◊ rp.pl/plusminus P12 Sobota – poniedziałek 30 marca – 1 kwietnia 2013 W pierwszym tygodniu stycznia każdego roku niespełna 40-tysięcz- na argentyńska miejscowość Merce- des w położonej na północy kraju prowincji Corrientes przeżywa prawdziwe oblężenie. Przyjeżdżają ludzie z całej Argentyny, a w ostat- nich latach nawet przybysze z są- siednich państw: Paragwaju, Uru- gwaju, Brazylii. 6 kilometrów za miastem rozstawiają namioty, rozkła- dają leżaki, tańczą, jedzą, piją i składają ofiary ludowemu bohatero- wi. Gauchito Antonio Gil nie jest uznawany przez Kościół za świętego, o jego istnieniu wiadomo jedynie z ustnych przekazów pochodzących z XIX wieku, ale mimo to w opinii Ar- gentyńczyków jest świętym, czyni cuda i opiekuje się tymi, którzy o opiekę proszą. Kapliczka dla kowboja A ntonio Mamerto Gil Núñez, bo tak brzmi pełne nazwisko lu- dowego bohatera, był gau- chem, czyli argentyńskim kowbojem. Wersji legend na jego temat jest kilka. Jedna z nich, najbardziej spopulary- zowana, mówi, że pełnił funkcję ar- gentyńskiego Robin Hooda. Kradł bydło bogatym, żeby pomóc bied- nym. Zdezerterował z wojska pod- czas wojny domowej. Został złapany i stracony w okolicach Mercedes około 1840 roku. Według legendy jego kat powiesił go na drzewie za nogi i poderżnął mu gardło. Wcześniej usłyszał jednak od Gila, że jego dziecko jest śmiertelnie chore i wyzdrowieje, jeżeli będzie go o to prosił. Kat uwierzył dopiero wtedy, gdy wrócił do domu i zobaczył dziecko w bardzo złym stanie. Modlił się, prosząc nieżyjącego już Gila o pomoc, i syn ozdrowiał. Wdzięczny swojej ofierze kat zaczął szerzyć jej kult. Trudno stwierdzić, ile prawdy jest w tej historii. Nie ma nawet absolut- nej pewności, czy Gil rzeczywiście istniał. – Nie dysponujemy żadną dokumentacją historyczną, która by to potwierdzała. Historia była opo- wiadana przez ojców dzieciom i wnukom, przekazywana z pokolenia na pokolenie. Została ona spisana w lokalnej kronice dopiero w latach 70. XX wieku – mówi José Miceli, antro- polog z Biura Badań Antropologicz- nych prowincji Corrientes. To jednak nie przeszkadza Argen- tyńczykom wierzyć, że Gauchito Gil czyni cuda, uratuje życie w wypadku drogowym czy ozdrowi chorego. Do Mercedes, gdzie według legend zo- stał pochowany, przyjeżdżają setki tysięcy wyznawców. Powstało tam największe w kraju sanktuarium tego ludowego świętego. Blaszane budy rozstawione na ogromnej przestrzeni i przyozdobio- ne czerwonymi flagami symbolizują- cymi Gila setki figur gaucha w typo- wych dla zaganiaczy bydła spodniach, w czerwonej przepasce na głowie i z krzyżem za plecami. Płoną miliony czerwonych świec, a na ziemię spływa szeroki strumień czerwonego wosku. Pielgrzymi przynoszą kwiaty, a nawet kładą pod figurą Gila papiero- sy i cygara – żeby też sobie zapalił. Znoszą karty z podziękowaniami i prośbami. Jako wotum zostawiają kule, wózki inwalidzkie, gipsy, suknie ślubne. Kierowcy, którzy szczególnie upodobali sobie Gila jako patrona, ofiarowują tablice rejestracyjne, zderzaki, opony. Przy okazji w sklepikach na terenie sanktuarium można się zaopatrzyć w zestaw dewocjonaliów i pamiątek. Magnesy, breloczki, figurki Gila, ka- pliczki, świece i flagi z jego wizerun- kiem. Są też obrazki z modlitwą do tego bohatera zbiorowej wyobraźni: „ Gauchito Gilu, proszę cię pokornie, niech przez twoje wstawiennictwo u Boga spełni się cud, o który cię pro- szę. Obiecuję spełnić moje obietnice, uczynić cię widocznym w oczach Boga, wiernie dziękować ci za pomoc, okazywać moją wiarę w Pana Boga i w ciebie, Gauchito Gilu”. W tym roku między 1 a 8 stycznia, kiedy Argentyńczycy obchodzą rocznicę śmierci Gila, przez Merce- des przewinęło się 700 tys. osób. W Buenos Aires, gdzie znajduje się drugie co do wielkości sanktuarium zbudowane na 2-hektarowej działce, w tych dniach też świętowano. – W tygodniu w sanktuarium pojawia się 200 do 400 osób dziennie. W week- endy 800–1000. 8 stycznia, w dniu święta, było nas 30 tys. – opowiada Rubén Alfaro, założyciel sanktuarium Gila w Buenos Aires, który przedsta- wia się jako „przewodnik duchowy”. Stworzył sanktuarium, bo – jak mówi – dzięki Gilowi został wyleczony z choroby nowotworowej i wówczas obiecał kowbojowi z Corrientes, że będzie dla niego pracował każdego dnia. A uroczystości ku czci Gila odby- wają się nie tylko w Mercedes i Bu- enos Aires, ale jak kraj długi i szeroki. Bo nie ma chyba miejsca, gdzie by kult ten nie dotarł. Widać to jak na dłoni, kiedy przemierza się argentyń- skie bezdroża. Co kilka, kilkanaście kilometrów przy drodze stoi coś na kształt znanych u nas kapliczek. Tyle że w obwieszonych czerwonymi fla- gami konstrukcjach nie znajdziemy figury Matki Boskiej czy Jezusa Chrystusa, ale właśnie Gauchito Gila. Nierzadko podczas podróży moż- na spotkać kierowcę, który przed trudnym odcinkiem trasy, czekający- mi go górskimi, krętymi drogami wychodzi z auta złożyć jakąś ofiarę czy odmówić modlitwę do Gauchita. I tylko w skolonizowanej w dużej mierze przez potomków Polaków prowincji Misiones można usłyszeć niezbyt przychylne komentarze. – O, kłaniają się temu czerwonemu paja- cowi. Kanonizowanych” przez ludzi le- gendarnych bohaterów w Argentynie jest cała masa. Trudno to nawet poli- czyć. Na jednym z przydrożnych straganów w sprzedaży jest płyta o ludowych świętych. Na okładce wy- pisano postacie, o których mówi za- mieszczony na niej film – dobrze ponad 40. Kilku gauchów, kilkanaście „tragicznych” kobiet, a także Pan Śmierć, czyli Señor de La Muerte. Przedstawia się go jako kościotru- pa w płaszczu z kapturem i z kosą w ręku. W naszym kręgu kulturowym tego typu postać przywoływana w sztuce wróży nadchodzącą śmierć. Na północnych terenach Argentyny, na pograniczu z Brazylią i Paragwa- jem, które zamieszkują potomkowie Indian Guarani, do Señora de La Muerte zanosi się prośby i modlitwy. – Nie mamy żadnych statystyk mówiących o liczbie świętych ludo- wych. Szacuje się, że jest ich ponad setka – mówi José Miceli. – W kraju mamy ogromną różnorodność kultur, każdy region ma swoją specyfikę, żyją w nim różne grupy etniczne: aborygeni, Kreole. Ich kultura zmie- szana z kulturą imigrantów sprawia, że niemal każda społeczność ma swoich świętych ludowych – tłuma- czy antropolog José Miceli. Jego zdaniem wiara w ludowych świętych wynika z tego, że przeciętny człowiek mocno identyfikuje się z tymi bohaterami. – Tak jak oni do- świadczył niesprawiedliwości, cier- pienia, niedostatku. W powszechnym odczuciu święci ludowi zostali powo- łani przez Boga, żeby przybyć z po- mocą potrzebującym. Brak nadziei, kryzys ekonomiczny, niepewność i duchowa pustka, której nie potrafią wypełnić tradycyjne religie jak kato- licyzm, sprawiają, że powstaje i szybko rośnie kult ludowych bohate- rów – uważa Miceli. Wota dla spragnionej O palmę pierwszeństwa z Gau- chito Gilem może się ścigać inna postać, której kult ma już status ogólnokrajowy, a nawet prze- kraczający granice. Difunta Correa (w tłumaczeniu Zmarła Correa) to mi- tyczna postać czczona zarówno w Argentynie, jak i w sąsiednim Chile. Główne sanktuarium Dalindy Antonii Correi znajduje się w zachodniej prowincji kraju – San Juan. Klimat regionu nie rozpieszcza. Suchy, niemal pustynny. A to ma niebagatelne znaczenie w przekazy- wanej od lat historii o Difuncie Correi. Zmarła z pragnienia. Chcąc zobaczyć się z mężem, który walczył podczas wojny domowej 1840 roku, zdecydo- wała się na wędrówkę przez pustyn- ne pagórki prowincji. Maszerowała z synkiem na ręku. Kiedy skończyła się jej woda, położyła się pod drzewem i przystawiła dziecko do piersi. Sama zmarła, niemowlę ssące jej pierś przeżyło. Uznano to za pierwszy cud Difunty Correi. Wokół miejscowości Vallecito, gdzie ją pochowano, powstało sank- tuarium. – Kiedy przenosiliśmy grób Difunty, otworzyliśmy trumnę. Do- tknąłem jej kości. To było ogromne przeżycie, które trudno zapomnieć – wspomina Norberto Páez, wielolet- ni pracownik sanktuarium. Skoro są kości, to czy Correa rze- czywiście istniała? – W wielu przy- padkach opowieści o świętych ludo- wych mają w sobie jakieś ziarnko prawdy, ale zostały obudowane le- gendami, historiami o rzekomych cudach – mówi Miceli. Na wzgórzu w Vallecito, wokół grobu Correi, postawiono kilkanaście kaplic. W jednej z nich znajduje się olbrzymia figura leżącej kobiety z dzieckiem ssącym jej pierś. Podobnie jak w Mercedes tak tu Difuncie Correi przynosi się karty z prośbami i zapa- la świece. Wierzący w tę ludową bo- haterkę zostawiają w kapliczkach butelki z wodą, aby mogła zaspokoić swoje pragnienie. Na wzgórzu ustawione są setki niewielkich domków z drewna, sklej- ki, plastiku. Podpisane nazwiskiem rodziny są prośbą i podziękowaniem Difuncie za opiekę nad rodziną. Bo ta mityczna postać patronuje małżeń- stwom. Tu młode dziewczyny przy- chodzą prosić o pomyślne zamążpój- ście, a ciężarne – o szczęśliwe rozwią- zanie. – Do sanktuarium pielgrzymi przy- noszą najróżniejsze rzeczy. Mężatki oddają suknie ślubne, sportowcy swoje trofea, medale, stroje, są obra- zy, zabawki – wylicza Mónica Arturo, pracownica muzeum w sanktuarium w Vallecito, w reportażu niderlandz- kiej stacji radiowej. – Te wszystkie dary to świadectwo wiary ludzi w to, że Difunta Correa spełnia prośby, które do niej kierują – dodaje. Piwo u muzyka L udowym świętym zostają też postacie bardzo współczesne. Czcią otaczano Evę Perón, słynną Evitę, drugą żonę prezydenta W R zecz na Wielkanoc Na półeczce sklepiku z pamiątkami obok siebie stoją zapakowane w folię figurki Gauchito Gila i Matki Boskiej. Gotowe do sprzedaży. Kto zdecyduje się na kupno obu razem, może nawet wytargować kilka peso AGNIESZKA NIEWIńSKA Po wyborze papieża Franciszka polscy komentatorzy prześcigają się w zachwytach nad żywotnością katolicyzmu w kraju Ojca Świętego. Nie wiedzą pewnie, że choć większość Argentyńczyków przyznaje się do wiary w Jezusa Chrystusa, to równie gorliwie modli się do nieuznawanych przez Kościół ludowych świętych. ∑ Gauchito Gil: Janosik z wąsem Retta Butlera AGNIESZKA NIEWIńSKA