose Cottage z przyległymigruntami na pewno kłuje Jego Wysokość w oczyjeszcze bardziej niż Willowbrook.

– Róże, kłucie... to nawet jakoś do siebie pasuje.Rafe’a naszło wspomnienie, do którego wcześ-

niej nie wracał. Ukrył się w jabłoniowym sadzieprzed lekcjami, które odbywał razem z kuzynami,i tam zawołała go Charlie, siedząca w koroniedrzewa. Nie miał pojęcia, jak ona to robi, ale zawszepojawiała się tam, gdzie on. Czasem zainteresowa-nie młodszej panny mu schlebiało, kiedy indziej goirytowało. Tamtego dnia był w złym humorze, więcpodniósł z ziemi jabłko i cisnął w jej stronę.

Nie pomyślał w porę. Mógł przecież ją trafić alboprzestraszyć, tak że spadłaby na ziemię. Na szczęś-cie chybił, ale za to ta mała bestia zręcznie ze-skoczyła z gałęzi i z wielką energią odrzuciła jabłko.

W rezultacie z sińcem pod okiem chodził trzytygodnie.

– Rafe? Znowu dumasz nie wiadomo o czym.Powiedziałem, że hojnym wujkiem nie należy sięprzejmować.

– To prawda. Mam jednak nadzieję, że po skoń-czeniu dwudziestu sześciu lat jestem zupełnie in-nym człowiekiem niż wtedy, gdy miałem zaledwiedziewiętnaście. Owszem, odczuwam wdzięcznośćwobec stryja, ale nie zamierzam dłużej korzystaćz jego bezdusznego miłosierdzia. Niestety, nie mo-gę pomóc siostrom. Najwyższy czas, żebym poszedłswoją drogą.

– To znaczy? – zainteresował się Fitz, przeżuwa-jąc potrawkę.

– Siostry mają zapewniony dobry start podokiem stryja, postanowiłem więc pozostać w woj-sku. Gdyby się nad tym zastanowić, to na niczymoprócz wojaczki się nie znam.

– Może się zdziwisz, przyjacielu – Fitz zniżył głosdo konspiracyjnego szeptu – ale odnoszę wrażenie,że nie ma już więcej wrogów.

Rafe dla porządku się uśmiechnął, a kiedy wró-ciła dziewczyna, niosąc dwa kufle piwa, pociągnąłją na kolana i szepnął jej kilka słów do ucha.Zachichotała, skinęła głową i zaczęła go skubaćw szyję. Fritz mruknął do siebie coś o szczęściu,które zawsze wybiera Rafe’a.

Jego opinia nie była bezpodstawna. Pod pew-nymi względami Rafe mógł uważać stryja za praw-dziwe zrządzenie losu. Nie chciał jednak znowużyć z jego łaski. Może istnieje zasada, że kiedy

człowiek nie ma wiele, przywiązuje wielką wagędo dumy. Musiał myśleć także o przyszłości sióstrbliźniaczek. Znacznie młodsze od Charlie, nie-znośne, rozchichotane młódki, jakie pamiętałz dnia wyjazdu, miały już po szesnaście lat,a o ile znał matkę, czyli lady Helen, to w ogólenie dbała o ich los. Nie bardzo wiedział, jakzwrócić się do stryja w sprawie Nicole i Lydii, alemiał nadzieję, że z pomocą ciotki Emmaline zdo-ła przekonać księcia do powiększenia skromnegoposagu, pozostawionego im przez ojca, i sfinan-sowania obu pannom debiutu podczas sezonuw Londynie.

Tylko co zrobić z miłą, rozrzutną i bardzoniefrasobliwą matką? To pytanie dręczyło go noca-mi i spędzało mu sen z powiek. W każdym raziedla siebie nic już od stryja nie chciał. Zbyt długowysłuchiwał kąśliwych uwag zarozumiałego kuzy-na, George’a, hrabiego Strorringtona, który przyby-cie rodziny Rafe’a z bagażami osobistymi pod domwuja nazywał wizytą żebraków.

Może rola niańki Bonapartego, którą miał od-grywać przez najbliższe pół roku albo dłużej, damu czas na zaplanowanie reszty życia. Przez wielelat nie wybiegał myślami poza następny dzień,kolejną bitwę, następne poszukiwania prowiantui kwater dla swoich ludzi. Związani z Fitzemmilczącym porozumieniem, nie poruszali tematudalszej przyszłości, bo to mogłoby ściągnąć nie-szczęście.

Jednak wygrali wojnę, Rafe, o dziwo, wciąż byłcały i zdrowy, więc nie mógł dłużej unikać snucia

��

planów. Od ciągłego dumania bolała go głowa, czułsię rozbity.

– Ej, przyjacielu – napomniał go Fitz. – Tabiedaczka wychodzi z siebie, żeby cię trochę pod-nieść, hm, na duchu, a ty siedzisz odrętwiały i gapiszsię w ogień. Może lepiej przyślij ją do mnie. Ja tamwiem, co zrobić z chętną niewiastą.

Rafe otrząsnął się i stwierdził, że dziewczynarzeczywiście spogląda na niego z wyraźną niechęcią.

– Bardzo przepraszam, ma chérie – powiedziałpo francusku i stanowczym ruchem zdjął ją z ko-lan. – Jesteś przemiła, ale trafiłaś na bardzo zmęczo-nego człowieka. – Wskazał kciukiem przyjaciela.– Mój mocno owłosiony kamrat ma pełną sakiewkę.

Dziewczyna natychmiast zmieniła obiekt zainte-resowań. Wspięła się na kolana Fitza.

– To mi się podoba – powiedział. – Dalej,kochaneczko, porusz jeszcze parę razy swoją krągłąpupą. Do diabła z pięknymi posągami i eleganckimiogrodami, jesteś dla mnie całym Paryżem, jaki chcęobejrzeć – powiedział, gdy szczodrze wynagrodzo-na przez naturę kobieta podsunęła mu swoje wdzię-ki pod sam nos. – Przepraszam cię, przyjacielu, aleznasz życie. Są dobrzy mężczyźni i lepsi mężczyźni.

– Ty należysz do tych drugich, Fitz – przyznałRafe. – Zanim jednak pójdziesz na górę, zostawu mnie swój portfel. O, do diabła! – Zaskoczonyporuszył głową. – Co jest w tym piwie? Cała salasię kołysze.

– Nie wypiłeś aż tyle, żeby się kołysała – odparłFitz, zerkając nieufnie na przyjaciela. – Wiesz, Rafe,nie wyglądasz dobrze. Poczekaj, zabawię się

��

Niniejsza darmowa publikacja zawiera jedynie fragmentpełnej wersji całej publikacji.

Aby przeczytać ten tytuł w pełnej wersji kliknij tutaj.

Niniejsza publikacja może być kopiowana, oraz dowolnierozprowadzana tylko i wyłącznie w formie dostarczonej przezNetPress Digital Sp. z o.o., operatora sklepu na którym możnanabyć niniejszy tytuł w pełnej wersji. Zabronione sąjakiekolwiek zmiany w zawartości publikacji bez pisemnej zgodyNetPress oraz wydawcy niniejszej publikacji. Zabrania się jej od-sprzedaży, zgodnie z regulaminem serwisu.

Pełna wersja niniejszej publikacji jest do nabycia w sklepieinternetowym Czytelnia Online.

top related