JsTę 15. Warszawa, dnia 14 kwietnia 1901 r. Tom XX. · 2017. 8. 31. · JsTę 15. Warszawa, dnia 14 kwietnia 1901 r. Tom XX. TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM.
This document is posted to help you gain knowledge. Please leave a comment to let me know what you think about it! Share it to your friends and learn new things together.
Transcript
JsTę 15. Warszawa, dnia 14 kwietnia 1901 r. Tom X X .
TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM.
PHfcMJMKKATA „W SZ E C H ŚW IA T A ’1.W \Y n r » z a w ie : rocznie rub . 8 , k w arta ln ie ru b . Z .
L p r z e s y ł k ą p o c z t o w ą : rocznie rub . 10 , pó łrocznie rub .
P renum erow ać m ożna w R edakcy i W szechśw iata i w e w szystk ich księgarn iach w k ra ju i zagranicą .
K o tu i te t R e d a k c y j n y \V a z e c i» » w ia la s tanow ią P an o w ie :
Czerwiński K M D eike IC., D ickstein S .. £ ism ond J ., Llaum M , H o y er H. Ju rk iew icz K., K ram sztyk S ., K w ietn iew ski W ł., Lewiński J . , M orozew iczJ., N atanson J . , O kolski S., S tru m p tK .,
T u r J . , W eyberg Z., Zieliński Z.
Redaktor Wszechświata przyjmuje ze sprawami redakcyjnemi codziennie od g. 6 do 8 wiecz. w lokalu redakcyi
INSTYNKT i ŚWIADOMOŚĆ.Odczyt wygłoszony w dniu 9 marca 1901 roku w Muzeum
Przemysłu i Rolnictwa.
Łaskawi Słuchacze.Instynkt i świadomość, stosunek obu tych
zjawisk do prawa ewolucyi, znaczenie, jakie one posiadają w procesie rozwoju jednostki i gatunku, stanowi przedmiot odczytu.
Biologia doniedawna zamykała się w ciasnych granicach doświadczeń laboratoryjnych i bezpośredniej obserwacyi pojedynczych ob jawów życia, pozostawiała roztrząsanie ogólniejszych zagadnień bytu innym gałęziom wiedzy.
Obecnie jesteśmy świadkami, jak i ona uledz musiała powszechnemu prawu ewolucyi, zastosować swe metody badania ścisłego do tych pytań ogólnych, od których niedawno jeszcze stroniła.
Z wynikami tych badań w zakresie instynktu i świadomości ma Was zapoznać, Łaskawi Słuchacze, odczyt dzisiejszy.
Instynktem nazywamy zdolność wspólną całemu królestwu zwierzęcemu od tworów najniższych aż do człowieka włącznie, a po
legającą na możności bezwiednego, nieświadomego wykonywania czynności celowych. Instynkt jest własnością wrodzoną, od natury każdej istocie żyjącej daną, do powstania swego nie wymaga ani nauki uprzedniej ani doświadczenia—i tem różni się od innego rodzaju czynności celowej, chociaż bezwiednej, przyzwyczajenia i nałogu, polegających na zautomatyzowaniu drogą częstego powtarzania czynności, która początkowo była świadomą.
Mowa potoczna określa instynkt nazwą celu, do którego dany przejaw instynktowy zmierza; mówimy o instynkcie samozachowawczym, o instynkcie macierzyństwa, o instynktowej obawie śmierci i pragnieniu życia i t. d., jakgdyby zwierzę posiadało świadomość celu, do którego zmierza czynność dana, jakgdyby istniała w niem świadomość zarówno celu samego jak i drogi doń wiodącej, i ta świadomość była źródłem samego przejawu instynktu. Istotnie czynności instynktowe są nieraz tak złożone, cel do osiągnięcia tak odległy, a droga do niego prowadząc a - t a k kręta, że wydaje się nieprawdopo- dobnem, ażeby inna jaka przyczyna, a nie wyraźna i jasna świadomość celu i dróg do celu wiodących mogła czynnością tą kierować. Tak też rozumowano powszechnie, i jeżeli zastanawiano się nad czem, to tylko
226 W SZECHSW IAT N r 15
nad pytaniem, w jaki sposób zwierzę, nieraz na bardzo niskim szczeblu rozwoju stojące, może posiadać świadomość zjawisk tak złożonych, jakien.i bywają nawet u istot najniższych przejawy instynktu, ale samego faktu istnienia świadomości jako przyczyny instynktu w wątpliwość nie podawano, przyjmowano ją apriorycznie jako źródło każdego przejawu instynktowego.
Tymczasem tak nie jest. Świadomość nie posiada żadnego wpływu decydującego na bieg spraw instynktowych; obywają się one całkowicie bez jej udziału, ani ich ona powoduje, ani im dróg odpowiednich nie wskazuje; całe zjawisko przebiega bezwiednie, i ta bez- wiedność obok wrodzoności i celowości stanowi charakterystyczną cechę instynktu.
Przyczyny instynktu, jako źródła zjawiska, szukać należy w czem innem. Stanowi ją sama anatomiczna budowa ciała zwierzęcia. Poprostu, samo istnienie narządów powoduje przejaw instynktu. Żm ija nie dlatego posiłkuje się zębem jadowitym, że posiada świadomość zawartego w pochewce (grućzole) ja du, ale dlatego, że ma ten ząb, jak słoń trą - ' bę, a tygrys pazury. Samo istnienie narządów warunkuje i istnienie ich czynności, a wyrazem zewnętrznym tych czynności są przejawy instynktu. W biegu ewolucyi w każdym osobniku utrzym ały się tylko narządy pożyteczne, t. j. takie, których czynności sprzyjają rozwojowi jednostki i gatunku, pom agają jednostce w walce o byt, wspierają ją , zapewniają w tej walce zwycięstwo, zachowują jednostkę i gatunek od zagłady. Ta pożyteczność rozwojowa danej czynności fi- zyologicznej stanowi tej czynności celowość.
Celowość w znaczeniu świadomości celu i środków w danej jednostce nie istnieje i istnieć nie potrzebuje, celowość ta istnieje w prawie ewolucyi, które to prawo utrzymuje i utrwala tylko rozwojowo pożyteczne cechy, i w tem tylko znaczeniu mamy prawo czynności instynktowe nazywać celowemi.I jak nie wszystkie narządy u wszystkich zwierząt są pożyteczne, tak też i nie wszystkie czynnościowe tych narządów przejawy zewnętrzne korzyść danym osobnikom przynoszą. Istn ieją liczne instynkty dla rozwoju jednostki i gatunku obojętne, a nawet wprost szkodliwe, i te są bezcelowe. Sąto tak zwane przeżytki instynktowe, pozostałości dawnych
stadyów rozwoju, które wskutek zmienionych warunków życia utraciły swój charakter użyteczności, a nie zdążyły jeszcze zaniknąć r a zem z narządami, których są przejawem czynnościowym.
Ja k zaznaczyliśmy wyżej, instynkt jest najpowszechniejszym objawem życia; istnieje on u tworów najniższych, spotykamy go na wszystkich szczeblach rozwoju zwierzęcego, i w życiu człowieka za]muje miejsce niepoślednie. Najwcześniejszym jego przejawem, wspólnym nietylko zwierzętom najniższym, ale spotykanym nawet i w królestwie roślin - nem, jest tropizm. Pod nazwą tą rozumiemy własność, polegającą na zależności kierunku ruchów i wzrostu od pewnych czynności chemicznych i fizycznych, na wpływie, jaki te czynniki zewnętrzne wywierają na ruchy i wzrost rośliny lub zwierzęcia. Is to ta zjawiska tkwi w tem, że powierzchnia np. ciała zwierzęcego różną na bodźce zewnętrzne posiada wrażliwość, że oprócz tego posiada ona możność przekazywania tych bodźców narządom ruchu, zmniejsza lub powiększa kurczliwość tworzącej je protoplazmy, przez co powoduje zmianę kierunku ruchu zwierzęcia. Z powodu symetryi w budowie zwierzę zmuszone zostaje do wykonywania ruchu postępowego w kierunku działającej przyczyny lub ruchu wstecznego w kierunku odwrotnym. W pierwszym przypadku mówimy o tropizmie dodatnim, w drugim o tropizmie odjemnym.
Stosownie do bodźca zewnętrznego, który powoduje zmiany kierunku ruchu lub wzrostu, rozróżniamy różne postaci tropizmu : heliotropizmem nazywamy tę postać, w której przyczyną zewnętrzną wpływającą na zmiany, jest słońce; geotropizmem, kiedy dyrektywą ruchu i wzrostu jes t przyciąganie ziemi; galwanotropizmem, kiedy dyrektywą tą jest prąd galwaniczny, hydrotropiżmem— woda, a stereotropizmem obecność ciała tw ardego i t. d. Przejawy tropizmu są bardzo liczne, nauka współczesna odkrywa coraz to nowe jego postaci i coraz wyraźniej stwierdza ważność tego zjawiska w życiu zwierząt najniższych. Zjawisko to, samo w sobie bardzo proste, daje skutki nieraz tak dalece złożone, że potrzeba bardzo ścisłych, bardzo mozolnych doświadczeń laboratoryjnych, ażeby wykazać istnienie związku przyczynowego
Nr 16 WSZECHSWIAT 227
pomiędzy zjawiskiem samem, a jedną z postaci tropizmu.
Kilka przykładów najlepiej objaśni założenie powyższe. Istnieje pewien rodzaj polipa, Eudendrium, posiadający instynktowy pociąg do światła. Jeżeli polipa tego posadzimy z boku u okna, tak, że światło padać nań będzie tylko z jednej strony, to polip skręca się ku oknu i rośnie dalej wprost w kierunku promieni słonecznych. Jednostronne oświetlenie powierzchni ciała powoduje zmianę kurczliwości przyległej protoplazmy, która przeciwstawia wzrostowi pewien opór. Ciało polipa, rosnąc, usiłuje tę przeszkodę ominąć, i w ten sposób polip wykręca się ku oknu. Kiedy zaś osiągnie położenie takie, że obie jego połowy są równomiernie przez promienie słoneczne oświetlane, ustaje przyczyna, która powodowała różnicę kurczliwości w proto- plazmie, znika przeszkoda jednostronna, polip rosnąć zaczyna wprost przed siebie ku światłu.
Pewien rodzaj motyla, Porthesia chrysor- rhea, posiada bardzo ciekawy objaw instynktu samozachowawczego. Gąsienice jego lęgną się na jesieni, zimują koloniami w gniazdach, na drzewach i krzewach, i na wiosnę, kiedy pierwsze promienie słońca zbudzą rośliny do życia, powodując ich pączkowanie, ożywiają się i zaczynają rozłazić się po drzewach. W tym ruchu jednakże zachowują bardzo ścisły porządek, nie rozłażą się bowiem we wszystkich kierunkach, ale dążą wszystkie ku czubkom drzew i gałęzi i tam zbierają się, ponieważ tam tylko znajdują świeżo rozwinięte pączki, które im służą za pożywienie.
Gdyby od pierwszej chwili życia nie posiadały one instynktu, który każe im dążyć ku czubkom drzew, gdyż tam tylko w danej chwili znaleźć mogą pożywienie, zginęłyby z głodu. Heliotropizm jest tego instynktowego przejawu powodem. Gąsienice (liszki) póki są czcze, posiadają heliotropizm dodatni, najedzone — własność heliotropizmu tracą. Promienie słoneczne pobudzają kurcz- liwość protoplazmy w ich narządach ruchu, zmuszają je do ruchu postępowego w kierunku promieni słonecznych, prowadząc je na szczyty drzew, gdzie jednocześnie znajdują świeżo rozwinięte pączki. Celowość ewolucyjna tego instynktu jest bardzo wyraźna,
przyczyna leży w tak prostem zjawisku, jak heliotropizm.
Dziwny tryb życia prowadzi larwa pąkli, Balanus perforatus. W nocy znajdujemy ją na powierzchni wód oceanu, skoro zaś słońce wzejdzie, ucieka w głąb wody—na dno, na głębokości 400 m od powierzchni zatrzymuje się i zaczyna wykonywać ruchy wahadłowe naokoło tej granicy, w górę i w dół, w głąb wody i ku jej powierzchni. Wieczorem po zachodzie słońca znajdujemy ją znowu na powierzchni oceanu. Loeb i Groom stwierdzili doświadczalnie, że przyczyną tych dziwacznych ruchów jest heliotropizm. Skorupiak ten pod wpływem silnych promieni świetlnych nietylko słońca, ale i gazu (który, jak wiemy, posiada liczne promienie fotochemiczne), staje się odjemnie beliotropicz- nym, w ciemności ten odjemny heliotropizm traci, a nabiera własności heliotropizmu dodatniego. Z rana, ze wschodem słońca, pod wpływem heliotropizmu odjemnego larwa pąkli ucieka od słońca w głąb wody. P ro mienie słoneczne, pochłaniane przez wodę, nie dochodzą głębiej jak do 400 m, wiemy bowiem, źe na tej głębokości można bezkarnie otworzyć kasetkę fotograficzną, klisza zachowa się jak w ciemni—światło, chemiczne jego promienie nie działają wcale. Na tej też głębokości ustaje działanie promieni słonecznych i na ruchy skorupiaka. Pod wpływem ciemności występuje heliotropizm dodatni, który go popycha ku górze na spotkanie promieni słonecznych, które go znowu strącają w dół i t. d.; trwa to tak długo, aż słońce zajdzie i pozwoli skorupiakowi swobodnie przebywać na powierzchni wody.
Wiemy, jak silny pociąg do światła mają owady, i jak skutkiem tego pociągu nieraz giną w ogniu świecy lub lampy. Nie posiadają one żadnego pociągu do światła w psy- chologicznem tego słowa znaczeniu, motyle np. ani lubią ani nie lubią światła, dążenie ich do światła nie z uczuciowych wynika pobudek, heliotropizm dodatni, właściwy tej klasie zwierzęcej sprowadza te tak nieraz dla nich fatalne skutki. Promień światła świecy lub lampy, padając jednostronnie na powierzchnię ciała motyla, pobudza jednostronnie narządy ruchu, wskutek czego motyl skierowuje się ku źródłu światła. Równoczesne oświetlenie obu połów ciała, wobec syme
228 WSZECHSWIAT N r 15
trycznego układu narządów ruchu w obu połowach i wzmożonej pod wpływem promieni świetlnych pobudliwości mięśniowej, powoduje szybki postępowy ruch naprzód i motyl ginie w płomieniu świecy, zanim promieniujące od niej na powierzchnię ciała ciepło zdąży otamować ruch postępowy i ocalić owada od śmierci.
Heliotropizm motyla, przystosowany do warunków światła słonecznego i w tych warunkach dla życia motyla pożyteczny, a więc celowy, w odmiennych warunkach (światła świecy), do których motyl nie jest przystosowany, staje się jego nieszczęściem, prowadzi go na zgubę i śmierć.
Tych kilka przykładów z zakresu heliotro- pizmu wystarczy do wskazania nam, jak ważne znaczenie w życiu zwierząt posiada to zjawisko i jak wiele, na pierwszy rzut oka dziwnych, niezrozumiałych, a nieraz tak bardzo złożonych przejawów w tak prostej i tak elementarnej własności organizmu żyjącego znajduje wytłumaczenie. Często heliotropizm odjemny łączy się z inną postacią tro pizmu—ze stereotropizmem. Stereotropizm zmusza zwierzęta do ciągłego ruchu, dopóki nie znajdą takiej pozycyi, ażeby ciało ich w całej swej powierzchni szczelnie przylegało do jakiej twardej masy; czucia dotykowe, odbierane przez powierzchnię ciała od zetknięcia z masą, do której zwierzę przylega, wywołują otamowanie zbyt pobudliwych narządów ruchu, zwierzę uspakaja się, przestaje się poruszać. T a postać tropizmu powoduje to zjawisko, że pewne kategorye orga- nizacyj niższych usiłują wyszukiwać sobie bardzo ciasne kryjówki, chowają się po norach i jamach, gdzie je z trudnością wielką odnaleźć może oko wroga i łupieżcy. Celowość, pożyteczność tego zjawiska dla sprawy zachowania jednostki i gatunku jest bardzo wyraźna i samo istnienie własności stereo- tropizmu wystarcza zupełnie do jego wytłumaczenia.
Rozumiemy dobrze, że celowość tej własności spotęguje się jeszcze bardziej, jeżeli oprócz stereotropizmu istnieć będzie u danej jednostki i heliotropizm odjemny. Zwierzę wtedy kryć się będzie nietylko po dziurach i norach, ale i szukać ciemnych nor, aby tem łatwiej uchronić się od wszystkich wrogów.
Stereotropizm istnieć może samodzielnie
bez heliotropizmu odjemnego. Ten rodzaj jego istnieje np. u nereidy i przekonać się o tem bardzo łatwo można zapomocą doświadczenia następującego. Jeżeli weźmiemy pudło szklane i napełnimy je wodą, jednę połowę pudła okleimy ciemnym papierem, tak aby ta połowa zupełnie nie odbierała światła, a drugą połowę zostawimy oświetloną, w oświetlonej połowie na dnie pudła ułożymy na klockach, wielkości ciała nereidy, przezroczyste tafelki szklane i do tak urządzonego pudła wpuścimy gromadkę ne- reid, to po niedługim przeciągu czasu przekonamy się, że wszystkie one zbiorą się w oświetlonej połowie pod szklanemi tafelka- mi. W ciemnej nie znajdziemy ani jednej, a przecież tam najlepiej przed pościgiem wroga ukryćby się mogła nereida. Dzieje się tak dlatego, że nereida nie posiada heliotropizmu odjemnego, lecz sam tylko stereotropizm, który zmusza ją do szukania pozycyi takiej, ażeby przylegać mogła całą powierzchnią do twardej massy; w danych warunkach zawodzi ją on i zmusza do wyboru pozycyi gorszej, dla zachowania jednostki mniej pewnej i pożytecznej, a więc i mniej celowej.
Jeżeli w badaniach naszych posuniemy się o jeden szczebel w hierarchii zwierzęcej wyżej i spróbujemy określić na czem polega zjawisko instynktu u zwierząt bardziej wy- różnicowanycli, to stwierdzimy, że przyczyna zjawiska w swej istocie jes t identyczna z przyczyną przejawów instynktowych u zwierząt o organizacyi niższej. Tak samo jak u zwierząt niższych przyczynę tę stanowi wrażliwość powierzchni ciała na działanie bodźców zewnętrznych fizycznych i chemicznych, możność przekazywania ich narządom ruchu, co w połączeniu z celowem przystosowaniem tych narządów do warunków bytu powoduje pożyteczność ich czynności dla
I sprawy rozwoju jednostki i gatunku. ' Prze- j jawy instyuktowe skutkiem tej użyteczności
zyskują pozornie jakgdyby świadomą celowość swego istnienia. Różnica polega tylko na tem, że w organizacyach niższych przenoszenie się bodźców zewnętrznych na narządy ruchu odbywa się bezpośrednio; u zwierząt wyższych i samo odbieranie bodźców i przekazywanie ich narządom ruchu nie odbywa się drogą bezpośrednią, lecz za pośredni-
j ctwem układu nerwowego, który te bodźce
WSZECHŚWIAT 229
odbiera i przenosi na odpowiednie narządy mięśniowe. U zwierząt wyższych jestto zjawisko bardziej złożone, ponieważ czynność odbiorczą, spełniają specyalne nerwowe narządy zmysłowe, przystosowane do różnego rodzaju bodźców zewnętrznych, a również bardzo złożone mechanizmy nerwowe przenoszą je na różne grupy mięśniowe, ale istota zjawiska pozostaje zawsze ta sama, co i w przejawach tropizmu. Że tak jest istotnie, stwierdzić to możemy doświadczalnie.
Do doświadczenia tego bierzemy zwierzę obdarzone najprostszym ustrojem nerwowym np. żachwę, jednę z jej odmian poszczególnych, Ciona intestinalis. Zwierzę to przedstawia worek z dwuma otworami, wpusto wym i wypustowym, cały jego układ nerwowy ogranicza się do jednego zwoju (ganglion), leżącego pomiędzy obu otworami i wysyłającego włókienka nerwowe ku powierzchni ciała i ku narządom ruchu. Żachwa posiada je den bardzo charakterystyczny ruch instynktowy. Oto jeżeli podraźnimy mechanicznie jeden z jej otworów, lub jakikolwiek punkt powierzchni ciała, otwory oba zamykają się kurczowo, zaciskają zupełnie światło j otworu, całe ciało żachwy kurczy się, zwija ! i przyjmuje kształt kulisty. Celowość ruchu tego jest bardzo wyraźna. Przez zaraknię- I cie otworów żachwa zapobiega dostaniu się do wnętrza jakichkolwiek dla organizmu nie- ! pożądanych tworów, przez przybranie kształtu kulistego przyjmuje postać do obrony przed wrogiem najwygodniejszą, kula bowiem jestto taka postać ciała, w której minimum powierzchni obejmuje maximum zawartości wewnętrznej. Chcąc teraz sprawdzić, jakie znaczenie ma układ nerwowy w powstawaniu ; tego instynktowego przejawu, spróbujmy przedewszystkiem usunąć układ nerwowy zupełnie, i zobaczmy, jak żachwa zachowa się bez niego. Operacya sama jest prosta i z powodu niskiego stopnia rozwoju żachwy, dla życia jej nie bezwzględnie śmiertelna. Po operacyi zwierzątko leży jak martwe, nie oddziaływa wcale na bodźce zewnętrzne, ale powoli, po 24 godzinach, wraca do życia.
Powraca też do życia opisany wyżej charakterystyczny przejaw instynktowy, tylko w stopniu daleko słabszym niż u żachwy nor- \ malnej. To znaczy, że do wywołania go po- trzeba znacznie silniejszej podniety, samo
zjawisko wymaga dłuższego czasu, przebiega znacznie powolniej, ale odbywa się i sam przejaw instynktu nie ginie. Loeb, który doświadczenie powyższe przeprowadził w la- boratoryum zoologicznem w Chicago, z całą naukową ścisłością stwierdził istnienie, zachowanie tego instynktu u żachwy pozbawionej układu nerwowego, wykazał w cyfrach stosunek liczebny stopnia napięcia podniety, potrzebnej do wywołania tego instynktowego przejawu u żachwy normalnej i żachwy pozbawionej układu nerwowego.
W doświadczeniu tem mamy dowód niezbity, że w przejawie instynktu nawet u zwierząt posiadających układ nerwowy, działalność tego układu redukuje się do odbierania i przenoszenia bodźca zewnętrznego i źe u istot na bardzo niskim stopniu rozwoju będących, przenoszenie to może się odbywać bezpośrednio bez udziału układu nerwowego. U zwierząt wyższych istnienie tego układu jest conditio sine qua non (bezwarunkowe), u nich odbieranie i przenoszenie bodźców bez układu nerwowego jes t niemożliwe, ale u tych zwierząt wTogółe życie bez układu nerwowego nie jest możliwe. Doświadczenie Loeba przekonywa nas, źe cały ten tak celowy przejaw instynktu nie jest niczem innem jak zwyczajnym odruchem. Tem samem jest każdy przejaw instynktu i u zwierząt najwyżej wyróźnicowanych : każdy przejaw instynktu jest albo pojedynczym odruchom, albo szeregiem pojedynczych odruchów tak ze sobą powiązanych, źe czucie wywołane przez każdy ruch powoduje odruchowo ruch następny, aż nowy jaki bodziec zewnętrzny nie otamuje tego szeregu odruchów.
(ON)
FOTOGRAFIA i BEZPOŚREDNIA OBSERWACYA
MGŁAWIC.
(D o k o ń c z e n ie ) .
Trzeci przykład weźmiemy najbardziej pouczający ze względu, że fotografia i obserwa- cye okularowe idą równolegle, wzajemnie się dopełniają i dają możność ścisłej kontroli obudwu metod.
Przedmiotem najliczniejszych, jak dotąd
230 W SZECHŚW IAT' N r 15
zdjęć była mgławica pierścieniowa w gwiazdozbiorze Lutni oznaczona numerem katalogu H ersch la2 023 Logólnego 4447. Postać
Fig. 3. Fotografia mgławicy w Lutni.
mgławicy, dostrzegalna narzędziem, nie różni się od podanej na fig. 3 i składa się, jak wi. dać wyraźnie z pierwszej fotografii, z pierścienia o blasku silnym osobliwie w dolnej (północnej) jego części. W nętrze pierścienia zapełnia słabo błyszcząca m aterya (wyraźna na fotografii drugiej) o blasku bardzo zmiennym najwidoczniej w związku z pewnemi stanami atmosfery, w ciągu bowiem jednego wieczoru wnętrze mgławicy widywałem tak błyszczące jak pierścień, poczem blask tak dalece stawał się słaby, że wnętrze niewiele było jaśniejsze od tła otaczającego nieba. Podobnie jak mgławice nierozwiązalne silnego powiększenia nie znosi. Najkorzystniej się przedstawia przez oba refraktory naszego obserwatoryum przy powiększeniu od 100 do 300 razy i wtedy blask jej jest najsłabszy; przy powiększeniu 450 razy pierścień i wnętrze tworzą jednę masę formy eliptycznej.
N a fotografii pierwszej z krótką 10 cio mi- nutcfwą ekspozycyą wnętrze wydaje się p rawie pozbawione materyi, widać atoli dwie gwiazdy, większą i mniejszą, jak również gwiazdkę lub p łat m ateryi silnie skoncentrowanej na samym skraju przednim mgławicy. D ługa ekspozycyą, dwugodzinna (fotografia fig. 4), daje mniej szczegółów, wnętrze p rawie całkowicie wypełnione materyą, gwiazda
Fig. 4. Fotografia mgławicy w Lutni.
ków, że jądro jest większe niż było poprzednio, dalej, źe wnętrze jes t jaśniejsze wogóle, jakgdyby napełnione materyą kosztem ma-
centralna pojedyńcza, słabo widoczna. Zewnętrzny i wewnętrzny brzeg pierścienia jest poszarpany, co jest widocznem na fotografii drugiej; na pierwszej zaś znać różnicę w stopniu skupienia materyi pierścienia. Przy ob- serwacyach okularowych wszyscy zgodnie uważają brzeg dolny pierścienia za jaśniejszy, przeważnie nie zauważono słabszego blasku na stronie przedniej i tylnej mgławicy, co jednak rysunek Holdena wyraźnie wskazuje (Newcomb. Astronomia, wyd. niemieckie str. 514). Gwiazdy centralne występują na kliszach już po 2 minutach wystawienia, kiedy sama m aterya mgławicy jest zaledwie widoczna; jestto właściwością wszystkich mgławic planetarnych, posiadających jądra , i stąd p. Keeler wnioskuje o związku fizycznym pomiędzy gwiazdami a mgławicą. Większa gwiazda centralna stale, chwilami mniejsza* są widzialne przez wielki 36-calowy refraktor obserwatoryum Licka; z wyjątkiem Secchiego w r. 1858 nikt większej dokładnie nie widział aż do dnia 8 lipca 1899 roku, kiedy p. Bail- laud w Toulouzie przez wielki reflektor tam tejszego obserwatoryum dostrzegł gwiazdę- W sprawozdaniu o tym fakcie p. B., przypuszczając możliwość nagłej zmiany w mgławicy, zestawia fotografie otrzymane w r. 1890 z ostatniemi z r.p 8 9 9 i dochodzi do wnios-
teryi pierścienia, wreszcie notuje różnice zauważone na zewnętrznych brzegach pierścienia, pomijając atoli milczeniem zarzuty czynione fotografiom mgławic wogóle przez wybitnego znawcę przedmiotu Janssena, wypowiedziane rok przedtem z przyczyny innych zdjęć tejże mgławicy pierścieniowej. A utor obniża wartość swoich podań, zarzuty bowiem Janssena dotyczą jeszcze kwestyj zasadniczych, jak właściwości użytego narzędzia, czasu trwania ekspozycyi, wrażliwości płytek, wreszcie błędów pochodzących z nierównomiernego biegu zegara, utrzymującego ciało niebieskie w polu lunety. J a k dalece uzasadnione są uwagi Janssena przekonywa porównanie tutaj podanych fotografij, a jeszcze bardziej opisy klisz przez innych badaczów; tak np. Stratonow znajduje trzy gwiazdki centralne i pewną ich liczbę na obwodzie pierścienia. Te ostatnie bezpośrednio zauważył między innemi d ’Arrest, gdyż powiada: „na pierścieniu w części północnej, jaśniejszej niż inne części, dwie dosyć jasne gwiazdki przeblyskują; wnętrze natom iast pierścienia jest pozbawione ją d ra ”.
W razie dobrego stanu powietrza przez refraktor Oookea powiększający 300 razy zawsze widać pojedyńczo przebłyskujące ja sne punkciki i wyłącznie na dolnej stronie pierścienia; osobliwie dokładnie widać je było dnia 14 września r. z., tak, że przypuszczenie złudzenia trzeba wyłączyć.
Prawdopodobnie z przyczyny tych gwiazdek uznano pierwotnie mgławicę za rozwiązalną, t. j. za gromadę, czego jednak nowsze poszukiwania nie stwierdziły. W edług Vo- gła widmo mgławicy wykazuje linie jasne, z typową linią mgławic gazowych; kształt w okularze mgławicy eliptyczny, na fotografii zaś zbliżony do owalu. Dla naszego celu decydującym probierzem wartości fotografii mogą być wyniki pomiarów klisz, i te właśnie zebraliśmy tu taj według pp. K eelera i S tra- tonowa, aby następnie zestawić z danemi z bezpośredniej obserwacyi.
D la różnych czasów ekspozycyi mamy w sekundach łuku :
Stratonow Keeler
eksp. 20 godz. 10 godz. 10 min. na os wielką zewnętrzną
e lip sy ............................... 92 ,52" 90,19'' 87,3"na oś małą, zewnętrzną
na oś wielką wewnętrznąelip sy ............................... — 29,13" 40,8"
na oś małą wewnętrznąelip sy ............................... — 24,52" 32,8"
Widzimy tutaj, jak długość osi wielkiej zewnętrznej wraz z czasem wystawienia wzrasta; rozmiary elipsy wewnętrznej są nader różne, co rzut oka na obie fotografie potwierdza; pomiary natomiast osi małej zewnętrznej są zupełnie zgodne niezależnie od czasu wystawienia. Aby wyniki bezpośredniej obserwacyi uczynić zrozumiałemi, musimy ich najogólniejszym zasadom słów kilka poświęcić.
Najsubtelniejsze pomiary na niebie są wykonywane zapomocą przyrządu zwanego mikrometrem nitkowym, przytwierdzanego do okularu lunety ustawionej paralaktycznie. (Jędrzejewicz, Kosmografia, rozdz. I). Z asadniczą częścią składową tego narzędzia jest śruba, prowadząca nitkę pajęczą równolegle do drugiej takiej samej nitki; obie zwą się „nitkami ruchomemi”. Trzecia nitka zwana
i „sta łą” jest prostopadła do poprzednich, krzyżując się z niemi w środku pola widzenia okularu. Gdy nitki ruchome sprowadzimy śrubą do dokładnego zetknięcia się (koin- cydeucyi), to widać tylko dwie nitki prostopadłe. Na główce śruby znajduje się po- działka i obok „rachm istrz” wskazujący liczbę obrotów i ich części, na które została odsunięta jedna nitka od drugiej, poczynając od punktu koincydencyi, przyjmowanego za punkt wyjścia.
Okular wraz z mikrometrem może się obracać wokoło osi lunety i nitki przyjmują różne kierunki względnie do równika i koła zboczeń.
Jeżeli ustawimy nitki ruchome (w koincydencyi) w polu widzenia tak, aby gwiazda, unoszona ruchem dziennym, przechodziła wzdłuż nich nie zbaczając, to nitki przyjmą kierunek równoległy do pozornego ruchu gwiazd na sklepieniu nieba i prostopadły do koła zboczeń. Gdy gwiazda przechodząca wzdłuż nitek ruchomych je s t z położenia dobrze znaną, to względnie do tej gwiazdy można określić położenie badanego ciała niebieskiego w postaci różnic obu współrzędnych, wzniesienia prostego (AR) i zboczenia
WSZECHŚWIAT
232 WSZECHŚWIAT
(S), a mianowicie: N otując chwile przejść obu gwiazd przez nitkę sta lą (prostopadłą do r u chomych) podług zegara z czasem gwiazdowym, znajdujemy różnicę wzniesień prostych. Działając śrubą, odsuwamy jednę z nitek ru chomych tak, aby przecięła dokładnie obraz badanego ciała, wtedy gdy^druga nitka dokładnie przecina obraz gwiazdy zmiennej; rachmistrz i odczyt na główce śruby wskazują w całkowitych obrotach i części obrotu śruby różnicę w zboczeniu. Znaleziona różnica w zboczeniu może być zgóry wiadoma, gdy obserwujemy np. dwie znane dobrze gwiazdy; wtedy przez proste porównanie znajdziemy w sekundach łuku wartość jed nego całkowitego obrotu śruby, czyli „krok śruby”. I odwrotnie, znając krok śruby, możemy określić szukaną różnicę zboczenia gwiazdy znanej i nieznanej.
Nieco odmiennym sposobem wyznacza się p- łożenie dwu gwiazd, dostatecznie bliskich, aby jednocześnie mogły być widziane w polu lunety, przy pomocy współrzędnych biegunowych : odległości i kąta położenia.
Przez gwiazdę znaną przeprowadzamy wtedy koło zboczeń tak, żeby przecinało się z dru- giem wielkiem kołem, ptzechodzącem przez ową gwiazdę znaną i przez nieznaną. P rzecięcie tych kół utworzy kąt, z wierzchołkiem w gwiazdzie znanej, zwany kątem położenia (pozycyjnym). Odległością gwiazd nazwiemy łuk koła przez nie przechodzący, między nie mi zawarty, w sekundach łuku wyrażony. Przy mikrometrze, jako druga część składowa, jest przytwierdzone koło, w płaszczyznie prostopadłej do osi lunety, nazwane kołem położeń (pozycyjnem) z podzialką na minuty od 0° do 360°.
Odczyt na kole, wskazujący kierunek nitki stałej, gdy gwiazda znana wzdłuż niej przebiega, skombinowany z odczytem na kole, gdy taż sam a nitka sta ła dokładnie przecina obrazy gwiazdy znanej i nieznanej, daje kąt położenia szukany.
Utrzymując w tem położeniu na nitce s ta łej obie gwiazdy w środku pola widzenia, bądź zapomocą przyrządu zegarowego, obracającego lunetę zgodnie z ruchem sklepienia nieba, bądź zapomocą śruby bez końca, rozsuwamy nitkę ruchomą, aby przecięła jednę z gwiazd, gdy równoległa nitka przecina drugą. Odczyt na główce i rachmistrzu
wskazuje odległość dwu gwiazd. Jeżeli b a dane ciało niebieskie ma wymiary (plamy słoneczne, kratery księżyca, mgławice, komety), to w podobny sposób określamy położenie i odległość dwu jakichkolwiek punktów danego ciała.
Chcąc dać wyobrażenie o odległości jednej sekundy łuku, powiemy, źe na taką odległość umieszczone cienkie nitki pajęcze, do granic
I możliwości rozciągnięte, przeświecają wąską szczeliną; gdy wszakże odległość nieco zmniejszymy, np. do 3/4 sekundy, widać już tylko jednę nitkę zgrubiałą; grube nici pajęcze na odległości 1" stykają się z sobą.
W polu lunety widzieć, oczywiście, musimy ciało niebieskie i nitki mikrometru, więc w czasie nocnej obserwacyi posiłkować się trzeba światłem lampki, która odpowiednio umieszczona oświetla pole, dając czarne nitki na jasnem tle; wtedy jednak giną słabe gwiazdki i mgławice; należy więc bokiem rzucać światło na same nitki, aby błyszczały na czarnem polu.
P rosto ta i łatwość pomiarów, jak je tutaj przedstawiliśmy, jes t tylko pozorną; cały szereg ubocznych wpływów sprawia, że pojedyncze wyniki wykazują znaczne różnice, t. j. błędy obserwacyi. Pomiary, wobec drżących obrazów gwiazd, niewyraźnych konturów mgławic, nie mogą być dokładnie zgodne, lecz tego rodzaju błędy, zwane przypadko- wemi, usuwa znaczna liczba wykonanych obserwacyj. Dlatego groźniejsze są błędy stałe z niedokładności narzędzia pochodzące; znać je musi obserwator, inaczej rezultat najliczniejszych pomiarów będzie bez wartości. Po uwzględnieniu wszystkich możliwych poprawek, po wyrugowaniu błędów stałych, wynik ostateczny jest jeszcze obarczony osobistym błędem obserwatora, jemu tylko właściwym, niemożliwym do wyrugowania, określanym jedynie względnie do innego obserwatora przez porównanie pomiarów jednej i tej samej wielkości.
Teraz już łatwo nam przedstawić wyniki pomiarów mgławicy w L u tn i : nastawiając nitki mitrometru, aby wzdłuż jednej z nich mgławica przechodziła, możemy zauważyć przeciąg czasu gwiazdowego, który zużytkuje na przebieżenie drugiej nitki prostopadłej do poprzedniej, śledząc okiem i uważając słuchem na uderzenia zegara w chwilach,
Nr 15 WSZECHSWIAT 233
kiedy mgławica dochodzi do nitki i kiedy ją opuszcza
Pomiary d ’A rresta z r. J861 dają w sekundach czasu gwiazdowege 5,48 s.; Engelmanna (186ó —1874) 5,525 s ; d’Engelhardta (1883—1884) 5,409 s., moje z r. z. 5,535 s. Różnice nie przenoszą 0,1 sek.; nie są systematyczne, lecz przypadkowe; stąd też wnosi my, że czas przejścia mgławicy od r. 1861 nie uległ zmianie i niewiele się różni od średniej arytmetycznej z powyższych obserwacyj, równej 5,472 s., dając spostrzeżeniom d’En- gelhardta podwójną wagę, jako najliczniejszym.
Przecinając elipsę w mgławicy nitką mikrometru wzdłuż wielkiej osi, znajdziemy kąt położenia mgławicy. D ’A rrest daje 58,7°; Stratonow z pomiarów kliszy pierwszej 61,9°, drugiej 60,8; Barnard 65,43; moje obserwa- cye z trzech wieczorów, każda jako rezultat 5-ciu nastawień, dają 61,1° = 7 3 (6 ^° + 60°4- 63,3°). K ą t zatem podany przez B arnarda nader się różni od wszystkich innych. Przypuszczając, że pomiar B arnarda jes t obarczony błędem stałym, znajdziemy jego źródło łatwo, przyjmując, że przez wielki refraktor obserwatoryum Licka, którym pomiar był wykonany, stale jest widzialna I centralna gwiazda mgławicy. Nie leży ona na samej wielkiej mgławicy, co wskazuje fotografia; przy obserwacyi atoli okularowej faktu tego zauważyć, prawdopodobnie, nie można, zresztą nitka mikrometru pomimo- woli kieruje się na ten punkt wytyczny. Nasze pomiary nie są tak zgodne pomiędzy sobą (dwa pierwsze równe tylko przypadkowo), jak pięciokrotne Barnarda (Astron. Nachr. nr. 3 354) w ciągu la t kilku wykonane; są wszakże wolne od błędu stałego, ponieważ wnętrze elipsy jest próżne i nitka nie ma przyczyny do zbaczania w jednę stronę w ięcej niż w drugą.
Zgodność pozostałych pomiarów jest zu pełnie zadaw alniająca: Rozsuwając nitkimikrometru raz prostopadle do kierunku, wskazującego kąt położenia, drugi raz równolegle, a zawsze do styczności z zewnętrz - nemi brzegami elipsy, znajdziemy jej o s i:
(TArrest Barnardna oś wielką zewnętrzną . . . 78,1" 80,89"
oś małą zewnętrzną . . . . 59,9" 58,81"
Odpowiednio otrzymałem 80,1" i 60,1".
Barnard podaje jeszcze pomiar osi wielkiej wewnętrznej 36,52" i małej 29,36".
Przedstawiliśmy szczegółowo pomiary, aby uzasadnić wniosek, źe bezpośrednie, pomimo różnic w rozmiarach narzędzi, w danym przypadku nieledwie krańcowych, są zgodriiej- sze niż pomiary klisz. Nie idzie nam w danej chwili o to, czy rzeczywistym rozmiarom elipsy mgławicy lepiej odpowiada pomiar kliszy, czy mikrometryczny (fotografia daje rozmiary daleko większe), lecz jedyn ie.o zgodność przynajmniej taką, aby pomiary różniły się tylko błędami osobiste m i obserwatorów, co jest cechą narzędzi astronomicznych. Jestto wzgląd najważniejszy, ponieważ celem pomiarów precyzyjnych jes t wyznaczenie położenia badanego ciała na nisbie, dalej określenie ruchu własnego, wreszcie odległości (parałaksy). Dotąd tylko pomiarom mi- krometrycznym i ich zgodności zawdzięczamy poznanie układów gwiazd podwójnych i paralaksy niektórych gwiazd.
Teoretycznie obserwacya przy pomocy zdjęć fotograficznych powinnaby mieć wyższość, wykluczone są tu bowiem błędy osobiste obserwatorów, i na ten ważny fakt przeszło przed półwiekiem zwrócono uwagę. Okazuje się wszelako istnienie błędów „osobistych” narzędzi, obok licznych stałych różnego pochodzenia. Badania obecnej chwili są skierowane ku ustaleniu metod, co jes t już zrobione odnośnie do fotograficznej mapy nieba i złączonego z nią katalogu gwiazd. In- strukcyą, wydaną w tym celu na kongresie astronomów z r. 1887, nieobjęte były mgławice i gromady gwiazd, i udoskonalenia pozostawione pracom pojedyńczych astronomów. Nieskrępowany kierunek prac może wydać i wydaje pożądane owoce, lecz wyniki należy przyjmować ostrożnie. Widzieliśmy jak dalece uwagi Janssena, wypowiedziane
I przed dwu ma zaledwie laty. dotyczą jeszcze kwestyj podstawowych i elementarnych. P a miętać należy, źe wobec nowego niezwykłego faktu bezpośrednio obserwowanego, przypuszczamy zawsze możność złudzenia, w yrażenie zaś „stwierdzono na drodze fotograficznej” posiada urok rzeczywistości, przez co stać się może źródłem nąjfałszywszych wniosków. Śmiałe np., podane poprzednio, hy- potezy p. Baillaud o zmianach jakoby zaszłych w ciągu ostatnich la t w mgławicy
234 WSZECHSWIAT N r 15
pierścieniowej, mogą się równie dobrze wytłumaczyć niedokładnością zdjęć i niewłaści- wem porównywaniem klisz, i jedynie zastanawiająca uwaga, nie sprawdzona atoli z innych źródeł, polega na notatkach dziennika obserwatoryum, że przed r. 1861 wnętrze mgławicy było tak ciemne jak otaczające tło nieba, gdy dziś jest, niewątpliwie, znacznie jaśniejsza.
Przed kilkunastoma laty jeden z astronomów (M. Rayet. Notes sur 1’histoire de la photograpbie astronomiąue. Bulletin astr. 1887 r.), zdając sprawę z postępów fotografii na usługach astronomii, pow iedział: „Dla wielu wydaje się niemożliwem zastąpienie przez kliszę wzroku obserwatora. Jeżeli tak będzie w rzeczy samej pożałuję wrażeń odnoszonych przy wykonywaniu trudnej obserwacyi bezpośrednio na niebie. Sądzę wszelako, że oko i ręka są zbyt dobrze wypróbowanemu narzędziami, którym astronom ulać powinien, i nieprędko staną się one bezuży- tecznemi”.
Tenże au tor jeszcze dodaje : „W badaniach powierzchni słońca, jego korony, w pomiarach widm gwiazd, fotografia z korzyścią zastąpiła uciążliwą pracę astronoma; obecnie odtwarza mapę nieba i zamierza zająć się gwiazdami podwójnemi” .
Jakkolwiek, w rzeczy samej, spektroskopia prawie wyłącznie posługuje się metodą fotograficzną, wszelako pomoc obserwacyi o kularowej w odróżnianiu poszczególnych ty pów widm może okazać się konieczną, jak to wynika z ostatnich prac Vogla, najpoważniejszego w tej dziedzinie badacza; subtelne zjawiska na powierzchni słońca mogą być oddane dokładnie tylko zapomocą rysunków; trudne pomiary gwiazd podwójnych są wykonywane wyłącznie bezpośrednio; wreszcie przybliżone położenia gwiazd z katalogu fotograficznego nieba wyznaczają się względem gwiazd dobrze znanych z obserwacyj południkowych.
Z klisz otrzymane ruchy własne i parala- ksa gwiazd przez P ritcharda, Wilsinga i kilka innych, rokują, niewątpliwie, przyszłość świetną metodzie fotograficznej; są to atoli dotąd rezultaty prac pojedyńczych badaczów, stosujących własne metody do poszczególnych narzędzi. Gdy jes t dowiedziona możliwość pomiaru bezpośredniego, wskaza
ną metodą i typ narzędzia, rzecz staje się rozstrzygniętą : pomiar wykonać może każdy obserwator, i taka kontrola wzajemna wyników stanowi całą wagę pomiarów precyzyjnych. Zanim ta zasada, w całej rozciągłości, da się zastosować do fotografii, decydują- cemi pozostają narzędzia obserwacyi bezpośredniej, których znów najważniejszą częścią składową jest człowiek przy okularze, jak się wyraził jeden z wybitniejszych współczesnych astronomów.
W racając jeszcze na chwilę do rozpatrywanych tu taj mgławic, musimy kilka słów powiedzieć o ich blasku, odcieniach i kolorze.
Na zasadzie obserwacyi okularowej zauważono, o czem już wspominaliśmy, pewne zmiany w blasku wielkiej mgławicy Oryona. Jestto jednak tylko dość nieuzasadniona hypoteza, i stanowczo rzecz rozstrzygnąć może w przyszłości fotografia, jako metoda objek- tywna, jedynie właściwa wobec zjawiska przedstawiającego wybitną zmienność z przyczyny wpływów ubocznych, jak stany atmosfery, różność narzędzi, użyte powiększenia, nie mówiąc już o osobistej wrażliwości oka obserwatora. Z tych samych przyczyn blask i nawet kolor jakiejkolwiek mgławicy, przypuszczalnie niezmiennej, u różnych obserwatorów jest różny. Mgławicę w P eg azie d ’A rrest nazywa jasną lub dosyć jasną. Jednokrotna obserwacya w ciągu nocy pogodnej, bezksiężycowej dała mi mgławicę dosyć słabą, z blaskiem podobnym do t. zw. „światła szarego” księżyca. Czy takie porównanie jest trafne, należy jeszcze sprawdzić. Wogóle wynalezienie podobieństwa do znanych obrazów jest ważne, czasami decydujące. Z a przykład można wziąć mgławicę w Lutni, którą stale mianuje d ’A rrest nieokreślenie, bardzo jasną, błyszczącą, gdy tymczasem jej blask jest niezmiernie charakterystyczny : d’Eagelhardt powiada : „m gławica błyszczy jak fosfor w ciemności”. Określenie to tak dokładnie odpowiada rzeczywistości, źe gdyby kiedyś astronomowie nie zgodzili się na to, mielibyśmy dowód zmiany blasku. Musimy tylko dodać uwagę, że stosuje się to w razie dość wielkiego powiększenia (najmniej 100 dla refraktorów naszego obserwatoryum), inaczej blask jest bardzo silny, migocący.
Bogactwa barw pomiędzy mgławicami nie
Nr 15 WSZECHŚWIAT 235
ma, są tylko dość trudno spostrzegane odcienie, zielonkawy, róźowawy, z przewagą białego. Wyraźny kolor niebieski i zielony mają niektóre mgławice planetarne, dość pospolite. Nazwa ich wskazuje postać; rozmiary m ają znacznie mniejsze w porównaniu z pierścieniową w Lutni; wszystkie są gazowe z charakterystyczną zieloną „linią mgławic”; niektóre właściwiej nazwaćby należało pierścieniowemi, dla znacznej różnicy w skupieniu materyi w środku i przy brzegach. Typową przedstawicielką jes t jedna z najpiękniejszych mgławic wogóle, oznaczona nr. ogólnego katalogu 4373 : pierścień o przepysznej szmaragdowej mieniącej się barwie otacza białą, matową gwiazdę, nieco ekscentrycznie ku przedniemu brzegowi zbliżoną. Mgławica robi wrażenie planety w fazie, ponieważ brzeg przedni znacznie jest mniej jasny i wyraźny. Porównywając ten opis z opisem podanym przez Engelhardta, znalazłem różnicę w barwie, gdyż wzmiankowany obserwator stale nazywa mgławicę niebieską. W następny pogodny wieczór sprawdziłem dokładność pierwszego określenia barwy, i byłem niezmiernie zdziwiony, zauważywszy w kilka dni później wyraźny kolor niebieski mgławicy w czasie obserwacyi przy dość złym stanie powietrza. N a wzmiankowane różnice niemało wpływa światło postronne, gdyż noce były bezksiężycowe, i zazwyczaj obserwacye mgławic odbywają się w zupełnej ciemności, pod osłoniętą zewsząd kopułą i z lampką ręczną w ukryciu. W idocznie oddziałał tylko odmienny stan pogody.
Podobnego rodzaju wątpliwości rozstrzyga zdanie wygłoszone prz^z większość obserwatorów, co, wobec braku metody objektywnej, byłoby wystarczającem, gdybyśmy posiadali dostateczną liczbę obserwacyj tych ciał. Mgławice tymczasem są zaniedbane, na co już przed kilkunastoma laty zwrócił uwagę Tempel; w ostatnich czasach, dzięki metodzie fotograficznej, gromady gwiazd i mgławice zaczęto badać wszechstronnie; każdy tom Astrophysical JournaPu, w szczególności, przynosi liczne nowe, czasem zgoła nieoczekiwane zdobycze, osięgnięte za pośrednictwem najdoskonalszych narzędzi i środków, jakiemi rozporządzają wzorowo urządzone obserwatorya w Ameryce.
Jestto bodźcem do badań okularowych osobliwie mgławic zarówno dostępnych dla obudwu metod, przyczem nie będą pomijane pomiary, dotąd dość nieliczne, w celu wyznaczenia miejsc tych ciał.
Jeszcze ważniejszym bodźcem jest okoliczność, że w kilku przypadkach przypuszczają istnienie ruchów własnych mgławic. Jeżeli te ruchy bądź rzeczywiste, bądź względne, odnośnie do biegu słońca w przestrzeni, zostaną stwierdzone, to najbardziej rozpowszechnione przypuszczenie o bezmiernej odległości mgławic, usuwanych poza granice systemu gwiazdowego, straci podstawę. Jeszcze jeden krok dalej, a znajdziemy się w możności oznaczenia paralaksy mgławic.
Ja k doniosłem zagadnieniem jest wskazanie prawdziwego stanowiska gromad i mgławic we wszechświecie, wyjaśniać niepotrzeba. Trudno przewidzieć na jakiej drodze zadanie rozwiązane będzie, czy przez pomiary bezpośrednie, czy teź przy pomocy fotografii, jest pewnern atoli, że pomiary mikrometrycz- ne ubiegłego stulecia służyć będą za podstawę do wszelkich prac przyszłych.
B . MerecTci.
W I D Ł A K I .
(D o k o ń c z e n ie ) .
Ze względu na na swą wysoką organizacyą przedrośla widłaków zajmują pierwsze miejsce wśród wszystkich paprotników oraz mszaków. Jednocześnie okazują one znaczne różnice między sobą, dotyczące nietylko postaci zewnętrznej i budowy anatomicznej, lecz przejawiające się i w innych właściwościach, a mianowicie w historyi rozwoju, w budowie organów płciowych, w rozmaitej długości życia, a w końcu w sposobie odżywiania się (saprofityczne, nawpół saprofityczne i przyswajające przedrośla). To teź Bruchmann przypuszcza, że gatunki, które odnosimy obecnie za przykładem Linneusza do jednego rodzaju Lycopodium, należą w rzeczywistości do kilku typów samodzielnych, których ce- . chy zachowały się dotąd wśród pokolenia płciowego. S tąd też Bruchmann proponuje rozdrobnienie rodzaju Lycopodium na kilka nowych rodzajów, odpowiednio do liczby
236 WSZECHSWIAT N r 15
typów przedrośli. Odnalezienie pokolenia płciowego widłaków pozwala nam także dokładniej określić stosunek pokrewieństwa tych roślin do innych grup widłakowatych. Z tych ostatnich najbliżej spokrewnione są z widłakami podzwrotnikowa rodzina P silotaceae i rozpłaszczki (Selaginellaceae). Rodzina Psilotaceae obejmuje dwa rodzaje : Psilotum i Tm esipteris z kilkoma gatunkami. Zewnętrznym swym pokrojem oraz budową anatomiczną rośliny te przypominają w wysokim stopniu widłaki, od których różnią się wszakże kilkukomorowemi zarodniami oraz brakiem korzeni; zamiast tych ostatnich posiadają one obficie rozgałęzione kłącza, znajdujące się stale w połączenie z grzybnią, której, jak wiemy, w korzeniach widłaków stale brak. W każdym razie rodzina Psilotaceae, której przedrośla niestety dotąd odnalezione nie zostały, znajduje się w najbliższem pokrewieństwie z widłakami, i przedstawia prawdopodobnie boczną gałąź tych ostatnich.
Następną grupę pokrewną widłakom stanowią rozpłaszczki (Selaginellaceae). Podobieństwo ich do widłaków dotyczy jednak przeważnie budowy anatomicznej i sposobu rozgałęzienia, a w części i historyi rozwoju. Pozatem między obiema temi grupami roślin zachodzą znaczne różnico, występujące zarówno w zarodnikowcu jak i płciowem pokoleniach. O ile bowiem pierwsze posiada u roz- płaszczek stanowczo wyższą organizacyą niź u widłaków (zróżnicowanie np. zarodników i zarodni u rozpłaszczek na męskie i żeńskie), o tyle znowu same przedrośla okazują się u Selaginellaceae silnie uwstecznioneini. Utraciły one tu bowiem całkowicie zdolność samodzielnego odżywiania się, a żyją jedynie kosztem zapasów nagromadzonych w zarodnikach. Tymczasem przedrośla widłaków wyróżniają się swą wysoką organizacyą z pośród całego typu rodniowców. Jednem słowem różnice, jakie zachodzą między widłakami a rozpłaszczkami okazują się daleko większe niżbyśmy to mogli przypuszczać poprzednio, nie znając przedrośli widłaków. Dają nam one prawo jedynie uważać rozpłaszczki za wyższe ogniwo w rodowym rozwoju widłaków, do których pozostają one w takim stosunku, jak różnozarodnikowe paprocie (Salviniaceae i M arsiliaceae) do p aproci zwykłych, łub kopalne różnozarodniko
we skrzypy (Calamariae, Asterophyllitps) do skrzypów właściwych.
A zatem widłaki przedstawiają zupełnie samodzielną grupę roślin, z której wzięły prawdopodobnie początek zarówno Psilotaceae jak i rozpłaszczki.
Z jakiej grupy roślin jednak rozwinąć się mogły same widłaki? Oczywiście początku ich szukać należy wśród niższych typów roślinnych, wśród mszaków, specyalnie zaś między wątrobowcami, które przecież tak wielką wykazują rozmaitość w budowie swych organów wegetacyjnych. Nie znamy wprawdzie obecnie żadnych przejściowych form między widłakami a wątrobowcami, różnica zaś jaką widzimy między widłakiem a wątrobowcem jest tak olbrzymią, że na razie przypuszczenie, jakoby między roślinami temi zachodził jaki związek genetyczny wydaje się zupełnie nieprawdopodobnem. A jednak niektóre szczegóły z historyi rozwoju widłaków rażąco przypominają rozwój wątrobowców. Tak np. u Lycopodium cernuum z kiełkującego zarodnika powstaje nie odrazu przedrośle, lecz początkowo nitka wielokomórkowa, coś w rodzaju zaczątkowego splątka (protonema) mchów, z której dopiero później wyrasta przedrośle. W ten sam sposób rozwijają się wątrobowce, szczególniej z grupy Junger- manniaceae. Zresztą i same przedrośla widłaków z wielu względów tak są podobne do wątrobowców, że gdybyśmy nie znali ich związku z rośliną zarodnikową, zaliczylibyśmy je z pewnością do tych ostatnich. Liczne podobieństwa zachodzą także między rozwojem owocnika (sporogonium) wątrobowców a widłakami. W obu przypadkach np. rozwój zaczyna się od podziału komórki ja jowej na dwie nierówne części, z których jedna wydaje zarodek, druga zaś przeobraża się w wieszadełko; w obu przypadkach zarodek posiada nóżkę, zapomocą której pobiera pokarm z przedrośla. Najwybitniejsza zaś różnica między pokoleniem zarodniko- wem wątrobowców a widłakiem polega na tem, że gdy widłak posiada swe własne organy odżywcze, owocnik wątrobowców żyje kosztem plechy, na której się rozwinął. Skutkiem tego widłak w ciągu wieloletniego swego życia może wydać ogromną ilość zarodników, gdy tymczasem puszka wątrobowca zawiera ich ograniczoną liczbę. Ponieważ
N r 15 WSZECHSWIAT 237
jednak zwiększenie ilości zarodników leży w interesie rozpowszechnienia gatunku, przeto możemy przyjąć, źe u pewnej grupy wątrobowców owocniki przez samodzielne odżywianie się zdobyłyby możność produkowania znacznej liczby zarodników i w ten sposób przeobraziły się w asymilujące pokolenie zarodnikowe. Przeobrażenie to naturalnie nie mogło się odbyć nagle, lecz musiały je po przedzać liczne stadya przejściowe, kiedy młoda roślina widłaka, zdobywając w części tylko pokarm samodzielnie, musiała jednocześnie korzystać z zapasów nagromadzonych w przedroślu. Tego rodzaju formy przejściowe nie doszły wprawdzie do nas, nie wskazuje nam ich również i paleontologia, lecz historya rozwoju wielu widłaków (L. cer- nuum, inundatum), których przedrośla we getują na powierzchni gruntu, czyni tego rodzaju przypuszczenie bardzo prawdopodo- bnem. U tylko co bowiem wymienionych gatunków, według badań Treuba, młody zarodek widłaka, wydostając się z rodni, posiada swoisty bulwkowaty organ czyli t. zw. przez tego badacza pęd pierwotny (proto- cormus). Z organu tego wyrastają u dołu włośniki, wchodzące w połączenie z grzybnią, u góry zaś wyrasta on w króciutki listek, obok którego powstaje poniżej kilka nowych listeczków. Listeczki te energicznie przyswaja ją dwutlenek węgla z powietrza. W tem więc stadyum roślina nie zadawalnia się już gotowym pokarmem z przedrośla, a pobiera go już częścią samodzielnie z gruntu i powietrza. Stadyum więc pędu pierwotnego przedstawia nam jeden z etapów rodowego rozwoju widłaków, w którym roślina zaczęła się już odżywiać samodzielnie, nie natyle jed nak energicznie, by się mogła całkowicie uwolnić z zależności od przedrośla.
Tego rodzaju wyodrębnienie się widłaków z pośród postaci podobnych do dzisiejszych wątrobowców musiało się odbyć w bardzo odległych epokach geologicznych, szczątki bowiem widłaków odnajdujemy już w pokładach węglowych. Rosły one wtedy razem z Lepi- dodendronami i Sigillaryami i występowały w gatunkach właściwych obecnie tylko strefom podzwrotnikowym. Musimy więc widłaki uważać za jednę ze starożytniejszych grup roślinnych. Mimo to jestto grupa znajdu- j
jąca się obecnie jeszcze w pełni swego rozwo- |
ju. Za tego rodzaju przypuszczeniem przemawia zarówno geograficzne rozmieszczenie tych roślin, które zniewala nas początek wielu gatunków odnieść zaledwie do epoki trzeciorzędowej, jak również i wysoka plastyczność organizacyi widłaków, występująca w ich pokoleniu płciowem jeszcze wyraźniej niż u postaci zarodnikowych. Otóż wskutek tej zaiste godnej podziwu zdolności przystosowania się do najrozmaitszych warunków życiowych znajdujemy widłaki we wszystkich częściach świata i pod najrozmaitszemi szerokościami geograficznemi, zaczynając od gór wysokich i okolic podbiegunowych a kończąc na podzwrotnikowych lasach dziewiczych ł). Jedynie miejscowości o suchym klimacie i wielkich różnicach w ilości opadów atmosferycznych (stepy, pustynie) są tych roślin pozbawione. Wogóle widłaki potrzebują do swego rozwoju dużo wilgoci. W strefie umiarkowanej rosną one przeważnie na gruntach obfitujących w próchnicę, a mianowicie po lasach, na wrzosowiskach. Pod zwrotnikami większość widłaków wegetuje jako epifity na pniach drzewnych. Niektóre zresztą gatunki napotykają się na gruntach piaszczystych (np. u nas L. inundatum), a nawet kamienistych (L. cernuum). Inne znowu gatunki przystosowały się do życia wodnego, np. amerykański widłak L. alopecu- roides lub też zamieszkujący peryodycznie zalewane łąki L. inundatum. O statni gatu nek rośnie także i na gruntach słonych. Zasługuje w końcu na zaznaczenie obfite występowanie w okolicach wulkanicznych podzwrotnikowego widłaka L. cernuum, pomimo wydzielających się tam bardzo szkodliwych dla wszelkiej roślinności gazów : dwutlenku siarki i siarkowodoru.
J . Trzebiński.
S E K C Y A C H E M IC Z N A .
Posiedzenie z d. 30 marca, 6 -te w r. b.Po przeczytaniu i przyjęciu protokułu posie
dzenia poprzedniego, dr, L. Łączkowski z Sobieszyna mówił „o metodach analizy ziem i”. W łaściwie prelegent wspomniał tylko krótko o spo-
*) Największą liczby gatunków widłaków wy kryto w Ameryce środkowej i południowej,
238 WSZECHSWIAT N r 15
sobach analizy mechanicznej oraz o niektórych zalecanych metodach chemicznego ługowania ziemi zapomocą kwasów; bliżej zaś przedstawił wyniki, jakie otrzym ał, porównywając rezultaty analizy, dokonywanej dwuma sposobami : przez ługowanie 1 0 ° /0-owym kwasem solnym na g o rąco oraz kwasem solnym 2 5°/0 -owym na zimno przez 4 8 godzin; ostatni sposób zaleca Komisya fizyograficzna Akademii umiejętności. Rezultaty były prawie jednakowe, sposób drugi okazuje się właściwszym w użyciu. Dr. Ł proponuje używanie aparatu rotacyjnego do ługowania, co w edług prób jego skraca sam proces do 7 -min godzin.
W dyskusyi p. W. Leppert mówił o potrzebie opracowania metod jaknajprostszych do badania ziemi na pewne poszczególne składniki. Sposoby takie powinny być tak proste, ażeby każdy inteligentny człowiek, choć z pracą chemiczną nie oswojony, mógł zbadać ziemię. Szczególniej ważne jest znalezienie sposobu określania ilości kw. fosforowego i potasu, gdyż dla innych części składowych sposoby bardzo praktyczne są już obmyślone.
Następnie przewodniczący p. Znatowicz odczytał postanowienia W ydziału fiz.-mat. Akad. Um., dotyczące ujednostajnienia słownictwa chemicznego. Uchwała plenarnego zebrania nastąpi niebawem. Rzecz ta w całości ukaziła się w 1-ym numerze „Chemika polskiego".
P. Znatowicz wezwał Sekcyą chemiczną jako iuicyatora reformy, do wprowadzenia jej w życie.
Inż. H. Karpiński wspomniał o konieczności przygotowania dezyderatów, dotyczących reformy taryfy celnej.
P. W ł. Leppert zawiadomił o wyjściu z druku katalogu biblioteki Tow. pop. przem. Dział czasopism chemicznych archiwalnych przedstawia się pokaźnie. Katalog otrzymają wszyscy członkowie Towarzystwa.
Na tem posiedzenie zostało ukończone.
KRONIKA NAUKOWA.
— Kalcyt i aragonit. Pytanie, która z tych dwu modyfikacyj węglanu wapuia jest trwalsza w zwykłych warunkach, dotąd nie zostało rozstrzygnięte. F oote określił rozpuszczalność kalcytu i aragonitu w rozmaitych temperaturach i wykazał, że we wszelkich temperaturach poniżej punktu topliwości kalcytu trw alszy je s t ten ostatni. Obie modyfikacye zaliczyć więc należy (podług klasyfikacyi Ostwalda) do rzędu jedno- zmiennych („m onotrop” ) t. j. takich, które dopuszczają przemianę w jednym kierunku : aragonit kalcyt. Do rzędu odwrotnie zmiennych („enantiotrop”) należą np. dwie modyfikacye aiarki, rombiczua i monokliniczna, których
temperatura przemiany leży poniżej punktu topliwości siarki.(Zeitsch. fur phys. Chem. t. 33, str. 7 4 0 — 759).
M . C.
WIADOMOŚCI BIEŻĄCE.
S t a c y a m e teo ro lo g ic zn a w Ojcowie.
Przyrządy potrzebne do wyposażenia stacyi meteorologicznej już od kilku lat znajdowały się w Ojcowie w zakładzie „Goplana”, były one wypróbowane i porównane z normalnemi na stacyi przy Muzeum Przemysłu i Rolnictwa w W arszawie. Dopiero jednak od 1 stycznia roku b ieżącego, dzięki gorliwości dr. Niedzielskiego, kierującego zakładem, stacya ta rozpoczęła regularnie funkcyonować i nadsyłać wyciągi z dziennika obserwacyi do stacyi centralnej przy Muzeum. Z nadesłanych sprawozdań za dwa miesiące : styczeń i luty, widać, że stacya meteorologiczna w Ojcowie odrazu została postawiona na gruncie ściśle naukowym i jest prowadzona bardzo starannie i umiejętnie. Może ona służyć wraz ze stacyą w Nałęczowie, również bardzo starannie prowadzoną, za wzór stacyi meteorologicznej, ja ka powinna się znajdować przy każdym zakładzie klimatycznym i kąpielowym.
Z nadesłanych dwu sprawozdań wyjmujemy następujące liczby, dla dania wyobrażenia naszym czytelnikom o różnicy w przebiegu tegorocznej zimy w dolinie Ojcowskiej i w miejscu zupełnie otwartem. Dla porównania weźmiemy niedaleko stamtąd znajdujące się Ząbkowice, p o łożone mniej więcej w tej samej wysokości nad poziomem morza. Temperatura średnia stycznia wynosiła w Ojcowie — 5,5° C, w Ząbkowicach — 6,3° C (w Warszawie — 5,5° C); temperatura najwyższa w Ojcowie przypadła d. 26-go i wynosiła —}—5,0° C, najniższa zaś — 15°, 1 C d. 9-go. W Ząbkowicach też same temperatury w ynosiły: + 5 ,0 ° C d . 23 i — 18,7° C d. 6-go. W ilgotność średnia wynosiła w Ojcowie 73, w Ząbkowicach zaś 91. Największą różnicę spostrzegamy w natężeniu wiatrów i wysokości utworzonej powłoki śnieżnej, W dolinie Ojcowskiej ciszę notowano 41 razy w ciągu miesiąca (na 93 obserwacyj), w Ząbkowicach zaś tylko 19 razy. W Ojcowie przez cały miesiąc utrzymywała się powłoka śnieżna 7 cm; w Ząbkowicach największa grubość powłoki śnieżnej dosięgła 3 cm d. 21; zresztą było 7 dni bez powłoki.
Podobnego rodzaju różnice dostrzegamy i w lu tym. Temperatura średnia z całego miesiąca w Ojcowie wypadła — 5,0° C; tymczasem w Ząbkowicach — 5,6° C. W Ojcowio temperatura najwyższa 9 ,0° C d. 28; najniższa — 17,0° C d. 14; w Ząbkowicach najw. 6 ,2° C d. 5-go, najniższa — 2 1 ,5° d. 15-go. W ilgotność średnia z m iesiąca wynosiła w Ojcowie 74, w Ząbkowicach 88 . Powłoka śnieżna w Ojcowie utrzymywała się cią-
N r 15 WSZECHSWIAT 239
gle przoz cały miesiąc; grubość jej wynosiła średnio 5 cm W Ząbkowicach przez pięć dni od 5-go do 9-go włącznie, nie było wcale powłoki śnieżnej; przez pozostałe dni miesiąca utrzymywała się cienka warstwa śniegu, gruba średnio zaledwie na 3 cm. Ciszę notowano w Ojcowie 40 razy, w Ząbkowicach zaś tylko 15 razy na 84 obserwacye.
Jakkolw>ek obserwacye barometryczne, zrobione w grudniu, styczniu i lutym, nie nadają się do ścisłego wyprowadzenia wyniesienia miejsca nad poziom morza, to wszakże już i z obserwacyj dotąd zrobionych w Ojcowie widać, że podawane zwykle wyniesienie Ojcowa nad morzem, przenoszące 4 0 0 metrów (np. Album Ojcowa) jest stanowczo za wielkie i odnosi się raczej do wyniesienia tego płaskowzgórza, w którego głębokiem wcięciu leży dolina Prądnika. Zakład „Goplana” leży prawdopodobnie nie więcej jak na wysokości 3 0 0 metrów nad poziomem morza. w. k.
ROZMAITOŚCI.
— Przenoszenie siły na wielkie odległości W Kalifornii. Jak wiadomo, zastosowanie elektryczności postępuje w Ameryce daleko szybszym krokiem niż w Europie, a dzieje się to przedewszystkiem dlatego, że amerykanie są pod tym względem śmielsi i bardziej pomysłowi. Obecnie w Kalifornii puszczono w ruch zakłady i linie do przenoszenia siły, odznaczające się swą długością i wysokością napięcia elektrycznego. Przedsiębiorstwo to prowadzi Bay Counties Po- | wer Company, które posiada trzy zakłady, w ytwarzające obecnie razem 1 6 0 0 0 koni palowych i dostarcza energię elektryczną nietylko do ró ż nych miast i kopalu w Jubie i Newadzie, na pół- j
noco wschód od Oaklandu, lecz przy pomocy ] 225-kiłom etrowej linii elektrycznej i dla okręgów położonych w Oaklandzie i na wschodnim J brzegu zatoki San Francisco. Przenoszenie siły ■ na tej ostatniej linii dokonywa się z napięciem 60 00 0 woltów.
Największy z trzech zakładów leży w Colgate nad rzeką Juba i po ukończeniu teraźniejszych robót będzie dostarczał 15 0 0 0 koni parowych, w przyszłości zaś może zostać rozszerzony. Do poruszania dynamomaszyn służą, oczywiście, turbiny. Wszystkich maszyn będzie siedem, trzy po 3 00 0 koni parowych i cztery po 1 500. Na- ! pięcie w maszynach wynosi 2 400 woltów i przy j pomocy transformatorów podnosi się w liniach j przenoszących siłę do 24 0 0 0 . Ponieważ jednak to napięcie jest niewystarczające więc mają być | ustawione inne transformatory, które podniosą je do 4 0 0 0 0 woltów. W linii, przenoszącej energię elektryczną na odległość 225 km do Oaklandu będzie panować z początku napięcie 4 0 0 0 0 woltów, a 7- biegiem czasu 50 000 , a nawet
6 0 0 0 0 . To stopniowe podwyższanie nia następować wtedy, gdy wskutek większego obciążenia linii strata napięoia w przewodnikach przekroczy 10°/o. Linię Oaklandzką tworzą dwa rzędy słu pów, ustawione w odległości 7 l/2 m jeden od drugiego. Każdy rząd słupów dźwiga przewodniki prądu trójfazowego, krzyżowane co 1,6 km Półtora metra poniżej tych przewodników umocowano drut telefoniczny. Jeden obwód tworzą druty miedziane o średnicy 9,25 m m , a drugi kabel aluminiowy o równem przewodnictwie. Słupy o wysokości 10 x/ 3 m stoją co 40 m i są zrobione z drzewa cedrowego. Porcelanowe izolatory umocowano przy pomocy kitu siarcza- nego na izolatorach szklanych, a te znów na bardzo wysokich drewnianych podporach. Linia przechodzi przez Woodland, Dickson, Vallojo i inne miasteczka, które również otrzymują prąd elektryczny z tej linii. Ku Napa biegnie odnoga o 20-kilometrowej długości.
Linia ta ma głównie zaopatrywać w siłę piece do topienia rud, fabryki prochu i inne zakłady przemysłowe nawschodniem wybrzeżu zatoki San Francisco.
Jednym z najciekawszych szczegółów linii jest 1 przeprowadzenie przewodników nad cieśniną pod
Carquinez Nad cieśniną, szerokości 1 */2 km zawieszono cztery kable stalowe o średnicy
] 21 mm. Trzy z tych kabli są w użyciu, a je- j den jest rezerwowy. Na wzgórzach po obu stro- | nach cieśniny wzniesiono wieże stalowe, przez
które przeciągnięto kable, przymocowane do izo latorów. Napięcie w kablach wynosi 12 ton.
W . w .
ODPOWIEDZI REDAKCYI.
— WP. F. R. W Petersburgu. Dane m eteorologiczne dla Warszawy, odnoszące się do lat 55 (poczynając od r. 1825), były zamieszczone przez p. prof. Kowalczyka w 2 pierwszych tomach Pamiętnika Fizyograficznego. W dalszych tomach wydawnictwo to podało obszerne wywody z tych danych, dokonane przez ś. p. A. Pietkiewicza, jak również wiele spostrzeżeń i uwag ś. p. J. Jędrzejewicza. Od r. 1885 stale co roku są ogłaszane w Pam. Fizyogr. spostrzeżenia z sieci stacyj meteorologicznych, kierowanej przez Stacyą centralną w Muzeum Przemysłu i Rcdni- ctwa w Warszawie, która pozostaje pod zarządem p. prof. Wł. Kwietniewskiego.
— W. JMCi Księdzu J. K. Z Żórawia. Z ałączony okaz ryby nie jest węgorzem lecz t. zw. węgornicą (Ammocoetes). Jestto młoda minoga strumieniowa (Petromyzon Planeri)— ryba znana u nas w wielu rzekach i strumieniach; często znajdowana bywa przyssaną do kamienia. Dojrzałości płciowej dosięga po upływie 2 — 4 lat, k tóre spędza w mule; po odbyciu tarła umiera (w maju).
240 WSZECHSWIAT N i 16
E D W A R D STRUMPFw 2 8 - y m r o k u ż y c ia z g a s ł dnja 8 b. m. w S ie d lc a c h .
Zaledwie rozwinięte skrzydła złamał los okrutny. Umysł bystry i jasny, inteligencya szeroka, serce gorące i wierne, zanim ich płomień największej swej mocy zdołał dosięgnąć, zmrożone zimnym tchem śmierci. O, ja k nam ciężko słać na Twą mogiłę ostatnie słowa pożegnania! Jak ciężko żegnać z Tobą te najpiękniejsze nadzieje, które w Tobie pokładała nauka polska!
13 U L E T Y N M E T E O R O L O G I C Z N Y
za tydzień od d. 3 do 9 kwietnia 1901 r.
(Ze spostrzezeń na stacyi meteorologicznej przy Muzeum Przemysłu i Rolnictwa w Warszawie).
Dzi
eń
Barometr 700 mm + Temperatur a w st. 0 .
‘CCJ&
Kierunek wiatruSzybkość w metrach
ca ti-kunde
Sumaopadu
0 w a (f i
7 r ■ ,, Q xv 7 - 1 p 0 <v
3 S. 6 l,i 6o,3 57,0 1,5 9 4 7 4 10,9 1,1 74 W*,S9,SE6 _4 C. 5>,8 47.' 42.7 7,8 18 1 12,0 18,1 6,4 ■>7 SW9SWi3,bW|0 5,5 • od g. 4 p. p .— 8 p. p5P. 4 \« 46,3 47,6 4,o 6,7 2,4 12,0 2,0 75 W'20,SWI4,WS 4,9 A w poi.; a % p. m6 S. 5o,9 53,1 “>1 ,0 2 8 ń,' 4.8 7,3 0,8 68 W'r,SWi3,SWio — / cały dzieft [kilkakr.7 N. 48,8 43 ń 46,0 4/> 8,9 8,1 lo 9 3,o 69 S5,E3,NW3 — cały dzień8 P. Po, 2 5o, 9 50,=! 4 5 K' .8 8,0 12.1 2,0 60 K*,SE*.SE4 —9 W 47,7 46,8 45,6 8,0 •7,7 12.7 18,6 6,3 80 S12,SWr,W' 4,C| • rano; # od g. 8 p m.
S od g. 83«; <
Średnie 49,5 7,9 72 lS,4
T R E Ś ć . InBtynkt i świadomość, przez dr. R. R adziw iłow icza. — F o‘ografia i bezpośrednia obser- wacya mgławic, przez R. M ereckiego (dokończenie). — Widłaki, przez J. Trzebińskiego (dokończenie). — Sekcya chemiczna. — Kronika naukowa. — Wiadomości bieżące — Rozmaitości. — Odpo