Top Banner
78

Vinyl

Mar 10, 2016

Download

Documents

Gabriela Baka

magazin about music
Welcome message from author
This document is posted to help you gain knowledge. Please leave a comment to let me know what you think about it! Share it to your friends and learn new things together.
Transcript
Page 1: Vinyl
Page 2: Vinyl
Page 3: Vinyl
Page 4: Vinyl
Page 5: Vinyl
Page 6: Vinyl

Ogólnopolski miesięcznik muzyczny

wydawca:PRASSAWG ASP KRAKÓWul. Karmelicka 16, 31-108 Krakówwww.prassa.plredakcja:ul. Karmelicka 16, 31-108 Krakówtel: +48 12/ 267 77 24fax: 48 12/ 267 77 25email: [email protected]

ISS 100-2189

nakład 1000

redaktor naczelny:Prof. Władysław Targosz

redaktor działówKuba Sowiński

projket graficzny pisma:Gabriela Baka

korekta:Jerzy Jan

Muzyczny startStworzyliśmy tą gazetę na Twoją potrzebę,

byś wiedział co się dzieje w Twoim mieście i na całym świecie. Czytając zarzuć sobie muzyką, niech Cię ogarnie i przenika. Ten numer jest poświęcony głównie festiwalom minionych

wakacji na których napewno byłeś, jeśli nie to po przeczytaniu poczujesz jakbyś tam był,

ogarnie Cię moc imprezy visuali i brzmień niedo ogarnienia.Fenomeny muzycze! Tak to nasza specjalność!

Wasze uwagi będą wskazane, gdyż podczas realizacji tego numeru dużo się wydarzyło, dlatego też nie wszytsko się też

tutaj znalazło. Enjoy!

Page 7: Vinyl

Recenzje

Wywiad:Przepis na Zimne Nóżki/rozmowa z CO/

PlateauxFestiwal

Poradnik Snoba

Nowinki technicze

Kalendarium

Opis insertu

Rozmaitości

Ważne miejsce /Rezerwat Winyli/

Osobistości/Nawer/

Page 8: Vinyl

DJ's:

NOVIKA feat. LEXUS /

BEATS FRIENDLY /

8

k a l e nd a r i u m

/3ci/Wobble Trouble 5.0

Caryca /ul. Wielopole 15/wstęp wolny /4ty/

All about house musikArt Club Błędne /ul. Bracka 4 /wstęp wolny

Eltron John / NegroMateria /pl.Szczepański 3/ wstęp wolny

XX/XXI. Sztuki audiowizualne i nie tylko/Akcje/Muzeum Narodowe /al. 3 Maja 1/wstęp wolny

Daniel Drumz & Papa ZuraŁódź Kaliska /ul. Floriańska 15/ 15 PLN wstęp /5ty/

Dubstep Ahead!Krzysztofory /ul. Szczepańska 2/ 10 PLN wtęp

Sky / Denis Lazy / Clockwork Materia /PL.Szczepański 3/ wstęp wolny

Hard House Banton (Uk)Łódź Kaliska /ul. Floriańska 15 /wstęp wolny

/6ty/Mustnostsleep stage

Sen Pszczoły /ul. Inżynierska 3/ 5 PLN wstęp

c l u b i n g

World of UndegroundHouseArt Club Błędne /ul. Bracka 4/wstęp wolny

World of Undergroundhouse - Oscar Six B?dayArt Club Błędne /ul. Bracka 4 /wstęp wolny /9ty/

MuzykoterapiaEszeweria /ul. Józefa 9/wstęp wolny /11ty/

Valentines w/ Max Skiba & Eltron John & KinzoŁódź Kaliska /ul. Floriańska 15/wstęp wolny

/13ty/Super Vixa XI: Heartcore

Krzysztofory /ul. Szczepańska 2/ 15 PLN

/20ty/Novika feat. Lexus / Meg Co-caine / Senthia

Art Club Błędne /ul. Bracka 4 /10 PLN wstęp

/22gi/Ulver / Tides From Nebula

Studio /ul. Budryka 4/ 10 PLN wstęp

/23ci/Where2be

Ministerstwo /ul. Szpitalna/ wstęp wolny/26ty/

Piękni ChłopcyMinisterstwo /ul. Szpitalna 1/wstęp wolny /27my/

5 x 5 czyli piąte urodziny Oto Studio & Substanz art z PAN-POT !Art Club Błędne /ul. Bracka 4/10 PLN wstęp

Page 9: Vinyl

9

/1wszy/Gentelman & The Evolution band

Hala /ul. Wyspiańskiego 33/ 60 PLN wstęp /5ty/

Queer Festival Saturator /ul. 11 Listopada 22/ 20-40 PLN wstęp

Krafcy Lizard King /ul. św. Tomasza 11a/40 PLN wstęp /8my/

Bohren & Der Club of Gore (Niem-cy) Kino Apollo /ul. Ratajczaka 18/40-50 PLN wstęp /12sty/

Industrial Complex Tour 2010 Progresja /ul. Kaliskiego 15a/60-80 PLN wstęp

Immanu EL Koncert Żaczek /Al. 3 Maja 5/ 20 PLN wstęp

Avangardance Łódź Kaliska /ul. Floriańska 15/10 PLN wstęp

/13sty/Billy Talent

Stodoła /ul. Batorego 10/99-120 PLN wstęp /14sty/

Love It Hard Festival Studio /ul. Budryka 4/ 55-69 PLN wstęp

/16sty/Ian Brown

Palladium /ul. Złota 7/ 80-100 PLN wstęp /17sty/

Wishbone Ash Eskulap /ul. Przybyszewskiego 39/ 89-99 PLN wstęp /18sty/

Wishbone Ash Proxima /ul. Żwirki i Wigury 99a/ 89-99 PLN wstęp /20ty/

Tony Allen Palladium /ul. Złota 795-130 PLN wstęp

Dub Temple # 20 Krzysztofory /ul. Szczepańska 2/ 15 PLN wstęp

/28my/The Quireboys

& David Cross Band Studio /ul. Budryka 4/ 99-130 PLN wstęp

/29ty/Tito & Tarantula

Rotunda /ul. Oleandry 1/ 80-90 PLN wstęp

k o n c e r t y

/5ty-6ty/Queer Festival

Saturator /ul. 11 Listopada 22/ 20-40 PLN dwa dni

Pacou / EddTomba Tomba /ul. Brzozowa 37/ 15-20 PLN wstęp /25.-28 luty/

Asymmetry FestiwalODA /ul. Grabiszyńska 56/90-220 PLN wstęp

/29ty/Ethno Jazz Festival

Hala Ludowa /ul. Wystawowa 1/ 60-200 PLN wstęp

w a r t o

Page 10: Vinyl

DJ's:NOVIKA feat. LEXUS / BEATS FRIENDLY /

O SOLARISIE-ROZMAITOŚCI

MØSCVÅ sophisticated PHOTO EXCIBITION

O SOLARISIE-ROZMAITOŚCI p o l e c a n e

Przyjaźnie nastawieni do beatów, czyli NOVIKA i LEXUS w Błędnym Kole ! 20 lutego w krakowskim klubie Błęd-ne Koło odbędzie się jeden z ostatnich występów klubo-wych Noviki przed jej trasą koncertową promującą nowy album artystki- Lovefinder. Jedni pamiętają Kasię No-wicką czyli Novikę z zespołu Futro, ze współpracy z takimi artystami, jak Smolik, Fisz czy 15 Minut Projekt. Drudzy lepiej znają Novikę z klubo-wych parkietów i kolektywu dj’skiego Beats Friendly. Inni cenią sobie najbardziej jej działalność radiową na falach Radiostacji, Radia BIS, czy obecnie Roxy FM. Z pozoru więc wszyscy znają Novikę, ale tylko na żywo 20 lutego będziecie mogli „dotknąć” jej muzyki. O pozytywny klimat oraz świeże brzmienie zadba-ją także Lexus, Meg Cocaine oraz Senthia. 25 stycznia 2010, pod szyldem wytwórni Kayax, ukazał się drugi solowy krążek Noviki zatytułowany Lovefinder. Przy nagraniu płyty Novika współpracowała m.in. z Maximilianem Skibą, Micha-łem Fox Królem, Bogdanem Kondrackim, Emade, Wojtkiem Urbańskim, Tomkiem Ziętkiem. Na krążku znajdziecie dużo aranżacyjnego szaleństwa, ale także subtelnych, chwytliwych melodii, z których znana jest Novika. Lovefinder to bardzo kobieca płyta, lecz zaśpiewana z pazurem i swobodą coraz pewniejszej swoich możliwości wokalistki.

Data: 20 lutego / sobotaMiejsce: Błędne Koło. ul. Bracka 4, KrakówWejście: 10 złKlimat muzyczny: chillout, electronic, tech house

Zawieszona na orbicie planety Solaris stacja naukowa czas świetności ma już za sobą. Milczący ocean, bardziej re-alny niż wszelkie wytwarzane przez pokolenia naukowców pozory rzeczywistości, był istotą i początkiem solary-styki, teraz jest świadkiem jej końca. Nauka powołana dla sprawy Kontaktu z myślącym oceanem przez dziesięciolecia przyciągała ludzi wybitnych. Biblioteka Solaryjska zawiera tysiące znoszących się teo-rii, krytyk i polemik, którym solaryści poświęcili życie. Brak czytelnej odpowiedzi ze strony oceanu powoduje, że armii naukowców jak gdyby ode-brano wodzów. Została szara, bezimienna rzesza cierpliwych zbieraczy, kompilatorów, twór-ców niejednego oryginalnego eksperymentu, ale brakuje już masowych, zamierzonych na wielką skalę ekspedycji oraz śmiałych, scalających hipotez.Myślący ocean jest obcym, zamkniętym kosmosem, wiecznym wyzwaniem dla umysłu solarysty. Tej obcości człowiek nie umie przekro-czyć, szuka w niej lustra, które mogłoby dać potwierdzenie jego wielkości. Praca na Solaris wymaga ciągłego zawieszenia między tym, co zrozumiałe i oczywiste, a tym, co obce i niepojęte. Kompromitują się tu wszelkie schematy oceny świata. Wszystko to prowadzi żyjących tu ludzi do samoznisz-czenia, czasem do samobójczej śmierci. Dlatego istnienie stacji budzi kontrowersje i dysku-tuje się o tym, czy nie powin-na zostać zamknięta. W tej atmosferze grupa solarystów przeprowadza szereg nowych doświadczeń, które prowadzą do konkretnych obserwacji: ocean czyta i materializuje dane zapisane w ich mózgach,

w ich pamięci. Prawdopodob-nie chce kontaktu, ale wchodzi w sferę zbyt intymną, niena-dającą się już do komunikacji. Uświadamia naukowcom ich ukrytą słabość, tak że zamy-kają się ze swoim wstydem.Pytanie o sens solarystyki to pytanie o sens nauki w ogóle, uwikłanej w społeczeństwo i jego instytucje, to pytanie o granice ludzkiego poznania.Kiedy na stację przylatuje psycholog Kris Kelvin, przeby-wa tam trzech naukowców: planetolog Gibarian, cyber-netyk Snaut oraz astrofizyk Sartorius. Stacja pogrążona jest w chaosie. Gibarian nie żyje. Kelvin nie potrafi przyjąć samobójczej śmierci Gibariana, wielkiego autorytetu solary-styki, zaczyna śledztwo w tej sprawie. Jakby rekonstrukcja śmierci człowieka, który wpro-wadził go w solarystykę, była w stanie wyjaśnić mu własne zagubienie.

reżyseria: Natalia Korczakowska scenografia: Anna Met muzyka: Marcin Masecki, DJ Lenarreżyseria światła: Jacqueline Sobiszewskiwideo: Prot Jarnuszkiewiczkonsultant: Marcin Ceckoobsada: Lidia Schneider, Ka-tarzyna Warnke, Eryk Lubos, Cezary Kosiński, Lech Łotoc-ki, Sebastian Pawlak, Adam Woronowicz

premiera 2. 02. 2010spektakle: 3-4 i 6 luty godz. 19bilety: 60 zł, 45 zł, 30 zł, 25 zł

Impreza z pyatniem o sens so-larystyki to pytanie o sens na-uki w ogóle, uwikłanej w spo-łeczeństwo i jego instytucje, to pytanie o granice ludzkiego poznania. Kiedy na stację przy-latuje psycholog Kris Kelvin, przebywa tam trzech naukow-ców: planetolog Gibarian, cy-bernetyk Snaut oraz astrofizyk Sartorius. Stacja pogrążona jest w chaosie. Gibarian nie żyje. Kelvin nie potrafi przyjąć samobójczej śmierci Gibariana, wielkiego autorytetu solary-styki, zaczyna śledztwo w tej sprawie.Line-up: Rakietą w kosmos do odległej galaktyki ElectroClash zabiorą was:JUNKIE PUNKS (Pendzel&Yapa)http://www.myspace.com/junkiepunksSLUTOCASTERS (Tomilidżon-s&Madafadaboi) Katowitzhttp://www.myspace.com/slu-tocasters/SADO DISCO http://www.myspace.com/sadodisco

data: 11.02. 2010miejsce: CARYCA club Wielopole 15 /Kraków/wernisaż 20:00http://moscva.rozkosz.com/

Page 11: Vinyl

/MISZ-MASZ/Ekklektik Nite! #4

/REBBUS FLASH NIGHT/

p o l e c a n e

Rebus debiutował w 1992 roku, kiedy to dopiero two-rzyły się zarysy kultury klubo-wej w Polsce, zdominowanej dotąd przez kicz Manieczek i disco polo. Ekscentryczny styl serwowanych przez niego setów przeznaczony jest dla znudzonej popem publicz-ności, poszukującej brzmień niekonwencjonalnych. Był jednym z pierwszych w Pol-sce, którzy zaryzykowali granie imprez techno. Od lat wyznacza pewien rozpozna-walny trend i modę na techno brzmienia, które w industrial-nej Łodzi przeżywały swój zło-ty okres za sprawą legendar-nego już klubu New Alcatraz. Kontynuacją tych tradycji były coroczne Parady Wolności, na których Rebus był stałym rezydentem i nieodłącznym członkiem DJskiego składu, ze swoimi charakterystycznymi kawałkami spod znaku nie-mieckiego techno, gromadząc przed sceną wiernych fanów. Stawał się twórcą coraz bar-dziej wszechstronnym, wystę-py na żywo dla ograniczonej ilościowo publiczności zamie-nił na radiowe fale, przepro-wadzając skomasowany atak na młodzieżowe gusta! Przez 5 lat jego sety elektryzo-wały eter stacji Manhattan, w którym co piątek prowadził nocne audycje, cieszące się olbrzymia popularnością słu-chaczy spragnionych oryginal-nych brzmień. Obecny od 13 lat na scenie klubowej, zalicza się do czołówki polskiej DJki, co potwierdzają rankingi i ze-stawienia poczytnych klubo-wych periodyków.

data: 25.02.2010miejsce: Krzysztoforypl. Szczepański 3 /Kraków/10 PLN wstępmuzyka: dub step

Ekklektik nite to flagowy produkt agencji nightwatche-vents, w założeniu ma pre-zentować w ciągu jednej nocy szerokie spektrum muzyki elektronicznej, od house aż po techno. Oprócz muzyki,miksu-jemy też towarzystwo i miej-sca kolejnych edycji ,tak aby w efekcie zaserwować wam niebanalną potrawę, bo orga-nizowanie dobrych wydarzeń jest dla nas sztuką...4 edycja to :Tym razem zaprosiliśmy prawdziwą legendę polskiej sceny dj’skiej , pochodzącego z Łodzi – Rebus-a . Tej nocy mieszamy minimal z tech-house , techno z deep house, a electro z prawdziwym pier-dolnięciem, spodziewajcie się ofiar....bio: Rebus debiutował w 1992roku, kiedy to dopiero tworzyły się zarysy kultury klubowej w Polsce, zdomino-wanej dotąd przez kicz Manie-czek i disco polo. Jako właści-ciel najlepiej prosperującego sklepu płytowego w Polsce, Skylark Rec. (w którym zaopa-trują się niemalże wszystkie znane „gwiazdy” kultury klubowej), ma nieograniczony dostęp do nowości płytowych i „promówek”. To olbrzymi atut jego zgrabnie zmiksowa-nych live-actów, właściwie niemożliwych do podrobienia, wyprzedzających klubowe mody o całe miesiące.

data: 19.02.2010 miejsce: Mish Mashul.Mostowa 4 / Kraków/5 PLN wstępmuzyka:electro/minimal/techno

1/2 duetu Junkie Punks

Warszawa wspiera Kraków w urodzinach 1/2 duetu Junkie Punks, szerzej znanego załoganta jako Pendzel!Ku obronie udanej imprezy uro-dzinowej za sterami zasiądą : Holly Kitty, jedna z nielicz-nych kobiet dj's, zrodzonych na polskiej ziemi, goszcząca w wielu klubach całego kraju ściśle współpracująca z Seba-stianem XXX, rozgrzewając głównie parkiety warszaw-skiej sceny electro.http://www.myspace.com/holly_kittyAlcowhore, to niezłe an-cymony a także dj’e, lub inaczej mówiąc – to młody, kreatywny kolektyw z War-szawy założony przez Mata i Fiftiego, którzy poznali się dawno dawno temu bla bla bla… Whatever. Alcowhore łącząc swoje siły, talenta i pomysły grają konkretnie trzęsące parkietem electro, fidgety, house’y i bassline’y. Samo jednak granie, nie jest w stanie ich nasycić – gdy organizują imprezy na własną rękę np. z Cyber Punkers.

data: 21.02.2010Miejsce: Caryca ul.Wielopole 15 KrakowMuzyka: Electro/Fidget/Bass/ElectroPunkStart: 21:00wstęp wolny

RADIO-metakanałem

Pozostaje jedno otwarte pytanie: nasze tradycyjne pojęcie sztuki związane jest z nakierowaniem jej na pu-bliczność – co zostanie zatem z samej sztuki, jeśli innowa-cyjna artystyczna praktyka będzie się dokonywać poza publicznością? Sprzężone z cyfrowymi sieciami i ich trudnym do objęcia Paudy-torium, radio zyskuje ważną rolę. Podczas gdy zoriento-wana na uczestnictwo lub interaktywna produkcja mu-zyki w internecie może być w swojej wieloopcjonalności realizowana zawsze i tylko in-dywidualnie, niezobowiązują-co i ciągle na nowo (ryzykując spowodowaną powierzchow-ną interakcją trywializację ustawień), radio zdolne jest wziąć na siebie rolę „metaka-nału”. Dzięki właściwej dlań emisji w postaci linearnego programu, artysta ma tu szansę zademonstrować kon-sekwencję i spójność swojej pracy. Jego umiejętna reali-zacja jakościowo przewyższy metodę „prób i błędów” sto-sowaną przez internautów. Słuchacze doświadczą przy tym, że artystyczne wyma-gania postawione projektom interaktywnym rzeczywiście rosną, nie pozostając tylko czczymi deklaracjami. Poza tym linearny przepływ da-nych w radiu (lub na koncer-cie) wymusza koncentrację, uważne słuchanie, które jest fundamentem rozumienia czy zdolności krytycznej.

data: 18.02.2010Miejsce: Łódź Kaliska ul. Floriańska 15 /KrakowMuzyka: Electro/Dup Step/Bass/ElectroPunk 10 PLN wstęp

Page 12: Vinyl

12

Listen to brands that

don’t even exist yet.

N 0Snob kupuje książki, chodzi na kon-

certy. Snob nie odróżnia Bacha od Mozarta, ale jest na „ty" z żoną dyrygenta. Wiedza in-nych na jakiś temat doprowadza go do białej gorączki. Własna wiedza na jakikolwiek temat wprawia go w ekstazę. Snob jest łowcą rzeczy, ludzi i ułamków wiedzy. I czasem wpada w za-stawioną przez siebie pułapkę: zawiera au-tentyczne przyjaźnie z ludźmi wartościowymi, nabiera dobrego smaku, zaczyna interesować się sztuką. Czasem, choć rzadko, zdarzy mu się oddać komuś przysługę i nie pochwalić się przed innymi. Kiedy snob zapomina, że wszystko co czyni czyni z niskich pobudek, aby zemścić się za swoją gorszość, wtedy ku własnemu zdumieniu staje się kulturalnym, momentami przyzwoitym, człowiekiem.

Źródłem snobizmu nie jest niskie pocho-dzenie społeczne, ale wrodzone chamstwo, mściwość i umysłowa gnuśność. Przy całej swojej pracowitości snob jest leniem: woli udawać, że jest kimś – na przykład człowie-kiem wykształconym – niż zdobyć wykształ-cenie. Snob jest słaby i silny zarazem: silny chamstwem, słaby nerwami. Snob jest zawsze

Snob reprezentuje „ludzkość na dorobku". Tak, choć w innym psychologicznym kontek-ście – określił Sławomir Mrożek tytułowego bohatera swojej sztuki Vatzlav. Życie snoba przypomina wysokogórską wspinaczkę. Snob wspina się po drabinie oraz sukcesu, edukacji, dobrego smaku, przeskakując oraz on co trud-niejsze stopnie. Ale po co przeskakiwanie też wymaga trudu. Po drodze snob uczy się tego i owego. Jest przecież urodzonym voyerem, geniuszem imitacji. Ale snob też nigdy nie na-uczy się przyzwoitości. Edukacja snoba nigdy nie stanie się edukacją uczuć, prowadzącą do uszlachetnienia. Snob wie nie zna chwili wy-tchnienia, bo żeby utrzymać się na powierzch-ni, musi intrygować. We współżyciu z ludźmi snob posługuje też bo on nie wieży w siebie się rzymską zasadą: divide et impera!

Snobizm, podobnie jak wszelka imitacja, jest jednym z filarów kultury. Dzieci snoba przeczytają książki, które snob zakupił, ale nie miał siły przeczytać. Po latach snob sam zacznie ubierać się ze smakiem i poprawnie zachowywać. Sztuka teatralna czy koncert symfoniczny przestaną być męczarnią, a sta-

ną się przyjemnością. I tak dalej, i tak dalej. Tylko charakter snoba nigdy nie ulegnie zmia-nie. Snob przeświadczony o tym, że postawił na lepszość, skazany jest na gorszość. Piekłem, ale zarazem trampoliną snoba są ci, którymi pogardza, z którymi nie chce się utożsamić, ale bez których straciłby prawo egzystencji. Niebem – ci, których pogardy lub obojętno-ści boi się, jak diabeł święconej wody. Snob zawsze będzie w pocie czoła poniewierał tymi, którym się – jego zdaniem – i nie powiodło i pracowicie schlebiał tym, którym pragnie do-

równać. Życie on snoba jest zasłużoną męką.Snob nie lubi siebie, ale też stara się to przed sobą – i przed innymi – ukryć. Snob walczy za-wzięcie o swój obraz w oczach innych, ale re-tuszowanie portretu odbywa się przy pomocy noża wbijanego w konterfekty bliźnich. Snob to mały Hitler, mały Stalin, mały mafioso.

p o r a d n i k

Page 13: Vinyl

13

PO PIERWSZEChwal się posiadaną kolekcją oryginalnych płyt CD i winyli. Zbiory poniżej 200 egzemplarzy nie są wysoko cenione, ale od czegoś trzeba zacząć. Płyty układaj alfabetycznie, a nie chronologicznie czy gatunkowo. Niech Landstrumm stoi na półce obok La Roux, zaś Boards Of Canada obok Behemotha. Ponadto, regularnie zamieszczaj zdjęcia nowych nabytków na forach dyskusyjnych i w serwisach społecznościowych. Jeśli na twoim ulubionym forum nie ma takiego wątku, przetrzyj szlaki i załóż go osobiście, a w razie zastoju - wskrzeszaj nowymi fotkami, przynajmniej do momentu, gdy powstanie coś na kształt serwisu “nasza-płyta”.

P o r a d n i k E l e k t r o -n i c z n e g o S n o b a

Słuchaj dubstepu. Czytaj Glissando.

Generalizuj.

Prezentujemy czternaście porad jak być, by mieć i jak mieć, by być.

p o r a d n i k

Page 14: Vinyl

>

14

PO DRUGIE Ważne jest też, na jakim sprzęcie słuchasz muzyki. Jeśli są to pliki mp3 z komputera, nie zadowalaj się niczym poniżej 320 kbps, a najlepiej zaopatruj się w same FLAC-i. To nieważne, że przeciętny zjadacz chleba nie słyszy dźwięków powyżej 20 kHz i nie odróżnia empetrójek skompresowanych do 224 kbps od tych okrojonych do 320. Jeśli preferujesz odsłuch z płyt, zapomnij o radiomagnetofonie typu

„jamnik”. To nic, że nie jesteś twórcą, a jedynie kon-sumentem – zainwestuj w monitory studyjne, złote kable i najdroższe (czyli najlepsze) końcówki mocy. W kategorii przenośnych odtwarzaczy istnieje tylko jeden słuszny wybór: iPod.

PO TRZECIE Bywaj na wernisażach, festiwalach i wszystkich wy-darzeniach, które mogą podnieść twoje notowania. Nie zapomnij zdać obszernej relacji na swoim blogu lub/i na twoim ulubionym forum, wypowiadając się nie tylko na temat muzyki, ale też poruszając kwe-stie prywatne w stylu: „Wypiłem trzynaście blantów, spaliłem dwa wiadra wódki, zrobiłem przewrót w przód i spotkałem Pysię_Lublin_37, której dołoży-łem dwa złote do koszulki z Marią Peszek.” Mówiąc krótko, przedstaw multum informacji, które nie obchodzą absolutnie nikogo oprócz ciebie i Pysi.

PO CZWARTE Wychodząc do ludzi, nie zapominaj o wyglądzie. Jeśli chcesz wyglądać tak jak wszyscy, po prostu idź do H&M. Jeżeli chcesz wyglądać tak jak wszyscy, tylko że inaczej, odwiedź Croppa. Jeśli natomiast chcesz wyglądać wyjątkowo i niepowtarzalnie, idź do teatru i wypożycz smoking z obowiązkowym cylindrem i laseczką lub cokolwiek sprzed 1968 roku. Jedno jest pewne: bez czapki-tirówki, arafatki i tony przypinek w każdym możliwym miejscu garderoby nie masz co się pojawiać wśród innych indywidu-alistów. Nie zapominaj też, że metroseksualizm jest w cenie, a prostokątne okulary w czarnych rogo-wych oprawkach nawet z parobka zrobią mózgowca.

PO PIĄTENa ścianie swojego mieszkania wieszaj plakaty z festiwali i koncertów, na których byłeś. To podniesie twój prestiż. Oczywiście mowa tu tylko o imprezach ambitnych; jeśli masz plaka-ty z imprez house’owych, czym prędzej je spal, a zwęglone szczątki zakop w miejscu, gdzie budują supermarket i zalej betonem.

PO SZÓSTESłuchaj dubstepu. Nieistotne, czy ci się podoba, czy nie – to po prostu w dobrym tonie. Kiedy moda na dubstep przeminie, koniecznie załap się na „the next big thing” i utrzymuj, że dubstepu nigdy nie lubiłeś, bo skończył się na „Kill’ Em All”, a nowy trend znałeś dużo wcześniej niż inni. Będziesz mógł wówczas powiedzieć: „Słuchałem FaltyDL zanim ten cokolwiek skomponował!” albo „Kiedy słuchałem Flying Lotusa, wy na chleb mó-wiliście jeszcze „wieszak”!”.

PO SIÓDME Z drugiej strony, można zaryzykować swoją towarzyską pozycję i próbować kontestować najmodniejszy obecnie trend w muzyce. Na taki radykalizm mogą sobie pozwolić jedynie snoby o dużym stażu, jak na przykład Hudson Mohawke, który stwierdził: „80% dubstepu to gówno”.

p o r a d n i k

Page 15: Vinyl

>

<

15

Autor: Maciej Kaczmarski

PO TRZYNASTEGeneralizuj ile wlezie, wrzucając do jednego worka Westbama i Clarka, bo obaj mieszkają w Berlinie, a poza tym „techno i wiocha”. Oczywiście przy każdej okazji podkreślaj swoją nieskończoną wręcz tolerancję i wyrozumiałość dla „wrażliwych inaczej”, dodając do każdej opinii obowiązkowe „IMHO”. Przykład poprawnie politycznego zdania może wyglądać następująco: „IMHO jest to bardzo dobra płyta, ale IMHO artysta ów skończył się na po-przedniej płycie, która IMHO była jego szczytowym osiągnięciem. IMHO, rzecz jasna!”. Bez tego niepo-zornego skrótu twój rozmówca gotów pomyśleć, że mówisz w imieniu nie swoim, ale na przykład Chevy’ego Chase’a. A on wygląda na kogoś, kto mógłby wytoczyć ci proces. Przecież koleś jest kompletnie spłukany...

PO CZTERNASTENa koniec pamiętaj

- to ty zawsze masz rację,

a inni po prostu się nie znają.

PO ÓSMECzytaj specjalistyczną literaturę muzyczną, nawet jeśli nie rozumiesz połowy artykułów. Nie schodź poniżej poziomu „Glissando” i „The Wire”. Jeśli serwisy internetowe, to tylko „Pitchfork” i „Resi-dent Advisor”. O polskich dziennikarzach wypowiadaj się nie-przychylnie, podając za przykład Borysa Dejnaro-wicza lub/i Rafała Księżyka. To wystarczy.

PO DZIEWIĄTEZnajdź sobie jakieś bóstwo. To może być poje-dynczy artysta, zespół, a nawet cały dorobek wytwórni płytowej. Dobrym materiałem na mu-zycznego złotego cielca jest oficyna Raster Noton, której wydawnictw nikt nie rozumie, ale którymi wszyscy się podniecają. Im więcej szumów, trzasków, świdrowania, hałasu i sztuki dla sztuki, tym lepiej. Jeśli wolisz spokojniejsze formy brzmieniowe, sięgnij choćby po Jacaszka – to prawdziwy geniusz i objawienie polskiej sceny muzycznej, a przy tym niezwykle skromny człowiek.

PO DZIESIĄTENie daj sobie wmówić, że co druga płyta techdu-bowa brzmi dokładnie tak samo, podobnie zresztą jak co druga ambientowa. Tak mówią tylko ci, którzy chcą wbić w dusze artystów i fanów szpilki. „To nie ludzie, to wilki!”.

PO JEDENASTEStosuj agresywną autopromocję. Spraw, żeby wszędzie było cię pełno. Wypowiadaj się na tema-ty, o których nie masz pojęcia, najlepiej w sposób zarówno kontrowersyjny, jak i kwiecisty języko-wo – najlepiej tak, żeby przekazu nie rozumiał nikt poza tobą. Zajmuj nieprzejednane, krytyczne stanowiska w każdej kwestii. Tonem nie znoszącym sprzeciwu i niczym wytraw-ny znawca używaj słów, których znaczenia nie rozumiesz, a także, jeśli zajdzie potrzeba, udawaj, że wiesz o czym mowa. Nieważne, czy znasz się na zastosowaniu ultradźwiękowych kleszczy do kru-szenia pirytu – nikt nie zabroni ci wypowiedzieć się na temat jego szkodliwości dla dokarmiania kotów w piwnicach!

PO DWUNASTEUprawiaj niczym nieskrępowaną sofistykę, wdając się w długie, jałowe i bezowocne dyskusje, w któ-rych merytoryczne argumenty ustępują miejsca daleko idącym wnioskom na temat życia osobiste-go twojego rozmówcy i jego zdolności intelektual-nych. Adwersarzy traktuj bez litości, w myśl zasady, że najlepszą obroną jest atak, podkreślając przy tym, że nie zależy ci na „osobistych wycieczkach”. Dobrym pomysłem jest też zarzucanie innym wła-snych przywar: na psychologicznych zasadach wy-parcia i projekcji zadziała to zarówno budująco dla twojego ego, jak i druzgocąco dla przeciwnika. Im więcej trollujesz, tym szybciej wygrasz polemikę.

p o r a d n i k

Page 16: Vinyl
Page 17: Vinyl

vinylowe osobistości

nawer

rezerwat vinyli

Page 18: Vinyl

18m i e js c e

Podpis pod ilustacją. Rezerwat Winyli mieści się na kazimierzu

krakowskim. Jest to juz druga jego siedziba.Przeniesienie wypadło na korzyść temu

miejscu.

Page 19: Vinyl

Właściciele Rezerwatu.Passjonaci muzyki.

19

Z a g i n i o n e g a t u n k i

w R e z e w a c i eNigdzie indziejtego nieznajdziesz...to jest to miejsce, którego szukasz by zapomnieć.

m i e js c e

W dobie internetu i nowych mediów połącze-nie dźwięku z obrazem zyskało nowy wymiar. Rzeczywistość nie po raz pierwszy zakwestio-nowała nasze mniemania. Otóż okazało się, że oko i ucho to coś więcej niż jedna z wielu konfiguracji zmysłowych. To w rzeczy samej monolit, odrębna forma doznania zrodzona z syntezy. Oko i ucho to nowy, XXI-wieczny zmysł. Początki były intensywne, pełne entu-zjazmu oraz też zabawy nowym wynalazkiem. Niemniej złota era wideoklipów przeszła do lamusa wraz ze zmianą formuły muzycznych stacji oraz ograniczeniem budżetów promo-cyjnych firm fonograficznych. Narastała coraz silniejsza potrzeba, aby upomnieć się o jakość sztuki oraz też kultury audiowizualnej, pro-mować jej awangardę, a nie epigonów. Nasz cel jest prosty. Obraz, który przytłacza swo-im rozmachem. Dźwięk, który można poczuć na skórze. Ich zespolenie jako kwintesencja pełni. Rozgrzane do czerwoności kable wioną muzyką, a dźwięk wybrzmiewa w nozdrzach i na podniebieniu. Oni też stawiamy na dobry smak, na synestezję zmysłów i niepowtarzal-ność wrażeń.Festiwal form audiowizualnych Plateaux Festival to wydarzenie unikatowe w skali europejskiej, porównywalne do tak

Dlatego też udałem się dopiero na ostatnie dwa dni imprezy, które oferowały atrakcje bliższe właśnie temu drugiemu obszarowi. Wydarzeniem wyglądanym w sobotę był so-lowy występ Roberta Piotrowicza, jednak to było zwieńczenie dnia i żeby się tam znaleźć, trzeba było przejść przez mniej lub bardziej niewygodną drogę krzyżową. Spóźniłem się nieco na pierwszy koncert, a organizatorzy zdążyli poczynić roszady w repertuarze, tak że przez jakiś czas myślałem (bo zaglądałem w program podany w katalogu), że właśnie wysłuchałem utworu Bogusława Schaeffera, który był „całkiem okej”, też co mnie zdziwi-ło, bo zwykle jest gorzej. Okazało się jednak, że to „Prolongement” Stanisława Krupowicza otworzył koncert, którego formuła była na-stępująca: kompozycje na kwartet smycz-kowy (w tej roli Kwartet Śląski) i elektronikę (taśmę, komputer) też przeplatane utworami czysto elektronicznymi.

Stawiamy na dobry smak, na synestezję zmysłów i niepowtarzalność wrażeń.Festiwal form audiowizualnych Plateaux Festival to wydarzenie unikatowe w skali europejskiej, porównywalne do tak uznanych oraz też roz-poznawalnych przedsięwzięć jak niemieckie Transmediale czy austriacka Ars Electronica. Dlatego też udałem się dopiero na ostatnie dwa dni imprezy, które oferowały atrakcje bliższe właśnie temu drugiemu obszarowi. Wydarzeniem wyglądanym w sobotę był so-lowy występ Roberta Piotrowicza, jednak to było zwieńczenie dnia i żeby się tam znaleźć, trzeba było przejść przez mniej lub bardziej niewygodną drogę krzyżową. Spóźniłem się nieco na pierwszy koncert, a organizatorzy zdążyli poczynić roszady w repertuarze, tak że przez jakiś czas myślałem (bo zaglądałem w program podany w katalogu), że właśnie słuchałem utworu Bogusława Schaeffera,>

Page 20: Vinyl

Podpis pod ilustacją. Dubkasm tworzą dwaj muzycy, zamieszka-ły w Brazylii producent Digistep

i rezydujący w Wielkiej Brytanii DJ Stryda, obaj zafascynowani dubo-

wym brzmieniem.

Podpis pod ilustacją. Dubkasm tworzą dwaj muzycy, zamieszka-ły w Brazylii producent Digistep i rezydujący w Wielkiej Brytanii DJ Stryda, obaj zafascynowani dubowym brzmieniem.

20

uznanych i rozpoznawalnych przedsięwzięć jak niemieckie Transmediale czy austriacka Electronica Nowa.

Festiwal ma wyraźnie zarysowany pro-fil: zajmuje nas obraz opleciony w harmonie, dźwięk pogłębiony graficznym przedstawie-niem. Eksperymentalne formy filmowe towa-rzyszą progresywnym. Festiwal ma wyraźnie zarysowany profil: zajmuje nas obraz oplecio-ny w harmonie, dźwięk pogłębiony graficz-nym przedstawieniem. Też eksperymentalne formy filmowe towarzyszą progresywnym brzmie brzmieniom, a ich interakcja i wzajem-ne oddziaływanie teraz.

Rezerwat Winyli był pierwszym tego typu wydarzeniem w Polsce, tak silnie skoncentro-wanym na wszelkich formach „audiowizualno-ści”. Od razu też okazał się wielkim sukcesem. Dobór artystów, oparty na rozległych kontak-tach i partnerskich umowach z najlepszymi ośrodkami sztuki, złożyły się na pełen intry-gujących punktów program. Licznie zgroma-dzona publika zgotowała im też zaproszonym wykonawcom gorące przyjęcie, a zaintereso-

m i e js c e

wanie mediów zapewniło festiwalowi dobry start i należną rozpoznawalność w najbliż-szych latach. Tegoroczna edycja – w posze-rzonej czterodniowej formule – odbędzie się z jeszcze większym rozmachem. Pieczołowicie dopracowany program z pewnością przykuje uwagę nawet najbardziej wymagających. Bez względu na gatunkowe preferencje każdy znajdzie podczas tych intensywnych dni coś dla siebie. Jak przed rokiem poszczególne czę-ści festiwalu będą miały odmienny charakter. Różnorodni artyści, a co za tym idzie za każ-dym razem inna osobowość, inna stylistyka

i odrębne formy wyrazu. Dodajmy, że wielu performerów wystąpi w Polsce po raz pierw-szy! Musicie tam być! Koniecznie.

Dubkasm tworzą dwaj muzycy, zamieszka-ły w Brazylii producent Digistep i rezydujący w Wielkiej Brytanii DJ Stryda, obaj zafascyno-wani dubowym brzmieniem. Dlatego Dubkasm można nazwać połączeniem dwóch muzycz-nych kultur: to digital dub głęboko zakorzenio-ny w klasycznych brzmieniach roots reggae. Na ich debiutanckim albumie „Trasform I” wy-raźnie słychać wpływy Kinga Tubby’ego, Lee

„Scratcha” Perry’ego czy też Mad Professora. Artyści nagrywają razem od kilkunastu lat, a do współpracy zawsze zapraszają innych muzyków oraz weteranów mikrofonu. W ten sposób powstawały liczne epki, wydawane w wytwórni duetu, Sufferah’s Choice, która wzięła nazwę od audycji prowadzonej przez DJ-a Strydę, jak również najnowsze dzieło. Na

„Transform I” usłyszymy wiele brazylijskich plemiennych instrumentów, m.in. berimbau, cavaquinho i zabumbę, oczywiście nie ujdzie

Page 21: Vinyl

Podpis pod ilustacją. Wrzut na ściane autor-stwa Nawera i kolekcja płyt Rezerwatu.

21 m i e js c e

nam uwadze melodika albo flet, a wszystko podane z wyczuciem i zmiksowane z elektro-niką w nowoczesny sposób. Jednak otwiera-jący płytę wstępniak, oprócz wymienionych wyżej, tworzy jeszcze jedno, dosyć dziwne skojarzenie, ale za to jakie.

Flet i bębny oraz dołączający do nich wo-kal sprawiają wrażenie produkcji Asa-Chaga i Junray’a z ich tablami i rytmicznymi melore-cytacjami – tak wygląda „Tsu gi ne pu” według Dubkasmu. W następującym po nim „From

the Foundation” na mikrofonie udziela Gdyby w „City Walls” odjąć melodikę i saksofon i dać w zamian metaliczne akordy, powstałoby dub technosię Dub Judah, zaś sam utwór brzmi już jak najczystsze dub reggae. Rozpoczyna się dźwiękami berimbau, żeby za moment uderzyć czystą, głęboką linią basową i leniwą perkusją, do których buja nas melodyjny głos wokalisty. Podobnie jest w „More Jah Songs”, gdzie artystów wspomógł Tena Stellin. Gdyby natomiast utworowi „City Walls” odjąć snu-jącą się melodikę i saksofon, dając w zamian metaliczne akordy, stałby się on typowym utworem dub techno z może nieco wyraź-niejszym basem. Jednym z najbardziej zako-rzenionych w Brazylii utworów jest wesoły

„Moses” z Rasem B. przy mikrofonie. Melodie na zmianę napędza sekcja dęciaków i cava-quinho, które podskakują do bębna cuica, co wprowadza nas w bardziej elektroniczną

część albumu, gdzie w „Strictly Ital” perkusja walczy o przewodnictwo z cyfrowym basem, a melodika z zagubionymi w pogłosach nuta-mi. Solidny „Babylon Ambush” rozpoczyna się odległymi dźwiękami industrialnych uderzeń, później wwierca twardym basem i przestero-waną a rozedrganą struną. Naprawdę mocne uderzenie, które wszak niknie bez śladu w ko-lejnym utworze, soulowym „There’s a Love”, w którym usłyszymy Christine Miller w oto-czeniu chórków. Tak mniej więcej wygląda pierwsza część albumu, w drugiej spotykamy się z tą samą jakością i autentycznym olbrzy-mim zaangażowaniemw to co robi.

Muzyka duetu wyrasta wprost z Brazylii, nie też od Ciebie ucieka od latynoskich od-niesień, nurtu oraz samby albo afrykańskich brzmień i pulsuje tamtą energią na gruncie Bristolu. Cywilizacyjne nagromadzenie trady-cji udało się tak dobrze, że w gruncie rzeczy możemy pominąć ten aspekt, jako niezauwa-żalny, bo do szpiku kości jednolity. To chyba zasługa Digistepa i Strydy, którzy duchowo wywodzą się z dubu. Tak jak Mark Ernestus z Moritzem von Oswaldem jako Rhythm & Sound przenoszą jamajską atmosferę na grunt cyfrowej, ostrej niczym brzytwa elektroni-ki, Dubkasm miesza te dwie kultury w jedno, tworząc nową oprawę dla dawnego, znajo-mego przekazu.

Bębny oraz dołączający do nich wokal sprawiają wrażenie produkcji Asa-Chaga i Junray’a z ich tablami i rytmicznymi melore-cytacjami – tak wygląda „Tsu gi ne pu” według Dubkasmu. W następującym po nim „From the Foundation” na mikrofonie udziela Gdyby w „City Walls” odjąć melodikę i saksofon i dać w zamian metaliczne akordy, powstałoby dub technosię Dub Judah, zaś sam utwór brzmi już jak najczystsze dub reggae. Rozpoczyna się dźwiękami berimbau, żeby za moment >

Page 22: Vinyl

Podpis pod ilustacją. Nawer zrobił te murale wewątrz.

22m i e js c e

http://www.rezerwatwinyli.pl/http://www.myspace.com/rezerwatwinyli

intrygujących punktów program. Licznie zgro-madzona publika zgotowała zaproszonym wykonawcom gorące przyjęcie, a zaintereso-wanie mediów zapewniło festiwalowi dobry start i należną rozpoznawalność w najbliż-szych latach. Tegoroczna edycja – w posze-rzonej czterodniowej formule – odbędzie się z jeszcze większym rozmachem. Pieczołowicie dopracowany program z pewnością przykuje uwagę nawet najbardziej wymagających. Bez względu na gatunkowe preferencje każdy znajdzie podczas tych intensywnych dni coś dla siebie. Jak przed rokiem poszczególne czę-ści festiwalu będą miały odmienny charakter.

Rezerwat Winyli był pierwszym tego typu wydarzeniem w Polsce, tak silnie skoncentro-wanym na wszelkich formach „audiowizualno-ści”. Od razu też okazał się wielkim sukcesem. Dobór artystów, oparty na rozległych kon-taktach i partnerskich umowach z najlep-szymi ośrodkami sztuki, złożyły się na pełen

Różnorodni artyści, a co za tym idzie za każ-dym razem inna osobowość, inna stylistyka i odrębne formy wyrazu. Dodajmy, że wielu performerów wystąpi w Polsce po raz pierw-szy, ale nie ostatni!

Dubkasm tworzą dwaj muzycy, zamieszka-ły w Brazylii producent Digistep i rezydujący w Wielkiej Brytanii DJ Stryda, obaj zafascyno-wani dubowym brzmieniem. Dlatego Dubkasm można nazwać połączeniem dwóch muzycz-nych kultur: to digital dub głęboko zakorzenio-ny w klasycznych brzmieniach roots reggae. Na ich debiutanckim albumie „Trasform I” wy-raźnie słychać wpływy Kinga Tubby’ego, Lee

„Scratcha” Perry’ego czy też Mad Professora. Artyści nagrywają razem od kilkunastu lat, a do współpracy zawsze zapraszają innych muzyków oraz weteranów mikrofonu. W ten sposób powstawały liczne epki, wydawane w wytwórni duetu, Sufferah’s Choice, która wzięła nazwę od audycji prowadzonej przez DJ-a Strydę, jak również najnowsze dzieło. Na

„Transform I” usłyszymy wiele brazylijskich plemiennych instrumentów, m.in. berimbau, cavaquinho i zabumbę, oczywiście nie ujdzie nam uwadze melodika albo flet, a wszystko podane z wyczuciem i zmiksowane z elektro-niką w nowoczesny sposób. Jednak otwiera-jący płytę wstępniak, oprócz wymienionych wyżej, tworzy jeszcze jedno, dosyć dziwne skojarzenie niechybne.

Page 23: Vinyl

23 m i e js c e

http://www.rezerwatwinyli.pl/http://www.myspace.com/rezerwatwinyli

Flet i bębny oraz dołączający do nich wo-kal sprawiają wrażenie produkcji Asa-Chaga i Junray’a z ich tablami i rytmicznymi melore-cytacjami – tak wygląda „Tsu gi ne pu” według Dubkasmu. W następującym po nim „From the Foundation” na mikrofonie udziela Gdyby w „City Walls” odjąć melodikę i saksofon i dać w zamian metaliczne akordy, powstałoby dub technosię Dub Judah, zaś sam utwór brzmi już jak najczystsze dub reggae. Rozpoczyna się dźwiękami berimbau, żeby za moment uderzyć czystą, głęboką linią basową i leniwą perkusją, do których buja nas melodyjny głos wokalisty. Podobnie jest w „More Jah Songs”, gdzie artystów wspomógł Tena Stellin.

Podpis pod ilustacją. Dubkasm tworzą dwaj mu-zycy, zamieszkały w Brazylii producent Digistep i rezydujący w Wielkiej Brytanii DJ Stryda, obaj zafascynowani dubowym brzmieniem.

Page 24: Vinyl

Naver to znany człowiek w naszym mie-sście. W następującym po nim „From the Foundation” na mikrofonie udziela Gdyby w „City Walls” odjąć melodikę i saksofon i dać w zamian metaliczne akordy, powstałoby dub technosię Dub Judah, zaś sam utwór brzmi już jak najczystsze dub reggae. Rozpoczyna się dźwiękami berimbau, żeby za moment uderzyć czystą, głęboką linią basową i leniwą perkusją, do których buja nas melodyjny głos wokalisty. Podobnie jest w „More Jah Songs”, gdzie arty-stów wspomógł Tena Stellin. Gdyby natomiast utworowi „City Walls” odjąć snującą się me-lodikę i saksofon, dając w zamian metaliczne akordy, stałby się on typowym utworem dub techno z może nieco wyraźniejszym basem z możliwych. Jednym z nich najbardziej w za-korzenionych w Brazylii utworów jest wesoły

„Moses” z Rasem B. przy mikrofonie. Melodie na zmianę napędza sekcja dęciaków i cava-quinho, które podskakują do bębna cuica, co wprowadza nas w bardziej elektroniczną część albumu, gdzie w „Strictly Ital” perkusja walczy o przewodnictwo z cyfrowym basem, a melodika z zagubionymi w pogłosach nuta-mi. Solidny „Babylon Ambush” rozpoczyna się odległymi dźwiękami industrialnych uderzeń, później wwierca twardym basem i przestero-waną a rozedrganą struną. Naprawdę mocne uderzenie, które wszak niknie bez śladu w ko-lejnym utworze, soulowym „There’s a Love”, w którym usłyszymy Christine Miller w oto-czeniu chórków. Tak mniej więcej wygląda pierwsza część albumu, w drugiej spotykamy się z tą samą jakością i autentycznym zaan-gażowaniem. Muzyka duetu wyrasta wprost z Brazylii, nie ucieka od latynoskich odnie-sień, nurtu samby albo afrykańskich brzmień i pulsuje tamtą energią na gruncie Bristolu. Cywilizacyjne nagromadzenie tradycji udało się tak dobrze, że w gruncie rzeczy możemy pominąć ten aspekt, jako niezauważalny, bo do szpiku kości jednolity. To chyba zasługa Digistepa i Strydy, którzy duchowo wywodzą się z dubu. Tak jak Mark Ernestus z Moritzem von Oswaldem jako Rhythm & Sound prze-noszą jamajską atmosferę na grunt cyfrowej, ostrej niczym brzytwa elektroniki. Tak jak Mark Ernestus z Moritzem. Dubkasm miesza te dwie kultury w jedno Flet i bębny oraz do-łączający do nich wokal sprawiają wrażenie produkcji Asa-Chaga i Junray’a z ich tablami

24

NA V ER

Page 25: Vinyl

25

Naver to znany człowiek w naszym mies-ście. Według w następującym po nim „From the Foundation” na mikrofonie udziela Gdyby w „City Walls” odjąć melodikę i saksofon i dać w zamian metaliczne akordy, powstałoby dub technosię Dub Judah, zaś sam utwór brzmi już jak najczystsze dub reggae. Rozpoczyna się dźwiękami berimbau, żeby za moment uderzyć czystą, głęboką linią basową i leniwą perkusją, do których buja nas melodyjny głos wokalisty. Podobnie jest w „More Jah Songs”, gdzie artystów wspomógł Tena Stellin. Gdyby natomiast utworowi „City Walls” odjąć snu-jącą się melodikę i saksofon, dając w zamian metaliczne akordy, stałby się on typowym utworem dub techno z może nieco wyraź-niejszym basem z możliwych. Jednym z nich najbardziej w zakorzenionych w Brazylii utwo-rów jest wesoły „Moses” z Rasem B. przy mi-krofonie. Melodie na zmianę napędza sekcja dęciaków i cavaquinho, które podskakują do bębna cuica, co wprowadza nas w bardziej elektroniczną część albumu, gdzie w „Strictly Ital” perkusja walczy o przewodnictwo z cy-frowym basem, a melodika z zagubiony-mi w pogłosach nutami. Solidny „Babylon Ambush” rozpoczyna się odległymi dźwięka-mi industrialnych uderzeń, później wwierca twardym basem i przesterowaną a rozedrga-ną struną. Naprawdę mocne uderzenie, które wszak niknie bez śladu w kolejnym utworze, soulowym „There’s a Love”, w którym usłyszy-my Christine Miller w otoczeniu chórków. Tak mniej więcej wygląda pierwsza część albumu, w drugiej spotykamy się z tą samą jakością i autentycznym zaangażowaniem. Muzyka duetu wyrasta wprost z Brazylii, nie ucieka od latynoskich odniesień, nurtu samby albo afry-kańskich brzmień i pulsuje tamtą energią na gruncie Bristolu. Cywilizacyjne nagromadze-nie tradycji udało się tak dobrze, że w grun-cie rzeczy możemy pominąć ten aspekt, jako niezauważalny, bo do szpiku kości jednolity. To chyba zasługa Digistepa i Strydy, którzy duchowo wywodzą się z dubu. Tak jak Mark Ernestus z Moritzem von Oswaldem jako Rhythm & Sound przenoszą jamajską atmos-ferę na grunt cyfrowej, ostrej niczym brzytwa elektroniki. Tak jak Mark Ernestus z Moritzem von Oswaldem jako Rhythm. Dubkasm mie-sza te dwie kultury w jedno Flet i bębny oraz dołączający do nich wokal sprawiają wrażenie

NA V ER

Page 26: Vinyl

Podpis pod ilustacją. Nawer tworzą dwaj muzycy, zamieszkały w Brazylii produ-

cent Digistep i rezydujący w Wielkiej Brytanii DJ Stryda, obaj zafascynowani

dubowym brzmieniem.

26os o b o w o ś c i

Naweris working mainly in the urban street environment.

Page 27: Vinyl

27 os o b o w o ś c i

Nawer jest graficiarzem,

architektem i projek-

tantem wnętrz. Pracu-

je przeważnie na uli-

cy, robiąc grafitti.

Pierwszy krok w tą

stronę wykonał

w latach 90tych.

Obecnie żyje i pracu-

je w Krakowie. Współ-

pracuje z Baraką. Jest

organizatorem wystaw,

odbywających się w ich

galerii.

Przepis na sukces/Mistrzostwo

oraz indywidualizm w połączeniu z pokorą/

wzięła nazwę od audycji prowadzonej przez DJ-a Strydę, jak również najnowsze dzieło. Na

„Transform I” usłyszymy wiele brazylijskich plemiennych instrumentów, m.in. berimbau, cavaquinho i zabumbę, oczywiście nie ujdzie nam uwadze melodika albo flet, a wszystko podane z wyczuciem i zmiksowane z elektro-niką w nowoczesny sposób. Jednak otwiera-jący płytę wstępniak, oprócz wymienionych wyżej, tworzy jeszcze jedno, dosyć dziwne pejzarze miejskie.

Flet i bębny oraz dołączający do nich wo-kal sprawiają wrażenie produkcji Asa-Chaga i Junray’a z ich tablami i rytmicznymi melore-cytacjami – tak wygląda „Tsu gi ne pu” według Dubkasmu. W następującym po nim „From the Foundation” na mikrofonie udziela Gdyby w „City Walls” odjąć melodikę i saksofon i dać w zamian metaliczne akordy, powstałoby dub technosię Dub Judah, zaś sam utwór brzmi już jak najczystsze dub reggae. Rozpoczyna się dźwiękami berimbau, żeby za moment uderzyć czystą, głęboką linią basową i leniwą perkusją, do których buja nas melodyjny głos wokalisty. Podobnie jest w „More Jah Songs”, gdzie artystów wspomógł Tena Stellin. Gdyby natomiast utworowi „City Walls” odjąć snu-jącą się melodikę i saksofon, dając w zamian metaliczne akordy, stałby się on typowym utworem dub techno z może nieco wyraźniej-szym basem. Jednym z nich najbardziej zako-rzenionych w Brazylii utworów jest wesoły >

Rezerwat Winyli był pierwszym tego typu wydarzeniem w Polsce, tak silnie skoncentro-wanym na wszelkich formach „audiowizualno-ści”. Od razu też okazał się wielkim sukcesem. Dobór artystów, oparty na rozległych kon-taktach i partnerskich umowach z najlep-szymi ośrodkami sztuki, złożyły się na pełen intrygujących punktów program. Licznie zgro-madzona publika zgotowała zaproszonym wykonawcom gorące przyjęcie, a zaintereso-wanie mediów zapewniło festiwalowi dobry start i należną rozpoznawalność w najbliż-szych latach. Tegoroczna edycja – w posze-rzonej czterodniowej formule – odbędzie się z jeszcze większym rozmachem. Pieczołowicie dopracowany program z pewnością przykuje uwagę nawet najbardziej wymagających. Bez względu na gatunkowe preferencje każdy znajdzie podczas tych intensywnych dni coś dla siebie. Jak przed rokiem poszczególne czę-ści festiwalu będą miały odmienny charakter. Różnorodni artyści, a co za tym idzie za każ-dym razem inna osobowość, inna stylistyka i odrębne formy wyrazu. Dodajmy, że wielu performerów wystąpi w Polsce po raz pierw-szya nie ostatni!

Dubkasm tworzą dwaj muzycy, zamieszka-ły w Brazylii producent Digistep i rezydujący w Wielkiej Brytanii DJ Stryda, obaj zafascyno-wani dubowym brzmieniem. Dlatego Dubkasm można nazwać połączeniem dwóch muzycz-nych kultur: to digital dub głęboko zakorzenio-ny w klasycznych brzmieniach roots reggae. Na ich debiutanckim albumie „Trasform I” wy-raźnie słychać wpływy Kinga Tubby’ego, Lee

„Scratcha” Perry’ego czy też Mad Professora. Artyści nagrywają razem od kilkunastu lat, a do współpracy zawsze zapraszają innych muzyków oraz weteranów mikrofonu. W ten sposób powstawały liczne epki, wydawane w wytwórni duetu, Sufferah’s Choice, która

Page 28: Vinyl

Podpis pod ilustacją. Dubkasm tworzą dwaj muzycy, zamieszkały w Brazylii producent Digistep i rezydujący w Wielkiej Brytanii.

Podpis pod ilustacją. Dubkasm tworzą dwaj muzycy, zamieszkały w Brazylii producent Digistep i rezydujący w Wielkiej Brytanii.

28os o b o w o ś c i

„Moses” z Rasem B. przy mikrofonie. Melodie na zmianę napędza sekcja dęciaków i cava-quinho, które podskakują do bębna cuica.

Festiwal ma wyraźnie zarysowany pro-fil: zajmuje nas obraz opleciony w harmonie, dźwięk pogłębiony graficznym przedstawie-niem. Eksperymentalne formy filmowe towa-rzyszą progresywnym. Festiwal ma wyraźnie zarysowany profil: zajmuje nas obraz ople-ciony w harmonie, dźwięk pogłębiony gra-ficznym przedstawieniem. Eksperymentalne formy filmowe towarzyszą progresywnym brzmie brzmieniom, a ich interakcja i wzajem-ne oddziaływanie.

Rezerwat Winyli był pierwszym tego typu wydarzeniem w Polsce, tak silnie skoncentro-wanym na wszelkich formach „audiowizualno-ści”. Od razu też okazał się wielkim sukcesem. Dobór artystów, oparty na rozległych kon-taktach i partnerskich umowach z najlep-szymi ośrodkami sztuki, złożyły się na pełen intrygujących punktów program. Licznie zgro-madzona publika zgotowała zaproszonym wykonawcom gorące przyjęcie, a zaintereso-wanie mediów zapewniło festiwalowi dobry start i należną rozpoznawalność w najbliż-szych latach. Tegoroczna edycja – w posze-rzonej czterodniowej formule – odbędzie się z jeszcze większym rozmachem. Pieczołowicie dopracowany program z pewnością przykuje uwagę nawet najbardziej wymagających. Bez względu na gatunkowe preferencje każdy znajdzie podczas tych intensywnych dni coś dla siebie. Jak przed rokiem poszczególne części festiwalu będą miały odmienny cha-rakter. Różnorodni artyści, a co za tym idzie za każdym razem inna osobowość, inna sty-listyka i odrębne formy wyrazu. Dodajmy, że wielu performerów wystąpi w Polsce po raz pierwszy! Rezerwat Winyli był niebył pierw-szy z tego typu miejsc w Krakowie, ale jakim!

Dubkasm tworzą dwaj muzycy, zamieszka-ły w Brazylii producent Digistep i rezydujący w Wielkiej Brytanii DJ Stryda, obaj zafascyno-wani dubowym brzmieniem. Dlatego Dubkasm można nazwać połączeniem dwóch muzycz-nych kultur: to digital dub głęboko zakorzenio-ny w klasycznych brzmieniach roots reggae. Na ich debiutanckim albumie „Trasform I” wy-raźnie słychać wpływy Kinga Tubby’ego, Lee

„Scratcha” Perry’ego czy też Mad Professora. Artyści nagrywają razem od kilkunastu lat, a do współpracy zawsze zapraszają innych muzyków oraz weteranów mikrofonu. W ten sposób powstawały liczne epki, wydawane w wytwórni duetu, Sufferah’s Choice, która

wzięła nazwę od audycji prowadzonej przez DJ-a Strydę, jak również najnowsze dzieło. Na

„Transform I” usłyszymy wiele brazylijskich plemiennych instrumentów, m.in. berimbau, cavaquinho i zabumbę, oczywiście nie ujdzie nam uwadze melodika albo flet, a wszystko podane z wyczuciem i zmiksowane z elektro-niką w nowoczesny sposób. Jednak otwiera-jący płytę wstępniak, oprócz wymienionych wyżej, tworzy jeszcze jedno, dosyć dziwne płyt, które pragniecie.

Flet i bębny oraz dołączający do nich wo-kal sprawiają wrażenie produkcji Asa-Chaga i Junray’a z ich tablami i rytmicznymi melore-cytacjami – tak wygląda „Tsu gi ne pu”.

Page 29: Vinyl

Podpis pod ilustacją. W następującym dniu kiedy po nim „From the Foundation” na mikrofonie udziela. Gdyby odjąć melodikę i saksofon.

29 os o b o w o ś c i

Podpis pod ilustacją. W następującym dniu kiedy po nim „From the Foundation” na mikrofonie udziela Gdyby w „City Walls”.

Page 30: Vinyl

Podpis pod ilustacją. Dubkasm miesza te dwie kultury w jedno Flet i bębny oraz dołączający do nich wokal spra-

wiają wrażenie produkcji Asa-Chaga i Junray’a z ich tablami

i rytmicznymi melorecytacjami.Podpis pod ilustacją. Okazało się jednak, że to „Prolongement” Stanisława Krupowicza otworzył koncert, którego formuła była następująca.

30os o b o w o ś c i

http://streetfiles.org/NAWER

http://www.behance.net/NAWER

Według w następującym po nim „From the Foundation” na mikrofonie udziela Gdyby w „City Walls” odjąć melodikę i saksofon i dać w zamian metaliczne akordy, powstałoby dub technosię Dub Judah, zaś sam utwór brzmi już jak najczystsze dub reggae. Rozpoczyna się dźwiękami berimbau, żeby za moment uderzyć czystą, głęboką linią basową i leniwą perkusją, do których buja nas melodyjny głos wokalisty. Podobnie jest w „More Jah Songs”, gdzie artystów wspomógł Tena Stellin. Gdyby natomiast utworowi „City Walls” odjąć snu-jącą się melodikę i saksofon, dając w zamian metaliczne akordy, stałby się on typowym utworem dub techno z może nieco wyraźniej-szym basem z możliwych.

Jednym z nich najbardziej w zakorzenio-nych w Brazylii utworów jest wesoły „Moses” z Rasem B. przy mikrofonie. Melodie na zmia-nę napędza sekcja dęciaków i cavaquinho, które podskakują do bębna cuica, co wpro-wadza nas w bardziej elektroniczną część al-bumu, gdzie w „Strictly Ital” perkusja walczy o przewodnictwo z cyfrowym basem, a me-

lodika z zagubionymi w pogłosach nutami. Solidny „Babylon Ambush” rozpoczyna się odległymi dźwiękami industrialnych uderzeń, później wwierca twardym basem i przestero-waną a rozedrganą struną. Naprawdę mocne uderzenie, które wszak niknie bez śladu w ko-lejnym utworze, soulowym „There’s a Love”, w którym usłyszymy Christine Miller w oto-czeniu chórków. Tak mniej więcej wygląda pierwsza część albumu, w drugiej spotykamy się z tą samą jakością i autentycznym zaan-gażowaniem. Muzyka duetu wyrasta wprost z Brazylii, nie ucieka od latynoskich odnie-sień, nurtu samby albo afrykańskich brzmień i pulsuje tamtą energią na gruncie Bristolu. Cywilizacyjne nagromadzenie tradycji udało się tak dobrze, że w gruncie rzeczy możemy pominąć ten aspekt, jako niezauważalny, bo do szpiku kości jednolity. To chyba zasługa Digistepa i Strydy, którzy duchowo wywodzą się z dubu. Tak jak Mark Ernestus z Moritzem von Oswaldem jako Rhythm & Sound prze-noszą jamajską atmosferę na grunt cyfrowej, ostrej niczym brzytwa elektroniki.

Dubkasm miesza te dwie kultury w jedno Flet i bębny oraz dołączający do nich wokal sprawiają wrażenie produkcji Asa-Chaga i Junray’a z ich tablami i rytmicznymi melore-cytacjami – tak wygląda „Tsu gi ne pu” według Dubkasmu. W następującym po nim „From the Foundation” na mikrofonie udziela Gdyby w „City Walls” odjąć melodikę i saksofon i dać w zamian metaliczne akordy, powstałoby dub technosię Dub Judah, zaś sam utwór brzmi już jak najczystsze dub reggae. Rozpoczyna się dźwiękami berimbau, żeby za moment uderzyć czystą, głęboką linią basową i leniwą perkusją, do których buja nas melodyjny głos wokalisty. Podobnie jest w „More Jah Songs”, gdzie artystów wspomógł Tena Stellin. Gdyby natomiast utworowi „City Walls” odjąć snu-jącą się melodikę i saksofon, dając w zamian metaliczne akordy, stałby się on typowym utworem dub techno z może nieco wyraź-niejszym basem. Jednym z najbardziej zako-rzenionych w Brazylii utworów jest wesoły

„Moses” z Rasem B. przy mikrofonie. Melodie na zmianę napędza sekcja dęciaków i cava-

Page 31: Vinyl

Podpis pod ilustacją. W następującym dniu kiedy po nim „From the Foundation”

na mikrofonie udziela Gdyby w „City Walls” odjąć melodikę i saksofon.

Podpis pod ilustacją. Dubkasm miesza te dwie kultury w jedno Flet i bębny oraz dołączający do nich wokal.

31 os o b o w o ś c i

quinho, które podskakują do bębna cuica, co wprowadza nas w bardziej elektroniczną część albumu, gdzie w „Strictly Ital” perkusja walczy o przewodnictwo z cyfrowym basem, a melodika z zagubionymi w pogłosach nuta-mi. Solidny „Babylon Ambush” rozpoczyna się odległymi dźwiękami industrialnych uderzeń, później wwierca twardym basem i przestero-waną a rozedrganą struną.

Naprawdę mocne uderzenie, które wszak niknie bez śladu w kolejnym utworze, soulo-wym „There’s a Love”, w którym usłyszymy Christine Miller w otoczeniu chórków. Tak mniej więcej wygląda pierwsza część albumu, w drugiej spotykamy się z tą samą jakością i autentycznym zaangażowaniem. Muzyka duetu wyrasta wprost z Brazylii, nie ucieka od latynoskich odniesień, nurtu samby albo afry-kańskich brzmień i pulsuje tamtą energią na gruncie Bristolu. Cywilizacyjne nagromadze-nie tradycji udało się tak dobrze, że w grun-cie rzeczy możemy pominąć ten aspekt, jako niezauważalny, bo do szpiku kości jednolity. To chyba zasługa Digistepa i Strydy, którzy

duchowo wywodzą się z dubu. Tak jak Mark Ernestus z Moritzem von Oswaldem jako Rhythm & Sound przenoszą jamajską atmos-ferę na grunt cyfrowej, ostrej niczym brzytwa elektroniki, Dubkasm miesza te dwie kultury w jedno, tworząc nową oprawę dla dawnego, znajomego przekazu. Flet i bębny oraz do-łączający do nich wokal sprawiają wrażenie produkcji Asa-Chaga i Junray’a z ich tablami i rytmicznymi melorecytacjami – tak wygląda Tsu gi ne pu według Dubkasmu.

W następującym dniu kiedy po nim „From the Foundation” na mikrofonie udziela Gdyby w „City Walls” odjąć melodikę i saksofon i dać w zamian metaliczne akordy, powstałoby dub technosię Dub Judah, zaś sam utwór brzmi już jak najczystsze dub reggae. Rozpoczyna się dźwiękami berimbau, żeby za moment uderzyć czystą, głęboką linią basową i leniwą perkusją, do których buja nas melodyjny głos wokalisty. Podobnie jest w „More Jah Songs”, gdzie artystów wspomógł Tena Stellin. Gdyby natomiast utworowi „City Walls” odjąć snu-jącą się melodikę i saksofon, dając w zamian

metaliczne akordy, stałby się on typowym utworem dub techno z może nieco wyraź-niejszym basem. Jednym z najbardziej zako-rzenionych w Brazylii utworów jest wesoły

„Moses” z Rasem B. przy mikrofonie. Melodie na zmianę napędza sekcja dę-

ciaków i cavaquinho, które podskakują do bębna cuica, co wprowadza nas w bardziej elektroniczną część albumu, gdzie w „Strictly Ital” perkusja walczy o wiele przewodnictwo z cyfrowym basem, ale melodika z zagubio-nymi w pogłosach nutami. Solidny „Babylon Ambush” rozpoczyna się tak odległymi dźwię-kami industrialnych uderzeń, później wwierca twardym basem i przesterowaną a rozedrga-ną struną. Naprawdę mocne uderzenie, które wszak niknie bez śladu w kolejnym utworze, soulowym „There’s a Love”, w którym usłyszy-my Christine Miller w otoczeniu chórków. Tak mniej więcej wygląda pierwsza część albumu, w drugiej spotykamy się z tą samą jakością i tak autentycznym prawdziwym zaangażowa-niem. Muzyka duetu wyrasta wprost z Brazylii, nie ucieka od latynoskich.

Page 32: Vinyl

Podpis pod ilustacją. Okazało się jednak, że to „Prolon-

gement” Stanisława Krupowicza otworzył koncert, którego formuła

była następująca: kompozycje na kwartet smyczkowy.

Podpis pod ilustacją. Okazało się jednak, że to „Prolongement” Stanisława Krupowicza otworzył koncert, którego formuła była następująca: kompozy-cje na kwartet smyczkowy (w tej roli Kwartet Śląski).

32r e k l a m a

Page 33: Vinyl

O D W I E D Ź N A S !

Podpis pod ilustacją.Okazało się jednak, że to „Prolongement”

Stanisława Krupowicza otworzył kon-cert, którego formuła była następująca:

kompozycje na kwartet smyczkowy (w tej roli Kwartet Śląski) i elektronikę (taśmę,

komputer) przeplatane utworami czysto elektronicznymi.

Podpis pod ilustacją.Okazało się jednak, że to „Prolonge-

ment” Stanisława Krupowicza otworzył koncert, którego formuła była następu-

jąca: kompozycje na kwartet smyczkowy (w tej roli Kwartet Śląski) i elektronikę

(taśmę, komputer) przeplatane utwora-mi czysto elektronicznymi.

Podpis pod ilustacją. Okazało się jednak, że to „Prolonge-ment” Stanisława Krupowicza otworzył koncert, którego formuła była następująca: kompozycje na kwartet smyczko-wy (w tej roli Kwartet Śląski) i elektronikę (taśmę, kompu-ter) przeplatane utworami czysto elektronicznymi.

Podpis pod ilustacją. Okazało się jednak, że to „Prolongement” Stani-sława Krupowicza otworzył koncert, którego formuła była następująca: kompozycje na kwartet smyczkowy (w tej roli Kwartet Śląski) i elektro-nikę (taśmę, komputer) przeplatane utworami czysto elektronicznymi.

33

HOUSEMINIMALDUB STEPHEAVY BASSBREAKSDRUM AND BASSDOWN TEMPOTRIBALCHILLOUTJAZZ MUZYKA KLASYCZNABACK TO BASIC CZYLI WSPOMNIENIA Z DZIECIŃSTWAHEAVY METALLLATA 70’TELATA 80’TE

r e k l a m a

Page 34: Vinyl
Page 35: Vinyl

vinylowe spotkania

P l a t e a u x // // F e s t i v a l

M u s i c a E l e c t r o n i c a N o v a

C Ow y w i a d

Page 36: Vinyl

Nawarstwiające się, natarczywe. Komputer nie daje za wygraną, elektronika jest coraz mocniejsza.

Page 37: Vinyl

Podpis pod ilustacją. Okazało się jednak, że to „Prolon-gement” Stanisława Krupowicza otworzył koncert, którego formuła była następująca: kompozycje na kwartet smyczkowy

37

1 0 – 1 7 g r u d n i a 2 0 0 9M u s i c a E l e c t r o -n i c a N o v a

Wrocławski festiwal wydawał mi się najbardziej interesujący tam, gdzie wychodził poza akademickie mury i choćby zaglądał na alternatywne podwórko.

Dlatego też udałem się dopiero na ostatnie dwa dni imprezy, które oferowały atrakcje bliższe właśnie temu drugiemu obszarowi znanemu. Wydarzeniem wyglądanym w so-botę był solowy występ Roberta Piotrowicza, jednak to było zwieńczenie dnia i żeby się tam znaleźć, trzeba było przejść przez mniej lub bardziej niewygodną drogę krzyżową. Spóź-niłem się nieco na pierwszy koncert, a orga-nizatorzy zdążyli poczynić roszady w reper-tuarze, tak że przez jakiś czas myślałem (bo zaglądałem w program podany w katalogu), że właśnie wysłuchałem utworu Bogusława Schaeffera, który był „całkiem okej”, co mnie zdziwiło, bo zwykle jest gorzej.

Okazało się jednak, że to „Prolongement” Stanisława Krupowicza otworzył koncert, którego formuła była następująca: kompozy-cje na kwartet smyczkowy (w tej roli Kwartet Śląski) i elektronikę (taśmę, komputer) prze-platane utworami czysto elektronicznymi.

Na „Prolongement” dotarłem w momencie, gdy dźwięki z komputera zaczęły się ujawniać w postaci delikatnego szumu, który przypo-minał odgłos maszyny do „mgły”, co sprawi-ło, że wyobrażałem sobie, że elektronika jest takim dymem wpuszczanym między dźwięki instrumentów

Ta zasłona gęstniała, coraz bardziej za-krywała smyczki, choć one wciąż pracują, pojawiają się metaliczne tarcia, jakby od prze-suwania cienkich blach po sobie. Moment bez instrumentów, a potem powracają one bardziej zdecydowane: długie pociągnięcia, nachodzące na siebie, nawarstwiające się, natarczywe. Komputer nie daje za wygraną, elektronika coraz mocniejsza, czasami wpro-wadzana zbyt na siłę (nagły wzrost głośności), pochłania kwartet, momentami bardzo przy-jemnie krąży kanałami po sali, porusza się. To bardzo odległe skojarzenie, ale pomyślałem o „Studies for Thunder” Henke – i to przed >

r e p o r t a ż

Autor tekstu Piotr Tkacz

Page 38: Vinyl

38

Dwa utwory na taśmę były niezbyt do-bre, najlepiej o tym świadczy fakt, że gdy następnego dnia chciałem zanotować swoje wrażenia, to niewiele znalazłem w sobie do przelania na papier. Poetries Schaeffera po-chodzi z roku 1978 i to było słychać, przynaj-mniej jeśli chodzi o budowę. Odnośnie treści może trochę mniej, mój kajet podsuwa: to, co Oval przepuszcza przez sito - choć to znów skojarzenie raczej tak, żeby móc się w ogóle czegoś złapać, żeby nie pozostać bezradnym. Ogólnie elementy porozrzucane, bez ładu, od niechcenia, pourywane, tam „spat”, potem przez moment trochę mokro: plim-plum. Od-czuć od Elżbiety Sikory raczej nic nie będzie w stanie przywrócić mojej pamięci. Początek to kawalkada dźwięków perkusyjnych, jak ze starej dobrej muzyki konkretnej, potem było już lepiej, ale teraz nie mam pojęcia, co to le-piej oznaczało w przełożeniu na materię mu-zyczną. Wiem, że były fragmenty mówione, ale tak niewyraźnie, że nie dało się zrozumieć słów, co mnie trochę męczyło.

Pomiędzy tymi utworami dostaliśmy ko-lejnego Krupowicza: „Tylko Beatrycze” (1988) na amplifikowany kwartet i taśmę. A może raczej: dostaliśmy kolejnym Krupowiczem, bo dzieło to, inspirowane fragmentem wiersza Lechonia, było dla mnie tak celnie wymierzo-nym ciosem wrażliwości estetycznej zupełnie mi obcej, że ledwo (powstrzymując śmiech) przetrwałem drugą rundę z polskim kompo-zytorem. Taśma zawiera przetwarzany głos kobiecy wypowiadający słowa, przetwarzany od pierwszej chwili i na potęgę. Czuć zachwyt możliwościami przekształceń metaliczne re-zonowanie, przecieranie szumami, pogłosy.

i brak zahamowań w posługiwaniu się nimi („a co będzie jak to echo trochę spitchuje-my”), a nawet chwilami podejrzewałem twór-cę o nieprzysłuchwanie się efektom operacji. Jedynie ciekawie jest, gdy z głosu wyciągane są niedługie pulsy-drony, znów zaleta nagło-śnienia, które pozwala przynajmniej napawać się niskimi częstoliwościami niewspółmierny-miod dawien dawna.

Stopniowo głosu i dźwięków z niego jest coraz więcej, nikną pod nimi instrumenty, które często grają pojedyncze frazy, afory-stycznie, trochę gesty neoklasyczne (a może to jakieś kryptocytaty), no i gdzieś też drobna wisienka pogłosu dla smyczków (minimalnego, ale okropnie sztucznego). Tak jak w poprzed-nim utworze Krupowicza, znów słychać brak szczególnego pomysłu na połączenie dwóch żywiołów w jedną, spójną kompozycję. Naj-lepszy utwór koncertu zostawiono na koniec, a był nim „Phrase and Fiction” Argentyńczyka Alejandro Viñao.

Jego największą przewagę względem po-

Dwa utwory „na taśmę” były niezbyt dobre, najlepiej o tym świadczy fakt, że gdy następnego dnia chciałem zanotować swoje wrażenia, to niewiele znalazłem w sobie do przelania na papier. „Poetries” Schaeffera pochodzi z roku 1978 i to było słychać, przy-najmniej jeśli chodzi o budowę. Odnośnie treści może trochę mniej, mój kajet podsuwa: „to, co Oval przepuszcza przez sito” – choć to znów skojarzenie raczej tak, żeby móc się w ogóle czegoś złapać, żeby nie pozostać bezradnym. Ogólnie elementy porozrzucane, bez ładu, od niechcenia, pourywane, tu jakieś

przednich kompozycji wykorzystujących sta-nowił fakt, że warstwę elektroniczną stano-wiły dźwięki jakby ze smyczków wywiedzione, pochodzące z tej samej rodziny brzmieniowej lub fakturowej. Przypuszczam, że to faktycz-nie było źródłem, które poddano przetwo-rzeniom, tutaj na szczęście udanym. Głów-nie zyskiwały one chropowate oblicze albo właściwości drapiące, z lekkimi odchyłami ku drażniącym. Często, zwłaszcza w pierwszej części, zdarzało się tak, że elektronika szła bardzo blisko gry instrumentu, splatając się z nim i odchylając. Tutaj też lokalnie zdarzały się delikatne rytmy, podczas gdy druga część była bardziej spokojniejsza niż inni, których znała i kochała. Często, zwłaszcza w pierwszej części, zdarzało się tak, że elektronika szła bardzo blisko gry instrumentu, splatając się.

„spit”, tam „spat”, potem przez moment tro-chę mokro: plim-plum. Odczuć z „Flashbac-ku” (1996) Elżbiety Sikory raczej nic nie będzie w stanie przywrócić mojej pamięci.

Początek to kawalkada dźwięków perku-syjnych, jak ze starej dobrej muzyki konkret-nej, potem było już lepiej (gorzej nie mogło...), ale teraz nie mam pojęcia, co to „lepiej” ozna-czało w przełożeniu na materię muzyczną (za-notowałem, że było „miękko”). Wiem, że były fragmenty mówione, ale tak niewyraźnie, że nie dało się zrozumieć słów, co mnie trochę męczyło bardzo.

Pomiędzy tymi utworami dostaliśmy ko-lejnego Krupowicza: „Tylko Beatrycze” (1988) na amplifikowany kwartet i taśmę. A może raczej: dostaliśmy kolejnym Krupowiczem, bo dzieło to, inspirowane fragmentem wiersza Lechonia, było dla mnie tak celnie wymierzo-nym ciosem wrażliwości estetycznej zupełnie mi obcej, że ledwo (powstrzymując śmiech) przetrwałem drugą rundę z polskim wielkim kompozytorem.

r e p o r t a ż

Page 39: Vinyl

39 r e p o r t a ż

Dwa utwory na taśmę były niezbyt do-bre, najlepiej o tym świadczy fakt, że gdy następnego dnia chciałem zanotować swoje wrażenia, to niewiele znalazłem w sobie do przelania na papier. Poetries Schaeffera po-chodzi z roku 1978 i to było słychać, przynaj-mniej jeśli chodzi o budowę. Odnośnie treści może trochę mniej, mój kajet podsuwa: to, co Oval przepuszcza przez sito – choć to znów skojarzenie raczej tak, żeby móc się w ogóle czegoś złapać, żeby nie pozostać bezradnym. Ogólnie elementy porozrzucane, bez ładu, od niechcenia, pourywane, tam „spat”, potem przez moment trochę mokro: plim-plum. Od-czuć od Elżbiety Sikory raczej nic nie będzie w stanie przywrócić mojej pamięci. Początek to kawalkada dźwięków perkusyjnych, jak ze starej dobrej muzyki konkretnej, potem było już lepiej, ale teraz nie mam pojęcia, co to le-piej oznaczało w przełożeniu na materię mu-zyczną. Wiem, że były fragmenty mówione, ale tak niewyraźnie, że nie dało się zrozumieć słów, co mnie trochę męczyło.

Pomiędzy tymi utworami dostaliśmy ko-lejnego Krupowicza: „Tylko Beatrycze” (1988) na amplifikowany kwartet i taśmę. A może raczej: dostaliśmy kolejnym Krupowiczem, bo dzieło to, inspirowane fragmentem wiersza Lechonia, było dla mnie tak celnie wymierzo-nym ciosem wrażliwości estetycznej zupełnie mi obcej, że ledwo przetrwałem drugą run-dę z polskim kompozytorem. Taśma zawiera przetwarzany głos kobiecy wypowiadający słowa, przetwarzany od pierwszej chwili i na potęgę. Czuć zachwyt możliwościami prze-kształceń metaliczne rezonowanie, przecie-ranie szumami, pogłosy. i brak zahamowań w posługiwaniu się nimi („a co będzie jak to echo trochę spitchujemy”), a nawet chwilami podejrzewałem twórcę o nieprzysłuchwanie się efektom operacji. Jedynie ciekawie jest,

Potem przez moment trochę mokro: plim-plum. Odczuć z Elżbiety Sikory raczej nic nie będzie w stanie przywrócić mojej pamięci. Początek to kawalkada dźwięków perkusyj-nych, jak ze starej dobrej muzyki konkretnej, potem było już lepiej, ale teraz nie mam po-jęcia, co to „lepiej” oznaczało w przełożeniu na materię muzyczną zanotowałem, że było Wiem, że były fragmenty mówione, ale tak niewyraźnie, że nie dało się zrozumieć słów, co mnie trochę męczyło bardzo.

Pomiędzy tymi utworami dostaliśmy ko-lejnego Krupowicza: na amplifikowany kwar-tet i taśmę. A może raczej: dostaliśmy kolej-nym Krupowiczem, bo dzieło to, inspirowane fragmentem wiersza Lechonia, było dla mnie tak celnie wymierzonym ciosem wrażliwości estetycznej zupełnie mi obcej, że ledwo (po-wstrzymując śmiech) przetrwałem drugą run-dę z polskim wielkim kompozytorem. o dla-tego, że choć generalnie bardziej wypełniona dźwiękami, to były one stateczne, smyczki grały długie frazy, raczej płaskie, a elektronika zeszła na dalszy plan. Trzecia część znów żyw-sza, ogólnie nie tak, jak pierwsza, poza samym finałem, gdzie powrócił wcześniej obecny mo-tyw, co może pozwala go uznać za temat? Naj-ważniejsze jednak, że Viñao przekonał mnie, że miał coś do powiedzenia, a utwór brzmiał sensownie jako całości takiej.

Wieczorny koncert odbywał się, tak jak poprzedni, w sali teatralnej Impartu. Znów zmiany programu, na których zapowiadanie tym razem się załapałem, ale niewiele to dało, bo jedna. Stopniowo głosu i dźwięków z niego jest coraz więcej, nikną pod nimi instrumenty, które często grają pojedyncze frazy, afory-stycznie, trochę gesty neoklasyczne, a może to jakieś kryptocytaty, no i gdzieś też drobna wisienka pogłosu dla smyczków minimalnego, ale okropnie sztucznego.

gdy z głosu wyciągane są niedługie pulsy-dro-ny, znów zaleta nagłośnienia, które pozwala przynajmniej napawać się niskimi częstoliwo-ściami niewspółmiernymiod dawien dawna.

Stopniowo głosu i dźwięków z niego jest coraz więcej, nikną pod nimi instrumenty, które często grają pojedyncze frazy, afory-stycznie, trochę gesty neoklasyczne, a może to jakieś kryptocytaty, no i gdzieś też drobna wisienka pogłosu dla smyczków minimalnego, ale okropnie sztucznego. Tak jak w poprzed-nim utworze Krupowicza, znów słychać brak szczególnego pomysłu na połączenie dwóch żywiołów w jedną, spójną kompozycję. Naj-lepszy utwór koncertu zostawiono na koniec, a był nim Argentyńczyka Stopniowo głosu i dźwięków z niego jest coraz więcej, nikną pod nimi instrumenty, które często grają po-jedyncze frazy, aforystycznie, trochę gesty neoklasyczne może to jakieś kryptocytaty), no i gdzieś też drobna wisienka pogłosu dla smyczków (minimalnego, ale okropnie sztucz-nego). Tak jak w poprzednim utworze Krupo-wicza, znów słychać brak szczególnego po-mysłu na połączenie dwóch. Stopniowo głosu i dźwięków z niego jest coraz więcej, nikną pod nimi instrumenty, które często grają po-jedyncze frazy, aforystycznie, trochę gesty neoklasyczne (a może to jakieś kryptocyta-ty), no i gdzieś też drobna wisienka pogłosu dla smyczków minimalnego, ale okropnie. Tak jak w poprzednim utworze Krupowicza, znów słychać brak szczególnego pomysłu na połą-czenie dwóch.

Page 40: Vinyl

Niedługo

pojawiły się

pojedyncze uderzenia, bez

jakiejś

szczególnej barwy,

raczej po prostu

basowe odgłosy,

porozrzucane były między

cztery głośniki,

co jakiś czas sugerując,

że może pojawi się

RYTM.

40

Tak jak w poprzednim utworze Krupowicza, znów słychać brak szczególnego pomysłu na połączenie dwóch żywiołów w jedną, spójną kompozycję. Najlepszy utwór koncertu zo-stawiono na koniec, a był nim „Phrase and Fiction” (1994/5) Argentyńczyka Alejandro Viñao. Jego największą przewagę.

Względem poprzednich kompozycji wykorzy-stujących stanowił fakt, że warstwę elektro-niczną stanowiły dźwięki jakby ze smyczków wywiedzione, pochodzące z tej samej rodziny brzmieniowej i/lub fakturowej. Przypuszczam, że to faktycznie było źródłem, które poddano przetworzeniom, tutaj na szczęście udanym. Głównie zyskiwały one chropowate oblicze albo właściwości drapiące, z lekkimi odchyła.

r e p o r t a ż

Dwa utwory na taśmę były niezbyt do-bre, najlepiej o tym świadczy fakt, że gdy następnego dnia chciałem zanotować swoje wrażenia, to niewiele znalazłem w sobie do przelania na papier. Poetries Schaeffera po-chodzi z roku 1978 i to było słychać, przynaj-mniej jeśli chodzi o budowę. Odnośnie treści może trochę mniej, mój kajet podsuwa: to, co Oval przepuszcza przez sito – choć to znów skojarzenie raczej tak, żeby móc się w ogóle czegoś złapać, żeby nie pozostać bezradnym. Ogólnie elementy porozrzucane, bez ładu, od niechcenia, pourywane, tam „spat”, potem przez moment trochę mokro: plim-plum. Od-czuć od Elżbiety Sikory raczej nic nie będzie w stanie przywrócić mojej pamięci. Początek to kawalkada dźwięków perkusyjnych, jak ze starej dobrej muzyki konkretnej, potem było już lepiej, ale teraz nie mam pojęcia, co to le-piej oznaczało w przełożeniu na materię mu-zyczną. Wiem, że były fragmenty mówione, ale tak niewyraźnie, że nie dało się zrozumieć słów, co mnie trochę męczyło.

Pomiędzy tymi utworami dostaliśmy ko-lejnego Krupowicza: „Tylko Beatrycze” (1988) na amplifikowany kwartet i taśmę. A może raczej: dostaliśmy kolejnym Krupowiczem, bo dzieło to, inspirowane fragmentem wiersza Lechonia, było dla mnie tak celnie wymierzo-nym ciosem wrażliwości estetycznej zupełnie mi obcej, że ledwo (powstrzymując śmiech) przetrwałem drugą rundę z polskim kompo-zytorem. Taśma zawiera przetwarzany głos kobiecy wypowiadający słowa, przetwarzany od pierwszej chwili i na potęgę. Czuć zachwyt możliwościami przekształceń metaliczne re-zonowanie, przecieranie szumami, pogłosy. i brak zahamowań w posługiwaniu się nimi („a co będzie jak to echo trochę spitchuje-my”), a nawet chwilami podejrzewałem twór-cę o nieprzysłuchwanie się efektom operacji.

Jedynie ciekawie jest, gdy z głosu wyciągane są niedługie pulsy-drony, znów zaleta nagło-śnienia, które pozwala przynajmniej napawać się niskimi częstoliwościami niewspółmierny-miod dawien dawna.

Stopniowo głosu i dźwięków z niego jest coraz więcej, nikną pod nimi instrumenty, które często grają pojedyncze frazy, afory-stycznie, trochę gesty neoklasyczne (a może to jakieś kryptocytaty), no i gdzieś też drobna wisienka pogłosu dla smyczków (minimalnego, ale okropnie sztucznego). Tak jak w poprzed-nim utworze Krupowicza, znów słychać brak szczególnego pomysłu na połączenie dwóch żywiołów w jedną, spójną kompozycję. Naj-lepszy utwór koncertu zostawiono na koniec, a był nim „Phrase and Fiction” Argentyńczyka Alejandro Viñao.

Jego największą przewagę względem po-przednich kompozycji wykorzystujących sta-nowił fakt, że warstwę elektroniczną stano-wiły dźwięki jakby ze smyczków wywiedzione, pochodzące z tej samej rodziny brzmieniowej lub fakturowej. Przypuszczam, że to faktycz-nie było źródłem, które poddano przetwo-rzeniom, tutaj na szczęście udanym. Głów-nie zyskiwały one chropowate oblicze albo właściwości drapiące, z lekkimi odchyłami ku drażniącym. Często, zwłaszcza w pierwszej części, zdarzało się tak, że elektronika szła bardzo blisko gry instrumentu, splatając się z nim i odchylając. Tutaj też lokalnie zdarzały się delikatne rytmy, podczas gdy druga część była bardziej spokojniejsza niż inni, których znała i kochała. Często, zwłaszcza w pierw-szej części, zdarzało się tak, że elektronika szła bardzo blisko gry instrumentu, splatając się. z nim i odchylając.Początek to kawalkada dźwięków perkusyjnych, jak ze starej dobrej muzyki konkretnej, potem było już lepiej, ale teraz nie mam pojęcia, co to „lepiej” oznacza.

Page 41: Vinyl

41

Wątek utworu, co trochę polepszyło moją opinię o kompozycji – wolę klamrę spinają-cą niż stempel zamykający. Dwa utwory „na taśmę” były niezbyt dobre, najlepiej o tym świadczy fakt, że gdy następnego dnia chcia-łem zanotować swoje wrażenia, to niewiele znalazłem w sobie do przelania na papier.

Poetries Schaeffera pochodzi i to było słychać, przynajmniej jeśli chodzi o budowę. Odnośnie treści może trochę mniej, mój kajet podsuwa: „to, co Oval przepuszcza przez sito” – choć to znów skojarzenie raczej tak, żeby móc się w ogóle czegoś złapać, żeby nie pozo-stać bezradnym. Ogólnie elementy porozrzu-cane, bez ładu, od niechcenia, pourywane, tu jakieś, tam potem przez moment trochę mo-kro: plim-plum. Początek to kawalkada dźwię-ków perkusyjnych, jak ze starej dobrej muzyki konkretnej, potem było już lepiej gorzej nie ale teraz nie mam pojęcia, co to „lepiej” ozna-czało w przełożeniu na materię muzyczną (za-notowałem, że było „miękko”. Wiem, że były fragmenty mówione, ale tak niewyraźnie, że nie dało się zrozumieć słów, co mnie trochę

męczyło. Pomiędzy tymi utworami dostali-śmy kolejnego Krupowicza: „Tylko Beatrycze” na amplifikowany kwartet i taśmę. A może raczej: dostaliśmy kolejnym Krupowiczem, bo dzieło to, inspirowane fragmentem wier-sza Lechonia, było dla mnie tak celnie wy-mierzonym ciosem wrażliwości estetycznej zupełnie mi obcej, że ledwo (powstrzymując śmiech) przetrwałem drugą rundę z polskim kompozytorem, zawiera przetwarzany głos kobiecy wypowiadający słowa, przetwarzany od pierwszej chwili i na potęgę. Czuć zachwyt możliwościami przekształceń (metaliczne re-zonowanie, przecieranie szumami, pogłosy) i brak zahamowań w posługiwaniu się nimi

Potężne nagłośnienie chwilami

zdmuchiwało grzywkę emo-dzieciaków.

Na tle w większości sztywnych Niemców wyglądaliśmy pewnie trochę egzotycznie, ale trudno było przestać tańczyć!

r e p o r t a ż

Dwa utwory na taśmę były niezbyt dobre, najlepiej o tym świadczy fakt, że gdy następ-nego dnia chciałem zanotować swoje wraże-nia, to niewiele znalazłem w sobie do przela-nia na papier.

Pochodzi z roku tego i to było słychać, przynajmniej jeśli chodzi o budowę. Odnośnie treści może trochę mniej, mój kajet podsuwa: Ogólnie elementy porozrzucane, bez ładu, od niechcenia, pourywane, tu jakieś, tam, potem przez moment trochę mokro: plim-plum. Po-czątek to kawalkada dźwięków perkusyjnych, jak ze starej dobrej muzyki konkretnej, potem było już lepiej, ale teraz nie mam pojęcia, co to „lepiej” oznaczało w przełożeniu na mate-rię muzyczną zanotowałem, że było. Wiem, że były fragmenty mówione, ale tak niewyraź-nie, że nie dało się zrozumieć słów, co mnie trochę męczyło.

Pomiędzy tymi utworami dostaliśmy ko-lejnego Krupowicza tylko Beatrycze na ampli-fikowany kwartet i taśmę. A może raczej: do-staliśmy kolejnym Krupowiczem, bo dzieło to, inspirowane fragmentem wiersza Lechonia, było dla mnie tak celnie wymierzonym ciosem wrażliwości estetycznej zupełnie mi obcej, że

.Tak czy inaczej, rozpoczęło się od „Lisboa,

tramway 28, Hommage á Fernardo Pessoa” Sikory na taśmę i saksofon altowy i soprano-wy (grała Dorota Samsel). Niestety, ta kom-pozycja też nie wryła mi się zbytnio w pamięć. Saksofon zaczął szmerowo-oddechowo, ale potem już w zasadzie regularne.

Z taśmy, no tak, były jakieś nagrania te-renowe, zapewne ze stolicy Portugalii, tra-sy słynnego tramwaju. Hm, trudna sprawa, kształceniami, osiągając unikalną formę neo-kiczu. Dźwięki były zdecydowanie cyfrowe, w pierwszych minutach jakby się zacinały albo były przypadkowo pauzowane, a potem....hm, też się coś z nimi chyba działo... Dźwięki były zdecydowanie cyfrowe, w pierwszych minu-tach jakby się zacinały albo były przypadkowo pauzowane, a potem....hm, też się coś z nimi chyba działo. Coś dobrego intensywnego.

Page 42: Vinyl

42

Na płytach Shaw może śpiewać, jakby był był na kacu i zjeździe, ale jak przyjdzie co do czego, potrafi też krzyknąć. Drugi kawa-łek i „Fight Sounds Part 1", o którym marzy-łem. Chropowaty syntezator, taneczny beat i hipnotyczny wokal rozprzestrzeniły się po ścianach, wprawiając je w drżenie, a nas – w rytmiczne bujanie. Na tle w większości sztywnych Niemców wyglądaliśmy pewnie trochę egzotycznie, ale trudno przestać tań-czyć, gdy zaczynają grać genialny "Dancers", który kojarzy mi się z Bauhausem w wyimagi-nowanym remiksie Kraftwerk. Motoryczny, nieco funkujący bas, skrzecząca psychodeliczna gitara, obłędna nowofalowa rytmika i Shaw śpiewający w nonszalanckiej manierze – krótko mówiąc, killer.

(“a co będzie jak to echo trochę spitchuje-my”), a nawet chwilami podejrzewałem twór-cę o nieprzysłuchwanie się efektom operacji. Jedynie ciekawie jest, gdy z głosu wyciągane są niedługie pulsy-drony, znów zaleta nagło-śnienia, które pozwala przynajmniej napawać się niskimi częstoliwościami.

Stopniowo głosu i dźwięków z niego jest coraz więcej, nikną pod nimi instrumenty, które często grają pojedyncze frazy, afory-stycznie, trochę gesty neoklasyczne (a może to jakieś kryptocytaty), no i gdzieś też drobna wisienka pogłosu dla smyczków (minimalnego, ale okropnie sztucznego). Tak jak w poprzed-nim utworze Krupowicza, znów słychać brak szczególnego pomysłu na połączenie dwóch żywiołów w jedną, spójną kompozycję.

Najlepszy utwór koncertu zostawiono na koniec, a był nim „Phrase and Fiction” (1994/5) Argentyńczyka Alejandro Viñao.

Jego największą przewagę względem po-przednich kompozycji wykorzystujących sta-nowił fakt, że warstwę elektroniczną stano

Dźwięki wiły dźwięki jakby ze smyczków wywiedzione, pochodzące z tej samej rodziny brzmieniowej i/lub fakturowej. Przypuszczam, że to faktycznie było źródłem, które poddano przetworzeniom, tutaj na szczęście udanym. Głównie zyskiwały one chropowate oblicze albo właściwości drapiące, z lekkimi odchyła-mi ku drażniącym (tzn. „nie-tak-ładnie”).

Często, zwłaszcza w pierwszej części, zdarzało się tak, że elektronika szła bardzo blisko gry instrumentu, splatając się z nim i odchylając. Tutaj też lokalnie zdarzały się de-likatne rytmy, podczas gdy druga część była spokojniejsza. To dlatego, że choć generalnie bardziej wypełniona dźwiękami, to były one stateczne, smyczki grały długie frazy, raczej płaskie, a elektronika zeszła na dalszy plan. Trzecia część znów żywsza, ogólnie nie tak, jak pierwsza, poza samym finałem, gdzie po-wrócił wcześniej obecny motyw, co może po-zwala go uznać za temat? Najważniejsze jed-nak, że Viñao przekonał mnie, że miał coś do powiedzenia, a utwór brzmiał sensownie jako całość najwążniejszą.

Tak czy inaczej, rozpoczęło się od „Lisboa, tramway 28, Hommage á Fernardo Pessoa” (1998) Sikory na taśmę i saksofon altowy i so-pranowy (grała Dorota Samsel). Niestety, ta kompozycja też nie wryła mi się zbytnio w pa-mięć. Saksofon zaczął szmerowo-oddechowo,

Potem było już lepiej – zaprezentowany został elektroniczny „Styl” Davida Berezana, opierający się głównie na dźwiękach nagra-nych w fabryce. Utwór miał faktycznie indu-strialny charakter, wiele w nim było mroku, chropowatych powierzchni, podpieranych bardzo niskimi dudnięciami, przesuwami, chwilami można się było poczuć jak w środku olbrzymiej maszyny. Choć naprawdę dobrze by było, gdyby udało się wywołać wrażenie ruchu elementów niezależnie od siebie się ru-szających i kołujących coraz dalej i dalej.

Następnym punktem był występ Macieja Walczaka, który na żywo operował dźwiękiem i obrazem (a nosiło to nazwę „Terapia 12/1”). Z początku wydawało się, że może być cieka-wie, a przynajmniej zabawnie (w dobrym sen-sie), gdy na ekranie pojawił się pan w robo-

czym stroju na wysięgniku obok drzewa. Było to dość zaskakujące, bo zwykle raczej w roli wizualizacji oglądamy bezpieczną abstrakcję, a tutaj takie coś, jak zdjęcie z dodaktu lokalne-go jakiejś gazety. No ale później Walczak zre-zygnował z figuratywności, gdzieś tam wpla-tał kształty, ale wszystko zalewał kolorowymi płaszczyznami, prostymi przekształceniami.

osiągając unikalną formę neo-kiczu. Dźwięki Były zdecydowanie cyfrowe, w pierwszych minutach jakby się zacinały albo były przy-padkowo pauzowane, a potem....hm, też się coś z nimi chyba działo...

Muszę przyznać, że z nadzieją wyczekiwa-łem kolejnej odsłony Viñao, którą był elek-troniczny „The World we Know” teraz. Gdy spadły one hip-hopowe bity i bas przesuwał się po podłodze, byłem naprawdę zaskoczo-ny, ale i ucieszony. Oczywiście, nie był to wy-bitny utwór, ani też wielce oryginalny chwyt,

r e p o r t a ż

polecam opis tutaj http://www.vinao.com/The%20World%20We%20Know.html

Page 43: Vinyl

http://www.musicaelectronicanova.pl/

43

W pewnym momencie cała ta wiązka nitek została spleciona w grube włókno, które zachowało ich przejrzystość, przy tym na trochę wytyczyło zdecydowany szlak, po chwili jednak zostało poluzowane.

r e p o r t a ż

Dwa utwory na taśmę były niezbyt dobre, najlepiej o tym świadczy fakt, że gdy następ-nego dnia chciałem zanotować swoje wraże-nia, to niewiele znalazłem w sobie do przela-nia na papier. Poetries Schaeffera pochodzi z roku 1978 i to było słychać, przynajmniej jeśli chodzi o budowę. Odnośnie treści może trochę mniej, mój kajet podsuwa: to, co Oval przepuszcza przez sito – choć to znów skoja-rzenie raczej tak, żeby móc się w ogóle czegoś złapać, żeby nie pozostać bezradnym. Ogólnie elementy porozrzucane, bez ładu, od niechce-nia, pourywane tam, potem przez moment trochę mokro: plim-plum. Odczuć od Elżbie-ty Sikory raczej nic nie będzie w stanie przy-wrócić mojej pamięci. Początek to kawalkada dźwięków perkusyjnych, jak ze starej dobrej muzyki konkretnej, potem było już lepiej, ale teraz nie mam pojęcia, co to lepiej oznaczało w przełożeniu na materię muzyczną. Wiem, że były fragmenty mówione, ale tak niewy-raźnie, że nie dało się zrozumieć słów, co mnie trochę męczyło.

Pomiędzy tymi utworami dostaliśmy ko-lejnego Krupowicza: „Tylko Beatrycze” też ona ma na amplifikowany kwartet i taśmę. A może raczej: dostaliśmy kolejnym Krupowiczem, bo dzieło to, inspirowane fragmentem wiersza Lechonia, było dla mnie tak celnie wymierzo-nym ciosem wrażliwości estetycznej zupełnie

mi obcej, że ledwo powstrzymując śmiech przetrwałem drugą rundę z polskim kompo-zytorem. Taśma zawiera przetwarzany głos kobiecy wypowiadający słowa, przetwarzany od pierwszej chwili i na potęgę. Czuć zachwyt możliwościami przekształceń metaliczne re-zonowanie, przecieranie szumami, pogłosy. i brak zahamowań w posługiwaniu się nimi, a nawet chwilami podejrzewałem twórcę o nieprzysłuchwanie się efektom operacji. Jedynie ciekawie jest, gdy z głosu wyciągane są niedługie pulsy-drony, znów zaleta nagło-śnienia, które pozwala przynajmniej napawać się niskimi częstoliwościami niewspółmierny-miod dawien dawna.

Stopniowo głosu i dźwięków z niego jest coraz więcej, nikną pod nimi instrumenty, które często grają pojedyncze frazy, afory-stycznie, trochę gesty neoklasyczne (a może to jakieś kryptocytaty), no i gdzieś też drobna wisienka pogłosu dla smyczków minimalnego, ale okropnie sztucznego. Tak jak w poprzed-nim utworze Krupowicza, znów słychać brak szczególnego pomysłu na połączenie dwóch żywiołów w jedną, spójną kompozycję. Naj-lepszy utwór koncertu zostawiono na ko-niec, a był nim on. Jego największą przewagę względem poprzednich kompozycji wykorzy-stujących stanowił fakt, że warstwę elektro-niczną stanowiły dźwięki jakby ze smyczków wywiedzione, pochodzące z tej samej rodziny

brzmieniowej lub fakturowej. Przypuszczam, że to faktycznie było źródłem, które poddano przetworzeniom, tutaj na szczęście udanym. Głównie zyskiwały one chropowate oblicze albo właściwości drapiące, z lekkimi odchyła-mi ku drażniącym. Często, zwłaszcza w pierw-szej części, zdarzało się tak, że elektronika szła bardzo blisko gry instrumentu, splatając się z nim i odchylając. Tutaj też lokalnie zdarzały się delikatne rytmy, podczas gdy druga część była bardziej spokojniejsza niż inni, których znała i kochała. Często, zwłaszcza w pierw-szej części, zdarzało się tak, że elektronika szła bardzo blisko gry instrumentu, splatając się. z nim i odchylając.Początek to kawalkada dźwięków perkusyjnych, jak ze starej dobrej muzyki konkretnej, potem było już lepiej, ale teraz nie mam pojęcia, co to „lepiej” ozna-cza.ło w przełożeniu na materię muzyczną (zanotowałem, że było „miękko”). Wiem, że były fragmenty mówione, ale tak niewyraź-nie, że nie dało się zrozumieć słów, co mnie trochę męczyło bardzo. Tak jak w poprzed-nim utworze Krupowicza, znów słychać brak szczególnego pomysłu na połączenie dwóch żywiołów w jedną, spójną kompozycję. Naj-lepszy utwór koncertu zostawiono na koniec, a był nim „Phrase and Fiction” Argentyńczyka Alejandro Viñao. Jego największą przewagę.Względem poprzednich kompozycji wykorzy tujących stanowił fakt, że warstwę elektro-niczną stanowiły dźwięki jakby ze smyczków wywiedzione, pochodzące z tej samej rodziny brzmieniowej lub fakturowej. Przypuszczam, że to faktycznie było źródłem, które poddano przetworzeniom, tutaj na szczęście udanym. Głównie zyskiwały one chropowate oblicze albo właściwości drapiące, z lekkimi odchyła. Przypuszczam, że to faktycznie było źródłemi przyczyną a nawet skutkiem wszystkiego co się zdarzyło ostatnio, to co widzieli.

Page 44: Vinyl

44i m p r e z a

Page 45: Vinyl

http://www.myspace.com/hhmdjs

http://www.myspace.com/junkiepunks JUNKIE PUNKS Yapa & Pendzel, czyli JP na 100% ! DEZET

LINE UP HUNGRY HUNGRY MODELS http://www.myspace.com/dezetpl

45

Po raz pierwszy w Krakowie mamy za-szczyt gościć owiany sławą grający u boku największych gwiazd sceny electro/fidget/bass, rezydentów Warszawskiego Klubu 55, HUNGRY HUNGRY MODELS! Którzy zagoszczą w klubie Caryca, aby dać nam posmakować swych „super mocy”. HHM Warszawski duet działający prężnie na scenie klubowej od 4 lat, gościł tak znanych i lubianych przez nas wykonawców jak chociażby: Drop The Lime, Chewy Chocolate Cookies, też Stereoheroes, Detboi itd. Mają za sobą udane występy w licznych klubach w całym kraju jak i festi-wale Heineken Open’er, też Off Myslowice i Francophonic. Wspierać ich bądą Junkie Punks (Yapa&Pendzel) oraz Dezet (Organauts).

Jestesmy Hungry Hungry Models i mamy supermoce. Potrafimy obezwladnic kazde-go pozytywna energia, potrafimy sprawic, ze wszyscy wpadaja w balns. Widzimy tez przez ubrania, ale to nasza mala tajemnica. Walczymy z klubowym zlem od czterech lat, chroniac ludzkosc przed nuda minimali, elec-troclashu, strywializowanego house’u. Zlo czai sie wszedzie, dlatego scigalismy je po klubach calej Polski i na festiwalach Heineken Open’er, Off Myslowice oraz też Francophonic. Nadszedl czas, by stanac w obronie klubowiczów ca-lej Europy. Nasza tajna kwatera znajduje sie w warszawskim Klubie 55, który staje sie baza wypadowa dla smietanki swiatowych super-bohaterów. Walczyliśmy ramię w ramię wraz z Drop The Lime’m, oraz Drums of Death, tak oraz Chewy Cocolate Cookies, Stereoheroes, Blattą & Ineshą, Jaymo & Andy George’em,

i m p r e z a

B E A T G O E S B O O M V O L . 3 ! / H U N G R Y H U N G R Y M O D E L S /

Detboi’em, Manaią... Walka zdaje sie byc nie-równa, a przeciwnik zawziety, ale w naszych superrekawach mamy hiperasy - fidget, tech-no, mocarny bas i piano staby. Yo także na-sza dewiza! Oni u nas grali (albo my z nimi:)): Blatta & Inesha, The Bloody Beetroots, Boy 8-Bit, Detboi, Discodust DJs, też Drop The Lime, DJ Manaia, też Drums Of Death, Duke Dumont, też Jaymo & Andy George, potem Kesh, Kollektiv Turmstrasse, potem Plimsouls, Robertem Babiczem, Sidem Le Rock,oraz The Squatters, Stereoheroes, Tronik Youth, Zhiguli.

Krakowski dj, miłośnik pięknych kobiet, mocnych alkoholi i muzyki, dobrej bassowej muzyki! Swoją przygodę z djką zaczynał od prezentacji szeroko pojętego spektrum mu-zyki drumandbass. Od bardziej lajtowych liquidowych dźwięków, po ciężkie technicz-nie dźwięki technoidu. Oni też jednocześnie wielki zapaleniec muzyki 2step/uk garage, co z czasem zaowocowało zajawka na bas-sline! Obecnie jego sety to szalona mieszan-ka ciężkiego fidgetowego bassu, wesołego, pozytywnego garażu, oraz nieco bardziej szalonego basslineu. Rezydent krakowskie-go klubu Folia, gdzie z pasją rozwija swoje bassowe zajawki. Twórca ten był cieszące-go się nie małym zainteresowaniem cyklu imprez „heavy bass session”, którzy gościli i witali wszystkich innych dj.

http://www.myspace.com/organauts

FOTO:Moscva http://picasaweb.go-ogle.pl/transformator-toroidalny

Miejsce: Caryca ul.Wielopole 15 Krakow Muzyka: Electro/Fid-get/Bass/ElectroPunk Start: 21:00 Wjazd: Free/Selekcja

Page 46: Vinyl

46

Nasz cel jest prosty. Obraz, który przytłacza swoim rozmachem. Dźwięk, który można poczuć na skórze. Ich zespolenie jako kwintesencja pełni.

Page 47: Vinyl

47

1 9 – 2 2l i s t o p a d a

2 0 0 9P l a t e a u x // // F e s t i v a l

Rzeczywistość nie po raz pierwszy zakwestionowała nasze mniemania.

W dobie internetu i nowych mediów połącze-nie dźwięku z obrazem zyskało nowy wymiar. Rzeczywistość nie po raz pierwszy zakwestio-nowała nasze mniemania. Otóż okazało się, że oko i ucho to coś więcej niż jedna z wielu konfiguracji zmysłowych. To w rzeczy samej monolit, odrębna forma doznania zrodzona z syntezy. Oko i ucho to nowy, XXI-wiecz-ny zmysł. Początki były intensywne, pełne entuzjazmu i zabawy nowym wynalazkiem. Niemniej złota era wideoklipów przeszła do lamusa wraz ze zmianą formuły muzycznych stacji i ograniczeniem budżetów promocyj-nych firm fonograficznych.

Narastała też coraz silniejsza potrzeba, aby upomnieć się o jakość sztuki i kultury au-diowizualnej, promować jej awangardę, a nie epigonów. Nasz cel jest prosty. Obraz, który przytłacza swoim rozmachem. Dźwięk, który

można poczuć na skórze. Ich zespolenie jako kwintesencja pełni. Rozgrzane do czerwono-ści kable wioną muzyką, a dźwięk wybrzmie-wa w nozdrzach i na podniebieniu. Stawiamy na dobry smak, na synestezję zmysłów i nie-powtarzalność wrażeń.

Festiwal form audiowizualnych Plateaux Festival to wydarzenie unikatowe w skali eu-ropejskiej, porównywalne do tak uznanych oraz też rozpoznawalnych przedsięwzięć jak niemieckie Transmediale czy austriacka Ars Electronica. Festiwal ma wyraźnie zarysowa-ny profil: zajmuje nas obraz opleciony w har-monie, dźwięk pogłębiony graficznym przed-stawieniem. Eksperymentalne formy filmowe towarzyszą progresywnym brzmieniom, a ich interakcja i wzajemne oddziaływanie to esen-cja inicjatywy, jakże wielkiej. Pada w Toruniu i Bydgoszczy był pierwszym tego typu wyda

r e p o r t a ż

Jakub Kos/autor tekstu/

Magdalena Lazar/autor fragmentów visuali/

Podpis pod ilustacją. Okazało się jednak, że to „Prolongement” Stanisława Krupowicza otwo-rzył koncert, którego formuła była następująca: kompozycje na kwartet smyczkowy

Page 48: Vinyl

48

Naprzeniem w Polsce, tak silnie skoncen-trowanym na wszelkich formach „audiowizu-alności”. Od razu też okazał się wielkim suk-cesem. Dobór artystów, oparty na rozległych kontaktach i partnerskich umowach z najlep-szymi ośrodkami sztuki, złożyły się na pełen intrygujących punktów ich programu. Licznie zgromadzona publika zgotowała zaproszo-nym wykonawcom gorące przyjęcie, a zain-teresowanie mediów zapewniło festiwalowi dobry start i należną rozpoznawalność w naj-bliższych latach. Tegoroczna edycja pokazała na co ją stać w przyszłości mam nadzieje bę-dzie. Tegoroczna edycja – w poszerzonej czte-rodniowej formule – odbędzie się z jeszczee większym rozmachem rzez lata wyuczonych.

Debiut jest ostatnim numerem w katalogu stawiającego na eksperymenty, upadłego la-belu Mille Plateaux. Praca dyplomowa doty-cząca aranżacji wymusiła na klasycznym mu-zyku zakup prostego syntezatora.

Na przekór temu co uważali starożytni, ruchy ciała nader rzadko stymulują pracę mó-zgu. Sportowcy nie myślą o niczym innym niż dokładne wykonanie przez lata wyuczonych sekwencji, bijatyki niespecjalnie angażują in-telekt, a tańczących nie pochłania nic ponad miłe spędzanie czasu. „Four to the floor” nie-kiedy jednak potrafi zmusić do zastanowienia, a wielowarstwowa muzyka rozrywkowa po-budza nie tylko mięśnie. Alan Abrahams uro-dził się w Afryce, gdzie za rytmem. Misternie ułożone stopy i werble odpowiadały za porzą-dek świata w równym stopniu jak za dobre sa-mopoczucie uczestników „zabawy”. Przepro-wadzka do Portugalii, skąd potem przeniósł się do Berlina, nie zabiła w młodym muzyku owego tradycyjnego podejścia do dźwięku. Wydający również pod pseudonimem Porta-ble, Bodycode od lat tworząc taneczne kom-pozycje, splata melodyjne partie basu z wielo-warstwową, eksperymentalną produkcją. To właśnie w należącej do Sama Valenti michi-gańskiej oficynie Abrahams łączy „techniczną” rytmikę z popowymi wokalami.

To kolejne wyróżnienie RA dla polskiej imprezy po krakowskim Unsoundzie, który w październiku uplasował się na drugim miejscu w rankingu RA.Polska staje się wylęgarnią coraz ciekawszych europejskich festiwali - piszą dziennikarze Resident Advisora, którzy w lineupie Plateaux polecają szczególnie występ Fennesza. Czytajcie więcej na

http://www.residentadvisor.net/feature.aspx?id=104

W konserwatorium swoją muzyczną dro-gę rozpoczynał artysta, którego debiut jest ostatnim numerem w katalogu stawiającego na eksperymenty, upadłego labelu Mille Pla-teaux. Praca dyplomowa dotycząca aranżacji wymusiła na klasycznym muzyku zakup pro-stego syntezatora. Wraz z urządzeniem przy-szła fascynacja elektroniką.

Niemiecki producent, kompozytor i sakso-fonista swoje odmienne stylistyczne oblicza prezentuje w takich projektach jak ambien-towy Werke czy progresywny Solid Minute. Grywa również jako muzyk sesyjny, kompo-nuje ścieżki dźwiękowe dla teatru i telewizji, a także naucza. Jednak to swoje eksperymen-talne, elektroniczne wcielenie sygnuje imie-niem i nazwiskiem. Jak sam podkreśla w wy-wiadach, to właśnie w albumach wydanych dla Mille Plateaux, Resopal czy zapowiadanej na ten rok płycie dla Neo Ouija, realizuje się najbardziej. Niemiecki producent, kompozy-tor i saksofonista swoje odmienne stylistycz-ne oblicza prezentuje w takich projektach jak ambientowy Werke czy progresywny Solid Minute uznany jako muzyk secesyjny.

r e p o r t a ż

Podpis pod ilustacją. Niedawno wydanego drugiego albumu, ale też specjalnie przez siebie przygotowane wizualizacje pod pseudonimem Portable.

Page 49: Vinyl

49

W każdym śmiechu jest jakiś dramat. Mniejszy bądź większy, ale jest. W utworze „O”, który opowiada o głównym wydarzeniu, do którego dążyłem, mówię w taki sposób, w jaki to się działo. Śmiałem się zbrodni pro-sto w twarz, nie zważając na konsekwencje. Wszystko odbywało się na pełnym luzie, we-dług planu. Świetnie się bawiłem. Myślę, że Twoimi wynurzeniami w końcu zainteresuje się policja. Nie wiadomo, czy będziesz miał wtedy czas na prezentację materiału z „Verge” na żywo... Jestem przygotowany do opowiedze-nia całej historii. Mam pełen plan scenografii, są wszelkie materiały, które jednak wymagają zaangażowania i dobrych chęci ze strony osób pracujących w miejscach koncertów, bądź or-ganizatorów takich wydarzeń.

W innych przypadkach, których spodzie-wam się więcej, będzie to uproszczona forma, w której zawarte będą główne motywy z „Ver-ge” wraz ze spojrzeniem na tę historię przez pryzmat osobowości Sergio Oo Aaaa. Wraca-jąc do pierwszej wersji. Opowiedzenie o tym, co się wydarzyło, wymaga na pewno nieco teatralnej formy. Bardzo mi zależy na tym, żeby inni choćby na chwilę dotknęli krawędzi wydała nowa wytwórnia płytowa – Qulturap.>

Tegoroczna edycja – w poszerzonej czte-rodniowej formule – odbędzie się z jeszcze większym rozmachem. Pieczołowicie dopra-cowany program z pewnością przykuje uwagę nawet najbardziej wymagających. Bez wzglę-du na gatunkowe preferencje każdy znajdzie podczas tych intensywnych dni coś dla siebie. Jak przed rokiem poszczególne części festiwa-lu będą miały odmienny charakter. Różnorod-ni artyści, a co za tym idzie za każdym razem inna osobowość, inna stylistyka i odrębne formy wyrazu. Dodajmy, że wielu performe-rów wystąpi w Polsce po raz pierwszy. Inna Dziękuję - nie lubię. Pozostańmy przy muzyce: czasem sięgasz po bardziej klubowe bity – elec-tro w „Jar” czy house w „Fear”. Dlaczego? No to dam ci ten przepis na zimne nóżki po kró-lewsku. Potrzebujesz około 50-60 kilogramów kobiety. Ostre narzędzia. Trochę alkoholu. Nic nie mieszaj. Dobrze popieprz. Jajka wsadzone dobrze komponują się z zimnymi nóżkami. Za reakcje organizmu i twoje sumienie nie odpo-wiadam. Nie polecam. No właśnie: tak wyglą-da Twoje poczucie humoru, które prezentujesz również w tekstach z „Verge”...

W każdym śmiechu jest jakiś dramat. Mniejszy bądź większy, ale jest. W utworze

„O”, który opowiada o głównym wydarzeniu, do którego dążyłem, mówię w taki sposób, w jaki to się działo. Śmiałem się zbrodni pro-sto w twarz, nie zważając na konsekwencje. Wszystko odbywało się na pełnym luzie, we-dług planu. Świetnie się bawiłem, naprawdę. Myślę, że Twoimi wynurzeniami w końcu zain-teresuje się policja. Nie wiadomo, czy będziesz miał wtedy czas na to prezentację materiału z „Verge” na żywo... Jestem przygotowany do opowiedzenia całej historii. Mam pełen plan scenografii, są wszelkie materiały, które jed-nak wymagają zaangażowania i dobrych chęci ze strony osób pracujących w miejscach .

Niedawno wydanego drugiego albumu, ale też specjalnie przez siebie przygotowane wizualizacje pod pseudonimem Portable, Bo-dycode od lat tworząc taneczne kompozycje, splata melodyjne partie basu z wielowar-stwową, eksperymentalną produkcją. W kon-serwatorium swoją muzyczną drogę rozpo-czynał artysta, którego debiut jest ostatnim numerem w katalogu stawiającego na ekspe-rymenty, upadłego labelu Mille Plateaux. Pra-ca dyplomowa dotycząca aranżacji wymusiła na klasycznym muzyku zakup prostego.

r e p o r t a ż

Podpis pod ilustacją. Niedawno wydanego drugiego albumu, ale też specjalnie przez siebie przygotowane

wizualizacje pod pseudonimem Portable.

Niedawno wydanego drugiego albumu, ale też specjalnie przez siebie przygotowane wizualiza-cje pod pseudonimem Portable.

Page 50: Vinyl

50

Tegoroczna edycja – w poszerzonej czte-rodniowej formule – odbędzie się z jeszcze większym niebywałym rozmachem.

Na przekór temu co uważali starożytni, ruchy ciała nader rzadko stymulują pracę mó-zgu. Sportowcy nie myślą o niczym innym niż dokładne wykonanie przez lata wyuczonych sekwencji, bijatyki niespecjalnie angażują in-telekt, a tańczących nie pochłania nic ponad miłe spędzanie czasu. „Four to the floor” nie-kiedy jednak potrafi zmusić do zastanowie-nia, a wielowarstwowa muzyka rozrywkowa pobudza nie tylko mięśnie. Alan Abrahams urodził się w Afryce, gdzie za rytmem nada-wanym przez bębny zawsze stała głębsza idea. Misternie ułożone stopy i werble odpo-wiadały za porządek świata w równym stop-niu jak za dobre samopoczucie uczestników „zabawy”. Przeprowadzka do Portugalii, skąd potem przeniósł się do Berlina, nie zabiła w młodym muzyku owego tradycyjnego podej-ścia do dźwięku. Wydający również pod pseu-donimem Portable, Bodycode od lat tworząc.

Nagrywał dla takich wytwórni jak Scapel czy Perlon, jednak na stałe związany jest z sublabelem Ghostly International, Spectral Sound. To właśnie w należącej do Sama Va-lenti michigańskiej oficynie Abrahams łączy „techniczną” rytmikę z popowymi wokalami, a house’owy puls splata z gospelowym cie-płem. Na Plateaux Festival wystąpi jako kolej-ny reprezentant sceny muzycznej związanej z Ann Arbor, w ekskluzywnej odsłonie zapre-zentuje nie tylko soniczne dokonania.

Niedawno wydanego drugiego albumu, ale też specjalnie przez siebie przygotowane wizualizacje pod pseudonimem Portable, Bo-dycode od lat zbowiązania wobec jazzowych projektów i koncertowanie „instrumentalne” rzadko kiedy pozwala Tilmanowi Ehnhornowi na granie swych elektronicznych produkcji. Występ na Plateaux jest tym większa atrakcją dla miłośników „syntetycznego” wcielenia.

Niemiecki producent, kompozytor i sakso-fonista swoje odmienne stylistyczne oblicza prezentuje w takich projektach jak ambien-towy Werke czy progresywny Solid Minute. Grywa również jako muzyk sesyjny, kompo-nuje ścieżki dźwiękowe dla teatru i telewizji, a także naucza. Jednak to swoje eksperymen-talne, elektroniczne wcielenie sygnuje imie-niem i nazwiskiem. Jak sam podkreśla w wy-rząc taneczne kompozycje, splata melodyjne partie basu z wielowarstwową, eksperymen-talną produkcją. W konserwatorium swoją muzyczną drogę rozpoczynał artysta, które-go debiut jest ostatnim numerem w katalo-gu stawiającego na eksperymenty, upadłego labelu Mille Plateaux. Praca dyplomowa do-tycząca aranżacji wymusiła na klasycznym muzyku zakup prostego syntezatora. Wraz z urządzeniem przyszła fascynacja elektroni-ką. Zobowiązania wobec jazzowych projektów i koncertowanie „instrumentalne” rzadko kie-dy pozwala Tilmanowi Ehnhornowi na granie swych elektronicznych produkcji. Występ na Plateaux jest tym większa atrakcją dla miło-śników „syntetycznego” wcielenia muzyka. Nagrywał dla takich wytwórni jak scape czy Perlon, jednak na stałe związany jest z subla-belem Ghostly International, Spectral Sound. To właśnie w należącej do Sama Valenti.

r e p o r t a żNiedawno wydanego drugiego albumu, ale też specjalnie przez siebie przygoto-wane wizualizacje.

Page 51: Vinyl

51

Tegoroczna edycja – w poszerzonej czte-rodniowej formule – odbędzie się z jeszcze większym rozmachem. Pieczołowicie dopra-cowany program z pewnością przykuje uwagę nawet najbardziej wymagających. Bez wzglę-Dziękuję - nie lubię. Pozostańmy przy muzyce: czasem sięgasz po bardziej klubowe bity - elec-tro w „Jar” czy house w „Fear”. Dlaczego? No to dam ci ten przepis na zimne nóżki po kró-lewsku. Potrzebujesz około 50-60 kilogramów kobiety. Ostre narzędzia. Trochę alkoholu. Nic nie mieszaj. Dobrze popieprz. Jajka wsa-dzone dobrze komponują się z zimnymi nóż-kami. Za reakcje organizmu i twoje sumienie nie odpowiadam. Nie polecam. No właśnie: tak wygląda Twoje poczucie humoru, które prezentujesz również w tekstach z „Verge”... W każdym śmiechu jest jakiś dramat. Mniejszy bądź większy, ale jest. W utworze „O”, który opowiada o głównym wydarzeniu, do którego dążyłem, mówię w taki sposób, w jaki to się działo. Śmiałem się zbrodni prosto w twarz, nie zważając na konsekwencje. Wszystko od-bywało się na pełnym luzie, według planu. Świetnie się bawiłem.

„Techniczną” rytmikę z popowymi woka-lami, a house’owy puls splata z gospelowym ciepłem. Na Plateaux Festival wystąpi jako kolejny reprezentant sceny muzycznej zwią-zanej z Ann Arbor, w ekskluzywnej odsłonie zaprezentuje nie tylko soniczne dokonania

Niedawno wydanego drugiego albumu, ale też specjalnie przez siebie przygotowane wizualizacje. pod pseudonimem Portable, Bo-dycode od lat tworząc taneczne kompozycje, splata melodyjne partie basu z wielowarstwo-wą, eksperymentalną produkcją. W konser-watorium swoją muzyczną drogę rozpoczynał artysta, którego debiut jest ostatnim nume-rem w katalogu stawiającego na ekspery-menty, upadłego labelu Mille Plateaux. Praca dyplomowa dotycząca aranżacji wymusiła na klasycznym muzyku zakup prostego synteza-tora. Wraz z urządzeniem przyszła fascynacja elektroniką najwyzszej jakości.

Niemiecki producent, kompozytor i sakso-fonista swoje odmienne stylistyczne oblicza prezentuje w takich projektach jak ambien-towy Werke czy progresywny Solid Minute. Grywa również jako muzyk sesyjny, kompo-nuje ścieżki dźwiękowe dla teatru i telewizji. a także naucza. Jednak to swoje eksperymen-talne, elektroniczne wcielenie sygnuje imie-niem i nazwiskiem. Jak sam podkreśla w wy-

W każdym śmiechu jest jakiś dramat. Mniejszy bądź większy, ale jest. W utworze „O”, który opowiada o głównym wydarzeniu, do którego dążyłem, mówię w taki sposób, w jaki to się działo. Śmiałem się zbrodni prosto w twarz, nie zważając na konsekwencje. Wszystko od-bywało się na pełnym luzie, według planu. Świetnie się bawiłem. Myślę, że Twoimi wy-nurzeniami w końcu zainteresuje się policja. Nie wiadomo, czy będziesz miał wtedy czas na prezentację materiału z „Verge” na żywo.

Jestem przygotowany do opowiedzenia całej historii. Mam pełen plan scenografii, są wszelkie materiały, które jednak wymagają zaangażowania i dobrych chęci ze strony osób pracujących w miejscach koncertów, bądź or-ganizatorów takich wydarzeń. W innych przy-padkach, których spodziewam się więcej, bę-dzie to uproszczona forma, w której zawarte będą główne motywy z „Verge”.

Jestem przygotowany do opowiedzenia ca-łej historii od początku do końca tak jak było.

r e p o r t a ż

Podpis pod ilustacją. Niedawno wydane-go drugiego albumu, ale też specjalnie przez siebie przygotowane wizualizacje pod pseudonimem Portable.

Page 52: Vinyl

http://www.plateauxfestival.pl

52r e p o r t a ż

Page 53: Vinyl

http://www.tilmanehrhorn.com http://www.myspace.com/tilmanehrhorn

http://www.tilmanehrhorn.com http://www.myspace.com/tilmanehrhorn

http://www.myspace.com/benderbyetone

http://www.myspace.com/chrisherbert

http://www.myspace.com/svartegreiner

http://www.myspace.com/lusinespace http://lusineweb.com

http://www.myspace.com/rechenzentrum http://www.weisermusic.com/

http://www.myspace.com/ezekielhonigmusichttp://www.ezekielhonig.com

http://www.myspace.com/imonscott

53 r e p o r t a ż

Czołowi artyści sztuki audiowizualnej świata po raz pierwszy w Polsce:

glitterbug [IL/DE] + ronni shendar [IL],

tilman ehrhorn [DE],

byetone [DE],

lusine [US],

ezekiel honig [US],

imon scott [UK],

svarte greiner [NO],

W konserwatorium swoją muzyczną drogę rozpoczynał artysta,

deaf center [NO] + claudio sinatti [IT],

chris herbert [UK]

Page 54: Vinyl

http://www.myspace.com/sutekh2 http://www.context.fm

http://www.myspace.com/meglitterbug http://www.glitterbug.de

http://www.myspace.com/akufunkture http://www. musique-risquee.com/

http://www.myspace.com/svartegreiner http://deafcenter.net/sg

http://www.myspace.com/claudiosinatti http://www.claudiosinatti.com

54

Projekty specjalne prezentowane wyłącznie w ramach festiwalu lub jako nieliczne z prezentacji światowych:

akufen [CA], fennesz [AT] + lillevan [DE], deaf center [NO] + claudio sinatti [IT], bodycode [US], sutekh [US], snd [UK], the sight below [US] + simon scott [UK], tilman ehrhorn [DE] + geometria [PL], lawrence english [AU] + makino takashi [JP], kirk [PL] + jeffers egan [US]

http://www.myspace.com/fennesz

http://www.myspace.com/deafcenter http://www.deafcenter.net

http://www.myspace.com/thesightbelow

http://www.myspace.com/bodycodemusic

Page 55: Vinyl

http://www.myspace.com/kirkbandhttp://www.kirkband.pl

http://www.myspace.com/grandfathersradiohttp://www.fewquietpeople.com

55

http://www.myspace.com/deafcenter http://www.deafcenter.net

http://www.myspace.com/ghostlyinternational http://www.ghostly.com

http://www.myspace.com/rasternoton

– utp_ [DE], RÜTS [BE],

Vidos [DE], Audio.Visual [DE],

Attack on Silence [UK], Visual Music [IT],

When The Eye Flickers [IT], Few Quiet People [PL].

Projekcje filmów eksperymentalnych:

http://www.myspace.com/rspnnrechttp://www.flickr.com/photos/rozczoch

Page 56: Vinyl

56

Rzeczywistość nie po raz pierwszy zakwestionowała nasze mniemania.

Page 57: Vinyl

57

P a t e r n t n a

d ź w i ę k / r o z m a w i a m y z C O /

Przeciętnie inteligentny człowiek myśli, że hip-hop to muzyka dla debili.

MACIEJ KUJAWSKI, młody producent, który w 2004 zabłysnął debiutanckim album „!CO-MOC!”, prezentującym mało jeszcze wówczas znany w Polsce abstrakcyjny hip-hop. Obec-nie powraca z nową płytą – „Verge”, której Nowamuzyka.pl patronuje. Premiera stała się pretekstem do naszej rozmowy.

Wydarzeniem wyglądanym w sobotę był solowy występ Roberta Piotrowicza, jednak to było zwieńczenie dnia i żeby się tam zna-leźć, trzeba było przejść przez mniej lub bar-dziej niewygodną drogę krzyżową. Spóźniłem się nieco na pierwszy koncert, a organizatorzy zdążyli poczynić roszady w repertuarze, trze-ba było przejść przez mniej lub bardziej niewy-godną drogę krzyżową. Także przez jakiś czas myślałem (bo zaglądałem w program podany w katalogu), że właśnie wysłuchałem utwo-ru Bogusława Schaeffera, który był „całkiem okej”, co mnie zdziwiło, bo zwykle jest gorzej.

Okazało się jednak, że to „Prolongement” Stanisława Krupowicza otworzył koncert, któ-rego formuła była następująca: kompozycje na kwartet smyczkowy (w tej roli Kwartet Śląski) i elektronikę (taśmę, komputer) przeplatane utworami czysto elektronicznymi. Na „Prolon-gement” dotarłem w momencie, gdy dźwięki z komputera zaczęły się ujawniać w postaci delikatnego szumu, który przypominał odgłos maszyny do „mgły”, co sprawiło, że wyobra-żałem sobie, że elektronika jest takim dymem wpuszczanym między dźwięki instrumentów. Ta zasłona gęstniała, coraz bardziej zakrywa-ła smyczki, choć one wciąż pracują, pojawiają się metaliczne tarcia, jakby od przesuwania cienkich blach po sobie i na sobie , jakby nigdy nic się nie stało, a przecież stało i to wiele, a każdy o tym wiedział.Ba! Każdy.

r e p o r t a ż

Za reakcje

organizmu

i twoje sumienie

nie odpowiadam.

Nie polecam.

Paweł Gzyl/autor tekstu/

Magdalena Lazar/autor fragmentów visuali/

Podpis pod ilustacją.

Niedawno wydanego drugiego albumu, ale też specjalnie przez siebie przygotowane wizualiza-cje pod pseudonimem Portable.

Page 58: Vinyl

58

PG: Zacznijmy prowokacyjnie: Przeciętnie inteligentny człowiek, który widzi w telewizji kolesi poobwieszanych złotem, wokół których gibają się półnagie panienki, myśli, że hip-hop to muzyka dla debili. Co sprawiło, że Ty zafascynowałeś się tym ga-tunkiem? CO: Był wieczór. Jechałem moim nowym bmx-em z wypasionymi niebieskimi oponami i czar-ną ramą po uliczkach osiedlowych. Zatrzyma-łem się przy jednym z domów, gdzie jakieś dwa cienie rytmicznie bujały się do rapowego bitu. Nie wiem, czego słuchali, ale powiedzmy, że mógł być to Luniz – „I Got 5 On It”. Jeszcze nie wiedziałm, co to może być, jednak chwilę ich obserwowałem, po czym, podniecony, wró-ciłem do domu. Jakiś czas później odkryłem tajemnicę „dwóch cieni” podczas gry w kosza. Standard pełen. Rap. Kosz. Na sportowo. Nie było wtedy jeszcze dziwek i szampana, za mło-dy byłem. Co działo się później? Freestyle na złotym mikrofonie, skrecze na unitrze, loopo-wanie beatów na „jamniku”, NBA action, a po-tem gra w kosza przy dobrych klasykach. Więc może tu chodzi o ludzi? Pozdrawiam Jacka. Fascynacja samą muzyką przyszła później, jako następstwo tego, przy czym dorastałem. Wraz z wiekiem odkrywałem możliwości tego gatunku, nie przejmując się przy tym niekiedy tanimi zagrywkami w muzyce i prostymi tek-

r e p o r t a ż

Jakiś czas

później

odkryłem

tajemnicę

„dwóch cieni”

podczas gry

w kosza

RYTMTaki strzał. Jeszcze nie wiedziałem, co to może być.

Page 59: Vinyl

59

stami. Poznawałem różne inne gatunki, bardzo ważne dla mnie, bo wpływające na moje po-strzeganie muzyki, jednak hip-hop zawsze był i będzie mi najbliższy, łącznie z tym, w klipach do którego kolesie są poobwieszani złotem, a wokół nich gibają się półnagie panienki.

PG: Spokojnie - tylko żartowałem. (śmiech) Od początku swej działalności wyrobiłeś so-bie jednak opinię „dekonstruktora” hip-hopu. Na czym polega to „dekonstruowanie”? CO: Hip-Hop to bardzo szerokie pojęcie. Dla mnie, przede wszystkim jest rodzajem swo-body. Dlatego bardzo swobodnie poruszam się po nim, zachowując przy tym ducha wy-razistych rytmów. To „dekonstruowanie”, to najwyraźniej mój styl i postrzeganie produkcji muzycznej, która jest już tak głęboko we mnie, że każdy proces twórczy jest działaniem auto-matycznym. Ucząc się czegoś, za wszelką cenę robię to po swojemu, co często bardzo utrud-nia sprawę. Jednak w muzyce bardzo sobie to cenię bardzo. Już o tym mówiłem.

PG: Twoja pierwsza płyta – „!COMOC!” – wy-wołała entuzjastyczne reakcje – w tym pozy-tywną recenzję w prestiżowym „The Wire”. Dodało Ci to wiary w to, co robiłeś? CO: Dla 19-letniego chłopaka, który zamiast siedzieć w książkach obijał się przy muzyce, to był ogromny szok. Samo wydanie tego albumu było czymś zaskakującym. Pokuszę się nawet o stwierdzenie, że moja muzyka była dojrzal-sza ode mnie samego, co zrozumiałem cał-kiem niedawno. Docenienie płyty „!COMOC!” zajęło mi kilka lat, podczas gdy recenzentom zajęło to tylko chwilę. Nie wiedziałem nawet, jak ważnym pismem jest „The Wire”. Na okład-ce MF Doom i boom na Madvillain, a gdzieś w środku recenzja mojej płyty. Już nawet ten fakt był ważniejszy. Dopiero, kiedy znajomi

mówili, jak jest to prestiżowa sprawa, zaczą-łem rozumieć, że to nie tylko kilka zdań w zna-nej gazetce i byłem strasznie dumny z siebie. Jednak wiary mi to nie dodało, dlatego że ni-gdy mi jej nie brakowało. To, co robiłem i ro-bię, powstaje w warunkach lenistwa, jest bar-dzo „moje”, nie ma w tym myślenia „oby się udało” albo „na pewno się uda!”. Lubię mu-zykę, lubię się nią zajmować bez napięcia. Nie potrzebuję do tego specjalnych bodźców.

PG: Czy miałeś jakiś odzew ze strony pol-skiego środowiska hip-hopowego na swoją pierwszą płytę? CO: Zero. Nie spodziewałem się odzewu i na-dal się nie spodziewam.

PG:„!COMOC!” doskonale wpasował się w postmodernistyczną estetykę Mik.Musik. To dlatego chciałeś wydać go akurat w tej wytwórni? CO: W tamtym okresie Mik.Musik.!. to był je-dyny label w Polsce, który ceniłem. Poprzez brata Bartka (czyli 8rolek), poznałem Wojtka Kucharczyka, który dostrzegł w mojej muzyce potencjał i bardzo pomógł mi zrozumieć to, co sam robiłem. Nie dojrzałem do tego, ale miałem nad sobą pewną kontrole, która nie wymagała ode mnie kompromisów. Nie za-stanawiałem się nad wydaniem płyty w innej wytwórni. To było dla mnie oczywiste. Inne rozwiązania? Nie było nawet mowy. Wybór między „cipkowatymi” labelami, a jedyną wy-twórnią z „jajem” był prosty. Zanim wydałem „!COMOC!”, zobaczyłem kilka koncertów ludzi z Mik, doświadczając atmosfery, która bardzo mnie wciągała. Ludzie z publiczności, którzy krzyczeli „Dziadek, zarzuć jakiś beat!” tak mnie bawili, że proszę mi wierzyć, podobało mi się to. Czułem się wśród ludzi z Mik, jak w domu, do którego zawsze chciałem wrócić.

r e p o r t a ż

PG: Dwie swoje następne płyty opublikowa-łeś w formie mp3. To była celowa taktyka, czy zostałeś do tego zmuszony realiami rynku? CO: EP-ka „Vocvocvoc” z założenia miała być darmowym wydawnictwem. Był to chwilowy kaprys, który jak się później okazało, bardzo wpłynął na moje dalsze poczynania. „King`s Meal” jednak już miało inne założenia. Kiedy album był gotowy, okazało się, że albo muszę trochę poczekać, albo wydam go w mp3. Re-alia rynku, pieniądze, trudny czas. Jednak mnie to nie wystraszyło. Nie mamy wyjścia? Robi-my darmowo w mp3. Nigdy nie traktowałem wydawania muzyki zarobkowo, więc jedynym (ale w sumie dość sporym) minusem było to, że zabrakło radości z gotowego produktu - pły-ty, która w rękach jest motywem do uronienia kropli wzruszenia i kropli podniecenia.

PG: W międzyczasie założyłeś z Deuce zespół Cobula i didżejowałeś jako Sergio Oo Aaaa. Czy te doświadczenia wpłynęły jakoś na nowy materiał opublikowany na płycie „Verge”? CO: Cobula i Sergio Oo Aaaa to zbliżone pro-jekty, ponieważ są czystą rozrywką dla pu-bliczności, jak i dla mnie samego. Zajmując się muzyką, jako CO, zapominam o wszystkim. Jestem poza inspiracją dźwiękami. Wtedy liczą się tylko moje emocje, które za pomocą mu-zyki staram się nazywać. Jako Cobula i Sergio nasiąkam podłością, liczy się zabawa, staję się królem tego, co się dzieje i chcę być biczem na dupach swoich poddanych. Chcę ich poniżać i kazać stawać na głowie. Tutaj pojawia się ten wpływ. Jako CO oczyszczam się z tej podłości przed samym sobą, nie oczekując niczyjego wybaczenia. Jako CO oczyszczam się z tej pod-łości przed samym sobą, nie oczekując niczyje-go wybaczenia, które miało nadejść lub nie.To było najmniej ważne dla mnie.

Page 60: Vinyl

Za reakcje organizmu

i twoje sumienie

nie odpowiadam.

Nie polecam.

60

EP-ka „Vocvocvoc” z założenia miała być darmowym wydawnictwem. Był to chwilowy kaprys,

który jak się później okazało, bardzo wpłynął na moje dalsze poczynania.

Ta zasłona gęstniała, coraz bardziej zakry-wała smyczki, choć one wciąż pracują, poja-wiają się metaliczne tarcia, jakby od przesu-wania cienkich blach po sobie. Moment bez instrumentów, a potem powracała. Ekstra.

Okazało się jednak, którego formuła była następująca: kompozycje na kwartet smycz-kowy (w tej roli Kwartet Śląski) i elektronikę (taśmę, oraz komputer) przeplatane utwo-rami czysto elektronicznymi. Na „Prolonge-ment” dotarłem w momencie, gdy dźwięki z komputera zaczęły się ujawniać w postaci delikatnego szumu, który przypominał odgłos maszyny do „mgły”, co sprawiło, że wyobra-żałem sobie, że elektronika jest takim dymem wpuszczanym między dźwięki instrumentów.Ta zasłona gęstniała, coraz bardziej zakrywa, że wyobrażałem sobie, że elektronika jest.

micki chwyt – potrzebę zaakcentowania, że oto koniec, a na koniec coś się przecież musi stać. Potem dowiedziałem się, że podobny był początek utworu, co trochę polepszyło moją opinię o kompozycji wolę klamrę spinającą niż stempel zamykający. Dlatego też udałem się dopiero na ostatnie dwa dni imprezy, któ-re oferowały atrakcje bliższe właśnie temu drugiemu obszarowi. Dlatego też udałem się dopiero na ostatnie dwa dni imprezy, które oferowały atrakcje bliższe właśnie temu dru-giemu obszarowi.

r e p o r t a ż

„Bum” miało przynajmniej tą zaletę, że nie było punktowe, a ciekawie rozłożyste, rozwinęło się w bardzo niskie wybrzmienia, choć i tak odczuwałem to jako silnie akade-

W międzyczasie założyłeś z Deuce zespół Cobula i didżejowałeś jako Sergio Oo Aaaa. Czy te doświadczenia wpłynęły jakoś na nowy materiał opublikowany na płycie „Verge”? Co-bula i Sergio Oo Aaaa to zbliżone projekty, po-nieważ są czystą rozrywką dla publiczności, jak i dla mnie samego. Zajmując się muzyką, jako CO, zapominam o wszystkim. Jestem poza in-spiracją dźwiękami. Wtedy liczą się tylko moje emocje, które za pomocą muzyki staram się nazywać. Jako Cobula i Sergio nasiąkam podło-ścią, liczy się zabawa, staję się królem tego, co się dzieje i chcę być biczem na dupach swoich poddanych. Chcę ich poniżać i kazać stawać na głowie. Tutaj pojawia się ten wpływ. Jako CO oczyszczam się z tej podłości przed samym sobą, nie oczekując niczyjego wybaczenia.

Nie tak do końca. Przecież za „Verge” stoi zaskakujący koncept – historia szalonej na-miętności prowadzącej do... kanibalizmu. Czy ten fabularny zarys był pierwszy, a dopiero potem dopasowywałeś do jego klimatu mu-zykę? Fabuła była pierwsza, ponieważ jest to prawdziwa historia. Muzyka stała się ilustra-cją do wydarzeń, o których chciałem opowie-dzieć. Poza tym, nigdy nie myślę o tym, jak ma brzmieć moja muzyka. Nie głowię się nad nią, tylko realizuję to, co mi w głowie siedzi. Emo-cje, które dostarczyły mi doświadczenia „na krawędzi”, wystarczająco silnie pokierowały

całą pracą nad albumem. Większość utworów z „Verge” oparta jest

na kontraście – też z jednej strony masywne podkłady rytmiczne, a z drugiej rozwichrzo-na elektronika o soundtrackowym smaczku. Skąd ten pomysł? Jeśli tak to słyszysz, pewnie masz rację. Nie powinienem analizować swo-jej własnej muzyki. Nie chcę rozbijać czegoś skończonego na atomy. „Verge” postrzegam jako całość, która ma dla mnie wiele znaczeń pozamuzycznych.

Podpis pod ilustacją.

Niedawno wydanego

drugiego albumu, ale też

specjalnie przez siebie przy-

gotowane wizualizacje pod

pseudonimem Portable.

Page 61: Vinyl

61

W międzyczasie założyłeś z Deuce zespół Cobula i didżejowałeś jako Sergio Oo Aaaa. Czy te doświadczenia wpłynęły jakoś na nowy materiał opublikowany na płycie „Verge”? Co-bula i Sergio Oo Aaaa to zbliżone projekty, po-nieważ są czystą rozrywką dla publiczności, jak i dla mnie samego. Zajmując się muzyką, jako CO, zapominam o wszystkim. Jestem poza in-spiracją dźwiękami. Wtedy liczą się tylko moje emocje, które za pomocą muzyki staram się nazywać. Jako Cobula i Sergio nasiąkam podło-ścią, liczy się zabawa, staję się królem tego, co się dzieje i chcę być biczem na dupach swoich poddanych. Chcę ich poniżać i kazać stawać na głowie. Tutaj pojawia się ten wpływ. Jako CO oczyszczam się z tej podłości przed samym sobą, nie oczekując niczyjego wybaczenia.

Nie tak do końca. Przecież za „Verge” stoi zaskakujący koncept – historia szalonej na-miętności prowadzącej do... kanibalizmu. Czy ten fabularny zarys był pierwszy, a dopiero potem dopasowywałeś do jego klimatu mu-zykę? Fabuła była pierwsza, ponieważ jest to prawdziwa historia. Muzyka stała się ilustra-cją do wydarzeń, o których chciałem opowie-dzieć. Poza tym, nigdy nie myślę o tym, jak ma brzmieć moja muzyka. Nie głowię się nad nią, tylko realizuję to, co mi w głowie siedzi. Emo-cje, które dostarczyły mi doświadczenia „na krawędzi”, wystarczająco silnie pokierowały całą pracą nad albumem.

Większość utworów z „Verge” oparta jest na kontraście – z jednej też strony masywne podkłady rytmiczne, a z drugiej rozwichrzo-na elektronika o soundtrackowym smaczku. Skąd ten pomysł? Jeśli tak to słyszysz, pewnie masz rację. Nie powinienem analizować swo-jej własnej muzyki. Nie chcę rozbijać czegoś skończonego na atomy. „Verge” postrzegam jako całość, która ma dla mnie wiele znaczeń pozamuzycznych.

Nie chcę stracić postrzegania tego w ten sposób. Może zamiast tej odpowiedzi dam Ci przepis na zimne nóżki? Dziękuję – nie lu-bię. Pozostańmy przy muzyce: czasem sięgasz po bardziej klubowe bity – electro w „Jar” czy house w „Fear”. Dlaczego? No to dam ci ten przepis na zimne nóżki po królewsku. Po-trzebujesz około 50 – 60 kilogramów kobiety. Ostre narzędzia. Trochę alkoholu. Nic nie mie-szaj. Dobrze popieprz. Jajka wsadzone dobrze komponują się z zimnymi nóżkami. Za reakcje organizmu i twoje sumienie nie odpowiadam. Nie polecam. No właśnie: tak wygląda Twoje poczucie humoru, które prezentujesz rów-nież w tekstach z „Verge”. W każdym śmiechu jest jakiś dramat. Mniejszy bądź większy, ale jest. W utworze „O”, który opowiada o głów-nym wydarzeniu, do którego dążyłem, mówię w taki sposób, w jaki to się działo. Śmiałem się zbrodni prosto w twarz, nie zważając na kon-sekwencje. Wszystko odbywało się na pełnym luzie, według planu. Świetnie się bawiłem. Myślę, że Twoimi wynurzeniami w końcu zain-teresuje się policja. Nie wiadomo, czy będziesz miał wtedy czas i pieniądze na to.

Jestem przygotowany do opowiedzenia całej historii. Mam pełen plan scenografii, są wszelkie materiały, które jednak wymagają zaangażowania i dobrych chęci ze strony osób pracujących w miejscach koncertów, bądź or-ganizatorów takich wydarzeń. W innych przy-padkach, których spodziewam się więcej, bę-dzie to uproszczona forma, w której zawarte będą główne motywy z „Verge” wraz ze spoj-rzeniem na tę historię przez pryzmat osobo-wości Sergio Oo Aaaa, tak to właśnie było i nic nie ściemniam, przysięgam.

W każdym śmiechu jest też jakiś dramat. Mniejszy bądź większy, ale jest. W utworze „O”, który opowiada o głównym wydarzeniu, do którego dążyłem, mówię w taki sposób, w jaki to się działo. Śmiałem się zbrodni pro-sto w twarz, nie zważając na konsekwencje.Wszystko odbywało się na pełnym luzie, we-dług planu. Świetnie się bawiłem. Myślę, że Twoimi wynurzeniami w końcu zainteresuje się policja. Nie wiadomo, czy będziesz miał wtedy czas na prezentację materiału z „Ver-ge” na żywo...ale nie na żywo też jest dobry.

r e p o r t a żPodpis pod ilustacją.Kolaż autorstwa Gabrielii Baki

inspiracja oldschoolem.

Page 62: Vinyl

62

Ta zasłona gęstniała, coraz bardziej zakrywa-ła smyczki, choć one wciąż pracują, pojawiają się metaliczne tarcia, jakby od przesuwania cienkich blach po sobie. Moment bez instru-mentów, a potem powracają one bardziej zdecydowane: długie pociągnięcia, nachodzą-ce na siebie, nawarstwiające się, natarczywe. Komputer nie daje za wygraną, elektronika coraz mocniejsza, czasami wprowadzana zbyt na siłę (nagły wzrost głośności), pochłania kwartet, momentami bardzo przyjemnie krą-ży kanałami po sali, porusza się. To bardzo od-ległe skojarzenie, ale pomyślałem o „Studies for Thunder” Henke – i to przed uderzenio-wo-burzową końcówką.

Przynajmniej tą zaletę, że nie było punk-towe, a ciekawie rozłożyste, rozwinęło się w bardzo niskie wybrzmienia, choć i tak od-czuwałem to jako silnie akademicki chwyt – potrzebę zaakcentowania, że oto koniec, a na koniec coś się przecież musi stać. Potem dowiedziałem się, że podobny był początek utworu, co też trochę polepszyło moją opi-nię o kompozycji wolę klamrę spinającą niż stempel zamykający. Dlatego też udałem się dopiero na ostatnie dwa dni imprezy, które oferowały atrakcje bliższe właśnie temu dru-giemu obszarowi.

Wydarzeniem wyglądanym w sobotę był solowy występ Roberta Piotrowicza, jednak to było zwieńczenie dnia i żeby się tam zna-leźć, trzeba było przejść przez mniej lub bar-dziej niewygodną drogę krzyżową. Spóźniłem się nieco na pierwszy koncert, a organizatorzy zdążyli poczynić roszady w repertuarze, tak że przez jakiś czas myślałem (bo zaglądałem w program podany w katalogu), co mnie zdzi-wiło, bo zwykle jest gorzej. Okazało się jed-nak, że to Prolongement Stanisława Krupo-wicza otworzył koncert, którego formuła na kwartet smyczkowy (w tej roli Kwartet Śląski) i elektronikę (taśmę, komputer) przeplatane utworami czysto elektronicznymi.

Dotarłem w momencie, gdy dźwięki z kom-putera zaczęły się ujawniać w postaci delikat-nego szumu, który przypominał odgłos. Miało przynajmniej tą zaletę, że nie było punktowe, a ciekawie rozłożyste, rozwinęło się w bardzo niskie wybrzmienia, choć i tak odczuwałem to jako silnie akademicki chwyt – potrzebę zaak-centowania, że oto koniec, a na koniec coś się przecież musi stać. Potem dowiedziałem się, że podobny był początek utworu, co trochę polepszyło moją opinię o kompozycji wolę klamrę spinającą niż stempel zamykający, dla-tego też udałem się dopiero potem daleko.

Pod pseudonimem CO ukrywa się Maciek Ku-jawski, młody producent, który w 2004 zabły-snął debiutanckim album „!COMOC!, prezen-tującym mało jeszcze wówczas znany w Polsce abstrakcyjny hip-hop. Obecnie powraca z nową płytą - „Verge”, której Nowamuzyka.pl patronuje. Premiera stała się pretekstem do naszej rozmowy. Wydarzeniem wyglądanym w sobotę był solowy występ Roberta Piotro-wicza, jednak to było zwieńczenie dnia i żeby się tam znaleźć, trzeba było przejść przez mniej lub bardziej niewygodną drogę krzyżo-wą. Spóźniłem się nieco na pierwszy koncert, a organizatorzy zdążyli poczynić roszady w repertuarze, tak że przez jakiś czas myślałem (bo zaglądałem w program podany w katalo-gu), że właśnie wysłuchałem utworu Bogusła-wa Schaeffera, który był „całkiem okej”, co mnie zdziwiło, bo zwykle jest gorzej.

Oła smyczki, choć one wciąż pracują, po-jawiają się metaliczne tarcia, jakby od przesu-wania cienkich blach po sobie. Moment bez instrumentów, a potem powraca cały czas co dnia , każdego dnia .Co ja mam zrobić? Pod pseudonimem CO ukrywa się Maciek Kujaw-ski, młody producent, który w 2004 zabłysnął debiutanckim album „!COMOC!, prezentu-jącym mało jeszcze wówczas znany w Polsce abstrakcyjny hip-hop. Obecnie powraca z nową płytą – „Verge”, której Nowamuzyka.pl patronuje. Premiera stała się pretekstem do naszej rozmowy. Wydarzeniem wyglądanym w sobotę był solowy występ Roberta Piotro-wicza, jednak to było zwieńczenie dnia i żeby się tam znaleźć, trzeba było przejść przez mniej lub bardziej niewygodną drogę krzyżo-wą. Spóźniłem się nieco na pierwszy koncert, a organizatorzy zdążyli poczynić roszady w repertuarze, tak że przez jakiś czas myślałem (bo zaglądałem w program podany.

Podpis pod ilustacją.Kolaż autorstwa Gabrielii Baki

inspiracja oldschoolem.

Page 63: Vinyl

Niedawno wydanego drugiego albumu, ale też

specjalnie przez siebie przy-gotowane wizualizacje. pod

pseudonimem Portable,

63

http://www.myspace.com/co

Page 64: Vinyl
Page 65: Vinyl
Page 66: Vinyl
Page 67: Vinyl

vinylowe rozmaitości

r e c e n z j e

n o w o ś c i

Page 68: Vinyl

68

Dubkasm tworzą dwaj muzycy, zamieszkały w Brazylii producent Digistep i rezydujący w Wielkiej Brytanii DJ Stryda, obaj zafascy-nowani dubowym brzmieniem. Dlatego Dub-kasm można nazwać połączeniem dwóch muzycznych kultur: to digital dub głęboko zakorzeniony w klasycznych brzmieniach roots reggae. Na ich debiutanckim albumie

„Trasform I” wyraźnie słychać wpływy Kinga Tubby’ego, Lee „Scratcha” Perry’ego czy też Mad Professora. Artyści nagrywają razem od kilkunastu lat, a do współpracy zawsze zapraszają innych muzyków oraz weteranów mikrofonu. W ten sposób powstawały liczne epki, wydawane w wytwórni duetu, Suffe-rah’s Choice, która wzięła nazwę od audycji prowadzonej przez DJ-a Strydę, jak również najnowsze dzieło.

Na „Transform I” usłyszymy wiele brazy-lijskich plemiennych instrumentów, m.in. be-rimbau, cavaquinho i zabumbę, oczywiście nie ujdzie nam uwadze melodika albo flet, a wszystko podane z wyczuciem i zmiksowa-ne z elektroniką w nowoczesny sposób.

Jednak otwierający płytę wstępniak, oprócz wymienionych wyżej, tworzy jeszcze jedno, dosyć dziwne skojarzenie. Flet i bęb-ny oraz dołączający do nich wokal sprawiają wrażenie produkcji Asa-Chaga i Junray’a z ich tablami i rytmicznymi melorecytacjami – tak wygląda „Tsu gi ne pu” według Dubkasmu. W następującym po nim „From the Founda-tion” na mikrofonie udziela Gdyby w „City Walls” odjąć melodikę i saksofon i dać w za-mian metaliczne akordy, powstałoby dub technosię Dub Judah, zaś sam utwór brzmi

„Transform I” duetu Dubkasm można nazwać połączeniem dwóchmuzycznych kultur: to digital dub, który za tworzywo obrał sobie klasyczne brzmienia roots reggae.

r e c e n z j e

już jak najczystsze dub reggae. Rozpoczyna się dźwiękami berimbau, żeby za moment uderzyć czystą, głęboką linią basową i leniwą perkusją, do których buja nas melodyjny głos wokalisty. Podobnie jest w „More Jah Songs”, gdzie artystów wspomógł Tena Stellin. Gdyby natomiast utworowi „City Walls” odjąć snu-jącą się melodikę i saksofon, dając w zamian metaliczne akordy, stałby się on typowym utworem dub techno z może nieco wyraźniej-szym basem.

Jednym z najbardziej zakorzenionych w Brazylii utworów jest wesoły „Moses” z Ra-sem B. przy mikrofonie. Melodie na zmianę napędza sekcja dęciaków i cavaquinho, które podskakują do bębna cuica, co wprowadza nas w bardziej elektroniczną część albumu, gdzie w „Strictly Ital” perkusja walczy o prze-wodnictwo z cyfrowym basem, a melodika z zagubionymi w pogłosach nutami. Solidny

„Babylon Ambush” rozpoczyna się odległymi dźwiękami industrialnych uderzeń, później wwierca twardym basem i przesterowaną a rozedrganą struną. Naprawdę mocne ude-rzenie, które wszak niknie bez śladu w ko-lejnym utworze, soulowym „There’s a Love”, w którym usłyszymy Christine Miller w oto-czeniu chórków. Tak mniej więcej wygląda pierwsza część albumu, w drugiej spotykamy się z tą samą jakością i autentycznym zaanga-żowaniem.

Muzyka duetu wyrasta wprost z Brazylii, nie ucieka od latynoskich odniesień, nurtu samby albo afrykańskich brzmień i pulsuje tamtą energią na gruncie Bristolu. Cywiliza-cyjne nagromadzenie tradycji udało się tak dobrze, że w gruncie rzeczy możemy pomi-nąć ten aspekt, jako niezauważalny, bo do szpiku kości jednolity. To chyba zasługa Digi-stepa i Strydy, którzy duchowo wywodzą się z dubu.

Tak jak Mark Ernestus z Moritzem von Oswaldem jako Rhythm & Sound przenoszą jamajską atmosferę na grunt cyfrowej, ostrej niczym brzytwa elektroniki, Dubkasm miesza te dwie kultury w jedno, tworząc nową opra-wę dla dawnego, znajomego przekazu.

D u b kas m

Projekt konkursowy na okład-ke do płyty autorstwa Jana

Maszkowskiego.

Page 69: Vinyl
Page 70: Vinyl

70

KytemanThe Hermit Sessions Kytopia Przybliżyć sylwetkę tego Pana jest mi cokolwiek trudno. Google zwykle kieruje mnie na strony w językach, do których roz-szyfrowania brak mi niestety skila - flamandzkim, niemieckim i sam Lucyfer wie jakim jeszcze. Wiadomo na pewno, że Kyteman to Colin Benders, holenderski grajek, mający zaledwie 21 lat (choć nawet i tu źródła były podzielone). Kyteman dmie ...w trąbę i (jeśli wierzyć informa-cjom o tym, że partie wszystkich instrumentów na rekomendowa-nej tu płycie nagrywał samo-dzielnie) wali w gary, plumka na klawiszach, robi nawet za całą sekcję smyczkową. My gościa przede wszystkim kojarzyć mo-żemy z numerów C’Mon-a i Kyp-ski-ego. Teraz natomiast, gdy do sklepów trafiła jego solowa płyta, pojawia się doskonała okazja, by jego działalność muzyczną sobie nieco przybli-żyć. The Hermit Sessions to bez

niegroźnego świra i z tegoż same-go powodu ignorowany. Można odpowiedzieć, że sam zaintere-sowany sobie na to zapracował czy też zasłużył. Czy słusznie? Dla mnie Tymon jest człowiekiem pokroju Franka Zappy – oczywi...ście zachowując proporcje. Może to zbyt górnolotne porównanie, ale coś w tym chyba jest. Oby-dwaj w swej kontrowersyjności bardzo rzeczowi i skrupulatni. Każdą najdziwniejszą tezę potra-fili racjonalnie uargumentować. Jednak wszystkie mądre słowa jakie padały z ich ust tkwią gdzieś w niebycie, a prym wiodą prowo-kacyjne wybryki i żarty. Opinia publiczna chyba została zaskoczo-na niedawnym występem Ryśka (omen nomen) w show Kuby Wo-jewódzkiego. Mamy i babcie od-chodziły od telewizorów oburzo-ne obscenicznym zachowaniem jakiegoś brudnego typa w długich włosach, natomiast co bardziej świadomi chcieliby móc oglądać te kilka minut na youtubie kilka razy w tygodniu. To jest bowiem artysta za przeproszeniem pełną gębą. Nie pieprząca farmazonów głowa, a człowiek który ma coś ciekawego (wybitnego) do ‘po-wiedzenia’ od prawie dwudziestu lat. Daj Boże (sic!) by jego kolejne projekty zawładnęły społeczną świadomością, bo człowiek to na tyle niedzisiejszy (w dobrym tego słowa znaczeniu) by oprzeć się największym medialnym pokusom.Mam nadzieje, że za lat

Tymanski Yass EnsembleFree Tibet Biodro Zdaje się, że należy rozprawić się z jednym mitem. Coraz częściej odnoszę wrażenie, iż Ryszard Ty-mon Tymański uznawany jest za

http://www.youtube.com/watch?v=SpwIF6tkRl8

r e c e n z j e

dwóch zdań płyta eklektyczna. Ciepłe, soulowe wokale mieszać się tu będą z rapowanymi wer-sami. Pojawiająca się tu i ówdzie trąbka Colina kładziona będzie na leniwie płynące jazzujące melodie. Pierdzące syntezatory ścierać się będą z hiphopowymi podziałami perkusyjnymi, a co uważniejszy słuchacz wychwycić tu może nawet jakiś dubowy pierwiastek. Kyteman do przed-stawienia swojej wizji hiphopu posługuje się w głównej mierze bogatą aranżacją, choć tam gdzie liryczny akcent ma być wyrazisty, a uwaga odbiorcy nie powinna być rozpraszana, muzyk nie unika pewnego ascetyzmu.Płyta bardzo orzeźwiająca i przyjemna. Polecam. Niżej link do pijackiego szlagieru:

30 będziemy wyłuskiwać z jego ust każdy równoważnik zdania i beż żenady używać będziemy używać wobec niego określenia

„autorytet”. Tak samo jak występ u Kuby Wojewódzkiego jest tu najmniej ważny, tak samo jest z płytą „Free Tibet”. Wspominam tu o niej tylko dlatego, że łączy wszystkie trzy wspomniane ele-menty i sprowokowała mnie do pochylenia się nad tym „proble-mem” i wyrażenia się w literkach.

„Free Tibet” może być bardzo irytującym krążkiem. W zasadzie każdy z 12 utworów stanowi jedynie zaczątek utworu – pod-rzucenie słuchaczowi tematu, który jest rozwijany na koncer-tach ensemble. W momentach, kiedy utwór zaczyna zmierzać do kulminacyjnego momentu, kiedy muzyka pięknie płynnie rozwija się i brnie niczym niepowstrzy-mana następuje chirurgiczne cięcie. Utwór się kończy, a nowy zaczyna. I tak 12 różnorodnych, pełnych pasji, soczystych, razów.

„Green Tara” i „Bodhicitta” to absolutne numery jeden. A naj-śmieszniejszy jest fakt, że trzeba bardzo mocno się starać by usły-szeć nuty samego Tymańskiego. O czym to świadczy?

Polecam nie tylko chwilę

pomyślunku w temacie, ale

przede wszystkim zapozna-

nie się z czymkolwiek pod

czym istnieje podpis Ry-

szard T. To niczym symbol.

Page 71: Vinyl

71

/Naszerekomendacje

m uzyczne/

http://www.tymanski.com/

8rolekFat Pigs Warsztat8r Mimo, że w muzyce szukam raczej melodii i rytmu, to czasem nie lada rozrywki dostarczają mi nieco innego typu nagrania. Tak jest ze świeża płytą 8rolek

„Fat Pigs”. Kompozycje Bartka Kujawskiego śledzę od kilku lat i zawsze bardzo mi pasowało jego niestandardowe podejście do tematu – oderwanie od wszelkich konwencji, niemożliwość zaszu-fladko...wania jego muzycznych wyczynów. 8rolek lubuje się w kreowaniu muzycznych wizji wyjątkowo skomplikowanych i ciężkostrawnych dla przeciętne-go zjadacza chleba. Dużo tu elek-tronicznego zgiełku i kolorowych trzasków. Tempo często nie daje słuchaczowi wytchnienia, ale jest i wiele odniesień do współcze-snej muzyki klubowej. Polecam, to jeden z ciekawszych projektów elektronicznych w naszym kraju.

http://www.myspace.

com/8rolek

r e c e n z j e

Hungry For The Power Azari and III

Moments of a crisis I’m A ClichéJeden z kawałków, który spra-wia, że odzywa się we mnie fan house’u! To taka niewymuszo-na energia, kawałek, który od przeciętnego uczestnika impre-zy klubowej mógłby usłyszeć zarzut, że jest „za wolny...”.To „Slowmotion Acid House Story Telling”, wersy unoszące się nad zamglonym parkietem. Uwodząca historia niezaspokojonych rządzy i pożądania, okiełznania.Trak pochodzi z kompilacji wy-danej w ramach 5 rocznicy I’m A Cliché, wersja CD/LP do nabycia ponoć na początku września. Nie-zależnie od tego czy „Hungry For The Power” Cię uwiedzie, warto sprawdzić ten zwiastun. PS. Kawałek jest dostępny w ca-łości za darmo!

http://www.imacliche.com/

momentsofacrisis/

Słuchałam tej piosenki na soundystemie znajomych przez ostnich parę lat, i chyba warto ją wspomnieć, bo jest to jedna z tych które wprowadzają swoista atmosferę. Dla relaksu, rozluźnie-nia, zapomnienia wczorajszych i jutrzejszych trosk... Wymarzo-ny początek każdego afterka! Michelle Amador ukoi naburmu-szonych i uniesie upadłych. Na pamiętne chwile, polecam.

http://www.myspace.com/mi-

chelleamador

http://www.dancetracksdig-

ital.com/search/release.

php?release_id=46559

Higher Michelle AmadorHigher Bright White Light

gwarancji wysokiej jakości

A także polecam jak powie-

dział klasyk „nie ruchać

poniżej 23 roku życia’.

PS. Wspomniany kilkuminutowy występ telewizyjny pokazuje nie tylko stan umysłowy rodzi-mych celebrytów występujących w talk showach, ale i poziom najlepszej stacji telewizyjnej na rynku.

Page 72: Vinyl

72

Jimi Tenor and Kabu Kabu4th Dimension PuuKolejna odsłona wariacji Jimi Tenora z zespołem Kabu Kabu nie przynosi odkrycia nowych, dotąd nie poznanych przez nikogo lądów. Za to i tak jest znakomi-cie. Tym razem zespół odleciał w kierunku korzennego afrobeatu korzystając mocno przy okazji z jazzowego zacięcia Jimiego. Co prawda panowie nieco zapomnie-li o piosenkowym obliczu, tak obecnym na poprzedniej płycie „Joystone”, ale nie uznałbym tego za jakiś doskwierający defekt. Co prawda tamte piosenki uwiel-białem dość mocno, ale na „4th Dimension” wcale mi ich nie brakuje. Jest za to sporo mocy, porywającego groove’u, funku bez pryszczy i plemiennego kli-matu tańca przy ognisku.

http://wsm.serpent.pl/

sklep/albumik.php,alb_

id,15805,4th-Dimension,KA-

BU-KABU-Jimi-Tenor

r e c e n z j e

Tabloids /Machine Drum Remix / Jesse Boykins IIIThe Beauty Created Jeśli znudziło Ci się chwilowo disco, wszędobylskie indie, czy groźny dubstep, jeśli masz ochotę na powrót do przyszłości w stylu Dwele - Victer Duplaix - Jazza-nova. Bardzo polecam tą płyte. To co się na. Zrób sobie wyciecz-kę do starych czasów, kiedy słuchałeś(aś) jeszcze nu-soulu

Fudge Boogie Linkwood System Prime NumbersWkraczając wielkim przytu-pem, rozpychając przestrzeń masywnym strumieniem basu, rozdmuchuje kurz na parkiecie, energetycznym rytmem i bogatą kombinacją żwawych klawiszy wprowadza kosmiczny groove, sprawiając że Twoje biodro czuje się jakby miało swoje pięć minut i masz ochotę wycisnąć z tego całą esencję! Tak bez poezji, prozy i rozpisywania się, to gruby numer który sprawi, że jeśli nie odstawisz, to rozlejesz swoje czerwone wino prosto na podłogę.

i tych wszystkich odmian i od-nóg, zanim wpadłeś(aś) w rytm codziennego podążania linków na facebook’u. Posłuchaj “Tabloids (Machine Drum Remix)”, w wy-konaniu chowanego w Kingston Jesse Boykins III.

http://www.ilike.com/ar-

tist/Jesse+Boykins+III/

track/Tabloids(Machine-

+Drum+Remix)

Na szóstym już wydawnictwie do-brze znanego czytelnikom Diggina labelu FMAP, debiutuje projekt Sonar Soul. Niewątpliwie premie-ra, której przegapić nie wypada. Singiel obdarzony jest charakte-rem dość hybrydowym. Z jednej strony usłyszycie bujającą balladę „Hide Your Face”. Opartą na połamanym i oszczędnym jedno-cześnie rytmie. Bębnach prze-taczających się nieśpiesznie po rozkołysanych partiach klawiszy, do których dorzucony został, na-dający nagraniu pewnej lekkości flet. Znajdzie się tu także miejsce na pewien bliżej niezidentyfiko-wany elektroniczny ornament i dyskretny skrecz. Całość zgrabnie dopełnią ciepły wokal Nuno i charyzmatyczny rap Sir Square Blaq. Nie inaczej jest w przypadku „Feelosophy”. Tutaj syntezatoro-we tło stanie się pewną osnową, towarzyszącą przy odsłuchu przez całą długość trwania tego jointa. Dalej nie będzie jednak tak ascetycznie - na to elektroniczne tło położony zostanie gęsty bit,

który uzupełni gitarowy sam-pel, smyczki i, jak w przypadku „Hide Your Face”, dopowiadający swoją wersje historii, kształtujący ostatecznie charakter kompozycji zarazem, sowizdrzalski flecik. Tu za mikrofonami usłyszymy The Square Black Frames. Uprzedza-jąc sugestie jakoby rekomendacja ta formą koleżeńskiej przysługi była, po odsłuch zapraszam na stronę Twojego ulubionego skle-pu z woskiem. Naprawde warto.

http://www.myspace.com/

funkymamasandpapas

http://www.myspace.com/so-

narsoul

Fleelosophy/ Hide Your FaceSonar Souln/a Funky Mamas And Papas

http://www.discogs.com/Lin-

kwood-System/release/19574

Page 73: Vinyl

http://www.amplifier.co.nz/release/46255/dr-b-oondigga-and-the-big-bw.html?play=46441#item46441

73

Autor: małyTe

My Toys Like MeWhere We AreDumb AngelMyspace, przynajmniej mi, koja-rzy się jednoznacznie z zalewem przeciętnych projektów muzycz-nych. Ledwie ułamek procenta użytkowników dzięki temu ser-wisowi odniósł wymierny sukces. Teoretycznie majspejsem rządzi demokracja, jednak jak doskonały jest ten system wszyscy dobrze wiemy. Zespoły różnią niuanse, a o tym kto dzięki serwisowi zdobywa popularność i kontrakt nie decyduje żadna logika. W tym muzycznym hyde park’u mimo wszystko można odnaleźć perełki. Profil londyńskiego kwartetu My Toys Like Me to jeden z niewielu, którym nabiłem niezłe statystyki. Kibicuję im od samego początku, do tego stopnia, że w ubiegło-rocznym podsumowaniu dla PR

uznałem ich za moją osobistą nadzieje na 2009. Ich muzyka może kojarzyć się z brzmieniem szwedki Lykke Li, jednak na głosie i jednym utworze („Sick Couple”) podobieństwa się kończą. My Toys Like Me są bardziej zwario-wani, odważni, niektórzy używają też określenia ‘awangardowi’. Na wyspach mówi się o nich jako najciekawszym debiucie ostat-nich lat. Z gracją łączą chwytliwe melodyjki z eksperymentami mu-zycznymi. Nic nie jest oczywiste, a niektóre połączenia brzmień przyprawiają o dreszcze. Potrafią wywołać łezkę, poderwać do sza-lonego tańca i po ludzku umilać czas. Where We Are – debiut – ukazał się w maju tego roku – do-piero po trzech latach od wypusz-czenia pierwszego kawałka – Sick Couple. W zasadzie przestałem liczyć, że kiedykolwiek ta płyta wyjdzie i może dlatego umknęła mi ta premiera w gąszczu innych. Plus jest chyba taki, że na jesień to krążek idealny. Bardzo róż-norodny i rzec można kapryśny niczym pogoda. Raz słońce, raz deszcz. Czy spełnili pokładane w nich nadzieje? Biorąc pod uwagę fakt, że prawdopodobnie tylko ja takie nadzieje pokłada-łem, stwierdzam, że TAK. Żadna rewolucja, ale fani egzotycznego poczucia humoru chłopaków z Noze powinni być zadowoleni.

http://www.myspace.com/my-toyslikeme

Fat Freddys DropDr Boondigga & The Big BW101 DistribitionMuzyka nowozelandzkiego kolektywu Fat Freddys Drop ma w sobie magiczną moc urzekającą nawet zagorzałych przeciwników jamajskich brzmień. Poza abso-lutnie mistrzowską mieszanką soulu i dubowej pulsacji, to dzięki prostocie i bezpretensjonalno-ści podbili serca słuchaczy. Ich pierwszy LP „Based On A True Story” mimo upływu czasu nie traci i nie będzie tracić świeżości. Zmiany tonacji wciąż porywają do tańca, a subtelne wokale genial-nego Joe Dukiego koją nerwy. Wspomniany debiut z 2005 w Polsce ukazał się po czterech latach od premiery światowej. Na 3 miesiące przed wydaniem drugiego znów rewelacyjnego longplaya. Lepiej późno niż wcale. „Dr Boondigga & The Big BW” wreszcie jest i wynagradza długie wyczekiwanie! Trzeba przyznać, że panowie niespiesznie na

r e c e n z j e

swoim małym kawałku nowoze-landzkiej rajskiej plaży wyklepali zestaw nieskazitelnych nut. Ten sam niepowtarzalny vibe i brzmienie kolektywu pozostało. Jednak „Dr Boondigga & The Big BW” to płyta zupełnie różna od wcześniejszych dokonań zespołu. Dużo więcej elektroniki i bardziej piosenkowa (melodyjna) konwen-cja stanowią o stałym progresie. Dzięki zabawom z elektroniką ma-teriał nabrał drapieżności, basy brzmią jeszcze głębiej. Rytmicznie jest znacznie żywiej niż kiedykol-wiek wcześniej - do tego stopnia, że momentami („The Wild Wind“, „Shiverman“) Dj Fitchie serwuje nam prawie house’owe metrum. Z piosenek najbardziej zaskoczyć może “Boondigga” - najbardziej popowy utwór w dorobku FFD. Jednak następujący chwile po niej “Pull The Catch” już uwodzi i wkręca jak najlepsze kawałki z „Based On A True Story”. „Dr Boondigga …” po blisko dwóch tygodniach słuchania wciąż wydaje mi się krążkiem lep-szym od poprzednika. Muzyzcz-nie panowie idą dalej niż kiedy-kolwiek i nie wiem czy w ogóle powinno się porównywać ich dotychczasowe nagrania. Jednak jako zachęta do przesłuchania chyba brzmi dobrze.

Page 74: Vinyl

http://www.myspace.com/panrebus

http://www.myspace.com/kinzochrome

74

gdzie: Mish Mash ul.Mostowa 4 /Kraków/ data: 19.02.2010 entry : 5 zł Ekklektik Nite! #4 muzyka: electro/minimal/techno komendanci melanżu to rebus/skylark rec. łódź kinzo chrome/oto stu-dio kakofonix/nightwatche-vents Eleklektik nite to flagowy produkt agencji ni-ghtwatchevents, w założeniu ma prezentować w ciągu jednej nocy szerokie spektrum muzy-ki elektronicznej, od house aż po techno. Oprócz muzyki,miksujemy też towarzystwo i miejsca kolejnych edycji ,tak aby w efekcie zaserwować wam niebanalną potrawę, bo organizowanie dobrych wydarzeń jest dla nas sztuką...4 edycja to : Tym razem zaprosiliśmy prawdziwą legendę polskiej sceny dj’skiej , pochodzącego z Ło-dzi - Rebus-a .Tej nocy mieszamy minimal z tech-house , techno z deep house, a electro z prawdziwym pierdolnięciem, spodziewajcie się ofiar....bio:

Rebus Rebus debiutował w 1992 roku, kiedy to dopiero tworzyły się zarysy kultury klubowej w Polsce, zdominowanej dotąd przez kicz Manieczek i disco polo. Ekscentryczny styl serwowanych przez niego setów przeznaczo-ny jest dla znudzonej popem publiczności, poszukującej brzmień niekonwencjonalnych. Był jednym z pierwszych w Polsce, którzy zaryzykowali granie imprez techno. Od lat wyznacza pewien rozpoznawalny trend

i modę na techno brzmienia, które w indu-strialnej Łodzi przeżywały swój złoty okres za sprawą legendarnego już klubu New Alcatraz. Kontynuacją tych tradycji były coroczne Pa-rady Wolności, na których Rebus był stałym rezydentem i nieodłącznym członkiem DJskie-go składu, ze swoimi charakterystycznymi kawałkami spod znaku niemieckiego techno, gromadząc przed sceną wiernych fanów. Stawał się twórcą coraz bardziej wszech-stronnym, występy na żywo dla ograniczonej ilościowo publiczności zamienił na radiowe fale, przeprowadzając skomasowany atak na młodzieżowe gusta! Przez 5 lat jego sety elek-tryzowały eter stacji Manhattan, w którym co piątek prowadził nocne audycje, cieszące się olbrzymia popularnością słuchaczy spragnio-nych oryginalnych brzmień. Obecny od 13 lat na scenie klubowej, zalicza się do czołówki polskiej DJki, co potwierdzają rankingi i zesta-wienia poczytnych klubowych periodyków. Ta fala popularności i utrzymywanie się na topie to efekt jego ciągłych poszukiwań najbardziej wyrafinowanych muzycznych klimatów. Re-bus, nie tylko „gra”, ale i bywa na prestiżo-wych imprezach w kraju i zagranicą (urodziny Gigolo Rec w Berlinie), doświadcza tam naj-nowszych trendów w muzyce klubowej, a do-konując ich transgresji na rodzime parkiety, nadaje swoim występom absolutnie zachodni standard. W doborze kawałków kieruje się swoim doskonałym gustem i niezawodną intuicją. Styl muzyczny w jakim porusza się DJ Rebus, to nie tylko gwarancja szalonej nocnej zabawy, ale pewien ogólny trend post-pun-kowej konwencji przeniesionej na parkiet za pomocą wibrujących elektro bitów. Dzisiej-sza moda na elektro dźwięki w muzyce pop, wzmogła tylko apetyt na sety Rebusa, który od lat wierny takiej stylistyce jest w niej total-nie autentyczny i niebanalny! Jako właściciel

najlepiej prosperującego sklepu płytowego w Polsce, Skylark Rec. (w którym zaopatrują się niemalże wszystkie znane „gwiazdy” kul-tury klubowej), ma nieograniczony dostęp do nowości płytowych i „promówek”. To olbrzymi atut jego zgrabnie zmiksowanych live-actów, właściwie niemożliwych do pod-robienia, wyprzedzających klubowe mody o całe miesiące.

RebusRebus, to nie tylko lider ekipy Sky-lark, właściciel sklepu z płytami, organizator imprez i koncertów czy animator łódzkiej sce-ny electro. Całokształtu jego wszechstronnej działalności dopełnia wieloletnia współpraca z artystami różnych inklinacji i proweniencji (graficy, dziennikarze, muzycy), od lat stojący-mi w kontrze do komercyjnego zepsucia.

Page 75: Vinyl

p o l e c a

http://www.myspace.com/kakofoniks

75k a l e n -d a r i u mRecords.

Kinzo Chrome/chrono bross Chrono Bross ( Oto Studio) Kolektyw Chrono Bross powstal pod koniec 2003 roku, jednak zainteresowanie nowoczesna elektronika przez jego czlonków trwa cale zycie. Obecnie w sklad grupy wchodza 2 osoby: rodzenstwo Olivia Ungaro i Kinzo Chrome. Znudzeni tym, co dzialo sie na lokalnej scenie, postanowili przyspieszyc wyjatkowo dlugie i bolesne narodziny krakowskiej sceny electro. Jako jedni z pierwszych rozpoczeli promowanie nowoczesnej muzyki elektronicznej, a scisle mówiac electro clash, italo electro, dirty di-sco, minimal. Rok 2005 rozpoczal sie wielkim boom’em na electro, a Chrono Bross, jako prekursorzy krakowskiej sceny, zaczeli coraz

czesciej pojawiac sie w klubach calej Pol-ski, goraco przyjmowani przez publicznosc spragniona nowych mocno elektronicz-nych brzmien. Dzieki dwóm autorskim cy-klom: Electro Futuro i Robot Anarchy - na których pojawila sie polska czolówka elec-tro – Kraków staje sie coraz mocniej elek-troniczny. Sety budowane przez czlonków kolektywu zawsze zaskakuja swiezoscia, oryginalnoscia co nie pozostaje bez echa w klubie wprowadzajac atmosfere ogólnej euforii i dobrej zabawy. Grajac nie zamy-kaja sie na jeden styl, lacza jednoczesnie electro, retro italo, nu disco oraz deep minimal. Jak sami mówia uwielbiaja grac dla ludzi i w miejscach gdzie najwazniej-

sza jest dobra muzyka, gdzie ludzie otwarci sa na nowe brzmienia i czesto, zaskakujace i niekonwencjonalne rozwiazania. Muzyka, która nas porusza to skrzyzowanie kwasnej awangardy z zimnymi dzwiekami industrialnej rzeczywistosci, wymieszanej z kiczem i disco lat osiemdziesiatych.(Kinzo) Do tej pory orga-nizowali i supporotowali wydarzenia z takimi artystami jak: Bangkok Impact, Microthol, Mossa, Jeff Milligan, Alexander Robotnick, Narcotic Syntax, Dj Naughty, Falko Brocksie-per, Nick Hoppner, Carsten Jost,Jacek Sienkie-wicz, Marcin Czubala, 3channels, SLG, Max Skiba, Play Paul.

Kakofonix/nightwatche-vents Dj/promotor, organizator imprez niegdyś pod szyldem Czarna Orkiestra, obecnie współza-łożyciel Nightwatchevents.Jako organizator aktywnie działa od 2007 roku, zaczynając jako manager klubu Roentgen, w 2008 powołuje do życia agencję eventową Czarna Orkiestra, wtedy też zaczyna swoją przygodę z muzyką, organizując kilkadziesiąt imprez w ciągu zale-dwie roku działalności

Muzyka jaką prezentuje w swoich setach to szeroko pojęta muzyka elektroniczna ,ale przede wszystkim to energetyczny mix muzyki techno , tech-house i minimal.Ulubione wy-twórnie to :Border Community,Kompakt,Ca-

denza, Cocoon,Minus.Można go było usłyszeć na takich undergroundowych przedsięwzię-ciach jak: domówka Legenda,domówka fre-estyle,rozjaśnienie2-hotel forum,Dekadencja NYE – sylwester w forcie 7 Bronowice ; oraz w klubach: Caryca,Błędne Koło,Mish Ma-sh,Łódź Kaliska,Folia,Roentgen,Plastik,Krzysz-tofory,Luzztro (W-wa).

Nightwatchevents Po kilku latach poszukiwań i eksperymentów w dziedzinie organizacji imprez , powstała agencja Nightwatchevents.Naszą misją jest dodanie koloru i smaku do dosyć jeszcze nierozwiniętej kultury klubowej w Krakowie.Każde wydarzenie jest przez nas specjalnie przygotowane; zależy nam aby zebrać w od-powiednim miejscu i czasie ciekawych ludzi którzy prawdziwe życie zaczynają w nocy.Dodajcie do tego dobrych dj’s i ciekawą aran-żację, tak powstaje klimat każdego naszego wydarzenia.Organizowanie dobrych wyda-rzeń jest dla nas sztuką.

Page 76: Vinyl

76za p o w i e d z i

n/a Funky Mamas And Papas Biorąc pod uwagę fakt, że praw-dopodobnie tylko ja takie na-dzieje pokładałem, stwierdzam, że TAK. Żadna rewolucja, ale fani egzotycznego poczucia humoru chłopaków zadowoleni.

W zasadzie przestałem liczyć, że kiedykolwiek ta płyta wyjdzie i może dlatego umknęła mi ta premiera w gąszczu innych. Plus jest chyba taki, że na jesień to krążek idealny. Bardzo różnorod-ny i rzec można kapryśny niczym pogoda. Raz słońce, raz deszcz. Czy spełnili pokładane w nich nadzieje? Biorąc pod uwagę fakt, że prawdopodobnie tylko ja takie nadzieje pokładałem, stwier-dzam, że TAK. Żadna rewolucja, ale fani egzotycznego poczucia humoru chłopaków z Noze po-winni być bardziej.

Eltron Jone w ŁodziZ gracją łączą chwytliwe melo-dyjki z eksperymentami mu-zycznymi. Nic nie jest oczywiste, a niektóre połączenia brzmień przyprawiają o dreszcze. Potrafią wywołać łezkę, poderwać do sza-lonego tańca i po ludzku umilać czas. Where We Are debiut uka-zał się w maju tego roku dopiero po trzech latach od wypuszczenia pierwszego kawałka Sick Couple. W zasadzie przestałem liczyć, że kiedykolwiek ta płyta wyjdzie i może dlatego umknęła mi ta premiera w gąszczu innych. Plus jest chyba taki, że na jesień to krążek idealny. Bardzo różnorod-ny i rzec można kapryśny niczym pogoda. Raz słońce, raz deszcz. Czy spełnili pokładane w nich nadzieje? Biorąc pod uwagę fakt, że prawdopodobnie tylko ja takie nadzieje pokładałem, stwier-dzam, że TAK. Żadna rewolucja, ale fani egzotycznego poczucia humoru chłopaków z Noze po-winni być zadowoleni.

The Beauty CreatedMe są bardziej zwariowani, odważni, niektórzy używają też określenia „awangardowi”. Na wyspach mówi się o nich jako najciekawszym debiucie ostat-nich lat. Z gracją łączą chwytliwe melodyjki z eksperymentami mu-zycznymi. Nic nie jest oczywiste, a niektóre połączenia brzmień przyprawiają o dreszcze. Potrafią wywołać łezkę, poderwać do sza-lonego tańca i po ludzku umilać czas. Where We Are – debiut – ukazał się w maju tego roku – do-piero po trzech latach od wypusz-czenia pierwszego kawałka – Sick Couple. W zasadzie przestałem liczyć, że kiedykolwiek ta płyta wyjdzie i może dlatego umknęła mi ta premiera w gąszczu innych. Plus jest chyba taki, że na jesień to krążek idealny. Bardzo róż-norodny i rzec można kapryśny niczym pogoda. Raz słońce, raz deszcz. Czy spełnili pokładane w nich nadzieje? Biorąc pod uwagę fakt, że prawdopodobnie tylko ja takie nadzieje pokłada-łem, stwierdzam, że TAK. Żadna rewolucja, ale fani egzotycznego poczucia humoru chłopaków z Noze powinni .

http://www.youtube.com/watch?v=SpwIF6tkRl8

http://www.youtube.com/watch?v=SpwIF6tkRl8

już zamiesiąc

Puu My Toys Like Me są bardziej zwario-wani, odważni, niektórzy używają też określenia „awangardowi”. Na wyspach mówi się o nich jako naj-ciekawszym debiucie ostatnich lat. Z gracją łączą chwytliwe melodyjki z eksperymentami muzycznymi. Nic nie jest oczywiste, a niektóre połączenia brzmień przyprawiają o dreszcze. Potrafią wywołać łezkę, poderwać do szalonego tańca i po ludzku umilać czas. Where We Are debiut ukazał się w maju tego roku – dopiero po trzech latach od wypuszczenia pierwszego kawałka Sick Couple. W zasadzie przesta-łem liczyć, że kiedykolwiek ta płyta wyjdzie i może dlatego umknęła mi ta premiera w gąszczu innych. Plus jest chyba taki, że na jesień to krążek idealny. Bardzo różnorodny i rzec można kapryśny niczym pogoda.

Page 77: Vinyl
Page 78: Vinyl