1
1
Wiosna. Wczesna, jeszcze le paty niegu, ale ju wieci soce i po
przeschnitych alejkach wok domu spaceruj matki z wzkami. Na szybie
klatki schodowej naklejona jest klepsydra, zawiadamiajca o
pogrzebie ktrego z mieszkacw domu. Mae jednopokojowe mieszkanie.
Jedn cian pokoju zajmujc metalowe szafy, zamknite na solidne kdki.
Nie ma dywanw, kilimw, rolin. Tylko te szafy i jeszcze duy st, pod
oknem ko oraz taboret zamiast nocnego stolika. Jeszcze akwarium, w
ktrym pywaj do gry brzuchami czerwone, due rybki.
2
Cmentarz jest paski, pusty. Jestemy wiadkami okazaego pogrzebu.
Nie interesuj nas obyczajowe szczegy uroczystoci ani fakt, jak
wiele w tym obrzdku zmechanizowano. Niski, korpulentny mczyzna w
szarym garniturze ma przygotowane na kartce przemwienie, ale wie
tak dobrze, co chce powiedzie, e nie korzysta z niej. Bdziemy
nazywa go Prezes, jak si potem okae, nie bez powodu.
PREZES:
... rodzin, ycie zawodowe, a moe i uczucia powici dla
szlachetnej pasji. Kto dzi wie, ile wyrzecze go to kosztowao. Kiedy
Korze bo tak nazywalimy go w Zwizku, pamitajc jego okupacyjn kart
dowiadywa si, e moe uzupeni bolesny dla niego brak kolekcji, nic
nie mogo go powstrzyma. Ani trudy podry, ani koszta, ani czas, ktry
trzeba byo powici. Korze rzuca wszystko i bieg zrealizowa swe
marzenia, swe nie zawaham si uy tego sowa w naszym gronie
podanie.
Najbliej grobu stoi dwch mczyzn. Jeden ubrany jest inyniersk
elegancj i wida, e, cho wiele ju osign wasnymi rkoma, wiele jeszcze
przed nim. Drugi, o kilka lat modszy, jest przeciwiestwem tamtego:
w zielonej wojskowej kurtce, w wysoko sznurowanych butach z dugimi,
opadajcymi na luno opuszczony szal jasnymi wosami i ywym,
inteligentnym spojrzeniem, moe troch nieobecnym. To synowie zmarego
poza nimi nie ma tu adnej rodziny. Oni sami odrniaj si od reszty
towarzystwa, poniewa stoj tu nad grobem i poniewa s duo modsi od
wszystkich pozostaych osb. Mimo powagi, nie wygldaj na
zrozpaczonych, opuszczonych nagle synw. Prezes, koczc swe
wystpienie, zwraca si do nich.
PREZES:
Chciabym, egnajc wybitnego naszego koleg, zdobywc jedenastu
zotych medali midzynarodowych i wielokrotnego wystawc, zoy rodzinie
wyrazy naszego serdecznego wspczucia i zadeklarowa pomoc, jeli
bdzie taka potrzeba. W imieniu wadz Polskiego Zwizku Filatelistw, w
imieniu przyjaci i konkurentw, i w swoim wasnym pochylam gow nad
trumn. egnaj, Korze.
Grabarze z niecierpliwoci oczekiwali koca przemwienia, teraz
zabieraj si do swojej roboty. Przed Jerzym i Arturem ustawia si
kolejka aobnikw.
3
Wrd identycznych blokw osiedla Artur i Jerzy nie bardzo mog si
zorientowa w topografii.
JERZY:
Byem tu... kilka lat temu... sidme pitro, to wiem.
Stoj bezradni. Artur dostrzega klepsydr przymocowan na drzwiach
wejciowych. Id w kierunku bloku.
4
Klucze s cztery, zamki trzy, jeszcze kdka. Bracia prbuj
przymierzy klucze do zamkw. Z kdk jest najprociej, nie ma
wtpliwoci. Kiedy je otwieraj, opada metalowa sztaba. Z dalszymi
kluczami nie bardzo wiadomo, co zrobi.
ARTUR:
Blacha, patrz...
Rzeczywicie, drzwi obite s grub solidn blach. Kombinuj z
kluczami.
JERZY:
Ojciec sam otwiera, jak tu byem...
Artur odkrywa czwarty zamek na samej grze, tu przy futrynie.
Wyjania si sprawa czwartego klucza, ktry wyglda, jak dugi gwd,
dopiero po przekrceniu wysuwa si z niego otwierajcy sztyft. Nic
dziwnego, e nie chcia wej w aden z zamkw. W ten na grze, ktrego
dziurka jest maa i sabo widoczna wchodzi bez oporu, po czym zamek
wydaje dwik: jest otwarty. Pozostaj trzy, ale teraz jest prociej,
jeden ze skarbcw otwiera si w lewo, normalnie, drugi dla zmylenia w
prawo, trzeci to paski klucz yalowski. Po wielu prbach klamka
wreszcie puszcza i sycha przeraliwy sygna alarmu. Bracia szybko
zamykaj drzwi, ale sygna wci ryczy. Z gry zbiega ssiad w kapciach i
eleganckiej koszuli z krawatem.
SSIAD:
JERZY:
Panowie?
Jestemy synami...
Musz krzycze alarm zagusza wszystko. Ssiad wbiega do rodka.
Lusterko w maym korytarzyku zawieszone jest na gwodziu, ktry
okazuje si wycznikiem. Ryk ustaje. Ssiad wraca do drzwi wejciowych
i zastawia je.
SSIAD:
Dowody prosz.
Jerzy wyjmuje dowd. Ssiad przeglda go starannie.
ARTUR:
JERZY:
Ja nie nosz... Jestem bratem.
Tak, to brat.
Ssiad porwnuje zdjcie w dowodzie z twarz Jerzego, mniej wicej si
zgadza, nazwisko i imi ojca take.
SSIAD:
Dowodziki trzeba nosi. Pana te ju stary, warto by wymieni.
Zwraca dowd, wyciga rk.
SSIAD:
JERZY:
Serdeczne wspczucie.
Dzikuj.
Ssiad wchodzi na ppitro ogldajc si jeszcze. Bracia otwieraj
drzwi z pewnym niepokojem.
5
JERZY:
Cholera.
Mieszkanie ju znamy. Pokj z metalowymi szafami, wskim kiem
przykrytym kocem, taboretem, kuchnia ze star lodwk i sol w soiku,
azienka pomalowana na olejno. Bracia obchodz malekie mieszkanko z
przykrym zdziwieniem. Staj nad akwarium ze zdechymi rybkami.
JERZY:
Z godu. Trzeba wywali.
Prbuj unie akwarium ale jest cikie.
JERZY:
Przynie durszlak.
Artur wraca z kuchni z durszlakiem. Wyawia rybki, idzie to
sprawnie, tylko jedna uparcie nie chce si zapa, wreszcie i ona
zostaje zgarnita do durszlaka. Artur niesie kapicy durszlak do
ubikacji, wyrzuca je, spuszcza wod, rybki odpywaj. Jerzy na rodku
pokoju pociga nosem.
JERZY:
ARTUR:
mierdzi.
mierdzi, fakt.
Podchodzi do okna, porusza klamk, ale okno ani rusz nie chce
drgn. Jerzy to samo robi z drzwiami na balkon, bez skutku. Wreszcie
odkrywa gwodzie w ramach okiennych.
JERZY:
ARTUR:
JERZY:
ARTUR:
JERZY:
Zabite na amen.
Po co?
A po co alarm? Kdki? Sztaby? Nie znae starego?
Sabo.
O, jak wietrzy...
W jednym z okien wbudowany jest duy klimatyzator. Artur przykada
do niego ucho.
ARTUR:
Air-condition, nawet dziaa.
Jurek przyglda si umieszczonym w klimatyzatorze termometrom.
JERZY:
Utrzymuje temperatur. I wilgotno.
W pku kluczy odnajduje te od kdek zamykajcych szafy. Otwieraj,
odsuwaj zasuwy blokujce drzwi. W szafach rwno poustawiane klasery.
Na osobnej pce przybory filatelistyczne, lupy, pensety etc. Obok
pka z katalogami i pismami filatelistycznymi z caego wiata. W
specjalnym miejscu ojciec pooy owe 11 zotych medali, ktre zdoby na
midzynarodowych wystawach.
JERZY:
Trzeba bdzie to wszystko sprzeda. Znasz si? Cho troch?
Artur krci gow, pojcia nie ma.
ARTUR:
JERZY:
Kupisz zamraark czy nowy telewizor?
Ju mam. Chyba wideo. Jak starczy.
Artur rozprostowuje ramiona.
ARTUR:
A ja przepuszcz... co do grosza, ile by nie byo.
Robi gest przy szyi, atwo zrozumiay.
ARTUR:
Napibym si... ojciec mg co mie?
Jerzy otwiera lodwk i znajduje butelk z resztk wdki na dnie.
JERZY:
Ja nie. Jeszcze musz co zaatwi.
Artur sprawiedliwie rozlewa, stara si nie uroni kropli.
ARTUR:
Nie ma nawet pidziesitki... Za ojca. No!
Jerzy podnosi swj kieliszek, ale wypija ostronie, tylko do
poowy. Artur yka, z uznaniem krci gow, zimna. Siadaj.
ARTUR:
JERZY:
Ile tego moe by?
Znaczki s teraz drogie. Pojcia nie mam, moe ze dwiecie tysicy, a
moe i p miliona...
Dopija swoje p kieliszka. Wyjmuje z szafy kilka klaserw i
rzucajc je na st wylicza.
JERZY:
ARTUR:
JERZY:
Matki zmarnowane ycie. Sabe arcie. Spodnie w atach.
Przesta.
Ty wiesz, e nie byo go w czym pochowa? Daem swj garnitur...
Artur otwiera przypadkowy klaser na przypadkowej stronie.
ARTUR:
JERZY:
Skd si bierze w czowieku... taka ch, eby co koniecznie mie?
Powiniene wiedzie... Sam lubisz rzeczy.
Ja? Korzystam z rzeczy, lubi wygod. Ojca... nigdy nie
rozumiaem.
Artur umiecha si.
ARTUR:
To widocznie konserwuje... Wygoda. Nie widziaem ci dwa
lata...
JERZY:
ARTUR:
JERZY:
ARTUR:
JERZY:
ARTUR:
JERZY:
I?
Nic si nie zmienie. Nawet garnitur masz ten sam.
Nie, nowy. Lubi ten kolor. Dwa lata?
Skadae za mnie porczenie w styczniu... ponad dwa. Do tej pory ci
jestem winien dwadziecia patykw. Teraz ci oddam... Co ty robie?
Byem w Libii, budowaem... interesuje ci to.
Niespecjalnie.
Zarobiem troch. Zmieniem mieszkanie. Znw mam jecha, kupi
samochd. Nudne, masz racj.
Artur przyglda mu si ciekawie. Nie spodziewa si po bracie tej
odrobiny goryczy.
ARTUR:
JERZY:
Starzejesz si? Nie. Mam wszystko, czego chc?
I co z tego? Mj may... pamitasz go? Nic go to nie obchodzi.
Chwali si, e jest z tob po imieniu. Ma twoje popisane zdjcie i to
go lokuje wysoko w szkole.
Artur umiecha si skromnie.
ARTUR:
JERZY:
ARTUR:
Mylaem, e raczej panienki...
Chopy te.
Dam ci dla niego pyt. Bdzie pierwszy, wypucili prbne
egzemplarze.
Artur kiwa gow, Artur umiecha si, dobrze im razem.
ARTUR:
Przypominaj mi si stare czasy... to co, napijemy si?
Jerzy patrzy na zegarek, co kalkuluje.
JERZY:
Mona. Skoczysz?
Artur wkada kurtk, sprawdza, czy ma pienidze, wychodzi, ale
wraca od progu.
Do sidmej, dobra? Potem dajesz mi kopa. O smej gramy w
RIVIERZE.
Kiedy Jerzy zabiera si do przejrzenia zawartoci wnkowej szafy,
sycha dzwonek do drzwi.
JERZY:
Wa.
Dzwonek powtarza si. Jerzy otwiera drzwi. Stoi facet w
nieokrelonym wieku.
JERZY:
Tak?
Facet kania si uprzejmie.
FACET:
JERZY:
BROMSKI:
Bromski.
Sucham pana...
Mona?
Jerzy robi mu przejcie. Facet wyciga rk. Nie jest sucha. Umiecha
si, wydaje mu si, e to jest miy umiech.
BROMSKI:
JERZY:
BROMSKI:
Pan jest synem...
Synem.
Mam spraw.
Jerzy zamyka drzwi sprawdzajc, czy Artur jeszcze nie idzie.
Wprowadza faceta do pokoju. Ten z zainteresowaniem przyglda si
porozrzucanym klaserom.
BROMSKI:
JERZY:
BROMSKI:
JERZY:
Likwidujecie, panowie?
Pan ma spraw.
Wanie. Ja wiem, e ja w niewaciwym momencie... ale interes...
Niech pan wali.
Facet umiecha si co chwila moe to tik.
BROMSKI:
JERZY:
Przyjaniem si z Korzeniem... z pana ojcem. Dzisiaj pan moe
widziaa, byem na cmentarzu...
Czy ma pan jaki interes?
Facet siga do portfela, wyjmuje papier, rozprostowuje, znw
zgina.
BROMSKI:
Niezrcznie, wie pan... Pana ojciec... widzi pan, tu jest...
termin mija za kilka dni.... by mi winien 220 tysicy zotych.
Podtyka papier Jerzemu. Jerzy czyta. Podpis chyba ojca,
rzeczywicie.
JERZY:
BROMSKI:
JERZY:
BROMSKI:
Nie wiedziaem...
Ja rozumiem, e koszty zwizane z pogrzebem...
Rzeczywicie.
Wanie... Ja mgbym, jeli pan pozwoli... znale tutaj jaki
ekwiwalent... mniej kopotw...
Wskazuje rozoone na stole klasery. Jerzy staje midzy nim a
stoem. Na odwrocie papieru pisze numer telefonu. Oddaje
facetowi.
JERZY:
BROMSKI:
Niech pan zadzwoni za pi dni. Postaram si o pienidze.
Bardzo dzikuj, bo w przeciwnym razie musiabym do adwokata...
rozumiem, e panowie nie macie na razie zamiaru pozbywa si zbioru?
Bo gdyby panowie zechcieli... porady czy konsultacji...
Do pokoju, trzymajc zwycisko butelk, wchodzi Artur.
BROMSKI:
Ja rozumiem... Panowie macie powody... sam byem w takiej
sytuacji...
Chwila niezrcznej ciszy, w kocu facet kania si i wychodzi.
JERZY:
ARTUR:
JERZY:
Zbiera wycinki o tobie.
Mylaem, e nie wiedzia, jak mam na imi.
Lodwk i ko z materacem bym sobie wzi, przydadz mi si na dziace.
Reszta twoja... Zgoda?
Artur przeglda wycinki. Na grze kadego z nich wypisane starannie
data wydania i nazwa pisma. Jerzy nie jest pewien, czy Artur
zaakceptowa jego podzia majtku.
JERZY:
ARTUR:
JERZY:
ARTUR:
Zgoda?
Zgoda, zgoda... Mylae kiedy... dlaczego midzy nami jest taka
rnica wieku?
Ja urodziem si przed czterdziestym dziewitym, ty po pidziesitym
szstym. W rodku siedzia.
Fakt. Nie kojarzyem.
Otwiera butelk, rozlewa po kieliszku.
ARTUR:
JERZY:
ARTUR:
JERZY:
ARTUR:
JERZY:
Rozmawiae z nim kiedy o tym?
Byem za may. A potem... jako nie byo okazji. By w AK, gdzie
wysoko... Pamitam jak wrci. Wszyscy bylimy opaleni, on blady. Matka
w tydzie wczeniej zacza szykowa powitalny obiad. Poyczya obrus,
wykrochmalia, poyczya jakie noe, widelce. Nakrya to wszystko, on
stan nad stoem, popatrzy i powiedzia: To wycie tutaj na biaych
obrusach jadali.... Poszed do swojego pokoju i ju nie wyszed.
Widywaem go czasem, umiecha si. Gdzie w 58 dosta od kolegi z
powstania list. Przyszed do kuchni i odlepi znaczek nad par.
Przyglda mu si. Tak sta i patrzy...
Wtedy to si zaczo?
Chyba tak. Przedtem nie mia pojcia o znaczkach. Odtd nie
interesowa si matk, mn, potem tob...
To adne z tym obrusem. Nie ma teraz mody na takie kawaki, ale
mona by napisa piosenk.
A na co jest moda?
ARTUR:
JERZY:
Na gupot. Pamitam... dostae rower... niebieski rower.
Ojciec dosta spadek... jego brat wyjecha przed wojn do Ameryki i
umar. Matka dostaa zegarek, a ja rower... Reszt wyda. Matka nigdy
nie powiedziaa mi, ile tego byo, ale kilka tysicy dolarw na pewno.
Ja nie miaem butw, ale miaem rower, matka sprzedaa zegarek na
jedzenie... a on kupowa znaczki. Nic go nie obchodzi... cay
wiat.
Artur podnosi kieliszek.
ARTUR:
JERZY:
ARTUR:
Podoba mi si ten facet.
Ktry?
Stary. W taki prosty sposb oderwa si... bez prochw, bez picia,
bez zastrzykw...
Wypijaj.
JERZY:
ARTUR:
JERZY:
ARTUR:
Kto wie, czy to nie byoby lepsze.
Czowieku. Co robimy z mieszkaniem? Jestem zameldowany, cho nigdy
tu nie byem...
Kwaterunkowe. Nie wiem, czy si da co zrobi. Wykupi, sprzeda...
Chcesz tu mieszka?
W yciu.
Artur znw nalewa. Wypijaj. Jerzy krzywi si.
JERZY:
ARTUR:
JERZY:
Siarka.
Mona przywykn. Jeszcze raz, za ojca. Cholera, w ogle go nie
znaem. Czowiek nie wie, co ma.
Na razie mamy 220 tysicy do tyu.
Siga po kilka lecych z brzegu klaserw, przeglda.
JERZY:
Oni maj tak gied... zdaje si, e gdzie w szkole na Krajowej Rady
Narodowej. Moe by sprbowa?
Znaczki w klaserach poukadane s rzadko. Jeden, czasem kilka na
stron wedug niezrozumiaego dla profanatw porzdku. Jerzy podaje
klasery Arturowi.
ARTUR:
JERZY:
Twj may nie zbiera?
Bawi si. Jakie samoloty.
Artur zatrzyma si na jednej stronie klasera.
ARTUR:
We mu to. Trzy balony... nie, zeppeliny, pewnie seria.
(Odczytuje:) Polarfahrt. Bdzie mia co po dziadku.
Wydubuje zza celofanowej osony trzy zeppeliny w rnych kolorach:
niebieskim, czerwonym, brzowym. Kolory s jasne, nieagresywne, jakby
wypowiae.
ARTUR:
adne. Jakie zawody, czy co? 31 rok.
6
Przed osiedle segmentowych domkw jednorodzinnych zajeda takswka.
Jerzy wysiada, Artur wychyla si za nim. Nie s pijani, moe mwi troch
goniej, a moe to tylko kwestia warczcego silnika takswki.
ARTUR:
JERZY:
ARTUR:
JERZY:
Tu?
Tu.
Przyjemnie. Powiedz maemu, e ma u mnie pyt.
Nie jest ju taki may.
Artur wsiada do takswki.
ARTUR:
Do RIVIERY
Otwiera jeszcze okno odjedajc.
ARTUR:
Ciesz si, e si spotkalimy.
7
Jerzy staje w drzwiach kuchni. ona bya kiedy adna, teraz rysy
wyostrzyy si w walce o to, co ma. Patrzy na Jerzego z wyran zoci:
spni si, nie zaatwi, jak zwykle, jak czsto.
JERZY:
Przepraszam...
ona nie odzywa si.
JERZY:
ONA:
JERZY:
ONA:
JERZY:
Nie zdyem, pojedziemy jutro. Zagadaem si z Arturem na
pogrzebie.
On jutro nie przyjmuje.
To pojutrze, zadzwoni. Przepraszam jeszcze raz, ale wiesz...
Nic nie mwi.
Nie mwisz. Piotru!
Jerzy odwraca si i idzie do pokoju syna.
JERZY:
PIOTREK:
JERZY:
Pamitasz dziadka?
Sabo.
Przyniosem ci od dziadka... na pamitk, takie znaczki.
Jerzy grzebie w portfelu i wyjmuje trzy zeppeliny. Podaje
Piotrkowi. Ten ukada je w zeszycie i przyglda si.
PIOTREK:
JERZY:
adne.
Dziadek umar, wiesz? Dzi by pogrzeb.
Chopiec patrzy na niego, oczy mu si szkl. Zdumiewa to
Jerzego.
JERZY:
PIOTREK:
Paczesz?
Nie, ju pakaem. Mama mi powiedziaa przy obiedzie.
Jerzy przymyka oczy.
PIOTREK:
JERZY:
Szkoda dziadka, prawda?
Dostaniesz pyt od Artura. Cakiem now, jeszcze nikt jej nie
ma.
Chopiec kiwa gow.
JERZY:
PIOTREK:
JERZY:
PIOTREK:
Nie bola ci zb?
Nie. Jako nie.
Nie zdyem...
Mama bya za. Krzyczaa cay dzie.
8
Duy mikrobus, pomalowany na kolorowo z ogromnym, tym napisem
CITY LIVE, skrca na rondzie Marchlewskiego. W rodku czterech
kudatych chopakw i modziutkie dziewczyny. Artur siedzi przy oknie,
je jabko. W samochodzie porozrzucana aparatura muzyczna, goniki,
kable.
DZIEWCZYNA:
ARTUR:
Nie jedz jabek. Jabka s niezdrowe. Mona doda raka.
Od palenia.
Wskazuje papierosa, ktrego dziewczyna ma w ustach. Ona krci
gow.
DZIEWCZYNA:
Nie, od jabek.
Kudaty kierowca zatrzymuje mikrobus na Grzybowskiej, przed
szko.
KIEROWCA:
ARTUR:
Tu?
Za godzink bd. Podczcie si, sprbujcie co zrobi z mikrofonem, eby
nie trzeszcza.
9
W szkole, gdzie mieci si najwikszy w Warszawie klub
filatelistyczny, Artur ze swoimi kilkoma klaserami i torb jest
wyranie obcy. Z ciekawoci przyglda si ludziom dyskretnie ogldajcym
w rnych miejscach klasery i znaczki. Wyglda to troch, jak Wielkie
Ogladanie. Artur wypatruje faceta, do ktrego co chwil kto podchodzi
odcigajc go na bok, radzc si. Podaje mu swoje klasery.
ARTUR:
Chciabym zorientowa si... w wartoci, w moliwoci sprzeday...
Fachowiec zerka w pierwszy klaser i natychmiast oddaje wszystkie
Arturowi.
FACHOWIC:
Pan jest synem Korzenia?
Artur kiwa gow.
FACHOWIEC:
ARTUR:
FACHOWIEC:
To jest fragment kolekcji.
Mog sprzeda wszystko.
Niech pan askawie poczeka.
Odchodzi, Artur przysiada na oknie, rozglda si. Tu przy nim
grupa maych chopcw przebiera w pudle penym szmelcu
filatelistycznego. Po chwili wraca fachowiec, prowadzc prezesa,
ktrego ju znamy. Niski, korpulentny, w szarym garniturze, przemawia
na pogrzebie.
FACHOWIEC:
PREZES:
ARTUR:
PREZES:
Pan prezes chciaby si z panem spotka.
Panw jest dwch, prawda?
Dwch.
Jeli mona byoby odwiedzi... w domu ojca panw.
Artur zdziwiony jest ca sytuacj.
ARTUR:
PREZES:
Oczywicie, jeeli pan prezes ma ochot...
Znam adres.
10
Metalowe szafy w mieszkaniu ojca s otwarte. Klasery ktre kiedy
wyjli z szafy Jerzy i Artur poukadane. Prezes krci si w kko, jest
ruchliwy i wszdobylski, a trudno zrozumie, jak mg usta tak dugo w
czasie mowy pogrzebowej.
PREZES:
JERZY:
PREZES:
Jakie macie plany, panowie?
Chcemy sprzeda. Mamy potrzeby.
Jeli to nie stanowi szczeglnej tajemnicy... jakie?
Artur chciaby moe co odpowiedzie, wic Jerzy ucina krtko.
JERZY:
Mamy. Pan moe nam wierzy.
Prezes siga po stojce w szafie metalowe pudo-kaset. Otwiera je
dobierajc kluczyk z pku kluczy ojca. S tam schowane dwa due
klasery, a w szafie trzeba doda jest jeszcze kilka metalowych
kaset. Prezes otwiera wyjty z puda klaser na przypadkowej stronie.
Pokazuje Jerzemu znaczek na tej przypadkowej stronie. Nie musi si
dugo zastanawia, wyglda jakby dobrze zna te zbiory.
PREZES:
Za ten moe pan mie maego fiata. Za te dwa diesla. Ta seria
wystarczy panu na wykupienie mieszkania.
Artur patrzy na Jerzego. Ten przeyka lin. Po raz pierwszy kto
kompetentny rozmawia z nimi o zbiorach ojca.
JERZY:
Ile... ile to jest warte... mniej wicej?
Jerzy pokazuje otwarte klasery, szafy, puda, wszystko.
PREZES:
Dziesitki milionw. Tego zbioru nikt od panw w Polsce nie kupi,
nikt nie ma tyle pienidzy. To trzeba sprzedawa powoli,
na giedach zagranicznych, z powanym porednictwem, a legalnie
wolno to robi tylko za porednictwem pastwowym. Pojedynczo, u
nielegalnych handlarzy, moecie zebra z pidziesit milionw zotych i
to zdezorganizuje rynek na kilka miesicy.
Prezes zatrzymuje si w swoim biegu. Wida, e lubi i umie wygasza
przemwienia. Patrzy, tylko czy wywoa dostateczny efekt i jedzie
dalej.
PREZES:
W ten zbir ojciec panw woy cae swoje ycie. Ja mwiem o tym na
cmentarzu, ale nie wiem, czy panowie mnie dobrze zrozumieli. Jeli
to, co mwi o wartoci finansowej, nie przekonuje panw, to moe
sprbujecie wzi pod uwag taki pogld: byoby zbrodni roztrwoni
trzydzieci lat ycia, nawet jeli byo to tylko ycie ojca, ktrego si
waciwie nie znao. On, prosz panw, nie robi tego dla pienidzy. On
robi to z mioci.
Prezes najwyraniej skoczy przemwienie i czeka na oklaski.
Zwaszcza kocwka wysza mu niele. Ale oklaskw nie ma. Obaj bracia
stoj, jak zamurowani. Prezes siga wic jeszcze raz do szaf i wyjmuje
lece na jednej z pek ksiki.
PREZES:
Macie tu panowie katalogi. Ceny polskie, wiatowe i nasycenie
rynku poszczeglnymi egzemplarzami. Nie trzeba wielkich umiejtnoci,
eby zrozumie. Trzeba troch dobrej woli i czasu. Mam nadziej, e
przez pami ojca, znajdziecie i jedno, i drugie. Do widzenia i jeli
panowie... jeli potrzebowalibycie pomocy... jestem do dyspozycji.
To o czym mwiem na cmentarzu, to bya prawda. Przyjaniem si z ojcem
panw i teraz... do widzenia.
Prezes egna si i wychodzi. W ciszy sycha stuknicie drzwi.
ARTUR:
JERZY:
Kurwa ma.
Tak. Niespodzianka.
11
Jerzy wchodzi do domu i od razu widzi Piotrka, ktry zmyka drzwi
do ktrego z pokoi kadc palec na ustach. Jerzy patrzy pytajco.
Piotrek poschodzi.
PIOTREK:
JERZY:
Bye w pracy?
Rano? Byem... potem wyszedem, widziaem si z Arturem...
Jerzy wyciga z teczki wieutk pyt CITY LIVE i podaje j Piotrkowi.
Piotrek umiecha si do prezentu, ale cignie dalej.
PIOTREK:
JERZY:
Mama dzwonia, szukaa ci... teraz pi.
Po co?
Piotrek nie wie.
PIOTREK:
Przykryem j kocem.
Jerzy rozbiera si. Piotrek stoi na progu swojego pokoju, kiwa na
ojca. W rku trzyma swoj now pyt, na ktrej zachwycony odkrywa
dedykacj i podpisy wszystkich czonkw zespou.
PIOTREK:
JERZY:
To ich podpisy? Wszystkich?
Chyba tak. Tutaj ci Artur napisa: Piotrkowi, eby mu byo lepiej.
Fajnie, nie?
Fajnie, wida po minie Piotrka.
JERZY:
Jak zeppeliny?
Piotrek prowadzi go do swojego pokoju. Tam na stole ley caa
wielka kupa znaczkw. Piotrek umiecha si zadowolony ze swojego
sprytu.
PIOTREK:
Zamieniem si. Zobacz, na ile.
Jerzy patrzy na ten kolorowy baagan i umiech mu znika.
JERZY:
Z kim?
12
Przed sklepem filatelistycznym na witokrzyskiej kilku chopczykw.
Piotrek w zaparkowanym na chodniku samochodzie pokazuje ojcu
jednego z nich w okularach w metalowej oprawie. Jerzy wysiada z
samochodu.
JERZY:
Sied, nie ruszaj si.
Podchodzi do chopczyka. Pewna siebie, arogancka twarz
tamtego.
JERZY:
Mam interes.
Chopaczek odpowiada natychmiast, jest bystry.
CHOPAK:
JERZY:
Klient nasz pan.
Na boku. Dyskretny.
Kiwa gow, eby chopak poszed za nim. Za rogiem, ju na Czackiego
jest brama. Jerzy wchodzi tam, przepuszcza chopczyka, tak e ten nie
ma ju odwrotu. Pyta wobec tego zaczepnie.
CHOPAK:
Co jest?
Jerzy podchodzi do niego blisko. Chopak ostrzega.
CHOPAK:
Stukn.
Nie ma jednak miejsca na zamach, jest ju przy cianie.
JERZY:
CHOPAK:
JERZY:
CHOPAK:
Nabrae mniejszego.
Z czego trzeba y.
To by mj syn.
Dzi prawie wszyscy maj rodzicw.
Jerzy nagle, do mocno apie chopczyka za nos zgitymi palcami.
Chopczykowi zawi oczy.
JERZY:
Oddaje seri zeppelinw.
Chopaczek milczy. Jerzy przyciska palce. Z nosa leci krew.
CHOPAK:
JERZY:
CHOPAK:
JERZY:
Sprzedaem.
Za ile?
Za czterdzieci.
Komu?
Chopak milczy. Jerzy ma jeszcze troch zapasu, dociska. Nos jest
ju kompletnie wykrcony. Chopakowi po policzku lec zy zmieszane z
krwi, kiwa gow, chyba chce mwi, ale nie bardzo moe. Jerzy zwalnia
ucisk.
CHOPAK:
JERZY:
W sklepiku. Na Wsplnej.
Jeeli esz, bdzie marnie.
Chopak z trudem apie oddech. Trzyma si za nos, krew leci mu
midzy palcami.
CHOPAK:
JERZY:
Niech pan nie mwi... on mnie... on mi nie daruje.
Ja te.
Strzepuje sfatygowane palce.
13
W maym sklepiku na Wsplnej dzwonek dzwoni automatycznie, jeli
tylko otworzy drzwi. Waciciel stylizuje si na lowelasa: fular pod
szyj, bransoletka z grup krwi etc.
JERZY:
WACICIEL:
Mam przykr spraw.
O, martwi mnie pan...
Zamienia si w such.
JERZY:
Pewien chopaczek na witokrzyskiej sprzeda panu za czterdzieci
tysicy znaczki, ktre wycygani za szmelc od mego syna.
Waciciel dziwi si wyranie.
WACICIEL:
JERZY:
WACICIEL:
JERZY:
WACICIEL:
JERZY:
WACICIEL:
Nic o tym nie wiem.
Rozumiem.
Jakie nieporozumienia.
Moliwe.
Zdarza si.
Tak... a gdybym chcia od pana kupi seri trzech niemieckich
zeppelinw, Polarfahrt z 1931 roku. Ma pan to moe?
Moemy porozmawia.
Siga pod lad. Wyjmuje woone ju w specjalny celofan trzy
znaczki.
WACICIEL:
JERZY:
WACICIEL:
JERZY:
WACICIEL:
O te idzie?
O te.
S do sprzedania.
Za ile?
Za 1190 tysicy, niedrogo. Jeden jest lekko uszkodzony, chyba kto
ostatnio kto si z nim niezbyt fachowo obchodzi. O, tu, widzi
pan?
Pokazuje naddarty rek.
JERZY:
WACICIEL:
Przyjd z milicj, prosz pana. Przykro mi.
Nie szkodzi. Prosz bardzo.
Waciciel siga na wysok peczk i zdejmuje telefon. Obok stawia
puszk z dziur w rodku i napisem: telefon 5 z. Patrzy zdziwiony, e
Jerzy nie dzwoni. Wskazuje przymocowan tabliczk z numerami
pogotowia, stray poarnej i MO.
WACICIEL:
To kwit umowy z obywatelem, ktry wyjeda z kraju i sprzeda mi t
seri... widzi pan, tu jest jej opis. Uszkodzenie, o ktrym mwiem...
za 168 tysicy zotych. A tu wisi koncesja na prowadzenie tego
zakadu, nad panem.
Pokazuje koncesj. Jest oprawiona w ramki i ma sporo pieczci.
WACICIEL:
Chyba lepiej, e wartociowe znaczki zostan w kraju, niby miay by
przemycane za granic. Zgodzi si pan ze mn. To take kwestia
patriotyzmu, prawda?
14
ona Jerzego robi na drutach w kcie kanapy. Jerzy w paszczu krci
si po pokoju.
ONA:
JERZY:
Wychodzisz?
Musz zobaczy si z Arturem.
Jerzemu niezrcznie jest powiedzie to, co ma do powiedzenia. Krci
si jeszcze chwil.
JERZY:
ONA:
JERZY:
ONA:
JERZY:
ONA:
Piotru, wyjd.
Zosta.
Nie bdziemy mogli teraz kupi teraz mebli.
Ooo... A wiadomo dlaczego?
Mam wydatki. Zwizane ze mierci ojca.
Mwie, e bd z tego pienidze, nie wydatki.
Ojciec zdaje si co zbiera. Opowiadae... wtedy kiedy jeszcze w
ogle co mwie... znaczki, prawda?
JERZY:
ONA:
JERZY:
Znaczki.
Syszaam, e to si sprzedaje.
Tak.
ona robi dalej na drutach. Jerzy stan przy oknie i nie odzywa
si.
ONA:
JERZY:
ONA:
Nie pieszysz si ju?
piesz si.
To id. Na co czekasz.
15
W duej sali gra zesp Artura, mionicy i mioniczki koysz si w
rytm, Artur piewa i wrzeszczy do mikrofonu.
ARTUR:
Zabijaj, zabijaj, zabijaj,
zabijaj, cudzo, cudzo,
cudzo, podaj, podaj
przez cay tydzie
przez cay tydzie
w niedziel bij matk, bij ojca
bij siostr, modszego, sabszego
i kradnij to wszystko dokoa
wszystko jest twoje
wszystko jest twoje.
Jerzy zblia si do estrady nieswj, przepycha si wrd kolorowych
wiate. Kiedy jest blisko, daje znak Arturowi. Brat pokazuje
wzrokiem, gdzie powinien poczeka. Jerzy idzie na zaplecze, ktre
jest garderob. Syszy, jak sala ryczy zachwycona, pojawia si spocony
Artur, id na taras.
JERZY:
Przezibisz si.
Artur macha lekcewaco rk.
ARTUR:
JERZY:
ARTUR:
JERZY:
ARTUR:
JERZY:
ARTUR:
JERZY:
ARTUR:
JERZY:
ARTUR:
Ju jestem.
Dzwoni facet od forsy. Umwiem si na niedziel.
220 patykw?
Rwno. Ja mam odoone na meble dla Piotrka, ju powiedziaem w domu,
e na razie odkadamy.
A kobieta?
Podejrzewa, e mam bab. Nie wyjad z nimi na wie na niedziel, to
bdzie ju pewna.
Moe ja sam zaatwi?
To cwaniak, moe ci wykiwa. Co zrobimy? Ty masz jak fors?
Nic. Ja wszystko puszczam. Oooo! Mog sprzeda wzmacniacz.
Na czym bdziesz gra?
To nie jest do grania. Szedziesit tysicy dostan. Co z reszt?
Chwil milcz, patrz na siebie.
JERZY:
ARTUR:
JERZY:
No, co?
Znaczki? Sam nie wiem, czemu... ale nie chciabym, ebymy na razie
ruszali...
Ja te bym nie chcia.
Jerzy umiecha si z ulg. Artur te si umiecha. W nocy, na zimnym
tarasie zawarli porozumienie bez sw.
ARTUR:
Niech sobie le.
Na tarasie pojawia si koleka Artura.
KOLEKA:
Hej, gramy.
Koleka znika.
ARTUR:
90 i 60 to 150. Zostaje nam 70. Poyczymy jako, nie?
16
Jerzy ukada pakunki na dachu samochodu skody, egna si z
Piotrkiem, z domu wychodzi ona.
ONA:
JERZY:
ONA:
JERZY:
ONA:
W lodwce nie ma nic do jedzenia. To, co byo, zabraam na wie.
Kupi sobie.
Nie zdziw si. Pozamykaam szafy i komody. Nie chc, eby mi kto
grzeba.
Nikt ci nie bdzie grzeba.
Kosmetyki te schowaam.
ona powiedziaa, co miaa do powiedzenia i wsiada do samochodu.
Przypina si od razu pasami, odrzucajc pomoc Jerzego w tym trudnym
dziele. Samochd rusza.
17
Przed domem naszego osiedla zatrzymuje si takswka. Artur
wysiada, wyciga duy, ciki wr, patrzy w gr. Jest ju pno, wiate nie
jest duo i Artur dostrzega wyranie, e w mieszkaniu ojca pali si,
kto musi tam by. Zostawia wr przed klatk, w rosncym wok domu
krzakach znajduje mode, do ju grube drzewko. Przygotowuje dugi,
ciki kij, robi nim kilka prbnych zamachw i z workiem na plecach
znika w drzwiach klatki schodowej.
18
Artur stara si jak najciszej otworzy drzwi. Wpada do rodka,
trzymajc kij nad gow. Przy stole, znad ogldanych znaczkw, podnosi
gow Jerzy.
ARTUR:
Wystraszyem si, e kto tu grzebie.
Taszczy swj wr po pododze. Jerzy patrzy na ten wr zdziwiony.
ARTUR:
JERZY:
ARTUR:
JERZY:
ARTUR:
JERZY:
ARTUR:
JERZY:
ARTUR:
Co tu robisz, do cholery?
Ogldam sobie.
Nie wiedziaem.
Wczoraj te byem.
O ktrej?
Przed poudniem.
Tomy si minli. Ja przyszedem przed dwunast.
Wyszedem wczeniej.
Pomieszkam tu troch.
Wstaje, wysypuje wr na ko. Wylatuj koszule, koszulki, adidasy,
skarpetki, pociel.
JERZY:
ARTUR:
Wyrzucili ci?
Nie. Boj si o to wszystko. Zabezpieczenia... Tak, jak ty, mg tu
wej kady. Kto powinien by. Poza tym... ja jestem zameldowany.
JERZY:
Zgadza si, jeste. Te bd spokojniejszy.
Artur rozpakowuje si.
JERZY:
Wiesz co odkryem?
Pokazuje bratu dwa znaczki w specjalnym klaserze, na specjalnej
osobnej stronie.
JERZY:
Jedyna w Polsce seria. Niekompletna.
Pokazuje mu fotografi tej serii w katalogu.
JERZY:
Niebieski, ty... brak rowego. Widziae to?
Jerzy pokazuje teraz gruby, starannie zapisany zeszyt. Znajduje
stron z napisem: Merkury 1851.JERZY:
ARTUR:
Rowy austriacki Merkury z 1851, po wojnie ukryty przez Z. lad
wiadomoci K.B.R. ukradziony w gonej kradziey w 65 roku, wypyn na
chwil w Krakowie u J. Sprzedany (zamieniony) w 68 przed wyjazdem J.
z Polski. J. pytany w Danii nie pamita nazwiska kupca, wie, e
przyjezdny do Krakowa, polecony przez zmarego w 71 roku K.W.
Wiadomo od K.B.R. jest w Polsce, na poudniu. Moe M.W.? Szansa?
Sygna: nie pienidze. P zeszytu to takie historie. Jakie cyfry, nie
mona tego zrozumie... czytaem kilka godzin.
Rowy austriacki Merkury... Piknie musi wyglda z tymi dwoma...
rowy...
Ju noc. Obaj siedz po przeciwnych stronach, oboeni klaserami,
katalogami, z lup i pensetami. Wymieniaj si notatkami ojca. Jerzy
pokazuje otwarty klaser. Pusta strona.
ARTUR:
JERZY:
ARTUR:
Brak mi ich. adna nazwa: zeppelin.
Smarkacz... chcia dobrze.
Co wymyl.
Ju widno. Artur przeciga si na balkonie, po nieprzespanej nocy
do chodno. Wychyla si przez balkon i zastyga na moment. Woa na
Jerzego. Razem przechylaj si patrzc w gr, na reszt bloku nad sob,
ciemn na tle janiejszego nieba.
ARTUR:
JERZY:
ARTUR:
JERZY:
ARTUR:
JERZY:
ARTUR:
JERZY:
ARTUR:
Zjedaj po linie i s. Raptem trzy pitra.
Krata.
Jedna na balkon, druga na okna. Ojciec zabi gwodziami... Puk i
cze, szyba to szyba. S w rodku.
Artur... zapomniaem, e mam w ogle jakie inne kopoty. Cakiem
zapomniaem.
Przyjemne.
Bardzo.
Moe tego wszystkiego nie ma? Jak si nie chce, to po prostu: nie
ma?
Napisz o tym piosenk.
Jak ju skocz namawia do grzechu. Co mi przyszo do gowy. Znajdmy
znaczek. eby by wart... powiedzmy sto tysicy. Oficjalnie, eby to
byo gdzie napisane.
Wracaj do mieszkania, kartkuj katalogi.
19
Sklepik na Wsplnej. Waciciel, dzi w innym fularze, wyania si zza
kotarki. Uprzejmy, powitalny umiech. Artur nieogolony, z dugimi
wosami, w zielonej kurtce rozglda si, czy s sami. Stawia na
kontuarze torb, wyjmuje portfel. Kadzie przed wacicielem jaki
znaczek.
ARTUR:
WACICIEL:
ARTUR:
Syszaem o panu dobrze... e pan si zna.
Troch, rzeczywicie.
Znalazem taki drobiazg... to jest co warte?
Waciciel siga po katalog, kartkuje. Nie odrywajc si od katalogu,
rozmawia z Arturem, cho ten widzi, e waciciel dawno znalaz to, co
chcia.
WACICIEL:
ARTUR:
WACICIEL:
ARTUR:
WACICIEL:
ARTUR:
WACICIEL:
ARTUR:
Gdzie pan to znalaz?
W domu.
W swoim domu?
Niezupenie.
To jest warte 15 tysicy zotych. Mog kupi za trzy.
Powiedzmy za pi.
Za cztery. To jest kradzione.
Zgoda.
Waciciel siga do kasy, wyjmuje cztery tysice. Artur przelicza,
ale jest czujny i ubiegajc gest waciciela zabiera z lady
znaczek.
WACICIEL:
Co pan...
Artur siada na krzesach. Strzepuje jaki niewidoczny pyek na
ladzie i ze stojcej tam torby wyjmuje magnetofon. Cofa tam.
Zatrzymuje.
ARTUR:
WACICIEL:
Puci? Sprawdzimy, czy si nagrao...
Czego pan chce?
Artur pokazuje wiszc nad nim koncesj, ktr waciciel tak chtnie
pokazywa Jerzemu.
ARTUR:
WACICIEL:
ARTUR:
WACICIEL:
ARTUR:
WACICIEL:
ARTUR:
WACICIEL:
ARTUR:
WACICIEL:
ARTUR:
WACICIEL:
ARTUR:
WACICIEL:
Taka koncesja to teraz majtek.
Dobra. O co chodzi?
O trzy znaczki z zeppelinami. Niemieckie, 31 rok. Dam cztery
tysice i cakiem now kaset do magnetofonu. BASF. Nagrane jest kilka
minut, a to jest 90-tka.
Sprytne. Wie pan, e co mnie tkno, jak pan wszed?
Trzeba byo sucha instynktu.
By tu u mnie facet...
To mj brat.
Nie by tak sprytny.
Nie mia wtedy wszystkich danych. Nie zna pana.
Chodzi panom o fors, czy o znaczki?
O znaczki.
Rozumiem. Jestecie panowie synami...
Tak.
Rozumiem.
Wyjmuje metalow kaset, podobn do tych, ktre stoj w szafach ojca,
otwiera. Wyjmuje opakowane w delikatny celofan trzy znaczki. Zanim
poda je Arturowi, umiecha si do niego przyjacielsko.
WACICIEL:
ARTUR:
To intymna sprawa... ale czy panowie macie zamiar rozsta si ze
zbiorami ojca, czy planujecie raczej... pozosta przy nich.
Pozosta. Po angielsku: to remain.
Waciciel znw si umiecha. Spodoba mu si Artur.
WACICIEL:
ARTUR:
Czy panowie znacie si troch na tym?
Jak pan widzi, zaczynamy.
Facet podaje Arturowi znaczki i szybko zabiera cztery tysice i
kaset.
WACICIEL:
ARTUR:
Niewykluczone... e zgosz si do panw z pewn propozycj.
Jestemy otwarci. To jest en vouge.
20
Na balkonie i w oknach zamontowano ju kraty. Artur zadamawia si
w mieszkaniu ojca: gitara, porozrzucane nuty, sprzt. On sam siedzi
naprzeciw duego psa i podtyka mu nos kawaek kiebasy.
ARTUR:
Z prawej rki? Nie wolno!
Ostrzega, kiedy pies przyblia nos. Pies odwraca gow, udajc
kompletny brak zainteresowania. Artur przekada kiebas do lewej rki.
Pies w sekund podtyka kiebas. Artur klepie go po bie, pies jest
wyranie zadowolony ze swoich umiejtnoci. Kroki na schodach.
ARTUR:
Kto to?
Pies nastawia uszu. Z garda wydobywa mu si gboki bulgot. Artur
wydaje komend.
ARTUR:
Bierz.
Pies byskawicznie znajduje si przy drzwiach. Szczeka grubym
basem, charczc wciekle.
ARTUR:
Do. Pilnuj.
Pies uspokaja si, kiedy na klatce ustaj haasy. Wraca do pokoju i
siada przy metalowych szafkach. Dyszy wystawiajc dugi jzor i patrzc
Arturowi gboko w oczy.
21
Jerzy obchodzi swj wasny dom dookoa i przez taras, otwierajc
kluczem drzwi, wchodzi do pokoju, ktry oddzielony jest od reszty
domu. Zdejmujc w nim paszcz, rzuca na ko i wchodzi do pokoju
syna.
JERZY:
PIOTREK:
JERZY:
PIOTREK:
Nie wiesz... nie dzwoni Artur?
Ja nie odbieraem.
Mama za?
Nie, mwi, e mamy teraz troch spokoju. Kupia mi... o, zobacz.
Piotrek pokazuje adne, granatowe szelki. Demonstruje
zapicie.
PIOTREK:
JERZY:
PIOTREK:
JERZY:
PIOTREK:
JERZY:
PIOTREK:
JERZY:
Fajne, nie?
Fajne. A w szkole?
Rosyjski poprawiem.
Na ile?
Na pitk. Z matematyk sabo...
Pomog ci.
Mama powiedziaa, e zaatwi mi korepetycje.... e na ciebie nie
bardzo mona liczy.
To nie licz.
Wychodzi lekko uraony. Puka do pokoju, w ktrym siedzi jego
ona.
JERZY:
ONA:
Mog zadzwoni?
Dzwo.
Jerzy wykrca numer. ona podnosi do i trzyma j tak, eby Jerzy
musia zwrci na ni uwag. Jerzy patrzy zdziwiony.
JERZY:
ONA:
JERZY:
ONA:
JERZY:
ONA:
JERZY:
Nie wiem, o co ci chodzi.
Na placu...
Obrczka? Nie masz obrczki. Zgubia?
Sprzedaam.
Czemu?
A czym miaam zapaci za wykoczenie boazerii?
Musz tam jecha. Do Artura. Nikt nie odbiera.
ONA:
JERZY:
Rozmowa skoczona.
Przepraszam.
22
Jerzy stara si otworzy drzwi mieszkania ojca, ale klucz, ktrym
ju nauczy si otwiera, nie chce w ogle wej. Zza drzwi rozlega si
guche, grone warczenie psa.
ARTUR:
JERZY:
Kto!
To, ja Jurek!
Artur otwiera zasuwy. Pies bulgocze.
JERZY:
We tego bydlaka.
Sycha, jak brat odciga warczc besti od drzwi, ktra ujada teraz w
gbi mieszkania.
ARTUR:
JERZY:
ARTUR:
JERZY:
ARTUR:
JERZY:
ARTUR:
JERZY:
Zamknem go w azience.
Co jest, do cholery? Klucz mi nie wchodzi w zamek.
Zmieniem, tak mi poradzili. Co jaki czas trzeba zmienia zamki.
Masz, to jest nowy klucz.
Kto ci poradzi?
Mam takich znajomych, co si znaj.
Uprzedzaj mnie, kurwa. Nie mog si dosta, dzwoni do ciebie cae
popoudnie.
Co si stao? Wychodziem na zakupy i potem z psem.
Nic... byem kilka godzin w bibliotece. Trzeba kupi z powrotem
rybki. Wiesz po co ojciec je trzyma?
Wyjmuje notesik, w ktrym wida robi notatki w bibliotece.
JERZY:
ARTUR:
Ryby s najlepszymi kontrolerami skadu powietrza w pomieszczeniu.
Rosn i yj zdrowo, jeli powietrze nie zawiera szkodliwych dla drukw,
ksiek, znaczkw substancji. Z czeskiego miesicznika, przetumaczyem
sobie.
Patrz, jaki sprytny.
Pies cay czas warczy z azienki.
JERZY:
ARTUR:
JERZY:
On tak cay czas?
Nie, jak jest zamknity. Wypuci go? Boj si... Moe ci capn.
Co trzeba zrobi. Musi wiedzie, e ja to ja.
Artur wychodzi i w azience uwizuje psa na krtkiej smyczy.
Ostronie wchodzi z nim do pokoju. Pies cay czas unosi wargi,
pokazujc ogromne zby.
ARTUR:
To swj, dog. Swj. Zobacz.
Uwizuje psa na klamce i podchodzi do Jerzego. Demonstracyjnie
obejmuje go, przytula, cauje.
ARTUR:
To Jurek, dog. Popatrz, to mj brat, to swj. Kochany Jurek.
Pies spuszcza z tonu, ale patrzy uwanie.
ARTUR:
Pogaszcz go. Sprbuj...
Jerzy wyciga rk. Pies natychmiast podnosi wargi, wypra si.
ARTUR:
Musi si przyzwyczai. Zosta na noc, moe mu przejdzie. Jest
rozkadane ko, przyniosem. Nie znosz spa z babami.
Jerzy widzi rozoone na stole nuty, nad ktrymi Artur pracowa.
JERZY:
ARTUR:
Komponujesz?
Prbuj... nie bardzo mi idzie. Nie mam gowy. Byem z psem...
spotkaem tego faceta, ktremu ojciec by winien fors. Krci si
tutaj.
JERZY:
ARTUR:
JERZY:
ARTUR:
JERZY:
ARTUR:
Przecie oddalimy...
Mwi, e ma znajomych.
Ten pies... on musi wychodzi? Nie mona zrobi mu puda z
piaskiem?
To wielki pies. Musi si przebiec, cho raz dziennie.
Powinny by dwa. Jeden mj, drugi twj. Wychodziyby na zmian.
Moe i tak trzeba bdzie.
Dzwoni telefon.
ARTUR:
Sucham pana?
23
W sklepiku na Wsplnej jest bardzo przyjemne zaplecze. Waciciel
podawa kaw w malutkich filiankach. Poniewa jest ciasno, usadowi
goci na maych fotelach, sam siedzi na parapecie. Umiecha si, zachca
do posodzenia kawy, elegancko.
WACICIEL:
Czy doszlicie panowie do sprawy, ktra nazywa si rowy austriacki
Merkury?
Jerzy jest cigle jeszcze uraony.
JERZY:
WACICIEL:
ARTUR:
WACICIEL:
Doszlimy. Pan duo wie...
My, filatelici, znamy si... Wiecie, jaka jest warto tego
znaczka?
Wiemy, e w Polsce jeden jest.
Tak. I ja wiem, kto go ma.
Bracia patrz po sobie. Artur wyjmuje nawet z ust zapak, ktr tam
trzyma.
ARTUR:
WACICIEL:
JERZY:
WACICIEL:
ARTUR:
JERZY:
WACICIEL:
JERZY:
WACICIEL:
JERZY:
WACICIEL:
ARTUR:
WACICIEL:
Krucho z fors... brat sprzeda samochd, ale...
To nie problem finansowy, prosz panw.
A jaki?
To jest problem... Musiabym jeszcze wiedzie, czy panom
zaley.
Zaley.
Zaley.
Widzicie panowie... chciabym, ebymy si jeszcze raz spotkali w
tej sprawie. Tylko do tego potrzebne by byy badania panw.
Badania?
Grupa krwi, opad, mocz...
Pan ma zamiar nas leczy? Czy sprzeda nam znaczek...
Znaczek nie jest na sprzeda. I tylko ja wiem, kto go ma. Ojciec
panw nie mg doj do tego przez cae lata, a zaleao mu. Wic jeli panom
rwnie zaley...
Badania mona zrobi. To nie jest wielki kopot.
Tak wanie mylaem.
24
W parku jest zielono. Sporo ludzi. Moe kto gra na fortepianie w
cieniu chopinowskiej, granitowej wierzby. Artur lekko wybija rytm
nog, jak zazwyczaj. Waciciel przyglda wyniki bada. Jerzy z
niepokojem, Artur z umiechem czekaj, co dalej.
WACICIEL:
Tak... mwiem panom, e to nie jest problem finansowy. Ten go
mieszka w Tarnowie. Rowy austriacki Merkury.
Bracia patrz na siebie. Wszystko zgadza si z notatkami ojca:
Tarnw jest na poudniu Polski.
JERZY:
WACICIEL:
JERZY:
WACICIEL:
ARTUR:
WACICIEL:
JERZY:
WACICIEL:
ARTUR:
WACICIEL:
I czego on chce?
On chce seri, krciutk, tylko dwa znaczki, ktr ma pewien powany
czowiek w Szczecinie.
Powany czowiek?
Dobre pytanie. On chce pewien malutki znaczek, bardzo
niepozorny, ktry...
Ktry my mamy. Tylko po co bya nasza grupa krwi?
Nie, panowie go nie macie.
A kto go ma?
Tak si zoyo, e ja.
No dobra, koczymy to rondo.
Ju. Koczymy. Tylko pan wchodzi w rachub.
Wskazuje Jerzego. Ten a si cofa.
ARTUR:
WACICIEL:
JERZY:
WACICIEL:
JERZY:
WACICIEL:
Dlaczego on?
Ma odpowiedni grup krwi. Widzicie panowie... ten znaczek wart
jest okoo miliona...
cile mwic 880 tysicy.
Wanie. Okoo miliona. Ale mona go kupi, kady z kolejnych
kontrahentw idzie tylko na wymian i to na cile okrelon.
Na co pan idzie? Na krew?
Nie. Na nerk. Moja crka... szesnastoletnia jest ciko chora. O
sztucznej nerce na cae ycie nie moe by mowy. Szukam kogo, kto gotw
by by... ojciec panw by ju za stary.
Artur patrzy na Jerzego, umiecha si.
ARTUR:
WACICIEL:
Szkoda... auj, e moja grupa krwi nie odpowiada pana crce.
Tak, pana nie.
Znw patrzy na Jerzego.
25
Pies ley po szafami, ale wodzi wzrokiem za podenerwowanym
Jerzym.
JERZY:
ARTUR:
JERZY:
ARTUR:
JERZY:
ARTUR:
JERZY:
ARTUR:
JERZY:
ARTUR:
Do cholery... mam sobie da wyci nerk dla jakiego znaczka?
Dla rowego austriackiego Merkurego z 1981 roku. Ale masz racj.
Masz rodzin, syna...
Przecie to kawaek czowieka, kawaek mnie.
Ciebie, fakt. Gdyby to na mnie pado, nie zastanawiabym si ani
chwili. Po choler mi nerka.. mam dwie. Znam faceta, lata z jedn ju
dwadziecia lat i chwali Boga... przyprawia... i kobitki... bez
problemw.
Niech to szlag trafi.
A poza tym kombinowabym tak: uratuj dziewczyn. Moda dziewczyna.
Bardzo ludzki gest.
Artur...
Ja ci nie namawiam. Twoja nerka.
Ale nasz znaczek.
Lee.
Pies nagle podnosi si i siada. Patrzy na Artura i Jerzego i
niechtnie, ocigajc si ukada z powrotem. Wystawia jzor i dyszy.
Jerzy, ogldajc si na psa, kuca pod oknem. W akwarium znw pywaj
wielkie, czerwone welony. Jerzy siga do pudeka i sypie im dafnie.
Ryby podpywaj i apczywie rzucaj si na pokarm.
JERZY:
ARTUR:
Potrzask... puapka. Popatrz, jakie aroczne cholery.
Normalne. Chc y.
26
Chopcy Artura prbuj w jakiej sali gimnastycznej. Artur pokazuje
wejcia kolejnych instrumentw, jeli w takim zespole istnieje funkcja
dyrygenta, prbuje j peni. Przy mikrofonie mody chopaczek, ktrego
jeszcze nie widzielimy. Muzyka dochodzi do tego momentu, gdy
powinien wej solista.
ARTUR:
Teraz!
Chopaczek si spnia.
ARTUR:
Uwaaj.
Graj, chopaczek wchodzi, niemiao jednak i niemrawo.
CHOPACZEK:
Nie wiem. Nie wiem kto
ale ja
nie chc od was nic
i wam nie dam nic.
Przerywaj w p taktu, niezbyt zadowoleni.
GITARZYSTA:
ARTUR:
GITARZYSTA:
ARTUR:
To nie jest tak.
Nie jest. Ale si wyrobi...
Moe by pojecha? Taka trasa...
Nie dam rady. Moe po wakacjach albo kiedy.
27
Jerzy od razu kieruje si do swojego pokoju od werandy. Drzwi s
zamknite. Puka, potem wali. W oknie pojawia si ona.
ONA:
JERZY:
Co?
Chc wej.
Po chwili klucz zgrzyta w zamku. Jerzy napiera, ale kiedy
otwiera drzwi do poowy , widzi dwie walizki i torb. ona stoi obok.
Trzyma w rku jaki papier.
ONA:
Zoyam pozew rozwodowy. Tu masz podpis.
Otwiera szerzej drzwi i korzystajc z tego, e osupiay Jerzy
patrzy na dokument, wynosi przed dom walizki i torb.
ONA:
Jak bdziesz chcia reszt, to zadzwo ale dopiero po rozprawie. To
ci na razie wystarczy.
ona zatrzaskuje drzwi, haas budzi Jerzego z odrtwienia. Wali
piciami. Drzwi uchylaj si tym razem s zamknite na acuch.
ONA:
JERZY:
ONA:
Jeszcze co?
Musz porozmawia... musz podj decyzj, ktra...
Zaraz.
Znika, wraca, podaje mu ma karteczk.
ONA:
To jest numer mojego adwokata. Jak bdziesz mi chcia co powiedzie
przed rozwodem. Zadzwo do niego. On mi przekae.
W oknie wlepiona twarz Piotrka przylepiona do szyby. May
wypatruje ojca w ciemnoci. Nic nie mwi, te wida boi si matki.
JERZY:
Pocaujcie mnie w dup!
28
Jerzy siedzi na swoich walizkach. Pies nie reaguje ju na niego w
aden zowieszczy sposb. Artur rozstawia skadane eczko, ktre z trudem
mieci si w pokoju.
JERZY:
Zdecydowaem si.
Artur umiecha si. Wyciga rk do Jerzego. Jerzy podaje swoj. Artur
przyciska go do serca, jak brata.
ARTUR:
Co si robi z nerek? Na kwano?
miej si obaj.
JERZY:
ARTUR:
Nie, chyba gulasz...
Gulasz z nereczek raz! Cholera... zaimponowae mi.
29
Artur siedzi na korytarzu szpitalnym. Jest ju pno. Artur wodzi
wzrokiem za kadym, kto przechodzi. Podnosi si widzc modziutk
pielgniark.
ARTUR:
PIELGNIARKA:
ARTUR:
PIELGNIARKA:
Prosz pani...
Sucham...
Ja tu czekam...
Czy to pan... z CITY LIVE.
Artur umiecha si skromnie.
ARTUR:
PIELGNIARKA:
ARTUR:
PIELGNIARKA:
ARTUR:
Ja.
O, Jezu...
Brat ma operacj. Wycinaj mu nerk.
Ju po. Wszystko w porzdku. Czy mog pana dotkn?
Moesz. Jeste pewna, e wszystko w porzdku.
Pielgniarka niemiao, ale delikatnie dotyka twarzy Artura, jakby
bya niewidoma.
PIELGNIARKA:
W porzdku... Jaki pan sympatyczny. Z bliska... On niedugo
odzyska przytomno. Moe pan poczeka... Mylaam, e pan jest inny...
Moemy poczeka.
30
Artur sprowadza Jerzego po schodach szpitala. Jerzy jest blady,
osabiony, ale poza tym zachowuje si normalnie. Artur natomiast ma w
twarzy co, co go zmienio.
ARTUR:
JERZY:
Jak si czujesz?
Normalnie. Nic nie czuj. Jakby nic si nie stao. Masz?
Artur siga do portfela, zatrzymuje si. Pikny, rowy, austriacki
Merkury, jak ywy.
JERZY:
ARTUR:
JERZY:
ARTUR:
Jezu... jest. Od kiedy go masz?
Ju... ju tydzie.
Dlaczego nie pokazae? Mylaem o tym cay czas...
Nie mogem, Jurek.
Jerzy patrzy na brata i dostrzega w jego twarzy dziwny
wyraz.
JERZY:
ARTUR:
Co si stao?
Jak miae operacj... a ja siedziaem w szpitalu... Jurek,
okradli
nas.
ARTUR:
JERZY:
Co?
Ukradli. Wszystko.
Artur ze zami kadzie gow na ramieniu brata.
31
Pies ley na ku i nie zwraca najmniejszej uwagi na obu braci. Nic
z poprzedniej sprystoci, grozy, ktr budzi. Jerzy przyglda si
mieszkaniu. Kraty na balkonie wypiowane i wygite, w szybach wycite
rwne, koliste otwory. Przepiowane sztaby w szafach. Porozrzucane
papiery. Jerzy patrzy na psa.
JERZY:
ARTUR:
JERZY:
A ten bydlak?
Zamknli go w azience.
Mwiem, otru go. Poszed won!
Pies ze skulonym ogonem zazi z ka i przenosi si pod okno. Jerzy
patrzc za nim dostrzega ryby, znw pywajc brzuchami do gry.
JERZY:
ARTUR:
JERZY:
Zdechy...
Zapomniaem... zdechy. Nie ma znaczenia, jakie jest tu teraz
powietrze.
Po co, do cholery, tam siedzia? Nie wyjliby mi nerki bez
ciebie?
Artur spuszcza gow.
JERZY:
Co milicja?
Dzwonek.
ARTUR:
Prosz.
Wchodzi ubrany po cywilnemu porucznik. Jest mody, wysportowany.
Wita si z Arturem, patrzy na Jerzego.
PORUCZNIK:
ARTUR:
PORUCZNIK:
JERZY:
PORUCZNIK:
JERZY:
Pan jest?...
Brat. Dzi wyszed.
Jak pan si czuje?
Jak si mog czu? Czy pan wie, co tutaj byo?
Do dokadnie. Bd musia pana zaprosi do nas...
Chtnie. Czy pan sprawdzi faceta, od ktrego brat kupi psa? Kto go
mg zamkn w azience?
Pies, czujc, e o nim mowa, podnosi eb i z agodnym pomrukiem
zasypia znowu.
PORUCZNIK:
Sprawdzilimy. To nie jest trop. Pies by szkolony przez naszego
byego koleg... zostawiem panu numer.
Wyjmuje wizytwk i podaje Jerzemu.
PORUCZNIK:
Przy okazji... Brat nie by pewien... Sygnalizacja alarmowa przy
oknach i drzwiach balkonowych bya rozczona. Od wewntrz. Wie pan co
o tym?
Porucznik podstawia sobie krzeso i pokazuje Jerzemu drucik
wystajcy z pudeka, umieszczonego pod sufitem. Artur badawczo
przyglda si Jerzemu.
JERZY:
PORUCZNIK:
ARTUR:
JERZY:
ARTUR:
Ja rozczyem, jak zakadaem kraty. eby mona byo otwiera okna.
Mylaem, e kraty... e wystarczy.
Rozumiem. Brat nie by pewien. Skontaktuj si z panem. Albo pan z
nami.
Nie powiedziae mi... o tym alarmie.
Zapomniaem. Ale chyba gadalimy...
Nie pamitam.
Artur wci patrzy badawczo. Jerzy wzrusza ramionami.
ARTUR:
To wszystko, co nam zostao.
Wyjmuje z portfela znaczek.
ARTUR:
Salomon kazaby przedrze na p, a potem dawaby temu, ktry si nie
zgodzi. Ale to byo tak dawno...
Podaje znaczek Jerzemu.
ARTUR:
Jest twj. Nerka bya twoja. Zreszt... nie chc go.
Wstaje, zakada kurtk. Teraz sytuacja si odwraca. Jerzy patrzy na
Artura uwanie, podejrzliwie.
JERZY:
ARTUR:
Dokd idziesz?
Wrc wieczorem... Zaangaowaem si do knajpy.
Jerzy czeka, a Artur wyjdzie, potem podchodzi do telefonu i
wykrca numer.
JERZY:
Halo... czy to Komenda? Czy zastaem porucznika...
Porucznik przysiada si do czekajcego w kawiarni Jerzego.
PORUCZNIK:
JERZY:
PORUCZNIK:
JERZY:
PORUCZNIK:
JERZY:
PORUCZNIK:
JERZY:
PORUCZNIK:
JERZY:
Pan chcia si ze mn zobaczy...
Dzie dobry.
Sucham.
Wie pan... trudno mi o tym mwi...
Rozumiem.
Pan moe pomyle, e to jest dno...
Niech pan si nie przejmuje tym, co ja myl.
Moe pan napije si czego?
Nie, dzikuj.
Myl, e powinien pan wzi pod uwag... e powinien pan sprawdzi
mojego brata...
Porucznik nie odzywa si. Sucha uwanie.
JERZY:
PORUCZNIK:
JERZY:
PORUCZNIK:
Ten pies... nikt nie mg go dotkn... a jednak kto go zamkn do
azienki... On twierdzi, e siedzia na korytarzu podczas
operacji...
Siedzia. Potem nawet lea, w dyurce pielgniarek.
Ja nie twierdz, e to on... mia tylu znajomych, koncerty...
Dzikuj. Bardzo mi pan pomg.
33
Porucznik wychodzi z kawiarni i wysiada do czekajcego samochodu.
Samochd rusza. Skrca w lewo, w Jasn, potem parkuje na zatoczonym
parkingu przed kinem Atlantic. Porucznik wchodzi do baru kawowego
na tyach Domw Towarowych Centrum.
34
W barze porucznik szuka kogo. Umiecha si i podchodzi do
wysokiego stolika. Siedzi tam Artur.
PORUCZNIK:
ARTUR:
PORUCZNIK:
ARTUR:
PORUCZNIK:
ARTUR:
Pan chcia si ze mn spotka...
Dzie dobry. Zwariowaem, prawda?
Nie, dlaczego?
Tyle ju godzin spdzilimy, a ja nagle do kawiarni...
Dyskrecja, jestem przyzwyczajony.
Wanie... gadalimy, a mnie cay czas chodzio po gowie... nie
potrafiem panu powiedzie...
PORUCZNIK:
ARTUR:
PORUCZNIK:
ARTUR:
PORUCZNIK:
Teraz pan moe?
To chyba nie jest w porzdku... to na pewno jest nie w porzdku...
Ja... Boj si, e jaki zwizek z t spraw mg mie Jerzy... mj brat. Ta
instalacja alarmowa... dlaczego nie powiedzia mi, e rozczy mi, e j
rozczy? Zgodzi si na t nerk, wiedzia, e bd siedzia w szpitalu...
Oddaem mu znaczek, od ktrego wszystko si zaczo... nawet nie ucieszy
si...
Bardzo mi pan pomg.
Tak si zawsze mwi w filmach.
Ale tak jest. Dzikuj.
35
Jerzy, po wyjciu z kawiarni, idzie w stron Marszakowskiej. Po
drugiej stronie widzi chopaczka w okularach, ktrego trzyma kiedy za
nos w pobliskie bramie. Zatrzymuje si przed poczt gwn. Chwil waha
si i wchodzi. Jak zwykle spory ruch. Jerzy znajduje okienko, ktre
przyjmuje listy. Na szybie, oddzielajcej klientw, przypity
spinaczem kartonik z kilkoma znaczkami. Jerzy podchodzi powoli,
przyglda si zwykym, nowym, polskim znaczkom, ktre ostatnio weszy do
obiegu, a panienka skoczy stemplowa gr poleconych listw.
JERZY:
PANIENKA:
Wyszy ostatni... jakie znaczki?
(Wskazuje kartonik:) Te... Zamek Krlewski za 10 zotych i seria z
emblematem PRON. Za sze, dwadziecia pi i szedziesit.
Panienka jest mia, nie wiadomo, dlaczego.
JERZY:
PANIENKA:
To razem...
Sto jeden.
Jerzy wyjmuje portfel, znajduje pidziesit zotych. Grzebie w
kieszeni, znajduje drobne. Liczy skrupulatnie kad monet. Kto mija
go. Jerzy podnosi wzrok i widzi stojcego przed sob Artura. Artur
wpatruje si w ten sam kartonik. Po chwili odwraca si. Bracia patrz
na siebie ze zdziwieniem i niepokojem.
JERZY:
ARTUR:
JERZY:
ARTUR:
Nie spodziewaem si tutaj ciebie.
Ani ja.
Kupujesz?
Brak mi... trzydziestu piciu zotych.
Artur siga do kieszeni. Wyjmuje jaki bilon. Liczy.
ARTUR:
Mam czterdzieci...
I wszystko, co znalaz, podaje Jerzemu.