Powstanie Warszawskie 1944r widziane oczami dwunastoletniego niesłyszącego Włodzimierza Śmiecińskiego W czasie okupacji niemieckiej (1939- 1944) Włodzimierz Śmieciński uczęszczał do Instytutu Głuchoniemych przy Placu Trzech Krzyży.
Powstanie Warszawskie 1944r widziane oczami
dwunastoletniego niesłyszącego Włodzimierza Śmiecińskiego
W czasie okupacji niemieckiej (1939- 1944) Włodzimierz Śmieciński uczęszczał do Instytutu
Głuchoniemych przy Placu Trzech Krzyży.
Wychowawca S. Rysiński wraz z uczniami klasy III na boisku Instytutu Głuchoniemych
Na zdjęciu: Włodek
z kolegą w ogrodzie
na tyłach Instytutu
1 sierpnia 1944r wybuchło Powstanie Warszawskie o godz.17:00 (Godzina „W”)
na rozkaz dowódcy AK gen. Tadeusza Bora Komorowskiego.
Powstanie trwało 63 dni.
Reichsfuhrer SS (Dowódca Narodowy SS) Henrich Himmler powołując się na dyspozycje
Hitlera wydał rozkaz zniszczenia miasta i wyniszczenia ludności cywilnej - Warszawa ma
być zrównana z ziemią.
82- letni Włodzimierz Śmieciński wspomina:
Mając 12 lat przeżyłem powstanie przez 63 dni w warszawskiej dzielnicy
Śródmieście Południowe.
Mieszkałem z rodzicami w kamienicy przy ul. Marszałkowskiej 74 róg ul.
Hożej. / zdjęcie obok /
Dziś w jej miejscu stoi blok z
lat 60-tych z księgarnią na
parterze.
W trzeciej dekadzie lipca Niemców ogarnęła
panika w Warszawie. Dochodziły również wieści
o powodzeniu wojsk radzieckich i panicznym
odwrocie armii niemieckiej znad rzeki Bug.
Widziałem jak ulicami Warszawy ciągnęły w
nieładzie oddziały żołnierzy niemieckich.
Pamiętam jak 27 lipca na ulicach rozlepiono
obwieszczenie niemieckiego gubernatora
dystryktu warszawskiego Ludwiga Fischera. Ludwig Fisher
Rozkazywał on aby następnego dnia 100 tysięcy polskich mężczyzn i kobiet w wieku od 17
do 65 lat stawiło się do pracy przy budowie umocnień nad Wisłą (do obrony przed zbliżającą
się armią radziecką). Dowództwo Armii Krajowej obawiało się,
że będzie to pobór do obozów pracy.
Zarządzenie gubernatora zostało całkowicie zlekceważone przez warszawiaków, co nie
spowodowało represji okupanta.
We wtorek 1 sierpnia 1944 r. od rana pada deszcz od czasu do czasu. Byłem w sklepie mojej
matki przy ul. Złotej. Ulice były pustawe, do sklepu nie przychodzili klienci, więc przed
godziną 17 matka zamknęła sklep i wyruszyliśmy do domu.
Na ulicy Marszałkowskiej widzimy patrole niemieckie z karabinami przygotowanymi do
strzału. Tramwaje nie kursują.
Zaczęły się pierwsze strzały. Biegniemy na ulicę Chmielną 29 do sklepu mojego wujka.
Stojąc w bramie widziałem dziewczęta 16-18 letnie w furażerkach z białymi orłami
i opaskami biało-czerwonymi na rękach. Strzały zmusiły nas do nocowania w
mieszkaniu znajomego wujka. Na drugi dzień postanowiliśmy udać się do naszego
domu i szczęśliwie przeszliśmy Aleje Jerozolimskie, które były zabarykadowane
płytami chodnikowymi i przewróconymi tramwajami. Tak trafiliśmy do naszego domu
przy ulicy Marszałkowskiej 74.
W domu zastaliśmy ojca który nie mógł dotrzeć do punktu zbiórki swojej jednostki
Schroniska na ul. Chłodną 20. Wstąpił do Śródmiejskiego Batalionu Ostoja
kompanii Iwo, którym dowodził por. Stanisław Pawełczak „Kazik". Mój ojciec cały
czas walczył w oddziale bojowym. Przy naszej kamienicy na skrzyżowaniu
Marszałkowskiej i Hożej stanęły dwa tramwaje. W godzinie wybuchu powstania
cały czas służyły jako barykady.
Do naszej kamienicy przybyli nowi ludzie, którzy nie dotarli do swoich rodzin i bliskich.
Gdy wybuchło powstanie, każda rodzina miała zapasy żywnościowe takie jak mąka i
kasze. Brakowało warzyw i mięsa. W późniejszym czasie z jedzeniem było ciężko, robiło
się zupy z kaszy i mąki zwane plujkami. Piekło się chleb, który dzieliliśmy się
z wszystkimi sąsiadami i powstańcami mając duże zapasy mąki i marmolady
zarekwirowane z niemieckiego sklepu J. Meindla.
W czasie bombardowań z samolotów i ostrzału najcięższej artylerii oraz granatników zwanych
Krowami nocowaliśmy w piwnicy na gołej ziemi zmieszanej z miałem węglowym. W piwnicach
tworzyło się cały system korytarzy, pomieszczeń i przeniosło się tu życie wszystkich sąsiadów
kamienicy, a także tłoczyli się inni ludzie próbujący zdobyć żywność, dyskutujących oraz
modlących się. Później znów zabrakło wody i musieliśmy chodzić na ulicę Skorupki 12 gdzie była
studnia w podwórku i tam pobieraliśmy w kubełki wodę. Codziennie stały kolejki po wodę.
W sobotę 16 września 1944 r. od rana jest silny ostrzał najcięższej artylerii
i granatników, co powoduje całkowite zawalenie się szeregu kamienic w rejonie
ulic Marszałkowskiej, Hożej i Skorupki. Są liczne ofiary w ludziach.
W późniejszym czasie samoloty niemieckie zrzuciły bomby, które trafiły w budynek
kina Hollywood przy ulicy Hożej 29, w którym był obóz dla jeńców niemieckich z
Wehrmachtu. Ginie około 100 Niemców i część polskiej załogi. 18 września
widziałem z okna naszego pokoju, który znajdował się na 5 piętrze, jak na niebie
leciało sporo samolotów amerykańskich na znacznej wysokości z pomocą dla
powstańców. Niemiecka artyleria silnie ostrzeliwała te samoloty, które dokonały
dużego zrzutu zaopatrzenia, broni i amunicji na barwnych spadochronach. Niestety
większość tych zrzutów wiatr zniósł na stronę niemiecką.
W dalszych dniach ogień artylerii, miotaczy min i granatników powodują duże
zniszczenia i pożary w okolicach naszej kamienicy. Był głód, brak wody, prądu, ludzie
żyli w półkoczowniczych warunkach bytowania w piwnicach i zniszczonych domach.
Dowództwo AK i Delegatura Rządu widząc beznadziejną sytuację ludności
cywilnej w dniu 30 września, postanawia zawiesić działania wojenne i
podejmuje rokowania z Niemcami w sprawie ewakuacji ludności cywilnej.
Dowództwo niemieckie żąda kapitulacji powstańców.
1 października Niemcy podejmują gwałtowny obstrzał artyleryjski powodując duże
zniszczenia w Śródmieściu.
W dniu 2 października po wielogodzinnych pertraktacjach wieczorem zostaje
podpisana kapitulacja zaprzestania działań wojennych w Warszawie
od godziny 20.00.
3 października (wtorek) od rana zaczyna się usuwanie krańcowych barykad
leżących najbliżej linii niemieckich. Powstańcy przygotowują się do wyjścia do
niewoli.
5 października 1944r /na zdjęciu/:
Dowódca AK gen. Tadeusz Bór z
oddziałem powstańczym w drodze
do niewoli niemieckiej po
podpisaniu kapitulacji.
Mój ojciec też postanawia pójść do niewoli. Z domu zabrał ciepłą odzież, kurtkę i plecak oraz
karabin maszynowy. Pożegnał się z nami i razem z kompanią w zwartym szyku przeszedł ul.
Marszałkowską, Placem Zbawiciela, ulicą 6 sierpnia (dziś Nowowiejska) przy gmachu
Politechniki. To było ostatnie pożegnanie, ja z matką mu towarzyszyliśmy.
Po oddaniu broni wszedł na pozycje niemieckie.
Po powrocie do domu musieliśmy się pakować i wziąć najpotrzebniejsze rzeczy. Nazajutrz rano
trzeba było opuścić mieszkanie, gdyż za pozostanie w Warszawie groziła kara śmierci - tak jak
postanowił okupant niemiecki. Z licznymi ludźmi musieliśmy iść na dworzec Warszawy
Zachodniej.
W kolejce czekaliśmy parę godzin na pociąg, który miał nas zawieść w nieznane. W
międzyczasie na polu znaleźliśmy kartofle. Rozpaliliśmy ognisko i je upiekliśmy,
bardzo nam smakowały. Nadeszła nasza kolej i znaleźliśmy się w wagonie
towarowym. Przed wieczorem pociąg ruszył, w nocy pociąg zatrzymał się w polu. Na
szczęście drzwi wagonu nie były zamknięte - wyskakiwaliśmy z wagonu, gdy tylko
światło reflektora obróciło się na inną stronę. Leżeliśmy na polu wśród kartofli,
Niemcy zaczęli strzelać i pociąg ruszył.
Po odjechaniu pociągu wstaliśmy i ruszyliśmy w kierunku palącego się światła.
Trafiliśmy do domu gospodarza, który nas ukrył w stodole na słomę i powiedział,
że rano musimy opuścić wieś bo Niemcy szukają zbiegów z Warszawy. Byliśmy
blisko Skierniewic. Rano wsiedliśmy do pociągu i szczęśliwie dojechaliśmy do
rodziny, która mieszkała w Pruszkowie. Zakwaterowaliśmy się tutaj do 16
stycznia 1945 roku.
Dziś kiedy znamy tragiczny przebieg i finał powstania, trudno mi zrozumieć tę
niepojętą radość jaką wówczas przeżywaliśmy. Wyrosła ona z męki okupacji
niemieckiej, którą przeżywaliśmy przez pięć lat.
Byliśmy przygotowani na wszystko. Przez lata okupacji zobojętnieliśmy na
niebezpieczeństwa, które groziło na każdym kroku. Ale krzepiła nas wiara, że polski
ruch oporu przyśpieszy moment wkroczenia wojsk radzieckich do Warszawy i
zmusi Niemców do natychmiastowego opuszczenia miasta. O powstańcach wiemy
już wszystko, ale co z cywilami? Nie wiadomo dokładnie ile ich zginęło, może 200
tysięcy.
Cywile nie mają swojego pomnika w Warszawie. A powinni mieć.
Dla ludności cywilnej powstanie warszawskie było piekłem i tragedią
Przyznano Włodzimierzowi Śmiecińskiemu Odznakę Honorową im. Krystyny
Krahelskiej za ocalenie od zapomnienia bohaterstwa żołnierzy i ludności cywilnej
w Powstaniu Warszawskim „44’ przez Zarząd Główny Towarzystwa Przyjaciół
Warszawy w 2011r.
tekst – wspomnienia oraz zdjęcia rodzinne –W. Śmieciński / niesł./ zdjęcia z Muzeum Powstania Warszawskiego. oprac.graficzne Barbara Jędryszczak /niesł./