1 Wspomnienia z mojego wyjazdu do USA po ogłoszeniu 13 grudnia 1981 r. Stanu Wojennego w Polsce W dowód ogromnego szacunku i podziwu dla Cioci Marysi Łempickiej która zaimponowała mam swoją wiedzą o rodzinie, dociekliwością i wytrwałością w osiągnięciu celu i która zmobilizowała do współpracy nad swoim dziełem wiele osób, również i nas. Wspomnienie to piszę z inicjatywy mojego męża Andrzeja Tuziaka na prośbę Cioci Marysi która kontynuuje opisywanie rodzinnych dziejów. Sugerowała aby członkowie rodziny napisali coś o swoich przodkach lub o sobie, o swoich przygodach, przeżyciach. Coś wesołego, ciekawego, inspirującego. Nie wiem czy sprostam Jej oczekiwaniu, ale opiszę coś o czym po 35 latach jest mi trudno wierzyć że się wydarzyło. Był rok 1981 niezwykle trudny a zarazem ciekawy i szczęśliwy. Trudny z powodu ogólnej sytuacji w kraju jak również z powodu śmierci moich rodziców. Ciekawy i szczęśliwy dlatego co się wydarzyło. W czerwcu 1981 r. wyjechała do Stanów Zjednoczonych moja teściowa Adela Tuziak (z d. Treutler) aby odwiedzić swoje siostry i zaopiekować się bratem Romanem Treutlerem który był w okresie rekonwalescencji po zawale serca. Rodzina Romana Treutlera w 1981 r, od lewaj: Harold Mac Phee (wnuk), Nanette Mac Phee (córka), Donna Mac Phee (wnuczka), Roman Treutler, Tammi Treutler (wnuczka), Alex Treutler (syn), Kristi Treutler (wnuczka)
8
Embed
Wspomnienia z mojego wyjazdu do USA po ogłoszeniu 13 ...wietrzykowski.net/Tuziak_Wspomnienia_z_mojego_wyjazdu_do_USA.pdf · 1 Wspomnienia z mojego wyjazdu do USA po ogłoszeniu 13
This document is posted to help you gain knowledge. Please leave a comment to let me know what you think about it! Share it to your friends and learn new things together.
Transcript
1
Wspomnienia z mojego wyjazdu do USA po ogłoszeniu
13 grudnia 1981 r. Stanu Wojennego w Polsce
W dowód ogromnego szacunku i podziwu dla Cioci Marysi Łempickiej która
zaimponowała mam swoją wiedzą o rodzinie, dociekliwością i wytrwałością w osiągnięciu
celu i która zmobilizowała do współpracy nad swoim dziełem wiele osób, również i nas.
Wspomnienie to piszę z inicjatywy mojego męża Andrzeja Tuziaka na prośbę Cioci
Marysi która kontynuuje opisywanie rodzinnych dziejów. Sugerowała aby członkowie rodziny
napisali coś o swoich przodkach lub o sobie, o swoich przygodach, przeżyciach. Coś
wesołego, ciekawego, inspirującego. Nie wiem czy sprostam Jej oczekiwaniu, ale opiszę coś o
czym po 35 latach jest mi trudno wierzyć że się wydarzyło.
Był rok 1981 niezwykle trudny a zarazem ciekawy i szczęśliwy. Trudny z powodu ogólnej
sytuacji w kraju jak również z powodu śmierci moich rodziców. Ciekawy i szczęśliwy dlatego
co się wydarzyło.
W czerwcu 1981 r. wyjechała do Stanów Zjednoczonych moja teściowa Adela Tuziak (z d.
Treutler) aby odwiedzić swoje siostry i zaopiekować się bratem Romanem Treutlerem który był
w okresie rekonwalescencji po zawale serca.
Rodzina Romana Treutlera w 1981 r,
od lewaj: Harold Mac Phee (wnuk), Nanette Mac Phee (córka), Donna Mac Phee (wnuczka),
Roman Treutler, Tammi Treutler (wnuczka), Alex Treutler (syn), Kristi Treutler (wnuczka)
2
Nie wiem jak to się stało, ale wuj Roman przysłał nam zaproszenie do siebie. Z uwagi na
moją mamę która ogromnie przeżyła śmierć mojego taty w maju 1981 r., postanowiliśmy że
Andrzej pojedzie sam. Stało się to faktem w sierpniu 1981 r.. W tym samym miesiącu wróciła
do kraju moja teściowa.
Trzy siostry Treutlerówny - Lucyna Trevis, Adela Tuziak, Sylwia Kozal
Pożegnanie Adeli Tuziak w sierpniu 1981 r.
– od lewej Diana Trevis, tyłem Lucyna Trevis, Nanette MacPhee, Adela Tuziak, Sylvia Kozal,
Roman Treutler, Janina Barwińska, Darlene Treutler (synowa Romana)
3
Teściowa namówiła mnie abym zdecydowała się na wyjazd do USA do mojego męża
Andrzeja. Mama również popierała ten pomysł. To miały być tylko krótkie wakacje.
Bez żadnej nadziei na załatwienie formalności, złożyłam wniosek o wydanie paszportu.
W październiku 1981r. zmarła moja mama. Gdyby nie rodzina i przyjaciele z pracy szybko nie
podniosłabym się z tej tragedii . W listopadzie dowiedziałam się że mam do odebrania paszport.
Po odebraniu paszportu zaczęłam załatwiać formalności związane z wizą do USA.
Oj nie było łatwo. Trzeba było zgromadzić wiele dokumentów – zaświadczenie o zarobkach,
z banku o posiadanych środkach na podróż i pobyt za granicą, opinia z zakładu pracy,
zaświadczenie że zostanie mi udzielony urlop wypoczynkowy. Poza tym jeszcze inne
zaświadczenia o których już nie wspomnę. Pod koniec listopada lub na początku grudnia 1981 r.
dostałam termin do konsulatu USA. Był dość krótki ponieważ moja koleżanka zrezygnowała z
wyjazdu do Stanów Zjednoczonych Ameryki z powodu choroby matki i oddała mi swój termin.
Urzędniczka w konsulacie wyraziła na to zgodę.
Od wczesnego rana przed konsulatem przy ul. Stolarskiej w Krakowie kłębił się tłum ludzi
chcących załatwić wizę. Po kilka osób wchodziło i po krótszej czy dłuższej chwili przeważnie
wychodzili z tak zwanym „kwitkiem”. Moja niewiara w powodzenie wzrastała z godziny na
godzinę. Wreszcie nadeszła moja kolej. Zziębnięta, zmęczona i zestresowana stanęłam przed
okienkiem do którego mnie poproszono. Po zadaniu kilku pytań dlaczego chcę wyjechać, na
jak długo i u kogo i z kim będę przebywać, co chcę tam robić – otrzymałam wizę. Dostałam tą
wizę chyba dlatego że moja teściowa która urodziła się w Detroit posiadała obywatelstwo
USA. Byłam tak zaskoczona, że po wyjściu z konsulatu nie potrafiłam się cieszyć. Dopiero po
dłuższej chwili uświadomiłam sobie że trzeba kupić bilet lotniczy. W LOT-cie nie było już
wolnych miejsc więc poszłam do Biura PAN AM–u i dostałam bilet na 20-go grudnia – wylot
z Warszawy. Byłam niewiarygodnie szczęśliwa że wreszcie zobaczę Andrzeja. Nie dzwoniłam
do niego ponieważ na połączenie telefoniczne trzeba było czekać kilka dni. Napisałam list
i miałam nadzieję że dojdzie na czas. Zaczęłam przygotowania do wyjazdu. Zrobiłam listę co
trzeba załatwić bo zakupów w tym okresie się nie robiło. Po prostu sklepy były puste. Jedzenie
na kartki inne rzeczy na bony lub talony albo po znajomości. Kolegów z pracy zaprosiłam na
skromną kolację pożegnalną na 13 grudnia.
Niestety w nocy z 12 na 13 grudnia 1981 r. (niedziela) został wprowadzony
stan wojenny w Polsce. Byłam przekonana że nikt nie przyjdzie. Okazało się jednak że wszyscy stawili się w
komplecie. Było smutno bo byliśmy pewni że z mojego wyjazdu „nici”. Goście wyszli
wcześnie bo musieli zdążyć przed godziną milicyjną.
W poniedziałek 14 grudnia rozpoczął się nowy tydzień lecz już w innych realiach.
Dowiedziałam się że osoby posiadające paszporty muszą je bezzwłocznie oddać. Ponieważ
pracowałam blisko biura paszportowego postanowiłam na chwilę zwolnić się z pracy i dopełnić
tej formalności. Poszłam do koleżanki aby zgłosić swoje wyjście. Zastałam w Jej pokoju kilka
osób a wśród nich Jej męża Włodka Rydzewskiego (profesora UJ). Do dziś pamiętam jak stał
wsparty o Jej ogromne biurko. Powiedziałam co chcę załatwić a On zapytał, ale dlaczego
chcesz oddać paszport ? Przecież jest twój. Powinnaś napisać podanie o wydanie zezwolenia na
wyjazd. Masz załatwione wszystkie formalności i bilet na samolot. Zdębiałam, co On do mnie
mówi? Przecież oni mi odmówią. A On odparł – no to co ? Muszą Ci podać jakiś powód.
Spodobał mi się ten tok myślenia. Napisałam prośbę o zezwolenie na wyjazd. Uzasadniłam
ją chęcią spędzenia Świąt Bożego Narodzenia z mężem ponieważ po śmierci moich rodziców
znalazłam się w szczególnej sytuacji. Ubrałam się ciepło bo zima była mroźna, śniegu sporo
nasypało i poszłam. Przed głównymi drzwiami do Komendy Milicji kłębił się tłum ludzi.
Ponieważ nie jestem przebojowa stanęłam na szarym końcu. Okazało się że nie można wejść
do budynku. Uchylały się tylko drzwi. Żołnierz zabierał 10 paszportów, zamykano drzwi a po
dłuższej chwili uchylały się, oddawano 10 dowodów osobistych i zabierano 10 nowych
paszportów. Ta zabawa trwała dość długo aż przyszła kolej na ostatnich oczekujących.
4
Przy drzwiach na zewnątrz stał postawny mężczyzna, gdy uchyliły się drzwi on je
raptownie otworzył i wszedł do środka. Za nim weszła reszta osób i ja również Zrobiło się
zamieszanie. Ktoś krzyczał że nie wolno wchodzić. Mężczyzna głośno powiedział że jest
człowiekiem i nie pozwoli traktować się jak zwierzę i nie będzie załatwiał swoich spraw za
progiem. Ktoś zamkną drzwi. Kiedy się rozejrzałam, zobaczyłam żołnierzy z karabinami którzy
stali na schodach i korytarzach. Właściwie wszyscy stali i nikt nie miał pojęcia co dalej. W
pewnym momencie do grupy petentów podszedł mężczyzna ubrany po cywilnemu i zapytał o
co chodzi. Gdy się dowiedział, poprosił aby zaczekać. Po chwili przyszło kilku cywilnych
urzędników i podeszli do każdego z nas. Do mnie podszedł młody mężczyzna. Powiedziałam
że chcę wyjechać za granicę i muszę sprawdzić czy mój paszport nadal jest ważny. Wręczyłam
mu pismo uzasadniające moją prośbę. Przeczytał uważnie i powiedział że to chyba nie jest
możliwe do załatwienia. Prosił abym zaczekała i zniknął w jednym z gabinetów. Dosłownie po
krótkiej chwili wybiegł z niego i powiedział do mnie głośnym szeptem – proszę zobaczyć co
napisał ! Wyraził zgodę ! Wręczył mi nowy druk wniosku o wydanie paszportu. Zaczęłam go
wypełniać, ale tak mi się ręce trzęsły, że ten młody człowiek wypełniał za mnie rubryczki a ja
tylko odpowiadałam na Jego pytania. Po podpisaniu druku na kolanie ruszyłam za mężczyzną
korytarzem. Prawie biegłam. Weszliśmy do jakiegoś gabinetu. Przy biurku siedział urzędnik.