Page 1
1
Łucja Demby
Wirtualne życie Demonów.
Wokół wątku „diabłów z Loudun”.
„[...] w tych to czasach niemałą zyskał władzę szatan nad
duszami. A nie do wszystkich jednakowo się zabierał, ale do jednych tymi, do innych
tamtymi drzwiami się wciskał, szukał, gdzie najsłabsze miejsca i gdzie najtrudniej
pokusę przyjdzie zwalczać, a tak na tysiąc sposobów i sztuczek chytrość swoją
przejawiał.”1
„Heretyckie opadały go myśli [...], iż wszędy dwa
principia – dobre i złe – upatrywał [...].”2
1. Dzieło wirtualne.
„W roku 1865 Lewis Payne usiłował zabić amerykańskiego sekretarza
stanu, W. H. Sewarda. Alexander Gardner sfotografował zamachowca w
celi: oczekuje na powieszenie. [...]. Odczytuję jednocześnie: to będzie i to
już było. Zauważam ze zgrozą ten czas przeszły-przyszły, którego stawką
jest śmierć. [...]. Wobec zdjęcia mojej matki jako dziecka mówię sobie:
ona umrze i drżę [...] przed nieszczęściem, które już zaistniało.”3
Słowa te, mimo iż intencją ich autora, Rolanda Barthesa, było
scharakteryzowanie specyfiki jednej tylko sztuki, to znaczy fotografii, w
gruncie rzeczy odnieść można do zjawiska o dużo szerszym zasięgu,
jakim jest rzeczywistość wirtualna. Nie w tym znaczeniu bynajmniej, jakie
termin ten przybrał w naszych czasach, opętanych nowoczesnymi (coraz
bardziej nowoczesnymi) mediami. Mówiąc o „rzeczywistości wirtualnej”,
mam na myśli nie efekty komputerowe, ale ten zakres zjawisk, który
1 L. Kołakowski, Demon i płeć [w:] idem, Rozmowy z diabłem, Warszawa 2005, Prószyński i S-ka, s.
89. 2 Ibid., s. 115.
3 R. Barthes, Światło obrazu. Uwagi o fotografii. Przeł. J. Trznadel. Warszawa 1995, Wydawnictwo KR,
s. 161.
Page 2
2
związany jest z funkcjonowaniem dzieła sztuki w naszym (widza)
własnym umyśle. Tak jak Jean-Louis Baudry stwierdził, że kino (albo
raczej „kino”, pojmowane nie dosłownie, lecz jako potrzeba naszej
psychiki) istniało od zawsze4, tak też można by powiedzieć, że od zawsze
istniało dzieło sztuki jako rzeczywistość wirtualna. Uwaga ta wydaje się
jednak szczególnie trafna w odniesieniu do kina, opierającego się na
sukcesywnym „defilowaniu” obrazów, które w całość znaczącą może
połączyć tylko umysł odbiorcy. Już Münsterberg w roku 1916 wygłosił
słynną tezę, iż film nie istnieje na taśmie ani na ekranie, a jedynie w
psychice odbiorcy5.
Mimo jednak iż spostrzeżenia powyższe – znane nie od dziś w teorii
filmu – odnoszą się do funkcjonowania każdego bez wyjątku dzieła
kinematograficznego, istnieje obszar szczególnie uprzywilejowany dla
tego typu rozważań: filmowa adaptacja. W książce Twórcza zdrada,
poświęconej temu właśnie zagadnieniu, Alicja Helman pisze:
„Końcowym wytworem oglądania filmu będącego adaptacją książki jest
[...] dzieło wirtualne.
Oczywiście, możemy dowodzić, iż końcowym efektem percepcji
każdego filmu jest jego postać wirtualna [...]. W wypadku adaptacji mamy
jednak do czynienia z sytuacją szczególną. Dzieło powstające w
konsekwencji percepcji utworu adaptowanego [...] polega bowiem na
konkretyzacji za pomocą gotowego, z góry danego materiału. Jeśli film
wydaje się niedopowiedziany, miejscami niejasny, postaci zagadkowe, a
motywy ich postępowania niezrozumiałe, widz ma w pogotowiu książkę,
do której może się odwołać.”6
4 Zob. Jean-Louis Baudry, Projektor: metapsychologiczne wyjaśnienie wrażenia rzeczywistości. Przeł.
A. Helman [w:] Panorama współczesnej myśli filmowej, pod red. A. Helman, Kraków 1992, TA i WPN
„Universitas“. 5 Zob. Hugo Münsterberg, Dramat kinowy. Studium psychologiczne. Przeł. A. Helman. Łódź 1990,
Łódzki Dom Kultury. 6 A. Helman, Twórcza zdrada. Filmowe adaptacje literatury, Poznań 1998, Ars nova, s. 17.
Page 3
3
Przypadek opisywanej przez Alicję Helman adaptacji filmowej jako
dzieła wirtualnego inspiruje do refleksji o dużo szerszym zasięgu. Jest
niewątpliwie rzeczą fascynującą fakt, iż film, który (ze względu na to, że
wpisuje się w najskrytsze fantazmaty psychiki7) dla każdego widza jest
czym innym, zmienia się jeszcze (w swym ostatecznym, istniejącym tylko
w umyśle danej osoby) kształcie w zależności od tego, czy odbiorca czytał
książkę, będącą jego pierwowzorem literackim, i jak wiele z niej w trakcie
projekcji potrafi sobie przypomnieć. Nie jest to jednak wcale sytuacja
najbardziej skomplikowana, jaka może mu się przytrafić.
Uwagi Alicji Helman dotyczące dzieła wirtualnego przypomniały mi się
– i nabrały nowego kształtu – w kontakcie z dziełem nie filmowym
wprawdzie, ale głęboko osadzonym w tradycji kulturowej, w którą
wpisuje się także film. 5 grudnia 2004 roku w warszawskim teatrze
„Ateneum” odbyła się premiera Demonów Johna Whitinga, w reżyserii
Wojciecha Adamczyka, i ten właśnie spektakl stał się inspiracją do
powstania niniejszego tekstu.
Demony dla filmoznawcy są interesujące z dwu przynajmniej powodów.
Pierwszym jest fakt, iż sztuka Whitinga (będąca adaptacją dla potrzeb
sceny książki Aldousa Huxleya The Devils of Loudun, 1952), stanowi
kolejne opracowanie wątku „diabłów z Loudun”, znanego także na
obszarze kinematografii (Matka Joanna od Aniołów (1960) Jerzego
Kawalerowicza, Diabły (1971) Kena Russella). Drugi powód jest natury
formalnej: tak dramat Johna Whitinga, jak i spektakl Wojciecha
Adamczyka mają w pewnej mierze charakter „parafilmowy”, stanowiąc
interesujący punkt wyjścia do rozważań teoretycznych nad możliwością
obdarzenia przedstawienia teatralnego cechami specyficznymi dla sztuki
kinematograficznej. Fakt ten w obu wypadkach związany jest, zresztą,
7 Por. Ch. Metz, Le signifiant imaginaire. Psychanalyse et cinéma, Paris 1977, Union générale
d’Editions.
Page 4
4
także z filmową biografią twórców. John Whiting był autorem scenariuszy
filmowych; Wojciech Adamczyk jest reżyserem teatralnym i filmowym,
zaś jego spektakl Kariera Artura Ui (2001, Teatr Miejski im. W.
Gombrowicza w Gdyni) był przykładem perfekcyjnego łączenia obu
sztuk: zaczerpnięte z Brechta wydarzenia rozgrywały się na przemian na
scenie i na ekranie filmowym.
Trzecim wreszcie powodem, dla którego przedstawienie Adamczyka
stało się powodem powstania niniejszego artykułu, jest fakt, iż „spektakl
Demony Johna Whitinga, który wrócił na scenę Teatru Ateneum po
upływie 40 lat - ściślej rzecz biorąc, w ogóle trafił na polską scenę
powtórnie po długiej przerwie”8, przypomniał historię, dotyczącą spraw
fundamentalnych dla egzystencji ludzkiej: granic między dobrem i złem,
posługiwania się wielkimi hasłami (zwłaszcza religijnymi) jako
przykrywką dla niskich, ludzkich intencji, prawa do godności ludzkiej –
tak w życiu, jak i w umieraniu. Mimo iż uzasadnienie to nie ma charakteru
stricte filmoznawczego, jest ono, w moim mniemaniu, co najmniej tak
samo ważne, jak dwa przytoczone wcześniej argumenty: myśl ludzka nie
zna granic pomiędzy sztukami.
Wątek rzekomego opętania zakonnic z Loudun, na którym opiera się
przedstawienie, rozwijany był – w Polsce i za granicą – wielokrotnie; „dał
dowód swej siły inspirującej i wędrując poprzez sztuki dał jeszcze jedno
świadectwo ich twórczych związków”9. Pisała o tym przed laty Hanna
Książek-Konicka, po premierze Matki Joanny od Aniołów (1960)
Kawalerowicza i Demonów Whitinga w Teatrze „Ateneum” w reżyserii
Andrzeja Wajdy (1963), wymieniając przy okazji już wówczas niezwykle
8T. Miłkowski, Zdarzyło się obok środy, „Trybuna” 2005, nr 11, dod. „Trybuna Aneks”, s. C.
Uwaga ta dotyczy, oczywiście, polskich scen dramatycznych. Na scenach operowych wypełniły tę lukę
Diabły z Loudun Krzysztofa Pendereckiego. 9 H. Książek-Konicka, Struktura filmowa „Matki Joanny od Aniołów” na tle innych struktur tego wątku,
„Kwartalnik Filmowy” 1965, nr 1, s. 39.
Jest to streszczenie pracy magisterskiej, napisanej na Uniwersytecie Łódzkim, w Zakładzie Wiedzy o
Filmie Katedry Teorii Literatury.
Page 5
5
bogatą literaturę przedmiotu (w tym także przywołany w motcie tego
tekstu esej Leszka Kołakowskiego Demon i płeć).
W świadomości polskiego odbiorcy historia ta istnieje przede wszystkim
dzięki opowiadaniu Jarosława Iwaszkiewicza i jej filmowej adaptacji
autorstwa Jerzego Kawalerowicza. Dotyczą one jednak późniejszych
czasowo wydarzeń, a ich bohaterem – po śmierci Grandiera (w
spolszczonej wersji Iwaszkiewicza i Kawalerowicza - Garnca) jest ksiądz
Surin (Suryn). Historia księdza Grandier, stanowiąca osnowę fabularną
Demonów, jest natomiast mniej znana: książka Huxleya nie była
tłumaczona na język polski, sztuka Whitinga nie została nigdy
opublikowana, zaś film Kena Russella, przez długie lata niedostępny dla
polskiego widza, także i dzisiaj trudniej obejrzeć niż Matkę Joannę od
Aniołów. Wątek ten zaistniał natomiast na scenach operowych dzięki
Diabłom z Loudun (1969) Krzysztofa Pendereckiego, napisanym
wprawdzie na zamówienie Opery w Hamburgu, ale wykonywanym także
parokrotnie w teatrach polskich.
Pisząc na ten temat w pierwszej połowie lat sześćdziesiątych, Hanna
Książek-Konicka, siłą rzeczy, nie mogła znać ani filmu Kena Russella, ani
opery Krzysztofa Pendereckiego, ani realizacji teatralnej Adamczyka. Stąd
też, z perspektywy czasów dzisiejszych, historia opętania z Loudun, w
wielorakim ujęciu artystycznym, jawi się jako jeszcze bardziej bogata.
Ten, utrwalony w świadomości kulturowej, wątek jest wyjątkowo
wdzięcznym tematem do rozważań nad wirtualnym charakterem odbioru
dzieła sztuki – ze szczególnym uwzględnieniem filmu i teatru – bowiem
dopuszcza on wyjątkową złożoność tego procesu, w porównaniu z którą
opisany przez Alicję Helman przypadek adaptacji filmowej okazuje się
wprawdzie bardzo inspirujący i ciekawy, ale mimo wszystko dosyć
prosty. Jeśli bowiem wyobrazilibyśmy sobie hipotetycznie, iż na sali
Teatru „Ateneum” siedzi obok siebie dwu widzów spektaklu Adamczyka
Page 6
6
– jeden, który zna książkę Huxleya, sztukę Whitinga, opowiadanie
Iwaszkiewicza, film Kawalerowicza, film Russella, operę Pendereckiego,
esej Kołakowskiego, a, być może, także spektakl Wajdy i historię Francji
epoki kardynała de Richelieu, i drugi, który przyszedł na przedstawienie z
umysłem nieskażonym jakąkolwiek uprzednią wiedzą na temat Matki
Joanny od Aniołów i Urbana Grandier – to twierdzenie, iż ich percepcja
niczym się nie różni i że oglądają „to samo”, zakrawałoby na akt dużej
śmiałości. Pierwszy widz (nazwijmy go widzem świadomym), nawet jeśli
jest zbyt młody, aby pamiętać przedstawienie Wajdy, i nie zna pozycji
nietłumaczonych na język polski, domyśla się przebiegu zdarzeń, lepiej
rozumie na bieżąco sceny dla innego widza nie do końca jasne, porównuje
(mniej lub bardziej świadomie) to, co widzi, z tym, co pamięta, przede
wszystkim jednak – kreuje w swoim własnym umyśle wirtualny świat,
zbudowany z elementów wszystkich wymienionych dzieł i swojej własnej
osobowości. Nawet jeśli zawęzimy jeszcze bardziej obszar jego
świadomości interdyscyplinarnej i uznamy, że wcześniej widział tylko
film Jerzego Kawalerowicza, ten prosty fakt także w znaczący sposób
odróżni jego odbiór spektaklu od percepcji widza nieświadomego, którego
można by – na zasadzie kontrastu – nazwać po prostu świadkiem
rozgrywających się przed jego oczami wydarzeń. Przykładowo podany tu
fakt znajomości przez widza świadomego Matki Joanny od Aniołów
wprowadza bowiem znamienny element przesunięcia czasowego: akcja
opowiadania Iwaszkiewicza i jej adaptacji filmowej rozgrywa się już po
wydarzeniach, o których opowiadają Demony10
. Patrząc na księdza
Grandier, którego pozycja i władza w Loudun wydaje się początkowo
10
Innym czynnikiem, różniącym Matkę Joannę od Aniołów od Demonów jest, oczywiście, spolszczenie
nazwisk i realiów, w ramach których rozgrywa się akcja.
Page 7
7
niezachwiana, widz świadomy może już pomyśleć: „on umrze i drżeć [...]
przed nieszczęściem, które już zaistniało.”11
W każdej z zasugerowanych tutaj sytuacji demony ze sztuki Whitinga
zaczynają żyć w umyśle widza świadomego wirtualnym, niezamierzonym
często przez twórcę życiem. Wszystkie możliwe warianty tej sytuacji – to
temat na obszerną rozprawę, która przekraczałaby skromne ramy
niniejszego artykułu.
W sytuacji kontaktu z dziełem takim jak spektakl Adamczyka można
jednak wyróżnić jeszcze jeden interesujący aspekt zasugerowanego w
tytule „wirtualnego życia Demonów” i on to właśnie między innymi
będzie przedmiotem moich rozważań – w znacznej mierze dlatego, że w
większym stopniu niż dotychczasowe uwagi poddaje się uporządkowanej,
racjonalnej refleksji. Badanie statusu ontologicznego dzieła w zależności
od stopnia świadomości jego odbiorcy jest niewątpliwie zagadnieniem
tyleż fascynującym, co ryzykownym – opiera się ono bowiem na
chwiejnej podstawie subiektywności każdego widza. W dużo bardziej
komfortowej sytuacji stawia badacza – mimo wszelkich dyskusji nad
prawomocnością interpretacji – analiza samego dzieła, a nie jego odbioru.
Dlatego, oprócz rozważań teoretycznych na temat specyfiki obu sztuk,
w tekście niniejszym pragnę wskazać wytyczne do interpretacji znaczeń,
jakie spektakl ten stara się przekazać. Celem mojej analizy jest zatem
próba odpowiedzi na pytanie: czym są tytułowe demony (diabły)?
Stawiając to pytanie, skupię się przede wszystkim na przedstawieniu
Adamczyka, niemniej pozostaje faktem, iż w różnych realizacjach tego
samego wątku „diabłów z Loudun” i w zależności od środków wyrazu
danej sztuki (w tym wypadku teatru i filmu) te same z pozoru pojęcia i
wydarzenia fabularne nabierają całkowicie odmiennego znaczenia. W tym
też sensie można twierdzić, iż Demony mają charakter wirtualny
11
Por. przyp.1.
Page 8
8
niezależnie od stanu świadomości widza. Stają się one czym innym za
każdym razem, kiedy przyoblekają się w nowy artystyczny kształt. Można
by je uznać za modelowy nieomal przykład realizacji pojęcia tekstu – w
znaczeniu, w jakim posługiwała się tym terminem analiza tekstualna, to
jest jako nieskończonej produkcji sensu.
2. „Amplifikacja”.
Zamiar dokonania analizy porównawczej znaczeń, jakie niesie ze sobą
pojęcie demonów we wszystkich – artystycznych przynajmniej –
realizacjach wątku diabłów z Loudun, jest pokusą badawczą niezwykle
pociągającą, ale jednocześnie niemieszczącą się w ramach jednego
artykułu, co autorka niniejszego tekstu stwierdza z prawdziwym żalem.
Z drugiej natomiast strony, nie wydaje się, aby „mechaniczna” w pewnej
mierze analiza, porównująca na zasadzie podobieństw i różnic, film (np.
Diabły Kena Russella) i spektakl, mogła się okazać w znacznym stopniu
inspirująca myślowo. Nie kwestionując w zupełności sensu takiego
podejścia, które pewnymi efektami badawczymi z całą pewnością
zostałoby uwieńczone, za dużo bardziej interesujące – w sytuacji, gdy z
wymienionych wyżej przyczyn konieczne jest zawężenie refleksji do
bardzo szczupłego fragmentu tej obszernej problematyki – uważam
skupienie się w znacznej mierze na samym spektaklu Wojciecha
Adamczyka.
Postępowanie takie – w artykule o charakterze filmoznawczym – może
wydać się w pierwszej chwili nieco zaskakujące, w gruncie rzeczy jednak
jest ono głęboko uzasadnione.
W jednym z, klasycznych już dzisiaj, tekstów analizy i zarazem teorii
filmu Don Fredericksen przeciwstawia akademickiemu, skostniałemu do
pewnego stopnia, postępowaniu badawczemu, wywiedzioną z Junga
metodę amplifikacji. Nie jest moim zamiarem odwoływanie się w
Page 9
9
niniejszym artykule do psychoanalizy jungowskiej, jednakże samo
przekonanie Fredericksena, iż współmyślenie z filmem, poszerzanie jego
kontekstu i horyzontu jego znaczeń, może mieć niekiedy charakter dużo
bardziej twórczy (a nawet: uzdrawiający) niż wgłębianie się w jego
materię, jest mi wyjątkowo bliskie. Autor wspomnianego tekstu uwagi
swoje odnosi przede wszystkim do kina symbolicznego, wydaje się
wszakże, że w nieco zmodyfikowanej postaci inspirują one do bogatszego
znaczeniowo myślenia o każdym dziele sztuki. Postawa, o której mówię,
nie jest, oczywiście, amplifikacją w pełnym tego słowa znaczeniu; terminu
tego używam tutaj w cudzysłowie. Cytując – znów wybiórczo –
Fredericksena, określić ją można w ten sposób, iż redukcja analizowanego
materiału „uważana jest za niewłaściwą i niemożliwą. Nacisk kładzie się
raczej na tworzenie pełniejszego obrazu [...] znaczeń [...] poprzez [...]
ukierunkowane asocjacje”.12
Dlatego, zwłaszcza w wypadku tematu takiego, jak historia diabłów z
Loudun, utrwalonego w świadomości kulturowej poprzez wieki na wiele
różnych sposobów, wydaje się rzeczą niezwykle cenną posiadanie wiedzy
o innych, pozafilmowych realizacjach tego wątku. Dzięki temu odbiór
filmów takich jak Matka Joanna od Aniołów i Diabły staje się
zdecydowanie bogatszy. Nie dlatego, że pomoże to nam wspomniane
filmy lepiej zanalizować, nie analizuje się bowiem jednego dzieła sztuki
za pomocą argumentów zaczerpniętych z innego. Dlatego jednak, że – tak
jak w przypadku amplifikacji - kontynuujemy pracę myślową,
zapoczątkowaną przez film, podążamy dalej w wyznaczonym przezeń
kierunku (nawet jeśli czynimy to już na obszarze innej dziedziny sztuki) i,
tym samym, na zasadzie powracającej fali, uzyskujemy możliwość
analizowania go w poszerzonym kontekście interpretacyjnym.
12
D. Fredericksen, Jung – Znak – Symbol – Film [w:] Panorama współczesnej myśli filmowej, pod red.
A. Helman, Kraków 1992, TA i WPN „Universitas”, s. 132.
Page 10
10
Parafrazując freudowskie określenie praca snu, można by powiedzieć, że
wykonujemy w tym momencie pracę filmu.
3. „Filmowość” Demonów.
Sztukę The Devils, będącą adaptacją książki Aldousa Huxleya, John
Whiting napisał na zamówienie londyńskiego Aldwych Theatre –
„londyńskiej sceny słynnego Royal Shakespeare Theatre.”13
Światowa
premiera Demonów odbyła się w lutym 1961 roku.
Pisząc o londyńskiej inscenizacji autorstwa Petera Wooda, Andrzej Wirth
umiejscawia spektakl w kontekście brytyjskiej tradycji teatralnej i
narodowej. Okrucieństwo świata przedstawionego, postaci „łotrzyków”,
nasuwają autorowi recenzji skojarzenia między innymi z teatrem
szekspirowskim. Przede wszystkim jednak zwraca on uwagę na związki
Demonów z teatrem epickim: tak jak u Brechta, aktorzy odgrywają swoje
role, nie utożsamiając się z postaciami, zachowując efekt dystansu.
„Whiting napisał typowy scenariusz dla teatru epickiego – zauważa Wirth.
– Sztuka składa się z malutkich scenek, z ciągłą zmiennością miejsca,
czasu i osób działających.”14
.
Jest rzeczą interesującą, że sztuka Whitinga, w Londynie umiejscowiona
w tradycji teatralnej, w recepcji polskiej nabrała charakteru
parafilmowego. Porównując spektakl londyński z przedstawieniem
Andrzeja Wajdy, autor cytowanej powyżej recenzji zauważa, iż te same
cechy, które w Londynie wpisywały realizację Wooda w ramy określonej
konwencji teatralnej, w Warszawie przefiltrowane zostały przez pryzmat
doświadczeń filmowych Wajdy:
13
A. Wirth, Dziennik podróży teatralnej, „Nowa Kultura” 1963, nr 1, s. 4. 14
Ibid.
Page 11
11
„Symultaniczność sceny; szybka zmienność obrazów; brak kurtyny;
eksponowanie aktora, a nie kostiumu; patos wielkich namiętności; tragizm
bez koturnu; intensywność psychologicznego rysunku.
Andrzej Wajda odczytał Whitinga przez doświadczenie kina, a nie
teatru. [...]. Są to „obrazy w ruchu”; każdy z nich ma swoją wewnętrzną
dramaturgię, zaczyna się i kończy bez troski o płynne przejścia do
następnego obrazu; ściemnienia są u Wajdy jakby cięciami montażysty
[...].
Wajda potrafi nadać ciężkiej machinie teatralnej lekkość i szybki refleks
kamery; historia opętania w Loudun opowiedziana jest szybko,
przejrzyście i w sposób nie tłumiący gry protagonistów.
Właśnie to: Wajda tak opowiada fabułę, żeby pozostawić czas i miejsce
na wielkie „zbliżenia”, na ów „pierwszy plan”, w którym grają Śląska i
Duszyński. Hierarchia planów jest widoczna i przemyślana.”15
Uwagi dotyczące spektaklu Wajdy (zwłaszcza zaś ostatni akapit
przytoczonego cytatu) poruszają niezwykle interesującą dla teoretyka
filmu kwestię „filmowości” teatru i tego, na czym miałaby ona polegać.
Analizując przed laty krakowską inscenizację Emigrantów Sławomira
Mrożka w reżyserii Andrzeja Wajdy, Anna Pilch nie bez słuszności
zauważyła, iż, doszukując się w teatrze pokrewieństwa z kinem, zwraca
się najczęściej uwagę na „te elementy struktury dzieła filmowego, które w
gruncie rzeczy poza filmem nigdzie w tożsamej postaci występować nie
mogą. Mówi się na przykład o „filmowym” tempie spektaklu czy o jego
„montażowej” konstrukcji”.16
W dalszym toku swojego wywodu autorka
stwierdza jednak, że pokrewieństwo to ma z reguły charakter dość
odległy, nie dosłowny: „elementy innych sztuk w filmie mogą
15
A. Wirth, Demony Aleksandry Śląskiej, „Nowa Kultura” 1963, nr 12, s. 4. 16
A. Pilch, Interpretacja filmowych znaczeń w krakowskiej inscenizacji „Emigrantów” Sławomira
Mrożka [w:] Film polski wobec innych sztuk, pod red. A. Helman i A. Madej, Katowice 1979,
Uniwersytet Śląski, s. 160.
Page 12
12
występować niekiedy w postaci czystej i nieskażonej (na przykład
muzyka), natomiast elementy filmu mogą być rozpoznawane w innych
sztukach wyłącznie na zasadzie analogii lub metafory.”17
„Praktyka
wskazuje – pisze, cytowana przez autorkę, Danuta Karcz – że teatr
pozostaje teatrem nawet wtedy, gdy przejmie od filmu jego techniczne
środki: wprowadzi barwy czarno-białe [podkr.-Ł.D.], zastosuje scenę
obrotową czy posłuży się projekcją filmową, jak np. teatr Piscatora,
wprowadzając zasadę montażowego łączenia scen, rezygnując z podziału
na akty, z kurtyny, antraktów.”18
Powyższe konstatacje budzić mogą uzasadnione wątpliwości. W
dzisiejszych czasach barwy czarno-białe (wymienione przez Danutę Karcz
na pierwszym miejscu!) z całą pewnością nie mogą być uznane za cechę
charakterystyczną sztuki filmowej. „Zbliżenia”, o których (nie bez
powodu w cudzysłowie!) pisze Andrzej Wirth w odniesieniu do spektaklu
Wajdy, niewiele w gruncie rzeczy mają wspólnego z filmem, w którym
ten rodzaj planu związany jest nie tylko z niewielką odległością obiektu
od kamery (w teatrze: od pierwszych rzędów widowni), ale przede
wszystkim z faktem, iż nie pokazuje się widzowi całej sylwetki aktora, a
jedynie (najczęściej) jego twarz.
Z kolei stwierdzenie, iż film nie może zostać włączony do spektaklu w
sposób bezpośredni i dosłowny – tak jak muzyka - pozostaje w
sprzeczności z coraz częściej pojawiającą się w teatrze współczesnym
tendencją do posługiwania się projekcją filmową. Nie trzeba w tym celu
sięgać do przykładów tak odległych w czasie, jak teatr Piscatora czy
Brechta – jednym z doskonałych przykładów tego może być, wspomniany
wcześniej, spektakl Wojciecha Adamczyka Kariera Artura Ui, w którym
film – zrealizowany specjalnie na użytek spektaklu i stanowiący jego
17
Ibid. 18
D. Karcz, Pogranicze teatru i filmu, „Kwartalnik Filmowy” 1964, nr 1-2, s. 40.
Page 13
13
integralną część– wypełniał w sumie aż czterdzieści pięć minut całego
przedstawienia.
Na czym zatem miałaby polegać „filmowość” spektaklu teatralnego?
Wydaje się, iż najbardziej przekonującą pod tym względem cechą,
upodabniającą teatr do filmu, jest specyfika przestrzeni – i to, w jaki
sposób, za pomocą jakich środków wyrazu, jest ona kreowana. Na
poziomie najbardziej dosłownie pojmowanego podobieństwa byłaby to
zatem, wspomniana przez Annę Pilch, „montażowa konstrukcja”. W
szerszym znaczeniu chodziłoby jednak także o to wszystko, co związane
jest ze specyfiką filmowej przestrzeni (a raczej: czasoprzestrzeni) i jej
odbioru przez widza; „ta zaś – pisze o przestrzeni filmowej cytowana
autorka – posiada wszakże moc ustawicznego przekształcania się. [...]
„teatr jest w swej istocie mikroskopiczny, podczas gdy film jest
makroskopiczny.”19
Makroskopiczność filmu to nic innego, jak nieustanna
możność uobecniania rozmaitych fragmentów przestrzeni. [...].
Obserwujący ekran-scenę [w teatrze, naśladującym filmowe środki
wyrazu - przyp. Ł.D.] widz może oczekiwać jej przemian.”20
W przypadku Demonów „filmowość” przestrzeni zaprojektowana
została już przez Whitinga, czego świadectwem jest struktura sztuki i jej
didaskalia. „W obrębie aktu – zauważa Hanna Książek-Konicka – dzieli
się ten utwór na cząstki nie odpowiadające ściśle definicji sceny ani
epizodu, obrazu czy odsłony (autor [...] sugeruje operowanie
wyciemnieniem świateł). Nasuwa to pewne skojarzenia z podziałem
filmowym na ujęcia. Dokonuje się jak gdyby „montaż ujęć”, a w obrębie
„ujęcia” (obserwowanego wprawdzie z jednakowego dystansu
nieruchomego widza w przeciwieństwie do ruchomej kamery) zmiana
„planów” poprzez ruch aktora, a więc rodzaj wewnątrzujęciowego
19
E. Souriau, Charakter i granice pozytywnego wkładu estetyki do filmologii [w:] Estetyka i film, pod
red. A. Helman, Warszawa 1972, s. 241. 20
A. Pilch, op. cit., s. 163-164.
Page 14
14
montażu. Byłyby to wyraźne ślady, jakie na technice pracy pisarza
pozostawiła wieloletnia praca dla filmu.”21
„Montaż wewnątrzujęciowy”, budujący specyfikę narracji oraz ciągłość
akcji na zasadzie pewnej analogii wobec kina, jest w spektaklu
Adamczyka dostrzegalny bardzo wyraźnie, stanowiąc w znacznej mierze o
jego oryginalności. Są wprawdzie w Demonach A.D. 2004 sceny,
rozgrywające się w jednym planie, przez swą wysmakowaną urodę
przywodzące niejednokrotnie na myśl określenie: „plastyka kadru”.22
Tak
jest na przykład w scenie modlitwy księdza Grandier, w pierwszej części
spektaklu: duchowny, w symbolicznej, purpurowej szacie (nielicującej z
pozycją skromnego proboszcza w mieście na południu Francji), klęczy,
mając ponad sobą figurę Chrystusa ukrzyżowanego, a za plecami
białoskrzydłego anioła. Światło wydobywa z mroku sceny tylko ten obraz,
rzucając blask na twarz i kostium Grandiera. Równie wysmakowane
plastycznie są sceny zbiorowe z udziałem zakonnic, wprowadzające do
wspomnianej „plastyki kadru” precyzyjnie opracowany od strony
choreograficznej – ruch.
Jednakże, mimo niewątpliwej siły oddziaływania poszczególnych
obrazów scenicznych, tym, co narzuca się psychice widza w sposób
równie wyrazisty, jest wspomniany wcześniej „montaż
wewnątrzujęciowy”, rozgrywanie akcji na różnych planach i płynne,
pozbawione ostrych „cięć”, przechodzenie do następnego „ujęcia”, na
zasadzie pewnej analogii do przenikania w filmie.
Ilość cudzysłowów, zarówno w ostatnim zdaniu, jak i we
wcześniejszych fragmentach tego tekstu, analogie te każe, oczywiście,
21
H. Książek-Konicka, op. cit., s. 32. 22
Wrażenie takie w spotęgowanym stopniu można odnieść, oglądając zdjęcia ze spektaklu –
wyabstrahowane, pojedyncze obrazy. Fotografia pełni w tym wypadku rolę pośrednika między
sztukami, zbliżając spektakl teatralny do filmu.
Por. zwłaszcza galerię zdjęć z Demonów na stronie internetowej reżysera:
http://www.wojciechadamczyk.pl
Page 15
15
traktować z pewną dozą dystansu i ostrożności. Nie chodzi tu bowiem o
to, by pokusić się o twierdzenie, że Demony – w zamierzeniu Whitinga i w
realizacjach scenicznych tego dramatu – mają więcej wspólnego z filmem
niż z teatrem; założenie takie byłoby karkołomne i absurdalne. Pozostaje
jednakże faktem, że oryginalna struktura tej sztuki, burząca częściowo
przyzwyczajenia odbiorcze widza23
, prowokuje do pytania o celowość
wykorzystanych zabiegów formalnych.
Trzeba tu przede wszystkim zaznaczyć, iż montaż wewnątrzujęciowy,
wymieniany dotąd jako jedna z najważniejszych cech, które miałyby
upodabniać spektakl teatralny (a przynajmniej Demony) do filmu, jest
wprawdzie środkiem wyrazu charakterystycznym dla kina, ale tylko dla
pewnego typu kina, takiego, które stara się odejść od narracji opierającej
się przede wszystkim na cięciach montażowych. Mówimy tu, oczywiście,
o stosowaniu montażu wewnątrzujęciowego jako pewnej zasady
konstytutywnej filmu, związanej z określonymi założeniami twórczymi, a
nie o pojedynczych przypadkach wykorzystania tego środka wyrazu. „W
filmie fabularnym – przypomina Jacek Ostaszewski – najczęściej
stosowany jest montaż konwencjonalny, za pomocą cięć; m. w. [montaż
wewnątrzujęciowy – przyp. Ł. D.] – zdaniem wielu krytyków – jest
specjalnością artystycznego kina europejskiego”24
. Ten rodzaj „montażu
w kamerze” wykorzystywany jest zwłaszcza dla uzyskania efektu
ciągłości akcji, bez burzenia jedności czasu i przestrzeni, stąd też
(podobnie jak głębia ostrości) szczególnymi względami cieszy się u tych
twórców i teoretyków, którzy przeciwni są nadużywaniu montażu ciętego
23
Jest rzeczą zastanawiającą, że – w przeciwieństwie do recepcji krytycznej spektaklu Wajdy (por. A.
Wirth, Demony..., op. cit.) – w recenzjach spektaklu Adamczyka zabrakło wzmianek o nietypowej,
„postrzępionej” strukturze dramatu. Być może, dlatego właśnie, nie dostrzegając, iż „w tym szaleństwie
jest metoda”, zarzucano reżyserowi brak „żelaznej logiki” i nadmiar finałów.
Kuriozalnym przykładem niezrozumienia spektaklu jest pod tym względem recenzja:
T. Mościcki, Szalony klasztorek, „Życie” 2004, nr 278, s. 11. 24
JO [J. Ostaszewski], Montaż wewnątrzujęciowy [w:] Encyklopedia kina, pod red. T. Lubelskiego,
Kraków 2003, Biały Kruk, s. 645.
Page 16
16
i manipulowaniu za jego pomocą materią świata rzeczywistego (jak np.
Eisenstein). Nazwiskiem, które nasuwa się w tym miejscu na myśl, jest,
oczywiście, przede wszystkim André Bazin.
Rozgrywanie akcji na różnych planach i „przenikanie się” następujących
po sobie scen powoduje, że także w Demonach Adamczyka uzyskany
zostaje efekt ciągłości i jedności, przy czym jedność ta dotyczy nie tylko
akcji, ale także – co najważniejsze – spójności znaczeniowej spektaklu.
Patrząc na akcję, rozgrywającą się na różnych planach, uzyskuje się
bowiem świadomość tego, co dzieje się na różnych „planach” świata
przedstawionego – w sensie nie tylko dosłownym tego terminu.
Wielopłaszczyznowość fabuły, fakt, iż w trakcie jednej sceny nie pozwala
się zapomnieć o innych bohaterach tego dramatu, o ich punkcie widzenia
na rozgrywające się wydarzenia (bowiem są oni obecni przed oczami
widza) jest formalnym wyrazem jedności i złożoności zarazem świata
przedstawionego. Świata, w którym dobro i zło, anioł białoskrzydły i
czarnoskrzydły szatan, współistnieją ze sobą niczym awers i rewers tej
samej monety.
Przykłady głębi układu sceny są w Demonach tak liczne, że trudno
byłoby je wymienić. Cała struktura tego spektaklu opiera się bowiem na
fakcie, że postaci, które będą bohaterami następnej sceny, pojawiają się
przed oczami widza, zanim skończy się scena bieżąca, bądź też pozostają
obecne, mimo że „ich” scena dobiegła końca. Ujawnianie obecności
bohaterów na scenie odbywa się konsekwentnie poprzez zmiany
oświetlenia; pełni ono tutaj funkcję nieco podobną do manipulowania
ogniskową i nieostrością w filmie – „przerzucając” uwagę widza z planu
bliższego na dalszy i odwrotnie. Bardzo wyrazistym przykładem głębi
sceny jest moment tortur Grandiera – odbywają się one na najdalszym
planie (sala tortur), podczas gdy w planie średnim (sala w więzieniu)
znajdują się Mignon, chirurg i aptekarz, a na proscenium (w klasztorze) –
Page 17
17
Matka Joanna. Oglądając niezawinione cierpienie Grandiera, widz ma
jednocześnie przed oczami tych, którzy je spowodowali; poprzez
ujednolicenie czasu i przestrzeni unaocznia się mechanizm powstawania
zła.
Specyficzny „montaż” tego spektaklu ufundowany jest na jego
koncepcji przestrzennej. Dekoracja z przesuwanymi kolumnami
powoduje, iż przestrzeń staje się mobilna, podatna na kształtowanie. Tak
jak w filmowej Matce Joannie od Aniołów, przestrzeń u Adamczyka jest
ascetyczna i surowa; uroda inscenizacji wynika przede wszystkim z
barwnych plam kostiumów, gry światła i choreografii. Scenografia,
opierająca się na zmianach ustawienia kolumn, nie rozprasza uwagi widza,
a przez ascetyczność swą umożliwia – jak u Kawalerowicza – roztrząsanie
spraw, które są „ponadczasowe i ogólnoludzkie”.25
W rzeczywistości wykreowanej przez Whitinga i Adamczyka „demony”
istnieją jako wszechobecna możliwość rozpętania zła, są siłą wirtualną, ale
jednocześnie realnie groźną. Refleksja nad istnieniem Dobra i Zła
zakorzeniona jest integralnie w oryginalnej strukturze dzieła.
4. Oblicza Zła.
Różne opracowania wątku diabłów z Loudun niosą ze sobą wielorakie
koncepcje pochodzenia i istoty zła. „Whiting – pisze Hanna Książek-
Konicka – dokonał obrachunku z wszelkimi formami politycznego terroru.
Szkic Kołakowskiego odwołał się do diabła jako reprezentanta
„wrodzonych ludzkiej naturze popędów [...]”. Iwaszkiewicz wybrał
motyw dobrowolnej umowy człowieka z szatanem [...].”26
Jednocześnie autorka podkreśla fakt, że nieprzypadkowo historia ta –
mimo iż przedstawiana w różniących się znacznie wariantach - stała się
25
H. Książek-Konicka, op. cit., s. 37. 26
Ibid., s. 38.
Page 18
18
przedmiotem zainteresowania w konkretnym momencie historycznym - w
latach pięćdziesiątych (Iwaszkiewicz, Huxley) i na początku lat
sześćdziesiątych (Kawalerowicz, Whiting, Kołakowski, Wajda). „Zawsze
aktualna problematyka zła w smutnym bogactwie jego przejawów
narzuciła się ze szczególną siłą wraz z ostatnią wojną. Niesprawiedliwość,
zbrodnia, okrucieństwo raz jeszcze znalazły swoje źródło w człowieku. Tę
bolesną zagadkę ludzkiej natury starało się rozwikłać lub chociażby
uprzytomnić wielu twórców.”27
Fakt, iż spektakl Wojciecha Adamczyka należy do zupełnie innej epoki
niż wspomniane tu, najsłynniejsze opracowania artystyczne wątku, w
znaczący sposób zmienia jego wymowę, przydając mu znamion
uniwersalizmu. Można, oczywiście, doszukiwać się w Demonach krytyki
instytucji Kościoła i aluzji do politycznej współczesności, ale tego rodzaju
recepcja spektaklu związana jest z bardzo powierzchownym
zrozumieniem jego sensów.28
Nie kwestionując w niczym stwierdzenia
Książek-Konickiej, iż o specyfice dramatu Whitinga stanowi krytyka
terroru politycznego, dodać bowiem należy, że zarówno sztuka ta, jak i jej
najnowsza inscenizacja, posiadają także wymiar dużo głębszy i bardziej
uniwersalny, dotyczą bowiem problemu dobra i zła. Ściślej rzecz ujmując:
granicy między dobrem i złem i tego, jak niebezpiecznie łatwo granicę tę
można przekroczyć.
Spektakl Wojciecha Adamczyka jest, z punktu widzenia filmoznawcy,
cennym kontekstem wobec Diabłów Kena Russella, ukazując prawie te
same (zapożyczone z książki Huxleya) wydarzenia, ale w całkowicie
odmienny sposób. Dobro i Zło mają tutaj całkiem inną wagę.
27
Ibid. 28
Przykładem tego może być artykuł z „Naszego Dziennika”, w którym autorka przedstawienie
Adamczyka, podobnie jak parę innych wydarzeń artystycznych, określa w sposób niepodlegający
dyskusji jako „obrazę uczuć religijnych”.
Zob. T. Stankiewicz-Podhorecka, Między „hosanna” a „ukrzyżuj”, „Nasz Dziennik” 2005, nr 69, s. 12.
Page 19
19
O filmie brytyjskiego reżysera pisano w tonie krańcowo odmiennym:
jedni potępiali go za obrazoburczy wobec religii i obyczajowości
charakter, inni chwalili rozmach artystycznej wizji. Niezależnie jednak od
tego, po której stronie tego burzliwego sporu mielibyśmy się opowiedzieć
– przychylając się bądź to do opinii, iż Diabły są filmem „groteskowym,
krzykliwym, kwiecistym, irytującym, mizoginicznym,
sadomasochistycznym, odrażającym, antypatycznym, bluźnierczym,
histerycznym"29
, bądź też doceniając „temperament Russella, błyskotliwe
środki reżyserskie, współtworzące pełen ekspresji teatr okrucieństwa, [...]
walory plastyczne dzieła i dojrzałe aktorstwo Olivera Reeda w roli księdza
Grandiera”30
– jedna rzecz wydaje się w dziele angielskiego reżysera
bezdyskusyjna. W Diabłach – poza nielicznymi wyjątkami o charakterze
epizodycznym - wszystkie postaci otaczające Grandiera i Magdalenę są
negatywne: specyficzna dla tego filmu gra aktorska, opierająca się na
karykaturalnym przejaskrawieniu, nie pozostawia co do tego żadnych
wątpliwości. Apokaliptyczna wizja świata, w którym panoszy się zło,
pozwala lepiej zrozumieć samobójcze skłonności głównego bohatera,
który postępkami swymi celowo doprowadza do własnego unicestwienia.
Kilkakrotnie na przestrzeni całego filmu Russella padają słowa tęsknoty
za spotkaniem ze Stwórcą i stwierdzenie, że po tym, czego ksiądz z
Loudun zaznał w doczesnym życiu, piekło niczym już go nie może
zaskoczyć. Wszyscy ludzie są w Diabłach źli, dżuma zbiera swe
przerażające żniwo, lekarze są niedouczonymi sadystami, Kościół
torturuje niewinnych w imię racji politycznych, a obłąkany w swym
okrucieństwie egzorcysta – ze względu na swój strój i okulary – na tle
XVII-wiecznego świata wygląda niepokojąco współcześnie. Z całą
pewnością nadaje to filmowi pewnej przejrzystości, ale jednocześnie
29
Podaję za: W. Świeżyński, Diabły,
http://serwisy.gazeta.pl/film/1,22525,719376.html 30
Ibid.
Page 20
20
budzić może uzasadnione wątpliwości. Karykaturalny charakter świata
przedstawionego i żyjących w nim postaci siłą rzeczy uzyskany zostaje
kosztem wielowymiarowości i głębi myślowej. Z drugiej zaś strony,
nawet jeśli prawdą byłoby przekonanie reżysera, iż celem sztuki jest
przede wszystkim „budzić w ludziach świadomość za pomocą szoku"31
,
prowokować do myślenia (gwoli ścisłości, dodajmy od razu, iż jest to
tylko jedna z możliwych jej funkcji), to zamierzenia tego w przypadku
Diabłów nie udało się Russellowi do końca zrealizować.
Wyjaśniając w jednym z wywiadów przesłanie swego filmu, stwierdził
on między innymi:
„Byłem [...] katolikiem w okresie robienia Diabłów, które wywołały tyle
ataków. Ale to był film o korupcji religii, nie przeciwko wierze [podkr.
– Ł.D.].32
Fakt, iż intencje Russella okazały się nie do końca czytelne dla
odbiorców, wyjaśnia w znacznej mierze diagnoza, postawiona przez
recenzenta włoskiego czasopisma „L’Unita”. Oskarżając reżysera o brak
„zmysłu historycznego” (niezwykle istotnego u Huxleya), dodaje on
także:
„Kena Russella egzaltuje i porywa możliwość pokazania rozpętanych żądz
Matki Joanny i jej towarzyszek (z pewnością polska Matka Joanna od
Aniołów Kawalerowicza miała o wiele bardziej jednolity styl) oraz
połączenia seksu z liturgią w coś, co jest rodzajem gigantycznej,
bluźnierczej mszy. [...] skłania się on [...] ku nadmiarowi, hiperbolice,
karykaturze.”33
Diabły – mimo swych niekwestionowanych walorów artystycznych –
przedstawiają historię z Loudun w sposób jednowymiarowy i histeryczny.
31
Ibid. 32
K. Russell, Diabeł przy naszym stole, oprac. AK, „Film” 1990, nr 48, s. 5. 33
Cyt. za: Z.P., Diabły, „Film” 1971, nr 42, s. 3.
Page 21
21
Demony Adamczyka są przykładem wyważonej dramaturgicznie refleksji
nad dobrem i złem.
U Russella już od pierwszych scen filmu jesteśmy świadkami
karykaturalnie przedstawionego zła. Spektakl Adamczyka stopniuje
narastanie zła, pozwala zrozumieć, w jaki sposób się ono rodzi. Pierwsza
część przedstawienia jest w znacznej mierze prezentacją bohaterów, z
których każdy dręczony jest przez swojego własnego „demona”: zawiści,
samotności, niespełnienia cielesnego lub duchowego...
Spektakl ten mówi bowiem przede wszystkim o tym, iż wszystkich nas
dręczą jakieś demony, a o wielkości człowieka stanowi to, czy podąży za
swoim demonem, czy będzie starał się go przezwyciężyć i twórczo
pokonać. W tym właśnie sensie demony są wirtualne, bo tylko człowiek
mocą swojej woli (lub słabości) przyobleka je w ciało.
Gdyby, badając status ontologiczny tytułowych demonów, zadać
pytanie, czy istnieją one naprawdę, trzeba by się uciec do swoistego
paradoksu: im bardziej demonów nie ma, tym bardziej są one obecne. Nie
ma ich, bowiem przebijająca z tego spektaklu racjonalistyczna myśl
zarówno autora, jak i reżysera, nie pozwala uwierzyć w ich byt
obiektywny. Demoniczne jest natomiast dopiero to, że stwarzają je z
własnej woli sami ludzie. Jeden z duchownych, Mignon, namawiając w
aluzyjny sposób zakonnice do tego, by symulowały opętanie, ujmuje to
najkrócej, mówiąc:
„Boję się o was, siostry moje, z innej jeszcze przyczyny [...]. Milczenie
diabłów wskazuje na waszą winę.”
A kiedy one, ze strachu, zaczynają przemawiać głosami demonów,
Mignon komentuje to słowami: „Chwała Bogu!”...
Poruszający jest już w Demonach sam fakt, że uczucie (Joanny do
Grandiera), przypominające z pozoru miłość, choć w gruncie rzeczy
wynika z samotności i niespełnienia, może okazać się siłą destrukcyjną,
Page 22
22
doprowadzając obiekt „miłości” do męczeńskiej śmierci na stosie. Kiedy
na chwilę przed spaleniem, skatowany torturami Grandier mówi do
Joanny: "Spójrz na to, co ze mnie zostało, i zrozum, czym jest miłość",
prawda ta zostaje widzowi unaoczniona z całą ostrością i wyrazistością.
Dużo bardziej przerażające jest jednak to, w jaki sposób uczucia Joanny
potrafią, dla swych doraźnych celów politycznych, wykorzystać inni –
posiłkując się bez skrupułów najwznioślejszymi ideami religijnymi.
W taki właśnie sposób objawia się w Demonach wspomniana tu
wielokrotnie dychotomia dobra i zła: to, co z pozoru przypomina dobro i
miłość, może kryć w sobie zalążek największego zagrożenia.
Demony nie są krytyką Kościoła. Ale dzięki temu, że to właśnie
przedstawiciele instytucji, której naczelnym zadaniem powinno być
krzewienie dobra, w rażący sposób zaprzeczają swemu powołaniu, obraz
nabiera wyjątkowo jaskrawych barw, przestroga staje się wyrazista.
Efekt ten uzyskany zostaje również dzięki temu, że zło dotyka
człowieka niepozbawionego wad. Inaczej jest u Russella, gdzie Grandier –
na tle opętanych zbiorową histerią ludzi – jawi się jako walczący ze złem
bohater: przepędza szalonych medyków jak Chrystus kupców ze świątyni,
samotny galopuje na koniu do Paryża, by ratować Loudun przed zagładą.
U Whitinga i Adamczyka jest on natomiast, mimo skłonności do
wynoszenia się nad innych, po prostu grzesznym człowiekiem, niczym
średniowieczny everyman. Torturowany, aby przyznał się do rzekomej
spółki z diabłem, Grandier nie wypiera się wcale swych prawdziwych
grzechów:
„Byłem mężczyzną, kochałem kobiety, byłem dumny, pożądałem
władzy”...
Wcześniej w podobnym tonie mówi o nim wobec króla i kardynała książę
Kondeusz:
Page 23
23
„Na miłość Jezusa Chrystusa, jeśli chcesz zniszczyć tego człowieka,
zniszcz go. [...]. Ale twoje metody są haniebne. On zasługuje na lepsze.
Każdy człowiek zasługuje. [...]. Niszczyć można człowieka za jego siłę, za
jego opór, za jego wyniosłość. Ale nie za to!”
Przedstawienie Adamczyka jest przestrogą przed demonami, które może
powołać do życia człowiek. Przede wszystkim jest jednak ono wołaniem
o szacunek dla ludzkiej godności.
5. Wirtualne Dobro.
Pisząc o Demonach, trudno byłoby nie wspomnieć o muzyce,
skomponowanej do tego spektaklu przez Piotra Salabera.
"Muzyka – mówił Vladimir Jankélévitch - to coś niewidocznego,
rozpościera się w czasie, a czas jest nienamacalny, nieuchwytny. [...].
Człowiek zawsze chce widzieć, tymczasem muzyka nie ma nic do
pokazania. Muzyka jest sztuką czasu - na tym polega jej paradoks."34
Kontynuując myśl francuskiego filozofa, należałoby jeszcze dodać, że
paradoks muzyki – teatralnej oraz filmowej – polega także i na tym, że,
nie mając nic do pokazania, staje się ona często obligatoryjnym
składnikiem form wizualnych, które bez niej byłyby dużo uboższe – tak
pod względem znaczeniowym, jak i emocjonalnym.35
Obdarzając
przestrzeń pierwiastkiem czasu, współtworzy ona spójną całość.
W przytoczonym wcześniej36
cytacie Anna Pilch wspominała o muzyce
jako elemencie „czystym i nieskażonym”, który w niezmienionej postaci
może zostać włączony do filmu. Ze stwierdzeniem tym trudno się do
końca zgodzić, bowiem traci ona swoją autonomiczność z chwilą, kiedy
stanie się integralną częścią innego dzieła sztuki,. Jeśli porównamy
34
V. Jankélévitch, Ciało, przemoc i śmierć [w:] idem, To, co nieuchronne. Rozmowy o śmierci. Przeł. i
wstępem opatrzył M. Kwaterko. Warszawa 2005, PIW, s. 106-107. 35
Por. Ł. Demby, Kinestezja i cenestezja, czyli po co filmowi muzyka? Rola muzyki w koncepcji kinowej
projekcji-identyfikacji Edgara Morina [w:] Filozofia muzyki. Studia, pod red. K. Guczalskiego, Kraków
2003, Musica Iagellonica. 36
Por. przyp. 15.
Page 24
24
sytuację, w której odbiorca słucha muzyki pochodzącej z nieznanego
jeszcze sobie filmu, z momentem jego uczestnictwa w seansie kinowym,
to prawomocne i uzasadnione stanie się twierdzenie, iż w gruncie rzeczy
widz ten i słuchacz w jednej osobie miał do czynienia z dwoma różnymi
dziełami sztuki, z dwoma różnymi przeżyciami estetycznymi.
Podobnie jest w przypadku muzyki teatralnej. Piotr Salaber, pytany w
jednym z wywiadów o cechy charakterystyczne gatunku „muzyki
teatralnej”, zauważa:
„[...] problem formalny towarzyszy nie tylko muzyce teatralnej, ale i
bardzo jej bliskiej, muzyce filmowej. Natomiast nawet ze ściśle
technicznego punktu widzenia muzyka, która w teatrze i filmie pełni
funkcję ilustracyjną i stanowi zaledwie jeden z elementów spektaklu czy
filmu, bardzo często pozbawiona jest - jednego chyba z głównych
czynników w muzyce autonomicznej - czyli pierwiastka formalnego.
Fragmenty muzyczne, które gdzieś się pojawiają to znów znikają, z
czegoś wypływają - czasami z ciszy, nie stanowią zamkniętych w obrębie
siebie utworów, nie podlegają regułom konstrukcji form muzycznych. [...]
muzyka teatralna [...] to muzyka, która podąża za całą energetyką
scenicznego dzieła.”37
Zgodnie z tą definicją, podaną przez samego kompozytora, muzyka jest
w warszawskim przedstawieniu integralnym składnikiem całości,
współtworzącym, wraz z inscenizacją, grą aktorską i tekstem sztuki,
znaczenia tego spektaklu. W bogatym już dorobku teatralnym Piotra
Salabera jest to z całą pewnością jedno z najznamienitszych jego dokonań.
„Demony mają monumentalną muzykę, śpiewa chór 5-głosowy i gra
orkiestra, są tam fragmenty z mojego Dies irae – mówił kompozytor w
37
P. Salaber, ...zachować proporcje, rozm. W. Kowalski, „Ilustrowany Kurier Polski”, 23 marca 2001.
Cytuję za: http://www.salaber.com.pl/wyw8.htm
Page 25
25
jednym z wywiadów po premierze w „Ateneum”. - Jak dotąd, to moja
najbogatsza muzycznie premiera teatralna.”38
Warto podkreślić, że muzyka w Demonach towarzyszy rozgrywającym
się na scenie wydarzeniom w stopniu dużo większym niż ma to zazwyczaj
miejsce w teatrze dramatycznym. W tym, trwającym prawie trzy godziny
(dokładnie: 2 godziny i 40 minut), spektaklu zajmuje ona około
pięćdziesięciu procent całości. Z pewną dozą ostrożności również i w tym
fakcie można by dostrzec podobieństwo formalne omawianego
przedstawienia do filmu (w dużo większym zazwyczaj stopniu
umuzycznionego niż spektakle w teatrze dramatycznym), aczkolwiek nie
można przy tym zapominać, że mamy w tym wypadku do czynienia także
( a nawet przede wszystkim) z przejawem stylu autorskiego samego
reżysera.
Adamczyk doskonale operuje przestrzenią w połączeniu z muzyką. Dał
temu wyraz już w Karierze Artura Ui, gdzie obdarzona ogromnym
ładunkiem emocjonalnym muzyka (także autorstwa Piotra Salabera)
towarzyszyła momentom zmiany przestrzeni teatralnej na filmową; w
Demonach, na podobnej nieco zasadzie, powiązana ona została ze
zmianami ustawienia kolumn.
Muzyka w Demonach funkcjonuje z niezwykłą precyzją, pointując
mocnym akordem sceny, akcentując wagę rozgrywających się wydarzeń i
padających ze sceny słów.
Oprócz tego jednak niesie ona ze sobą ściśle określone znaczenia,
wpisując się integralnie w przesłanie myślowe spektaklu. Także muzyka
bowiem – równie precyzyjnie, jak inne elementy składowe przedstawienia
– sugeruje, w jaki sposób powołuje się demony do życia.
38
M. Piórek, Bydgoska muzyka w warszawskim spektaklu, „Gazeta Wyborcza-Bydgoszcz” 2004, nr 284,
s. 6.
Page 26
26
Monumentalna muzyka Salabera ma w tym spektaklu dwa oblicza:
zapowiada zbliżające się zło, ale jest też wobec niego swoistym
kontrapunktem, wprowadzając, już od pierwszej sceny, odniesienia
sakralne. Zawarty w niej, pełen napięcia, ładunek dramatyczny zwiastuje
nadchodzenie tytułowych demonów, czego najdoskonalszym przykładem
jest powracający, na zasadzie komentarza do rozgrywających się
wydarzeń, motyw Nomen illi mors (Imię jego śmierć)39
. Złowieszczy,
posiłkujący się cytatem z Apokalipsy, śpiew zapowiada nadejście zła i
upadek oraz śmierć Grandiera. Charakterystyczne jednak, że pojawia się
on zawsze w powiązaniu z działaniami ludzi – poczynając od intryg
medyka i aptekarza, a na scenie tortur kończąc; to ludzie bowiem
przywołują demony. Swoistym apogeum tego motywu jest jego obecność
w scenie egzorcyzmów, w której apokaliptyczny tekst odtworzony zostaje
na zasadzie inwersji, od tyłu, dając w istocie efekt pełen grozy. Z chwilą,
w której następuje przemiana ludzi w demony, przemianie ulega także
śpiewany tekst. I nie jest przy tym ważne, że „przemiana” urszulanek ma
charakter symulowany. „Demony” bowiem nie istnieją obiektywnie, ale
ich istnienie pozorowane okazuje się równie przerażające.
Z drugiej jednak strony muzyka jest tym, co wprowadza do
przedstawienia Adamczyka nadzieję – pierwiastek sakralny związany z
doskonałością i przezwyciężaniem zła, czyli znowu z tym, co wirtualne (w
sensie pozytywnym), pewien niedościgły horyzont pragnień,
potencjalność dobra. Nawet bowiem kiedy scena wydaje się być
zdominowana przez szaleństwo rozpętanego przez ludzi zła, do ucha
widza nie przestaje docierać muzyka o całkowicie odmiennej tonacji
emocjonalnej niż ta, która zwiastuje demony. Czasem - zwłaszcza w
scenach dotyczących miłości – ma ona charakter liryczny, przede
39
„I ujrzałem:/ oto koń trupio blady, / a imię siedzącego na nim Śmierć”(Ap 6, 8)
Pismo Święte Starego i Nowego Testamentu (Biblia Tysiąclecia), oprac. Zespół Biblistów Polskich z
inicjatywy Benedyktynów Tynieckich, Poznań-Warszawa 1980, Wyd. Pallotinum, s. 1402.
Page 27
27
wszystkim jednak jest to śpiew chóralny, przywołujący konotacje
liturgiczne; kompozytor wykorzystał tu fragmenty, które później znalazły
się w jego mszy, Missa Mundana. Doskonałym przykładem bogactwa
muzycznego tego spektaklu jest wspomniana już scena egzorcyzmów, w
której usłyszeć można nie tylko złowieszcze wycie demonów i muzykę,
oddającą narastające napięcie dramatyczne, ale także cytat ze sceny, w
której śpiewany był fragment Lux aeterna. W chwili, w której głos oddany
zostaje demonom, przywołana zostaje w ten sposób przez krótki moment
sytuacja dużo wcześniejsza, kiedy zakonnice modliły się jeszcze do Boga,
a słowa liturgii mówiły o wiecznej światłości. To muzyka przypomina w
świecie Demonów o istnieniu Boga. Podniosła pieśń Dies irae nie pozwala
o tym zapomnieć nawet wówczas, gdy Grandier płonie na stosie.
6. Co się stanie z Rajem?
„Współczesny tekst angielskiego dramaturga Johna Whitinga jest
napisany ciekawie, a spektakl [Wojciecha Adamczyka – przyp. Ł. D.]
zachwyca obrazem, choreografią i oprawą plastyczną. Czy jednak
opowieść o XVII-wiecznym kościelnym totalitaryzmie, o zabobonie i
manipulacji, o grzechu i czystości może nas dziś interesować? Czy oprócz
najogólniejszych prawd niesie ze sobą jakieś przesłanie dla
współczesnego widza?”40
– pyta recenzent „Gazety Studenckiej”.
Słowa te nasuwają na myśl piękny esej Guida Ceronettiego „Raj”
utracony, w którym włoski pisarz ubolewa nad faktem, iż wszystko, co
stare – w równej mierze Dante, jak niemodna pasta do zębów – określane
bywa dzisiaj pogardliwą nazwą: „średniowiecze”.41
„Niepokój może być
40
NFZ, Gdzie się podziały nasze demony?, „Gazeta Studencka”, styczeń 2005.
Cyt. za: http://www.studencka.pl 41
Zob. G. Ceronetti, “Raj” utracony [w:] idem, Drzewa bez bogów. Wybr., przeł. i wstępem opatrzył S.
Kasprzysiak. Kraków 1995, Oficyna Literacka.
Page 28
28
najzwyklejszy, może też być szczególny – pisze autor. – Bo można nagle
oprzytomnieć i zadać sobie pytanie: <<Co się stanie z Rajem?>>”42
Broniąc wiekowego dziedzictwa kultury w czasach zdominowanych
przez przedmioty jednorazowego użytku, Ceronetti ma na myśli przede
wszystkim język – ten, którym posługiwał się autor Boskiej komedii.
Przywołany powyżej cytat można jednak w równej mierze odnieść do
wartości: czy refleksja nad Dobrem i Złem to rzeczywiście
„najogólniejsze prawdy”, nieciekawe dla współczesnego widza
„średniowiecze”?
Skojarzenie to tym bardziej uzasadnione, że warszawskie przedstawienie
Adamczyka – mimo braku jakichkolwiek odniesień do Dantego – bez
najmniejszych wątpliwości wpisuje się w tradycję kulturową odniesień do
raju i jest to raj, jak u Ceronettiego - utracony.
Rozpoczynająca spektakl „rajska scena” pantomimiczna, w której szatan
kusi Ewę do zjedzenia jabłka, jest tego najlepszym dowodem. Przy
dźwiękach podniosłej, chóralnej muzyki Salabera owoc – symbol grzechu
pierworodnego – rzucony zostaje w kierunku Matki Joanny od Aniołów.
Cały spektakl, na płaszczyźnie działań realistycznych, jest konsekwencją
symbolicznej sceny odejścia człowieka z raju – nie tyle „wypędzenia”, jak
przywykło się mówić w tradycji religijnej, ale świadomej decyzji
człowieka, aby wejść w spółkę z szatanem. W zakończeniu, na zasadzie
klamry, znowu pojawiają się anioł i szatan, z jabłkiem grzechu, przy
dźwiękach tej samej, co na początku, muzyki.
*
Jeden z, dość znanych, rysunków Andrzeja Mleczki przedstawia
zakonnika, który chyłkiem, w ukryciu, pisze na murze „opozycyjne”
hasło: „DJABEŁ JEST GŁUPI”... Błąd ortograficzny w słowie „diabeł”,
cwaniacka, ale niezbyt rozgarnięta, twarz duchownego, mogą
42
G. Ceronetti, op. cit., s. 279.
Page 29
29
prowokować do pytania o to, kto naprawdę w świecie przedstawionym
Mleczki jest głupi. A jednak rysunek ten, mimo swego prześmiewczego
charakteru, zawiera w sobie także głęboką prawdę, którą odnieść można
do problemów poruszanych w niniejszym tekście.
Diabeł w istocie jest głupi – tak długo, jak długo będziemy mu na
to pozwalać. Powołując do realnego życia wirtualne demony, godzimy się
na to, by posługiwały się naszym rozumem – i sami go w ten sposób
tracimy. Linia graniczna dzieląca wirtualne życie demonów od ich życia
realnego jest niebezpiecznie cienka. Siłą sztuki jest, gdy nam o tym nie
pozwala zapomnieć, niezależnie od tego, czy będzie to czynić na obszarze
teatru, filmu czy literatury.
Dzieła artystyczne tworzone są nie tylko po to, by dostarczać przeżyć
estetycznych, ale także – by poruszać fundamentalne dla egzystencji
ludzkiej problemy. O tej niezwykle ważnej funkcji sztuki Demony
Adamczyka przypominają z całą mocą, a ich kształt artystyczny, łączący
urodę inscenizacyjną z parafilmowymi środkami wyrazu, powoduje, że
prawda ta zapada głęboko w pamięci.
FILMOGRAFIA.
Matka Joanna od Aniołów (1960)
Produkcja: Polska, Studio Filmowe (d. Zespół Filmowy) Kadr
Kierownictwo produkcji: Ludwik Hager
Reżyseria: Jerzy Kawalerowicz
Scenariusz: Tadeusz Konwicki , Jerzy Kawalerowicz (na podstawie opowiadania
Matka Joanna od Aniołów Jarosława Iwaszkiewicza)
Zdjęcia: Jerzy Wójcik
Page 30
30
Scenografia: Roman Mann , Tadeusz Wybult
Kostiumy: Roman Mann , Tadeusz Wybult
Muzyka: Adam Walaciński
Montaż: Wiesława Otocka
Obsada aktorska:
Lucyna Winnicka (Matka Joanna od Aniołów), Mieczysław Voit (ksiądz Józef Suryn,
rabin), Anna Ciepielewska (siostra Małgorzata), Maria Chwalibóg (karczmarka
Antosia), Kazimierz Fabisiak (ksiądz Brym), Stanisław Jasiukiewicz
(Chrząszczewski), Zygmunt Zintel (Wincenty Wołodkowicz), Jerzy Kaczmarek
(Kaziuk), Franciszek Pieczka (Odryn), Jarosław Kuszewski (Juraj), Lech
Wojciechowski (Piątkowski), Zygmunt Malawski (ksiądz egzorcysta)
Diabły (1971)
( The Devils)
Produkcja: Wielka Brytania
Producent: Ken Russell
Reżyseria: Ken Russell
Scenariusz (na podstawie powieści The Devils of Loudun Aldousa Huxley`a): Ken
Russell
Zdjęcia
David Watkin
Scenografia
Robert Cartwright
Derek Jarman
Kostiumy
Shirley Russell
Muzyka
Peter Maxwell Davies
Montaż
Michael Bradsell
Obsada aktorska:
Vanessa Redgrave (Siostra Jeanne), Oliver Reed (Ojciec Grandier), Dudley Sutton
(Baron De Laubardemont), Max Adrian (Ibert), Gemma Jones (Madeleine), Murray
Page 31
31
Melvin (Mignon), Michael Gothard (Ojciec Barre), Georgina Hale (Philippe), Brian
Murphy (Adam), Christopher Logue (kardynał Richelieu), Graham Armitage (Ludwik
XIII), John Woodvine (Trincant), Andrew Faulds (Rangier), Kenneth Colley
(Legrand), Judith Paris (Siostra Judith), Catherine Willmer (Siostra Catherine), Iza
Teller (Siostra Iza)
TEATROGRAFIA
Demony (1963)
Spektakl na podstawie dramatu Johna Whitinga Demony (The Devils)
Tłumaczenie: Krystyna Tarnowska, Andrzej Nowicki
Premiera: Teatr Ateneum w Warszawie, 2 lutego 1963
Reżyseria: Andrzej Wajda
Scenografia: Ewa Starowieyska, Andrzej Wajda
Kostiumy- Ewa Starowieyska
Obsada aktorska:
Marian Kociniak (Mannoury - Chirurg), Marian Rułka (Adam-Aptekarz), Stanisław
Kwaskowski (Louis Trincant-Prokurator), Krystyna Bryl (Filipina Trincant- jego
córka), Józef Kostecki (Jean D'Armagnac-gubernator miasta Loudun), Stefan Śródka
(De Cerisay-sędzia), Jan Matyjaszkiewicz (Czyściciel), Jerzy Duszyński (Urban
Grandier), Wanda Koczewska (Ninon-młoda Wdowa), Bogusz Bilewski (Ojciec
Rangier), Bohdan Ejmont (Ojciec Barre), Aleksandra Śląska (Matka Joanna od
Aniołów), Alfreda Sarnawska (Siostra Klara), Danuta Mniewska (Siostra Luiza),
Monika Dzienisiewicz (Siostra Gabriella), Hugo Krzyski (De Laubardemont-
Namiestnik królewski), Hugo Libner (Ojciec Mignon), Roman Wilhelmi (De Conde),
Ludwik Pak, Henryk Łapiński (Richelieu), Andrzej Gawroński (Ludwik XIII
Bontemps), Bronisław Dardziński (Ojciec Ambroży), Henryk Łapiński (Urzędnik)
Demony (2004)
Spektakl na podstawie dramatu Johna Whitinga Demony (The Devils)
Tłumaczenie: Krystyna Tarnowska, Andrzej Nowicki
Premiera: Teatr Ateneum w Warszawie, 5 grudnia 2004
Reżyseria: Wojciech Adamczyk
Page 32
32
Dekoracje i światła: Paweł Dobrzycki
Kostiumy: Irena Biegańska
Choreografia: Tomasz Tworkowski
Muzyka: Piotr Salaber
Obsada aktorska:
Bartosz Opania (Urban Grandier), Maria Ciunelis (Matka Joanna od Aniołów),
Tadeusz Borowski (Jean d`Armagnac), Marek Lewandowski (Guillaume de Cerisay),
Artur Barciś (Mannoury), Arkadiusz Nader (Adam), Jan Janga-Tomaszewski (De
Laubardemont), Krzysztof Gosztyła (Ojcec Barre), Jan Matyjaszkiewicz (Ojciec
Mignon), Mariusz Krzemiński (Ojciec Rangier), Tomasz Kozłowicz (Ojciec Laval),
Jerzy Kamas (Ojciec Ambroży), Katarzyna Łochowska (Siostra Klara od Świętego
Jana), Joanna Pokojska (Siostra Luiza od Chrystusa), Sylwia Zmitrowicz (Siostra
Gabriela od Świętego Ducha), Henryk Łapiński (De La Rochepozay), Jan Kociniak
(Louis Trincant), Magdalena Górska (Filipina), Marian Opania (Czyściciel), Marcin
Sosnowski (De Conde), Marian Glinka (Bontemps) oraz mimowie: Agnieszka
Musiałowicz, Marta Suzin, Tomasz Musiałowicz, Janusz Porębski (gościnnie, Teatr
Akt)
Wojciech Adamczyk (ur. w roku 1959 w Szczecinie) – reżyser teatralny i telewizyjny,
aktor, wykładowca na Wydziale Reżyserii warszawskiej Akademii Teatralnej. W
latach 2002-2005 dziekan Wydziału Reżyserii, od 1 X 2005 – prodziekan.
Ukończył studia na Wydziale Aktorskim PWST (obecnie Akademia Teatralna) w
Warszawie (1982), następnie (1987) na Wydziale Reżyserii. W roku 1988, jako
stypendysta rządu francuskiego, odbył staż reżyserski w Paryżu, w Centre National
Gennevilliers. W r. 2000 uzyskał stopień naukowy doktora. Spektakl Demony wg
Johna Whitinga jest przedmiotem jego przewodu habilitacyjnego.
W latach 1982-1986 należał do zespołu aktorskiego w Teatrze Popularnym w
Warszawie. Następnie pracował jako reżyser - m.in. w Teatrze im. Jerzego
Szaniawskiego w Płocku, w Teatrze Polskim we Wrocławiu, w Teatrze Powszechnym
w Łodzi. Od roku 2004 jest etatowym reżyserem Teatru Ateneum w Warszawie.
W swoim dorobku reżyserskim posiada kilkadziesiąt spektakli – w teatrach
dramatycznych, w teatrach muzycznych i w Teatrze Telewizji. Dwukrotnie
uhonorowany został nagrodą „Złotej Maski” – za
najlepszą reżyserię sezonu ("Zemsta nietoperza" Johanna Straussa w Teatrze
Muzycznym w Łodzi, 1994) i za reżyserię opery komicznej ("Boccaccio" Franza von
Suppe w Teatrze Muzycznym w Gliwicach, 1998). W r. 1993 otrzymał Nagrodę im.
Korzeniewskiego, przyznawaną przez Ministra Kultury i Sztuki za wybitne osiągnięcia
w dziedzinie reżyserii, a w r. 1996 nagrodę Akademii Teatralnej za osiągnięcia w
pracy pedagogicznej.
Reżyserował także filmowe seriale telewizyjne: Tata, a Marcin powiedział, Rodziców
nie ma w domu, Rodzina zastępcza, Miodowe lata, Na Wspólnej, Dziupla Cezara
Całkiem nowe lata miodowe, Camera Cafe, Pensjonat pod Różą, Rancho.
Page 33
33
Piotr Salaber (ur. w 1966 roku we Wrocławiu) - kompozytor, pianista, wokalista i
dyrygent. Absolwent bydgoskiej Akademii Muzycznej, najpierw na Wydziale
Dyrygentury Chóralnej i Edukacji Muzycznej, a następnie Kompozycji i Teorii
Muzyki. W roku 2005 uzyskał stopień naukowy doktora w zakresie sztuk
muzycznych, w dyscyplinie dyrygentura.
Uczestniczył w Mistrzowskich Kursach Interpretacji i Kompozycji, prowadzonych
przez Karlheinza Stockhausena w Kuerten koło Kolonii (1998-2002). We współpracy
z Markusem Stockhausenem skomponował utwór na trio jazzowe i orkiestrę
symfoniczną Choral und Sehnsucht, którego prawykonanie odbyło się 19 marca 2002
r. w Konzertsaal w Solingen koło Kolonii.
Jest autorem muzyki do kilkuset piosenek, kilkudziesięciu spektakli teatralnych,
programów radiowych i telewizyjnych, a także utworów orkiestrowych, chóralnych i
fortepianowych.
W latach 1994 -2001 był kierownikiem muzycznym Teatru Polskiego w Bydgoszczy.
Od roku 2000 pojawiał się na ekranie TV POLSAT w popularnym talk-show Mariusza
Szczygła Na każdy temat, a od roku 2003 był współgospodarzem programów Joker i
Rozmówki polsko-polskie w TV4, prowadząc od fortepianu zespół Salaber Band.
3 kwietnia 2005 roku, kilkanaście godzin po śmierci Jana Pawła II, w Katedrze
Bydgoskiej odbyło się prawykonanie dedykowanej Papieżowi Missa Mundana Piotra
Salabera, mszy na chór, orkiestrę, solistów, organy i media elektroniczne (z tekstem
Małgorzaty Szułczyńskiej). Utwór wykonany został pod dyrekcją kompozytora, z
udziałem Jerzego Zelnika w roli lektora.
W swojej twórczości kompozytorskiej Piotr Salaber łączy technikę brzmień
instrumentów klasycznych i elektronicznych, wykorzystując między innymi
doświadczenia zdobyte na kursach Stockhausenowskich.