Top Banner
23

Bramy Domu Umarlych wyd. 2

Mar 31, 2016

Download

Documents

Wydawnictwo Mag

Bramy Domu Umarłych są drugim rozdziałem monumentalnej Malazańskiej Księgi Poległych. Doskonałą powieścią o wojnie i zdradzie, stawiającą Stevena Eriksona pośród największych mistrzów gatunku.
Welcome message from author
This document is posted to help you gain knowledge. Please leave a comment to let me know what you think about it! Share it to your friends and learn new things together.
Transcript
Page 1: Bramy Domu Umarlych wyd. 2
Page 2: Bramy Domu Umarlych wyd. 2

Steven Erikson

BRAMYDOMU

UMARŁYCH

Opowieœæz Malazañskiej ksiêgi poleg³ych

Prze³o¿y³ Micha³ Jakuszewski

Wydawnictwo MAGWarszawa 2012

Page 3: Bramy Domu Umarlych wyd. 2

Tytuł oryginału:Deadhouses GatesDeadhouses GatesDead

Copyright © 2000 by Steven EriksonCopyright for the Polish translation © 2012 by Wydawnictwo MAG

Redakcja:Joanna Figlewska

Korekta:Urszula Okrzeja, Jolanta Kozłowska

Ilustracja na okładce:Steve Stone

Opracowanie graficzne okładki:Jarosław Musiał

Projekt typograficzny, skład i łamanie:Tomek Laisar Fruń

Wydanie III

ISBN 978-83-7480-255-0

Wydawca:Wydawnictwo MAG

ul. Krypska 21 m. 63, 04-082 Warszawatel./fax 22 813 47 43

e-mail: [email protected]

Wyłączny dystrybutor:Firma Księgarska Jacek Olesiejuk

Spółka z ograniczoną odpowiedzialnością S.K.A.ul. Poznańska 91, 05-850 Ożarów Maz.

tel. 22 721 30 00www.olesiejuk.pl

Druk i oprawa:[email protected]

Page 4: Bramy Domu Umarlych wyd. 2

RRoozzddzziiaa³³ ppiieerrwwsszzyy

Wszyscy przyszli po to,by zostawiæ swój œladna œcie¿ce,poczuæ woñ suchych wiatrówswych md³ych pretensjido ascendencji.

Œcie¿ka d³oniMessremb

1164 rok snu Po¿ogi

10 rok panowania cesarzowej Laseen

6 z Siedmiu Lat Dryjhny Apokaliptycznej

Przez nieckê mkn¹³ spiralny k³¹b py³u, który zapuszcza³ siê coraz g³êbiejna bezdro¿a pustyni Pan’potsun Odhan. Choæ ob³ok dzieli³o od nich nie-spe³na dwa tysi¹ce kroków, wydawa³o siê, ¿e bierze siê on znik¹d.

Mappo Konus, który przykucn¹³ na brzegu wyrzeŸbionego wiatrem p³asko-wzgórza, œledzi³ go niespokojnymi oczyma koloru piasku, g³êboko osadzony-mi w bladej, grubokoœcistej twarzy. W poroœniêtej naje¿on¹ szczecin¹ d³oniœciska³ kaktus emrag. Wgryz³ siê w roœlinê, nie zwa¿aj¹c na truj¹ce kolce. So-ki sp³ynê³y mu po podbródku, barwi¹c skórê na niebiesko. ¯u³ powoli i z na-mys³em.

Siedz¹cy obok niego Icarium rzuci³ w dó³ kamyk, który odbija³ siê ze stuko-tem od urwiska, a¿ wreszcie spad³ na le¿¹ce u jego podstawy usypisko g³azów.Postrzêpione szaty chodz¹cego z duchami wyblak³y w pra¿¹cym nieustannie s³oñ-cu, zmieniaj¹c barwê z pomarañczowej na brudnordzaw¹, a szara skóra pociemnia-³a, nabieraj¹c oliwkowego koloru, zupe³nie jakby krew jego ojca odpowiada³a na

33

Page 5: Bramy Domu Umarlych wyd. 2

staro¿ytny zew tych pustkowi. Z d³ugich, czarnych, splecionych w warkocz w³o-sów na zbiela³¹ od s³oñca ska³ê skapywa³ czarny pot.

Mappo wydoby³ spomiêdzy zêbów prze¿uty kolec.– Puszcza ci barwnik – zauwa¿y³, spogl¹daj¹c na ³odygê kaktusa, nim ugryz³

j¹ po raz kolejny.Icarium wzruszy³ ramionami.– To ju¿ nie ma znaczenia. Nie tutaj.– Na to twoje przebranie nie nabra³aby siê nawet moja œlepa babcia. W Ehr-

litanie œledzi³y nas uwa¿ne spojrzenia. Dniem i noc¹ czu³em, jak przesuwaj¹ siêpo moich plecach. W koñcu Tanno na ogó³ s¹ niscy i maj¹ krzywe nogi. – Map-po oderwa³ wzrok od ob³oku py³u i przyjrza³ siê przyjacielowi. – Nastêpnym ra-zem wybierz plemiê, w którym wszyscy maj¹ po siedem stóp wzrostu – mrukn¹³.

Przez pooran¹ bruzdami, ogorza³¹ twarz Icariuma przemknê³o coœ, co przy-pomina³o blady cieñ uœmiechu. Potem wróci³a obojêtnoœæ.

– Ci, którzy mogli nas poznaæ w Siedmiu Miastach, z pewnoœci¹ i tak to zro-bili. Pozostali zapewne zdumiewali siê naszym widokiem, ale nic wiêcej. –Wskaza³ g³ow¹ na ob³ok, mru¿¹c oczy w jaskrawym blasku s³oñca. – Co tamwidzisz, Mappo?

– P³aska g³owa, d³uga szyja, czarny kolor i w³osy na ca³ym ciele. Gdyby toby³o wszystko, opis pasowa³by do któregoœ z moich wujków.

– Ale jest coœ jeszcze.– Jedna noga z przodu i dwie z ty³u.Icarium postuka³ siê palcem w grzbiet nosa, pogr¹¿ony w myœlach.– A wiêc to nie twój wujek. Aptorianin?Mappo skin¹³ powoli g³ow¹.– Od konwergencji dziel¹ nas jeszcze miesi¹ce. Podejrzewam, ¿e Tron Cie-

nia zwêszy³, co siê œwiêci, i wys³a³ paru zwiadowców...– A ten?Mappo uœmiechn¹³ siê, ods³aniaj¹c potê¿ne k³y.– Zapuœci³ siê ociupinê za daleko i jest teraz zabawk¹ sha’ik.Po¿ar³ resztkê kaktusa, wytar³ ³opatowate d³onie i podŸwign¹³ siê na nogi. Pro-

stuj¹c plecy, skrzywi³ siê z bólu. W piasku, na którym roz³o¿y³ dziœ pos³anie,nieoczekiwanie kry³a siê ca³a masa korzeni i teraz w miêœniach po obu stronachkrêgos³upa czu³ ka¿dy wêze³ i zakrêt tych szkieletów nieobecnych drzew. Po-tar³ oczy i przyjrza³ siê sobie. Ubranie mia³ postrzêpione i pokryte skorup¹ brudu.

– Podobno gdzieœ tu jest jakiœ wodopój – rzek³ z westchnieniem.– A wokó³ niego obozuje armia sha’ik.Mappo stêkn¹³.

34

Page 6: Bramy Domu Umarlych wyd. 2

Icarium równie¿ siê podniós³, po raz kolejny zwracaj¹c uwagê na potê¿n¹ bu-dowê swego towarzysza – wielkiego nawet jak na Trella – szerokie bary, na któ-re opada³a czarna grzywa, ¿ylaste miêœnie d³ugich ramion oraz wspomnienia ty-si¹ca lat, które pl¹sa³y w jego oczach niczym rozradowana koza.

– Potrafisz go wytropiæ?– Jeœli chcesz.Icarium skrzywi³ twarz w grymasie.– Jak d³ugo ju¿ siê znamy, przyjacielu?W oczach Mappa pojawi³ siê b³ysk. Potem Trell wzruszy³ ramionami.– D³ugo. Dlaczego pytasz?– S³yszê w twoim g³osie niechêæ. Niepokoi ciê ta perspektywa?– Niepokoi mnie ka¿de spotkanie z demonami, Icariumie. Mappo Trell jest

p³ochliwy jak zaj¹c.– Drêczy mnie ciekawoœæ.– Wiem.Dziwnie dobrana para wróci³a do ma³ego obozu, ukrytego miêdzy dwiema

ukszta³towanymi przez wiatr skalnymi iglicami. Nie by³o powodów do poœpie-chu. Icarium usiad³ na p³askiej skale i zacz¹³ smarowaæ ³uk, ¿eby rogodrewnonie wysch³o. Gdy ju¿ uzna³, ¿e wystarczy, zaj¹³ siê z kolei jednosiecznym mie-czem. Wysun¹³ staro¿ytny orê¿ ze skórzanej pochwy o okuciach z br¹zu i za-cz¹³ przesuwaæ wzd³u¿ jego wyszczerbionego ostrza naoliwion¹ ose³kê.

Mappo z³o¿y³ namiot z niewyprawionych skór, zwin¹³ je na ³apu-capu i we-pchn¹³ do wielkiego, skórzanego wora. Za nimi pod¹¿y³y przybory kuchenne orazpos³anie. Zawi¹za³ rzemienie, dŸwign¹³ baga¿ i zarzuci³ go na ramiê. Potem zer-kn¹³ na czekaj¹cego Icariuma, który owin¹³ ju¿ ³uk i za³o¿y³ go sobie na plecy.

Icarium skin¹³ g³ow¹ i obaj – pó³-Jaghut oraz czystej krwi Trell – ruszyli œcie¿-k¹ schodz¹c¹ ku niecce.

***

Nad ich g³owami jarzy³y siê gwiazdy, które œwieci³y tak jasno, ¿e spêkana pa-telnia niecki nabra³a srebrnawego odcienia. Krwiuchy zniknê³y razem z dzien-nym upa³em, pozostawiaj¹c noc pojawiaj¹cym siê z rzadka rojom ciem p³aszczo-wych oraz ¿ywi¹cym siê nimi, podobnym do nietoperzy jaszczurkom zwanymrhizanami.

Mappo i Icarium urz¹dzili sobie postój na dziedziñcu jakichœ ruin. Ceglanebudynki niemal ca³kowicie poch³onê³a erozja, pozostawiaj¹c tylko wysokiedo ³ydek murki otaczaj¹ce geometrycznym wzorem wyschniêt¹ studniê. P³ytki

35

Page 7: Bramy Domu Umarlych wyd. 2

dziedziñca pokrywa³ delikatny, naniesiony przez wiatr piasek. Mappo odnosi³wra¿enie, ¿e widzi s³aby blask. Pod murami ros³y koœlawe krzewy, wczepionew nie kurczowo korzeniami.

Na Pan’potsun Odhan i po³o¿onej na zachód od niej Œwiêtej Pustyni Rarakupe³no by³o podobnych pami¹tek po dawno zaginionych cywilizacjach. Podczasswych wêdrówek Mappo i Icarium natrafili na wysokie tele (wzgórza o p³askichszczytach, ukrywaj¹ce liczne warstwy ruin staro¿ytnych miast) ci¹gn¹ce siê nie-mal równym szeregiem na odcinku stu piêædziesiêciu mil miêdzy wzgórzamia pustyni¹. By³ to niezbity dowód na to, ¿e tu, gdzie teraz rozpoœciera³o siê su-che, wietrzne pustkowie, istnia³a ongiœ bogata, têtni¹ca ¿yciem cywilizacja. ZeŒwiêtej Pustyni wywodzi³a siê legenda o Dryjhnie Apokaliptycznej. Mappo za-dawa³ sobie pytanie, czy katastrofa, która spotka³a mieszkañców okolicznychmiast, przyczyni³a siê w jakiœ sposób do powstania mitów o czasach œmierci i zni-szczenia. Pomijaj¹c spotykane niekiedy opuszczone posiad³oœci, podobne do tej,w której siê zatrzymali, prawie wszystkie ruiny nosi³y œlady przemocy.

Jego myœli wpad³y w znajome koleiny. Mappo skrzywi³ siê wœciekle.Nie za ca³¹ przesz³oœæ wina spada na nas. Nie znajdujemy siê w tej chwili bli¿ej

ni¿ kiedykolwiek przedtem. Nie mam te¿ powodów, by w¹tpiæ we w³asne s³owa.Od tych myœli równie¿ siê odwróci³.Prawie na samym œrodku dziedziñca sta³a samotna kolumna z ró¿owego mar-

muru, po jednej stronie pokryta dziobami i wy¿³obieniami pozostawionymi przezwiatry, wiej¹ce nieustannie z Raraku na Wzgórza Pan’potsun. Przeciwn¹ stronêwci¹¿ jeszcze zdobi³y spiralne wzory wyrzeŸbione przez dawno ju¿ nie¿yj¹cychrzemieœlników.

Po wejœciu na dziedziniec Icarium natychmiast zbli¿y³ siê do wysokiej na szeœæstóp kolumny i obejrza³ j¹ ze wszystkich stron. Chrz¹kn¹³, co powiedzia³o Map-powi, ¿e znalaz³ to, czego szuka³.

– I co? – zapyta³ Trell, stawiaj¹c na ziemi skórzany worek.Icarium podszed³ do niego, œcieraj¹c z r¹k py³.– U podstawy jest mnóstwo œladów pazurków. Poszukiwacze wst¹pili na Szlak.– Szczury? Wiêcej ni¿ jeden?– D’ivers – potwierdzi³ Icarium, kiwaj¹c g³ow¹.– Ciekawe, kto to móg³ byæ.– Pewnie Gryllen.– Mhm, nieprzyjemnie.Icarium przyjrza³ siê rozci¹gniêtej na zachodzie równinie.– Przyjd¹ te¿ inni. I jednopochwyceni, i d’iversowie. Ci, którzy czuj¹ siê bli-

scy ascendencji, i ci, którzy maj¹ do niej daleko, ale i tak szukaj¹ Œcie¿ki.

36

Page 8: Bramy Domu Umarlych wyd. 2

Mappo przyjrza³ siê z westchnieniem staremu przyjacielowi.D’iversowie i jednopochwyceni, dwa przekleñstwa zmiennokszta³tnoœci, go-

r¹czka, na któr¹ nie ma lekarstwa. Zbieraj¹ siê... i to w³aœnie tutaj.– Czy to rozs¹dne, Icariumie? – zapyta³ cicho. – Zmierzaj¹c do swego wiecz-

nego celu, natknêliœmy siê na nader nieprzyjemn¹ konwergencjê. Jeœli bramy siêotworz¹, bêdziemy mieli przeciw sobie zgrajê krwio¿erczych indywiduów opê-tanych przekonaniem, ¿e stanowi¹ one drogê do ascendencji.

– Jeœli taka droga rzeczywiœcie istnieje – odezwa³ siê Icarium, nie spuszcza-j¹c wzroku z horyzontu – to mo¿e znajdê na niej równie¿ odpowiedzi na mojepytania.

Odpowiedzi nie s¹ b³ogos³awieñstwem, przyjacielu. Uwierz mi. Proszê.– Nadal mi nie wyjaœni³eœ, co uczynisz, gdy ju¿ je poznasz.Icarium odwróci³ siê ku niemu z bladym uœmiechem na twarzy.– Sam jestem w³asnym przekleñstwem, Mappo. Prze¿y³em stulecia, ale có¿

wiem o w³asnej przesz³oœci? Jak mogê os¹dziæ swe ¿ycie, nie maj¹c tej wiedzy?– Niektórzy uznaliby to przekleñstwo za dar – odpar³ Mappo. Po jego twarzy

przemkn¹³ cieñ smutku.– Ale nie ja. Widzê w tej konwergencji szansê. Byæ mo¿e zdo³am dziêki niej

uzyskaæ odpowiedzi. Wola³bym nie wyci¹gaæ w tym celu broni, ale uczyniê to,jeœli bêdê musia³.

Trell westchn¹³ po raz drugi i wyprostowa³ siê.– Wkrótce to postanowienie mo¿e zostaæ poddane próbie, przyjacielu. –

Zwróci³ siê na po³udniowy zachód. – Naszym tropem zmierza szeœæ pustynnychwilków.

Icarium odpakowa³ ³uk o kszta³cie jeleniego poro¿a i szybkim, p³ynnym ru-chem naci¹gn¹³ ciêciwê.

– Pustynne wilki nigdy nie poluj¹ na ludzi.– To prawda – zgodzi³ siê Mappo. Do wschodu ksiê¿yca pozosta³a jeszcze go-

dzina. Icarium po³o¿y³ obok siebie szeœæ d³ugich strza³ o kamiennych grotach,a potem wpatrzy³ siê w ciemnoœæ. Trell poczu³ na karku dotkniêcie zimnego stra-chu. Wilków nie by³o jeszcze widaæ, wyczuwa³ jednak ich obecnoœæ.

– Jest ich szeœæ, ale s¹ jednym. To d’ivers.Wola³bym mieæ do czynienia z jednopochwyconym. Zamiana w jedno zwie-

rzê jest wystarczaj¹co nieprzyjemna, ale w ca³¹ zgrajê...Icarium zmarszczy³ brwi.– Musi byæ potê¿ny, jeœli zdo³a³ przybraæ kszta³t a¿ szeœciu wilków. Wiesz,

kto to mo¿e byæ?– Mam pewne podejrzenia – odpar³ cicho Mappo.

37

Page 9: Bramy Domu Umarlych wyd. 2

Czekali w milczeniu.W odleg³oœci niespe³na trzydziestu kroków, z ciemnoœci, która zdawa³a two-

rzyæ sam¹ siebie, wychynê³o szeœæ p³owych postaci. W odleg³oœci dwudziestuwilki uformowa³y pó³okr¹g zwrócony w stronê Mappa i Icariuma. Nieruchomenocne powietrze wype³ni³a ostra woñ d’iversa. Jedna z gibkich bestii ruszy³a kunim, zatrzyma³a siê jednak, gdy Icarium uniós³ ³uk.

– Nie szeœæ, ale jeden – mrukn¹³.– Znam go – stwierdzi³ Mappo. – Szkoda, ¿e on nie mo¿e powiedzieæ tego

samego o nas. Brakuje mu pewnoœci, lecz przybra³ postaæ s³u¿¹c¹ przelewowikrwi. Dzisiejszej nocy Ryllandaras poluje na pustyni. Ciekawe, czy na nas, czyna coœ innego?

Icarium wzruszy³ ramionami.– Kto przemówi pierwszy, Mappo?– Ja – odpar³ Trell, postêpuj¹c krok naprzód. To bêdzie wymaga³o chytroœci.

Ka¿dy b³¹d móg³ siê okazaæ œmiertelnie groŸny. – Zapuœciliœmy siê daleko oddomu, nieprawda¿? – rzek³ cichym, pe³nym sarkazmu g³osem. – Twój brat Tre-ach by³ przekonany, ¿e ciê zabi³. Gdzie to by³a ta rozpadlina? W Dal Hon? A mo-¿e w Li Heng? O ile dobrze sobie przypominam, by³eœ wtedy szakalami.

Wewn¹trz ich umys³ów zabrzmia³ za³amuj¹cy siê i urywany z powodu d³u-giego nieu¿ywania g³os Ryllandarasa.

Czujê pokusê, by spróbowaæ z tob¹ szermierki na s³owa, N’Trellu, zanim ciêzabijê.

– To mo¿e byæ strata czasu – rzuci³ od niechcenia Mappo. – Obracam siê w ta-kim towarzystwie, ¿e wyszed³em z wprawy tak samo jak ty, Ryllandarasie.

Przewodnik stada skierowa³ jaskrawoniebieskie œlepia na Icariuma.– Brak mi bystroœci, by toczyæ takie pojedynki – odezwa³ siê pó³krwi Jaghut

ledwie s³yszalnym g³osem. – I tracê ju¿ cierpliwoœæ.To g³upie. Tylko osobisty urok mo¿e was uratowaæ. Powiedz mi, ³uczniku,

czy zawierzysz ¿ycie sprytowi towarzysza?Icarium potrz¹sn¹³ g³ow¹.– W ¿adnym wypadku. Podzielam jego opiniê o nim.Ryllandaras by³ wyraŸnie zbity z tropu.A wiêc podró¿ujecie razem tylko dla wygody. Towarzysze, którzy sobie nie

ufaj¹ i nie wierz¹ nawzajem w swe si³y. Stawki musz¹ byæ wysokie.– To mnie ju¿ nudzi, Mappo – warkn¹³ Icarium.Wszystkie wilki zesztywnia³y jednoczeœnie, wzdrygaj¹c siê lekko.Mappo Konus i Icarium. Ach, rozumiemy. Dowiedzcie siê, ¿e nie szukamy

z wami zwady.

38

Page 10: Bramy Domu Umarlych wyd. 2

– Pojedynek stoczony – stwierdzi³ Mappo. Uœmiech na jego twarzy poszerzy³siê na chwilê, po czym znikn¹³ bez œladu. – IdŸ polowaæ gdzie indziej, Ryllan-darasie, zanim Icarium wyœwiadczy Treachowi przys³ugê. – Zanim sprowoku-jesz to, co poprzysi¹g³em powstrzymaæ. – Zrozumia³eœ?

Nasze œcie¿ki... zbiegaj¹ siê na tropie demona Cienia – odpar³ d’ivers.– On ju¿ nie s³u¿y Cieniowi – poprawi³ go Mappo. – Nale¿y do sha’ik. Œwiê-

ta Pustynia przebudzi³a siê ze snu.Na to wygl¹da. Czy zabronicie nam polowaæ?Mappo zerkn¹³ na Icariuma, który opuœci³ ³uk i wzruszy³ ramionami.– Jeœli masz ochotê sprawdziæ si³ê swych szczêk w starciu z aptorianinem, to

wy³¹cznie twoja sprawa. Nas zainteresowa³ jedynie przelotnie.W takim razie zaiste zaciœniemy szczêki na gardle demona.– Chcesz wzbudziæ wrogoœæ sha’ik? – zapyta³ Mappo.Wilk przewodnik uniós³ ³eb.To imiê nic dla mnie nie znaczy.Obaj wêdrowcy œledzili wzrokiem oddalaj¹ce siê bestie, które wkrótce znik-

nê³y w czarodziejskiej ciemnoœci. Mappo obna¿y³ zêby, po czym westchn¹³ ciê¿-ko. Icarium skin¹³ g³ow¹, wyra¿aj¹c na g³os to, co myœleli obaj:

– Ale wkrótce bêdzie znaczy³o.

***

Gdy wickañscy kawalerzyœci sprowadzali swe wierzchowce o szerokichgrzbietach po trapach transportowca, z ich ust wyrywa³y siê gwa³towne okrzy-ki radoœci. Na nabrze¿ach Portu Imperialnego w Hissarze panowa³ chaos. Wo-kó³ k³êbili siê niesforni wojownicy obojga p³ci, a ¿elazne groty lanc, czarne,zwi¹zane w warkocze w³osy oraz spiczaste czapeczki lœni³y w blasku s³oñca.Duiker, który zaj¹³ pozycjê na tarasie stoj¹cej u wejœcia do portu wie¿y, spo-gl¹da³ z góry na tê dzik¹ kompaniê ze spor¹ doz¹ sceptycyzmu oraz narastaj¹-cym lêkiem.

Obok historyka imperialnego sta³ przedstawiciel wielkiej piêœci Mallick Rel.Miêkkie, pulchne d³onie splót³ na wydatnym brzuchu, jego skóra lœni³a jak na-oliwiona, a do tego otacza³a go woñ areñskich perfum. W najmniejszym stop-niu nie wygl¹da³ na g³ównego doradcê naczelnego wodza malazañskich wojskstacjonuj¹cych w Siedmiu Miastach. By³ jhistalskim kap³anem pradawnego bo-ga mórz Maela. Oficjalnie przyby³ tu po to, by w imieniu wielkiej piêœci przy-witaæ now¹ piêœæ Siódmej Armii. Jego obecnoœæ by³a dok³adnie tym, na co za-krawa³a: œwiadom¹ obelg¹. Duiker przyzna³ jednak w duchu, ¿e stoj¹cy u jego

39

Page 11: Bramy Domu Umarlych wyd. 2

boku cz³owiek bardzo szybko osi¹gn¹³ znacz¹c¹ pozycjê wœród imperialnychgraczy na tym kontynencie. Wœród ¿o³nierzy kr¹¿y³o tysi¹c rozmaitych pog³o-sek na temat tego spokojnego kap³ana o ³agodnym g³osie, a tak¿e Ÿróde³ wp³y-wu, jaki wywiera³ na wielk¹ piêœæ Pormquala, lecz ¿adna z owych opowieœci nieby³a g³oœniejsza od szeptu, historia drogi, która zaprowadzi³a Mallicka Rela do³ask wielkiej piêœci pe³na by³a bowiem tajemniczych wypadków spotykaj¹cychka¿dego, kto stan¹³ mu na drodze. Œmiertelnych wypadków.

Polityczne bagno otaczaj¹ce malazañskich okupantów w Siedmiu Miastachby³o pe³ne zagadek i œmiertelnie groŸne. Duiker podejrzewa³, ¿e nowa piêœæ ra-czej nie rozumie zawoalowanych gestów wzgardy, jako ¿e nie szkolono go w niu-ansach etykiety kieruj¹cych ¿yciem cywilizowanych obywateli imperium. Hi-storyk musia³ zadawaæ sobie pytanie, jak d³ugo Coltaine z Klanu Wron prze¿yjena swym nowym stanowisku.

Mallick Rel wyd¹³ pulchne wargi i g³êboko odetchn¹³.– Historyku – odezwa³ siê cicho. W jego g³osie pobrzmiewa³ s³aby, sycz¹cy

akcent z Gedorian Falari. – Raduje mnie twa obecnoœæ. I ciekawi. Areñski dwórjest daleko st¹d... – Uœmiechn¹³ siê, nie ods³aniaj¹c barwionych na zielono zê-bów. – Ostro¿noœæ wywo³ana odleg³¹ czystk¹?

S³owa niby plusk fal, nieokreœlona nieszczeroœæ i zdradliwa cierpliwoœæ bogaMaela. Rozmawiam z Relem ju¿ po raz czwarty. Jak ja nie cierpiê tej kreatury!

Duiker odchrz¹kn¹³.– Cesarzowa nie poœwiêca mi zbyt wiele uwagi, jhistalu...Cichy œmiech Mallicka Rela przypomina³ odg³os grzechotki wê¿a.– Nie dba o historyka czy o historiê? Wyczuwam cieñ goryczy z powodu ra-

dy, któr¹ odrzucono albo co gorsza zignorowano. Nie obawiaj siê, z wie¿ Untynie przylecia³y do nas ¿adne zbrodnie.

– S³yszê to z radoœci¹ – mrukn¹³ Duiker, zastanawiaj¹c siê, sk¹d kap³an mate informacje. – Zatrzyma³em siê w Hissarze ze wzglêdu na moje badania – wy-jaœni³ po chwili. – Precedens wysy³ania wiêŸniów do kopalñ otataralu na wy-spie siêga czasów cesarza, choæ on na ogó³ rezerwowa³ ten los dla magów.

– Magów? Ach, ach.Duiker skin¹³ g³ow¹.– Skuteczne, lecz nieprzewidywalne. Nadal nie wiemy zbyt wiele o szczegól-

nych w³aœciwoœciach otataralu jako kruszcu t³umi¹cego dzia³anie magii. Tak czyinaczej, wiêkszoœæ tych czarodziejów popad³a w ob³êd, aczkolwiek nie wiado-mo, czy by³ to skutek dzia³ania rudy, czy te¿ odciêcia od ich grot.

– A czy w nastêpnym transporcie niewolników znajduj¹ siê magowie?– Trochê ich jest.

40

Page 12: Bramy Domu Umarlych wyd. 2

– To znaczy, ¿e wkrótce poznamy odpowiedŸ na to pytanie.– Wkrótce – zgodzi³ siê Duiker.Na molo o kszta³cie litery T k³êbi³ siê wir bojowo nastawionych Wickan, wy-

straszonych tragarzy i krewkich rumaków bojowych. W¹skiego wyjœcia prowa-dz¹cego z portu na brukowane pó³rondo strzeg³ kordon Gwardii Hissarskiej. Po-chodz¹cy z Siedmiu Miast gwardziœci na³o¿yli sobie na ramiona okr¹g³e tarczei wydobyli z pochew tulwary. Zaczêli powoli machaæ szerokimi, zakrzywiony-mi mieczami, wygra¿aj¹c Wickanom, którzy odpowiedzieli chrapliwymi okrzy-kami wyzwania.

Na tarasie pojawili siê dwaj kolejni mê¿czyŸni. Duiker pozdrowi³ ich skinie-niem g³owy. Mallick Rel nie raczy³ zwróciæ uwagi na prostego kapitana i ostat-niego z kadrowych magów Siódmej Armii. Obaj z pewnoœci¹ znaczyli zbyt ma-³o, by kap³anowi op³aca³o siê zabiegaæ o ich wzglêdy.

– Witaj, Kulp – zwróci³ siê Duiker do przysadzistego, bia³ow³osego czarodzie-ja. – Mo¿e siê okazaæ, ¿e przyby³eœ akurat na czas.

Kulp wykrzywi³ w kwaœnym grymasie w¹sk¹, opalon¹ twarz.– Tylko po to, by zachowaæ w³asn¹ skórê w ca³oœci, Duiker. Nie mam zamia-

ru s³u¿yæ Coltaine’owi jako dywan na drodze do stanowiska. W koñcu to jegoludzie. Œmiem twierdziæ, ¿e fakt, i¿ nawet nie kiwn¹³ palcem, by zapobiec za-mieszkom, na które siê tu zanosi, rokuje raczej Ÿle.

Kapitan mrukn¹³ cicho na znak zgody.– Trudno to prze³kn¹æ – warkn¹³. – Po³owa tutejszych oficerów po raz pierw-

szy przela³a krew podczas walk z tym sukinsynem, a teraz przys³ali go tutaj, ¿e-by przej¹³ dowództwo. Na knykcie Kaptura! – dorzuci³. – Nikt nie bêdzie p³a-ka³, jeœli Gwardia Hissarska ukatrupi Coltaine’a i jego wickañskich dzikusówjeszcze w porcie. Siódma Armia ich nie potrzebuje.

– Oto prawda kryj¹ca siê za groŸb¹ rebelii – zgodzi³ siê Mallick Rel, zwraca-j¹c siê do Duikera. Jego oczy nic nie wyra¿a³y. – Ca³y ten kontynent to gniazdo¿mij. Coltaine to dziwny kandydat...

– Nie taki dziwny – sprzeciwi³ siê Duiker, wzruszaj¹c ramionami. Ponownieskierowa³ uwagê na wydarzenia rozgrywaj¹ce siê na dole. Wickanie znajduj¹-cy siê najbli¿ej hissarczyków zaczêli paradowaæ dumnym krokiem w tê i we w têprzed szeregiem zakutych w zbroje ¿o³nierzy. W ka¿dej chwili mog³a wybuch-n¹æ regularna bitwa. Wyjœcie z portu lada moment mia³o sp³yn¹æ krwi¹. Widz¹c,¿e Wickanie naci¹gaj¹ rogowe ³uki, historyk poczu³ w ¿o³¹dku zimny ucisk.Z alei po prawej na g³ówn¹ kolumnadê wynurzy³a siê kolejna, naje¿ona pikamikompania gwardii.

– Dlaczego tak s¹dzisz? – zapyta³ Kulp.

41

Page 13: Bramy Domu Umarlych wyd. 2

Duiker odwróci³ siê i z zaskoczeniem zauwa¿y³, ¿e wszyscy trzej mê¿czyŸniwpatruj¹ siê w niego. Wróci³ myœlami do swych ostatnich s³ów, po czym znówwzruszy³ ramionami.

– Coltaine zjednoczy³ wickañskie klany i poprowadzi³ je do powstania prze-ciw imperium. Cesarzowi trudno by³o zmusiæ go do uleg³oœci. Niektórzy z waswiedz¹ o tym z w³asnego doœwiadczenia. Potem, w typowym dla siebie stylu,Kellanved pozyska³ jego lojalnoœæ...

– W jaki sposób? – warkn¹³ Kulp.– Tego nikt nie wie – odpar³ z uœmiechem Duiker. – Cesarz rzadko opowia-

da³ o swych sukcesach. Tak czy inaczej, cesarzowa Laseen nie darzy mi³oœci¹ulubionych wodzów swego poprzednika i dlatego Coltaine ca³y ten czas gni³w jakiejœ dziurze w Quon Tali. Potem jednak sytuacja siê zmieni³a. PrzybocznaLorn zginê³a w Darud¿ystanie, wielka piêœæ Dujek zbuntowa³ siê razem ze swo-j¹ armi¹, praktycznie k³ad¹c kres kampanii na Genabackis, a tu, w Siedmiu Mia-stach, zbli¿a siê Rok Dryjhny, rok przepowiadanego powstania. Laseen potrze-buje zdolnych dowódców, bo inaczej wszystko wymknie siê jej z r¹k. Nowejprzybocznej Tavore brak doœwiadczenia. Dlatego...

– Coltaine. – Kapitan skin¹³ g³ow¹. Mars na jego czole pog³êbi³ siê jeszcze. –Przys³a³a go tu po to, ¿eby obj¹³ dowództwo nad Siódm¹ Armi¹ i upora³ siê z re-beli¹...

– Ostatecznie – doda³ z przek¹sem – któ¿ potrafi skuteczniej st³umiæ insurek-cjê ni¿ wojownik, który sam kiedyœ dowodzi³ powstaniem?

– Jeœli w armii dojdzie do buntu, jego szanse bêd¹ marne – wtr¹ci³ MallickRel, nie spuszczaj¹c wzroku ze sceny rozgrywaj¹cej siê na dole.

B³ysnê³o pó³ tuzina tulwarów. Wickanie wzdrygnêli siê, a potem wyci¹gnêliw³asne d³ugie no¿e. Wygl¹da³o na to, ¿e znaleŸli sobie przywódcê: wysokiegowojownika o groŸnym wygl¹dzie, z fetyszami wplecionymi w d³ugie warkocze,który g³oœnym rykiem dodawa³ odwagi swym ludziom, wymachuj¹c orê¿em nadg³ow¹.

– Kapturze! – zakl¹³ historyk. – Gdzie, do licha, jest Coltaine?Kapitan parskn¹³ œmiechem.– To ten wielki z d³ugim no¿em.Duiker wyba³uszy³ oczy.Ten wariat to Coltaine? Nowa piêœæ Siódmej Armii?– Widzê, ¿e w ogóle siê nie zmieni³ – ci¹gn¹³ kapitan. – Jeœli wódz wszyst-

kich klanów chce zachowaæ g³owê na karku, musi byæ wredniejszy ni¿ ca³a re-szta razem wziêta. Jak ci siê zdaje, dlaczego cesarz tak bardzo go lubi³?

– Beru broñ – wyszepta³ przera¿ony Duiker.

42

Page 14: Bramy Domu Umarlych wyd. 2

Chwilê póŸniej przeraŸliwe zawodzenie Coltaine’a b³yskawicznie uciszy³owszystkich Wickan. Broñ zniknê³a w pochwach, ³uki opad³y, a strza³y znalaz³ysiê w ko³czanach. Nawet wierzgaj¹ce, próbuj¹ce gryŸæ konie znieruchomia³y,unosz¹c ³by i strosz¹c uszy. Wokó³ Coltaine’a pojawi³a siê pusta przestrzeñ. Wy-soki wojownik odwróci³ siê plecami do gwardzistów i skin¹³ d³oni¹. Czterechstoj¹cych na tarasie mê¿czyzn przygl¹da³o siê bez s³owa, jak z absolutn¹ precy-zj¹ osiod³ano wszystkie konie. Po niespe³na minucie jeŸdŸcy dosiedli rumakówi ruszyli naprzód w ciasnym, defiladowym szyku, godnym elitarnych oddzia³ówimperium.

– Œwietnie to zrobi³ – stwierdzi³ Duiker.Z ust Mallicka Rela wyrwa³o siê ciche westchnienie.– Perfekcyjne wyliczenie czasu, wyzwanie godne bestii, a potem gest wzgar-

dy skierowany pod adresem gwardii. Ciekawe, czy i pod naszym?– Coltaine jest chytry jak w¹¿ – zauwa¿y³ kapitan – je¿eli o to w³aœnie pytasz.

Jeœli Naczelnemu Dowództwu w Arenie wydaje siê, ¿e bêdzie w ich rêkach ma-rionetk¹, to czeka ich przykra niespodzianka.

– To cenna informacja – przyzna³ Rel.Kapitan wygl¹da³ tak, jakby przed chwil¹ po³kn¹³ jakiœ ostry przedmiot. Duiker

zda³ sobie sprawê, ¿e oficer odezwa³ siê bez zastanowienia, zapominaj¹c o po-zycji kap³ana w Naczelnym Dowództwie.

Kulp odchrz¹kn¹³.– Ustawi³ ich w zwart¹ formacjê. Wygl¹da na to, ¿e jazda do koszar bêdzie

jednak spokojna.– Muszê przyznaæ, ¿e z niecierpliwoœci¹ oczekujê spotkania z now¹ piêœci¹

Siódmej Armii – rzek³ z przek¹sem Duiker.Przygl¹daj¹cy siê spod opadaj¹cych powiek wydarzeniom na dole Rel skin¹³

g³ow¹.– Zgadzam siê.

***

P³yn¹ca wprost na po³udnie ³ódŸ rybacka zostawi³a za sob¹ Wyspy Skara i wy-p³ynê³a na Morze Kansu. Jej trójk¹tny ¿agiel ³opota³ g³oœno na wietrze. Jeœli wi-chura nie straci na gwa³townoœci, za cztery godziny powinni dotrzeæ do ehrli-tañskiego wybrze¿a. Skrzypek zasêpi³ siê jeszcze bardziej.

Ehrlitañskie wybrze¿e. Siedem Miast. Nienawidzê tego cholernego kontynen-tu. Nie mog³em go znieœæ ju¿ za pierwszym razem, a teraz jest jeszcze gorzej.

Wychyli³ siê przez nadburcie i splun¹³ gorzk¹ ¿ó³ci¹ w ciep³e, zielone morze.

43

Page 15: Bramy Domu Umarlych wyd. 2

– Czujesz siê ju¿ lepiej? – zapyta³ stoj¹cy na dziobie Crokus. Jego m³oda, opa-lona twarz zmarszczy³a siê w wyrazie szczerego zatroskania.

Stary sabota¿ysta mia³ wielk¹ ochotê zdzieliæ m³odzieñca w gêbê, warkn¹³ jed-nak tylko, pochylaj¹c siê jeszcze bardziej.

Siedz¹cy u rumpla Kalam wybuchn¹³ basowym œmiechem.– Skrzypek i woda nie zgadzaj¹ siê ze sob¹, ch³opcze. Popatrz tylko na nie-

go. Jest bardziej zielony ni¿ ta twoja cholerna skrzydlata ma³pa.Obok policzka sabota¿ysty rozleg³o siê pe³ne wspó³czucia sapanie. Skrzypek

otworzy³ przekrwione oko i ujrza³ maleñk¹, pomarszczon¹ twarzyczkê.– Zmiataj, Moby – wychrypia³. Chowaniec, który ongiœ s³u¿y³ wujkowi Cro-

kusa, Mammotowi, wyraŸnie upodoba³ sobie sapera, tak jak czêsto czyni³y tobezdomne psy i koty. Kalam rzecz jasna twierdzi³, ¿e by³o na odwrót.

– To k³amstwo – wyszepta³ Skrzypek. – Kalam k³amie po mistrzowsku...Tak jak wtedy, gdy leniuchowaliœmy przez ca³y tydzieñ w Rutu Jelba, licz¹c

na to, ¿e mo¿e jak raz pojawi siê jakiœ kupiec ze Skrae. „Chcesz kupiæ bilet nawygodny statek, Skrzypek? To nie bêdzie podobne do tego cholernego rejsuprzez ocean, nie, nie“. Wtedy te¿ mia³o byæ wygodnie. Ca³y tydzieñ w Rutu Jel-ba, pe³nej jaszczurek, œmierdz¹cej dziurze, gdzie ceg³y s¹ pomarañczowe, a po-tem co? Osiem jakata za t¹ przepi³owan¹ wpó³, utkan¹ szmatami beczkê po ale.

Z up³ywem godzin miarowy rytm fal uspokoi³ Skrzypka. Saper wróci³ my-œlami do przera¿aj¹co d³ugiej podró¿y, jaka zaprowadzi³a ich tutaj. Potem po-myœla³ o równie d³ugiej podró¿y, która ich jeszcze czeka³a.

Nigdy nie wybieramy ³atwych sposobów, prawda?Osobiœcie wola³by, ¿eby wszystkie morza wysch³y.Ludzie maj¹ nogi, nie p³etwy. A teraz czeka nas wêdrówka l¹dem przez pe³-

ne much, bezwodne pustkowie, gdzie ludzie uœmiechaj¹ siê tylko po to, by oznaj-miæ, ¿e chc¹ ciê zabiæ.

Dzieñ ci¹gn¹³ siê bez koñca. Skrzypek dygota³, a twarz mia³ zielon¹.Pomyœla³ o towarzyszach, których zostawi³ na Genabackis. ¯a³owa³, ¿e nie

maszeruje teraz u ich boku.Id¹ na religijn¹ wojnê. Nie zapominaj o tym, Skrzypek. Takie wojny to nie

zabawa.Podczas podobnych konfliktów nie mia³ zastosowania rozs¹dek, który nieraz

pozwala³ siê poddaæ. Niemniej dru¿yna by³a wszystkim, co zna³ od lat. Gdy wy-szed³ z jej cienia, czu³ siê osierocony.

Ze starej paki zosta³ tylko Kalam, a on zwie kraj, do którego siê wybieramy,ojczyzn¹. I uœmiecha siê, nim zabije. A do tego zaplanowali z Szybkim Benemcoœ, o czym nie chc¹ mi powiedzieæ.

44

Page 16: Bramy Domu Umarlych wyd. 2

– Znowu te lataj¹ce ryby – odezwa³a siê Apsalar. Jej g³os pozwoli³ mu ziden-tyfikowaæ miêkk¹ d³oñ, która spoczê³a na jego barku. – S¹ ich ca³e setki!

– Œciga je coœ wielkiego, co wyp³ynê³o z g³êbin – stwierdzi³ Kalam.Skrzypek wyprostowa³ siê z jêkiem. Moby wykorzysta³ tê sposobnoœæ, by

zdradziæ motyw ukryty za ca³odziennym gruchaniem. Wlaz³ saperowi na kola-na, zwin¹³ siê i zamkn¹³ ¿ó³te oczy. Skrzypek zacisn¹³ rêce na nadburciu i ra-zem z trojgiem towarzyszy wpatrzy³ siê w ³awicê lataj¹cych ryb, widoczn¹ w od-leg³oœci stu jardów po prawej burcie. D³ugie jak rêka mê¿czyzny mlecznobia³eryby wyskakiwa³y z wody, przelatywa³y oko³o trzydziestu stóp, a potem znika-³y pod powierzchni¹. W Morzu Kansu lataj¹ce ryby polowa³y niczym rekiny.Ich ³awica potrafi³a w niespe³na godzinê ogryŸæ do koœci ca³ego wieloryba. Wy-korzystywa³y sw¹ umiejêtnoœæ latania, by spadaæ mu na grzbiet, gdy siê wynu-rza³, chc¹c zaczerpn¹æ powietrza.

– Co, na Maela, mo¿e na nie polowaæ?Kalam zmarszczy³ brwi.– W Kansu nie powinno byæ nic takiego. W G³êbi Poszukiwacza s¹ oczywi-

œcie dhenrabi.– Dhenrabi! Ach, to mnie pociesza, Kalam! Niesamowicie!– Czy to jakiœ w¹¿ morski? – zapyta³ Crokus.– WyobraŸ sobie wija d³ugiego na osiemdziesi¹t kroków – zacz¹³ Skrzypek. –

Owija siê wokó³ wieloryba albo statku, wydmuchuje powietrze spod swego pan-cerza i tonie jak kamieñ, poci¹gaj¹c za sob¹ zdobycz.

– S¹ rzadkie – uspokoi³ go Kalam – i nigdy ich nie widziano w p³ytkich wo-dach.

– Do tej pory – dorzuci³ Crokus, podnosz¹c zalêkniony g³os.Dhenrabi wynurzy³ siê w samym œrodku ³awicy lataj¹cych ryb. Miota³ ³bem

z boku na bok, a jego rozwarta paszcza o ostrych jak brzytwa zêbach rozszar-pywa³a dziesi¹tki ofiar. £eb stwora mia³ a¿ dziesiêæ s¹¿ni szerokoœci. Jego seg-mentowany, poroœniêty p¹klami pancerz by³ ciemnozielony, a z ka¿dego cz³o-nu wyrasta³y d³ugie, pokryte chityn¹ koñczyny.

– Osiemdziesi¹t kroków d³ugoœci? – wysycza³ Skrzypek. – Chyba po prze-ciêciu na pó³!

Kalam wyprostowa³ siê.– Przygotuj ¿agiel, Crokus. Spróbujemy ucieczki. Na zachód.Skrzypek zrzuci³ z kolan piszcz¹cego Moby’ego, otworzy³ plecak i przyst¹-

pi³ do rozpakowywania kuszy.– Kalam, jeœli to bydlê uzna, ¿e wygl¹damy apetycznie...– Wiem – mrukn¹³ skrytobójca.

45

Page 17: Bramy Domu Umarlych wyd. 2

Montuj¹c poœpiesznie wielk¹, ¿elazn¹ broñ, Skrzypek podniós³ wzrok i spoj-rza³ w szeroko wyba³uszone oczy Apsalar. Jej twarz zupe³nie zbiela³a. Sapermrugn¹³ znacz¹co.

– Jeœli spróbuje nas zaczepiaæ, mamy dla niego niespodziankê, dziewczyno.Skinê³a g³ow¹.– Pamiêtam...Dhenrabi w koñcu ich zauwa¿y³. Porzuci³ ³awicê ryb lataj¹cych i, wij¹c siê,

pop³yn¹³ w ich stronê.– To nie jest zwyk³y potwór – mrukn¹³ Kalam. – Czujesz ten zapach,

Skrzypek?Ostry, korzenny.– Na oddech Kaptura, to jednopochwycony!– Kto? – zdziwi³ siê Crokus.– Zmiennokszta³tny – wyjaœni³ Kalam.Umys³ Skrzypka wype³ni³ ochryp³y g³os. Wyraz twarzy jego towarzyszy

œwiadczy³, ¿e oni równie¿ go s³yszeli.Œmiertelnicy, mieliœcie pecha, ¿e widzieliœcie, jak têdy przep³ywam.Saper stêkn¹³. Stwór nie sprawia³ wra¿enia zbytnio zmartwionego.Musicie zgin¹æ, choæ nie zhañbiê waszych cia³, po¿eraj¹c je – ci¹gnê³a bestia.– To mi³o z twojej strony – mrukn¹³ Skrzypek, ³aduj¹c do kuszy wielki po-

cisk, w którym ¿elazny grot zast¹piono glinian¹ kul¹ wielkoœci grejpfruta.Kolejna ³ódŸ rybacka zaginie bez wieœci – ci¹gn¹³ ironicznym tonem jedno-

pochwycony. Niestety.Skrzypek powlók³ siê na rufê i przykucn¹³ obok Kalama. Skrytobójca wypro-

stowa³ siê i spojrza³ prosto na dhenrabiego, jedn¹ d³oni¹ trzymaj¹c rumpel.– Jednopochwycony! Zostaw nas w spokoju. Nic nas nie obchodz¹ twoje

sprawy!Nie bêdziecie cierpieæ.Stwór pomkn¹³ prosto ku rufie barki, tn¹c fale niczym okrêt o ostrym dzio-

bie. Rozwar³ szeroko paszczê.– Ostrzegaliœmy ciê – oznajmi³ Skrzypek. Uniós³ kuszê, wycelowa³ i wystrze-

li³. Be³t pomkn¹³ wprost w otwart¹ paszczê. Szybki niczym b³yskawica dhenra-bi pochwyci³ drzewce. Cienkie, ostre jak pi³a zêby przeciê³y drewno i rozbi³yglinê, wystawiaj¹c ukryt¹ wewn¹trz proszkow¹ miksturê na dzia³anie powietrza.Natychmiast nast¹pi³a eksplozja, która rozerwa³a g³owê jednopochwyconego.

Wszêdzie wokó³ do wody posypa³ siê deszcz od³amków czaszki oraz szare-go miêsa. Zapalaj¹cy proszek pali³ gwa³townym p³omieniem wszystko, do cze-go przylgn¹³. Para bucha³a z sykiem w powietrze. Impet zaniós³ bezg³owe cia³o

46

Page 18: Bramy Domu Umarlych wyd. 2

na odleg³oœæ czterech s¹¿ni od rufy barki. Gdy przebrzmia³y ostatnie echa eks-plozji, truch³o pogr¹¿y³o siê g³adko w morskiej toni. Nad falami unosi³ siê dym.

– Wybra³eœ sobie niew³aœciwych rybaków – podsumowa³ Skrzypek, opuszcza-j¹c broñ.

Kalam wróci³ do rumpla, ponownie kieruj¹c statek na po³udnie. Powietrze sta-³o siê dziwnie nieruchome. Skrzypek zdemontowa³ kuszê i owin¹³ j¹ w impre-gnowan¹ szmatê. Potem wróci³ na œródokrêcie, a Moby wlaz³ mu na kolana. Sa-per podrapa³ siê z westchnieniem za uchem.

– I co ty na to, Kalam?– Nie jestem pewien – przyzna³ skrytobójca. – Co mog³o sprowadziæ jedno-

pochwyconego na Morze Kansu? Dlaczego nie chcia³, ¿eby ktoœ siê dowiedzia³o jego obecnoœci?

– Gdyby by³ z nami Szybki Ben...– Ale go nie ma, Skrzypek. Bêdziemy musieli ¿yæ z t¹ tajemnic¹. Miejmy

nadziejê, ¿e nie natrafimy na nastêpnego.– Myœlisz, ¿e to ma coœ wspólnego z...Kalam wykrzywi³ wœciekle twarz.– Nie.– Z czym? – zainteresowa³ siê Crokus. – O czym mówicie?– Tak sobie tylko gadamy – odpar³ Skrzypek. – Jednopochwycony p³yn¹³ na

po³udnie. Tak samo jak my.– I co z tego?Skrzypek wzruszy³ ramionami.– Nic. Niewa¿ne. – Splun¹³ za burtê i oklap³. – Przez ca³e to zamieszanie za-

pomnia³em o chorobie morskiej. Ale teraz znowu jest spokojnie, niech to szlag!Wszyscy umilkli, choæ zasêpiona mina Crokusa œwiadczy³a, ¿e ch³opak z pew-

noœci¹ nie zapomni o tej sprawie.Nadal d¹³ silny wiatr, który pcha³ ich szybko na po³udnie. Po niespe³na trzech

godzinach Apsalar oznajmi³a, ¿e dostrzega przed nimi ziemiê. Czterdzieœci mi-nut póŸniej Kalam nada³ statkowi kurs równoleg³y do ehrlitañskiego brzegu,utrzymuj¹c odeñ odleg³oœæ pó³torej mili. Halsowali na zachód, wzd³u¿ poroœniê-tego cedrami górskiego pasma. Powoli nadci¹ga³a noc.

– Chyba widzê jeŸdŸców – odezwa³a siê Apsalar.Skrzypek uniós³ g³owê, razem z pozosta³ymi wpatruj¹c siê w szereg konnych,

którzy zmierzali biegn¹cym grzbietem wzniesienia przybrze¿nym traktem.– Widzê szeœciu – powiedzia³ Kalam. – Drugi z nich...– Niesie imperialny proporzec – dokoñczy³ Skrzypek. Wykrzywi³ twarz, czu-

j¹c gorzki smak w ustach. – Pos³aniec z eskort¹ lansjerów.

47

Page 19: Bramy Domu Umarlych wyd. 2

– Zmierzaj¹ do Ehrlitanu – doda³ Kalam.Skrzypek odwróci³ siê i spojrza³ w ciemne oczy towarzysza.K³opoty?Byæ mo¿e.Ta bezg³oœna wymiana s³ów by³a owocem wielu lat wspólnej wojaczki.– Coœ nam grozi? – zaniepokoi³ siê Crokus. – Kalam? Skrzypek?Ch³opak jest bystry.– Trudno wyczuæ – mrukn¹³ Skrzypek. – Widzieli nas, ale kogo w³aœciwie zo-

baczyli? Czworo rybaków na barce, jak¹œ rodzinê ze Skrae, która p³ynie do portu,¿eby zakosztowaæ cywilizacji.

– Na po³udnie od tych drzew jest wioska – stwierdzi³ Kalam. – Miej oko naujœcie strumienia i pla¿ê, na której nie bêdzie wyrzuconego na brzeg drewna, Cro-kus. Domy bêd¹ sta³y po zawietrznej od grzbietu, to znaczy w g³êbi l¹du. Jaktam moja pamiêæ, Skrzypek?

– Ca³kiem niez³a, jak na tubylca. Jak daleko st¹d do miasta?– Dziesiêæ godzin drogi na piechotê.– Tak blisko?– Tak blisko.Skrzypek umilk³. Imperialny pos³aniec znikn¹³ im z pola widzenia wraz ze sw¹

eskort¹, skrêcaj¹c na po³udnie, w stronê Ehrlitanu. Wêdrowcy do tej pory plano-wali wp³yn¹æ anonimowo do t³ocznego, staro¿ytnego ehrlitañskiego portu. Naj-prawdopodobniej informacja dostarczona przez pos³añca nie mia³a z nimi nicwspólnego, jako ¿e niczym siê nie zdradzili od czasu, gdy przyp³ynêli z Gena-backis do imperialnego portu Karakarang. Zaci¹gnêli siê jako za³oga na handlo-wy statek Niebieskich Moranthów, by w ten sposób op³aciæ przejazd. Z Karaka-rangu wyruszyli l¹dow¹ tras¹ wiod¹c¹ przez góry Talgai do Rutu Jelba. By³ totypowy szlak pielgrzymów Tanno. Potem spêdzili tydzieñ w Rutu Jelba, staraj¹csiê nie rzucaæ w oczy. Tylko Kalam wybiera³ siê noc¹ do dzielnicy portowej, szu-kaj¹c statku, który przewióz³by ich przez Morze Otataralowe na kontynent.

W najgorszym razie do jakiegoœ urzêdnika móg³ dotrzeæ meldunek, ¿e na ma-lazañskim terytorium pojawili siê dwaj ludzie wygl¹daj¹cy na dezerterów, w to-warzystwie Genabackanina i kobiety. Nie by³a to raczej wiadomoœæ, która wstrz¹-snê³aby imperialnym gniazdem os tak bardzo, ¿e dotar³aby a¿ do Ehrlitanu.Zapewne Kalam ulega³ swej zwyk³ej paranoi.

– Widzê ujœcie strumienia – odezwa³ siê Crokus, wskazuj¹c na wybrze¿e.Skrzypek zerkn¹³ na Kalama.

To kraj nieprzyjaciela. Jak nisko musimy siê czo³gaæ?Ni¿ej ni¿ pasikoniki, Skrzypek.

48

Page 20: Bramy Domu Umarlych wyd. 2

Na oddech Kaptura.– Nienawidzê Siedmiu Miast – wyszepta³ saper, spogl¹daj¹c na brzeg. Le¿¹-

cy na jego kolanach Moby ziewn¹³, ods³aniaj¹c pe³en zestaw ostrych jak ig³yk³ów. Skrzypek poblad³. – Le¿ sobie spokojnie, malutki – powiedzia³ z dr¿eniem.

Kalam obróci³ rumpel. ¯aglem zaj¹³ siê Crokus, który po dwumiesiêcznymrejsie przez G³êbiê Poszukiwacza nabra³ w tym wielkiej bieg³oœci. Barka sunê-³a swobodnie z wiatrem, a wystrzêpiony ¿agiel prawie wcale nie ³opota³. Apsa-lar poruszy³a siê, nie wstaj¹c z miejsca, rozprostowa³a ramiona i uœmiechnê³asiê do Skrzypka. Saper skrzywi³ siê i odwróci³ wzrok.

Niech mn¹ Po¿oga potrz¹œnie. Nie mogê pozwoliæ, ¿eby szczêka mi opada³aza ka¿dym razem, kiedy ta dziewczyna siê uœmiecha. Kiedyœ by³a kimœ innym.Morderczyni¹, no¿em boga. Robi³a ró¿ne rzeczy... Poza tym jest z Crokusem,nie? Ch³opak ma kupê szczêœcia, a wszystkie kurwy w Karakarangu wygl¹da³yjak francowate siostry z jakiejœ wielkiej francowatej rodziny, z francowatymidzieæmi u bioder... Otrz¹sn¹³ siê. Oj, Skrzypek, za d³ugo by³eœ na morzu, sta-nowczo za d³ugo!

– Nie widzê ¿adnych ³odzi – stwierdzi³ Crokus.– S¹ w górze strumienia – wymamrota³ Skrzypek, d³ubi¹c sobie paznokciem

w brodzie w poszukiwaniu gnidy. Po chwili wyci¹gn¹³ j¹ i wyrzuci³ za burtê.Dziesiêæ godzin na piechotê, potem Ehrlitan, k¹piel, golenie, dziewczyna

z Kansu z gêstym grzebieniem w rêku, a póŸniej wolna noc.Crokus tr¹ci³ go ³okciem.– Niecierpliwisz siê, Skrzypek?– Nawet nie wiesz jak bardzo.– By³eœ tu podczas podboju, prawda? Kiedy Kalam walczy³ po drugiej stro-

nie, pod rozkazami Siedmiu Œwiêtych Falah’dów, T’lan Imassowie s³u¿yli ce-sarzowi, a...

– Wystarczy. – Skrzypek skin¹³ d³oni¹. – Nie musisz mi o tym przypominaæ.Kalamowi te¿ nie. Wszystkie wojny s¹ paskudne, ale ta by³a wyj¹tkowo ohydna.

– Czy to prawda, ¿e s³u¿y³eœ w kompanii, która œciga³a Szybkiego Bena poŒwiêtej Pustyni Raraku, i ¿e Kalam by³ waszym przewodnikiem, ale on i Szyb-ki chcieli zdradziæ was wszystkich, tylko ¿e Sójeczka siê zorientowa³...

Skrzypek odwróci³ siê i przeszy³ Kalama wœciek³ym spojrzeniem.– Jedna noc spêdzona w Rutu Jelba nad dzbankiem falarskiego rumu i ch³o-

pak ju¿ wie wiêcej ni¿ jakikolwiek imperialny historyk, który jeszcze pozosta³przy ¿yciu. – Ponownie spojrza³ na Crokusa. – Pos³uchaj, synu, lepiej zapomnijo wszystkim, co opowiedzia³ ci ten zapijaczony g³¹b. Przesz³oœæ i tak ju¿ nasprzeœladuje i nie ma sensu u³atwiaæ jej zadania.

49

Page 21: Bramy Domu Umarlych wyd. 2

Crokus przebieg³ d³oni¹ po swych d³ugich, czarnych w³osach.– Jeœli w Siedmiu Miastach jest tak niebezpiecznie, to dlaczego nie pop³ynie-

my od razu do Quon Tali, gdzie mieszka³a Apsalar? – zapyta³ cicho. – MieliœmyznaleŸæ jej ojca. Dlaczego wybraliœmy siê na inny kontynent i czemu a¿ tak siêukrywamy?

– To nie takie proste – warkn¹³ Kalam.– Dlaczego? Myœla³em, ¿e po to jest ca³a ta podró¿. – Crokus siêgn¹³ po d³oñ

Apsalar i uœcisn¹³ j¹ obiema rêkami, nadal jednak spogl¹da³ na Kalama i Skrzyp-ka z nieustêpliw¹ min¹. – Mówiliœcie, ¿e jesteœcie jej to d³u¿ni. Zrobiono jejkrzywdê i chcieliœcie to naprawiæ. Teraz jednak myœlê, ¿e kryje siê w tym coœwiêcej, ¿e obaj coœ zaplanowaliœcie, a odwiezienie Apsalar do domu to by³ je-dynie pretekst, ¿ebyœcie mogli wróciæ do waszego imperium, mimo ¿e oficjal-nie jesteœcie wyjêci spod prawa. Nie wiem, co takiego zaplanowaliœcie, ale todlatego przybyliœmy tutaj, do Siedmiu Miast, i dlatego musimy siê ukrywaæ i baæwszystkiego, jakby œciga³a nas ca³a malazañska armia. – Przerwa³, zaczerpn¹³g³êboko tchu i mówi³ dalej. – Mamy prawo poznaæ prawdê, bo nara¿acie nas naniebezpieczeñstwo, a my nawet nie wiemy, co nam grozi i z jakiego powodu.No, to gadajcie. S³ucham.

Skrzypek opar³ siê o nadburcie i spojrza³ na Kalama, unosz¹c brwi.– No, kapralu? To twoja dzia³ka.– Zrób mi listê, Skrzypek – poleci³ Kalam.– Cesarzowa chce zdobyæ Darud¿ystan. – Saper spojrza³ Crokusowi w oczy. –

Zgadza siê?Ch³opak po chwili wahania skin¹³ g³ow¹.– A jeœli czegoœ chce, to na ogó³ prêdzej czy póŸniej to dostaje – ci¹gn¹³ Skrzy-

pek. – Mo¿na powiedzieæ, ¿e œwiadcz¹ o tym precedensy. Raz ju¿ próbowa³azdobyæ twoje miasto, prawda, Crokus? Kosztowa³o j¹ to przyboczn¹ Lorn, dwaimperialne demony i lojalnoœæ wielkiej piêœci Dujeka, nie wspominaj¹c o stra-cie Podpalaczy Mostów. To zabola³oby ka¿dego.

– Jasne. Ale co to ma wspólnego...– Nie przerywaj. Kapral kaza³ mi zrobiæ listê, to j¹ robiê. Jak dot¹d wszystko

rozumiesz? Œwietnie. Darud¿ystan raz ju¿ siê jej wymkn¹³, ale na pewno spróbu-je po raz drugi. Jeœli bêdzie mia³a szansê.

– A dlaczego mia³aby nie mieæ? – Crokus spojrza³ na niego spode ³ba. – Sammówi³eœ, ¿e jeœli czegoœ chce, zwykle to dostaje.

– Jesteœ wierny swojemu miastu, Crokus?– Oczywiœcie...– To znaczy, ¿e zrobi³byœ wszystko, ¿eby nie pozwoliæ cesarzowej go podbiæ?

50

Page 22: Bramy Domu Umarlych wyd. 2

– Tak, ale...– Kapralu?Skrzypek ponownie zerkn¹³ na Kalama.Krzepki, czarnoskóry mê¿czyzna oderwa³ wzrok od fal, westchn¹³ i skin¹³ g³o-

w¹ sam do siebie. Spojrza³ na Crokusa.– Sprawy maj¹ siê nastêpuj¹co, ch³opcze. Czas nadszed³. Wybieram siê do niej

w odwiedziny.Na twarzy m³odego Daru nie widzia³o siê zrozumienia, Skrzypek zauwa¿y³

jednak, ¿e Apsalar wyba³uszy³a oczy, a z jej twarzy odp³ynê³y kolory. Dziew-czyna usiad³a prosto i uœmiechnê³a siê pó³gêbkiem. Na widok tego uœmiechuSkrzypka ogarn¹³ ch³ód.

– Nie rozumiem – powiedzia³ Crokus. – Do kogo? Do cesarzowej? ̄ e niby jak?– Ma zamiar spróbowaæ j¹ zabiæ – wyjaœni³a Apsalar, nadal rozci¹gaj¹c usta

w uœmiechu, który by³ charakterystyczny dla niej dawno temu, gdy by³a... kimœinnym.

– Co? – Crokus zerwa³ siê gwa³townie, omal nie wypadaj¹c za burtê – Ty?Przy pomocy drêczonego chorob¹ morsk¹ sapera z po³amanymi skrzypcami naplecach? Myœlisz, ¿e pomo¿emy wam w tym ob³¹kanym, samobójczym...

– Pamiêtam – odezwa³a siê Apsalar, spogl¹daj¹c na Kalama zmru¿onymi na-gle oczyma.

Crokus zwróci³ siê w jej stronê.– Co pamiêtasz?– Kalama. By³ sztyletem falah’dów, a Szpon powierzy³ mu dowództwo d³o-

ni. To mistrz sztuki skrytobójstwa, Crokus. A Szybki Ben...– Jest dziesiêæ tysiêcy mil st¹d! – wybuchn¹³ Crokus. – To tylko mag dru¿y-

ny, na Kaptura! Ma³y, nêdzny mag dru¿yny!– Niezupe³nie – zaprzeczy³ Skrzypek. – A odleg³oœæ nic tu nie znaczy, synu.

Szybki Ben to nasz przyciêty k³ykieæ w rêkawie.– Wasze co?– Przyciêty k³ykieæ, jak w grze w k³ykcie. Dobry szuler zwykle u¿ywa przy-

ciêtego k³ykcia, ¿eby oszukiwaæ przy rzutach, jeœli rozumiesz, o czym mówiê.A jeœli chodzi o „rêkaw“, to jest nim grota Szybkiego Bena. Dziêki niej mo¿ew jedno uderzenie serca znaleŸæ siê u boku Kalama, bez wzglêdu na to, jak da-leko w danej chwili przebywa. Tak to wygl¹da, Crokus. Kalam ma zamiar pod-j¹æ tak¹ próbê, ale musimy dobrze siê przygotowaæ. Ca³a sprawa zaczyna siê tu-taj, w Siedmiu Miastach. Jeœli chcesz, by Darud¿ystan pozosta³ wolny na zawsze,cesarzowa Laseen musi zgin¹æ.

Crokus usiad³ powoli.

51

Page 23: Bramy Domu Umarlych wyd. 2

– Ale dlaczego Siedem Miast? Czy cesarzowa nie przebywa w Quon Tali?– Dlatego, ¿e Siedem Miast wkrótce powstanie – wyjaœni³ Kalam, wprowa-

dzaj¹c ³ódŸ do ujœcia strumienia. Natychmiast ogarn¹³ ich panuj¹cy na l¹dzieprzyt³aczaj¹cy skwar.

– Jak to: powstanie?Skrytobójca obna¿y³ zêby.– Wybuchnie tu bunt.Skrzypek odwróci³ siê szybko, by przyjrzeæ siê porastaj¹cym oba brzegi cuch-

n¹cym zaroœlom.Ta czêœæ planu podoba mi siê najmniej – pomyœla³, czuj¹c w ¿o³¹dku nag³y

ch³ód. Szybki Ben wys³a³ nas w pogoni za swym kolejnym zwariowanym po-mys³em do kraju, w którym szaleje wojna.

Po chwili minêli zakrêt i ujrzeli przed sob¹ wioskê: skupisko ustawionychw nierównym pó³okrêgu lepianek oraz szereg skifów wyci¹gniêtych na piaszczy-st¹ pla¿ê. Kalam przesun¹³ lekko rumpel i rybacka ³ódŸ skierowa³a siê w stronêbrzegu. Gdy stêpka zadrapa³a o dno, Skrzypek wygramoli³ siê przez nadburciena suchy l¹d. Moby obudzi³ siê i wczepi³ wszystkimi czterema koñczynami w je-go bluzê. Saper wyprostowa³ siê powoli, ignoruj¹c piszcz¹ce stworzenie.

– No có¿ – westchn¹³, gdy pierwszy z wioskowych kundli obwieœci³ ich przy-bycie – zaczê³o siê.