Top Banner
Kraków, nr 6/2011 Małżeństwa z „wpadki” w miłość NPR - Naturalnie, Pewnie, Rodzinnie Walka o siebie - wywiad z Pawłem Kukizem
20

Tryby. Katolicki miesięcznik studencki. Czerwiec 2011

Mar 28, 2016

Download

Documents

Ostatni numer Trybow przed wakacjami.
Welcome message from author
This document is posted to help you gain knowledge. Please leave a comment to let me know what you think about it! Share it to your friends and learn new things together.
Transcript
Page 1: Tryby. Katolicki miesięcznik studencki. Czerwiec 2011

Kraków, nr 6/2011

Małżeństwa z „wpadki” w miłość

NPR - Naturalnie, Pewnie, Rodzinnie

Walka o siebie - wywiad z Pawłem Kukizem

Page 2: Tryby. Katolicki miesięcznik studencki. Czerwiec 2011

I n ż y n i e r T r y b i k

Page 3: Tryby. Katolicki miesięcznik studencki. Czerwiec 2011

3

o d r e d a k c j i

Reda

ktor

nac

zeln

y:

Mag

dale

na G

uzia

k-N

owak

Zast

ępca

reda

ktor

a na

czel

nego

:

Tom

asz

Wie

rzbi

cki

Sekr

etar

z: A

gata

Goł

da

Zesp

ół re

dakc

yjny

:

Agn

iesz

ka C

ałek

, Mar

ta C

zarn

y, A

nna

Kępi

ak,

Karo

lina

Maz

urki

ewic

z, Iz

abel

a M

urzy

n,

Prze

mys

ław

Rad

zyńs

ki, M

icha

ł Wnę

k,

Stan

isła

w Ż

biko

wsk

i

DTP

: Mar

cin

Now

ak

Layo

ut:

Julia

n W

ierz

chow

ski

Okł

adka

: Arc

hiw

um A

gaty

i M

icha

ła B

aran

ów

Foto

:

Kata

rzyn

a C

ieśli

k

Kore

spon

denc

i:

Mic

hał C

hudz

ińsk

i (U

EK),

Dia

na D

robn

iak

(UR)

,

Mar

iola

Rzą

sa (P

K), K

arol

ina

Plut

a,

Woj

ciec

h Po

dlew

ski (

AG

H)

Wyd

awca

:

Kato

licki

e St

owar

zysz

enie

Mło

dzie

ży

Arc

hidi

ecez

ji Kr

akow

skie

j

Asy

sten

t koś

ciel

ny:

ks. R

afał

Buz

ała

Adr

es re

dakc

ji:

ul. W

arsz

awsk

a 24

, 31-

155

Krak

ów, W

IL, p

. 331

Dat

a za

mkn

ięci

a nu

mer

u: 7

czer

wca

201

1

Nak

ład:

500

0 eg

z.

Reda

kcja

zas

trzeg

a so

bie

praw

o do

skr

acan

ia

teks

tów

i zm

iany

tytu

łów

.„Tryby. Katolicki magazyn studencki” jest częścią projektu „Inżynieria zba-wienia”

Dotrwaliśmy wspólnie do szóstego numeru „Trybów”, czerwcowo-waka-cyjnego. Dużo artykułów, dużo treści, czasem na poważnie, czasem z humo-rem, żeby Wam umilić międzyzalicze-niowe przerwy i wakacyjne dni.

W bieżącym numerze znajdziecie m.in. wywiad z rektorem UEK-u prof. Romanem Niestrojem oraz muzykiem Pawłem Kukizem, a także krótkie rozważanie o teorii ewolucji i sezonie ogórkowym w mediach. Tym razem przybliżamy Wam również naturalne metody planowania rodziny. Z „roz-mowy z charakterem” z Iwoną Ko-prowską oraz tekstu „NPR – Natural-nie Pewnie Rodzinnie” dowiecie się, o co w nich chodzi i na jakiej zasadzie działają. Mam nadzieję, że zainteresu-ją Was świadectwa młodych studenc-kich małżeństw, które przekonują, że

ze ślubem lepiej za długo nie czekać, bo szkoda wspólnego czasu.

Polecam Wam także dodatki uczel-niane. Wszystkie można znaleźć na naszym profilu na Facebooku. We wkładce „rolniczej” znajdziecie do-bry wywiad Michała Wnęka o mer-cedesach wśród krów i ich dożywociu w raju, czyli rolnictwie ekologicznym. „Ekonomista” Michał Chudziński po-daje sprawdzony przepis na wycieczkę po Ukrainie za 100 zł (ja skorzystam, a Wy?). Karolina Pluta z AGH opisuje inteligentne roboty, które mogą m.in. badać grunt, penetrować skały i drą-żyć tunele. Natomiast Mariola Rząsa z Politechniki przedstawia nowy kurs „Funkcjonowanie przedsiębiorstwa” przygotowany we współpracy z firmą informatyczną IBM BTO Business Consulting Services. Pomysłodawcą

projektu jest Koło Katolickiego Stowa-rzyszenia Młodzieży przy PK.

I, co najważniejsze, mam nadzie-ję spotkać się z Wami na żywo. Za-praszam Was w czwartek 16 czerwca do studenckiego klubu „Kwadrat” na Czyżykach, gdzie startujemy z „trybo-wym” projektem „Inżynieria zbawie-nia”. Zaczynamy happeningiem na PK pt. „BibliaCAD, czyli o architekturze nieba”, ale po wakacjach odwiedzimy także AGH, UR i UEK. Nasz pomysł wsparł finansowo Urząd Marszałkow-ski. Więcej na str. 14.

Pozostaje mi życzyć Wam przespa-nych nocy i kompletu zaliczeń w in-deksie a po sesji zasłużonego odpo-czynku i niezapomnianych wakacji!

Projekt zrealizowano przy wsparciu finansowym Województwa Małopolskiego

Redakcja „Trybów” na spotkaniu z ks. kard. Stanisławem Dziwiszem

Page 4: Tryby. Katolicki miesięcznik studencki. Czerwiec 2011

4 TRYBY nr 6/2011

b 1 6 / j p 2

i n ż y n i e r d u c h a

Benedykt XVI

Jan Paweł II jest błogosławiony ze względu na swą wiarę, mocną i wielko-duszną, wiarę apostolską. Przychodzi nam też na myśl inne błogosławień-stwo: „Błogosławiony jesteś Szymo-nie, synu Jony, albowiem nie objawiły ci tego ciało i krew, lecz Ojciec mój, który jest w niebie” (Mt 16, 17). Cóż takiego objawił Ojciec niebieski Szy-monowi? To, że Jezus jest Chrystusem, Synem Boga żywego. Na mocy tej wiary Szymon staje się Piotrem, Opo-ką, na której Jezus może zbudować swój Kościół. Bycie błogosławionym na wieki Jana Pawła II, które Kościół dziś z radością ogłasza, wpisane jest w te właśnie słowa Chrystusa: „Błogo-sławiony jesteś, Szymonie” i „Błogo-sławieni, którzy nie widzieli, a uwie-rzyli”. Jest to błogosławieństwo wiary, którą Jan Paweł II otrzymał w darze od Boga Ojca dla budowania Kościoła Chrystusowego (…)

Karol Wojtyła, najpierw jako bi-

skup pomocniczy, a potem jako arcy-biskup krakowski, uczestniczył w So-borze Watykańskim II, i zdawał sobie sprawę, że poświęcenie Maryi ostat-niego rozdziału dokumentu o Kościele oznaczało wskazanie na Matkę Bożą jako obraz i wzór świętości dla każde-go chrześcijanina i całego Kościoła. Tę teologiczną wizję błogosławiony Jan Paweł II odkrył już w młodości, a na-stępnie zachowywał i pogłębiał przez całe życie (…)

Karol Wojtyła zasiadł na Stolicy Piotrowej przynosząc ze sobą głęboką refleksję nad konfrontacją pomiędzy marksizmem i chrześcijaństwem, sku-pioną na człowieku. Jego przesłanie brzmiało: człowiek jest drogą Kościo-ła, a Chrystus jest drogą człowieka. Kierując się tym przesłaniem, będą-cym wielkim dziedzictwem Soboru Watykańskiego II i jego sternika, sługi Bożego, Papieża Pawła VI, Jan Paweł II prowadził Lud Boży do przekrocze-nia progu trzeciego tysiąclecia, który ze względu na Chrystusa mógł nazwać „progiem nadziei”. Tak, poprzez długą drogę przygotowania Wielkiego Jubi-leuszu, na nowo ukierunkował chrze-ścijaństwo ku przyszłości, Bożej przy-

szłości, wykraczającej poza historię, lecz również w niej zakorzenionej. Ten ładunek nadziei, który w pewien spo-sób został zawłaszczony przez mark-sizm oraz ideologię postępu, słusznie oddał on chrześcijaństwu.

Homilia Benedykta XVI podczas Mszy beatyfikacyjnej Jana Pawła II

Komentarz

Paweł Gierech

„Człowiek jest drogą Kościoła, a Chrystus jest drogą człowieka” – gdyby szukać dewizy, jaka podsumo-wałaby najkrócej przesłanie pontyfi-katu Jana Pawła II, to propozycja Ojca Świętego Benedykta XVI jest bardzo udana. O tej prawdzie Papież Polak świadczył wielokroć słowem – od pierwszego głośnego zdania pontyfi-katu: „Nie lękajcie się, otwórzcie drzwi Chrystusowi”, od pierwszej homilii w Polsce z „Człowieka nie można zro-zumieć bez Chrystusa”, od pierwszej encykliki Redemptor hominis. Świad-czył też o tym własnym życiem – za-równo Karola Wojtyły, jak i namiestni-ka Chrystusa na Ziemi, trzymającego ster Jego Kościoła.

Sądzę, że powinniśmy zwrócić uwagę na jeszcze jeden ważny frag-ment tej homilii – oto Benedykt XVI w środku swojego wystąpienia nagle wypowiedział o swoim błogosławio-nym Poprzedniku dwa zdania po pol-sku. Zwłaszcza drugie zastanawia: „Pomógł nam nie lękać się prawdy, gdyż prawda jest gwarancją wolności.” Dlaczego Benedykt XVI chciał przy-pomnieć o tym właśnie nam, Polakom, to, o czym Jan Paweł II mówił nam choćby 20 lat temu, kiedy odwiedził wolną już Ojczyznę? Czy nie mamy poczucia, że brak prawdy jest proble-mem społecznym w Polsce? Myślę, że powinniśmy w tej sprawie zrobić rachunek sumienia – prywatny i spo-łeczny. Jesteśmy to winni obu Papie-żom, którzy nam o tym mówili, ale i samym sobie.

Dziś, a nie jutro Karolina MazurKiewicz

Św. Ekspedyt był chrześcijańskim do-wódcą legionu rzymskiego za czasów Marka Aureliusza i Dioklecjana. Chciał się nawrócić już bardzo wcześnie, ale zawsze odkładał to na później, na tzw. jutro. Aż do czasu, gdy ukazał mu się szatan w postaci kruka i namawiał go do przełożenia czasu swego nawróce-nia. Ekspedyt zabił ptaka i powiedział: „Dziś zostanę chrześcijaninem”. Przyjął chrzest i połączył się z Chrystusem.

Nastały ciężkie czasy dla Jego wyznawców. Cesarz rozkazał w wy-danym przez siebie edykcie prześlado-wać chrześcijan i niszczyć ich miejsca modlitwy. Żaden z rzymskich żołnierzy

nie śmiał sprzeciwić się cesarzowi z wyjątkiem Ekspedyta. Potargał on pu-blicznie wywieszony na murze miasta edykt Dioklecjana i poniósł za to śmierć męczeńską. Święty jest szczególnie czczony w Brazylii, Argentynie, Chile i Rzymie. Nazywany jest Świętym 11, czyli ostatniej godziny. Jest on patro-nem spraw pilnych, trudnych i niecier-piących zwłoki, a także studentów jak i egzaminatorów. Na obrazach i pomnikach Ekspedyt zawsze trzyma w ręku krzyż z napisem hodie co znaczy dziś i jest przeciwstawieniem cras – jutro.

Dlatego podążając za św. Ekspedytem, nie odkładajmy spraw najważniejszych „na później”, które tak często okazują się przełożonymi na „nigdy”. Warto w czasie trwania sesji, ale i nie tylko pamiętać o modlitwie do naszego pa-trona: Święty Ekspedycie, nieustraszony wyznawco Chrystusa, w wierze aż do śmierci posłuszny – módl się za nami.

wybrała anna KęPiaK

Page 5: Tryby. Katolicki miesięcznik studencki. Czerwiec 2011

5

k o s c i o l . i n f o

Beatyfikacja Jana Pawła II To najważniejsze wydarzenie ostatnich tygodniu. Niezapomniane chwile, emo-cje, wrażenia to coś czego nie da się wyrazić słowami. Przedstawiamy Wam kilka zdjęć z tej wiekopomnej chwili, gdzie była również nasza redakcja.

TeKsT i zdjęcia Karolina MazurKiewicz

1. W momencie ogłoszenia przez papieża Bene-dykta XVI Jana Pawła II błogosławionym, można było zobaczyć przede wszystkim polskie flagi

4. Płacz, uśmiech, milczenie, modlitwa, oklaski – wszystko to było dziękczynieniem za dar nowego wielkiego Błogosławionego

2. W chwilach radości z tłumów było słychać okrzyki w różnych językach: „Niech żyje Papież”, „Święty dziś”, ale najważniejszym i najczęściej pojawiającym się słowem było po prostu „Dziękujemy”

3. Nad bezpieczeństwem cały czas czuwała gwardia szwajcarska, policja, służby medyczne i porządkowe Watykanu oraz włoscy karabi-nierzy

1

2

3 4

Page 6: Tryby. Katolicki miesięcznik studencki. Czerwiec 2011

6 TRYBY nr 6/2011

t e m a t n u m e r u

Małżeństwa z „wpadki” w miłość

Babcia mówiła: „Dziecko, skończysz studia, znajdziesz pracę…” Znajomi py-tali: „Wpadliście?” A my odpowiadaliśmy, że tak, że… wpadliśmy w miłość.

MaGdalena i Marcin nowaK

Nie trzeba późno w nocy wracać do domu!Zdecydowaliśmy się na ślub, ponieważ byliśmy pewni, że

ta druga strona to właśnie ta osoba. Nie było więc się nad czym zastanawiać, ani – jak to się teraz mówi – „sprawdzać się”. Agnieszka spełniała moje oczekiwania w 100%. Jest zaradna, dojrzała, mimo że jest młodsza ode mnie o 9 lat, potrafi doskonale zorganizować dom, co w tej chwili, kiedy razem zamieszkaliśmy, w pełni się sprawdza. Aby odnaleźć w drugiej osobie takie cechy, nie trzeba ze sobą chodzić nie wiadomo ile… Po prostu – trzeba wiedzieć, kogo się szuka.

Postanowiłem się oświadczyć w pierwszą rocznicę na-szej wspólnej drogi. W ciągu tego pierwszego roku wiele rozmawialiśmy, również o planach na przyszłość, o oczeki-waniach, jakie mamy względem siebie i wspólnej przyszło-ści. Szukaliśmy towarzysza (-ki) życia. Nie ma sensu miesz-kać osobno, skoro można zacząć razem iść przez życie, mieć oparcie w drugim człowieku.

Kiedy braliśmy ślub, Agnieszka skończyła właśnie pierw-

Zjeść dwie beczki soliZawsze wiedzieliśmy, że każdy

związek ma swój czas i swoją dyna-mikę. Choć dziś ten czas zwykle się wydłuża, to jednak nie zawsze… Gdy zaczęliśmy się spotykać, nie od razu zdeklarowalibyśmy, że już po dwóch

latach będziemy małżeństwem. Wcze-śniej trzeba było zjeść dwie beczki soli.

Kiedy się pobieraliśmy, Mariusz kończył studia, Kasia była na II roku studiów. Decyzja o ślubie wydawała się nam oczywista, bo kolejną beczkę soli chcieliśmy zjeść już w naszej wspólnej kuchni. Mieliśmy niebywałe szczęście obracać się w gronie przyjaciół, któ-rzy podobnie jak my zdecydowali się na ślub podczas studiów. Nie byliśmy więc ani pierwsi, ani sami. Mieliśmy przykłady młodych, pięknych mał-żeństw, u których zawsze mogliśmy szukać pomocnej ręki. Któż mógł nas lepiej zrozumieć?

Jednak w gronie znajomych na uczelni czy w oczach dalszej rodziny – bywało różnie. „Co tak wcześnie?”, „Pożyjcie trochę!” Znamy wszystkie te opinie. Wymyśliliśmy wtedy własną odpowiedź: „Wpadliśmy w miłość!” Bo jak to inaczej nazwać?

Jedną z najdziwniejszych rzeczy było wprowadzenie do studenckiego obiegu określenia „mój mąż”. Gdy wo-kół ludzie deklarują, że ślub (o ile bę-dzie), to po trzydziestce, a ty mając 21

lat, masz już męża, to czujesz się ina-czej. Jednocześnie i mimowolnie sta-jesz się ekspertem od spraw ślubnych i sercowych. Dostrzegasz, jak czasami oczy młodych ludzi rozbłyskają tęsk-notą i nutką zazdrości, bo oni też by chcieli, ale nie znajdują nigdzie apro-baty dla tych swoich „dziwnych wy-mysłów”. Powtarzają znane na pamięć: „Skończ studia, znajdź pracę, ustatkuj się.”

Oczywiście, nie zawsze jest koloro-wo. Pierwsze lata to czas ścierania się, walki z samym sobą. Ale to jest wy-jątkowo dobre wyzwanie w młodości, kiedy wciąż mamy w sobie zapał, aby kontynuować wzmacnianie naszego związku i przygotowywanie dobrego domu dla naszych dzieci. Coraz lepiej wiemy, ile soli potrzeba, aby miłość nie utraciła ani świeżości, ani smaku. Młodzi i doświadczeni – to przecież ideał naszych czasów!

Katarzyna i Mariusz Marcinkowscy

Kasia i Mariusz są redaktorami portalu www.za-kochanie.pl. Polecamy!

6 TRYBY nr 6/2011

Page 7: Tryby. Katolicki miesięcznik studencki. Czerwiec 2011

7

t e m a t n u m e r u

Złoto próbuje się w ogniuZdecydowaliśmy się na ślub i wy-

prowadzkę do Warszawy, choć Agata studiowała jeszcze w Krakowie. Za-wsze będą jakieś przeciwności losu, czasem większe, czasem mniejsze, ale dlaczego miałoby to zmieniać spoj-rzenie na to, co najważniejsze? Klu-czowym pytaniem jest, czy bierze się ślub dla małżeńskiego trybu życia czy dla drugiej osoby, bycia z nią nieza-leżnie od tego, jak się to będzie ukła-dać? Wiele osób mówi, że prawdziwa miłość zniesie wszystko, a wcale w to nie wierzą i boją się „głupich” 100 km odległości. Jak ktoś ma w sercu strach, to będzie się wszystkiego bał, a jak za-miast niego jest miłość i odwaga, to za-wsze znajdzie jakieś rozwiązanie.

Co byśmy poradzili studenckiemu narzeczeństwu, które się przygotowuje do ślubu? Grunt to sakramenty. To jest coś, co buduje miłość i nas jako osoby, naszą męskość i kobiecość. Jak będzie siła i miłość, to wszystkie zewnętrz-ne przeciwności nie będą problemem. Ważne jest, żeby nie tworzyć okazji do

sze studia, ratownictwo medyczne, a w tej chwili studiuje położnictwo. Jest jedną z dwóch mężatek na swoim roku. Znajomi odbierają ten fakt pozy-tywnie. Nie mówią: „Co ty zrobiłaś? Studia są po to, żeby się wyszaleć, a ty wyszłaś za mąż”. Myślimy, że to kwe-stia dojrzałości. Można szaleć również z mężem.

Jeśli chodzi o nasze otoczenie to albo wszyscy się cieszyli, albo nie dali po sobie poznać, że się martwią. Zde-cydowanie największą radość okazy-wała najbliższa rodzina. Widać było, że cieszą się naszym szczęściem. A teraz oczekują na powiększenie naszej rodziny, ale wszystko w swoim czasie.

Studia to świetny moment na bu-

dowanie jeszcze silniejszych wzajem-nych więzi, ponieważ jedno z nas nie musi być pochłonięte pracą i związa-nymi z nią problemami. Żyje zupełnie czymś innym niż druga osoba i dzięki temu dzielimy się i wnosimy do mał-żeństwa różne doświadczenia, które poszerzają nasze horyzonty. Uczymy się również prowadzenia wspólnego budżetu, co jest bardzo istotne – aby ustrzec się życia ponad stan i z drugiej strony nie stworzyć „dziury budżeto-wej”. Życie małżeńskie na studiach jest oczywiście wygodniejsze, bo nie trze-ba planować, które wieczory spędzimy razem, a które nie. Po prostu wszyst-kie wieczory i poranki spędzamy ra-zem, a to cementuje wzajemne relacje

i jeszcze bardziej nas do siebie zbliża. Plusem jest to, że nie trzeba późnymi wieczorami wracać do domu. Wad nie dostrzegamy.

Jeśli ktoś czeka z małżeństwem na skończenie studiów to zdecydowanie polecamy nie czekać. Po trudach i ra-dościach związanych z przygotowa-niami do ślubu, będzie wam o wiele łatwiej.

Trzeba oczywiście powiedzieć, że niektórym brak małżeństwa nie prze-szkadza we wspólnym mieszkaniu i życiu na studiach, tylko po co to ro-bić bez Boga? Przecież On tylko może pomóc.

Agnieszka i Kazimierz Krzyk

grzechu, który może rozbijać te nasze fundamenty. Wbrew tysiącom porad-ników to od sakramentów i unikania grzechu zależy to, czy będziemy mieli w sercach wzajemną miłość do siebie. Mając spokój w sercu, żadne organiza-cyjne sprawy nie stanowią problemu. Podobnie w przygotowaniu do same-go ślubu najważniejszy jest sakrament a nie cała reszta, wesele i oprawa.

Trudno jest określić wady i zalety studenckiego życia małżeńskiego, bo ze wszystkimi trudnościami zmagamy się na bieżąco, ale niekoniecznie na-zwalibyśmy je wadami.

Zaletą jest to, że nie próbujemy tworzyć sztucznie idealnego życia, tylko wspólnie w punkcie startu zde-rzamy się z problemami, upewniamy siebie i drugą osobę, że to ona jest naj-ważniejsza a nie rytm dnia i zadowole-

nie z siebie czy oddawanych w termi-nie prac i referatów.

Wadą może być trochę większy stres, ale to jest wyzwanie, które jednocześnie jest szansą, żeby sobie z nim lepiej radzić. Trzeba więcej wysiłku, aby się utrzymać finanso-wo i uniezależnić od rodziców (także psychicznie), co w czasie studiów nie zawsze jest łatwe.

(Drodzy czytelnicy, gdy czytacie ten tekst Agata i Michał są rodzicami kilkudniowego dzieciaczka, na nasze pytania odpowiadali jeszcze przed po-rodem)

Największą zaletą całej tej sytu-acji jest uzgodnienie swoich prioryte-tów. Nie jest dla mnie najważniejszy idealny porządek w moim życiu, za-dowolenie z siebie, kult sukcesu, tylko drugi człowiek, małżonek/małżonka, co się w naturalny sposób przeradza w dar w postaci dziecka. Dziecko jest to wartość sama w sobie. Jest warte znoszenia wszelkich trudności i wy-rzeczeń. A radość, która przychodzi z czasem, wynagradza to wielokrot-nie. Grunt to odważne decyzje – czy to nie dla nich Pan Bóg podsuwa nam wszystkie problemy i wyzwania? W końcu, jak przypomina Pismo Święte, „Złoto próbuje się w ogniu”.

Agata i Michał Baranowie

Miłość mi wszystko wyjaśniła,Miłość wszystko rozwiązała –dlatego uwielbiam tę Miłość,gdziekolwiek by przebywała

Karol Wojtyła

7

Page 8: Tryby. Katolicki miesięcznik studencki. Czerwiec 2011

8 TRYBY nr 6/2011

r o z m o w a z c h a r a k t e r e m

Ucieczka do przodu

O nowych wyzwaniach w szkolnic-twie wyższym a także kreowaniu wizerunku Uczelni z rektorem UEK-u prof. Romanem Niestrojem rozma-wiał Michał Chudziński.

Podpisana już została przez pre-zydenta nowelizacja ustawy doty-czącej szkolnictwa wyższego. Od kolejnego semestru będzie większa swoboda w tworzeniu nowych kie-runków studiów. Czy Uniwersytet Ekonomiczny planuje stworzenie ja-kiś innowacyjnych?

Jest to, oczywiście, nowe wyzwa-nie. Będziemy mieli pełną swobodę w zakresie kształtowania kierunków studiów i ich programów, oczywiście z uwzględnieniem wymagań nakreślo-nych w tzw. krajowych ramach kwalifi-kacji. Wkrótce dowiemy się o nowych kierunkach. Są pewne pomysły, ale na razie nie chciałbym o nich mówić, dopóki nie zostaną one zaakceptowane przez właściwe ku temu gremia.

Uczelnia rozbudowuje swoją ofertę także w ramach studiów in-żynierskich. Czy będzie ona rozsze-rzana?

Tytuł inżynierski od lat funkcjonu-je na Wydziale Towaroznawstwa, który w dużym stopniu ma nachylenie tech-niczne. Od trzech lat istnieje kierunek Zarządzanie i Inżynieria Produkcji, a od nowego semestru w ramach ist-niejącego kierunku Gospodarka Prze-strzenna zaproponowana jest ścieżka o nachyleniu bardziej inżynierskim. W ramach jednej ze specjalności ab-solwenci tego kierunku będą uzyski-wali tytuł inżyniera.

Uniwersytet Ekonomiczny może się pochwalić tym, że właściwie wszystkie budynki znajdują się w jednym miejscu, przy ul. Rako-wickiej, ale istnieją także dwa przy ul. Sienkiewicza, gdzie znajdują się

laboratoria Wydziału Towaroznaw-stwa, który się rozrasta. Czy są pla-ny, aby przenieść te laboratoria na teren kampusu przy ul. Rakowic-kiej?

Tak, jest to wpisane w strategię rozwoju naszego Uniwersytetu, którą w grudniu uchwaliliśmy na najbliższe dziesięciolecie i nawet nie tak dawno, bo w zeszłym miesiącu, omawiali-śmy koncepcję funkcjonalno-użytko-wą zagospodarowania naszej rezer-wy terenowej. Oczywiście, jednym z dwóch ważnych obiektów, które się tam znajdą, będzie budynek, w którym zmieści się Wydział Towaroznawstwa. Niestety, staną przed nami olbrzymie problemy finansowe a także formal-no-prawne, trzeba będzie dokonać konsolidacji naszej bazy materialnej. W jakiej formie to się dokona trudno jeszcze w tej chwili powiedzieć, bo cały czas pamiętamy, że te dwa obiek-ty na Sienkiewicza to są budynki, któ-re powstały w latach 30. staraniem ówczesnych właścicieli naszej uczelni, Akademii Handlowej.

Wróćmy jeszcze do tematu wspo-mnianej nowelizacji. Wprowadza ona również odpłatność za studiowa-nie drugiego kierunku. Na Uniwer-sytecie Ekonomicznym sporo osób studiuje dwa kierunki na raz. Jak wejście w życie nowelizacji wpłynie na funkcjonowanie uczelni?

Jestem zaskoczony sposobem po-traktowania tego tematu przez media. W momencie, gdy uchwalono usta-wę, tytuły prasowe głosiły, że studia w Polsce będą płatne. Nieporozumie-nie polega na tym, że po pierwsze stu-dia stacjonarne będą nadal bezpłatne i dla 10% najlepszych studentów drugi kierunek pozostaje bezpłatny. W od-niesieniu do naszej uczelni nie będzie to oznaczało żadnej rewolucji, bo na drugim kierunku wcale nie studiuje więcej, niż dopuszczane przez Ustawę

10%. Myślę, że trzeba zmierzać raczej nie w kierunku dalszego szatkowania specjalności studiów, a raczej w kie-runku tworzenia interdyscyplinarnych profili kształcenia, takich, które by obejmowały szerszy zakres nie pomi-jając zainteresowań studentów i pra-codawców. Studiowanie wielokierun-kowe słusznie, moim zdaniem, zostało ograniczone do tych 10% studentów, którzy rzeczywiście swoimi wynika-mi dowodzą, że chodzi im faktycznie o zdobywanie wiedzy, a nie jedynie o przedłużanie okresu studiów.

Ogólnie rzecz biorąc, jest to w isto-cie zmiana mało ważna z punktu wi-dzenia jakości kształcenia, a wprowa-dza ona pewien porządek, bo przy tej okazji, nareszcie powstanie centralna baza osób studiujących w Polsce i do-wiemy się, ilu my naprawdę mamy studentów. W tej chwili nikt tego nie prowadzi i zdarzali się tacy „artyści”, którzy zdążyli się zapisać na kilkana-ście kierunków równocześnie. Teraz nareszcie będziemy mieli jasność, kto i gdzie w Polsce studiuje za pieniądze podatników.

Page 9: Tryby. Katolicki miesięcznik studencki. Czerwiec 2011

9

r o z m o w a z c h a r a k t e r e m

Poza sprawowaniem funkcji rek-tora specjalizuje się Pan Profesor w marketingu. Czy trudne jest kre-owanie wizerunku Uniwersytetu i jego promocja? Jak to wygląda od strony rektora?

Obejmując tę funkcję ma się oka-zję spojrzeć na pewne sprawy o któ-rych się mówi na zajęciach od strony praktycznej. Wizerunek uczelni to jest coś wybitnie długodystansowego. We współczesnym świecie przy obecnym rozwoju środków komunikacji, wykre-owanie nowej marki nie jest proble-mem. Wręcz istnieją takie teorie, które wskazują na to, że nie należy „rozcią-gać” marek, bo one wtedy tracą swo-ją wyrazistość, tylko trzeba tworzyć nową markę, ostro w chodzić w rynek. To nie dotyczy uczelni. Marka uczel-ni to jest sprawa na pokolenia, dlatego cieszymy się wprawdzie, że staliśmy się Uniwersytetem, ale mamy pełną świadomość, że dalej jesteśmy również tą Akademią, która wypuściła najlicz-niejszą rzeszę absolwentów, bo to ci absolwenci budują wizerunek uczelni. Oczywiście, gdy my mówimy o samej działalności dydaktycznej, to najlep-szym dowodem skuteczności działania

uczelni jest to, że rodzice zachęcają swoje dzieci, wnuki, że warto tu stu-diować. Oprócz tego, każda uczelnia musi dbać o swój wizerunek nauko-wy, ale to jest zupełnie inna sprawa. Samej twórczości nic nie zastąpi – au-tentycznej pracy badawczej ludzi tutaj pracujących. Dodatkowo opracowania naukowe są produktami. Trzeba umieć je sprzedać, trzeba umieć je rozprowa-dzać poprzez specyficzne dla rynku naukowego kanały dystrybucji i dzia-łania promocyjne, bo to są nie tylko publikacje, ale także udziały w konfe-rencjach międzynarodowych, wyniki badań naukowych, współpraca mię-dzynarodowa, a także zastosowania, a więc rekomendacje pochodzące ze sfer praktyczno-przemysłowych. Pra-cownicy uczelni na co dzień budują jej wizerunek, bo tak się to dzieje, że ob-raz uczelni, jaki wyniosą absolwenci powstaje na zajęciach, ale także przez sposób traktowania studenta w dzie-kanacie czy innych miejscach Uniwer-sytetu. Możemy nie wiem ile wydać na chwalenie się, jacy jesteśmy wspaniali, ale jeśli tego nie potwierdza rzeczywi-stość, to są to wyrzucone pieniądze.

Groziło nam, że za chwi-lę wysypią się wokół nas liczne akademie i my będziemy na tym samym poziomie, więc musie-liśmy starać się spełnić kryte uprawniające do posługiwania się nazwą „uniwersytet”

Uważa Pan Rektor, że zmiana nazwy z Akademii na Uniwersytet była niepotrzebna?

Nie, była potrzebna! Ta zmiana była pewną koniecznością, wynika-jącą ze zmian legislacyjnych, tak jak wszystkie poprzednie zmiany nazwy – nie z naszej inicjatywy z Akademii Handlowej staliśmy się Wyższą Szko-łą Ekonomiczną, tylko to była decyzja administracyjna. Później, w latach 70. przemianowano Wyższą Szkołę Eko-nomiczną w trybie administracyjnym na Akademię Ekonomiczną. Teraz wprawdzie nie było trybu administra-cyjnego przy nadawaniu nazwy, trze-ba było o to się starać i udowodnić, że się na to zasługuje, ale zliberalizo-wano ustawowo warunki uzyskania nazwy „akademia”. Groziło nam, że za chwilę wysypią się wokół nas licz-ne akademie i my będziemy na tym samym poziomie, więc musieliśmy starać się spełnić te kryteria, które uprawniały do posługiwania się na-zwą „uniwersytet” i to się nam udało. Dlatego to była swego rodzaju uciecz-ka do przodu, a nie jedynie próżność, że koniecznie chcemy być uniwersyte-tem. Sama nazwa uniwersytet zakłada uniwersalność a przymiotnikowy uni-wersytet jest pewnym kompromisem pomiędzy właśnie istotą tej nazwy a rzeczywistością, która wymaga jed-nak, żeby uczelnia była w pewien spo-sób sprofilowana.

Dziękuję za rozmowę.

fot.

Arc

hiw

um U

EK

Page 10: Tryby. Katolicki miesięcznik studencki. Czerwiec 2011

10 TRYBY nr 6/2011

w t r y b a c h h i s t o r i i

MarTa czarny

Wakacje to czas dłuższych i krót-szych podróży. Wakacyjną wyprawę warto rozpocząć od okolic Krakowa. Nie tylko miasto królów, w którym przebywamy dysponuje wspaniały-mi budynkami i zapierającymi dech w piersiach murami, ale również wiele południowych miasteczek ma w swo-ich granicach potężne historycznych budowle. Dlatego też w tym numerze „Trybów” dział historyczny postano-wił stworzyć dla was zamkową trasę wycieczki po górskiej części Polski zgodnie z przysłowiem „Cudze chwa-licie, swego nie znacie”.

Na skraju urwiskaWędrówkę zaczynamy od Zamku

na Pieskowej Skale, niedaleko Krako-wa. Pierwsze wzmianki o tworzeniu budowli na skalnym cyplu wcinają-cym się w dolinę Prądnika, zwanym Dorotką, pochodzą z 1315 r. Muro-waną warownię wzniósł tu Kazimierz Wielki. Stała sie ona częścią systemu obronnego zwanego Orlimi Gniazda-mi. System ten dostał się w ręce Piotra Szafrańca dzięki samemu Ludwikowi Andegaweńskiemu, jako rekompen-sata za pełnioną służbę wojskową. W XV w. na dawnym podzamczu Szafrańcowie dobudowali do starej warowni zamek z wieżą. Przebudo-wa rezydencji w stylu renesansowym, rozpoczęta przez Hieronima Szafrańca w 1542 r., została ukończona po po-nad 30 latach przez jego stryjecznego brata Stanisława. Pieskowa Skała była trudną do zdobycia fortecą – z trzech stron mury dochodziły do krawędzi urwiska. Trzykrotnie niszczyły bu-dowlę potężne pożary: w 1718, 1850 i 1863 r. podczas walk toczonych przez powstańców czy oddział Mariana Lan-giewicza. Mimo tych nieszczęsnych

Śladami zamożnych przodków

wypadków zamek do dziś prezentuje się imponująco.

Księżniczka z DunajcaTrochę bardziej na południu

w 1330 r. węgierski ród Berzevicsych wzniósł na innej wysokiej skale (566 m n.p.m.) niedostępny zamek rycerski, zwany Dunajcem. Był on strażnicą na szlaku z Polski na Węgry. W roku 1470 przeszedł w ręce Emeryka Zapolyi, który do starego zamku górnego dobu-dował część dolną, mury obwodowe, baszty oraz pomieszczenia mieszkal-ne. Twierdzę kupił w 1589 r. Jerzy Ho-rvath, który przekształcił ją we wspa-niałą renesansową rezydencję. Mowa tu oczywiście o ogromnym Zamku w Niedzicy. Turystów w okolice Du-najca przyciąga nie tylko malowniczy krajobraz czy możliwość odbycia rej-su statkiem, ale również stara legenda o inkaskiej księżniczce Uminie. Choć-by ze względu na ten piękny peruwiań-ski akcent warto udać się w Pieniny.

Wieża bez wyjściaKolejna godną uwagi budowlą

w okolicach stolicy małopolski jest zamek w Lipowcu. Podobnie jak inne polskie budynki tego typu, również i ten zamek padł ofiarą niszczyciel-skiego najazdu Szwedów w 1656 r. Odbudował go w roku 1732 biskup

Szaniawski. Wieżę w Zamku wznie-siono prawdopodobnie około roku 1295. Więźniowie wtrąceni do lochu pod wieżą nie mieli szans ucieczki. Pod koniec XVIII w. warownia służyła jako miejsce odosobnienia i rekolekcji dla niesfornych księży. Nie pełniła już funkcji więzienia. Duchowni „skazani na Lipowiec” przebywali tu najwyżej parę miesięcy. Jeszcze pod koniec XIX w., mimo wielkiego pożaru w 1800 r., zamek prezentował się dość oka-zale. Ostatni mieszkańcy opuścili go w 1849.

Malownicza rezydencjaZamek rycerski w Dębnie koło Tar-

nowa wzniesiony został w latach 1470- 1480 przez kasztelana krakowskiego i kanclerza wielkiego koronnego, Ja-kuba Dębińskiego. Kamienne funda-menty, grube ściany z cegły, ozdobne wykusze i przestronne pomieszcze-nia czyniły z późnogotyckiej budowli wygodną rezydencję możnego rodu i świetny punkt obronny na wypadek wojny. Nad portalem wejściowym do zamku widnieje herb Tarłów – topór oraz data 1722. Po wygaśnięciu mę-skiej linii rodu Dębno znalazło się – na mocy małżeńskiego kontraktu – w rę-kach Lanckorońskich. Zamek w Dęb-nie przyciąga uwagę nie tylko z po-wodu legendy o zamurowanej pannie, ale również swoja urodą. Wspaniałe późnogotyckie wykusze szkicował sam Matejko, goszczący tu za czasów Jastrzębskich, ostatnich właścicieli re-zydencji.

fot.

Kata

rzyn

a C

ieśli

k

Page 11: Tryby. Katolicki miesięcznik studencki. Czerwiec 2011

11

p r o f a m i l y

Iwona Koprowska – z wykształce-nia biolog, pracuje w PORADNI ecolife w Krakowie, realizuje się tutaj w pracy z rodzicami, szczególnie tymi przyszłymi, jest instruktorem Creighton Model System – podstawowego narzędzia naprotechnologii. Szkoli małżeń-stwa z problemami z płodnością, przygotowując je do leczenia metodą naprotechnologii. Jest również certyfikowanym doradcą laktacyjnym, prowadzi warsztaty o karmieniu piersią dla rodziców oczekujących narodzin dziecka, jak i dla kobiet, które już karmią. Wiele lat współtworzyła i aktywizowała lokalne społeczności rodziców z małymi dziećmi przy Ogródku dla Matki i Dziecka. Prywatnie żona oraz mama Izy i Marysi.

rozMawiała MaGdalena GuziaK-nowaK

Naprotechnologia jest przedsta-wiana jako nadzieja dla małżeństw pragnących dziecka.

– Pojawienie się naprotechnolo-gii dało parom małżeńskim etyczną i efektywną metodę leczenia proble-mów z płodnością . Dotychczas parom mającym problemy z poczęciem dziec-ka lekarze proponowali in vitro. Poza nim i adopcją nie było innej szansy na doczekanie się upragnionego dziecka. Teraz jest większa szansa na szczegó-łową diagnozę i dużo skuteczniejsze leczenie.

Na czym polega zasadnicza róż-nica między naprotechnologią a pro-cedurą in vitro?

– Różnica jest diametralna. Na-protechnologia to diagnoza i leczenie.

Nowa jakość leczenia niepłodności

Natomiast in vitro nie jest metodą le-czenia, a jedynie doprowadzeniem do poczęcia dziecka z ominięciem przy-czyny niepłodności. Jeśli para małżeń-ska ma problem z płodnością i uda się do lekarza naprotechnologa, to szuka on przyczyny, prowadzi leczenie, po którym w sposób naturalny i bez jego ingerencji dochodzi do poczęcia dziec-ka. Metody leczenia w naprotechnolo-gii nie niosą ze sobą żadnego ryzyka zdrowotnego, które występują, kiedy para decyduje się na in vitro.

Inną ich zaletą jest również to, że wykorzystuje ona potencjał pacjen-ta do działania. Kiedy człowiek jest chory, idzie do lekarza, który stawia diagnozę i kieruje na leczenie. Jed-nak pacjent jest w tym dość bierny. Naprotechnologia kładzie nacisk na zaangażowanie żony i męża w proces diagnozy i leczenia. Czują oni część odpowiedzialności po swojej stronie – od sposobu prowadzenia obserwacji, skrupulatności zapisów może zależeć owocność współpracy. Ogromne zna-czenie ma precyzja wyznaczania przez małżeństwo dni, w których kobieta zgłosi się na badania poziomu proge-steronu – wpływa to na wyniki.

Ta metoda nie jest dla osób, które chcą zapłacić i mieć problem z głowy, które idą przez życie według określo-nego schematu: najpierw szkoła, po-tem praca i dziecko, ale tak naprawdę nie angażują się w to, co robią.

Czy jest możliwe, że parze, w przypadku której in vitro okazało się nieskuteczne pomoże naprotech-nologia?

– Oczywiście, znane i opisane są przypadki szczęśliwych rozwiązań u par, które wcześniej bezskutecznie poddawały się sztucznemu zapłodnie-niu.

Czy naprotechnologię można na-zwać dziedziną nauki?

– Tak, jest dyscypliną nauk me-dycznych.

Dlaczego ta nowa dziedzina na-

uki budzi sprzeciw zwolenników in vitro, skoro obydwie metody z zało-żenia mają ten sam cel – pomoc pa-rom, które pragną mieć dziecko?

– Nie umiem jednoznacznie od-powiedzieć na to pytanie. Myślę, że powodów jest wiele. Jednym z nich może być obawa konkurencji. Teraz, gdy mamy szansę na skuteczniejsze leczenie metodą nieinwazyjną i przy-jazną kobiecie, zwolennicy mogą czuć zagrożenie. Myślę jednak, że nie grozi tym lekarzom „zagłada”, ponieważ nie wszyscy zdecydują się na naprotechno-logię. Co prawda nie ma przeciwska-zań do jej stosowania, ale problemem może być, gdy ktoś z góry zakłada, że naturalne metody są nieskuteczne, nie chce się ich uczyć, współpracować z instruktorem i lekarzem, a chce mieć dziecko już, od razu, bez dużego wy-siłku. Wtedy nauka Modelu Creighto-na, która wymaga czasu, dyscypliny i zaangażowania, nie ma sensu.

Nie spotyka się Pani z oskarże-niami o szarlatanerię i wierzenie w zabobony?

– W artykułach prasowych oczy-wiście. Osobiście nie spotkałam się jeszcze z taką krytyką. Wiem, że nie-którzy mówią, że tylko się modlimy, że bazujemy na starych metodach. Są to zupełnie bezpodstawne zarzuty. Istotnie, osoby zajmujące się obecnie naprotechnologią to osoby wierzące. Mam nadzieję, że modlą się o sukces swoich par, niekoniecznie w czasie spotkań z nimi. Co do „starych metod”, to trzeba zaznaczyć, że Model Creigh-tona bazuje na najnowocześniejszych metodach leczenia, a metoda obser-wacji powstała 30 lat temu w oparciu o metodę Billingsów.

Idąc do lekarza naprotechnologa mamy pewność, że używane przez niego metody są etyczne, bezpiecz-ne i sprawdzone. Diagnozę stawia się w ciągu 3-6 miesięcy, a podjęte le-czenie ma trwać najdłużej 1,5 roku. W razie braku poprawy stanu zdrowia, parze proponuje się adopcję.

Page 12: Tryby. Katolicki miesięcznik studencki. Czerwiec 2011

12 TRYBY nr 6/2011

informacje również powinny być odnotowywane. W momencie, gdy następuje wzrost temperatury, mo-żemy być z reguły pewni, że trzeci dzień (licząc od tzw. szczytu obja-wu śluzu) regularnie utrzymującej się wyższej temperatury jest ostat-nim dniem płodnym. Do momentu następnej miesiączki, kobieta prze-chodzi okres bezwzględnej niepłod-ności (żadna kobieta na świecie nie zaszła w tym czasie w ciążę!).

Dobrym, aczkolwiek wymagającym wiedzy i ćwiczeń sposobem określe-nia dni odpowiednich do poczęcia dziecka, jest obserwacja śluzu, gdyż

p r o f a m i l y

Cały czas mowa o obserwacji. Gdzie zatem w naprotechnologii jest technologia?

– Przez technologię rozumiemy tutaj wykorzystanie tego, co daje na-tura. Trudno na język polski przetłu-maczyć angielskie naprotechnology. Można by powiedzieć, że to po prostu nowoczesna technologia używana do ekologicznej prokreacji i w oparciu o dokładne rozeznanie naturalnych procesów w organizmie kobiety.

Na koniec pytanie z cyklu co było pierwsze: jajko czy kura? Czy naj-pierw pojawiła się naprotechnologia a potem poparcie Kościoła dla niej jako etycznej dziedziny medycyny, czy została ona stworzona, bo Ko-ściół nie miał alternatywy dla in vi-tro?

– Naprotechnologia nie powstała „na zamówienie” Kościoła, ale dla ko-biet, małżeństw a także lekarzy, którzy chcą ofiarować moralną pomoc. Pod-czas lektury Humane vitae w głowie twórcy metody, dra Hilgersa, pojawiła się myśl o stworzeniu procedury lecze-nia, która będzie etyczna, zgodna z na-ukami Kościoła. Już w trakcie badań naukowych nad stworzeniem systemu Kościół wyraził swoje poparcie

Dziękuję za rozmowę.

NPR – Naturalnie Pewnie Rodzinnie

NPR to prorodzinny i ekologiczny (nieingerujący środkami chemiczny-mi) sposób dla świadomie i celowo planujących rodzicielstwo.

diana drobniaK, Karolina MazurKiewicz, PrzeMysław radzyńsKi

Fakty i mity o NPR-zeJestem katoliczką, ale nie podoba

mi się utożsamianie NPR-u z Kościo-łem. Prawda jest taka, że ludzie nie znają NPR i nie wiedzą o jego skutecz-ności. Dlatego uważają, że jeśli ktoś stosuje NPR to jest na pewno „nawie-dzonym katolikiem” i będzie miał 15 dzieci, przez co skończy pod mostem. Bardzo mi to nie odpowiada. Zarów-no ten mit, jak i wszystkie inne wokół NPR. A prawda jest taka, że gdyby Ko-ściół nie „uczył” NPR-u to niewiele by-śmy o nim wiedziały... Bo nawet teraz, gdy stają się coraz powszechniejsze, wszelkie info na ich temat można zna-leźć głównie na stronach związanych z Kościołem... ale to wynika z tego, że z NPR-u nikt nie ma korzyści material-

nych... – pisze użytkowniczka forum internetowego 28dni.pl podpisująca się nickiem „kwiatuszek”. Powyższa wy-powiedź przywołuje dwa największe mity na temat naturalnego planowania rodziny (NPR). Po pierwsze, że to ko-ścielna „antykoncepcja”. Po drugie, że w ogóle nieskuteczne.

Mit nr 1Genezy pierwszego błędu można

szukać w zaangażowaniu papiestwa (od pontyfikatu Pawła VI) w promo-cję „zasad moralnych w dziedzinie przekazywania życia ludzkiego”. W encyklice przypomniano o po-dwójnej funkcji stosunku małżeńskie-go – jedności i rodzicielstwa; żadna z nich nie jest pierwsza czy ważniej-sza – obie są tak samo istotne i zawsze winny być realizowane równocześnie na znak wzajemnej małżeńskiej miło-ści. Nie oznacza to natomiast, że każdy stosunek seksualny ma kończyć się po-częciem dziecka. Paweł VI pisze tak-że o świadomym rodzicielstwie, które zakłada poznanie procesów biologicz-nych kierujących życiem ludzkim a także konieczność opanowywania

Metoda objawowo-ter-miczna prof. Rötzera

Prowadzenie domowych badań nad swoją płodnością polega na codziennym mierzeniu temperatury ciała (ważne, by mierzona ona była rano, zaraz po przebudzeniu, o sta-łej porze, tym samym termometrem oraz w tym samym miejscu, czyli np. pod językiem lub w pochwie). Każdą wartość należy nanieść na kartę obserwacji cyklu. Parę razy dziennie, a szczególnie wieczorem, należy prowadzić obserwacje kon-systencji i koloru śluzu z pochwy, a także badać szyjkę macicy. Te

jego optymalna jakość jest jednym z kluczowych czynników (obok obecności komórki jajowej i plemni-ka) prowadzących do zapłodnienia. Podczas dni płodnych śluz może być przeźroczysty, ciągliwy, szklisty lub płynny. Podczas pozostałych jest mętny, białawy, żółtawy lub po pro-stu nie występuje.

Na podstawie regularnej obserwa-cji swoich cykli miesięcznych każda kobieta może wyznaczyć najbar-dziej prawdopodobny czas owula-cji. Dzięki temu można też, precy-zyjniej niż ginekolog, samodzielnie wyliczyć termin porodu.

Page 13: Tryby. Katolicki miesięcznik studencki. Czerwiec 2011

13

p r o f a m i l y

„wrodzonych popędów i namiętności”. Poza tym istnieje diametralna różni-ca między NPR-em a antykoncepcją. Łacińskie „anti conceptio” znaczy tyle, co „przeciw poczęciu”. Natomiast NPR z samego założenia jest meto-dą, która ma służyć poczęciu nowego życia lub odłożyć je w czasie (np. ze względu na warunki fizyczne czy psy-chiczne małżonków albo okoliczności zewnętrzne). Głównym jej zadaniem jest wykorzystanie naturalnych me-chanizmów organizmu, aby powołać do życia nową istotę. Nawet u zdrowej kobiety zapłodnienie może być proble-mem, ponieważ „w jednym cyklu mie-siączkowym kobieta może zajść w cią-żę zaledwie w jednym dniu, w którym odbywa się jajeczkowanie” – pisze lek. med. Elżbieta Wójcik. Z NPR-em wią-że się kilka metod leczenia niepłodno-ści, monitorowania zdrowia kobiety oraz w pełni kontrolowanego zapłod-nienia.

Mit nr 2Drugi mit wynika z faktu, że spo-

ra część społeczeństwa kojarzy NPR z prowadzeniem kalendarzyka. Błąd, proszę państwa! Kalendarzyk, zwa-ny fachowo metodą Ogino-Knausa, opiera się tylko na próbie określenia momentu owulacji i na jej podstawie wyliczenia dni niepłodnych. Wystar-czy niewielka nieregularność cyklu miesięcznego, aby wszystkie kalkula-cje okazały się błędne. Stosować dziś „kalendarzyk” (złośliwie nazywany „ruletką watykańską”) to jakby na no-

woczesną autostradę wyjechać starym gratem.

Współczesne odpowiedzialne ro-dzicielstwo jest mocno związane z na-zwiskiem prof. Rötzera, twórcy metody objawowo-termicznej. Według wskaź-nika Paerla (indeksu skuteczności spo-sobów zapobiegania ciąży), jest jedną z najbardziej efektywnych metod.

Wystarczy termometr i kartka papieru

Prof. Josef Rötzer, austriacki le-karz, zintegrował dwa najważniejsze czynniki, czyli temperaturę i kobiecy śluz, a także dołączył badanie szyj-ki macicy. Współpracował z żoną, by opracować swoją własną metodę roz-poznawania płodności. Pionierski po-mysł spisał w latach 70. na podstawie 400 tys. wykresów cykli przysłanych przez kobiety.

Jego metoda polega na badaniu jakości wydzieliny z pochwy oraz co-dziennym pomiarze temperatury ciała za pomocą specjalnego termometru (w tej dziedzinie technologia poszła bardzo do przodu i na rynku mamy mnóstwo urządzeń, które same in-terpretują wynik, a co za tym idzie wyznaczają dokładnie dni płodne

i niepłodne). Podstawowy przybornik potrzebny przy stosowaniu metody Rötzera to: termometr, który mierzy z dokładnością do 0,01 °C i karta ob-serwacji (można ją zrobić samemu bądź pobrać ze strony www.iner.pl – Instytutu Naturalnego Planowania Ro-dziny wg metody prof. J. Rötzera).

Warto zacząć ją stosować jak naj-wcześniej, ponieważ jeżeli znamy swoje ciało bardzo dobrze, to w mał-żeństwie nie popełnimy błędu nad-interpretacji. Przekonuje do tego Ka-rolina Król, studentka Politechniki Krakowskiej: – Stosuję metodę obja-wowo-termiczną prof. Rötzera od 14 miesięcy. Półtora roku temu poznałam miłość swojego życia i za rok bierzemy ślub. Oczywiście ze współżyciem cze-kamy do ślubu, ale chcę wejść w zwią-zek małżeński już z pewną wiedzą o NPR-ze.

Co dwie głowy, to nie jednaJak zawsze początki bywają trudne,

ale nie ma się co zrażać. – Z racji tego, że zaczęłam prowadzić obserwacje nie będąc jeszcze żoną, to nie stresowałam się bardzo, gdy coś mi umknęło lub było nie tak. Wiedziałam, że dopiero się uczę i miałam na to stosowny czas. Czytałam książki dotyczące NPR--u, żeby wiedzieć jak poprawnie pro-wadzić obserwacje i jak prawidłowo nanosić notatki w karcie obserwacji. Bardzo pomógł mi też kurs NPR-u, który odbyłam razem z narzeczonym – przekonuje Maria, młoda mężatka – Ważna jest również rola męża. Po pierwsze , żeby kobieta czuła się rozu-miana i wspierana. Aby małżonkowie wspólnie rozgrywali tę sferę życia, jaką jest płodność, razem podejmowali decyzje i ponosili ich konsekwencje. A po drugie, ze względów praktycz-nych, ponieważ mężczyźni często bar-

KONKURS: Jeżeli chcesz wiedzieć więcej o metodzie Rötzera polecamy ci książkę lek. med. Elżbiety Wójcik „Naturalne planowanie rodziny” wydawnictwa Rubikon. Można ją także wygrać w naszym konkursie. Wystarczy odpowiedzieć na pytanie: „Dla-czego warto wybrać NPR?” Odpowiedzi prosimy przesyłać na adres [email protected] do końca czerwca. Czeka na Was 6 książek!

fot.

Mar

cin

Now

ak

Page 14: Tryby. Katolicki miesięcznik studencki. Czerwiec 2011

14 TRYBY nr 6/2011

p r o f a m i l y

dzo dobrze radzą sobie z interpretacją obserwacji. Mój mąż jeszcze w czasie narzeczeństwa zapoznał się zasada-mi metody i muszę przyznać, że jest bardzo dobrze zorientowany. To dla mnie niezwykle ważne, że mam w nim wsparcie także w tej dziedzinie – do-daje Maria.

Kiedy całus smakuje lepiejPrzykład Marii pokazuje, że NPR

jest dobrym budulcem w relacjach małżeńskich. Metoda Rötzera wiąże się z codziennym wypełnianiem karty obserwacji, zatem nic nie stoi na prze-szkodzie, by oddać to odpowiedzialne zadanie inżynierskiemu męskiemu umysłowi. Nie dość, że zaangażuje się w obserwacje, to jeszcze poczuje się ważny. Jego pomoc jest istotna dla ko-

biety, która potrzebuje wsparcia przy nauce jak i w późniejszym etapie sto-sowania. Jak zawsze robienie czegoś wspólnie łączy, a nie dzieli.

Wśród małżeństw stosujących NPR i antykoncepcję przeprowadzono badania. Polegały na wybraniu z 300 przymiotników określających swojego współmałżonka tych, które najbardziej odpowiadają jego cechom charakteru. Pary stosujące NPR zaznaczały ich więcej i o znaczeniu bardziej pozytyw-nym i ciepłym niż ludzie, którzy stosu-ją antykoncepcję (oni wybierali co naj-wyżej 7 określeń). Co z tego wynika? Przy stosowaniu NPR-u małżonkowie są sobie bardziej bliscy, gdyż wymaga to od nich chwilowej wstrzemięźliwo-ści i „każe im na siebie czekać”. To podobnie jak z pierwszą gwiazdką: im

Najbliższe spotkanie z instruktorem NPR-u odbędzie się we wtorek 28 czerwca o godz. 16 w biurze KSM przy ul. Wiślnej 12/7 (II piętro, drzwi po prawej). W „programie” powtórka z biologii i szczegółowa prezentacja metody Rötzera. Liczba miejsc ograniczona. Udział bezpłatny. Szczegóły na www.krakow.ksm.org.pl. Zapraszamy gorąco!

dłużej na coś czekamy, tym bardziej jesteśmy podnieceni. Poza tym pod-czas dni płodnych u kobiet ślina jest słodsza niż zwykle i chętniej się wtedy całują!

Jeśli nie wiadomo o co cho-dzi…

Naturalne planowanie rodziny nie jest promowane w mediach ani w świe-cie lekarskim, ponieważ nie przynosi korzyści materialnych firmom farma-ceutycznym. Właściwie wysoka sku-teczność metod naturalnych spędza im sen z powiek. I słusznie – jeżeli kobieta może wybrać między chemią w pigułkach, a nieinwazyjną naturalną metodą można mieć nadzieję, że wy-bierze to drugie. Korzyści płynących z NPR-u jest co niemiara – można się o tym przekonać na szkoleniach, które od niedawna odbywają się w siedzibie Katolickiego Stowarzyszenie Młodzie-ży przy ul. Wiślnej 12/7. Prowadzi je instruktor metody Rötzera. Zapra-szamy was serdecznie. Szczegóły na www.ksm.krakow.org.pl.

Inżynieria zbawienia to projekt skierowany do studentów krakow-skich uczelni. Postanowiliśmy przerwać studencką monotonię. Studencie! Rozwiń ducha!

Cykl czterech spotkań: na Politechnice Krakowskiej, Akademii Górniczo-Hutniczej, Uniwersytecie Rolniczym oraz Uniwersyte-cie Ekonomicznym rozpocznie się już 16 czerwca. Zapraszamy do klubu „Kwadrat” na Czyżynach wszystkich zainteresowa-nych konstrukcją nieba! Naszymi prelegrntami będą prof. zw. dr hab. inż. Kazimierz Flaga – wybitny inżynier i wieloletni rek-tor Politechniki Krakowskiej (www.krakow.zmrp.pl/PDF/KFlaga.pdf) oraz ks. Wojciech Węgrzyniak – doktor nauk biblijnych, wykładowca, rekolekcjonista, mocno związany ze studentami (www.wegrzyniak.com).

W programie spotkania, które odbędzie się pod hasłem: „Biblia-CAD, czyli o architekturze nieba” znalazł się także nietypowy konkurs.

Zapraszamy nie tylko studentów Politechniki! Projekt zrealizowano przy wsparciu finansowym Województwa Małopolskiego

14 TRYBY nr 6/2011

Inżynieria zbawienia 16 czerwca 2011 godzina 18.00 Klub „Kwadrat”

Page 15: Tryby. Katolicki miesięcznik studencki. Czerwiec 2011

15

m e d i a p o d l u p ą

A p o l l o G e t y k

Sezon ogórkowy, czyli medialna mizeria aGnieszKa całeK

Student wyczekuje wakacji, ni-czym kania dżdżu. Po trudach egzami-nów i zaliczeń wreszcie może wrócić od świata żywych, odpocząć i spraw-dzić, co się dzieje w wielkim świecie. A tymczasem w mediach i kulturze za-czyna się sezon ogórkowy.

Brać studencka ledwo przypomi-na sobie, jak wygląda życie bez sesji, a wszystkie media bez specjalnego ociągania zaczynają wakacje. Telewi-zja nie emituje już nic nowego. Zaczyna się okres powtórek. Jeśli kogoś ominął trzy lub – nie daj Boże – czterocyfrowy odcinek ukochanego serialu jest szansa to nadrobić. Do radia wkrada się letnia

ramówka, pozbawiona ulubionych pre-zenterów i audycji. A co w gazetach? Te, które się bardziej szanują po prostu piszą o lekkich tematach. Natomiast te mniej przyzwoite chętnie zaserwują nam robione z głębi krzaków zdjęcia znanego polityka w kąpielówkach na kocyku z Kubusiem Puchatkiem lub powiedzmy lądowanie kosmitów na ściernisku w Koziej Wólce. Może to marne wiadomości, ale z pewnością jest to jakiś sposób na przetrwanie me-diów w wakacyjnym czasie. W końcu nie można ich winić, że nie ma za bar-dzo o czym robić błyskotliwych mate-riałów dziennikarskich. Ot, po prostu taka pora, politycy i urzędnicy na urlo-pach, szkoły i uczelnie pozamykane na

głucho. Nawet w artystycznym świecie jest spokój, na dobry teatr liczyć nie można, a w kinie też coś dobrego się trafia raczej sporadycznie.

W zeszłe wakacje sezon ogórkowy – paradoksalnie – niestety w Polsce nie wystąpił, a przynajmniej nie w me-diach. Najpierw mieliśmy powodzie, a potem trwającą wiele tygodni walkę o krzyż na Krakowskim Przedmieściu. Dlatego w tym roku, wszystkim czy-telnikom i sobie również życzę praw-dziwej informacyjnej posuchy, tekstów o tym, gdzie kto spędza wakacje i re-portaży o tym, w której wiosce wy-hodowano najdorodniejsze ziemniaki. Jeśli jednak ta tematyka się nieco znu-dzi, proponuję zajrzeć do mediów spo-łecznościowych. Na swoich znajomych zawsze można liczyć. Jeśli znajdą coś ciekawego, to z pewnością zechcą się podzielić, gwarantując nam przy tym różnorodność formy i treści.

Czy teoria ewolucji wyklucza chrześcijańską naukę o stworzeniu?

PrzeMysław radzyńsKi

Po pierwsze ewolucjonizm jest teo-rią. A to oznacza logiczną strukturę zło-żoną zarówno z faktów, jak i hipotez.

Po drugie błędne jest utrzymywa-nie, że człowiek religijny nie może zgodzić się na potwierdzenie przy-padkowości świata. Dzieło Stworzenia to kompozycja praw przyrody, które działają także na zasadzie przypadku.

Po trzecie kreacjonizm „nauko-wy” nie jest poglądem Kościoła. Te twierdzenia są trudne do pogodzenia zarówno ze współczesnymi naukami przyrodniczymi, jak i aktualnymi ba-daniami biblijnymi. Opis stworzenia zanotowany na początku Księgi Ro-dzaju to opowiadanie mitologiczne.

Człowiek wierzący nie może czerpać z niego wiedzy naukowej, ale powi-nien odczytywać prawdę religijną. Au-tor biblijny nie relacjonuje początków powstawania świata – nikt tego nie ob-serwował. Pisma Świętego nie może-my odczytywać wyłącznie literalnie; wiedzieli o tym Ojcowie Kościoła – Orygenes w III w. wypracował zasady interpretacji Biblii oparte na alegorii.

Często przytaczanym argumen-tem, że 6-dniowy czas stwarzania to tylko obraz głębszego sensu, jest cho-ciażby fakt, że światło pojawiło się wcześniej niż jego źródło (świecące ciała niebieskie) a dni liczy się zanim powstało Słońce, które je wyznacza. Księga Rodzaju nie mówi jak świat zo-stał stworzony, ale przekazuje prawdę o Bogu Stwórcy. O sposobie rodzenia

się Wszechświata opowiadają nam teo-rie naukowe – w tym ewolucjonizm. Stanowisko Kościoła na omawiany temat można streścić w zdaniu: Ko-ściół ani nie przyjął, ani nie odrzucił teorii ewolucji. Jan Pawł II powiedział: „Nowe zdobycze nauki każą nam uznać, że teoria ewolucji jest czymś więcej niż hipotezą.”

Lekturą, którą warto w tej kwe-stii polecić jest kilkukrotnie wzna-wiana „Ewolucja i stworzenie” Erna-na McMullina. Z racji na niewielkie rozmiary i stosunkowo prosty język może to być dobra pozycja wyjściowa. Bardziej wymagającym i szukającym pogłębionej refleksji nad tymi proble-mami rekomenduję książki: „Dylema-ty ewolucji”, „Początek świata – Biblia a nauka” oraz „Bóg i ewolucja”.

Page 16: Tryby. Katolicki miesięcznik studencki. Czerwiec 2011

16 TRYBY nr 6/2011

r o z m o w a z c h a r a k t e r e m

Walka o siebieO rodzinie, muzyce, wierze oraz walce o siebie z Pawłem Kukizem, polskim piosenkarzem, rozmawia Izabela J. Murzyn.

Czym dla Pana jest muzyka?– Oprócz rodziny wszystkim. Ge-

neralnie jest możliwością realizacji i duchowej, i finansowej. Zapewnie-niem sobie bytu i takiej frajdy emo-cjonalnej. Możliwością wyrzucenia z siebie emocji, udokumentowania i zaprezentowania ich. Jest też możli-wością prowokowania publicznej de-baty, czy myślenia na temat kwestii, które mnie intrygują.

Debata publiczna do muzyki nie pasuje...

– Dlaczego? Wielokrotnie miałem do czynienia z takimi sytuacjami, kiedy po prezentacji jakiejś z moich piosenek odbywała się na temat tekstu czy przekazu pewnej myśli, informacji dyskusja w mediach.

Jakie emocje przekazuje „17 września”?

– Jest to bardzo osobista piosenka. Jeden z moich dziadków, ojciec mo-jego ojca, został zamordowany przez sowietów na Brygidkach we Lwowie. Co prawda w 1941 r., to był czerwiec, ale mord był efektem wejścia wojsk so-wieckich 17 września do Polski, czyli

rozbioru Polski przez Niemców i So-wietów. Emocje jak najbardziej osobi-ste.

W utworze zwraca się Pan do Griszy, kim on jest?

– Nie chciałem, żeby ta piosenka była takim jakimś moim oskarżeniem czy wywlekaniem żali w kierunku oprawców. Próbowałem sobie wyobra-zić sytuację, że jestem na miejscu tego KGB-owca, tego NKW-udzisty. Ten tekst poprzedziła też rozmowa z moim ojcem, który jako dziecko polskiego policjanta był zesłany do Kazachstanu. Wrócił bodajże, w 1946 r. do Polski, na tzw. ziemie odzyskane. Pamiętam taką dyskusję, kiedy mówię: jak oni mogli nieprzytomni, pijani strzelać... jak to jest możliwe, że ta ziemia się ruszała, że oni przeżyli... Ojciec mi to bardzo plastycznie i dosłownie wytłumaczył. Po pierwsze: spróbuj nie pić w takiej sytuacji. Dostali rozkaz. Gdyby oni nie strzelali, to strzelanoby do nich. On nie usprawiedliwiał tych oprawców. Zresztą, pili, bo to mają w naturze. Druga sprawa to to, że zapijali swoje uczucia, emocje.

Usypiali sumienie...– Dokładnie tak. Wracając do py-

tania. Chciałem od tej strony podejść do tej kwestii. Zresztą mam w planie nagranie tej piosenki w języku rosyj-

skim. Nie wiem, kiedy to uczynię, ale bardzo bym chciał to zrobić. Potrzebu-ję tylko dobrego tłumaczenia. Po to, by utwór trafił również do Rosjan. Myślę, że bardziej do nich trafi niż nasze dy-plomatyczne noty, czy żądania. Jest po prostu ludzki.

Wielokrotnie w wywiadach od-nosi się Pan do swoich katolickich wartości. Czym jest wiara w Pana życiu?

– Chrześcijańskich, powiedział-bym ogólnie, mimo wszystko. Bardzo głęboko wierzę. Natomiast uważam, że przede wszystkim tradycja powodu-je, że jestem katolikiem a nie muzuł-maninem... Chociaż moi przodkowie w XII, XIV w. modlili się do Allaha, ponieważ „po mieczu” mam pocho-dzenie tatarskie. Czy podkreślam... Ja szczególnie nie epatuję swoją wiarą. Ja staram się tę wiarę realizować czynem, a nie słowem.

W jaki sposób?– Pomagać bliźniemu i służyć

drugiemu człowiekowi. Z tą miłością bywa różnie, bo czasem jestem tak po-irytowany postępowaniem bliźniego, że trudno jest reagować na nie z mi-łością.

Miłość to nie tylko emocje...– Nie jestem pamiętliwy, to na

Paweł Kukiz - polski piosenkarz i ak-tor. Założyciel i lider zespołu Piersi. W 2001 r. uczestniczył w muzycz-nym projekcie Yougoton, następnie w 2007 jego kontynuacji Yugopoli-sie. W 2003 nagrał płytę w duecie z Janem Borysewiczem. W 2005 r. wystąpił na Festiwalu Piosenki Za-czarowanej w Krakowie. W 2006 został Kawalerem Orderu Uśmiechu. W tym samym roku wziął udział w obchodach Narodowego Dnia Ży-cia. Razem z Markiem Horodniczym był gospodarzem programu Koniec końców w TVP1. Z żoną Małgorzatą wychowuje trzy córki.

Page 17: Tryby. Katolicki miesięcznik studencki. Czerwiec 2011

17

r o z m o w a z c h a r a k t e r e m

pewno... Z wyjątkiem bolszewików, którzy są po prostu diabłem wcielo-nym. Jako katolik mam prawo, a na-wet obowiązek szatana niszczyć.

Jak szuka pan prawdy?– Empirycznie, czyli dotykalnie.

Muzyka w tym pomaga?– Muzyka w moim przypadku

jest wynikiem empirii, moich do-świadczeń życiowych i przejść. To nie są jakieś wymyślone sytuacje czy poszukiwania filozoficzne. Jest to ra-czej swego rodzaju dokument słow-no-muzyczny sytuacji, które miały kiedyś miejsce, które przeżyłem, któ-rych dotknąłem, które czuje. Trudno mówić, co to jest oparzenie, jak boli przytknięcie ręki do rozgrzanego że-laza, kiedy się tej ręki do żelaza nie przytknęło.

Bez sensu jest skakać w ogień tylko dlatego, żeby przekonać się, że ogień parzy...

– Nigdy nie wytłumaczy pani dziecku, że zapalona świeca parzy, dopóki dziecko nie będzie usiłowało zgasić tego ognia palcami.

Rodzina, czym dla Pana jest?– Podstawą. Podstawą wszystkie-

go. Sensem bytu doczesnego. Podsta-wą uczuciową, opoką, przedmiotem troski... Jestem z tą samą dziewczyną od blisko 30 lat. Mamy trójkę dzieci.

Co wnoszą dzieci w życie męż-czyzny?

– Podobno wychować jedną córkę jest trudniej niż trzech synów... Tak czytałem. Nie wiem, bo nie miałem syna, ale rzeczywiście jest to trudne. Tak jak powiedziałem wcześniej, ro-dzina to podstawa, niesie dużo rado-ści. Gdyby tak nie było, to bym jej nie zakładał.

Dlaczego sprzeciwia się Pan aborcji?

– Podobnie jak nie zgadzam się na to, by można było na ulicy zastrzelić

człowieka, bo mi przeszkadza wejść w danym momencie do sklepu, wyje-chać na wakacje albo przez niego mogę przytyć, mieć zmarszczki... To jest po prostu zabójstwo. Nie mam wątpliwo-ści, że od momentu połączenia plem-nika z jajem i zapłodnienia, mamy do czynienia z życiem, z człowiekiem. To nie jest postawa, która w moim przy-padku, pojawiła się w związku z dys-kusją, na ten temat. To nie jest też kwe-stia przejrzenia na oczy czy afirmacji jakiejś opcji. To nie wynika nawet z wyboru, to wynika z przeświadcze-nia, które we mnie jest od wielu lat. Na pewno od momentu, kiedy w wieku lat 12-13 na religii był prezentowany film „Niemy krzyk” i kiedy widziałem jak zachowuje się mały człowiek uciekają-cy przed szczypcami. Czuje, żyje, jest. Dla mnie jest to kwestia nie ulegająca wątpliwości, jest to życie w łonie mat-ki.

Rozmawia Pan o tym z córkami?– Nie miałem potrzeby, żeby o tym

rozmawiać. Myślę, że są pewne kwe-stie, które wynosi się z domu automa-tycznie. Tak jak ja z domu wyniosłem wrodzony antykomunizm i nie potrze-buję żadnych w tej chwili wykładów ani nauk, żeby to moje stanowisko uwiarygodniać. Po prostu wiem, że to jest zło, że to jest szatan, że to jest ciemna strona mocy. Podobnie jest z moim stosunkiem do kwestii, o któ-rej rozmawiamy. Dzieci wynoszą pew-ne rzeczy z domu, one wiedzą.

Co daje Panu siłę do działania, do pisania kolejnych tekstów, do poru-szania kolejnych problemów?

– Będę się upierał przy tej rodzinie cały czas, przy podwórku, przy empi-rii, przy doświadczeniach...

A nie jest tak, że się Pan buntuje? – Jeśli się buntuję, to buntuję się

przeciwko złu. A to, że jest go tak wie-le, to już nie moja zasługa. Mój bunt wynika z niezgody na zło, najnormal-niej w świecie. Ja nie jestem nonkon-formistą z urodzenia. To życie pisze

mi te piosenki. Ja je ubieram w słowo i melodie. Trudno nazwać buntem nie-zgodę. Czy pani uważa za buntownika człowieka, który w społeczeństwie, gdzie aborcja jest rzeczą normalną mówi: nie zgadzam się na aborcję. Czy to jest bunt?

Wtedy buntujemy się wobec tego co podsyła nam społeczeństwo, struktury prawne.

– No tak, ale jeżeli żyje pani w spo-łeczeństwie, w którym te struktury prawne są absurdalne, no to trudno się nie buntować. Trzeba być idiotą, żeby się z tym pogodzić albo człowiekiem słabym, konformistą. Bunt wynika z chęci czynienia dobra, naprawiania rzeczywistości.

Zabiera Pan też głos w kwestiach politycznych. W ostatnich wyborach prezydenckich poparł Pan Marka Jurka.

– Bo to porządny i dobry człowiek. Niestety, nie ma tej siły przebicia i ta-kiego zaplecza, jakie powinien mieć. Jest to człowiek, jeden z niewielu lu-dzi, gdzie wiem, czego mogę się po nim spodziewać, po prostu. Dlatego zagłosowałem na niego w wyborach prezydenckich. Powiem szczerze, nie ze względu na program, na afirmację taką absolutną i chęć powierzenia mu urzędu. Jest on jedyną osobą z prawi-cy, która ma zasady, która kieruje się tymi zasadami również w życiu i która tych zasad przestrzega. Uważam, że dobrze by zrobił, gdyby wokół siebie zebrał jeszcze parę osób młodszych i stworzył silną partię katolicko-na-rodową. Oczywiście, kiedy mówię katolicko-narodową to się wszystkim kojarzy z „hajlowaniem”. Nie, po pro-stu fajną, cichą partię katolicką, która dzięki pokorze będzie rosła w siłę. Na to jest potrzebny czas.

Młodzi nie chcą angażować się w politykę.

– Niech się nie angażują. Będą mieszkać w Irlandii.

W Irlandii nas nie chcą.

Page 18: Tryby. Katolicki miesięcznik studencki. Czerwiec 2011

18 TRYBY nr 6/2011

h y d e p a r k

Miłość jak z filmu z sosem do grilla w tle… KaTarzyna cieśliK, MarTa czarny

Dwie dzielne redaktorki wyruszy-ły w miasto, aby dowiedzieć się, czym dla ludzi żyjących w Krako-wie jest… MIŁOŚĆ! A oto wasze odpowiedzi!

„Miłość dla mnie? Bezterminowy stan uniesienia emocjonalnego, na tle chemicznym, drastycznie nadwyręża-jący portfel. Coś, co się czuje patrząc na drugą połówkę.” Baru, 21 lat, Poli-technika Krakowska

„Moja żona mnie kocha, bo zawsze robi mi kanapki do pracy. Kocha mnie wtedy, gdy do niedzielnego rosołu do-kłada serce.” Mąż swojej Żony, 56 lat

A co do grilla? KaTarzyna cieśliK, MarTa czarny

Smaczku każdej potrawie dodaje mała drobnostka… Wakacje to czas grillowania, dlatego zdradzamy wam nasze pomysły na sosy do grilla:

Sos curry: Wymieszaj 3 łyżki majonezu z 3

łyżkami śmietany 18-procentowej. Dodaj do tego ok. pół łyżeczki curry. Posmakuj. Jeżeli sos nie będzie wy-starczająco słony, dodaj jeszcze trochę przyprawy. Sos idealnie nadaje się do skrzydełek z grilla.

Sos czosnkowy: Do szklanki śmietany lub jogurtu

naturalnego dodaj przeciśnięte przez praskę 4 ząbki czosnku, 4 łyżki ma-jonezu, szczyptę cukru, soli, oregano. Dokładnie wymieszaj. Na koniec do-daj 2 starte na tarce ogórki.

Dip wiosenny:5 łyżek majonezu połącz z 3 łyz-

kami śmietany. Trzy duże rzodkiewki zetrzyj na tarce. Ząbek czosnku prze-ciśnij przez praskę. Dodaj do majonezu razem z 2 łyżkami posiekanego szczy-piorku. Wymieszaj.

„Miłość to wzajemne zaufanie, szacunek, wierność i przywiązanie.” Kasia S., studentka matematyki

„Tym stanem, kiedy nie mogę od-dychać. Tym, że maluję usta czerwo-na szminką tylko z jednego powodu” Sola, 22 lata

„Uczuciem, którego nigdy nie prze-żyłam.” Doświadczona życiem, 55 lat

„Miłość jest cudem, którego szcze-re ludzkie oblicze zaznają tak napraw-dę nieliczni.” B, 21 lat

„Szczęściem, które rozpromienia szare dni nie można opisac słowami. Nie ma żadnej formy i kształtu. Miłość to iskierka nadziei na lepsze jutro.” Sylwitek, 21 lat

„Miłość jest wtedy, gdy chcesz obudzić się wcześniej, by mieć więcej czasu na myślenie o tej jedynej.” Mi-chał, 23 lata

– Trudno.

Jaki sens jest brać udział w po-lityce, której celem jest pijar sam w sobie, a nie konkretne działanie?

– To trzeba mówić: nienawidzę pija-ru, nie chcę pijaru. Trzeba o swoje wal-czyć. Ja też o swoje walczyłem i dzięki temu możemy siedzieć w tej chwili tu-taj, i nie przechodzą obok pani ZOMO--owcy. Stawia się wszystko na jakąś szalę i trzeba najnormalniej w świecie walczyć, być konsekwentnym w reali-zacji siebie, to jest podstawa. To po-winno wynikać wręcz z takiej miłości i z szacunku do samego siebie. To nie może być tak: co my mamy zrobić, jak nam nie chcą dać... weź sobie! To wszystko będzie za chwileczkę twoje, twoich kolegów, twoich koleżanek. To będzie wasze, moich dzieci. Ja oczywi-ście, że dzieciom zapewniam byt, ale generalnie...

Nie rozpieszcza Pan ich?– Ale też szczególnie nie zabra-

niam. Oczywiście, w ekstremalnych sytuacjach, gdyby np. chciała jechać na trzy dni do kolegi, no to w życiu, nie ma takiej opcji.

Stawia Pan na wolność?– Stawiam na to, że trzeba do-

tknąć świecy, żeby zobaczyć, że ona parzy. Nie uchronię dziecka przed wszystkim, ale powtarzam raz jeszcze: o swoje trzeba walczyć. Nie można być tylko biorcą, nie wolno tylko oczeki-wać. Jeżeli nie podoba mi się pijar to mówię, że mam dosyć pijaru. Jest mi niedobrze, kiedy widzę opalonego Ko-morowskiego śmigającego w Wiśle na nartach po pół roku od objęcia prezy-dentury, kiedy kraj jest w tak kiepskim stanie. O tym się mówi. Jednocześnie trzeba przedstawić swoją propozycję. Trzeba wiedzieć, czego się chce. W działaniu trzeba zacząć od własnego podwórka, pozytywistycznie. Trzeba zacząć od zmieniania własnego oto-czenia. Od siebie.

Dziękuję za rozmowę!

fot.

Mar

ta C

zarn

y

Page 19: Tryby. Katolicki miesięcznik studencki. Czerwiec 2011

19

i d ź ż e , z r ó b ż e

Wakacje na koniach

Wokół nas bardzo często widzimy ludzi potrzebujących, którym chcie-libyśmy pomóc, lecz nie wiemy jak. Często chcielibyśmy połączyć pasję z wolontariatem. Mi się to udało.

joanna oPyrchał

Hipoterapia jest to jeden ze spo-sobów, w jaki możemy pomagać oso-bom niepełnosprawnym. Polega na wykonywaniu ćwiczeń, które mają za zadanie poprawić sprawność fizyczną i psychiczną. Poprzez przebywanie z koniem i uczenie się jazdy konnej, przywraca się im osobom sprawność. Koń staje się wtedy „współterapeutą”. Wszystko odbywa się pod opieką hi-poterapeuty i jest częścią rehabilitacji tych osób. Koń już swoją obecnością pomaga – szczególnie dzieciom. Kie-dy małe dziecko ma poczucie, że duży koń go słucha i może nim kierować, wtedy czuje się pewnie, że może zrobić wszystko. Bardzo ważny jest już sam kontakt z koniem – zwierzę jest ciepłe i miłe w dotyku. Zajęcia są przez to przyjemne, a dzieci chętnie wykonują ćwiczenia. Hipoterapia, choć jest oka-zją do niesienia pomocy potrzebują-cym, pomaga nie tylko osobom niepeł-nosprawnym, lecz także i tej drugiej stronie – wolontariuszom.

Dzień wolontariuszaWszystko zaczyna się wcześnie

rano od wyczyszczenia koni, a to cała ceremonia. Najpierw sprawy socjalne: herbata, ciacho i rozmowa z resztą wo-lontariuszy. Potem idziemy do stajni z zestawem szczotek i kopystką (szczo-ta do kopyt) i po kilkunastu minutach konie są prawie gotowe. Jeszcze tylko założenie uzdy i dzieci mogą działać. Reszta pracy polega na pomocy i kon-troli pracy konia z dziećmi, a podczas nich animowanie czasu i zabawa. Po

całym dniu konie pozostają na wy-biegu, a wolontariusze wracają do co-dziennych spraw.

Największe szczęście w świecie na końskim leży grzbiecie.

WolontariuszBardzo ważną rolę w hipoterapii

odgrywa wolontariusz. Jest to oso-ba, której zadaniem jest asekuracja dziecka, pomaganie w wykonywaniu ćwiczeń, opieka nad dziećmi i końmi w czasie zajęć. Bycie wolontariuszem to także coś więcej niż sama pomoc. Im dłużej się pomaga, tym bardziej wi-dać efekty hipoterapii – postępy dzieci w wykonywaniu ćwiczeń, otwieranie się na innych ludzi.

W stadninie, w której jestem wo-lontariuszką na zajęcia hipoterapii przychodzą głównie dzieci. Przeby-wanie z nimi to niesamowite doświad-czenie, które zmienia człowieka. Uczy przede wszystkim cierpliwości i wyro-zumiałości.

Dla mojego przyjaciela Wojtka naj-większym szczęściem i niepowtarzal-

nym doświadczeniem było spotkanie z ośmioletnią Anią. Z powodu dużej liczby wolontariuszy po skończonej pracy mógł iść do domu. Wychodząc spotkał Anię, która zatrzymała go w branie i blokując wyjście powie-działa: „A Ty dokąd, łobuzie? Jeżeli ty wychodzisz, to ja też!”.

Dlaczego wartoCennym doświadczeniem dla

wolontariusza są przyjaźnie zawarte z podopiecznymi. Dzieci poznają wo-lontariuszy, zaprzyjaźniają się z nimi. Jednak największą nagrodą dla każde-go z nas jest uśmiech na twarzy dziec-ka, chwycenie za rękę lub spontanicz-ne przytulenie się. Czasami dochodzi nawet do sytuacji, w której dziecko tak zżyje się z wolontariuszem, że chce ćwiczyć tylko z nim. Warto też dodać, że bycie wolontariuszem to niesamowite relacje z ludźmi. Stadni-na łączy przeróżne osoby o wspólnej pasji i chęci pomagania innym. Jest to doskonałe miejsce na zawarcie przy-jaźni na całe życie. Nie należy jednak zapominać, że jest to ciężka i odpo-wiedzialna praca – jednak wszystko, co otrzymuje się w zamian wynagra-dza cały trud.

Ognisko TKKF „Przyjaciel konika”, Kraków, Fort 49 1/4 „Grębałów”. Szczegóły pod numerem telefonu: 604-077-669 oraz na www.przyjacielkonika.pl

fot.

Arc

hiw

um T

rybó

w

Page 20: Tryby. Katolicki miesięcznik studencki. Czerwiec 2011

d a m s k o - m ę s k o

Zaskoczeni radościąTomek: Czym dla ciebie jest ra-

dość?Iza: Zaskoczeniem. A dla ciebie?Tomek: Miłością. I ściśle z niej wy-

pływa.Iza: A jeśli nie ma miłości?Tomek: To nie ma pełnej radości.Iza: Czego brakuje nam bardziej:

miłości czy radości? Skoro obydwie tak mocno się przenikają...

Tomek: Zdecydowanie miłości. To pierwsze pragnienie. To jak drzewo z korzeniami. Dlaczego radość jest za-skoczeniem?

Iza: Ponieważ uświadamia ci coś, czego się nie spodziewałeś. Radość nigdy nie pojawia się „na zawołanie”, prawie zawsze nas zaskakuje.

Tomasz: A kiedy nas zaskoczy, to co wtedy?

Iza: Ciężko to opisać. Jedno jest pewne: „Chwile nagłej radości znaczą we wspomnieniach o wiele więcej niż długie lata szczęścia” (C.S. Lewis)

Tomasz: Ty znów z tym Lewisem... Z czego to?

Iza: „Zaskoczony radością”. Ko-niecznie przeczytaj!

Tomasz: Czym uradował cię Le-wis?

Iza: Niebywałą znajomością czło-wieka i tym, że tak pięknie umiał

o tym opowiedzieć. Swoją drogą nie-samowicie pisał o miłości...

Tomasz: Moja „teza” się potwier-dza. Radość i miłość są jak korzeń i drzewo.

Iza: To dlaczego tak bardzo ucieka-my przed miłością?

Tomasz: Ooo! To tylko pozory...Iza: Taki kamuflaż? Tomasz: Bardziej ucieczka.Iza: Wiesz, że o tym też pisał Le-

wis... Twierdził, że to lęk przed zra-nieniem sprawia, że boimy się kochać kogokolwiek czy cokolwiek. Z drugiej strony nie ma „bezpiecznych inwesty-cji”.

Tomasz: Ja też myślę że to lęk. Szczególnie z naszych przeszłych do-świadczeń. To on nas pokonuje. Tkwi jak drzazgi w sercu i blokuje otwarcie się na drugą osobę. Tak jest też z ra-dością. Trzeba się otworzyć na inna osobę, obdarzyć ją radością. Inaczej radość jest pusta i fałszywa.

Iza: A co z cierpieniem?Tomasz: To już wykraczamy poza

zakres naszych rozważań...Iza: No ale miłość to też cierpie-

nie... Nie jest tak?Tomasz: Tego nigdy nie mogłem

pojąć, dla mnie to nie do pojęcia.Iza: Dla mnie też... Co tobie spra-

wiło największą radość?Tomasz: Uff... Wdzięczność mamy,

uścisk dziecka, oczy pewnej dziew-czyny, uśmiech babci, uścisk dłoni kumpla...

Iza: Tęsknisz za tymi chwilami ra-dości?

Tomasz: Tak. Zawsze wraca się do tych najpełniejszych chwil... Radość z przeszłości jest cały czas.

Iza: Trwa w nas. Dlatego warto do-brze żyć.

Tomasz: Dlaczego?Iza: Bo wtedy się przyzwoicie ze-

starzejemy.Tomasz: Cóż to przyzwoitość dla

człowieka bez miłości?Iza: Synonim „Moralności Pani

Dulskiej”. Ale takie życie pozbawione jest radości...

Tomasz: Wszystko się składa w za-dziwiającą całość.

Iza: Czyżbyś był zaskoczony? Tomasz: No nie, tym razem nie. A

jak cierpienie może być sednem miło-ści?

Iza: Nie wiem czy sednem, ale kochając naprawdę musimy liczyć się z tym, że kiedyś przyjdzie nam cier-pieć. „Kochać oznacza wystawić się na ryzyko”. Zgadnij, kto to napisał?

Tomasz: Lewis! Właśnie to jest sztuka otwartości, wyjścia z uczuciem i zaryzykowania.

Iza: Ciężko się na nią zdobyć.Tomasz: To jest kluczowa sprawa.

Biblioteka wakacyjna„Zdobywcy” – to „książka wyprawa”, lecz nie tylko dla koneserów kajakar-

stwa. To strony wypełnione wrażeniami z wiosłowania po Wiśle, nieklęczący hołd dla Jana Pawła II, pasja i wreszcie walka z samym sobą. Co ciekawe, na spływ Wisłą z Krakowa do Bałtyku wybrało się dwóch… księży!

To obowiązkowa lektura na wakacje. Polecamy wam ją nie tylko ze względu na bogactwo treści, ale też piękne zdjęcia.

Książka ukazała się w wydawnictwie Serenita. Dla czytelników „Trybów” korzystny rabat (przy zakupie trzeba się powołać na nasz miesięcznik). Więcej informacji: www.serenita.pl.