W.L.: Może zechcecie same na wstępie coś opowiedzieć na temat sztuki o Ordonce. M.N.: Źródłem tego spektaklu przed laty była Kira Gałczyńska (córka Konstantego Ildefonsa - przyp. Mój - W.L.), która będąc tu na przedstawieniu o Gałczyńskim powiedziała: "Słuchaj, ja napisa- łam taką książeczkę o jej tułaczym losie i o tej pomocy dzieciom. Tyś to powinna zrobić". Ale, oczywi- ście, nie było czasu, nie miałam głowy, ale teraz, jak już się nam ten cały poczet nie tyle królów polskich, ile kobiet polskich zgro- madził, to pomyślałam, że warto wrócić do Ordonki. Podpowiedzia- łam temat Kazimierzowi Brauno- wi. Braun jest człowiekiem bardzo dociekliwym, no i chciał znaleźć jakiś klucz do rozwiązania drama- turgicznego. I wydaje nam się, że nas obdzielił szczodrze. Otóż Braun chciał poprzez tę sztukę jak najbardziej przybliżyć losy tej gwiazdy, która nie była od począt- ku wcale gwiazdą. Ona na naszych oczach rośnie i widzimy los czło- wieka, którego wypadki wojenne zaczynają kształtować zupełnie inaczej. Znalazł postać z życia Ordonki, która tę historię może opowiedzieć. Mianowicie taką po- dobno największą przyjaciółką Or- donki, która była troszkę i nauczy- cielem i troszkę doradczynią, troszkę taką "kumpelą" jeśli moż- na tak brzydko powiedzieć, była Zofia Bajkowska. Była starsza od Ordonki o jakieś dwadzieścia lat. Czyli, jak Ordonka zaczynała, ta już miała pod czterdziestkę. Bo Ordonka właściwie do teatru do- stała się, jak miała dwadzieścia lat, ale wcześniej już występowała, jako baletniczka ze szkoły baleto- wej. A więc Braun znalazł postać ogromnie bliską do Hanki Ordo- nówny, a Hanka dla tej postaci była kimś ogromnie ważnym. Ta Zofia Bajkowska była aktorką, pi- sała teksty i reżyserowała trochę i była taką osobą towarzysko nie- zwykle ekspansywną. Bajkowska występuje w tej sztuce, której ak- cja toczy się w Szkocji. Dlaczego w Szkocji? Bajkowska była w Po- wstaniu Warszawskim. Została wywieziona do obozu Oberlangen w Niemczech. Tam wyzwolili ten obóz Polacy z Dywizji Gen. Macz- ka, ona przyjechała do Anglii, a potem do Szkocji. Tam wiedzie życie skromnej emigrantki, która ma za sobą pewną karierę. Ja po- wiem może teraz o sztuce. Baj- kowska w tej Szkocji dostaje tele- fon z telewizji, to jest ten chwyt dramaturgiczny, że ma przyjechać ekipa i chce rozmawiać z nią o Ordonce. Wreszcie ona się godzi i ta jej opowieść jest budowaniem całej osobowości Ordonki. W.L.: Czyli to jest wszystko retro- spekcja? M.N.: Po prostu retrospekcja z życia Ordonki, ale opowieść snuta jest w latach sześćdziesiątych - sie- demdziesiątych w Szkocji. Rzeczy- wiście, ma ona tę wyimaginowaną kamerę - tak że ja mam ciągle tego partnera ze sobą tego operatora, z którym ja rozmawiam, ale który ze mną nie rozmawia W.L.: Przepraszam, ale słychać jego głos? M.N.: Nie. I ja odkrywam - to jest właśnie bardzo ważne - złożoność życia Hanki Ordonówny. Od pro- wincjonalnej, mimo że ona była z Warszawy, ale mieszkała na Żela- znej, to była biedna rodzina, a więc prowincjonalnej dziewczyny, do rzeczywiście gwiazdy teatru. Ja może nie opowiem całej sztuki, która podąża za jej życiem, ale tylko jaką funkcję ma tutaj sama Hanka Ordonówna. Hanka jest wynikiem wspomnienia Bajkow- skiej. Ona jej się jawi nie jako duch, ale jako rzeczywista postać, bo ta Bajkowska ma taką wyobraźnię, że przeskakuje w ten świat prze- szły, pokazując pierwsze kroki Or- donówny na scenie, jej amatorsz- czyznę, poprzez pracę nad nią, poprzez jej romanse, bardzo cie- kawe, zresztą, bowiem ją ukształ- tował Fryderyk Jarossy i ja tu wła- śnie chcę bardzo podkreślić, że to zjawianie się Hanki jest zjawia- niem się artystki na scenie. Artyst- ki różnej, bo na początku ona wca- le nie była taka dobra, natomiast ona w czasie tej sztuki rośnie i to rośnie zarówno, jako aktorka, któ- ra coraz więcej umie, bo zaczyna się uczyć u ludzi ważnych, ma na- wet epizod życia teatralny, bo ona grała w teatrze Słowackiego w Krakowie: Wiolę w "Wieczorze trzech króli" w reżyserii Juliusza Osterwy. No, ale ten cały bagaż tej walki o karierę, tej wielkiej kobie- cości i tych poważnych kroków w rozwoju - to jest, właściwie, pierw- sza część. A potem wybuchła woj- na. I tu jest inna opowieść, choć o tej samej osobie, bo ta osoba się bardzo, bardzo zmienia. Ale ja już tu dużo powiedziałam. W.L.: Rozumiem, ale ja chciałbym się tu wtrącić z pewną refleksją. To już jest chyba piąta Polka z tego cyklu sztuk i wszystkie łączy wspól- ny fakt, że zostały pochowane poza granicami kraju, ale w przypadku tej jednej, w odróżnieniu od pierw- szych czterech, jej kariera realizo- wała się w Polsce, w samym kraju i dopiero losy wojny rzuciły ją do Rosji, gdzie już właściwie nie była tą aktorką, tylko raczej społeczni- cą, podczas, gdy kariery zawodo- we Łempickiej, Modrzejewskiej, Skłodowskiej-Curie i Poli Negri wszystkie spełniały się za granicą. A.P.: Kazimierz Braun powiedział, że Ordonka stała się emigrantką jakby z przymusu i być może wró- ciłaby do Polski, gdyby nie to, że umarła na gruźlicę w Bejrucie. Natomiast w przypadku wszyst- kich innych wielkich Polek, które grałyśmy, to jednak ich emigracja była taką emigracją w z wyboru. M.N.: Ale chciałabym jedną rzecz sprostować. Powiedziałeś, że po- chowane za granicą. Otóż Modrze- jewska jest pochowana w Krako- wie, na cmentarzu rakowickim, bo to była jej wola. Po jakimś czasie jej prochy zostały sprowadzone. Natomiast Ordonka umarła w Li- banie, ale dzięki staraniom Jerze- go Waldorffa - wielkiego miłośni- ka cmentarza, została z Libanu sprowadzona i spoczywa na Po- wązkach. Ona wróciła do Warsza- wy. To taka ciekawostka. A.P.: Emigrantką taką stricte ni- gdy nie była. Ale powiedziałeś, że piosenkarką ona była tylko w Pol- sce. Otóż ona też śpiewała dla żoł- nierzy, będąc na tej tułaczce. W.L.: Wielu z nas stało się tuła- czami w wyniku wojny, a nie z wyboru. M.N.: No właśnie, to nie jest wy- bór, natomiast wyborem było pod- jęcie takiej, a nie innej pracy. Na- wet zadajemy w tej sztuce takie pytanie: Jak to możliwe, żeby ta kobieta prowadząca życie takie rozbawione, lekkie, można cza- sem nawet powiedzieć - płytkie, sięgnęła, poprzez doświadczenia wojenne, poprzez patrzenie też na ten sierocy los, bardzo głęboko w swoje wcześniej nieuruchomione wnętrze. W.L.: Czyli wspięła się na wyżyny człowieczeństwa. M.N.: Tak jest. I to właśnie jest bardzo interesujące w tej sztuce. A.P.: Ja myślę, że też to jest intere- sujące, ponieważ Ordonka zaczy- nała od takich piosenek, jak "przy- byli ułani pod okienko", czy "Pierw- sza Brygada", czyli wszystko to było lekkie łatwe i przyjemne, a później te piosenki o miłości, które śpiewała, niby też były z tego nur- tu kabaretowego, ale poprzez ten jej los zupełnie inaczej mogą być interpretowane. M.N.: Tak, idąc dalej za myślą Agaty, nawet takie słowa padają w sztuce: że ludzie słuchali w Wil- nie, jak już była wojna, tego, jak ona śpiewała o miłości do jakiegoś mężczyzny, człowieka, a właści- wie rozumieli, że śpiewa o miłości do Polski i o straconym szczęściu niepodległości. Tak że ta sztuka ma bardzo głębokie przesłanie i nam to przesłanie jest też ogrom- nie bliskie. Ja myślę, że tutaj z Tobą, Witku, jesteśmy też na tej samej linii emocjonalności w sto- sunku do kraju, w stosunku do wolności , no, do pewnych prawd, które są zawsze w każdym naro- dzie. A.P.: A ja tutaj podkreślam, że jest to pierwsza sztuka Brauna napisa- na dla nas, która ma bardzo dużo elementów komediowych. Bo ta postać, którą mama gra jest bar- dzo, no, nie chcę powiedzieć, ko- miczna, ale bardzo zabawna i bar- dzo charakterystyczna poprzez charakter osoby, którą naprawdę była i jesteśmy zaskoczone, że Kazimierz Braun pokazał pazur komediowy. W.L.: I tak jak wszystkie cztery poprzednie sztuki o słynnych Po- lkach i ta też jest rozpisana tylko na dwie role kobiece? A.P.. Można powiedzieć, że jest to monolog mamy, z piosenkami Or- donki, które śpiewam ja. Nie ma takich dialogów, z wyjątkiem dwóch scen. W dwóch momen- tach one mają tak zwaną interakcję i schodzą do takiego poziomu re- alności w tych ich dialogach, nato- miast większość, to jest monolog, w których Bajkowska opowiada o tych losach Ordonki, o kabarecie, o Polsce, no o tym wszystkim, o czym mówiłyśmy. M.N. (wtrącając): Kłóci się z reży- serem telewizji. A.P.: Ale moja rola jest stricte tą, która ma pokazać, przypomnieć te piosenki, które prawdopodob- nie wszyscy znają, chociażby sły- szeli, może nie znają na pamięć, ale teraz poznają. W.L.: Jeśli chodzi o Ordonkę, mnie pewna sprawa zawsze ciekawiła. Mianowicie, praktycznie biorąc, przeciętny Polak słyszał o Ordon- ce. Ale ona występowała w Qui Pro Quo, które było uczęszczane przez par excellence inteligencję. Skąd więc taka szeroka popularność? A.P.: Myślę, że później te piosenki Ordonki były nagrywane przez innych wykonawców. M.N.: A ja myślę także, że później już było radio, już nagrywała ja- kieś audycje radiowe, tak jak była Wesoła Lwowska Fala. Poza tym nagrywała płyty. No i ona stała się szalenie popularna. Jak w jednej książeczce przeczytałam, ona wte- dy nawet reklamowała zegarki Omega. To w ogóle jest charakte- rystyczne dla tych artystek daw- nych, bo okazało się tak niedaw- no, na przykład Joasia Sokołow- ska-Gwizdka znalazła dowody, że niegdyś Modrzejewska reklamo- wała zapałki. Trzeba powiedzieć, że ten kabaret był taki promieniu- jący na Polskę, więc może dlatego tak wielka była ta jej popularność, no i płyty i nagrania. A.P.: Poza tym Ordonka była, może - ja nie wiem, bo nie żyłam w tam- tych czasach, ale słyszałam, że poprzez to, że śpiewała do żołnie- rzy stała się taką legendą. M.N.: Tak, ale to było później. A.P.: Tak, było później, ale śpie- wała przecież te same piosenki i dzięki temu jej popularność nie ograniczała się do tej inteligencji uczęszczającej do kabaretów. Śpiewała je przed całymi pułkami żołnierzy, więc te jej piosenki sta- wały się bardzo popularne. Nawet jedna pani, która była takim siero- cym dzieckiem, pani Sadowska, jak dowiedziała się, że robimy to przedstawienie, mówiła mi: "ja byłam małą dziewczynką i moja mama nagle, patrząc na telewizję z dużym podnieceniem mówi: "Po- patrz, popatrz, kogo tu mamy!. Tu jest Ordonka, Hanka Ordonówna!". Czyli ona była sławna. I tak to Braun przedstawia ją, jako uoso- bienie dawnej Polski. Ona już była legendą przed wojną. Akurat trafi- ła tymi piosenkami w gust ówcze- sny. Ale ta kariera nie była wcale taka od początku, że to przyszła panienka i już była wielka. Nie! To były potyczki, zanim się dostała do tych kabaretów. To były różne dro- gi. W.L.: Ale spodobała się Jaros- sy’emu? M.N.: O! Ona była już zaangażo- wana do Qui Pro Quo, ale była taką nie z pierwszej linii. No, ale jak spotkała Jarossy’ego na przedsta- wieniu, które odbyło się dla akto- rów w hotelu Bristol, on siedział obok niej, ona straciła głowę i on stracił głowę. Na jakiś czas! Potem był Osterwa. Jej wielki romans z Osterwa! To było już w czasie małżeństwa z Tyszkiewiczem. Ale nie chcę tu takich rzeczy o niej opowiadać przed czasem. To jej oszczędzimy. Niech się o tym do- wiedzą tylko ci, którzy będą na przedstawieniu. A Tyszkiewicz, z kolei, był ze sfer arystokratycz- nych i z ministerstwa Spraw Za- granicznych i był stałym bywal- cem Qui Pro Quo. Ona już wtedy urosła na gwiazdę, bo podszkolił ja ten Jarossy, poza tym brała lek- cje, ale to tak przelotnie, we Fran- cji u Cécile Sorel. W.L.: Czyli ona wyjeżdżała zagra- nicę? M.N.: Wyjeżdżała, potem już na- wet na gościnne występy. Śpiewa- ła po niemiecku, po francusku, po rosyjsku, no i po polsku. To był ten czas, kiedy ona trafiła w swoją nutę. To był ten styl kobiety deli- katnej, zwiewnej. Ja tam nie wiem, bo my mówimy w sztuce o tym, że ona próbowała popełnić samobój- stwo. Ktoś mi powiedział, że ona sobie strzelała w głowę. Ale wi- docznie nie trafiła. Chciałabym to sprawdzić. W każdym razie my z lękiem myślimy o tej sztuce. Z ta- kim podwójnym lękiem. Po pierw- sze, zawsze, jak się dotyka jakiejś legendy, to jest to niebezpieczne, to Agata się szczególnie denerwu- je, a ja, z kolei, rzeczywiście, mam bardzo obszerne zadanie. Czyli bardzo dynamiczna opowieść i taka: "nie ma zmiłuj się". Prawda, Agatko? A.P.: No, ale gorzej mam ja, bo ja mam śpiewać jej piosenki! W.L. : Oczywiście, wracamy do sta- rego teatru na Burnhamthorpe, już po remoncie. M.N.: Tak, tak na Burnhamthor- pe, uważam, że ta scena jest bar- dzo odpowiednia dla naszych przedstawień i poza tym, jest tam jednak elegancja. W.L.: I ludzie się już przyzwyczaili przez lata do tego teatru. A.P.: Jest to odpowiednia scena na kameralne przedstawienia. Jednak te ogromne sceny, jak w Living Arts Centre nie sprawdzają się. To nie jest ani dobre dla publiczności, ani dobre dla nas. A ponadto, my TEATR Strona 20 www.gazetagazeta.com piątek - niedziela, 23 - 25 marca 2012 Z Marią Nowotarską i Agatą Pilitowską o sztuce "Tajemnice Ordonki" i nie tylko rozmawia Witold Liliental Maria Nowotarska, prof. C. Cohen i Agata Pilitowska