Top Banner
54

Herbasencja - Sierpień 2015

Jul 23, 2016

Download

Documents

Ze wstępu: (...) A numer to zacny i bogaty. W poezji dużo znanych nazwisk, więc dwa w jednym – ilość i jakość. Moimi osobistymi faworytami są w tym zestawieniu wiersze Sylwka Półgęska i Adama Ladzińskiego. Zbliżone tematyką, mocno odbiegające od wakacyjnej beztroski, zatrzymują, zmuszają do refleksji i mocno wwiercają się w umysł niepowtarzalnym nastrojem. Chciałoby się powiedzieć, że w prozie za to czuć wakacje, ale z Herbatką jakoś tak to jest, że zawsze wychodzi na odwrót. Stąd na beztroskie gorące wieczory proponujemy teksty poważne i niepokojące. (...)
Welcome message from author
This document is posted to help you gain knowledge. Please leave a comment to let me know what you think about it! Share it to your friends and learn new things together.
Transcript
Page 1: Herbasencja - Sierpień 2015
Page 2: Herbasencja - Sierpień 2015

2 Herbasencja

Marudzenie HelliMarudzenie Helli 3PoezjaLaurie KraaiKamp

Z nie - prośbą 5marcin LenartowicZ

apacze snów. 6SZymon FLorcZyK

Lśnienie 7SyLweK półgęSeK

mesjasz obłaskawia krzyż 8adam LadZińSKi

hans frank podziwia katedrę 9dorota cZerwińSKa

zwapnienie 10iZabeLa trojanowSKa

casus 11jaszczurka 12

KryStian SteFanowSKije z dnia 13

marcin SZteLaKSzyfry 14

ProzajaKub tomKiewicZ

proesja 16bartłomiej dZiK

Szept tenoeth 19adrian tujeK

miłość nie potrzebuje hasztagów 29dobra cobra

Zamurowana 35miroSław Sądej

Słaby anioł 40

Po-sto-słowiewyzwanie #37: pasożyt - iStvan viZvary 49wyzwanie #39: voodoo - bartłomiej dZiK 49wyzwanie #42: Kicia - aLeKSander Litto-StrumieńSKi 50wyzwanie #44: mizerykordia - aLeKSander Litto-StrumieńSKi 50wyzwanie #45: wydanie specjalne - w hołdzie Ste-phenowi Kingowi - ewa grZeśKow 51wyzwanie #46: „pan tadeusz“ julius-za Słowackiego - aLeKSander Litto-StrumieńSKi 51

StoPka redakcyjna 53

spis treści

Page 3: Herbasencja - Sierpień 2015

3Sierpień 2015

Marudzenie Helliten numer Herbasencji długo wisiał na włosku. a wszystko przez to, że główny komputer pracow-

ni zaliczył spektakularną awarię. przez dwa tygodnie zastępował go komputer „turystyczny”, znacznie uboższy i z od dawna nie aktualizowanymi zasobami. na szczęście udało się – mi nie wpaść w panikę, a komputer przywrócić do stanu używalności, ale boję się myśleć, co by było, gdyby nie niezawodny nrain. a że nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło, tak stęskniłam się za składem, że numer sierpniowy powstał w zaledwie trzy dni, bez bólu, płaczu i rwania włosów z głowy.

a numer to zacny i bogaty. w poezji dużo znanych nazwisk, więc dwa w jednym – ilość i jakość. moimi osobistymi faworytami są w tym zestawieniu wiersze Sylwka półgęska i adama Ladzińskiego. Zbliżone tematyką, mocno odbiegające od wakacyjnej beztroski, zatrzymują, zmuszają do refleksji i mocno wwiercają się w umysł niepowtarzalnym nastrojem.

chciałoby się powiedzieć, że w prozie za to czuć wakacje, ale z Herbatką jakoś tak to jest, że zawsze wychodzi na odwrót. Stąd na beztroskie gorące wieczory proponujemy teksty poważne i niepokojące. na otwarcie – jakub tomkiewicz w brawurowej prozie poetyckiej, wartość doda-na dla nienasyconych działem poetyckim wielbicieli przenośni i malowania słowem. dla sporego grona wielbicieli fantastyki bartłomiej dzik, jak nigdy – mroczny, brutalny i niepokojący. adrian tujek to drugi poeta w składzie prozy. Zaprasza nas, by towarzyszyć mu w kilku chwilach życia, w których… nie napisał wiersza. i dobra cobra tym razem zafundował nam opowieść o mało optymistycznym i wbrew słowom autora, mocno feministycznym przesłaniu. natomiast tekstem, który recenzenci zgodnie orzekli nie tylko najlepszym w minionym miesiącu, ale i jednym z najlep-szych w tym roku, jest „Słaby anioł” mirosława Sądeja. jako że zaliczam się do grona polecających, poświadczam, że tekst, choć bardzo pesymistyczny, obnażający negatywne strony życia i ludzkiej psychiki, jest najzwyczajniej w świecie… fascynujący. po prostu warto dla niego przerwać radosny wakacyjny marazm.

a gdybyście jednak szukali czegoś lżejszego - na deser zwycięskie drabble z po-sto-słowia, a wśród ich autorów debiutujący na łamach Herbasencji istvan vizwary oraz aleksander Litto-Strumieński.

na koniec zaproszenie, tym razem z zupełnie innej beczki. w dniach 28-30 sierpnia na wrocławskim rynku (dokładnie przejście Żelaźnicze) odbędzie się kolejna edycja ręki dzieła Fest, na którym prezentują się wrocławscy rękodzielnicy. i na tej imprezie, po raz pierwszy publicznie, za-prezentuje się także pracownia literacko-artystyczna „Herbatka u Heleny” w tej bardziej „artystycz- nej” odsłonie, czyli z kubeczkami i biżuterią. będzie można pooglądać, poszperać, porozmawiać i, oczywiście, nabyć.

na koniec, wracając do tematu aktualnego numeru – oby dał wam wytchnienie od morder-czych upałów.

Helena chaos

Page 4: Herbasencja - Sierpień 2015

Pracownia literacko-artystyczna„Herbatka u Heleny“

Zapraszamy do naszych butików!http://pl.dawanda.com/shop/HerbatkauHelenyhttp://allegro.pl/listing/user/listing.php?us_id=38869078

Page 5: Herbasencja - Sierpień 2015

5Sierpień 2015

Z nie - prośbąjestem kobietą. napisałam ci wiersz,choć nie mam pewności czy to ty, i czy jeszcze kiedyś się spotkamy.

nie jestem kobietą radykalnie, raczej tylko ulegle przypadkowi. dość leniwą – bo wolę spać z innymi,

by ścielili łóżko. wycwanioną towarzysko, nie tkniętą póki cojedynie przez samotność.

lubię czerń i inne fetysze. jest mnie na każde wyciągnięcie dłoni. chętnie zostawiam swój zapach na poduszce.

bywam wyliczana i nigdy ostatnia.nie jestem naiwna, ale kiedy tylkozechcesz – mogę się zmienić.

jestem. a jak już się jest, to szkoda by nie być dla kogoś,więc jeżeli nie masz na sumieniu innej –

miej mnie.

laurie kraaikamp (Anna onichima )Lat osiemnaście i trochę. Serce oddała muzyce, a zdrowie wenie twórczej.

lubię czerń i inne fetysze. jest mnie na każde wyciągnięcie dłoni.

Page 6: Herbasencja - Sierpień 2015

6 Herbasencja

Niech giętkość oznacza odtąd osad z fusów,którym będziemy bazgrać po czołach

tych mniej widocznych.

Apacze snów.to forma pokuty, więc w tych kategoriachrozpatruj wszelki zanik kręgosłupów. niech giętkość oznacza odtąd osad z fusów,którym będziemy bazgrać po czołachtych mniej widocznych.

tuż po batalii, odnajdziemy wśród konserwtrzciny mieniące się artylerią barw. od czosnku - dla zabicia powonienia, po ręczniki na głowach i sierść paloną wiatrem. powiązania, którymi po nitce - do kłębka,czy przynajmniej tumanów kurzu, który skryje światłowstręt,czy raczej wręcz światłoczułość,

będziemy brodzić po pas w zgniłych liściach bzu.

Marcin Lenartowicz(unplugged)

urodzony w babilonie w roku kota - astygmatyk i pochodnia boża. poeta, sporadycznie próbujący ubrać erato w strukturę prozy. od lipca 2012 roku recenzent działu poezja na portalu Herbatka u Heleny, gdzie się zadomowił.

Page 7: Herbasencja - Sierpień 2015

7Sierpień 2015

Lśnieniewystygła kawa. gwiazdy toną w kwarcowym lustrze. srebrny romb wycięty z czerni jak otwarte okno. świerszcze brzęczą, wyczekując drgnięć pod taflą.

możemy niemal zetknąć dłonie; w pustce pomiędzyrodzą się myśli, przepływają tysiące węzłówi giną w okach sieci.

potem klik i horyzont maleje do punktu na mapie bez współrzędnych. jak duch rozpływasz się w obwodach.

w mroku majaczy tylkoszklany poblask spod półprzymkniętych powiek.

wystygła kawa. gwiazdy toną w kwarcowym lustrze . srebrny romb

wycięty z czerni jak otwarte okno.

szymon Florczyk(simon Alexander)

jestem Krakusem.próbuję sił w muzyce i rysunku, które często inspirują mnie w poezji

i może stąd w moich tekstach dominacja formy, z którą eksperymentuję, wciąż szukając własnego stylu.

twarz jaka jest, każdy widzi, a po resztę zapraszam do wierszy, bo wiedzą lepiej.

Page 8: Herbasencja - Sierpień 2015

8 Herbasencja

Mesjasz obłaskawia krzyżgłaszczę drzazgi zanim napiją się krwi mojej świętej

(poddam się drewnu chociaż to ja jestem cieślą)

zatrzepocę rozpostarty na tobie niczym żagiel na maszcie statku zdążającego ku ludom które mnie nie znają

zawieszę cię na szyjach papieży i plebsu jak pętlę

obiecam sławę będziesz symbolem miłości płynącej w strugach krwi

ale najpierw połączmy się komunią gwoździ

poddam s ię dr ewnu chociaż to ja jestem cieś lą

sylwek Półgęsek(Polliter)

rocznik 76. mieszka w Holandii. pija whisky, pisze piosenki, jest muzykiem. Lubi seks, piwo, poezję, dobrą prozę, muzykę, teatr, film i ogólnie sztukę.

Page 9: Herbasencja - Sierpień 2015

9Sierpień 2015

hans frank podziwia katedrę już podszedł i wstąpił na krużgankiwiodące do sługi pana jego wzrok błądził pośród sklepień i świętych obrazów i cisza panowała jak w czasiepotopu z biblii albo holokaustu

nie czuł strachu wieki całe patrzyłyna niego pośród innych wiekuistościa on na krzyż tylko zerkał i rósł wtedywobec tysiącletnich mocy poruszony

potem delikatnie szeptał jahwe by przejść do jawohl które wymawiał ostro niczym miecz rozcinający wszelkie wątpliwości jakie go nachodziły gdy wznosił ręce

do góry skąd przyszło przeczucie że życie przesypuje się przez palce jak tony prochów które zostawił

a przecież on też garścią niewartą nawet rozsypania

potem delikatnie szeptał Jahwe by przejść do jawohl które wymawiał ostro niczym miecz rozcinający wszelkie wątpliwości

Adam Ladziński(Abi-syn)

urodzony w zeszłym wieku, w mieście książęcym Żagań, w rodzinie Ladzińskich jako pierwszy syn, stąd imię adam. poeźować zaczął późno, w nader dziwnych okolicznościach, aczkolwiek od zawsze zafascynowany gałczyńskim i Leśmianem. biolog z zamiłowania, takoweż wykształcenie. obecnie dzieli czas na pracę jako nieludzki doktor oraz na zamieszkanie w mieście biskupim, pułtusku. Lubi robić zdjęcia.

Page 10: Herbasencja - Sierpień 2015

10 Herbasencja

zwapnienieprzywiązanydo kawałka drewna leży

wystarczy szarpnąćodszczekaćpobiec

a on wysysa szpikze zbutwiałych kości

wgryza się w stracony czas

biedaczek

Dorota Czerwińska(szara)

mieszkam i pracuję w warszawie, moje miasto jest dla mnie ważne. wiersze piszę od dziecka, ale kontakt z innymi twórcami nawiązałam całkiem niedawno, w necie. tu też wypracowałam własny styl. Spełniam się w utworach zwięzłych, krótkich, wielo-znacznych. uwielbiam bawić się słowami. mam duży szacunek do ojczyzny, jestem zaciętym kibicem sportowym. interesuje mnie każda dyscyplina, w której spełniają się nasi.

wys ta r czy sza rpnąćod szczeka ć

pob i ec

Page 11: Herbasencja - Sierpień 2015

11Sierpień 2015

casusw ostatecznym rozrachunkuprzestaje mieć twarz i na dłoniach odciskina końcu jest zbitką literkazusem który przy odrobinie szczęściauniknie losu podobnych i wyrwie swoje pięć minutale i precedens to chwilowy błyskwyblakły tusz in fine

mówisz dumniepodmiot wolności podmiot prawaspójrz biedakunawet podmiot lirycznyjest teraz tylko przedmiotemrozważań

izabela trojanowska (iza t)

od urodzenia mieszkam na wsi, na południu kraju, w wojewódz-twie podkarpackim. unikam wielkomiejskiego zgiełku, bo cenię ciszę i bliskość przyrody. Z wykształcenia jestem prawnikiem i pracuję w swoim zawodzie. piszę od niedawna, więc cały czas szukam swojej ścieżki poetyckiej i właściwego sposobu na wyrażenie siebie. poza poezją najbar-dziej zajmuje mnie muzyka, która jest ze mną prawie zawsze i wszędzie.

w ostatecznym rozrachunkuprzestaje mieć twarz i na dłoniach odciski

na końcu jest zbitką l iter

Page 12: Herbasencja - Sierpień 2015

12 Herbasencja

jaszczurkawieczorami kamienie wąskich uliczek kuszą bose stopy. wolno oddają ciepło. nowi pożądliwie przebiegają palcami po rozbielonych ścianach, nie dbając o tkliwość tkanki.

czasem w drodze znika w niespodziewanych zaułkach, albo przysiada na chwilę na małych placykach, ale nawet linie wysokiego ligustru nie przysłonią celu.ona czeka. niespokojna.

idzie jasny, z ręką podniesioną tak, jakby nie sięgał po łuk, a chciał tylko włosy odgarnąć ze spoconego czoła. w ażurowych pergolach drżą bugenwille. jaszczurki szeleszczą w rozgrzanych krzewach. napięta skóra boli. najbardziej tuż przed.

chowam twarz w kącicierń, a morze zawraca do brzegu ud.

przywieram do drzewa.

w ażurowych pergolach drżą bugenwille. jaszczurki szeleszczą w rozgrzanych krzewach.

napięta skóra boli. najbardziej tuż przed.

Page 13: Herbasencja - Sierpień 2015

13Sierpień 2015

je z dniaCykl: Tamponada

Koty płaszące się na ulicach brukowanych łbamiodciętymi od korpusów. ślad pięt w obojczykachautostrad, przegubów rąk wciśniętych do oporu.rozszarpuję skóry, rozchylam żebra; szukam dna,które ułożyłoby się we właściwą mozaikę

dróg i krajobrazów, jakich przyszło mi zaznać.negliż drzew to jedyna nagość, która odrzuca.wiem, że chciałbyś rozebrać je jeszcze bardziej,zrzucić wszelkie powłoki ciała i sięgnąć rdzenia.Zedrzeć bezbronność, wylać soki.

obiecałem sobie stanąć kiedyś na uboczu, dotykaćpowierzchni wód i obserwować, jak codziennieasfalt topi się i znikają dowody na istnienieżycia.

Koty jeszcze raz wydrapią we mnie szlak, zanimznowu zostanę wykarczowany.

Krystian stefanowski (ks_hp)

Znany w internetowym świecie literackim pod pseudonimem ks_hp. urodzony w 1992 roku w pyskowicach, obecnie zamieszkały w Krakowie w związku z rozpoczęciem studiów na kierunku infor-macja naukowa i bibliotekoznawstwo na uj. wiązał się z różnymi portalami literackimi. pisze od paru lat, wyłącznie poezję. Słucha muzyki klasycznej oraz alternatywnej. czyta powieści filozoficzno-psychologiczne bezpośrednio dotykające natury człowieka. ulubioną prozatorką jest jeanette winterson, poetką - Sylvia plath. nie uznając żadnych barier, marzy o nagrodzie nobla w kategorii literatury.

Page 14: Herbasencja - Sierpień 2015

14 Herbasencja

Marcin sztelak(Marcin sz)

urodzony w 1975 roku, obecnie mieszka we wrocławiu.interesuje się poezją i ogólnie literaturą, historią, szczególnie starożytną.pisze od zamierzchłych czasów podstawówki, ale na ujawnienie

zdecydował się około pięć lat temu. członek grupy poetyckiej wars, uczestnik ii warsztatów poetyckich Salonu Literackiego w turowie oraz Xviii warsztatów Literackich biura Literackiego we wrocławiu.

jak na razie najpoważniejszym osiągnięciami są: wyróżnienie w Xvii Konkursie poetyckim im. marii pawlikowskiej – jasnorzewskiej i vi ogólnopolskim Konkursie „o wawr-zyn Sądecczyzny“, oraz wyróżnienie w iii ogólnopolskim Konkursie poetyc-kim „o granitową strzałę”, wyróżnienie w viii ogólnopolskim Konkursie Literackim „o Kwiat azalii”, wyróżnienie w vii ogólno-polskim Konkursie poetyckim im. Zdzisława morawskiego, wyróżnienie w vii ogólnopolskim Konkursie poetyckim im. władysława Sebyły. wyróżnienie w v ogólnopolskim Konkursie poetyckim „o granitową strzałę”, wyróżnienie w Xiv ogólnopolskim Konkursie poetyckim „o Lampę ignacego łukasiewicza” oraz iX ogólnopolskim Konkursie poetyckim „czarno na biały”, iii nagroda w viii ogólnopolskim Kon-kursie na prozę poetycką im. witolda Sułkowskiego. Zwycięzca XXi otwartego Konkursu Literackiego „Krajobrazy Słowa“. jego wiersze drukowano w tomikach pokonkursowych oraz almanachach.

w grudniu 2012 roku został wydany jego debiutancki tomik pt. „ nieunikniona zmiana smaku” (nakładem krakowskiego wydawnictwa miniatura).

szyfryZakazane wyklucie w połowiedrogi. drżące przedsmaki na koniuszkachpowiek.napięcia ponad odczuwalność.

(włosy, jedwab – i tak dalej).

język zapięty na guziki bluzki,półprzeźroczystej,pod nią niecenzuralne.Słowa na skórze.

(oczy, głębia – między innymi).

tatuaże przepalone solą, po raz pierwszyna wargach upadki i dziękczynienia.pretensjonalne.

(ból, serce – następne).

Page 15: Herbasencja - Sierpień 2015

h t t p : // w w w. b e e z a r. p l / k s i a z k i / t e a - b o o k - 2 - p o e z j a

h t t p : // i s s u u . c o m / h e r b a t k a - u - h e l e n y / d o c s / t e a _ b o o k _ 2 _ p o e z j a

h t t p : // w y d a j e . p l / e / t e a - b o o k - 2 - p o e z j a 2

http://www.rw2010.pl/go.live.php/PL-H6/przegladaj/SMTE1Ng%3D%3D/tea-book-2-poezja.html?title=Tea%20Book%202:%20Poezja

Page 16: Herbasencja - Sierpień 2015

16 Herbasencja

proza poetyckaProesja

imyśli podobne wiązaniom kolebkowym, chwilami jak podwieszany sufit, nad nim strych, z któ-

rego łatwo trafić w ruinę.Zdaje się, że rozliczam każdą cegłę z przysług, kawałkom stropu nadaję imiona, nie po to, by

mówić, czy patrzeć, po prostu, by wiedzieć, że ktoś z góry na kogoś na podłodze. bo na niej jak w bagnie, a pod nią jak robak albo ciało do trumny.

wieża, w której jestem, ma kształt ostrosłupa, szczyt wskazuje północ, środek nocy, środek nie-ba, centrum wiedzy podobne do galaretki, drżenie rozchodzi się w całość postawy, a nie unikam już wygód, chociaż trudno przeboleć skłócony gust z przyjemnością albo przemóc w sobie wyrafi-nowanie, by zawalić się z budynkiem.

chwilę łatwiej nazwać nim się wydarzy, okaleczyć zdaniem, naciągnąć frazę na powietrze, byle nie poznać, a narzucić rytm i tempo, zawarczeć cienkim głosem: taki jestem.

głosy z szuflady przestają wystarczać, podobnie jak ja nie nadaję na falach, które znają spokój.tsunami zderzone z mózgiem, pomiędzy fałdy rozlewa gęsty miód, a ten wycieka przez dziurkę

w potylicy - trzecie oko, okno na trzecim piętrze, pierwsze okno na świat, za którego szybą dzielę przestrzeń na wymiary i przedsionki. Skrawek tego, co widać jak darować sobie naginanie praw i rzeczywistości, podarować jej niepotrzebny zawrót głowy.

Zawracam, kierunek może wyznaczać strony, a światło stawić opór. przemyśleniom bliższy zda-je się koniec, niż zawarcie pokoju, kawałka ściany na krzyż i muru nieopodal sadzawki, w której dziecko, teraz topielec, niegdyś z byle powodu wskakiwało po liście.

Zmącona tafla skrywa ostatni oddech, nie wypuszcza ciała, nie pozwala mu odejść. Stopy wplątane w roślinność coraz mocniej odczuwają bezradność, ręce wyciągnięte ku górze już nie proszą, nie wołają. pozostały w odruchu, zastygły, zawarły prawdę o umieraniu.

depresja to poziom wody, którego nie okłamiesz żadną z pustyń.

iigłosy z szuflady wspominają o poziomie wody, wznoszą tamę, nadaremno. przeciekam przez

kształt słońca, by jeszcze przez chwilę ponosić koszty, porozmawiać o zodiakach, z nimi wdać się w symboliczną wymianę zdań - transfuzję tlenu z pyłem.

Jakub tomkiewicz(tomK)

ur. 92‘. daty śmierci jeszcze nie znam, ale mam nadzieję, że poznam jako ostatni i pierwszy z kolei.nie umiem o sobie pisać, a szanuję tusz i atrament przez miłość do prozy, zatem oszczędzę go na

siebie. a pozostawię miejsce na kilka strof. Serce mam z kamienia, pech chciał, że z piaskowca.

Page 17: Herbasencja - Sierpień 2015

17Sierpień 2015

Z prochu wyłuskałem szkiełka, drobne koraliki zaplotłem dookoła dłoni, oddech zawieszony w powietrzu podtrzymał nadzieję na duchu.

na koniec odchodzę, patrząc jak wszystko beze mnie umiera, już wiem, że jestem źródłem życia i przyczyną korzeni drzewa wyrastającego z mojej głowy.

miedzianymi gałęźmi chwyta chmury niby łapacz impresji, niby całkiem jej przeciwny, nawraca wschód w kierunku nocy.

groteska na przemian z boreliozą, insekty próbują sił w nadgryzaniu czasu. pozostają im stępione szczękoczułki, pancerzyki coraz mocniej spękane oddają naturę tego, z czym próbowano walczyć. ciężka jest nieważkość, blokuje we mnie myśli i wyzwala pragnienia, będąc u szczytu formy, treść pozostaje na dnie, skryta pomiędzy kolejnymi przerwami akcji serca.

afekty w kieszeniach podobne puszce pandory albo jak nóż, otwierają się na dźwięki, gdy tyl-ko któryś z nich zetknie się z powierzchnią bólu, z powierzchownym zatargiem osoby względem uczuć, który wstąpił na tle paradoksu.

myślę, by zaprzestać nieuniknionego, poczynać szerszym łukiem i nie obejmować impulsu, któ-rego sygnał rozchodzi się w próżni bez oporu, bezsprzecznie, a pragnę być jak on, potrafić, oddać kawałek nieczucia i obojętność oprawić w testament.

gdyby wrażliwości odjąć izolację, alienacji odmówić głębi, każdy rodzaj przestanie szukać sen-su, rozdawać siebie kawałkami po omacku.

Zlepi się w całość, zacznie istnieć jak grudka ziemi, nasiąknie kwasem, byle wywrzeć wrażenie nieprzychylności otoczeniu.

bez wyobraźni podobny zjawom i sen unika ciągłości, przerywany dźwiękiem skrzydeł szersze-nia pozwalającym na lęk. byle nie przespać, nie zasnąć, nie odróżnić tła od dominanty.

wypisać osobowość na śmierć, to jak tknąć ostatnie z uczuć, po którym nie ma po co wracać, mniemać i podawać z półkuli do półkuli, z komory do komory. popęd zwalnia miejsca osamotnieniu i każdy odruch, mimowolnie nazwany skutkiem, przekracza granicę dźwięku, by uprzedzić człowieka przed błędem.

Zbudź mnie na pochówek, udawać będę strusia, schowam głowę w urnie i zaliczę stypę niby śniadanie u tiffany‘ego.

nie wiem czym jest życie, a nie mam go całego, by się o tym przekonać, zmieszczę się pomiędzy ego i charakter, dopnę świadomość i poprawię cechy, wygładzę kilka zadrapań, zaciągnę na rany odświętną koszulę. nie poznasz tłumu w człowieku, którego nie zrozumiesz w samotności.

iiipoznać osobowość, jej myśli, głos i artykulację, wsłuchać się w powód, nie być przyczyną,

w rezultacie oddać wierze działanie natury ludzkiej.przejść przez kilka chwil, gdy żołądek pulsuje jak serce, a serce przez pośpiech trawi człowieka,

wypala, formuje, a kształt podobny powietrzu, przestaje nasiąkać otoczeniem, nurt pomiędzy za-chciankami opada, mimochodem przemija w stan erupcji i dogasa.

chwilami jestem żądłem osy, momentami jak skrzydła ważki, fantazyjność nadmuchuje kamie-nie, miękko lądują na stopach góry.

nawet abstrakcja nacechowana jest stanem ducha. podobna drapaczowi chmury, który smy-ra obłoki po brzuszkach, aż nie dojdą deszczu, nie przejdą w czerń, namiętnym grzmotem nie spotęgują zapału i wyładują z emocji niepotrzebny zamęt.

burzę obelisk z oczyma. wpatrzone w twarz, podobne wyroczni, obliczają sygnały do nawrócenia.

czuwam pod jedną z kapliczek, w jej środku, odłamek czaszki, zakrwawiona dłoń manekina, wróbel z wyrwanym skrzydłem.

Page 18: Herbasencja - Sierpień 2015

18 Herbasencja

obok moja postać - nienaturalny sposób postrzegania rzeczy, przyswajalności zjawisk i zaduma pomiędzy palcami dłoni skierowanej po oderwane skrzydło leżące na ziemi.

w plecaku mam nici, igłę, doczepię je do swojego czoła, ustawię się pod wiatr, pod nurt, by z impetem wyrwać się z miejsca podobnego martwej sferze.

musi być macicą, wszedłem za głęboko, rozjuszyłem jak osy uderzając w ich gniazdo. Zamiast nich wylatują kolorowe szkiełka: toksyczne, jaskrawe, przyczepiają się do skóry, parzą.te o matowej barwie tylko rozcinają tkanki, zmieniają się we mgłę, która wpełza przez rany do

wnętrza. od środka czuję narastającą nieważkość.ponosi mnie ulotność chwili, afekt, przyjemność i gusta. reaguję na bodźce podobne świetlikom

i na te przypominające pokrzywy.w leczniczym bólu nie zmieniam zakrętów na łuki, by wystrzelić na prostej.

Skonfundowany to tak ładne słowo, podobnie jak melancholia i weltschmerz dopóki nie tłumaczyć go na polską egzaltację, na język wiatru, na język jak świst gałęzi, nagłe podmuchy i ich taniec w szczerym polu. wiosenne trzciny wyrosły na języku, na pamięć uczę się oddechu, który ma uratować od życia, byle nie przemóc się i nie przepaść w grotesce i makabrze, które zgotowałem sobie zamiast rosołu na kaca.

pozostają wróbel wraz dłonią i czaszką, wrzucę je do kotła, przyrządzę wywar, wysiorbię dwie chochelki i w konwulsji przeniosę duszę w nieistniejące, by ujrzała zamęt zawarty w słowach, któ-rego nie sposób wypisać dosłownością.

Chwilę łatwiej nazwać nim się wydarzy, okaleczyć zdaniem, naciągnąć frazę na powietrze, byle nie poznać, a narzucić rytm i tempo, zawarczeć cienkim głosem: taki jestem.

Page 19: Herbasencja - Sierpień 2015

19Sierpień 2015

Bartłomiej Dzik(Dziko)

rocznik 1975, z wykształcenia i zawodu ekonomista. autor licz-nych artykułów popularnonaukowych i publicystycznych z dzie-dziny ekonomii i psychologii społecznej. regularnie pisuje krótkie formy na SZortaL, publikował opowiadania w esensji, QFan-cie i Fahrenheicie. dwukrotny finalista „Horyzontów wyobraźni“. obecnie pracuje nad powieścią fantasy.

szept tenoethprzez otwarte na oścież drzwi opustoszałej stajni sączyła się falująca czerwona poświata i dobiegały

ludzkie krzyki przemieszane z rżeniem koni i skwierczeniem płonących chałup. chłopak nerwowo przygryzł dolną wargę i powoli, by nie naruszyć prowizorycznej kryjówki, odgarnął palcem źdźbła siana boleśnie drażniące oczy. czuł pod bosym kolanem stalowy pierścień – uchwyt włazu do pod-ziemnego tunelu prowadzącego poza obręb wioski. pokusa, by skorzystać jak najszybciej z drogi uciecz- ki rosła z każdą sekundą, wciąż jednak nie była na tyle silna, by zapomnieć o starszej siostrze.

– issano, gdzie jesteś? – szept chłopca był niewiele głośniejszy niż myśl.Serce podskoczyło aż do gardła, gdy ją w końcu zobaczył. Lniana sukienka dziewczyny było

cała pokryta popiołem, na lewym ramieniu krwawiło długie rozcięcie. warkocz płowych włosów wyglądał jak kawałek brudnego, poszarpanego sznura, ale twarz pozostawała jakimś cudem czys-ta, jakby świeżo po wieczornej toalecie. issana rozejrzała się przez moment po stajni, niepewnie lustrując boksy, by znaleźć ten właściwy, gdzie czekał na nią ukryty braciszek. w końcu wyłowiła wzrokiem jego oczy spod maskującej warstwy siana i zrobiła krok w stronę kryjówki.

gdy sekundę później chłopak zobaczył potężną dłoń w rękawicy lądującą na ramieniu issany, ugryzł się w język aż do krwi i zmoczył spodnie. było ich trzech, wszyscy mieli złocone grawerun-ki dwugłowego węża na ubłoconych napierśnikach. Żołnierze, nie najemnicy. ten, który chwycił dziewczynę, nosił jeszcze oficerskie insygnia na hełmie i naramiennikach. drugi trzymał miecz zakrwawiony po rękojeść, trzeci dzierżył płonącą pochodnię.

Siostra znieruchomiała na moment niczym sparaliżowane strachem zwierzątko. posłała bratu ostatnie spojrzenie szklistych oczu, po czym, z całkowicie nienaturalnym w takiej sytuacji spokojem, odwróciła się do żołnierza. mężczyzna stał przez moment bez ruchu, wreszcie potrząsnął głową, jakby obudzony z półsnu. uderzona pięścią w twarz dziewczyna poleciała na ziemię rozsiewając w powietrzu deszcz czerwonych kropel. upadła na plecy, uderzając głową o drewniany filar, ale nie straciła przytomności. oszołomiona, niezdarnie usiłowała się podnieść, ale kolano żołnierza przygwoździło ją do ziemi, a mocne dłonie jednym ruchem rozdarły suknię. chłopak ostatnim wysiłkiem woli stłumił szarpiące gardłem łkanie…

***

gdy się obudził, jeszcze przez pół minuty słyszał bicie własnego serca i przyspieszony świst od-dechu. półleżał na plecach, oparty łokciami o mokry koc.

Znowu ten sen…

fantasy

Page 20: Herbasencja - Sierpień 2015

20 Herbasencja

gwiazdozbiory zdobiły granatowy firmament, ale purpurowy odcień na krańcach nieboskłonu zwiastował nadchodzący świt. garel otarł strużkę potu spływającą po policzku i rozejrzał się wokół. asnith spała w pozycji embrionalnej, przykryta szarym futrem, kosmyki czarnych włosów opadały na jej drobne usta. wydawało mu się, że kobieta lekko uśmiecha się przez sen. Kawałek dalej, pod koroną przysadzistego dębu chrapał marges. jego lśniąca, wygolona głowa odcinała się wyraźnie od ciemnozielonego dywanu mchu. na zmurszałym pieńku, przy żarzących się czerwienią reszt-kach ogniska czuwał zgarbiony Quamal, opierając oprószoną śnieżnym zarostem brodę na splecio-nych dłoniach. powoli obrócił twarz w stronę garela.

– pośpij jeszcze – rzekł ciepłym, dobrodusznym głosem. – na niewiele nam się przydasz niewyspany.chłopak zignorował słowa starca, przysiadł w kucki, zrzucając z siebie futro. po chwili wstał i wol-

nym krokiem podszedł do ogniska. usiadł dwa kroki od Quamala i wbił wzrok w dogasające szczapy.– a jeśli nic nie znajdziemy? – zapytał, nie odwracając głowy w stronę rozmówcy. – jeśli to tylko

legenda? Kolejna głupia legenda...– w każdej legendzie jest ziarno prawdy – oparł spokojnie starzec – i ziarno nadziei.garel kopnął w najbliższe dogasające polano. trysnął snop czerwonych iskier i uniosła się

chmura popiołu.– my nie potrzebujemy nadziei, my potrzebujemy Szeptu – syknął przez zęby. – o ile on

w ogóle istnieje. błąkamy się tu już trzeci tydzień, zajrzałem chyba każdemu dzięciołowi w dziuplę i każdemu borsukowi w… – nie dokończył, wziął głęboki oddech. – nasi bracia zjadają z głodu szczury w divenhal lub wykrawają się w pajęczym wąwozie, a my wąchamy mech…

Quamal milczał przez chwilę, rozprostowując kościste place nad żarem ogniska.– dlaczego z nimi nie zostałeś – zapytał beznamiętnym tonem – skoro nie wierzysz, że nam się uda?– to nie tak! – krzyknął chłopak i wstał z ziemi. Rozmowa z Quamalem nie ma sensu, on zawsze

wszystko wykręci, by na jego wyszło. Koń asnith, smukły gniadosz z fantastycznie długą grzywą, parsknął i nerwowo przestąpił z nogi na

nogę. przebudzony hałasem morges poniósł na chwilę głowę z siennika, mruknął coś niezrozumiałego pod nosem, obrócił się na drugi bok i znów zaczął chrapać. garel wrócił do swojego posłania, naciągnął futro po szyję i leżał nieruchomo, z otwartymi oczyma wpatrzonymi w znikające gwiazdy.

Gdyby Issana żyła, skończyłaby dziś dwadzieścia pięć lat.

***

odbite światło przebiegło po listkach krzewach i pniach drzew. wypolerowana na lustro i szeroka na dłoń klinga zakończyła taniec wokół własnej osi, gdy palce margesa mocnej zacisnęły się na sześciokątnej głowicy z czarnego kamienia. mężczyzna siedział na owalnym głazie, zabijając czas zabawą polegającą na wprawianiu w ruch wirowy trzymanego od góry i opartego czubkiem ostrza o ziemię miecza, na podobieństwo dziecięcego bąka. tuż obok asnith patroszyła dwa upolowane zające, a Quamal wrzucał przyprawy do parującego kociołka. garel kręcił się gdzieś w pobliżu, schowany za ścianą drzew.

– czy to prawda, że byłeś kiedyś rycerzem, marges? – kobieta zapytała nagle, wbijając kozik w zwalony pień, na którym siedziała, i wycierając w spodnie okrwawione palce.

– nie.Tak. Kto jej powiedział? – i dobrze – odparła, robiąc lekko zadziorną minę. – nie lubię rycerzy. Straszni z nich obłudnicy,

na dodatek cholernie kiepscy w łóżku. ty jesteś dobry w łóżku?– miałem wiele kobiet…Czego ode mnie chcesz? – nie o to pytałam – zaśmiała się cicho. – nieważne zresztą. mam taką chcicę, że jeszcze trochę

i poszukam jaskini, gdzie mnie jakiś łaskawy niedźwiedź wychędoży. bo na was nie mogę liczyć.dłoń mężczyzny błyskawicznie zacisnęła się na wirującej rękojeści a ostrze zatoczyło pionowy

łuk. marges wstał bez słowa i schował miecz do pochwy na plecach. wolnym krokiem ruszył

Page 21: Herbasencja - Sierpień 2015

21Sierpień 2015

w stronę ściany lasu, mijając przygotowującego wywar czarodzieja. łuczniczka zaklęła pod nosem i zabrała się za skórkowanie drugiego zająca.

Wiesz, że nie o to chodzi, Asnith, po co mnie prowokujesz. przypomniał sobie scenę sprzed miesiąca, gdy zatrzymali się na brzegiem pięknego turkusowe-

go jeziora. garel zarumienił się potężnie, patrząc jak asnith zaczyna zrzucać odzienie… dopóki nie zobaczył blizn. uciekł w krzaki, dostał torsji i dziwnych drgawek. marges był wtedy wściekły na chłopaka, widząc jak ten jeden jedyny raz zimne oczy łuczniczki się zaszkliły. później Quamal opowiedział im o issanie, siostrze garela.

Jesteśmy bandą okaleczonych głupców…chłopak wyskoczył z kępy wysokich jałowców, niemal wpadając na wojownika, na policzkach

miał liczne zadrapania a palce obu rąk ubrudzone czarną zmienią. w milczeniu wyminął margesa i szybkim krokiem podszedł do Quamala.

– tu nic nie ma, na pewno! – syknął przez zęby, zdzierając z szyi zawieszony na rzemyku owalny przedmiot i rzucając go pod nogi czarodzieja.

– nie możesz mieć pewności – odparł starzec, nie przerywając mieszać w kociołku. – może nie byłeś wystarczająco skupiony. musimy próbować dalej.

– cholera! – krzyk asnith zadudnił echem na polanie, a ciśnięta zajęcza tusza przekoziołkowała po trawie w stronę ogniska. – Starcze, jeśli on po raz dziesiąty mówi, że nie ma, to nie ma! Kazałeś nam uwierzyć w starożytne bajki, obiecałeś nam zemstę, a my gnijemy w tym zapomnianym przez bogów lesie, kiedy armia cesarstwa dożyna resztki waszej ojczyzny!

Starzec poderwał się z ziemi z zaskakująca żwawością jak na swój wiek. jego oczy płonęły.– nie obiecywałem wam zemsty, tylko coś dużo większego. Sprawiedliwość! – powiedział

władczym tonem, składając dłonie w pięści. – jesteście tu ze mną, bo was przekonałem, iż Króles-twa nie uratuje jeden, dziesięć, ani nawet dziesięć tysięcy mieczy. jeśli jednak chcecie, to wracajcie teraz do domu. dajcie się zabić. ale ci, którzy zamordowali twoją siostrę, garel; ci, przez których straciłeś przyjaciół i honor, marges; ci, którzy znęcali się nad tobą w podziemiach tulm, asnith… oni będą zanosili się śmiechem, sikając na wasze groby. jeśli jednak znajdziemy Szept…

na pół minuty zapadła martwa cisza. pierwszy drgnął garel, usiadł w kucki obok ogniska i zanurzył twarz w pobrudzonych ziemią dłoniach. łuczniczka podreptała powoli w stronę rzuco-nej zajęczej tuszy, marges odruchowo musnął rękojeść miecza i ruszył między drzewa.

***

ta noc była najchłodniejsza, odkąd przybyli do wschodniego krańca wielkiego lasu. noce w Sza-rolesie generalnie nie należały do przyjemnych, nocą temperatura potrafiła tu gwałtowanie spadać, inaczej niż w zwykłej puszczy. Quamal poczuł dreszcze i podciągnął pod nos olbrzymie białe futro.

Dziś mi się udało ich przekonać, ale co będzie jutro? Co będzie za trzy dni? dotąd wydawało mu się, że łącząca ich wszystkich nienawiść do cesarstwa jest gwarancją, że

wytrwają w realizacji planu, który odwróci bieg wielkiej wojny. tego, że go nie zdradzą, mógł być pewny – to było zresztą najważniejsze kryterium doboru wspólników do szalonego przedsięwzięcia. ale tego, że nie zwątpią… byli w końcu tylko zwykłymi, relatywnie młodymi ludźmi. najstar-szy z trójki marges nie skończył jeszcze czterdziestu lat. czy można ich winić za to, że brak im cierpliwości i dalekosiężnego spojrzenia osiemdziesięcioletniego mędrca, byłego doradcy na kró-lewskim dworze, byłego wielkiego mistrza gildii czarodziejów, byłego…

Dużo tych „byłych”… obrócił głowę w stronę ogniska; asnith dreptała wokoło tańczących płomieni, uderzając od cza-

su do czasu dłońmi o poły kożucha, by rozgrzać skostniałe palce. widać było wyraźnie kłęby pary dobywające się z jej ust, mieszające się z sinym dymem płonących polan. łuczniczka była pierwszą, którą wciągnął w swój plan. od ich spotkania w dokach tulm minęły już dwa lata. jako jedyna z ich grupy nie pochodziła z Królestwa, tylko z odległych wolnych wysp. Szpiegowała dla tamtejszej

Page 22: Herbasencja - Sierpień 2015

22 Herbasencja

gildii Kupieckiej, dyskretnie ściągała długi, nie wtrącała się w politykę. a jednak cesarscy urzędnicy postanowili dać do zrozumienia gildii, że nie życzą sobie w kraju takich osób. przez tydzień gromada zwyrodnialców maltretowała ją w podziemnej katowni czarnej milicji. gdy sądzili, że jest już martwa, porzucili ciało przy trapie kupieckiego statku z jej rodzinnego portu. to, że przeżyła, było prawdziwym cudem, chyba tylko nieprzeparta żądzą zemsty pozwoliła organizmowi zasklepić potworne rany.

Quamal spotkał ją w momencie, gdy wróciła do cesarstwa dopaść swoich oprawców. może zdołałaby otruć lub poderżnąć gardła dwóm czy trzem, ale koniec takiej misji był łatwy do przewidzenia – złapaliby ją w końcu i sumiennie dokończyli to, co im się wcześniej nie udało. czarodziej przekonał kobietę, że jej biegłość w sztylecie i łuku, umiejętność docierania do miejsc niedostępnych dla zwykłych śmiertelników i znajomość pięciu języków da się wykorzystać lepiej niż do usunięcia paru obrzydliwych sadystów. dał łuczniczce do zrozumienia, że może się zemścić na całym cesarstwie.

marges jak zwykle głośno chrapał. Jak to możliwe, że nie jest mu zimno w odkrytą, łysą głowę? naprawdę nazywał się den barr. przed wybuchem wojny był chodzącym uosobieniem rycerskich

cnót, wróżono mu świetną przyszłość na królewskim dworze. najeźdźcy boleśnie zweryfikowali te plany. najpierw musiał otworzyć bramy strategicznie położonej twierdzy po przegranym pojedyn-ku z walczącym nieczysto cesarskim czempionem. rok później zgodził się złożyć broń przed na-miestnikiem, aby uratować życie bliskiej mu szlacheckiej rodziny, otoczonej w swym zamku przez wojska najeźdźców. wysłannik cesarza cynicznie przyjął akt skruchy, po czym i tak kazał wyrżnąć w pień wszystkich mieszkańców zamku, w tym kobiety i dzieci. odbyło się to w taki sposób, że dla osób z zewnątrz postępek den barra wyglądał jak zdrada.

przez lata upadły rycerz błąkał się po peryferiach królestwa, topiąc smutki w morzu okowity i szukając śmierci. w końcu trafił do bandy kilkunastu rozbójników w białych górach i został jej hersztem. Siał postrach wśród patroli okupanta, zapuszczających się z rzadka w te wyludnione te-reny. tam pięć miesięcy temu spotkali go czarodziej i asnith, kiedy zmierzali w góry, przeszukać opuszczoną wieżę wron. były królewski doradca rozpoznał w brutalnym rozbójniku młodego rycerza sprzed kilkunastu lat i namówił go, aby połączyli swe siły. realizacja planów mędrca rzadko wymagała otwartej walki, niemniej wsparcie wojownika okazało się w paru momentach bezcenne. choćby ostatnio w tamagris, gdy podczas ucieczki ze świątynnego skarbca na ich drodze stanęło pięciu gwardzistów z cesarskiego pierwszego regimentu. marges nie potrzebował nawet minuty, by ich zabić. dwóch pierwszych zresztą gołymi rękoma…

garel wiercił się przez sen, tak że prawie całkiem zrzucił z siebie oba kawałki futra.Najmłodsze, najsłabsze i… najważniejsze ogniwo. dekadę temu, jako siedmioletni chłopiec i już wtedy sierota, oglądał z ukrycia, jak żołnierze

gwałcą, okaleczają i mordują mu siostrę. jeden z oprawców issany doszedł nawet do stopnia generała i to jemu niedawno powierzono stłumienie rebelii w pajęczym wąwozie. po ucieczce z płonącej wioski, chłopak błąkał się półtora roku po lesie, dziczejąc i przymierając z głodu. jednak te warunki ułatwiły ekspresję uśpionego daru tropiciela. to bardzo rzadka naturalna moc, działająca podobnie jak psi węch, ale nieporównywalnie mocniejsza i bardziej uniwersalna.

garel przez lata nie do końca rozumiał, jak wyjątkowy dar posiada i wykorzystywał go oszczędnie, właściwe tylko do kłusowania. tymczasem czarodziej szukał kogoś takiego od lat, od momentu gdy w głowie zrodził się szalony plan odnalezienia legendarnego artefaktu. Składając strzępy informacji z różnych źródeł, w końcu odnalazł chłopaka trzy miesiące temu, w osadzie drwali w środku ur-gyjskiej puszczy. Quamal miał sporo szczęścia, bo zastał młodzika gotowego do odjazdu z grupą mężczyzn chcących dołączyć do rebelii. nie było łatwo odłączyć go od tej gromady samobójców. garel był bardzo inteligentny jak na swój wiek i pochodzenie, ale też trudny we współpracy, impul-sywny, niecierpliwy, nieostrożny. jednak bez jego bezcennego daru szukanie Szeptu w Szarolesie byłoby zajęciem jeszcze bardziej beznadziejnym niż próba odnalezienia igły w stogu siana…

asnith dorzuciła drew do ogniska, nasączone żywicą szczapy przyjemnie zaskwierczały liźnięte przez czerwone płomienie. Quamal zmrużył oczy i jeszcze bardziej podciągnął futro na głowę.

Page 23: Herbasencja - Sierpień 2015

23Sierpień 2015

wrócił myślami do czasów, gdy nie potrzebował koca czy futra w zimną noc, gdy ogień i światło tańczyły w jego palcach na każde skinienie. Znów przed oczyma stanęła mu sala tronowa, śmiejący się szyderczo namiestnik i jego czarnoksięski sługa, wlewający siłą w gardło królewskiego doradcy potwornie gorzki czarny płyn. Krew Sybassy, która na zawsze odbiera magiczną moc.

trzymali go w lochu pół roku, a potem wypuścili na ulice miasta w przekonaniu, że ślepy i pozbawiony magicznych pazurów wrak człowieka sam zdechnie z głodu i chorób. Zakładali, że taki koniec będzie dla niego bardziej poniżający niż szafot.

Podobny błąd, jak przy łuczniczce…cesarscy słudzy nie wiedzieli, że czarny eliksir permanentnie pozbawia tylko magii, ale już

wywołana przezeń ślepota ustępuje, choć potrzeba na to nawet paru lat. nie przypuszczali, że w sterroryzowanym mieście znajdzie się ktoś, kto rozpozna w owrzodzonym żebraku ostatniego królewskiego doradcę i zapewni mu tymczasowe schronienie…

powieki starca robiły się ciężkie jak ołów. Z naszej czwórki troje nie żyje dla świata, a czwarty jest nic nie znaczącym wioskowym sierotą. Troje utraciło część tego, co ludzkie, a czwarty utracił nadludzką moc, by stać się zwykłym zniedołężniałym człowiekiem. Bogowie na to wszystko patrzą i pewnie się śmieją… – zdołał jeszcze pomyśleć. i zasnął.

***

gdy kończyli poranny posiłek, słoneczna tarcza górowała już nad koroną lasu. asnith i marges siodłali konie, garel opróżniał resztki z cynowych menażek, a Quamal gasił ognisko. od przebudzenia prawie nie rozmawiali. Zapowiadał się brzydki dzień, od zachodu ciągnęła ściana ciemnoszarych chmur, stożkowe wierzchołki iglastych drzew falowały pod naporem coraz silniejszego chłodnego wiatru.

– Spróbujemy jeszcze przejść w górę strumienia, aż do wodospadu – zaczął czarodziej, spinając lejce wierzchowca. – garel, pozwól… – skinął ręką na chłopaka.

– już tam byliśmy. na początku – westchnął tamten, gdy ich konie się zrównały.Quamal zbył milczeniem uwagę młodzieńca, sięgnął za pazuchę i wydobył mały jedwabny woreczek.

poluzował rzemyk i wyciągnął metalową rozetę. obwiązany kawałkiem sznurka sczerniały ornament zbroi miał trzy cale średnicy i kształt siedmioramiennego kwiatu o wrzecionowatych, nachodzących na siebie płatkach. garel z beznamiętna miną przejął przedmiot z rąk starca, uniósł rozetę do twarzy i przesunął tak, jakby wycierał nią usta, po czym rozwinął sznurek i zawiesił sobie ornament na szyi.

jechali prawie półtorej godziny, asnith i marges z przodu, lustrując drogę, czarodziej i chłopak z tyłu, odstając jakieś sto stóp za towarzyszami. garel przez całą drogę miał minę na pograniczu obojętności i rezygnacji, Quamal na przemian był albo zamyślony, albo wpatrzony w młodzieńca. Zatrzymali się przed pionową skalną ścianą, która gwałtownie wyrastała z ziemi, ucinając zielony dywan poszycia. wodospad ledwie zasługiwał na swoją nazwę – ot, wąski strumień wody sączący ze szczeliny piętnaście stóp nad ziemią, dający jednak początek strumykowi, który ciągnie się wiele mil w głąb puszczy aż do małego jeziora w jej centralnej części.

potrzebowali kwadransa by rozbić prowizoryczny obóz, wojownik zajął się końmi, łuczniczka zbierała chrust na ognisko, a garel jak zwykle zniknął w lesie. Starzec rozwinął koc na trawie, wyciągnął z sakwy skórzaną tubę, wyjął mapę i rozpostarł na prowizorycznym podkładzie. wyblakły pergamin zdobiły liczne odręczne notatki, dużo świeższe niż sama mapa. granatowym atramentem zakreślono przecinające się łuki, równolegle strzałki i faliste obramowanie. pojedyncze słowa, zapisane raz w pionie, raz w poziomie, przylegały do niektórych linii, gdzieniegdzie pojawiały się też cyfry, małe okręgi i krzyżyki.

Jeśli Adegyar wracał z Księżycowej Iglicy, musiał zejść do lasu gdzieś w tym rejonie. No właśnie, jeśli w ogóle wracał…

opowieści o życiu słynnego herosa sprzed dwóch tysięcy lat zawierały sporo nieścisłości. dotyczyły one zwłaszcza śmierci bohatera, która stanowiła czarną rysę na jego mocno wyidealizowanym wizerun-ku. nie wiadomo do końca, jakie motywy kierowały adegyarem, gdy udawał się do twierdzy czarow-nika Linheta. czy chciał on prewencyjnie zgładzić szaleńca, którego konszachty z demonami stanowiły

Page 24: Herbasencja - Sierpień 2015

24 Herbasencja

zagrożenie dla całej ludzkości? a może, poszukując niezmierzonej mocy i nieśmiertelności, planował zawrzeć z nim mroczny pakt? adegyar przebywał w Księżycowej iglicy, siedzibie demonologa, okrągłe trzy miesiące. jedyne, co wiadomo na pewno o przebiegu tej wizyty to fakt, że pewnego dnia wieża cza-rownika niespodziewanie rozsypała się w proch, grzebiąc swe mroczne sekrety.

im legenda starsza i dotycząca bardziej niesamowitych czynów, tym większa pokusa, by z po-kolenia na pokolenie zmieniać ją nieco za pomocą dopowiedzeń, moralizowania, czy po prostu konfabulacji. taka legenda staje się drzewem, którego każdy konar niesie nieco inną opowieść, przy czym na niektórych gałęziach zaczynają przeważać owoce kłamstw. Zwykle to najpotężniejszy z konarów niesie najwięcej prawdy, ale nie zawsze tak jest. czasem dokładny, nieskażony przerób-kami przebieg wydarzeń trzyma się tylko na małej, usychającej gałązce, a resztę drzewa dawno opanowały narośla półprawd i zmyśleń.

choć nie było na to bezpośrednich dowodów, powszechnie przyjęto, że katastrofa pogrzebała zarówno gospodarza, jak i gościa iglicy – tak właśnie wyglądał pień drzewa legendy. jednak na peryfe-riach zakurzonych rękopisów przez stulecia przemykało się cienkie pnącze z inną wersją, według której adegyar uciekł z wieży tuż przed katastrofą, zabierając Szept Tenoeth, magiczną butlę z uwięzionymi słowami najpotężniejszej z bogiń świata umarłych. Linhet był jednak groźny nawet po śmierci i gdy stał już u wrót piekieł, przywołał demoniczną moc, która uderzyła w herosa opuszczającego góry i wkraczającego do Szarolasu. moc tak potężną, że ziemia otworzyła się pod uciekinierem, połykając go, jak żaba połyka leniwie przelatującą muchę. a to oznaczało, że gdzieś pod warstwą ciemnozielo-nego mchu, pod korzeniami drzew i zwałami czarnej ziemi spoczywa artefakt o potężnej destruk-cyjnej mocy, czekając od dwóch tysięcy lat na nowego właściciela. wystarczyło tylko, dysponując wykradzionym ze świątynnego skarbca fragmentem zbroi adegyara i korzystając z daru tropiciela odnaleźć miejsce, gdzie ziemia pochłonęła herosa wraz jego bezcennym łupem.

To jednak okazuje się dużo trudniejsze, niż myślałem. No chyba, że… pomyliłem się co do ziaren prawdy na tej gałązce, a Adegyar faktycznie zginął w Iglicy. Nie, ta legenda musi…

– ognisko gotowe, możesz warzyć swoje ziela – beznamiętny głos margesa wyrwał czarodzieja z zamyślenia. Quamal powoli powstał z koca, podniósł garnuszek i podreptał w stronę strumie-nia. choć trwało to od lat, konieczność codziennego przyrządzania świeżych wywarów odbierał jako coś poniżającego. by w miarę sprawnie funkcjonować, jego wyniszczone ciała do końca życia będzie potrzebowało wzmacniających mikstur. bliskiego końca, miejmy nadzieję.

ciemnoszare chmury zasłoniły cały nieboskłon, zaczął siąpić drobny, marznący deszcz. ognisko zasyczało i wypuściło białe kłębki, gdy krople spadły na płonące polana. Leżąca na plecach asnith zaklęła pod nosem, wstała z ziemi i ruszyła w stronę wielkiego świerku niemal przyklejo-nego do skalnej ściany, schronić się pod jego rozłożystymi, srebrnymi gałęziami. marges klęczał na trawie, ostrząc miecz i nie zwracając najmniejszej uwagi na deszcz. czarodziej dorzucił parę gałęzi do ogniska, rzucił okiem na buzujący kociołek i dołączył do łuczniczki.

mżyło przez dobrą godzinę, ogień prawie całkiem przygasł. gdy już wydawało się, że deszcz ustanie, nagle niebo przecięła pajęczyna błyskawic. w jednej chwili mżawka zmieniła się w ścianę wody, widoczność spadła do kilkunastu stóp, seria grzmotów odbijała się zwielokrotnionym echem od kamiennej ściany i okalającego ich pierścienia drzew. marges szybko dołączył do towarzyszy, ale i tak wyglądał, jakby przepłynął wpław jezioro. wielka korona świerku dawała tylko częściową ochronę przed ulewą i na ich głowy zaczęła sączyć się woda. burza trwała niecały kwadrans, potem znowu zaczęło mżyć. jednak po kolejnych piętnastu minutach na brudnej skorupie chmur pojawiły się liczne pęknięcia, przez które zajrzało popołudniowe słońce.

– ja wczoraj… – zaczęła nagle asnith, odwracając wzrok od nieba w stronę czarodzieja.– nieważne – Quamal uśmiechnął się ciepło, jak ojciec do małej córeczki przyłapanej na jakichś

drobnych figlach.Siedzieli dłuższą chwilę w milczeniu, kontemplując promienie słońca, które coraz śmielej muskały

mokrą trawę i korony drzew. nagle ich uwagę przykuł dziwny odgłos, ni to ludzkich kroków, ni to chodu dzikiego zwierza. od kępy leszczyny dobiegł dźwięk trzaskających gałązek. Zza plątaniny

Page 25: Herbasencja - Sierpień 2015

25Sierpień 2015

konarów wyłonił się przemoczony garel. chłopak szedł niemal na czworakach, zataczając się jak pijany. gdy ich zobaczył, wyprostował się, otworzył usta, a z jego nosa poleciały dwie strużki krwi. potem stracił równowagę, przyklęknął i bezwładnie upadł twarzą ku ziemi.

***

łuczniczka energetycznymi ruchami masowała ramiona garela, czarodziej jedną dłoń trzymał na czole chłopaka, drugą delikatnie, kropla po kropli, wlewał w jego usta oleisty brązowy płyn. marges dwoił się i troił by wykrzesać więcej ciepła z wielkiej sterty przemoczonych gałęzi, które jak dotąd dawały głównie kłęby białego dymu zamiast czerwonych płomieni.

– jest biały jak kreda – syknęła asnith. – i zimny jak trup. czy on w ogóle oddycha? Quamal, powiesz nam w końcu co się do cholery stało?

– oddycha – starzec odpowiedział na pierwsze pytanie. – nie wiem, nie mam pewności. dar działa czasem w dziwny sposób…

To musiała być burza! przypomniał sobie pracownię swojego mistrza sprzed ponad sześćdziesięciu lat. niektórzy cza-

rodzieje traktowali dary z pogardą, jaką prymitywną, niemal odzwierzęcą magię. ale nie jego nau-czyciel – on wolał mówić o dwóch ścieżkach mocy, nie lepszych czy gorszych, ale uzupełniających się. Ulewny deszcz czy spalona ziemia zmylą psa, ale nie tego, który używa daru – mówił mistrz – Fi-zyczne bariery, odległość i czas nie są wielką przeszkodą dla wprawnych tropicieli. Zdarza się nawet, że w trudnych warunkach zmysł nadzwyczajnie się wyostrza i z pozoru bardzo trudne poszukiwanie kończy się z zaskakującą łatwością. Słyszano też o tropicielach, którzy potrafili chwilowo wzmocnić dar za pomocą samookaleczeń, to jednak bardzo ryzykowne igranie z mocą.

– nareszcie – z ust wojownika dobiegło westchnienie ulgi, gdy języki ognia z przyjemnym trzas-kiem ogarnęły w końcu iglaste gałęzie.

– przesuńmy go bliżej ogniska, delikatnie – zarządził czarodziej.garel cały czas pozostawał nieprzytomny. przesunęli go, używając koca, gdyż ciało chłopaka

było tak zwiotczałe, że dosłownie lało się im przez ręce. po kilku minutach leżenia w cieple, na po-liczkach młodzieńca pojawił się ledwo widoczny rumieniec, a ramionami targnęły słabe drgawki.

– wraca do siebie – stwierdził Quamal. – Za parę godzin powinien odzyskać…nie dokończył, gdy chłopak, jakby szarpnięty niewidzialnym postronkiem, poderwał się do po-

zycji półsiedzącej, głośno kaszląc. na jego twarzy odmalował się grymas bólu, pod nosem pojawiła kropla krwi. asnith objęła go delikatnie, by położyć z powrotem na koc, ale garel drżącą ręką strącił dłoń łuczniczki ze swojego barku.

– musimy iść – wycharczał przez zaschnięte gardło.– garel… – zaczął czarodziej.– musimy iść – powtórzył chłopak, niezgrabnie usiłując przyklęknąć.Quamal wymienił spojrzenia z wojownikiem i łuczniczką.– weźcie go – rzekł, kiwając głową.w ciągu paru minut zebrali kilka najważniejszych sprzętów. jasnopomarańczowa tarcza słońca

wskazywała, że do zmroku mają jeszcze dwie godziny. Z twarzy chłopaka zniknął już grymas bólu i nienaturalna bladość, jedynie nogi nie w pełni odzyskały sprawność, zatem musiał przemieszczać się wsparty na ramieniu margesa. dla rycerza nie stanowiło to zauważalnego obciążenia.

Las w tym miejscu był wyjątkowo gęsty i czasem musieli kluczyć, szukając przestrzeni między drzewa-mi. uniesiona dłoń chłopaka cały czas pewnie wskazywała kierunek, jego usta lekko drżały, ale nie padły z nich żadne słowa. w pewnym momencie garel przyklęknął, wyślizgując się z rąk margesa, i zanurzył dłoń w mokrej ściółce. wstał z trudem, wsparty z mocnym ramienia wojownika i bez słowa wyciągnął rękę w stronę Quamala. palce trzymały przybrudzoną stalową rozetę na zerwanym postronku.

– nawet nie zauważyliśmy, że nie ma przy sobie ornamentu – mruknął pod nosem czarodziej i wziął przedmiot z dłoni chłopaka.

Page 26: Herbasencja - Sierpień 2015

26 Herbasencja

Kontynuowali pochód jeszcze pół godziny, czując, jak coraz mniej światła przenika przez gęste listowie nad ich głowami. Zmierzch zbliżał się nieubłaganie.

– to tutaj – stwierdził znienacka garel, głosem dużo silniejszym niż po przebudzeniu. marges delikatnie poluzował uchwyt podtrzymujący chłopaka na nogach. tropiciel zrobił parę kroków przed siebie, usiadł w kucki i położył obie dłonie na kępie szarego mchu.

– dokładnie w tym miejscu, głęboko – dodał.

***

choć słabnące światło utrudniało rozeznanie w terenie, mogli się zorientować, że stoją w środku dużego podłużnego leja, z najniższym punktem leżącym jakieś pięć stóp poniżej poziomi gruntu wokoło. ten region Szarolasu był mocno pofałdowany, zatem lokalne niecki i wzgórki nie należały do rzadkości, niemniej rzeźba miejsca, które wskazał garel, pasowała do opowieści o rozstępującej się tu dwa tysiące lat wcześniej ziemi.

chłopak ciągle siedział na ściółce, Quamal, asnith i marges przez minutę milczeli w bezruchu.– to może być robota na parę dni, sądząc po rozmiarach niecki – czarodziej przerwał milczenie.

widać było, że stara się mówić jak najbardziej spokojnym, rzeczowym tonem, ale głos zadrżał od emocjonalnej nuty. – trzeba poszukać w pobliżu jakiegoś większego skrawka otwartej przestrzeni i przenieść tu obóz. powinniśmy zrobić to przed nocą.

– a potem zaczniemy kopać! – marges zdjął z pleców szpadel i szybkim zamachem wbił w mokry grunt.

***

Kiedy w końcu przeprowadzili konie przez gęsty las, rozpalili mały ogień i zajęli się garelem, którego znów opuściły siły – wymagał ogrzania i nakarmienia. czuli się wycieńczeni. w świetle ogniska i w pro-mieniach księżyca, wojownik jeszcze kilka razy, z dziwnym dla tej czynności pietyzmem, zagłębił szpa-del w miejscu wskazanym przez chłopaka, po czym udał się na spoczynek. oczy margesa spotkały jesz-cze spojrzenie łuczniczki, która z uśmiechem przyglądała się odprawio-nemu przed chwilą rytuałowi. Pierwszy raz uśmiecha się tak… inaczej. bez tej szyderczej goryczy – pomyślał, zanim zasnął.

dla całej czwórki była to bardzo spokojna noc.po blisko dziesięciu godzinach snu garel czuł się dużo lepiej. marges dziarsko zabrał się do kopania,

pracując za czterech, a asnith i chłopak pomagali wynosić ziemię i wzmacniać osuwające się ściany wy-kopu. praca nie należała do najłatwiejszych, grunt był co prawda dość miękki, ale najeżony kamieniami i poprzecinany korzeniami pobliskich drzew. ich usunięcie wymagało dodatkowej pracy i ostrożności, by nie uszkodzić narzędzi. już w południe następnego dnia sylwetka wojownika zniknęła z oczu towa- rzyszy, zanurzona całkowicie w wykopie, niemniej każdy kolejny cal zagłębiania się w ziemię przychodził coraz wolniej, bo więcej czasu zabierał transport ziemi na górę, asekuracja i poszerzanie ścian.

gdy zasiedli do kolacji, Quamalowi wydawało się, że dłonie margesa są niemal przetarte do krwi. i to pomimo faktu, że wojownik pracował w rękawicach, a skórę na rękach miał wytrzymałą niczym kordowan.

– gdy spuściliśmy garela na dół wykopu, powiedział, że to już blisko – rzekł marges, jakby w odpowiedzi na zatroskane spojrzenie czarodzieja. Siedzący obok chłopak lekko skinął głową.

– dziwnie się z tym wszystkim czuję. wiedząc, że jesteśmy o krok… – dodał wojownik chwilę później, uśmiechając się.

Quamal zmrużył oczy i wziął głęboki oddech.– bo to już jest koniec. już zniszczyliśmy cesarstwo – powiedział spokojnym, ściszonym głosem,

jakby mówił o jakiejś błahostce. – reszta jest tylko jak przybicie pieczęci, jak przyłożenie pochodni do stogu siana, jak… odkorkowanie butli.

– jak odkorkowanie butli… – cicho powtórzyła łuczniczka, a płomienie ogniska tańczyły żwawo w jej rozszerzonych źrenicach.

***

Page 27: Herbasencja - Sierpień 2015

27Sierpień 2015

noc była znowu wyjątkowo zimna, ale widoczne między koronami drzew krystalicznie czyste po-ranne niebo zwiastowało doskonałą pogodę. mogli kontynuować wykop bez obawy, że ulewny deszcz pokrzyżuje im plany. marges zszedł już poniżej piętnastu stóp, kopiąc w gęstej czerwonej glinie. tuż przed południem suchy trzask oznajmił, że szpadel trafił na jakąś nową przeszkodę. wojownik kucnął i zaczął rękami odgarniać glinę, powoli odsłaniając podłużny kształt. pochyleni nad krawędzią wyko-pu asnith i garel z zapartym tchem obserwowali, jak palce margesa odsłaniają pożółkłe kości.

– łeb, koński łeb! – krzyknęła łuczniczka.Quamal poderwał się z koca i tak szybko, jak tylko pozwalało mu zdrowie, podbiegł do wykopu. – to łeb wierzchowca, dziwnie skręcony do góry – potwierdził wojownik. – to wszystko, upa-

dek, zakleszczenie, musiało się odbyć w mgnieniu oka…asnith zsunęła się na dół z saperką, by pomóc margesowi kopać, choć na dnie było mało miejsca

dla ich obojga. garel i Quamal za pomocą wiadra i liny wydobywali na powierzchnię ziemię i po-gruchotane kości. po kilkunastu minutach szpadel zadźwięczał głośno, natrafiając na metal.

– Zbroja! – krzyknęła łucznika tak głośno, że leśne ptaki poderwały się z drzew.Zmiażdżony szkielet jeźdźca leżał w glinie, plecami w dół, podczas gdy wierzchowiec zamarł

w pozycji, jakby zwierzę stawało dęba tuż przed zakleszczeniem w zwałach ziemi.– popatrz! – Zdyszany marges chwycił asnith za ramię i przyciągnął w dół. na oblepionym gliną

sczerniałym naramienniku widniała znajomo wyglądająca rozeta.Stali przez chwilę w milczeniu, oddychając ciężko, po czym ze zdwojoną siłą wrócili do pracy.

Kolejne minuty, kolejne wiadra gliny, kości, kawałki stali.– Siodło, fragment siodła! – głos asnith drżał.rozgarniali uważnie glinę przy pomocy rąk i sztyletów. wojownik pierwszy natrafił na sakwę.

wykonana była z czarnej gadziej skóry, w zadziwiającym stanie przetrwała próbę czasu. palce mężczyzny i kobiety nerwowo mocowały się z pordzewiałą klamrą.

– pokażcie to, szybko! – pisnął garel.Klamra puściła. wojownik i łuczniczki omal się nie zderzyli głowami, gdy pochylali się nad

otwartą sakwą. na dole wykopu nagle zapadła martwa cisza.– asnith! marges! – czarodziej usiłował zaniepokojonym głosem wyrwać towarzyszy z odrętwienia.– bogowie… – powiedziała łuczniczka tak cicho, że na górze ledwie było ją słychać.– do diabła! – syknął garel, przekładając nogi nad krawędź wykopu.– Spokojnie! – marges uniósł dłoń, dając chłopakowi sygnał, by został na górze. – wszystko…

w porządku – wymamrotał. – już do was idziemy.nie minęło nawet pół minuty, jak wojownik i łuczniczka wdrapali się na górę. marges bez słowa

zdjął z ramienia sakwę i odwrócił ją do góry dnem, wysypując zawartość na kępy mchu. garel otworzył szeroko usta, a Quamal gwałtownie cofnął się o krok, jakby rażony piorunem.

na ziemi leżały trzy czarne butle.

***

artefakty wyglądały niemal identycznie – każdy miał kształt dużej łzy wyszlifowanej z czarnego kryształu, zwieńczonej szarym kulistym korkiem i oplecionej misterną siatką srebrnych ornamentów. nie wielkość ani użyte materiały, ale jedynie drobne różnice w zdobieniu były tym, co odróżniało od siebie poszczególne butle. rozbieżności te były wyjątkowo subtelne i nie niosły żadnego przekazu dla postronnych obserwatorów, całkiem jak różnice między znakami zapomnianego antycznego pisma.

W każdej legendzie jest ziarno prawdy – Quamal przypomniał sobie powiedzenie, którym przekonywał tracącego nadzieję garela parę dni wcześniej – co jednak począć, gdy niespodziewanie znajdziemy aż trzy ziarna… By zyskać Szept, uwierzyłem w nieprawdopodobne. Czy mogłem jednak przypuszczać, że zostanę zmuszony uwierzyć w niemożliwe?

– cóż, legenda mówiła jedynie, że adegyar uciekł z Szeptem tenoeth – stwierdził, gdy kończyli siodłać konie. – ale właściwie to nigdzie nie padło, że był tylko jeden Szept.

Page 28: Herbasencja - Sierpień 2015

28 Herbasencja

powietrze było chłodne; między drzewami hasał rześki wiatr. na otwartej przestrzeni promienie popołudniowego słońca przyjemnie muskały skórę.

– bogowie okazali się nadzwyczaj życzliwi – kontynuował czarodziej. – gdyby jakiś wyjątkowo nieprzychylny zbieg okoliczności pokrzyżował moje plany, będziecie mieli w odwodzie jeszcze dwie butle. musimy je ukryć, zanim dojedziemy do strażnic cesarstwa; tak będzie najbezpieczniej.

Quamal spojrzał na towarzyszy. Słuchali jego instrukcji jednym uchem, jednak myślami byli już gdzie indziej – w nowej rzeczywistości, gdzie cesarstwo jest upadłym gigantem o zmiażdżonych nogach i przebitym sercu. to powinno nastąpić już za niecałe trzy tygodnie, gdy czarodziej, poświęcając swe dogasające życie, odkorkuje magiczną butlę na przedmieściach stolicy znienawi-dzonego imperium.

Uwierzyli, bez odrobiny wątpliwości. Jednak potrafię wciąż dobrze kłamać, jak najlepszy królewski dyplomata – pomyślał gorzko, unosząc zmrużone oczy w stronę słonecznej tarczy.

Legenda o życiu adegyara była skrupulatnie kultywowana, choć jednocześnie zadbano o odsunięcie w cień niektórych faktów, jak choćby tych związanych z okolicznościami śmierci wiel-kiego herosa. Z czarownikiem Linhetem było zupełnie inaczej – najmniejsze wzmianki o jego szalo- nych praktykach uznawano za potencjalnie groźne. Starożytni wiedzieli jednak, że zbyt agresywna próba cenzurowania historii może odnieść skutek odwrotny do zamierzonego. Szybko zorientowali się, że – paradoksalnie – ich największym sojusznikiem jest porażająca niesamowitość dokonań czarownika. najmroczniejsze występki Linheta zostały niemal całkowicie zapomniane, bo w ludz-kich oczach przekraczały granicę między mało prawdopodobnym a niemożliwym.

Legenda powinna mieć chociaż pozory prawdopodobieństwa, by przetrwać. Historia o podróży do świata umarłych i zamknięciu w butli Szeptu tenoeth, choć z trudem,

broniła się jako możliwa do uwierzenia – nawiązywało do niej kilka niezależnych źródeł. natomi-ast tylko w jednej ze starożytnych ksiąg gdzieś między wierszami kronikarz zasygnalizował, jakie były faktyczne intencje czarownika. nikt przy zdrowych zmysłach nie traktował tej wzmianki jako czegoś więcej niż dowodu na obłąkańczą megalomanię Linheta. Krótkiej wzmianki o tym, że de-monolog chciał stworzyć trzy butle.

Trzy różne butle!Quamal przygryzł wyschnięte wargi.Nie, jednak nie możemy się wycofać, bo to byłby najbardziej szyderczy z tryumfów Cesarstwa.

Skoro bogowie pozwolili nam odnaleźć łup Adegyara, dali nam tym samym prawo do jego użycia… Zdawał sobie sprawę, że stosuje pokrętną logikę, by przekonać samego siebie do kontynuowania

misji. jeśli jednak da się omamić wątpliwościom, jeśli zacznie mieć skrupuły, rozważając wszyst-kie możliwe konsekwencje, wówczas misterny plan zaprowadzenia sprawiedliwości na kontynen-cie może legnąć w gruzach. jak zareagowaliby towarzysze, gdyby poznali całą prawdę o artefak-tach? czy uparliby się przy doprowadzeniu sprawy do końca, czy popadliby w rozdarcie? a może doszłoby między nimi do ostrego konfliktu? nie, to on wymyślił i to on zrealizuje plan. nie będzie się wahał, sprawiedliwości musi stać się zadość. bo cokolwiek się wydarzy, nadejdzie jakaś, może nie w ograniczonym ludzkim sensie, ale jednak sprawiedliwość.

wszystko odbędzie się tak, jak pierwotnie założył. dotrze na przedmieścia draemes i otworzy jedną z butli. jeśli szczęśliwym trafem będzie to Szept Tenoeth, wówczas wyzwolona moc zniszczy dumną stolicę cesarstwa i pogrzebie większość jego garnizonów. wymierzony zostanie precyzyjny, śmiertelny cios w serce hegemona. może się jednak okazać, że losowo wybrana butla wyzwoli nie Szept, ale Głos Tenoeth. wtedy piekielne plagi zamienią ten kawałek świata w niewidzianą nigdy wcześniej hekatombę. Zniknie całe cesarstwo, ale śmierć i pożoga sięgną również ościennych kra-in. wolne wyspy zostaną prawdopodobnie oszczędzone przez kataklizm, ale już nie Królestwo. taka gorzka sprawiedliwość. wreszcie, istniała jedna szansa na trzy, że z butli nie zostanie uwolni-ony ani Szept, ani głos, tylko Krzyk Tenoeth…

czarodziej spiął lejce, wziął głęboki oddech i na chwilę przymknął oczy. Wówczas – zatrzymał powietrze w płucach – to będzie koniec świata.

Page 29: Herbasencja - Sierpień 2015

29Sierpień 2015

adrian tujek(krolikdoswiadczalny)urodzony w 1990 roku. ukończył studia na wydziale prawa i ad-ministracji uniwersytetu Szczecińskiego. dostał się na aplikację adwokacką i planuje rozwijać się w tym zakresie. Laureat kil-ku konkursów prozatorskich (w tym czasu na debiut). pisze również poezję, którą publikował m. in. w gazecie Kulturalnej, angorze i Helikopterze. obecnie pracuje nad pierwszą książką poetycką, „zwiedza cały świat“ i prowadzi autorskiego bloga pod adresem http://fonetycznie.blogspot.com/.

Miłość nie potrzebuje hasztagów1.chrupię wafle. okruchy wędrują między litery klawiatury i nie jest to miękkie lądowanie. nie

wiem, czy to wina składu tej przekąski, materii laptopa czy moja. chociaż nie – na pewno to nie przeze mnie. jestem dziś tak piekielnie grzeczny, że własnym oczom nie wierzę.

oczywiście od razu przyznałem, że o czymś nie mam pojęcia. Zamiast zmanipulować, kogo się da, to bez ceregieli skupiam się na swoich słabościach. i jak się pięknie potrafię pogrążyć w odmętach wystukiwanych słów. aż chrzęści. Klawiatura czy okruszki?

Santa is coming! cykam zdjęcie i opuszkami wlepiam je z tym właśnie odautorskim komenta-rzem na instagram. popatrzymy sobie prosto w oczy, póki nie spuścimy wzroku, przewijając ścianę w dół. Hop siup, szybko, nie mam czasu, czeka na mnie wiersz. i ten pośpiech łapie mnie za łeb, za szyję i gonię. bo mam tylko chwilę, żeby to z siebie wyrzucić, bo rach-ciach i magia pryska. nie można zwlekać.

a czy na ciebie ktoś czeka? oczywiście przemawia przeze mnie wyłącznie czysta ciekawość. wypucowana jak się patrzy i żadna inna część mnie się tobą nie interesuje. czy jest ktoś smarujący tęskne SmSy na kanapkach iphone‘a? jeśli ta wiedza jest mi do czegoś potrzebna, bo mam poważne wątpliwości. co innego mój wiersz – on wie wszystko najlepiej, ale nikomu nic nie powie na pew-no. tym bardziej mi.

22:11. piszecie do mnie wszyscy, a ja piszę tekst do nikogo. to znaczy do ciebie, ale, jak wiado-mo, nie jesteś kimś, jesteś nikim. i mogłaby to być kolejna ckliwa historia, przy której moczyłoby się pachnące jeszcze farbą drukarską kartki, ale jako że jestem zimnym chłystkiem, według niektórych nawet pieprzonym egoistą, to nic z tych rzeczy.

jest piątek. nie wierzę własnym oczom, jak wyżej, bo nie palę głupa, tylko świecę, która płonie i pachnie do taktu muzyki. nie tańczę, ale te palce, (nie umiałbym sobie tego wyobrazić, gdyby nie miało to miejsca), wydłużają mi się, sięgając do tych okruszków moich wspomnień, które przypominają odrobinę żar iskier. takich rzeczy można by zazdrościć, gdyby nie były na wyciągnięcie ręki.

– Halo? – pytam mało grzecznie, ściszając jednocześnie muzykę kursorem myszki.– Halo – brzmi jak beyonce, krzywiąc się, że nie padło z moich ust „dobry wieczór” – otwórz

mi drzwi, zaraz będę u ciebie z pizzą.

psychologiczne

Page 30: Herbasencja - Sierpień 2015

30 Herbasencja

– mała, złota zasada: jajka sadzone na śniadanie, szakszuka na obiad i takie same z tym, że w koszulkach na kolację. – puentuję z rozczarowaniem.

– no to ją połamiemy dziś, a jutro sobie pozbierasz do kupy, okej? – śmieje się, rozłącza i od razu roznosi się po mieszkaniu pukanie, najpewniej środkowym palcem, do drzwi.

otwieram jej. Stoi z lekkim uśmiechem, upudrowana równie delikatnie, zaciągając zdecydowa-nie zakatarzonym nosem, a pizza atakuje natychmiast receptory węchu, aż mam ochotę, by rozlała się w moich kubkach smakowych. jakie to wyjątkowe, to aż się dziwię, ale takie właśnie jest. rukola, tfu, sos rukolowy, migdały i miąższ z dyni. czuję się jak na Kazimierzu.

– i jak cię nie kochać, he?Zabawne, ale to moje słowa, nie jej. jakbym był jakimś nieogarniętym gówniarzem, któremu

wystarczy trochę sera, ciasta i sosu. nawet, jeśli tak wiosennie zielony rzuca się w oczy. to dlatego, że są rzeczy, z którymi nie umiem sobie poradzić. i to nie jest wcale prawie nocny apetyt czy pizza always in my heart and mouth. jeśli miałbym wymyślić tytuł filmu w języku angielskim, o czym jest to pytanie, (które, nie da się ukryć, padło), to na pewno nie byłby to ten siedmiowyrazowy o sercu i ustach.

– nie można mnie nie kochać – odpowiada, siłując się prawie niezauważalnie z różowymi con-versami i na jednym tchu zmierzając do łazienki.

– talerze z ikei?– turkusowe, poproszę.wiersz będzie musiał poczekać, ale mu się nie spieszy na świat czy do łorda. jest cierpliwy, cichy,

przynajmniej w tej fazie, kiedy go fizycznie nie ma. to również jest piękno poezji i dlaczego mało kto chce ją czytać, że aż człowiekowi, mi, robi się smutno, to chyba nie umiem tego oddać inaczej niż wyalienowaną, przygnębioną emotką w pojedynczej wiadomości tekstowej. łapiecie albo nie łapiecie, nieważne. istotne, że mi jest smutno. a niech mnie, wypisz, wymaluj – pieprzony egoista...

– Smacznego! - ochoczo pokazuję dobre maniery.– nie jedz jeszcze, zrobię zdjęcie na insta.wyciąga czarnego jak koty, które omija się szerokim łukiem, smartfona i robi sesję zdjęciową

poćwiartowanej pizzy.– jaka ona niefotogeniczna, co? – nabijam się jak się to robi z nabojami i nie wiadomo, czy to

przypadkiem nie skończy się strzałem kulą w płot.– jest boska, ale lubię się tym bawić. - uśmiecha się, więc siedzimy w odpowiedniej odległości.

mamy dystans i do siebie, i nawzajem też. – jak to powiedzieć po francusku?– je l‘aime.– Że lama?– nie... że lem, jak ten pan Stasiu, którego czytaliśmy w el-o.– i jak cię tu nie kochać, he?nie wiem, jakby się w to głębiej zapuścić. i tak na okrągło. i znowu zatocza się koło.

2.wyobrażam sobie, że leżymy na takich monstrualnych, pstrokatych ni to poduchach, ni fo-

telach. pewnie ma to jakąś nazwę według oświeconej terminologii, więc, terminologio, oświeć mnie kiedyś, a tymczasem tak to właśnie widzę. i jeszcze balkon na zamgloną panoramę. Szyby, oczywiście, zaparowane. jeździmy po nich palcami jak na sankach z góry na dół. pizza znika jak czas i nagle już jej nie ma wcale. Heal smutno przygrywa ostatnim kęsom i mam wrażenie, że świat się zaraz skończy w ten sposób, że ktoś, może nawet pan bóg, zje nas na kolację. bo jego złotą zasadą nie musi być ta, żeby jeść jajka, ale jeśli cokolwiek ode mnie zależy, niech to jeszcze nie będzie dzień ostateczny.

– Kocham twoje wafle, słońce, ale jest piątkowy wieczór, więc nie ma mowy, żebym je teraz wcinała – mówi i od razu czuję, dokąd zmierza, do bonton to zmierza i nie ma co się sprzeciwiać, a zresztą w smak mi ta propozycja między wierszami.

Page 31: Herbasencja - Sierpień 2015

31Sierpień 2015

– Kocham twoje słońce. bonton?– Znowu nie będą mieli miejsc. jak zwykle będę mieć napady klaustrofobiczne. ale oczywiście.na dole, przed klatką nie czeka na nas ani żółte, niby nowojorskie taxi, ani żadne inne. mimo

że powinno tu stać od dwóch, a nawet trzech minut. czas akurat zwalnia, co nie jest zabiegiem zaskakującym, ale skutecznie od lat wyprowadzającym z lubianego przez masy stanu równowa-gi. nie dość, że jesteśmy niestabilni emocjonalnie, to jeszcze mamy wyjść z siebie, stanąć obok i marznąć w dwójnasób.

– Szlag mnie zaraz trafi! – trę ręce o siebie i rzucam w eter tę lekko agresywną emocję.– nie, to mnie się dostanie... – mała mi odpowiada, przeskakując z nóżki na nóżkę.taxi podjeżdża. wsiadamy, ja na przednim siedzeniu, ona z tyłu.– deptak bogusława – mówimy chórem.– bonton – doprecyzowuję, jakby można było wjechać samochodem między knajpy. Kocim

łbom chyba dotkliwie dostałoby się w kość.Kobieta za kierownicą, po czterdziestce, nie robi na mnie większego wrażenia. ma nieduże, krót-

kie paznokcie, czy raczej tipsy. tapirowane blond włosy, z widoczymi odrostami. dzieli nas skrzy-nia biegów, ale tak naprawdę to pokoleniowa przepaść i trzeba strzec się, by w nią nie wpaść. uff, że nie jest to jedna z tych rzeczy, na które nie wypada patrzeć, mimo że nie można od nich oderwać wzroku. to raczej bodziec, który każe zastanawiać się, gdzie istnieją te równoległe światy, w których funkcjonują standardy estetyczne jak ten.

im więcej dźwiękowych sygnałów, napompowanego zgiełku, pijackich, wyrwanych z samych trzewi okrzyków, tym jesteśmy bliżej niż dalej punktu docelowego. Skrzyżowanie, rodno właściwie, kolejne, jakieś przejście dla pieszych bez żywej duszy i w końcu docieramy, co autentycznie akcen-tuje pisk zimowych opon leciwego mercedesa.

mała od razu opuszcza auto, ja jeszcze wyskakuję z dwóch dych i na zewnątrz, tworząc tandem, który nie ma planów na kilka najbliższych godzin. ale to jest norma i odstępować od niej nie ma co, bo żaden precyzyjny scenariusz nie zaspokoi naszych potrzeb. rzecz jest w świeżej krwi, w czys-tej powierzchowności, bez wgnieceń, bez zagłębień, nienaznoczonej jak nowy ląd, który można odkryć, wbijając w niego flagę w barwach, jakie się tylko żywnie podobają. a najlepszy fun jest z możliwości nadania mu nazwy, na wzór której bierze się własne imię czy cokolwiek, co podpo-wiada widzimisię.

– bonton pęka w szwach. – łapię ją w przedramionach dłońmi i patrzę z góry w te niewielkie, zielone oczy w taki sposób, jakbym czegoś od niej chciał, to znaczy takim spojrzeniem, w którym można utonąć i tonąc, chwycić się brzytwy-zgody na każdą propozycję nie do odrzucenia.

– misiu, wejdźmy i poszukajmy jakiejś miejscówki – szepcze asertywnie do bólu. – na pewno coś będzie.

nie minęła sekunda, a ona stawia kroki w kierunku bonton, zmieniając sekwencję ruchów na adekwatną do zaistniałych okoliczności, czyli hord kolesi przy kuflach wypitych piw i tych pełnych, z bielą piany spijanej z dziubków w atmosferze wzajemnej adoracji albo odwrotnie – poufałej złośliwości niby z pyska wściekłego psa, ale takiego, którego kocha się bezwarunkowo. ruszam za nią i szybko doganiam te zmysłowe, acz powolne obcasy, które unoszą nie tylko jej stopy, ale również kąciki tuzinów ust dookoła.

- patrz, jest miejsce... – cieszę się na widok pustego krzesła i próbuję złapać ją wzrokiem, ale nie mam jej akurat w polu widzenia i gdy już chcę się obrócić, by jej szukać, okazuje się, że ta siedzi na tym właśnie, jeszcze przed chwilą pustym, miejscu. – a, tu jesteś...

- chodź, wezmę cię na kolanko.ostatecznie stanęło na moich kolanach. Siadło, znaczy się. mała siedzi, drink w estetycznie popękanej

szklance klei się jej do ust, podobnie jak rozmowa z nowopoznanymi kolesiami i laskami. chyba w dru-gim zdaniu musimy przekonywać okrągły stół, że się tylko przyjaźnimy i nie jesteśmy razem. podobno nawet jakieś miltaria, pokraczne, acz masywne czołgi suną po powierzchni oczu niektórych. takie moro żarty, może nawet ironie naciągane jak mało obciachowe rajstopy na niezgrabne szkity.

Page 32: Herbasencja - Sierpień 2015

32 Herbasencja

natomiast do jednego bruneta dotarło, mimo że już dawno jest po dwóch głębszych. gdybym miał policzyć, to palców by mi zabrakło, zwłaszcza, że prawej ręki używam do trzymania śliskiego kufla pełnego gorzkawego trunku, kołyszącego się lekko w rytm moich chaotycznych gestów. ale prawie się nie odzywam, nie wcinam w słowotok o wszystkim i o niczym.

odstawiam kufel, idę do baru, zamawiam i piję duszkiem kilka czerwonych i żółtych szotów, jakbym nie miał w sobie wystarczająco charyzmy. czasami myślę, że niektórzy piją alkohol jak sterydy na mięśnie odpowiedzialne za język w gębie, bo bez niego sprawiają wrażenie, że im go zabrakło. ale nie ja. mi się trafiła taka umiejętność, ba, talent powabny jak sukienka w rumianki, że czytam ze zrozumieniem. „grubo albo wcale“ rzuciło mi się w oczy przy wejściu, kiedy podążałem za małą w miejsce, w którym wkrótce zamierzam się ledwo trzymać na nogach.

– nie jesteś chyba zazdrosny? – mówi do mnie na ucho, kiedy siadam tuż przy niej, ze sporą siłą uderzając tyłkiem o dość twarde siedzenie. – misiu, przyniesiesz mi jeszcze jednego fuksjowego drinka z limonką? – rozchyla usta do uśmiechu i nie sposób przy niej być asertywnym.

– nawet dwa. – uśmiecham się.przy barze wymieniam się spojrzeniem z szatynką, małolatą, na pewno przed dwudziestką, któ-

ra ma zgrabne nogi i zęby. tylko czekać, aż się obróci, żeby pokazać, co jeszcze ma w zanadrzu. ale nie – wciąż utrzymuje kontakt wzrokowy i, nie ukrywam, jest to miłe zaskoczenie. Zaraz, zaraz. właśnie odbywa się obrót. nie wiem, czy do mnie ukierunkowany, ale i’m not hungry, i don’t like eat fast food. i nawet nie jest mi przykro. ani jej. przecież już teraz niewiele pamiętamy, a ona pew-nie nie wie nawet, gdzie stąpa po tym cienkim lodzie.

– proszę, limonki dwie. – Kłaniam się niemal wpół i kto wie, czy to savoir-vivre czy chwilowe, niekontrolowane zachwianie pionowej postawy.

– wynagrodzi ci w dzieciach. – mała wdzięcznie zabiera się i do mnie, i do drinka.– chyba ty.

3.dobrze się stało, że po kilku godzinach, o piątej nad ranem sam wracam przez zaspane miasto.

muszę przyspieszyć, choć padam z nóg, bo jak mnie uprzedzi wschód, to już nie zasnę. jak szy-szynka miałaby w takich warunkach wypuszczać pokłady melatoniny na nieprzebrane wody moje-go organizmu? właściwie nie tylko na nie, bo płyny ustrojowe bogate są w środki odurzające, które wyzwalają to, co w ryzach trzyma najszczersze żądze, pragnienia i niejedno przerażenie, mimo że staram się zawsze utrzymywać, że to mnie nie dotyczy.

wyświetlacz telefonu jest jak horyzont, zza którego albo wychodzi słońce, albo znika, na szczęście nie bezpowrotnie. wiecie, że to metafora. poeta nie mógłby inaczej. tak, ciało niebies-kie to pewna spersonifikowana jednostka bądź cały ich zbiór. poeta sobie wzdycha ostentacyjnie przy tych ściskających za gardło wschodach i zachodach, choć to z pewnością jest często zasługa hiperboli, do stosowania której skłonność mają ludzie zakochani, czyli pozostający w tej pewnej zależności, że potrzebują bodźców z konkretnego zewnątrz, by nie czuć się źle. miłość przekreśla samowystarczalność. jest jak czerwony pisak nieprzejednanego belfra, który bez ceregieli wyłapuje nieścisłości na arkuszu odpowiedzi i daje temu wyraz w sposób nieznoszący sprzeciwu.

ten mały ekran, w który wbijam mętny wzrok, oczy z powiększonymi źrenicami ma bezchmur-ne niebo i nic się na nim nie dzieje. mała mi powtarza, że jeżeli nie będę współdziałał ze światem, to ten sam się nie pokwapi i wszystko będzie po staremu. dochodząc do domu i jednocześnie do wniosku, że jest w tym wiele prawdy, odblokowuję klawiaturę i dopuszczam miękkie opuszki do dotykowej tafli. piszę długą wiadomość tekstową, czyli nie SmS, który już fabrycznie ma być short message. a więc jak cię nazwać, pijacki liście elektroniczny? może właśnie tak jak teraz mi się ułożyło? Zastanawiam się czy ktokolwiek, a zwłaszcza adresat, przywiązywałby do tego wagę. wia-domo, że nawet nie doczyta do końca, nie orientując się, jakie potoki słów oczekują na wyłowienie i wzięcie do serca, do tych czeluści, w których wszystko odwraca się na właściwą stronę. bo ponoć nie żyjemy w jednowymiarowej rzeczywistości.

Page 33: Herbasencja - Sierpień 2015

33Sierpień 2015

piszę rymami. Z doświadczenia wiem, że to działa. wygrałem kiedyś konkurs, zdobywając bilety na najlepszy koncert dość niszowej wówczas meli Koteluk. wprawdzie nikt z kapituły nie podkreślił, że to zasługa tej a nie innej cechy mojej odpowiedzi, ale jestem przekonany, że to dzięki rymom. więc, jak się zdaje, działają.

przycisk „wyślij” mógłby równie dobrze nazywać się „sprawdź”. albo jeszcze dosadniej. to, co genereuje się za jego pomocą może dać wiele do myślenia. nawet brak odpowiedzi powoduje, że nachodzi nas wiele refleksji, z tym, że lubujących się w odcieniach szarości, siności i czerni. odzew, którego nie ma, boli chyba bardziej niż zdawkowa odpowiedź. choć myślę sobie, wciąż po cichu, że nie ma nic gorszego niż bezpodstawna nadzieja, takie małe toto, które nigdy ma nie ewoluować, a które powstaje, bo człowiek zwykły SmS traktuje jak coś ważnego, zakrawającego na nowy początek. a tak naprawdę najczęściej jest to jeden z tych ostatnich podrygów uprzejmości poczyniony trochę na odczepnego i z reguły niemający ciągu dalszego.

wysyłam i niech się dzieje to, co zwykle, kiedy to robię.Klatka schodowa w środku nocy jest dość przerażająca, jeśli na końcu, czyli przy drzwiach

własnego domu, nikt nie czeka, by opieprzyć za późny, zalany w sztog powrót do m2.ściągam ubrania, rzucam je na stertę szmat leżących na pękającym w szwach koszu na pranie.

wchodzę do wanny. na przemian puszczam gorącą i zimną wodę. nie potrzebuję tylko lodowatego prysznicu. chcę dbać o krążenie. Serce ma ze mną dobrze wtedy, kiedy to robię.

Zanim rzucę się na wyro, muszę wziąć mieneralną z lodówki i ustawić ją przy łóżku, by w chwilach ssących od środka przebudzeń mieć, co pić duszkiem.

już leżę pod ciepłym, bawełnianym kocem, pośród kilku mniejszych i większych poduszek, w które cudownie jest się nurzać i zasypiać. okazuje się, że słońce już wschodzi. jest rano, bielusieńkie jak nigdy. a mimo to mrużę oczy. niezależnie od tego, że telefon nie dnieje albo niebo jest tak pochmurne, że żadnego ciała niebieskiego nie uświadczę. w każdym razie, dzień dobry, bo każdy jest, jeśli jest, niezależnie jak grafomańskie to by nie było.

4.cisza. nikt nie wali demonstracyjnie do drzwi. nie szlocha w rozpaczy ani za ścianą, ani pod

drzwiami. nikt nie kosi trawy w okolicach okien i nie trzeba go wysyłać do diabła.budzę się bez poczucia czasu, które maskowane jest szczelnie zasłoniętymi roletami i wciąż

półprzymkniętymi powiekami, jakby grawitacja oczu nie pozwalała im zbyt wysoko się unieść. pamięć stroi sobie ze mnie żarty. to, do czego bez kłopotu sięgam to zamglony deptak, ciasna knaj-pa, przelewający się alkohol. ale niczego nie mam z tyłu głowy, tym bardziej na końcu języka. Lek-kie mrowienie u stóp i przy kąciach ust jest oznaką delikatnego poirytowania, które ma potencjał, by przeobrazić się w stan permanentnej, zakrapianej i obfitującej w rzucane mięso dezorientacji (szewskiej pasji). wiem tylko, że leżę we własnym pokoju. ale ta wiedza nie daje ulgi.

Szukam smartfona w pomiętej pościeli. w lustrze odbijającym łóżko po przejściach widać między innymi pogryzioną wargę i jabłko, ale jeszcze nie ogryzek. biorę w garść znalezionego apple’a i wybieram numer małej, żeby usłsyszeć, co się stało, zanim stan nierównowagi przerodzi się w jakąś postępującą, skrajną dewiację.

– cholera! – irytuję się, bo w słuchawce pojawia się komunikat jak szum z nadmorskiej muszli, że abonent jest w tym momencie nieosiagalny. – Szlag by to. nie ma to jak utknąć w sidłach nieświadomości i nie móc nic z tym zrobić – mówię do siebie, choć nie wiem, czy ma to służyć zagłuszeniu ciszy wyżynającej w moich uszach otwory, czyli czarne dziury pochłaniające wszel-kie odgłosy, które mogłyby mi pomóc, powodując przypływ koniecznych mi informacji bądź wytrącając z paraliżu, w jakim mimowolnie utknąłem.

biorę macbook’a z białego, kwadratowego stolika i wracam do łóżka. to pokraczne, jednobarw-ne okno na świat daje mizerne widoki, cherlawe perspektywy. nie staje na wysokości zadania, bo moje oczekiwania są oszałamiająco, a wręcz szalenie niekonkretne. abstrakcyjne jak wyobraźnia, która chyba poszła spać, bo się nasłuchała o śnie zimowym.

Page 34: Herbasencja - Sierpień 2015

34 Herbasencja

Zaczynam śmiać się w kierunku ściany, niemal do rozpuku, na samą myśl, że usiłuję dociec, z jakiego powodu całe otoczenie zaprzestało wydawania dźwięków, hałasowania w każdą, pojedynczą sekundę tak, że jedynie milczeniem można to komentować, choć doskonale wiem, jak to jest odbierane.

otwieram łorda, by ciemnymi znakami w jasnym arkuszu ułożyć sobie to, co wiem na pewno. mało tego, ale zawsze coś. po pierwsze: wróciłem do domu i poszedłem spać. dwa – ból głowy, mam nadzieję, że niepourazowy. i nagle olśniewa mnie. przecież nie jest źle, tylko dobrze. mam w końcu czas, który dotąd był nieobecny i niedostępny od tak dawna, jakby przestał istnieć. a poszczegól-ne lata, zimy i wszystkie czarne godziny to iluzja dawno temu zamknięta w zegarkach, z których skutecznie mogła się wydostać i zniknąć na zawsze. co by się stało, gdyby czas się ulotnił i co jeśli przyjąć, że jest to bliska doskonałości sztuczka naszych przodków, a czas okazuje się być królikiem wkładanym przez magika do kapelusza – najpierw zapada się pod ziemię, a potem wraca do świata żywych? mój czas też zniknął kiedyś i już się nie pojawił. Zostały po nim tylko terminy, ale teraz udało się go znaleźć i okazuje się, że istnieje naprawdę, choć nie powinno się nim ani szafować, ani ograniczać zobowiązaniami, bo ryzyko straty jest wysokie jak wieżowce na manhatanie.

Zapiszę, żeby się nie irytować i skupiać na chwili, której nijak nie obejmie się stałym, mecha-nicznym wskazaniem stopera.

nagle iphone zaczyna wibrować i drżeć.– owacje na stojąco za wyczucie czasu.– nie, to ja gratuluję. – wypływa głos ze słuchawki.– czy nie rozmawiam przypadkiem z przedrzeźniającą mnie złośliwie właściwością aparatu?– Serio, ma takie zastosowanie?! – dziwi się głos i pospiesznie dodaje. – mów lepiej jak ty się

trzymasz, kotunieńku.– co proszę?– no, nie mów, że nie pamiętasz! – Zaśmiała się. – chciałam ci pogratulować podrywu!pamięć wróciła. czas, który niedawno się pojawił, stanął. pochodzenie bólu głowy i cisza stały

się jasne jak słońce.– poprzednik burzy... – wyszeptałem.– wciąż gadasz od rzeczy, powinieneś już wytrzeźwieć! Zadzwoń, jak wrócisz do siebie.a gdzie niby jestem? tu, gdzie cisza przed burzą zgrabnie przechodzi w samo piorunowanie.

wracam do kursora migającego jak czas. pustka w głowie przenosi się na wirtualne połacia kartki. jeszcze się nie odnalazłem w tej sytuacji. jestem w niej, ale tak mały, przerośnięty przez okoliczności, że niewidoczny.

Zawsze chciałem latać, owszem, ale nie lecieć na laski, które pindrzą się i świecą cyckami jak dyskotekowe kule. i nagle dowiaduję, że kiedy film mi się urwał, pojawił się kot, kicia, kotek. nig-dy nie lubiłem tych czworonogów, ale ostatnio niemal poddałem się modzie na sympatię do nich i takie coś mnie spotkało. mogę sobie swoje zasady wsadzić. nawet bff się ze mnie nabija. jesz-cze tylko brakuje, żebym yoLo na ścianie fejsa udostępnił i potem zaczął zmieniać całe swoje życie, które mam jedno. chyba, że po ostatnich wydarzeniach mam coś z kota i to, że raz się żyje, mnie nie dotyczy.

tymczasem słucham Skubasa, wchodzę na instagram i zapisuję, że tylko miłość nie potrzebuje hasztagów, ale #niemamdlaciebiemiłości, kimkolwiek jesteś, bo ktoś tu był przed tobą.

migacz albo mnie zahipnotyzował, albo znużył na tyle, że znowu osuwam się na poduszkę. Za-sypiam zamiast wreszcie napisać wiersz.

Page 35: Herbasencja - Sierpień 2015

35Sierpień 2015

Dobra Cobrabiedny i zatroskany młodzieniec z dalekiej rubieży naszego pięknego kraju. Życie doświadczało go

już od młodości, katując serią traumatycznych wypadków, z których najgorszym było beznadziejne zadurzenie w pewnej pannie, która miała wielu. od tego czas - aby przeżyć - zaczął pisać i robi to z przerwami do dziś dnia. jednak nie ma parcia na szkło, uznając swoje miejsce w szeregu.

uwielbiający grę w tryk-traka, łodzie podwodne i czyszczenie kotom uszu.po godzinach z pasją tworzy nagrania swoich kawałków, łapiąc do nich lektorów z ulicy. później

przy pomocy szantażu sadza ich przed mikrofonem: https://www.youtube.com/channel/ucerjSgd5soeirjZixrt7npa)Swój koleś, nie lubiący pychy, buty i głupoty.

ZamurowanaJak powiada stare a wielce szanowane przysłowie: Dla cnoty żadna droga nie jest bezdrożem.

A w średniowieczu ulice były tak wąskie, ze obok siebie nie mogły pomieścić się dwa samochody.

Dobra & Cobra przedstawiają dziś brudną opowieść średniowieczną pt.

Zamurowana

Opowieść, podczas czytania której nowoczesne, wyemancypowane i dumne panie będą marszczyć swoje śliczne, przypudrowane noski. Nie tylko z powodu brudu.

1.mój kochany mąż - jedyny pan i władca - kazał zamurować mnie w wieży. miał do tego absolutne

prawo, a na dodatek było przecież średniowiecze i takie zdarzenia występowały na porządku dzien-nym. Zaiste nie ma więc co zaraz robić larum i podnosić głosów świętego oburzenia. jest jak jest i już.

na początku odosobnienia, nawykła do gwaru ludzi, nie mogłam znaleźć sobie miejsca w pustym pomieszczeniu. azali już po upływie kilku lat zaczęłam powoli znajdować radość ze wszechobecnie dojmującej samotności.

Zza zakratowanego okna miałam piękny widok na całą skąpaną - w zieleni latem, a w bieli zimą - okolicę. mogłam do woli obserwować jelenie i sarny pasące się pod lasem, chłopów zajętych swoi-mi sprawami, jak i podróżnych zmierzających w sobie tylko wiadomym celu.

Zawsze wysłuchiwałam z uwagą wszystkich obwieszczeń heroldów, albowiem błonia pod basztą były tradycyjnym miejscem dla takich wystąpień. odbywały się tam także wszystkie jarmarki, tur-nieje i egzekucje, których rytuał zapewniał zawsze przednią rozrywkę dla licznie zebranej gawiedzi.

mieliśmy też srogą inkwizycję wielce pilnującą czystości wiary. prawdziwie wierzącym nigdy ona nie przeszkadzała, odstępców jednak niechybnie karała stosem i prześladowaniem.

pan mój i mąż był dobrym człowiekiem oraz posiadaczem wszelkich przymiotów, jakich tylko mogłabym szukać u władcy. Zamknięty w sobie, otoczony przez to aurą grozy, której przyczyny po części należy też upatrywać w jego długiej szramie na policzku - niemym świadku paskudnego cięcia mieczem podczas jednego z rycerskich wypadów. władca dbał o żonę z całego serca, gdyż ze wszystkich sił

dramat

Page 36: Herbasencja - Sierpień 2015

36 Herbasencja

pragnął mojego szczęścia. nadto liczył się ze zdaniem majętnej i wpływowej rodziny, która pobłogosławiła nasz związek. regularnie co roku dostawałam do celi po dwie nowe suknie, a gdy pojawiał się jakiś świeży utwór literacki, spisany na pergaminie, mąż zawsze posyłał go do czytania ku mojej wielkiej radości.

wtenczas znałam na wylot wszystkie dostępne żywoty świętych, kroniki i romanse rycerskie. od czasu do czasu na zamek przybywali też żonglerzy - wędrowni śpiewacy - którzy przy udziale instrumentu wykonywali piękne pieśni, sławiące bohaterskie czyny legendarnych postaci.

odwiedzające nas regularnie trupy aktorskie odgrywały misteria i przedstawienia oparte na bi-blii. bacznie obserwowałam ich występy zza zakratowanego okna, by później móc je kontemplować całymi dniami, budując się i ucząc z wydarzeń, które spotykały niegdyś prawdziwy lud boży.

mój pan posyłał też codziennie rano sługę po wiaderko źródlanej wody - czerpanej z czystego szemrzą-cego potoku, płynącego za murami - abym się mogła napić i odświeżyć, gdy tylko przychodziła na to pora.

na wieży regularnie nawiedzało mnie ptactwo, z którym dzieliłam się okruszkami chleba i pieszczotą, za co zawsze zostawałam nagradzoną pięknymi trelami. Zwierzęta były moimi jedynymi powiernikami samotności, z którymi mogłam rozmawiać. oprócz nich raz na miesiąc przybywał spowiednik, mąż otyły i stateczny, utwierdzający mnie w wierze i potrzebie chrześcijańskiego wytrwania:

dobre rzeczy bierzemy od pana, dlaczegóż więc i tych na poły trudnych - z dziękczynieniem - brać nie możemy?

na pożegnanie zawsze całowałam w wiernopoddańczym geście skraj jego świątobliwej sukni, wsuwany przez mały otwór w murze służący do podawania jadła.

wieczorami docierały do mnie oddalone odgłosy muzyki i gwaru dworskiego. często oddawałam się pląsom w ich rytm, wspominając dni minione, jakże beztrosko wiedzione niegdyś na zabawach i ucztach.

nie raz miałam okazję słyszeć - dobiegający przez okno - cichy panieński płacz dziewki dworskiej, wzdychającej nocą do swego ukochanego. chyżo brałam wtedy do ręki - opowiadane przez grupę pielgrzymów zmierzających do grobu Thomasa becketta w canterbury - opowieści Kanterberyjskie, by stłumić pożądanie, czasem tak silnie we mnie wzbierające. czytałam na głos te żywe, obrazowo spisane historie, delektując się ich poetyckimi rymami, mądrymi treściami i traf-nymi obserwacjami, które pozwalały zapomnieć o trudnej codzienności.

2Każdej wiosny - gdy tylko przemijały śniegi - stojąc przy oknie podziwiałam mojego męża, je-

dynego pana i władcę, wyruszającego z dzielnymi rycerzami na kolejną łupieżczą wyprawę. ach, jakże postawnym, pięknym i dumnym był mężczyzną, gdy tak siedział wyprostowany na swym niezawodnym rumaku w złotej, skąpanej w blasku słońca zbroi!

Zawsze trwałam wiernie w modlitwie i poście za powodzenie jego śmiałych wypadów.wracali najczęściej zaraz po żniwach - zdziesiątkowani i paskudnie poranieni, lecz radośni z od-

niesienia kolejnych zwycięstw - ciągnąc ze sobą wozy wyładowane po brzegi egzotycznymi łupami.

tamtego roku przywieźli chwiejącą się na siodle, bladolicą brankę, którą mój pan szybko ochrzcił z pogaństwa i niebawem poślubił z kościelnym błogosławieństwem. wielki krzyk panny, dobiegający z komnat władcy, ogłosił całemu królestwu, że jest już prawowiernie rozpieczętowaną.

jednakże ich małżeństwo z jakichś powodów nie było szczęśliwe. pewnego szarego, zimowego ranka na prędce ustawiono szubienicę, na której szybko i bez zbędnych ceregieli powieszono wychudzoną dziewczynę.

Słyszałam, że po jej straceniu mąż mój znów ponowił wizyty u zakonnych siostrzyczek, prowadzących na zamku nader odważny styl życia. odwiedzał je nawet wtedy, gdy nie byłam jeszcze zamurowaną, czyniąc to zawsze w chwilach smutku lub gdy ciężar samotności przygniatał jego duszę.

Zimą - gdy duły północne, ostre wichry - nie miałam powodu, by narzekać na chłód. Za posłanie służył mi solidny kamienny podest, okryty przez zapobiegliwego męża skórami z niedźwiedzia i łosia, a zakratowane okno szczęśliwie nie wychodziło na północną stronę. od czasu do czasu dostawałam też wiązkę drewna, bym mogła rozpalić ognisko.

Page 37: Herbasencja - Sierpień 2015

37Sierpień 2015

wypełniałam czas przędąc na wrzecionie i kołowrotku, tkając krajki, tkaniny i gobeliny. to dob-re zajęcie dla każdej białogłowy, które skutecznie skraca - spędzane w samotności - podobne do siebie dni. wydaje mi się, że na wolności wiodłabym taki sam styl życia.

Latem na zamku pojawiła się kolejna branka mojego męża - tym razem dziewczyna o zdrowych i rumianych licach i pełnych kształtach, która w kolejnych latach rodziła mu same dziewczynki.

w głupocie serca swego zaraz pomyślałam, że nie jest to dobrym zwiastunem dla trwałości tego związku. niebawem okazało się, że miałam dobre przeczucia.

Kat ściął dziewczynę pewnego burzowego dnia na polach pod moim oknem, ku uciesze licznie zgro-madzonej gawiedzi. w chwilę po egzekucji biedaczka zerwała się na nogi i zaczęła biegać - już bez głowy - potrącając zebranych. Zrobił się z tego wielki rwetes. pomocnicy kata z ogromnym trudem związali ją sznurem i wrzucili na wóz wyściełany słomą, gdzie doznała uspokojenia i powoli zastygła w ostatecznej pozie.

3.Z roku na rok coraz bardziej doceniałam życie w wieży i bezpieczeństwo, które mi zapewniała. Ze

wszech miar pokochałam spokój, pośród którego cały czas wzrastała moja pobożność. azali dzięki odo-sobnieniu, jeszcze bardziej ukochałam boga, znajdując w nim niezastąpionego powiernika i pocieszycie-la mojej samotności. codziennie chwaliłam go w modlitwach za wszystko, co od niego otrzymywałam. prosiłam też zawsze o powodzenie dla męża i dziękowałam za to, że władca tak się o mnie troszczy i dba.

nieraz zajmowały mnie rozmyślania nad życiem i tym, co minęło. czasem pojawiały się wspomnie-nia nieskromne, jak to o ukochanym pastuszku, który wiernie czekał na mnie pod rozłożystym jaworem.

owego roku, gdy prawie bez tchu biegłam na nasze letnie spotkanie - podczas którego miał wyznać swoją głęboką miłość - z nagła drogę zastąpił mi przyszły mąż. wyglądał bardzo dostojnie i dystyngowanie na swym, upstrzonym bogatymi ozdobami, rumaku. bez słowa zabrał mnie do zamku, a jesienią doszło do zaślubin. przeznaczenie. Z nim nie wolno się nie zgadzać.

Służki powiadały między sobą, że kości pastuszka bieleją do dziś dnia u stóp dużego drzewa i nikt z prostaczków nie śmie ich stamtąd ruszyć.

4.jesienią, pod oknem wieży zgromadziły się nieprzebrane tłumy. na polach miał bowiem zostać

stracony pewien parobek, który niefortunnie zadał się z panną szlachetnego urodzenia. od tygodni słyszałam słowa pieśni, wykonywanej przez zamkowych mistreli:

Zwykły piekarza syn,miłować chciałby mnie.

O mące może coś on wie,o damach raczej nie…

poezja śpiewana poruszyła moje trzewia do cna, a gdy zobaczyłam pięknego młodzieńca - pro-wadzonego na mury, skąd miał zostać zrzucony z kamieniem u szyi wprost do fosy - uczyniłam gest dla białogłowy tylko przeznaczony. by go ratować naprędce upuściłam przez kraty białą chusteczkę.

chłopak został uwolniony, zauważyłam jednak, że mój mąż - jedyny pan i władca - nie był rad z takiego obrotu sprawy. Liczył na przednią zabawę, którą ośmieliłam się mu z nagła przerwać.

obserwowałam, jak w świetle zachodzącego słońca, syn piekarza - z przewieszonym przez ramię węzełkiem - odchodził stąd na zawsze. gdy miał już wejść do lasu, odwrócił się i machnął ręką. byłam pewną, że uczynił ten gest dla mnie. poczułam, że purpurowieję na twarzy, a całe ciało oblewa strumień gorąca.

był takim pięknym chłopcem.od tej pory przynoszono do mojej samotni mniej wyszukaną strawę, zaprzestał też odwiedzin

braciszek zakonny, będący jedynym pomostem łączącym z rodzajem ludzkim.od tego czasu zaprzestałam skracać swój warkocz w kolorze jesiennego kasztana. przez kolejne

Page 38: Herbasencja - Sierpień 2015

38 Herbasencja

miesiące - dzień w dzień - płakałam nad nieszczęśliwymi kochankami, których losy - niczym losy bohaterów miłości fatalnej: tristana i izoldy - poruszały mnie zawsze do głębi.

po dekadach dobrobytu do naszej krainy zawitała wielka klęska głodowa, spowodowana wyjątkowo de-szczowymi latami. drastycznie spadły zbiory. przez kraty mogłam obserwować procesje z licznymi woza-mi, wywożącymi umarłych z wycieńczenia. jednak do miejsca mojej samotni żaden głód nie miał dostępu.

onego czasu wyzionął ducha mój ojciec, którego pochówek oglądałam z okien wieży, obficie rosząc łzami wyjściową suknię, którą ubrałam na tę okazję.

***

niedługo później - pewnej wyjątkowo ciemnej nocy - coś cicho zachrobotało o mury wieży. pełna obaw powoli wyjrzałam za okno, gdzie zauważyłam ocalonego niedawno syna piekarza, wspinającego się ostrożnie po drabinie. Zrzuciłam mu swój warkocz, aby mógł bezpiecznie wspiąć się do mnie.

- o pani! - rzekł szeptem. - uratowałaś mnie od niechybnej śmierci i za to chciałbym ci podziękować.w nagłym przypływie nieopisanej radości przytuliłam jego rękę. byłam w pełni zaskoczoną, gdy zacisnął ją

chciwie i mocno na moim kobiecym jabłku. Spąsowiałam lecz nie cofnęłam piersi. nie wiedząc dokładnie, co się ze mną dzieje, zbliżyłam mych ust pąkowie do jego pięknych, spragnionych i niecierpliwych pocałunku warg.

gruba krata nie stanowiła dla nas przeszkody.

***

Zaraz po urodzeniu dziecka, odebrano mi je i natychmiast wrzucono do wrzącej smoły. przybył też - dawno niewidziany - spowiednik, który w majestacie Kościoła kategorycznie zażądał wskazania ojca. tłumaczyłam, że powicie w tej sytuacji to był swoisty cud, ale nijak nie chciał wierzyć. wykrzykiwał, że jestem opętana i zrodziłam diabelskiego bękarta, zagrażającego rozwojowi chrześcijaństwa. dowiedziałam się, że to z mojej winy wszędzie panuje głód, a ludzie masowo umierają w cierpieniach.

5.jasną, księżycową nocą znów wpatrywałam się w stronę lasu. robiłam to codziennie, z drżeniem

piersi wspominając kochanka, który odszedł. nagle irracjonalnie wyczułam, że ktoś zawitał do mo-jej celi. nie wiem, jak to było możliwe, gdyż od dziesiątek lat byłam szczelnie zamurowana solidną średniowieczną zaprawą murarską z dodatkiem jajek.

na środku komnaty - w świetle aureoli - stanął dziwnie wyglądający mężczyzna. musi cudzozie-miec, gdyż był odziany w egzotyczne, zamorskie stroje. miał tak niespotykanie czyste lico.

- idioci! - krzyknął bez powitania. - Zamknąć mnie na noc w wieży! mnie! Zupełnie tak, jak tę babę ze starej legendy, co to ją tu podobno wsadzili przed wiekami. ja jej tam było…? rozalynda?

drgnęłam na dźwięk swojego imienia. wydawało się, że przybysz nadal mnie nie dostrzega, co było przecież raczej niemożliwe, gdyż księżyc stał dziś na bezchmurnym niebie w całej krasie. przylgnęłam ciałem do muru, nic z tego, co się dzieje, nie rozumiejąc.

- i jak w takiej zimnej klitce można było wegetować? - dziwił się przybysz. - bez centralnego i klimy, bez podgrzewanych siedzeń i suszarki do ręczników? i bez papieru toaletowego! jak się tu myć, gdy można było dostać zaraz zapalenia płuc z powodu zimnej wody z rzeki? chociaż… zdaje się, że wtedy niemyjcy nie dokonywali ablucji zbyt często.

przybysz podrapał się w zamyśleniu po niebiańsko gładkim podbródku.- ależ wtedy musiało nieźle cuchnąć… - kontynuował. - pewnie ta laska była jakąś bogatą

dziewczynką, tylko coś tam przeskrobała i jej facet ją tu zamknął. po części to nawet rozumiem tego kola, bo baby to potrafią czasem nieźle zaleźć za skórę… ale żeby taką niemytą laseczkę sadzić w łóżku, to już jednak lekka przesada normalnie - wzdrygnął się wielce.

Z niedowierzaniem słuchałam tego, co prawił. mówił niby po naszemu, ale nie pojmowałam znaczenia wie-lu słów, które wypowiadał. jego nadnaturalne pojawienie się w wieży miało niezaprzeczalne znamiona cudu.

Page 39: Herbasencja - Sierpień 2015

39Sierpień 2015

- chyba nie miała tu źle, ta… rozalynda. widoki lepsze, niż z niejednego trzypoziomowe-go apartamentu za gruby szmalec na raty kupionego, tylko ten smród. - mówiąc to zacisnął mi-mochodem dwa palce na swoim pięknym nosie. - a jak smród i brak higieny, to… brudne zęby! - wykrzyknął z odrazą. - przecież nie wynaleźli jeszcze wtedy dentysty! biedni ludzie…

wyszczerzył w uśmiechu swoje niewiarygodnie białe - niczym świeży, zimowy śnieg - zęby. wydały mi się tak proste, czyste i idealne, że nie mogłam oderwać od nich oczu. nawet na świętych obrazach nigdy takich nie widziałam. to musiał być anioł, zesłany z nieba, w odpowiedzi na moje coraz większe umartwienie.

- umarłbym tu już pierwszego dnia od tego całego syfu i chorób, a moje gardło nie wytrzymałoby chłodu i kimania na gołych kamulcach. jaka tu może panować temperatura zimą? i na dodatek nie-myty kowal, rwący zęby bez znieczulenia, jako opcja. masakra normalnie!

Zaczął chodzić w kółko, aż wreszcie krzyknął ze złością:- Kurde, jak nic przez tych głupków spóźnię się jutro do serwisu z moim maserati!nie byłam zdolną do wykonania żadnego ruchu. dopiero w środku nocy, gdy cudzoziemiec zasnął snem

twardym, powolutku zbliżyłam się do łoża, na którym spoczywał. Z jego kaftana wypadł na podłogę mały, twar-dy przedmiot, na którym było napisane: prZepuStKa. poniżej widniał dość tajemniczy, kolorowy herb i mały, lecz bardzo realistyczny obrazek z podpisem: bolesław męski. uprawnia do korzystania z wejścia dla vip-ów.

naraz mój nieziemski gość otworzył oczy.- aaa! - wykrzyknął trwożliwie. - nie pochylaj się nade mną, ty brudna czarownico!- aaa! - przeraziłam się nie na żarty.- a fuj, jakaś ty zarośnięta.- Słucham?- i na dodatek ten nieświeży oddech i czarne zęby! - drżał, stojąc oparty strachliwie o mur w na-

jdalszym rogu wieży. - powinnaś używać chociaż płynu do płukania ust, który zawsze niezawodnie odświeża, niczym powiew wiatru pod spódnicą. bo tak, to nikt na ciebie nie poleci, mała.

niesamowity blask jego białych zębów doszczętnie zawrócił mi w głowie. Z bezbrzeżnie wielkiej samotności zaczęłam błagać:

- pocałuj! - nie zdając sobie wcale sprawy, z tego co mówię, położyłam ostatki reputacji na jednej szali.- Spadaj, głupia wieśniaczko! to samo mówił mi niedawno facet z myjni. drugi raz nie dam się nabrać.- całuj! - krzyknęłam, rzucając się na niego pełna pasji.mężczyzna z wielkim przerażeniem skoczył na kratę, którą wyrwał i poleciał w dół do fosy wraz

ze swoją aureolą.to niechybnie nawiedził mnie anioł z nieba! bóg dał znak, że mnie kocha i jest przy mnie! Zauro-

czona wspomnieniem śnieżnobiałych zębów przybysza, przez resztę nocy trwałam w dziwnym stanie podobnym do snu na jawie. wcale nie spostrzegłam, kiedy zapiał pierwszy kur i zaczęło dnieć.

burzenie muru, wywlekanie z celi, obcinanie warkocza, krępowanie sznurem i ciągnięcie końmi też było dla mnie niczym sen. nie poczułam nawet bólu brutalnego nabijania na pal.

nie słyszałam też - bo i jak - odbywającej się podczas egzekucji mężowskiej rozmowy z biskupem:- Konia i niewiastę trudno dostać ze wszystkimi cnotami…- masz rację, imć szlachetny panie rodrygo, który tak wspaniałomyślnie wspierasz swoimi hoj-

nymi darami Kościół - naszą matkę jedyną - rzekł przedstawiciel władzy duchownej. - a tak na marginesie - pochylił się do władcy - zadała się, obłąkana, z siłami ciemności. gdy wyzionie ducha jej ciało trzeba będzie spalić, zetrzeć na proch i rozrzucić na cztery wiatry. wierzmy, że zło, głód i przekleństwo oddalą się wtedy od nas. obyśmy tylko znów znaleźli łaskę w oczach boga.

obaj marzyli już o wystawnej uczcie, mającej odbyć się zaraz po zachodzie słońca.

Koniec

dobra cobra1 maja 2014

Page 40: Herbasencja - Sierpień 2015

40 Herbasencja

Mirosław sądej(mirek13)- rocznik 64, to będzie dobry rocznik – mówili starzy winiarze, dopóki nie zobaczyli grona z dnia trzynastego, z godziny trzyna-stej, objawionego w piątek. i skwaśniało to dobrze rokujące wino. Lubi pisać i mówić prostym, współczesnym językiem, z nutą humoru, zabarwionego goryczą, zrozumiałym dla zwykłego od-biorcy. Z wykształcenia jest historykiem (histerykiem) typu sien-kiewiczowskiego, toteż szabelkę wołodyjowskiego przedkłada nad sztylet gombrowicza. ukończył również awF, aby naukowo i sprawnie uciekać przed wielbicielami jego talentu. jak na razie to potencjalni wielbiciele (i wielbicielki) uciekają przed nim. pe-symistyczny optymista lub odwrotnie – już nie pamięta. ma na-dzieję, że jaszcze kiedyś wszystkim pokaże...

obyczajowesłaby AniołKiedy spotkasz wariata wiedz, że spotkałeś swoje alter ego. uwięzione w głowie kajdanami wy-

chowania, konwenansów, zasad i siły woli. nigdy nie wiesz, jaka jest wytrzymałość tych okowów, co się musi stać, żeby pękły. i wtedy stajesz się tym, kim byłeś dziesiątki tysięcy lat temu. pół–zwierzęciem, myślącym tylko o jedzeniu, kopulacji i przetrwaniu.

wypracowane przez cywilizację trybiki pracują bez zgrzytów. Spożywasz posiłek sztućcami, potrzeby fizjologiczne załatwiasz w miejscach ustronnych i do tego przeznaczonych; chodzisz w butach i myślisz o zmianie samochodu. i nagle coś (ktoś) wsypuje piasek w te trybiki...

jaki piasek z pustynnych samumów dostał się w mój mechanizm i spowodował, że spakowałem walizkę i przeprowadziłem się do znajomego, który mieszka samotnie w małej chałupie? Zostawiłem żonę, dzieci i dom. andrzej pił od miesiąca, więc jako zadeklarowany alkoholik dołączyłem do nie-go z prawie religijną ekstazą i nabożnym skupieniem. i się zaczęło. Skończyło po miesiącu policją i karetką, która zawiozła mnie tu, gdzie jestem.

***

ubrany w szpitalną pidżamę dziadek przemierzał drobnymi kroczkami gejszy korytarz oddziału. Zawsze boso. w zasadzie ślepy, macał ściany, przedmioty, dotykał ludzi obmacując twarz. czułem wtedy dreszcz obrzydzenia, ale się nie wycofywałem. Żal mi było staruszka. Zarośnięty, z martwą twarzą i porzucony przez rodzinę, wędrował korytarzem dzień i noc. Kiedy natrafiał na przeszkodę, odwracał się jak te japońskie roboty dochodzące do ściany. Zwrot i bezmyślnie wybrany nowy kierunek. był nieodłączną częścią pejzażu szpitalnego korytarza jak konie na obrazach Kossaka. może szukał jakiegoś określonego kształtu? ulubionej lampy albo ukochanych rysów twarzy. co pozostało w zasypanej piaskiem maszynie zwanej mózgiem?

chodziłem z nim całą noc, czekając na wyzerowanie. przywiozło mnie tu pogotowie w asyście policji po zgłoszeniu przez magdę mojej próby samobójczej. ostra psychoza w ciągu alkoholowym. Zdesperowana dziewczyna, z którą komunikowałem się tylko przez internet (do domu bym jej

Page 41: Herbasencja - Sierpień 2015

41Sierpień 2015

nie wpuścił), wbrew mojej woli postanowiła mnie ratować. Kiedy jeszcze byłem przytomny i sam chciałem sobie pomóc, jeździłem po szpitalach prosząc, aby mnie przyjęli, bo się nie zatrzymam – to nie. procedury. muszę być wyzerowany. alkoholik, który dobrowolnie przejdzie przez piekło zespołu odstawienia!? odmowy przyjęcia oprawię kiedyś w ramki i powieszę nad kominkiem. jeśli będę go miał.

teraz musieli mnie przyjąć, choć miałem trzy i pół promila, ale zamknęli na oddziale psychia-trycznym o zaostrzonych procedurach i czekali na zero na alkomacie. Szaleństwo ciała i umysłu. waliłem głową o ścianę, klęczałem na podłodze, zwijając się jak robak na haczyku, wsadzałem gorący łeb pod kran z zimną wodą. wewnątrz przypominałem meduzę, wyrzuconą przypływem alkoholowego morza na brzeg trzeźwienia. Każde włókno mięśni wyło, a potem, w miarę ubywania promili, zaczynało taniec, przypominający pląsawicę świętego wita. drgały mi usta, nogi, język, oczy. Każda część ciała żyła jakby własnym życiem.

dziadek dreptał obok. czasami potykał się o mnie i badał rękami co to za przedmiot przeszka-dza mu w wędrówce. odchodził zniechęcony. nie byłem tym, czego szukał.

w ogóle nie byłem.

***

Z magdą to dziwna historia. pół roku temu jechałem trzydziestką do centrum. przystanek i na-przemiennie wylewająca i wlewająca się fala spoconych ludzi, przystanek – fala, przystanek – fala. ulica Żytnia, fala i ona. wysiadła i stoi na wprost okna, przy którym siedzę. śliczna. w wąskich, bladoniebieskich dżinsach, turkusowej koszulce. Krótkie włosy w pasemkach, z grzywką zaczesaną na bok. delikatny owal z wyraźnie zaznaczonym podbródkiem. wąskie, pięknie wykrojone usta. Z uszu zwisały kolczyki na srebrnym łańcuszku, zakończone kamieniem w kolorze bluzki.

Stoi i patrzymy sobie w oczy. mija chwila, trzaskają zamykane drzwi i autobus rusza, a ja zrywam się i biegnę do przodu.

– panie kierowco! ja też wysiadam!– coś pan zasnął? – warknął poirytowany, ale zahamował i otworzył drzwi. wyskoczyłem jak

z procy. byle jej nie zgubić. boże, nie daj mi jej zgubić w tym tłumie obojętnych figurek, goniących za jakimiś nieistotnymi dla mnie sprawami. istotna była tylko ona.

Stała w tym samym miejscu. Zamyślona, jakby nieobecna myślami i nie zważająca na potrącających ją ludzi. teraz dopiero doszło do mnie, co ja właściwie zrobiłem i co mam powiedzieć. nie jestem jakimś zawodowym rwaczem i zagadywanie obcej kobiety na przystanku nie jest moją najmocniejszą stroną.

podszedłem powoli i dotknąłem delikatnie jej ramienia. ocknęła się i spojrzała na mnie. coś na kształt uśmiechu przemknęło jej po wargach.

– prze...przepraszam, że zaczepiam, ale... – straciłem koncept.– tak, słucham? – wyraźnie się uśmiechała!– nooo, zobaczyłem panią przez okno, no i.... i bardzo mi się pani spodobała – wyrzuciłem

z siebie z trudem i odetchnąłem. poszło.przyglądała mi się uważnie. patrzyła w oczy. nagle wyciągnęła rękę.– magda jestem.– piotr – ująłem jej dłoń i przebiegł mnie dreszcz. wspaniały dotyk jej miękkiej skóry. – może

usiądziemy na chwilę? tu jest bistro.Zawahała się przez chwilę.– dobrze. chodźmy.i tak zaczęła się wielka i trudna miłość w moim życiu. ona mężatka i dzieci. ja żonaty i dzieci.teraz ta dziewczyna chciała ratować mi życie. Zwijając się na tym korytarzu, nienawidziłem jej.

***

Page 42: Herbasencja - Sierpień 2015

42 Herbasencja

istniał kiedyś jedwabny szlak. Karawany przemierzały tysiące kilometrów przez góry i pustynie, przewożąc w jukach cenne bele materiału i kruchą, chińską porcelanę. narażone na napady bandy-tów i koczowniczych plemion, sprzedawały swój towar w europie na wagę złota.

a jak wygląda alkoholowy szlak? może mieć kilkaset metrów do najbliższego sklepu, ale najeżony jest równie trudnymi przeszkodami terenowymi i zgrają rozbójników.

resztki wstydu nie pozwalały mi chodzić w dzień po zakupy. andrzej ma zaawansowaną poli-neuropatię i straszno–śmiesznie jest patrzeć jak chodzi na sztywnych nogach. jak idzie na tych szczudłach pod górę z siatką pełną pustych butelek. te kilkaset metrów pokonywał w około czterdzieści minut.

rozbójnicy to sąsiedzi, pilnie śledzący zza firanek poczynania innych, aby jak najszybciej przekazać wieści na całą dzielnicę oraz sępy, czyhające na darmowy napitek. dlatego nie chodziłem w dzień. Zgrzytający trybik cywilizacji i wychowania nakazywał mi nieujawnianie się, codzienną kąpiel i golenie, choć trzęsące ręce powodowały coraz więcej ran. chodziłem nocą na orlen. Z kilometr. też pod górę, ale mój stan zdrowia jest dużo lepszy niż andrzeja, toteż pokonywałem trasę prawie biegiem, gnany potrzebą natychmiastowego uzupełnienia życiodajnego płynu. poza tym w nocy chłodniej, a panowały niemiłosierne upały. wracałem wolniej. wypijałem z gwinta pół butelki, w trzewiach rozlewało się rozkoszne ciepło; po chwili przenoszące się z żołądka ożywcze impulsy uspokajały ręce i mózg. w drodze powrotnej mogłem pozwolić sobie na podziwianie rozgwieżdżonego nieba, szukając konstelacji i układając wiersze.

czasami była to droga z przygodami. wypiłem za budynkiem życiodajne dwieście gram, kiedy zaczepiła mnie elegancka blondynka w jasnokremowym kostiumie. tak na oko około czterdziestki. w świetle ulicznej latarni wyglądała kusząco i niezwykle atrakcyjnie. pachniała dolce galbaną i łyskaczem.

– tak z gwinta? – zapytała.– pani z policji? bo jeśli nie, to będzie pani łaskawa się nie wtrącać.podeszła bliżej.– nie wyglądasz na żula pijącego z flaszki o drugiej w nocy – obcesowo przeszła na ty.jasne. wykąpany, przebrany (pranie nastawiałem raz na trzy dni w andrzeja pralce), ogolony

i wybalsamowany, oszukiwałem świat i siebie, że jestem normalnym facetem.– to moje hobby. jedni łowią ryby, a niektórzy walą pod cpn–em flaszki w nocy.przyjrzała mi się uważniej. w kamieniu zawieszonym na łańcuszku na jej szyi zamigotało. miała

głęboki dekolt i widać było podniecający przedziałek między jej piersiami.– pokłóciłam się strasznie z partnerem. podwieźć cię? – dotknęła mojego policzka.co będę szedł na piechotę. poza tym mogę wziąć więcej piw jak jest transport. Fakt, że piła nie

miało dla mnie żadnego znaczenia. to jej problem.dom andrzeja usytuowany jest pod lasem, zamienionym na park. Zatrzymała się małej zatocz-

ce. Zerżnąłem ją na masce jej bmw. nie miała twarzy magdy, jej głosu i zapachu, ale miała to, czego samiec potrzebuje od samicy. właściwą i atrakcyjną anatomię.

informacja o modelu i kolorze tej wypasionej bryki nic do sprawy nie wnosi. do sprawy nato-miast ma znaczenie informacja, że dostałem na odchodne butelkę jacka danielsa. Hojność prawni-czek (zdążyła mi to powiedzieć) nie zna granic. podobnie jak ich pazerność. na seks też.

a potem nastąpiło załamanie alkoholowego szlaku w ciekawych okolicznościach...

***

detox. dzień pierwszy.około piątej oddział budzi się do życia. o ile istnienie wielu jego pensjonariuszy można nazwać

życiem. wychodzi mała babuleńka. Siwe włosy, rozwichrzone we wszystkie strony. Krótkawa ko-szula nocna. pod pachą ściska ogromną, elegancką, czerwoną torebkę i idzie do łazienki. jakie skarby może trzymać babcia w takiej pięknej torbie? Zdjęcia kochanych wnuków i akt notarialny kwatery na cmentarzu? otwiera drzwi, ale rozmyśla się, przykuca na korytarzu i sika. mocz rozle-wa się po podłodze, mokra koszula. babcia wyciąga z torby fajki, przypala i idzie na palarnię.

Page 43: Herbasencja - Sierpień 2015

43Sierpień 2015

dziadek krąży.wychodzi facet. tak ze 30 lat. Staje przede mną na baczność i salutuje.– panie poruczniku. Kapral nowakowski prosi o pozwolenie zapalenia papierosa – po chwili

pochyla mi się do ucha i konfidencjonalnym szeptem pyta – masz szluga? głośno nie mówię bo zaraz cię obskoczą. damy radę. byłem w afganistanie.

biedaku. może ty i byłeś w jakimś stanie, ale najpewniej upojenia. niemniej gada w miarę do rzeczy, wprowadzając mnie w świat oddziału. podstawowa waluta to papierosy. Za nie można mieć tu wszystko. poczynając od dupy, kończąc na flaszce wciąganej na sznurku przez kraty na palarni. należy bezwzględnie opędzać się przed natrętami, próbującymi wyłudzić chociaż kilka machów. ta z czerwoną torebką to była pracownica służb specjalnych. Za dużo wiedziała i zrobili z niej wariatkę. ściska przy sobie kompromitujące dokumenty, dlatego nie rozstaje się z torbą. a ta wy-golona na łyso dziewczyna...

Słucham jednym uchem, bo w środku mam galaretę. Z przodu głowy kłębią mi się czarne myśli konsekwencji tego, co zawaliłem przez ten miesiąc – terminy, praca, rodzina, magda. nie mam telefonu ani laptopa. nie mam z nikim kontaktu. dziewczyna nawet nie wie, gdzie mnie zawieźli.

trzęsie mną strasznie. godzinę temu miałem jeszcze jeden promil, to nic mi nie dadzą. czekają, a ja wariuję. mam łóżko z pasami w pokoju pod specjalnym nadzorem. Za szybą pielęgniarka cały czas monitoruje sytuację. pozwalają mi chodzić, bo nic widocznego się ze mną nie dzieje. Kurews-ko–mistrzowska szkoła oszustwa. pod koniec maratonu miałem już omamy. padaczka występuje ewentualnie dopiero w trzeciej dobie po odstawieniu. ale mogę dostać napadu szału, więc są przy-gotowani. a ja trzymam resztką woli mózg i ciało na uwięzi poprawności. jak długo?

dziadek krąży.potężny kuksaniec w bok przywraca mnie na chwilę do rzeczywistości. przechodząca obok ko-

bieta ma wywalony na wierzch język. już mam się wydrzeć, ale widzę, że tak samo trąca wszyst-kich mijanych, drzwi, ściany, parapety. oczy ma nieprzytomne, pokryte jakby bielmem. Kogo szu-kasz, kobieto? może w normalnym świecie własnej psychiki byłaś nauczycielką i rozdawałaś takie kuksańce swoim niegrzecznym uczniom? coś odebrało ci największą wartość człowieka – jego osobowość z wiedzą i pamięcią, a pozostał ci odruch dawania sójek. pieprzone życie. ni stąd, ni z owąd przypomniał mi się tytuł książki przeczytanej dziesiątki lat temu – „jeździec bez głowy” Thomasa reida. pełno tu jeźdźców bez głowy.

mija godzina za godziną. wypaliłem już całą paczkę. poznałem na palarni rzeszę paranoików, schizofreników, psychotyków i innych –ików. większość podleczona, zachowywała się normalnie. gdyby nie dziwnie formułowane zdania, natręctwa jednego tematu czy nagłe zwroty, nie domyśliłby się nikt, że coś im jest. w kiblu natrafiłem na kopulującą parę. młoda dziewczyna o długich, kru-czych włosach i delikatnej buźce i zarośniętego gościa około pięćdziesiątki. ona trzymała się zlewu, a on ją posuwał od tyłu.

Zaraz mnie rozerwie.dziadek krąży. o 11 jest zero! panie, jesteś miłosierny pozwalając mi przetrwać 16 godzin jako jeździec bez

głowy. dostaję zastrzyk relanium i czekam, wędrując z dziadkiem i innymi duchami. ee tam. nic. trzęsie dalej. nerwy wibrują jak struna skrzypiec na najwyższym c. po dwóch godzinach drugi zastrzyk. wędruję dalej, żrąc się z myślami, zbierając kuksańce od „chyba nauczycielki” i dymiąc jak stary parowóz wjeżdżający pod górę. Sto razy kładłem się na tym łóżku z czekającymi tęsknie pasami i sto razy zrywałem się po minucie. Zimny, śmierdzący pot oblewa mnie co chwila. narastająca wata w mózgu nie wypiera czarnych jak smoła myśli. jest jeszcze gorzej. tylko czarne pozostają. ginekolog wziernikowy od tej czarnej dziewuszki z kibla ma smartfona i na palarni za-podaje muzykę. jest w moim wieku, to lecą stare, dobre kawałki genesis, deep purple, black Sab-bath czy oldfielda. jakoś nieco lżej jest, słuchając własnej, trzeźwej młodości. marzę, żeby usnąć. nie spałem już od wielu nocy. Krótkie, najwyżej półgodzinne drzemki na granicy snu i jawy, kiedy te dwa światy całkiem mieszają się ze sobą, nie przynosiły żadnego wypoczynku.

Page 44: Herbasencja - Sierpień 2015

44 Herbasencja

trzeci zastrzyk. przytłumiony, krążę dalej z niezmordowanym w swych poszukiwaniach, dziad-kiem. Kładą mnie w końcu przymusowo, bo podłączają kroplówki. płynie w żyły zbawcza glukoza, elektrolity i sól fizjologiczna. to dobrze, tylko ten przymus leżenia. ocipieję. tęsknię za dziadkiem – wędrowniczkiem.

wieczór. po kolejnej iniekcji nie wiem już czego, mózg przypomina pomotany kłębek wełny, ale czarne chmury są. ustępuje drżenie ciała. odłączony od rurek idę po ścianie na palarnię. trwa tam zażarta dyskusja o awanturze, jaką wywołał po południu jakiś psychotyk, domagając się wyjścia na żądanie. nawyzywał ordynatora i personel od chujów, kurew, cip, złodziei (ukradli mu podob-no pieniądze) i skurwysynów. ponieważ nie jest ubezwłasnowolniony, wypisali go. przed chwilą (jest dwudziesta pierwsza) przywiozła go policja nawalonego jak messerschmitt, pokrwawionego i szalejącego. Kogoś napadł i pobił. odesłali go do innego szpitala. dyskusja koncentruje się wokół problemu: powinni przyjąć (mimo wypisu na żądanie) w takim stanie czy nie?

wyruszam z dziadkiem w drogę. nic mnie nie może zmusić do spania...

***

alkoholowy szlak załamał się w trzecim tygodniu. dom andrzeja jest podzielony na dwie części. jeden pokój jest jego, a dwa pozostałe należą do jego matki, która wprawdzie mieszka gdzie indziej, ale to jej są dwa pokoje w których urzęduję. właśnie wróciła od córki z Francji, no i jest pytanie: co zrobi z dzikim lokatorem?

uf, okazała się osobą niezwykle empatyczną. na widok dwóch zmaltretowanych zwłok (andrzej wygląda tragicznie, ja, choć się pilnuję z higieną, to trochę spuchłem i schudłem), zabrała się za sprzątanie, mycie, zmianę pościeli i koszenie trawy wyrosłej na pół chłopa). nie powiedziała mi ani słowa (szczególnie tego jednego: „spierdalaj”). poprzedniej nocy, wiedząc że przyjeżdża, sam nie-co ogarnąłem kuchnię i wyrzuciłem na sąsiednią, pustą działkę ze trzydzieści butelek. ugotowała ogromny gar krupniku na żeberkach. andrzej nie je, ja żarłem jak świnia z koryta.

tak błogo i bezpiecznie rozpoczęty dzień skończył się jednak awarią. Z ostatniej, szczudłowatej wyprawy mój współtowarzysz niedoli (albo radości chlania, jak wtedy uważałem), wrócił z kolegą i dwoma dziewczynami. Siksy. najwyżej ze dwadzieścia lat. nie znam, więc nie z osiedla. nawet niebrzydkie, a może moje wyczucie piękna zmieniło się przez te trzy tygodnie. w końcu tylko kro-wa nie zmienia poglądów. Szczególnie, jeśli pije destrukcyjnie przez trzy tygodnie.

nie wdając się jednakże w dywagacje z zakresu teorii piękna, wylądowałem z dziewczynami w części porządnej domu (czyli w pokojach matki andrzeja). panowie zostali, konsumując ambitnie przyniesioną żytniówkę (oczywiście wcześniej pociągnąłem pięć gulgów, czyli dokładnie dwieście gram). opis zajęć w podgrupie sobie daruję, w końcu nie piszę scenariusza do filmów porno, ale istota problemu wyszła po wyjściu całej trójki.

wspólne pieniądze trzymaliśmy w tekturowym pudełku w pokoju andrzeja. teraz było puste. Zniknęły nasze telefony i mój plecak, leżący w przedpokoju. bogu dziękować, że laptop i portfel były w pokoju, gdzie trenowałem sprężyny łóżka. Koleś obrał nas z tego, co było w drugiej części domu.

co robić? Została mi tylko karta, ale do bankomatu jest ze trzy kilometry. nie ma po kogo zadzwonić, bo nie ma telefonu. nadludzkim wysiłkiem pijanego mózgu udało mi się skontaktować z korporacją taksówkową. od tej pory alkoholowy szlak podrożał jak ta chińska porcelana, do-wieziona z trudem do europy. przyjeżdżał taryfiarz na internetowe zamówienie, brał moją kartę zbliżeniową i robił nam zakupy. wszystko dlatego, że andrzej już nie może chodzić, a ja w dzień nie wyjdę. Zawziąłem się i już. Zresztą, wygoda przeważyła szalę nad rozsądkiem.

Zaczynam mieć omamy. widzę magdę koło siebie, rozmawiam, kocham się z nią, czytam jej maile, by za chwilę otrzeźwieć w mokrych spodenkach. podbiegam do laptopa. nie ma żadnych wiadomości, to piszę. wyznaję jej miłość, by za chwilę wyrzucać ze swojego życia. po dziesięciu minutach nie wiem, czy napisałem coś naprawdę, czy mi się tylko śniło. mówię do niej, deklamuję zapadłe w robaczywej pamięci wiersze Staffa czy tuwima, a po chwili zdumiony stwierdzam, że

Page 45: Herbasencja - Sierpień 2015

45Sierpień 2015

jest noc i gadam do falującej w lekkim przeciągu firanki. nie wiem, jaki jest dzień i miesiąc. wtedy ratujące pięć gulgów i odrętwienie zahaczające o mistyczny stupor buddy.

***

detox. dzień drugi.w zasadzie nieprzespana noc. bez trzęsawki i tragedii, ale na wyłączonym mózgu. no, może nie

całkiem, bo myśli o tym co nawywijałem, cały czas pracują destrukcyjnie. nogi mnie już bolą od tego łażenia, a płuca od palenia co piętnaście minut.

rano obchód i zalecona kolejna porcja kroplówek i zastrzyków. boli mnie już dupa. relanium ma oleistą konsystencję, więc rozpiera się nieprzyjemnie pomiędzy tkankami. Leżę i próbuję czytać, ale to jeszcze nie ten czas. jedyna atrakcja to, szalejący w sali specjalnej naprzeciwko, młodzieniec po dopalaczach. przywiozła go policja po interwencji rodziny. ganiał z nożem domowników, a teraz rozwalił drzwi izolatki i wypadł na korytarz. obserwuję wszystko przez tę panoramiczną szybę dyżurki pielęgniarek. wpadło dwóch rosłych pielęgniarzy, zapięło w pasy, a pielęgniarka, nie certoląc się, dała przez ubranie zastrzyk. nie wiem, co dostał, ale chłopak momentalnie zwiotczał i odpłynął. ciekawe, czy coś się śni na takim rejsie chemicznym.

próbuję wstać i przejść się ze stojakiem, ale krew natychmiast cofa się do rurki wenflonu i zatyka kroplówkę. masakra teksańska piłą mechaniczną.

dopiero po południu mnie odłączają, więc powoli idę na palarnię. Hurra, jest dziadek. Spotykam go za rogiem, jak obmacuje kaloryfer. w pomieszczeniu odbywa się wręcz przemysłowa produkcja papierosów, gra muzyka ze smartfona. na środku tańczy para – łysa dziewczyna z twarzą jakby po poparzeniu i rudzie-lec w piżamie. pod zakratowanymi oknami siedzą pacjenci, zastanawiając się, co będzie dziś na kolację i kto ma nocny dyżur. jest niby–nauczycielka i czerwona torebka. te rozważania są niezwykle ważne, bo nie-które pielęgniarki rozganiają towarzystwo po dwudziestej drugiej, a inne pozwalają na swobodną imprezę.

wracam do sali, a tu dziadek leży na korytarzu. podchodzę bliżej – liże podłogę. rany boskie, idę szybko do dyżurki.

– Siostro, coś się dzieje z dziadkiem. Leży i liże podłogę!uśmiechnęła się.– niech się pan nie przejmuje. to normalne – idiotycznie to zabrzmiało. – jak mu się wydaje, że

widzi jakiegoś śmiecia, to tak robi.wyszedłem. nad dziadkiem stał chłopak, który leżał w sali obok. uzależniony od „tramalu”

i „oddechu boga”. mózg jak rzeszoto. bełkotał w zasadzie, a nie mówił. Kiwałem głową potakująco, kiedy się do mnie zwracał, kompletnie nie wiedząc o co chodzi.

Stał na dziadkiem i pluł na niego.ożesz, kurwa mać! doskoczyłem do gościa i z całej siły walnąłem go w klatę. poleciał na ścianę

aż głucho jęknęło.– ty skurwielu! co robisz?– ychyyy. booo... buuuuty – zabełkotał.Z dyżurki wyszedł pielęgniarz. trząsłem się cały. mięsień na policzku powodował jakiś dziwny

tik–skurcz. chłop wziął mnie pod ramię i zaprowadził na salę.– niech się pan uspokoi. „tramalik” pluje często na pacjentów. na nas zresztą też. niedługo ma

być przewieziony do domu opieki. nic już z niego nie będzie. Zaraz przyjdzie siostra...dostałem dziś już chyba piąty zastrzyk. dał mi radę. usnąłem snem sprawiedliwego – pokonanego.

***

Zasłony są zaciągnięte, ale nie obchodzi mnie już, czy jest dzień, czy noc. jesień czy zima. chyba dzień, bo widzę otaczające mnie przedmioty; meble, łóżko, fotel, laptop. to czwarty tydzień nasze-go kopania się z koniem, czyli alkoholem.

Page 46: Herbasencja - Sierpień 2015

46 Herbasencja

andrzej śpi. Zazdroszczę mu tej umiejętności przesypiania kilku godzin. Siedzę z butelką nie-dopitej „żytniówki” w ręce i spekuluję: wypić? to co będzie za dwie godziny? Zostawić na później? to co ja teraz zrobię? dylematy behawioralne starego alkoholika. wczoraj znalazłem na dnie torby 6 pastylek relanium. to resztka z poprzedniego odwyku, kiedy dostawałem, a już nie chciałem ich brać. wrzucałem je wtedy właśnie do torby. marzenie o śnie jest we mnie tak silne, że wziąłem wszystkie na raz. nawet oka nie zmrużyłem. do dupy z taką robotą.

wiem, jak się skończą te jałowe rozważania. Za pięć, góra dziesięć minut wypiję tą resztę. dla-czego? a dlaczego nie? tylko strach, co za dwie godziny. wezwę taryfę, ale musi przyjść moment, kiedy facet wróci mówiąc, że nie ma na karcie środków. co wtedy?

pocieram nerwowo tę butelkę i nagle wyskakuje z niej dżin. najprawdziwszy, w turbanie i w pozycji lotosu. ma wprawdzie nieco fioletowy, purchawkowaty nos i zmęczoną twarz, ale nie ulega dla mnie wątpliwości – dżin.

oddycham z ulgą. – witaj dżinie. przybyłeś pewnie, aby spełnić moje trzy życzenia. a więc po pierwsze...– poczekaj, poczekaj – uśmiecha się szyderczo. – jestem wprawdzie dżinem, ale żytniówki, a nie

twoim. to ty spełnisz moje trzy życzenia.Zbaraniałem.– tak, przyjacielu. to ty jesteś moim niewolnikiem, a nie odwrotnie. więc po pierwsze:

będziesz pił dalej.przełknąłem gęstą ślinę. gardło miałem suche jak pustynia gobi.– dobrze, ale dasz mi coś w zamian?– tak. Sprawię, że twoja butelka będzie zawsze pełna. a raczej ty to sprawisz. będziesz oszukiwał,

kłamał i wyłudzał. może potem będziesz kradł. może będą się zmieniać etykiety i kolor butelek. może pojawią się na nich skrzyżowane piszczele, a życiodajny płyn będzie miał kolor głębokiego fioletu. ale butelka będzie zawsze pełna. po drugie: nie opuścisz mnie aż do śmierci.

Kiwnąłem głową. alkoholikiem pozostaje się do końca życia. nigdy nie odzyskuje się kontroli nad piciem. Zresztą, kto wie, gdzie jest moja śmierć? może czeka już za rogiem domu? głupio sformułował swoje życzenie. można być alkoholikiem i nie pić. durny jest jak ta żytniówka.

– po trzecie... – nadstawiłem ucha – po trzecie, przestaniesz ją kochać.on wiedział i ja wiedziałem o kim mówi. Fala gniewu przeleciała mi przez głowę. musiał coś

zobaczyć w mojej twarzy, bo mina mu nieco zrzedła.– nie – wycharczałem.– jak to – nie? bez tego pozostałe są nieważne. możesz mnie opuścić dla niej. to nie fair. –

zapiał dyszkantem.wstałem na chwiejnych nogach i zamachałem rękami. ręce przeszły przez niego jak przez kłęby

tytoniowego dymu. obraz zafalował i zaczął się rozmywać.– co robisz?! – głos dochodził z coraz większej dali – tyle ci przecież dałem i obiecałem dozgonną

miłość, a ty wybierasz ją?przechyliłem butelkę i wypiłem resztę wódki. potem usiadłem przy laptopie i wysłałem do mag-

dy pustego maila. potem drugiego...

***

detox. dzień trzeci.Zaczyna być nudno albo ja powoli przystosowuję się do klimatu rodem z monty pythona

w połączeniu z „przerwaną lekcją muzyki”. może ja się tu po prostu nadaję? Krążę z armią „żyjących inaczej” po korytarzu, zaczynam wsiąkać w atmosferę, problemy i układy na oddziale. jak leżę pod kroplówkami (cały czas przepisywane w czasie obchodu porannego), mam odwiedzających nowych znajomych i nawet mamy wspólne tematy. Zastrzyki w dalszym ciągu robią w głowie watolinę. Słucham muzyki na palarni, gadam o jakiś pierdołach i żyję.

Page 47: Herbasencja - Sierpień 2015

47Sierpień 2015

świat (a raczej magda) przypomina jednak o sobie gdzieś z tyłu głowy. Zawisam wtedy na kra-tach okna wychodzącego na parking i czekam w napięciu. może podjedzie jakiś obcy samochód i ona wysiądzie? Spojrzy w górę i pomacha do mnie? czemu jej jeszcze nie ma? i choć wiem, że może teraz gotuje obiad i wita męża wracającego z pracy, to czekam. Zdziwiony jestem też, że żona nie waruje pod drzwiami oddziału, czekając na mnie, tylko pojechała z chłopakami nad wodę. jak to? a ja? jestem potwornym egoistą, który nie rozumie dlaczego nie sprawdza się teoria geocen-tryczna ptolemeusza, gdzie centrum wszechświata nazywa się piotruś. świat doskonale obywa się beze mnie. to boli. ten ból rodzi frustrację. ta frustracja rodzi depresję. ta depresja rodzi zapicia. Koło się zamyka. uroboros pożera własny ogon.

Konsylium medyków uznało, że nie ma już zagrożenia padaczką, mózg mam dostatecznie zryty przez psychotropy, a fizycznie nie przypominam zwłok w zaawansowanym stadium rozkładu, więc można mnie przenieść na salę ogólną.

nie zrobiła ona na mnie dobrego wrażenia. Staruszek przypominający warzywo, któremu pielęgniarki zmieniają tylko pampersy, wiecznie śpiący facet w moim wieku (pewnie leki) i młody chłopak (około dwudziestu pięciu lat), chyba po jakimś porażeniu mózgowym. w zasadzie jego mowa jest całkowicie niezrozumiała, chodzi trzymając się ciągle za jaja, ma adHd, bo ciągle pod-chodzi do mnie, coś bełkocze, bierze moje rzeczy, żeby je rozrzucać po całej sali. czasami siedzi na łóżku, kiwając się jak dziecko z chorobą sierocą i płacze, mówiąc ciągle jedyne słowo, które u niego rozumiem: mama. jego sytuacja paradoksalnie przywraca mi jednak wiarę w człowieka. rodzice są codziennie po parę godzin. matka myje go i karmi. ojciec wyprowadza na spacer. Leżę na łóżku obok i udaję, że czytam, obserwując kątem oka i słuchając jak do niego mówią, głaskają go i uspokajają. Że jutro też na pewno będą. i chłopak się uspokaja i zasypia. dopiero wtedy odchodzą. Siła rodzicielskiej miłości i przywiązania.

wieczorem życie towarzyskie przenosi się do palarni. muzyka gra, produkcja wre. czarna dzie-wuszka siedzi na kolanach swojego lekarza. iwona z nerwicą natręctw ciągle opowiada o gotowa-niu, wypiekach i przepisach. reszta podleczonych wspomina życie z tamtej strony krat, pobyty w różnych szpitalach, lekarzy, drobiazgowo analizuje swoje choroby. wsiąkam powoli w ten klimat. wtrącam się do rozmów, zabieram głos, dyskutuję. Zaczyna się robić normalny świat w nienormal-nym miejscu. albo odwrotnie.

dziadka widzę co jakiś czas przez szybę w drzwiach palarni, czyli wszystko jest o’key.w nocy kochałem się z magdą. czułem niemal fizycznie jej dotyk, wilgotne usta które dotykają

moich. tylko czemu szarpie mnie za głowę?! Zrywam się. nade mną stoi mój sąsiad – chłopaczyna. cieknie na mnie strużka śliny, która wisi mu u brody. Szarpie moją poduszkę wydając z siebie nieartykułowane dźwięki. drugą ręką trzyma mnie za dłoń. to taka jest wilgoć i dotyk magdy?

odprowadzam go na jego łóżko i nie śpię już do rana.nad ranem dziadek zmarł. nikt nie wiedział kiedy. czy odszedł we śnie (dostał na noc zastrzyk

uspokajający), czy obudził się i przymierzał do kolejnej wędrówki. teraz pewnie wyruszył już na szlak i z pewnością znajdzie to, czego bezskutecznie szukał tutaj.

podczas obchodu proszę o wypis na żądanie...

***

obudziło mnie z delirycznej półdrzemki walenie do drzwi i okna. co jest? wyszedłem z pokoju. andrzej spał snem sprawiedliwego alkoholika. na zegarku siódma. chyba wieczorem.

policja.– czy pan jest właścicielem domu?wzruszam ramionami.– nie, ale mogę właściciela obudzić. a o co chodzi?– ma pan jakiś dowód tożsamości? – starszy stopniem odpowiada pytaniem na pytanie.nic nie zrobiłem, to idę po portfel.

Page 48: Herbasencja - Sierpień 2015

48 Herbasencja

– piotr winczycki – patrzy na mnie i na zdjęcie – mamy zgłoszenie o pańskiej próbie samobój-czej. przyjechaliśmy sprawdzić.

– a wyglądam na trupa? – staram się być dowcipny. podły to gatunek humoru.– bez żartów. czy coś się z panem dzieje? mamy obowiązek sprawdzić po takim zgłoszeniu.nie pytam ich, kto zgłosił. wiem. puste maile były niczym innym jak wołaniem S.o.S. łączę jesz-

cze w zatrutym mózgu związki przyczynowo – skutkowe. magda umarła ze strachu, ale wcześniej zgłosiła przyczynę swojej śmierci na policję. Strach o mnie.

Siedzę na stopniach ganku i rozmawiam z nimi. Zgadzam się na wezwanie karetki i zawiezienie do szpitala. teraz chyba przyjmą, jak dojadę w takiej asyście i z takim zgłoszeniem. przyjeżdża karetka i jedziemy. i nie uwierzycie, ale wcale nie chcieli przyjąć! pani doktor na izbie przyjęć była opryskliwa i pouczyła mnie, że to ona skończyła psychiatrię i nie muszę jej mówić co mi jest. a kto ma wiedzieć lepiej co mi jest?! Zgadzam się potulnie na ten wpis o próbie samobójczej. może teraz? niechętna, oj niechętna jest pani doktor siksa. powinienem mieć zero, a tu alkomat wariuje.

w końcu wkurzył się policjant, który od godziny czeka na korytarzu na zamknięcie sprawy.– przyjmuje pani czy nie? jeśli nie, to proszę napisać odmowę i uzasadnić. ten pan pokazywał

mi dwie, które dostał wcześniej. bierze pani odpowiedzialność, jak coś się z nim stanie?burknęła, warknęła, drzwiami strzeliła i przyjęła. w ramach retorsji wylądowałem na pierwszym

piętrze oddziału psychiatrycznego o zaostrzonym rygorze.

***

– mieliśmy jeszcze pana parę dni potrzymać. chociaż z tydzień, skoro nie wyraził pan zgody na terapię...panie w niebiesiech! trzy miesiące temu wyszedłem ze szpitala w H., gdzie przez osiem tygodni

próbowali przekonać mnie jak bardzo alkohol jest be. i co się stało? ordynatorka jest bardzo miła i jest akurat specjalistką od uzależnień.– pani doktor. podejmę terapię, ale nie tutaj. jest takie miejsce gdzie pojadę. proszę mi tylko

wypisać skierowanie do szpitala w H.– czemu tam?– bo tam byłem już nieraz. tam się czuję dobrze i bezpiecznie. oddział jest otwarty i tylko ode

mnie zależy, co zrobię wychodząc na miasto. tam odpoczywam. tu nie.przyjrzała mi się uważnie.– dobrze. pojedzie pan?– tak.co jej będę jeszcze mówił. Że nie ma dziadka? Że czuję, iż jeszcze parę dni i stanę się taki sam

jak inni pacjenci? Że może wyjdę stąd zaleczony, ale jako nieustający kandydat na ich oddział?w H. się załamią. tyle razy ze mną pracowali i porażka po tak krótkim okresie. chyba jeszcze

nie nadszedł mój czas. może zresztą nigdy nie nadejść.Stoję przed budynkiem i się rozglądam. mózg na psychotropach pracuje jak zdezelowana siecz-

karnia. nie bardzo wiem, w którą stronę iść. dlaczego nikt na mnie nie czeka? aha – nikt nie wie, że wyszedłem. a nawet jakby wiedzieli?

Zarzucam torbę i idę przed siebie. jest godzina trzynasta. autobus do H. mam o trzeciej w nocy. trzeba się sprężyć i przeczekać tan czas nie idąc do sklepu.

uroboros znowu zaczyna pożerać własny ogon.

Page 49: Herbasencja - Sierpień 2015

49Sierpień 2015

Po-sto-słowieZwycięzcy

wyzwanie #37 - Pasożyt

istvan Vizvary(lakeholmen)Robaki

mam robaki. tuż pod skórą i głęboko w brzuchu, najwięcej jednak pod czaszką. Kłębią się tam śliskie, długie, obłe. wstrętne.

Szepczą różne słowa. gładkie i szorstkie, słodkie i gorzkie. im mocniej zatykam uszy, tym głośniej je słyszę. wypływają potem przez usta. cudze słowa z mojego krtani.

„jedną poproszę”, słyszę swój-ich głos.nie śmiem krzyknąć: „nieprawda, wcale nie chcę!”. byłbym niczym wariat, co sam sobie przeczy.pokornie wychylam palącą zawartość kieliszka, licząc naiwnie, że nie tylko mnie, ale i pasożyty otumani.jednak gorąco w żołądku tylko podnieca je i ożywia.„jeszcze!”, żądają rozweselone. i dostają.oby chociaż zdechły razem ze mną.

wyzwanie #39 – VooDoo

Bartłomiej Dzik(dziko)Powiązania kapitałowe

– ashcroft powinien konać z bólu – zapieklił się arcykapłan Samuelson, wymachując najeżoną szpilkami laleczką. – tymczasem rozbija się po wyspie kabrioletem i jeszcze przechwala, że przestało go łupać w krzyżu!

Figurka barona Samedi ożyła na ołtarzyku:– Samuelson, nie jęcz jak baba – rzekło bóstwo – tylko dobrze sprawdź dostawcę szpilek.arcykapłan miał odburknąć, że od lat bierze towar z tego samego źródła – chińskie, bo innych

nie ma, firmy Xi-Long. ostatecznie jednak ugryzł się w język i odpalił laptopa.– cholera! wszystko jasne – syknął chwilę potem. Xi-Long zachowała nazwę, ale od miesiąca jej

większościowym udziałowcem był koncern tao-wun, specjalizujący się – a jakże – w akcesoriach do akupunktury…

Page 50: Herbasencja - Sierpień 2015

50 Herbasencja

wyzwanie #42 – Kicia

Aleksander Litto-strumieński(Gorgiasz)

nazwali ją Kicia. była szczęśliwa, bo miała imię i brzmiało ono tak pięknie.Lecz czas pozwolił jej dostrzec okrutną prawdę, że dźwiękiem podobnym przyzywają te wstrętne,

miauczące stwory, a one przychodzą i dostają jedzenie, takie pyszne, świeżutkie, pachnące, od sa-micy stojącej najwyżej w hierarchii stada, która ją także karmiła, gdy wieczorem wracała z polowa-nia, niosąc w górnych łapach tobołki z pożywieniem. ale dawała je też tamtym. a to obce stado. i ukradło jej ukochane imię! to wina pierwszej! musi ją ukarać! przecież wyrosła i jest silniejsza – przejmie pozycję alfa.

błyszczące ślepia czarnej suki dobermana, objęły twarz wchodzącej do pokoju kobiety.

wyzwanie #44 – Mizerykordia

Aleksander Litto-strumieński(Gorgiasz)

minął podwórze, uśpioną w mroku sień, pokonał stromiznę schodów. wiedział, on ma te ka-mienie. musi je zdobyć.

Zerwał maskę z twarzy, niech stary wie, komu zawdzięcza cios łaski. Zbyt długo żył, jego czas się dopełnił.

ryzykował wiele, ale uznał, że warto. posiądzie skarb.Kordelas trzymał w dłoni. drugą ręką pchnął drzwi.- diamenty są moje - wychrypiał przekraczając próg.Siedzący w fotelu starzec spojrzał z nieukrywaną pogardą.- masz złą broń. a istniejesz tylko jako seria znaków na lśniącym ekranie, którego nawet nie

dostrzegasz. by mnie pokonać, tam właśnie musiałbyś odnaleźć właściwą. podpowiem, kluczem są sylaby. Spróbujesz? odważysz się wejść do innego świata?

Page 51: Herbasencja - Sierpień 2015

51Sierpień 2015

wyzwanie #45 – wydanie specjalne - w hołdzie stephenowi Kingowi

ewa Grześkow(Azazella)

pan mercedes jest piękny niczym antyczna rzeźba spod ręki mistrza. działa jak talizman przyciągając sukces i powodzenie. poznajcie też christine. christine zna odpowiedź na każde pyta-nie. jej słodki głos umili nawet czarną bezgwiezdną noc. razem stanowią wspaniałą parę.

(na plan wchodzi modelka. Szorty opinają jej pośladki a lateksowa bluzeczka ledwie przykrywa biust. Kobieta tańczy wokół pana mercedesa, ociera się o niego, głaszcze. uważaj carrie, christine bywa zazdrosna - słychać czyjś głos, niewidoczny tłum posłusznie wybucha śmiechem)

niczym lśnienie w głowach wszystkich odbiorców pojawia się myśl - oto spełnienie marzeń, oto nowy sens życia. to nowoczesny samochód z inteligentną nawigacją muszę go mieć!

wyzwanie #46 – „Pan tadeusz“ Juliusza słowackiego

Aleksander Litto-strumieński(Gorgiasz)

- polsko, ojczyzno moja... co za grafomaństwo! Kto to pisał!?- chwila panie, już sprawdzam. o, jest... jakiś Słowacki. juliusz. poeta niby.- i pewnie twierdzi, że z mojego natchnienia?- no... eee... oni tak wszyscy. - dyżurny anioł skrzywił się z niesmakiem.bóg westchnął ciężko, szarpnął białą brodę, podrapał za uchem.- Lepiej znajdź jakiegoś innego pismaka.- trudno będzie kogoś natchnąć na taką chałturę. dwanaście ksiąg według rozdzielnika.- dołóż, że na etat wieszcza się załapie.- gdzie ja drugiego takiego znajdę – jęknął skrzydlaty – tyle się nad tym napracowałem...- nie marudź. dorzuć wyjazdy zagraniczne i powodzenie u pań.- nieźle, sam bym się załapał.- apage satanas!anioł zniknął.

Page 52: Herbasencja - Sierpień 2015

Eksploracja kosmosu, obce formy życia, podstępy, zdrada, wyścig zbrojeń.

Darmowy e-book do pobrania z:http://www.beezar.pl/ksiazki/metastaza

http://wydaje.pl/e/metastazahttp://www.rw2010.pl/

Herbatka u Heleny gorąco poleca!

Marianna Szygoń METASTAZA

Page 53: Herbasencja - Sierpień 2015

53Sierpień 2015

PRoFiLe AutoRów:abi-Syn http://www.herbatkauheleny.pl/profile.php?lookup=39

anna onicHima http://www.herbatkauheleny.pl/profile.php?lookup=411aZaZeLLa http://www.herbatkauheleny.pl/profile.php?lookup=68

dobra cobra http://www.herbatkauheleny.pl/profile.php?lookup=495dZiKo http://www.herbatkauheleny.pl/profile.php?lookup=447

gorgiaSZ http://www.herbatkauheleny.pl/profile.php?lookup=639iZa t http://www.herbatkauheleny.pl/profile.php?lookup=610

KroLiKdoSwiadcZaLny http://www.herbatkauheleny.pl/profile.php?lookup=609KS_Hp http://www.herbatkauheleny.pl/profile.php?lookup=95

LaKeHoLmen http://www.herbatkauheleny.pl/profile.php?lookup=591marcin SZ http://www.herbatkauheleny.pl/profile.php?lookup=70mireK13 http://www.herbatkauheleny.pl/profile.php?lookup=560

poLLiter http://www.herbatkauheleny.pl/profile.php?lookup=625Simon aLeXander http://www.herbatkauheleny.pl/profile.php?lookup=613

SZara http://www.herbatkauheleny.pl/profile.php?lookup=602tomK http://www.herbatkauheleny.pl/profile.php?lookup=559

unpLugged http://www.herbatkauheleny.pl/profile.php?lookup=57

sKłAD: agata Sienkiewicz

FotoGRAFiA nA oKłADCe:adam Ladziński

wszystkie teksty zamieszczone w „Herbasencji“ są własnością ich autorów i podlegają ustawie o prawie autorskim. jeśli chcesz je

w jakiś sposób wykorzystać, musisz najpierw poprosić autora o zgodę.

„Herbasencja“ jest darmowym magazynem portalu www.herbatkauheleny.pl,

możesz go ściągać, rozprowadzać i czytać bez żadnych obaw ;)

www.heRBAtKAuheLeny.PL

stopka redakcyjna

Page 54: Herbasencja - Sierpień 2015