Top Banner
SPIS RZECZY Nieśmiertelny (przel. A. Sobol-Jurczykowski) 5 Nieboszczyk (przeł. Z. Chądzyńska) ... 31 Teologowie (przeł. A. Sobol-Jurczykowski) . 40 Historia wojownika i branki (przeł. A. Sobol- -Jurczykowski) .......................................................... 54 Biografia Tadea Isidora Cruz (przeł. A. Sobol- -Jurczykowski) .......................................................... 61 Emma Zunz (przeł. Z. Chądzyńska) .... 67 Dom Asteriona (przeł. Z. Chądzyńska) . .. 76 Powtórna śmierć (przeł. Z. Chądzyńska) . . 80 Deutsches requiem (przeł. Z. Chądzyńska) . 91 Dociekania Awerroesa (przeł. Z. Chądzyńska) 102 Zahir (przeł. Z. Chądzyńska) ............................ .. . 116 Pismo boga (przeł. Z. Chądzyńska) .... ..... 131 Ibn Hakam al-Buchari, zabity w swym labi- ryncie (przeł. A. Sobol-Jurczykowski) . . .............. 140 Dwaj królowie i dwa labirynty (przeł. A. So- bol-Jurczykowski) ........................................................ 155 Oczekiwanie (przeł. Z. Chądzyńska) . . . . .........157 Człowiek w progu (przeł. A. Sobol-Jurczy- kowski) ......................................................................... 164 Alef (przeł. Z. Chądzyńska) ....................................... 173 Epilog (przeł. A. Sobol-Jurczykowski) . . . 199
205

Borges Jorge Luis-Alef

Feb 08, 2016

Download

Documents

Broken_Blossoms

l
Welcome message from author
This document is posted to help you gain knowledge. Please leave a comment to let me know what you think about it! Share it to your friends and learn new things together.
Transcript
Page 1: Borges Jorge Luis-Alef

SPIS RZECZY

Nieśmiertelny (przel. A. Sobol-Jurczykowski) 5

Nieboszczyk (przeł. Z. Chądzyńska) . . . 31

Teologowie (przeł. A. Sobol-Jurczykowski) . 40

Historia wojownika i branki (przeł. A. Sobol-

-Jurczykowski) .......................................................... 54

Biografia Tadea Isidora Cruz (przeł. A. Sobol-

-Jurczykowski) .......................................................... 61

Emma Zunz (przeł. Z. Chądzyńska) . . . . 67

Dom Asteriona (przeł. Z. Chądzyńska) . . . 76

Powtórna śmierć (przeł. Z. Chądzyńska) . . 80

Deutsches requiem (przeł. Z. Chądzyńska) . 91

Dociekania Awerroesa (przeł. Z. Chądzyńska) 102

Zahir (przeł. Z. Chądzyńska) ............................ .. . 116

Pismo boga (przeł. Z. Chądzyńska) . . . . .....131

Ibn Hakam al-Buchari, zabity w swym labi-

ryncie (przeł. A. Sobol-Jurczykowski) . . ..............140

Dwaj królowie i dwa labirynty (przeł. A. So-

bol-Jurczykowski) ........................................................ 155

Oczekiwanie (przeł. Z. Chądzyńska) . . . . .........157

Człowiek w progu (przeł. A. Sobol-Jurczy-

kowski) ......................................................................... 164

Alef (przeł. Z. Chądzyńska) ....................................... 173

Epilog (przeł. A. Sobol-Jurczykowski) . . . 199

Page 2: Borges Jorge Luis-Alef

2 Nieśmiertelny

NIEŚMIERTELNY

Salomon saith. There is no new thing

upon the earth. So that as Plato had an

imagination, that all knowledge was but

remembrance; so Salomon giveth his sen-

tence, thai all novelty is but obl ivion1 .

F r a n c i s B a c o n : ,,Essays" LVIII.

Londynie, w początkach lipca 1929 roku, antykwariusz Joseph Cartaphi- lus ze Smyrny zaoferował księżnej de

Lucinge sześć woluminów in quarto (1715— 1720) „Iliady" Pope'a. Księżna je nabyła; od- bierając je zamieniła z nim parę zdań. Mówi, że był człowiekiem zniszczonym i ziemistym, o szarych oczach i szarej brodzie, o wyjątko- wo nie sprecyzowanych rysach. Posługiwał się ze swobodą i ignorancją kilkoma języ- kami; w ciągu niewielu minut przeszedł z francuskiego na angielski i z angielskiego na tajemnicze połączenie hiszpańskiego z Sa- lonik i portugalskiego z Makao. W paździer- niku księżna usłyszała od pewnego pasażera „Zeusa", że Cartaphilus zmarł na morzu, w drodze powrotnej do Smyrny, i że pocho- wano go na wyspie los. W ostatnim tomie „Iliady" znalazła ten rękopis. Oryginał zredagowany jest po angielsku

1 Salomon powiada: . Nie ma na świecie nowej rzeczy.

Tak więc jak Platon wyobrażał sobie, że wszelkie po-

znanie jest tylko przypomnieniem, tak przeciwnie Salo-

mon powiada, że wszelka nowość jest tylko zapomnie-

niem. (Przeł. Cz. Znamierowski).

W

Page 3: Borges Jorge Luis-Alef

Nieśmiertelny 3

i obfituje w latynizmy. Podajemy jego do- słowne tłumaczenie.

O ile pamiętam, moje trudy rozpoczęły się w pewnym ogrodzie w Te bach Hekatompy- loi, kiedy cesarzem był Dioklecjan. Walczy- łem' (bez chwały) w niedawnych wojnach egipskich, byłem trybunem legionu, który stacjonował w Berenice, na wprost Morza Czerwonego: gorączka i magia trawiły wielu ludzi, którzy pożądali wielkodusznie stali. Maurowie zostali zwyciężeni; ziemia, którą dawniej zajmowały buntownicze miasta, zo- stała wiekuiście poświęcona plutonicznym bóstwom. Aleksandria, pokonana, daremnie błagała o miłosierdzie Cezara; nim upłynął rok, legiony odniosły triumf, ale mnie udało się zaledwie dostrzec oblicze Marsa. To po- minięcie bolało mnie i być może stało się przyczyną, dla której rzuciłem się na poszu- kiwanie, poprzez zuchwałe i rozległe pusty- nie, tajemniczego Miasta Nieśmiertelnych.

Trudy moje rozpoczęły się, jak powiedzia- łem, w pewnym ogrodzie w Tebach. Przez całą ową noc nie mogłem zasnąć, gdyż coś walczyło w moim sercu. Wstałem niewiele przed świtem; moi niewolnicy spali, księżyc miał ten sam kolor, co nieskończony pia-

Page 4: Borges Jorge Luis-Alef

4 Nieśmiertelny

sek. Jakiś jeździec, wyczerpany i zakrwa- wiony, przybywał ze wschodu. O kilka kro- ków ode mnie zwalił się z konia. Słabym, zachłannym głosem spytał mnie po łacinie 0 nazwę rzeki, która omywała mury miasta. Odpowiedziałem mu, że jest to Egipt, który żywią deszcze. Innej rzeki poszukuję — od- parł smutno — tajemnej rzeki, która oczysz- cza ludzi ze śmierci. Ciemna krew broczyła mu z piersi. Powiedział, że jego ojczyzną jest góra, która znajduje się po drugiej stronie Gangesu, i że na tej górze wieść głosi, iż jeśli ktoś będzie podążał na zachód, gdzie kończy się świat, dotrze do rzeki, której wo- dy dają nieśmiertelność. Dodał, że na jej drugim brzegu wznosi się Miasto Nieśmier- telnych, bogate w bastiony i amfiteatry, 1 świątynie. Zanim wzeszła jutrzenka, umarł, ale postanowiłem odkryć miasto i jego rzekę. Kilku mauretańskich więźniów, przesłuchi- wanych przez kata, potwierdziło relację po- dróżnego; ktoś wspomniał pola elizejskie, na krańcu ziemi, gdzie życie ludzi jest wieczno- trwałe; ktoś inny— szczyty, na których ro- dzi się Paktol i których mieszkańcy żyją wiek. W Rzymie rozmawiałem z filozofami, którzy uważali, że przedłużanie życia ludzi jest przedłużaniem ich agonii i zwielokrot- nianiem ich śmierci. Nie wiem, czy uwie- rzyłem kiedyś w istnienie Miasta Nieśmier- telnych; sądzę, że wystarczył mi wówczas

Page 5: Borges Jorge Luis-Alef

Nieśmiertelny 5

zamiar poszukiwania go. Flawiusz, prokonsul Getulii, przydzielił mi dwustu żołnierzy na to przedsięwzięcie. Zwerbowałem również najemników, którzy mówili, że znają drogi, i którzy później pierwsi zbiegli.

Wydarzenia późniejsze zdeformowały w sposób nie do rozwikłania wspomnienie naszych pierwszych dni wyprawy. Wyruszy- liśmy z Arsinoe i weszliśmy w rozpaloną pu- stynię. Przebyliśmy krainę Troglodytów, któ- rzy pożerają węże i nie umieją posługiwać się mową; krainę Garamantów, u których kobiety są wspólne i którzy żywią się lwa- mi; krainę Augilów, którzy czczą jedynie Tartar. Nużyliśmy inne pustynie, gdzie pia- sek jest czarny, gdzie podróżny musi ucie- kać się do godzin nocy, gdyż żar dnia. jest nie do zniesienia. Z dala ujrzałem górę, któ'- ra dała imię Oceanowi: na jej zboczach ro- dzi się ostromlecz, który neutralizuje truciz- ny; jej szczyt zamieszkują Satyrowie, naród krwiożerczych i dzikich ludzi, którzy oddają się rozpuście. Wszystkim nam wydało się niepojęte, że te barbarzyńskie okolice, gdzie ziemia jest matką potworów, mogły kryć- w swym łonie sławne miasto. Posuwaliśmy się dalej, gdyż zawrócenie byłoby hańbą. Niektórzy śmiałkowie spali z twarzą wysta- wioną na działanie księżyca; strawiła ich go- rączka; w skażonej wodzie cystern inni wy- pili szaleństwo i śmierć. Wówczas rozpoczęły

Page 6: Borges Jorge Luis-Alef

6 Nieśmiertelny

się dezercje, bardzo niedługo później — bunty. Dla uśmierzenia ich nie zawahałem się przed wprowadzeniem surowej dyscypli- ny. Postąpiłem słusznie, ale pewien centu- rion ostrzegł mnie, że buntownicy (żądni ze- msty za ukrzyżowanie jednego z nich) uknuli spisek na moje życie. Zbiegłem z obozu z garstką żołnierzy, którzy pozostali mi wier- ni. Na pustyni zgubiłem ich wśród wirów piasku i rozległej nocy. Raniła mnie strzała z brązu. W ciągu wielu dni błądziłem, nie napotykając wody, lub w ciągu jednego tylko, niezmiernego dnia, zwielokrotnionego przez słońce, przez pragnienie i przez strach przed pragnieniem. Pozostawiłem wybór dro- gi woli mojego konia. O świcie dal najeżyła się piramidami i wieżami. W nieznośny spo- sób przyśnił mi się niewielki i przejrzysty labirynt: w jego wnętrzu znajdował się dzban, moje ręce prawie dotykały go, ale tak zagmatwane i niezdecydowane były za- kręty, że wiedziałem, iż umrę, zanim go do- sięgnę.

II

Gdy wydobyłem się w końcu z tego kosz- maru, przekonałem się, że leżę ze związany- mi rękoma w podłużnej kamiennej niszy, nie większej od zwykłego grobu, wykutej ńa

Page 7: Borges Jorge Luis-Alef

Nieśmiertelny 7

zewnątrz stromego zbocza jakiejś góry. Jej boki były wilgotne, wygładzone bardziej przez czas niż przez celową działalność. Po- czułem w piersi bolesne bicie, poczułem, że pali mnie pragnienie. Wychyliłem się i słabo krzyknąłem. U stóp góry toczył bezszelest- nie swe wody brudny potok, wstrzymywany przez nieczystości i piasek; na przeciwleg- łym brzegu jaśniało w promieniach ostat- niego słońca, czy też pierwszego, oczywiste Miasto Nieśmiertelnych. Ujrzałem mury, łu- ki, fasady i fora: fundamentem był kamienny płaskowyż. Setka nieregularnych nisz, po- dobnych do mojej, znaczyła górę i dolinę. W piasku znajdowały się niezbyt głębokie studnie; z tych niewielkich otworów (i z nisz) wyłaniali się ludzie o szarej skórze, o za- niedbanych brodach, nadzy. Wydało mi się, że ich rozpoznaję: należeli do bestialskiego rodu Troglodytów, którzy trapili wybrzeża Zatoki Arabskiej i groty etiopskie; nie zdzi- wiło mnie, że nie mówią i że pożerają węże.

Natarczywość pragnienia uczyniła mnie zuchwałym. Obliczyłem, że znajduję się o ja- kieś trzydzieści kroków od piasku. Stoczy- łem się z zamkniętymi oczyma, z rękami związanymi na plecach, w dół zbocza. Po- grążyłem zakrwawioną twarz w ciemnej wo- dzie. Zacząłem pić tak, jak poją się zwierzę- ta. Zanim zagubiłem się ponownie we śnie i w delirium, z niewiadomego powodu po-

Page 8: Borges Jorge Luis-Alef

8 Nieśmiertelny

wtórzyłem kilka greckich słów: Lud bogatej Zelei, co pod Idą żyje i bystrego Ezepu czar- ne wody pije...1

Nie wiem, ile dni i nocy przetoczyło się nade mną. Obolały, niezdolny wrócić do ja- skini, nagi na nieznanym piasku2, pozwala- łem, aby księżyc i słońce bawiły się mym nieszczęsnym losem. Troglodyci, dziecinni w swym barbarzyństwie, nie pomogli mi przeżyć ani umrzeć. Na próżno ich prosiłem, aby zadali mi śmierć. Pewnego dnia, przy pomocy jakiegoś ostrego kamienia, przecią- łem moje więzy. Innego podniosłem się i zdołałem wyżebrać czy też ukraść — ja, Marcus Flaminius Rufus, trybun wojskowy jednego z legionów Rzymu — moją pierw- szą porcję znienawidzonego mięsa węża.

Przemożne pragnienie ujrzenia Nieśmier- telnych, dotknięcia nadludzkiego Miasta pra- wie odbierało mi sen. Jak gdyby przeniknęli mój zamiar, nie spali również Troglodyci: po- czątkowo sądziłem, że mnie śledzą; później, że zarazili się moim niepokojem, jak zara- żają się psy. Aby oddalić się z barbarzyń- skiej wioski, wybrałem najbardziej publicz- ną z godzin, początek wieczoru, kiedy to pra- wie wszyscy ludzie wyłaniają się z jaskiń

1 Wersy w przekładzie' Fr. Ks. Dmochowskiego (przyp.

tłum.). ■ . _ 2 Por. Virgilius, „Eneida", V, 871: ńudus in ignota, Pa-,

linure, iacebis arena (przyp. tłum.).

Page 9: Borges Jorge Luis-Alef

Nieśmiertelny 9

i ze studni i patrzą na zachód, nie widząc go. Zacząłem modlić się głośno, nie tyle, aby bła- gać ó boską łaskę, ile aby onieśmielić plemię artykułowanymi wyrazami. Przebyłem stru- mień, który wstrzymują mielizny, i skiero- wałem się ku Miastu. Dwóch czy trzech męż- czyzn podążyło niepewnie za mną. Byli oni (jak inni z tego plemienia) niepokaźnego wzrostu; nie napawali strachem, lecz obrzy- dzeniem. Musiałem okrążyć kilka nieregu- larnych wgłębień, które wydały mi się ka- mieniołomami. Zmylony wielkością miasta sądziłem, że jest bliskie. Około północy sto- py moje dotknęły, najeżonego bałwochwal- czymi formami, czarnego cienia jego murów na żółtym piasku. Zatrzymał mnie rodzaj świętego przerażenia. Człowiek czuje taką odrazę do nowości i do pustyni, że ucieszy- łem się, iż jeden z Troglodytów szedł za mną aż do końca. Zamknąłem oczy i czekałem (nie śpiąc), aż rozbłyśnie dzień.

Powiedziałem już, że Miasto było założo- ne na płaskim szczycie skalistej góry. Góra ta spadała urwistymi ścianami, nie mniej stromymi niż mury. Na próżno nużyłem mo- je kroki. Czarna podstawa nie odsłaniała najmniejszej nieregularności, niezmienne mu- ry zdawały się nie dopuszczać ani jednej bra- my. Siła słońca zmusiła mnie do schronienia się w jakiejś grocie; w jej głębi znajdowała się studnia, w studni drabina, która schodziła

Page 10: Borges Jorge Luis-Alef

10 Nieśmiertelny

przepastnie w dół ku głębokim ciemnościom. Zszedłem; poprzez chaos ponurych korytarzy doszedłem do obszernej, kolistej sali, zaled- wie widocznej. Było dziewięcioro drzwi w tej piwnicy; ośmioro z nich prowadziło do labiryntu, który zdradliwie docierał do tej samej sali, dziewiąte (poprzez następny la- birynt) prowadziły do drugiej kolistej sali, identycznej z pierwszą. Nie znam całkowitej ilości sal; moje nieszczęście i niepokój zwie- lokrotniły je. Cisza była wroga i prawie do- skonała; nie było innego hałasu w tych głę- bokich, kamiennych sieciach prócz podziem- nego wiatru, którego przyczyny nie odkry- łem; bezszelestnie gubiły się między szcze- linami wąskie strumyki rdzawej wody. W potworny sposób przyzwyczaiłem się do tego wątpliwego świata; wydało mi się niewiary- godne, aby mogło istnieć cokolwiek innego niż piwnice wyposażone w dziewięcioro drzwi i piwnice podłużne, które się rozwi- dlają. Nie wiem, przez jak długi czas mu- siałem wędrować pod ziemią; wiem, że raz pomyliła mi się, w tej samej tęsknocie, okrutna wioska barbarzyńców z moim ro- dzinnym miastem wśród winnic.

W głębi pewnego korytarza nieprzewidzia- ny mur zamknął mi przejście, spadło na mnie jakieś odległe światło. Wzniosłem oślepione oczy: zawrotnie wysoko ujrzałem krąg nie- ba tak błękitny, że wydał mi się purpurowy.

Page 11: Borges Jorge Luis-Alef

Nieśmiertelny 11

Kilka metalowych stopni wznosiło się po murze. Zmęczenie odbierało mi siły, ale wspiąłem się, przystając jedynie czasami, aby niezręcznie załkać ze szczęścia. Zacząłem do- strzegać kapitele i astragale, trójkątne fron- tony i kopuły, niewyraźne i okazałe formy i granitu, i marmuru. W ten sposób zostało mi dane wydostać się ze ślepej okolicy czar- nych, splątanych labiryntów do oślepiają- cego Miasta.

Wyszedłem na rodzaj placu, czy raczej dziedzińca. Otaczał go jeden tylko budynek, 0 nieregularnej formie i niejednostajnej wy- sokości; do tego niejednolitego budynku na- leżały te różne kopuły i kolumny. Uwagę moją przykuła starożytność konstrukcji tej niewiarygodnej budowli, przed jakąkolwiek inną jej cechą. Poczułem, że była ona wcześ- niejsza od ludzi, wcześniejsza od ziemi. Ta rzucająca się w oczy starożytność (chociaż w jakiś sposób straszna dla oczu) wydała mi się właściwa dla nieśmiertelnych budow- niczych. Początkowo ostrożnie, później obo- jętnie, wreszcie z rozpaczą zacząłem błądzić po schodach i posadzkach nierozwikłanego pałacu. (Później przekonałem się, że wielkość

1 wysokość stopni nie były jednakowe, co sprawiło, że zrozumiałem niezwykłe zmę- czenie, jakie one powodowały). Pałac ten jest dziełem bogów — pomyślałem począt- tkowo. Badałem nie zamieszkałe wnętrza

Page 12: Borges Jorge Luis-Alef

12 Nieśmiertelny

i poprawiłem się: Bogowie, którzy go zbudo- wali, umarli. Dostrzegłem jego szczegóły i powiedziałem: Bogowie, którzy go zbudo- wali, byli szaleni. Powiedziałem to, wiem na pewno, z niezrozumiałym potępieniem, które było niemal wyrzutem sumienia, z większym przerażeniem intelektualnym niż wyczuwal- nym lękiem.' Do wrażenia niezmiernej sta- rożytności dołączyły się inne: wrażenie nie- skończoności, okrucieństwa, złożonej niedo- rzeczności. Przebyłem labirynt, ale przej- rzyste Miasto Nieśmiertelnych przeraziło mnie i napełniło odrazą. Labirynt jest do- mem wzniesionym, aby zmylić ludzi; jego architektura, szastająca symetriami, jest pod- porządkowana temu celowi. W pałacu, który niedokładnie zbadałem, architektura nie po- siadała celu. Obfitował w korytarze bez wyj- ścia, wysokie, niedosiężne okna, okazałe drzwi prowadzące do jakiejś celi czy studni, niewiarygodne odwrócone schody, których stopnie i balustrady prowadziły w dół. Inne, zawieszone w powietrzu, przylegające do bo- ku monumentalnego muru, umierały nie do- chodząc donikąd, po dwóch czy trzech za- krętach, w górnych ciemnościach kopuł. Nie wiem, czy wszystkie przykłady, które wymie- niłem, są dosłowne; wiem, że podczas dłu- gich lat nawiedzały mnie w koszmarnych snach; nie mogę już wiedzieć, czy taki lub inny szczegół jest transkrypcją rzeczywistoś-

Page 13: Borges Jorge Luis-Alef

Nieśmiertelny 13

ci, czy też form, które oszałamiały moje no- ce. To Miasto (pomyślałem) jest tak potwor- ne, że samo jego istnienie i trwanie, nawet w środku tajemnej pustyni, plami przeszłość i przyszłość i w jakiś sposób naraża ciała niebieskie. Dopóki trwa, nikt na świecie nie będzie mógł być odważny czy szczęśliwy. Nie chcę opisywać go; chaos różnorodnych wyrazów, ciało tygrysa czy byka, w którym by się potwornie kłębiły, połączone i niena- widzące się, zęby, organy i głowy, byłyby może przybliżonymi obrazami.

Nie pamiętam etapów mego powrotu wśród zakurzonych i wilgotnych hipogeów. Wiem jedynie, że nie opuszczała mnie obawa, iż przy wyjściu z ostatniego labiryntu otoczy mnie ponownie ohydne Miasto Nieśmiertel- nych. Niczego więcej nie mogę sobie przy- pomnieć. To zapomnienie, teraz nie do prze- zwyciężenia, było może dobrowolne; może okoliczności mojej ucieczki były tak nie- wdzięczne, że pewnego dnia, również nie mniej zapomnianego, poprzysiągłem sobie je zapomnieć.

III

Kto przeczytał z uwagą relację moich tru- dów, przypomni sobie, że pewien człowiek z plemienia szedł za mną, jak mógłby iść

Page 14: Borges Jorge Luis-Alef

14 Nieśmiertelny

za mną pies, aż do nieregularnego cienia mu- rów. Gdy wyszedłem z ostatniej piwnicy, spotkałem go u wylotu groty. Leżał na pias- ku, na którym kreślił niezręcznie i ścierał rząd znaków, będących jak litery ze snów, które ktoś już prawie pojmuje i które nagle się zlewają. Początkowo sądziłem, że to ja- kieś prymitywne pismo; później spostrzeg- łem, że jest absurdem wyobrażać sobie, iż ludzie, którzy nie doszli do mowy, mogliby dojść do pisma. Poza tym żadna z form nie była podobna do innej, co wykluczało lub oddalało możliwość, aby były one symbo- liczne. Człowiek ten kreślił je, przyglądał im się i poprawiał je. Nagle, jakby zabawa ta go znudziła, starł wszystko dłonią i przed- ramieniem. Spojrzał na mnie, zdawał się mnie nie poznawać. Jednakże tak wielka była ulga, jaką mi sprawiał (lub tak wielka i prze- rażająca moja samotność), że zacząłem przy- puszczać, iż ten prymitywny Troglodyta, któ- ry patrzył na mnie z dna groty, oczekiwał mnie. Słońce prażyło równinę; gdy podjęliś- my drogę powrotną do wsi, pod pierwszymi gwiazdami, piasek pod stopami był rozpalo- ny. Troglodyta szedł przede mną; tej nocy powziąłem zamiar nauczenia go rozpoznawa- nia i, być może, powtarzania kilku słów. Pies i koń (pomyślałem) zdolne są do tego pierw- szego; wiele ptaków, jak słowik Cezarów, do ostatniego. Jakkolwiek prymitywny był-

2 — Alef

Page 15: Borges Jorge Luis-Alef

Nieśmiertelny 15

by umysł człowieka, zawsze jest on wyższy niż u nierozumnych stworzeń.

Pokora i nędza Troglodyty przywiodły mi na pamięć obraz Argosa, starego, konającego psa z „Odysei", i tak nadałem mu imię Ar- gos i usiłowałem go nauczyć tego imienia. Ciągle odnosiłem niepowodzenia. Wybiegi, stanowczość i upór okazały się całkowicie daremne. Nieruchomy, z bezwładnymi oczy- ma, zdawał się nie odbierać dźwięków, które starałem mu się wbić w pamięć. O kilka kroków ode mnie, wydawał się bardzo od- legły. Leżąc na piasku, podobny do niewiel- kiego i zniszczonego sfinksa z lawy, pozwa- lał, aby obracały się nad nim niebiosa, od zmierzchu dnia do zmierzchu nocy. Wydało mi się niemożliwe, żeby nie dostrzegł mego zamiaru. Przypomniało mi się, że Etiopowie powiadają, iż małpy celowo nie mówią, aby nie zmuszano ich do pracy, i przypisałem nieufności czy obawie milczenie Argosa. Od tego wyobrażenia przeszedłem do innych, jeszcze bardziej fantastycznych. Pomyślałem, że Argos i ja należymy do różnych świa- tów; pomyślałem, że nasze postrzegania były jednakowe, ale że Argos kojarzył je w in- ny sposób i konstruował przy ich pomocy inne przedmioty; pomyślałem, że być może nie było dla niego przedmiotów, lecz zawrot- na i ciągła gra niezwykle krótkich wrażeń. Pomyślałem o świecie bez pamięci, bez czasu;

Page 16: Borges Jorge Luis-Alef

16 Nieśmiertelny

rozważałem możliwość języka, który by nie znał rzeczowników, języka o bezosobowych czasownikach lub nieodmiennych epitetach. W ten sposób umierały dni, ale coś podobne- go do szczęścia wydarzyło się pewnego po- ranka. Spadł deszcz z potężną powolnością.

Noce pustyni mogą być zimne, ale ta była ogniem. Śniło mi się, że jakaś rzeka Tesalii (której wodom zwróciłem złotą rybę) przy- bywała mnie wykupić; słyszałem, jak się zbli- ża po czerwonym piasku i czarnym kamie- niu; chłód i uporczywy hałas deszczu obu- dziły mnie. Pobiegłem nagi, aby go powitać. Kończyła się noc; pod żółtymi chmurami ple- mię, nie mniej szczęśliwe niż ja, poddawało się gwałtownej ulewie z rodzajem ekstazy. Wydawali się korybantami, opętanymi przez bóstwo. Argos, z oczyma wzniesionymi ku niebiosom, jęczał; strumienie wody płynęły mu po twarzy; nie tylko wody, lecz (dowie- działem się o tym później) łez. Argos — krzyknąłem do niego — Argos.

Wówczas, z łagodnym zachwytem, jakby odkrywał jakąś rzecz straconą i zapomnianą przed bardzo długim, czasem, Argos wybeł- kotał te słowa: Argos, pies Odysa. I później, również nie patrząc na mnie: Ten pies leżący na gnoju.

Łatwo godzimy się z rzeczywistością, może dlatego że przeczuwamy, iż nic nie jest re- alne. Spytałem go, co wie o „Odysei". Z tru-

Page 17: Borges Jorge Luis-Alef

Nieśmiertelny 17

dem posługiwał się językiem greckim; mu- siałem powtórzyć pytanie.

Bardzo niewiele — powiedział. — Mniej niż najbiedniejszy rapsod. Minęło już chyba tysiąc sto lat od czasu, gdy ją wymyśliłem.

IV

Owego dnia wszystko stało się dla mnie jasne. Troglodyci byli Nieśmiertelnymi; potok 0 piaszczystych wodach był Rzeką, której poszukiwał jeździec. Co do miasta, którego sława dotarła aż do Gangesu, minęło już dziewięć wieków od czasu, gdy Nieśmiertelni je zniszczyli. Przy pomocy pozostałości jego ruin wznieśli, w tym samym miejscu, niedo- rzeczne miasto, które obszedłem; rodzaj pa- rodii czy odwrócenia i również świątyni ir- racjonalnych bóstw, które kierują światem 1 o których niczego nie wiemy prócz tego, że nie są podobne do człowieka. Budowla ta była ostatnim symbolem, na jaki pozwo- lili sobie Nieśmiertelni; oznaczała ona etap, w którym przekonani,, że każde przedsię- wzięcie jest jałowe, postanowili żyć dla myśli, dla czystej spekulacji. Wznieśli bu- dowlę, zapomnieli o niej i poszli mieszkać w jaskiniach. Pogrążeni w swych rozmyśla- niach, prawie nie dostrzegali świata zewnę- trznego.

Page 18: Borges Jorge Luis-Alef

Nieśmiertelny 21 O tych rzeczach opowiedział mi Homer jak ktoś, kto rozmawia z dzieckiem. Opowiedział mi również o swojej starości i o ostatniej podróży, jaką odbył, kierowany, jak Ody- seusz, zamiarem dotarcia do ludzi, którzy nie wiedzą, co to morze, nie jedzą solonego mięsa ani nie podejrzewają, co to wiosło. Mieszkał przez wiek w Mieście Nieśmier- telnych. Gdy je zniszczono, doradził założe- nie tego drugiego. Nie powinno to nas dzi- wić; powiadają, że po opiewaniu wojny Ilio- nu opiewał wojnę żab z myszami. Był jak bóg, który stworzyłby kosmos, a następnie chaos.

Być nieśmiertelnym nie jest rzeczą nie- zwykłą; oprócz człowieka wszystkie zwie- rzęta są takie, gdyż nie znają śmierci; rze- czą boską, rzeczą straszną, rzeczą niepojętą jest wiedzieć, że jest się nieśmiertelnym. Zauważyłem, że na przekór licznym religiom przekonanie to jest niezwykle rzadkie. Izra- elici, chrześcijanie i muzułmanie głoszą nie- śmiertelność, ale cześć, jaką składają pierw- szemu wiekowi, dowodzi, że wierzą jedynie w niego, jako że przeznaczają wszystkie po- zostałe, w nieskończonej ilości, na wynagra- dzanie go czy karanie. Bardziej rozsądne wy- daje mi się koło niektórych religii Indosta- nu; w kole tym, które nie ma początku ani końca, każde życie jest skutkiem poprzed- niego i rodzi następne, ale żadne nie określa

Page 19: Borges Jorge Luis-Alef

Nieśmiertelny 19

całości... Nauczona przez praktykę wieków republika ludzi nieśmiertelnych osiągnęła doskonałość tolerancji i prawie obojętności. Wiedziała, że w nieskończonym okresie cza- su każdemu człowiekowi wydarzają się wszy- stkie rzeczy. Dzięki • swym przeszłym czy przyszłym cnotom każdy człowiek jest god- ny wszelkiej dobroci, ale również wszelkiej zdrady dzięki swym nikczemnościom prze- szłości czy przyszłości. Podobnie jak w grach zależnych od przypadku cyfry parzyste i cy- fry nieparzyste dążą do równowagi, tak też anulują się i poprawiają spryt i głupota i być może nieskomplikowany „Poemat o Cy- dzie" jest przeciwwagą wymaganą przez je- den tylko epitet z Eklog czy przez jedną sentencję Heraklita. Najbardziej przelotna myśl posłuszna jest niewidzialnemu rysun- kowi i może ukoronować czy zainaugurować jakąś tajemniczą formę. Słyszałem o takich, którzy czynili zło, aby w przyszłych wie- kach okazało się ono dobrem lub aby oka- zało się nim w wiekach już minionych... W ten sposób' rozpatrywane, wszystkie na- sze czyny są słuszne, ale również są obo- jętne. Nie istnieją zasługi moralne czy inte- lektualne. Homer ułożył „Odyseję"; jeśli za- łożymy nieskończony okres czasu, z nieskoń- czonymi okolicznościami i wariantami, jest rzeczą niemożliwą nienapisanie, choćby je- den raz, „Odysei", Nikt nie jest kimś, jeden

Page 20: Borges Jorge Luis-Alef

20 Nieśmiertelny

człowiek nieśmiertelny jest wszystkimi ludź- mi. Jak Cornelius Agrippa, jestem bogiem, jestem bohaterem, jestem filozofem, jestem demonem i jestem światem, co jest męczą- cym sposobem powiedzenia, że nie istnieję.

Pojęcie świata jako systemu doskonałych kompensacji wywarło rozległy wpływ na Nieśmiertelnych. W pierwszym rzędzie uczy- niło ich nieczułymi na litość. Wspomniałem o starożytnych kamieniołomach, które prze- cinały pola drugiego brzegu; jakiś człowiek wpadł do najgłębszego; nie mógł zrobić so- bie krzywdy ani umrzeć, ale paliło go prag- nienie; zanim rzucono mu linę, minęło sie- demdziesiąt lat. Nie interesował ich również ich własny los. Ciało było uległym zwierzę- ciem domowym i wystarczała mu, co mie- siąc, jałmużna kilku godzin snu, odrobiny wody i ochłapa mięsa. Niechaj nikt nie pra- gnie zniżyć nas do ascetów. Nie ma bardziej złożonej przyjemności niż myślenie, i jemu oddawaliśmy się. Czasami jakiś nadzwyczaj- ny bodziec zwracał nas światu zewnętrzne- mu. Na przykład owego poranka — starożyt- na, elementarna radość z powodu deszczu. Takie chwile były niezmiernie rzadkie; wszy- scy Nieśmiertelni byli zdolni do doskona- łego spokoju; pamiętam jednego z nich, któ- rego nigdy nie widziałem stojącego: jakiś ptak uwił gniazdo na jego piersi.

Wśród konsekwencji doktryny, mówiącej,

Page 21: Borges Jorge Luis-Alef

Nieśmiertelny 21

że nie ma rzeczy, która by nie była zrówno- ważona przez inną, istnieje jedna o niewiel- kim znaczeniu teoretycznym, ale która skło- niła nas, przy końcu czy na początku X wie- ku, do rozproszenia się po powierzchni zie- mi. Da się ona wyrazić w tych słowach: Istnieje rzeka, której wody dają nieśmiertel- ność; w jakiejś krainie musi znajdować się inna rzeka, której wody ją znoszą. Liczba rzek nie jest nieskończona; nieśmiertelny podróżnik, który przebiega świat, napije się w końcu z nich wszystkich. Postanowiliśmy odkryć tę rzekę.

Śmierć (lub aluzja do niej) Czyni ludzi cen- nymi i patetycznymi. Są oni wzruszający, gdyż są widmami; każdy czyn, jakiego do- konują, może być ostatnim; nie ma twarzy, która nie miałaby się zatrzeć, jak twarz z jakiegoś snu. Wszystko wśród śmiertelnych posiada wartość jako bezpowrotne i zależne od przypadku. Wśród Nieśmiertelnych na- tomiast każdy czyn (i każda myśl) jest echem innych, które poprzedziły go w przeszłości, bez dostrzegalnego początku, lub dokładną zapowiedzią innych, które w przyszłości bę- dą go zawrotnie powtarzać. Nie ma rzeczy, która nie byłaby jakby zagubiona wśród nie- zmordowanych zwierciadeł. Nic nie może wy- darzyć się jeden tylko raz, nic nie jest cennie wątpliwe. To, co uroczyste, co po- siada znaczenie, co ceremonialne, nie odno-

Page 22: Borges Jorge Luis-Alef

22 Nieśmiertelny

si się do Nieśmiertelnych. Homer i ja roz- staliśmy się u bram Tangeru; mani wrażenie, że nie pożegnaliśmy się.

V

Przebyłem nowe królestwa, nowe cesar- stwa. Jesienią 1066 roku walczyłem na moś- cie pod Stamfordem, nie pamiętam już, czy w szeregach Harolda, który wkrótce znalazł swoje przeznaczenie, czy w szeregach owego nieszczęsnego Haralda Hardraada, który zdo- był sześć stóp ziemi angielskiej, czy trochę więcej. W siódmym wieku Hidżry, na przed- mieściach Bulaku, przepisywałem powolnym, kaligraficznym pismem, w języku, który za- pomniałem, alfabetem, którego już nie znam, siedem podróży Sindbada i historię o Mieś- cie z Brązu. Na dziedzińcu więzienia w Sa- markandzie grałem wiele w szachy. W Bi- kanerze uprawiałem astrologię, i również w Czechach- W 1638 roku byłem w Kolozs- vàr, i później w Lipsku. W Aberdeen, w 1714 roku subskrybowałem sześć woluminów „Iliady" Pope'a; wiem, że'wracałem do nich często z rozkoszą. Około 1729 roku dysku- towałem na temat pochodzenia tego poematu z pewnym profesorem retoryki, który zwał się, o ile pamiętam, Giambattista; jego racje wydały mi się nie do odparcia. Czwartego

Page 23: Borges Jorge Luis-Alef

23 Nieśmiertelny

października 1921 roku „Patna", który wiózł mnie do Bombaju, musiał zakotwiczyć w pewnym porcie wybrzeża Erytrei Wysiad- łem na ląd; przypomniałem sobie inne, bar- dzo dawne poranki, również nad Morzem Czerwonym, kiedy byłem trybunem Rzymu i gorączka, i magia, i bezczynność trawiły żołnierzy. W okolicy dostrzegłem obfitość jasnej wody; spróbowałem jej, powodowany przyzwyczajeniem. Gdy wspinałem się na brzeg, kolczaste drzewo skaleczyło mi grzbiet dłoni. Dawno nie doświadczony ból wydał mi się bardzo dotkliwy. Z niedowierzaniem, spokojny i szczęśliwy, przyglądałem się cen- nemu formowaniu się powolnej kropli krwi. Znowu jestem śmiertelny — powtarzałem so- bie — znowu jestem podobny do wszystkich ludzi. Tej nocy spałem aż do świtu.

...Przejrzałem, po upływie roku, te stronice. Przekonałem się, że odpowiadają prawdzie, ale w pierwszych rozdziałach, a nawet w niektórych rozdziałach dalszych, wydaje mi się, że dostrzegam coś fałszywego. Jest to dziełem, być może, nadużywania rysów oko- licznościowych, metoda, jakiej nauczyłem się od poetów i która wszystko kala fałszem, jako że w cechy te mogą obfitować fakty, ale nie ich wspomnienie... Jednakże mam wrażenie, że odkryłem głębszy powód. Opi-

1 W tym miejscu rękopis jest zamazany; być może naz-

wa portu została wytarta, (przyp. aut.).

Page 24: Borges Jorge Luis-Alef

24 Nieśmiertelny

szę go; nieważne, że zostanę uznany za fan- tastę.

Historia, którą opowiedziałem, wydaje się nierealna, gdyż mieszają się w niej wyda- rzenia z życia dwóch różnych ludzi. W pierw- szym rozdziale jakiś jeździec chce dowie- dzieć się imienia rzeki, która omywa mury Tęb; Flaminius Rufus, który poprzednio dał miastu epitet Hekatompylos 1, mówi, że rze- ka zwie się Egipt; żadne z tych wyrażeń nie pasuje do niego, lecz do Homera, który wspo- mina wyraźnie, w „Iliadzie", Teby Hekatom- pyloi i w „Odysei", poprzez usta Proteusza i Odysa, mówi niezmiennie o Nilu — Egipt. W rozdziale drugim Rzymianin, pijąc nie- śmiertelną wodę, wymawia jakieś słowa po grecku; słowa te należą do Homera i można je odnaleźć przy końcu słynnego katalogu okrętów. Później, w zawrotnym pałacu, mó- wi o „potępieniu, które było niemal wyrzu- tem sumienia"; słowa te pochodzą od Ho- mera, który spłodził tę okropność. Te ano- malie zaniepokoiły mnie; inne, o charakte- rze estetycznym, pozwoliły mi odkryć praw- dę. Zawiera je ostatni rozdział; jest tam na- pisane, że walczyłem na moście pod Stam- fordem, że przepisywałem, w Bulaku, podró- że Sindbada Żeglarza i że dokonałem sub- skrypcji, w Aberdeen, na angielską „Iliadę"

1 Hekatompyloi (gr.) — stubramne (przyp. tłum.).

Page 25: Borges Jorge Luis-Alef

Nieśmiertelny 25

Pope'a. Czytamy tam inter aha: „W Bikane- rze uprawiałem astrologię, i również w Cze- chach". Żadne z tych świadectw nie jest fałszywe; zastanawiający jest fakt ich pod- kreślenia. Pierwszy z nich zda się odnosić do człowieka wojny, ale później dostrzega- my, że narrator nie kładzie nacisku na spra- wy wojenne, lecz na losy ludzkie. Te, które później następują, są bardziej interesujące. Niejasna, elementarna przyczyna zmusiła mnie do odnotowania ich; uczyniłem to, gdyż wiedziałem, że były patetyczne. Nie są takimi opowiedziane przez Rzymianina Flaviusa Rufusa. Są natomiast takimi opo- wiedziane przez Homera; dziwne byłoby, gdyby ten ostatni kopiował, w trzyriastym wieku, przygody Sindbada, drugiego Odysa;

i odkrywał, po obróceniu się wielu wieków, w jakimś północnym królestwie i w jakimś barbarzyńskim języku, formy swojej „Ilia- dy". Co do zdania, które zawiera nazwę Bika- neru, widać, że zostało ono zredagowane przez literata, pragnącego, podobnie jak au- tor katalogu okrętów, wykazać się wspania- łymi wyrazami1. Kiedy zbliża się koniec, nie pozostają już

1 Ernesto Sabato sugeruje, że Giambattista, który dysku-

tuje- na temat pochodzenia „Iliady" z antykwariuszem Car-

taphilusem, to Giambattista Vico; Wioch ten bronił opi-

nii, że Homer jest postacią symboliczną, na sposób Plu-

tona czy Achillesa, (przyp. aut.}.

Page 26: Borges Jorge Luis-Alef

26 Nieśmiertelny

obrazy wspomnień; pozostają jedynie słowa. Nic dziwnego, że czas pomieszał te, które kiedyś reprezentowały mnie, ze słowami, bę- dącymi symbolem losu kogoś, kto towarzy- szył mi przez tyle wieków. To ja byłem Ho- merem; w niedługim czasie będę Nikim, jak Odyseusz; w niedługim czasie będę wszyst- kimi: umrę. .

Postscriptum z 1950 roku. Wśród komen- tarzy, jakie wywołała poprzednia publikacja, najciekawszy, bo z pewnością nie najbardziej uprzejmy, nosi biblijny tytuł ,,A coat of ma- ny colours" (Manchester, 1948) i jest dzie- łem zawziętego pióra doktora Nahuma Cor- dovero. Obejmuje jakieś sto stronic. Mówi o kompilacjach greckich, o kompilacjach późnołacińskich, o Ben Jonsonie, który określił swoich współczesnych posługując się cytatami z Seneki, o utworze „Virgilius evan- gelizans" Alexandra Rossa, o pomysłach George'a Moora i Eliota, i wreszcie o „opo- wiadaniu przypisywanym antykwariuszowi Josephowi Cartaphilusowi". Ujawnia, w pierwszym rozdziale, krótkie interpolacje z Pliniusza („Historia naturalis", V, 8); w drugim, z Thomasa De Quincey (,,Writings", III, 439); w trzecim, z pewnego listu Kartez- jusza do ambasadora Pierre'a Chanut; w czwartym, z Bernarda Shawa (Back to Methu-

Page 27: Borges Jorge Luis-Alef

Nieśmiertelny 27

selah, V). Wnioskuje z tych wtrąceń, czy też kradzieży, że cały ten dokument jest apokryfem.

Moim zdaniem konkluzja taka jest niedo- puszczalna. Kiedy zbliża się koniec — napi- sał Cąrtaphilus — nie pozostają już obrazy wspomnień; pozostają jedynie słowa. Słowa, słowa niestosowne i okaleczone, były ubogą jałmużną, jaką pozostawiły mu godziny i wieki.

Dla Cecylii Ingenieros.

Przełożył Andrzej Sobol-Jurczykowski

Page 28: Borges Jorge Luis-Alef

NIEBOSZCZYK

by chłopak z przedmieścia, aby ża- łosny cwaniak spod Buenos Aires, wyposażony jedynie w swą bezczelną

odwagę, zapuścił się w bezludzia brazylij- skiego pogranicza i został szefem bandy przemytników — wydaje się prawie niemo- żliwe. Ludziom przychylającym się do tej opinii pragnę opowiedzieć o losach Beniami- na Otalory, który —■ mimo że pamięć o nim nie przetrwała w dzielnicy Balvanera — zgodnie z prawem padł od kuli gdzieś w Rio Grandę do Sul. Nie znane mi są szczegóły jego przygód. Jeżeli kiedykolwiek dowiem się o nich więcej — sprostuję i rozszerzę mo- ją opowieść. Tymczasem mogę służyć tylko poniższym streszczeniem.

Około 1891 roku Beniamin Otalora liczy sobie dziewiętnaście lat. Jest wyrostkiem o skąpym czole, szczerych jasnych oczach, mocno zbudowanym ciele potomka Basków. Uwieńczona sukcesem bójka na noże obja- wiła mu; że jest odważny: nie wzrusza go ani śmierć przeciwnika, ani konieczność na- tychmiastowego opuszczenia Republiki. Ka- cyk z jego parafii daje mu list polecający do niejakiego Azeveda Bandeiry w Urugwaju.

A

Page 29: Borges Jorge Luis-Alef

Nieboszczyk 29

Otalora wsiada na okręt, podróż jest burzli- wa, wszystko skrzypi; następnego dnia błądzi już po ulicach Montevideo, pełen niewypo- wiedzianego i — być może — nieuświado- mionego smutku. Nie może znaleźć Azeveda Bandeiry; około północy w karczmie przy Paso del Molino jest świadkiem bójki między poganiaczami bydła; błyskają noże; Otalora nie wie, po czyjej stronie leży słuszność, lecz smak niebezpieczeństwa pociąga go tak, jak innych karty lub muzyka. W czasie bójki paruje cios noża wymierzony przeciw wyso- kiemu mężczyźnie w ciemnym kapeluszu i brunatnym ponczo. Okazuje się, że to jest Azevedo Bandeira. (Dowiedziawszy się o tym, Otalora drze list: chce wszystko zawdzięczać samemu sobie). Bandeira, choć dobrze zbu- dowany, nie wiadomo dlaczego robi wrażenie pokraki; w jego twarzy, jakby zbyt zwięzłej, jest i Żyd, i Murzyn, i Indianin; w jego kształtach i tygrys, i małpa; blizna przecina- jąca mu twarz jest jedną ozdobą więcej, po- dobnie jak czarny szczeciniasty wąs.

Awantura będąca odblaskiem lub też skut- kiem nadużycia alkoholu ustaje z tą samą szybkością, z jaką wybuchła. Otalora pije z poganiaczami, idzie z nimi na rozróbę, a po- tem do wielkiego domiszcza, w okolicach Starego Miasta. Słońce jest już wysoko na niebie. W głębi, na ubitej ziemi ostatniego patia, układają się do snu na derkach. W

Page 30: Borges Jorge Luis-Alef

30 Nieboszczyk

półśnie Otalora porównuje tę noc z poprzed- nią: teraz stąpa już po pewnym gruncie, jest wśród przyjaciół. Jak niejasny wyrzut gry- zie go tylko brak tęsknoty za Buenos Aires. Spi aż do wieczora. Budzi go ten sam gauczo, który po pijanemu rzucił się na Azeveda. (Otalora przypomina sobie, że w czasie zgieł- ku i zabawy poprzedniej nocy najpierw pił z innymi, ale potem Azevedo posadził go po swojej prawej ręce). Oznajmia mu, że szef prosi go do siebie. W kantorku, którego drzwi wychodzą na korytarz (Otalora nigdy nie widział korytarza z tak umieszczonymi drzwiami), czeka na niego Azevedo Bandeira, jest z nim kobieta o jasnej cerze, odętych wargach i rudych włosach. Bandeira chwali go, częstuje kieliszkiem canii i proponuje, by poszedł z nimi na północ po nowe stada bydła. Otalora przyjmuje propozycję; o brzas- ku są już w drodze do Tacuarembó.

Dla Otalory zaczyna się inne życie, roz- ległe wschody, dni przesycone zapachem konf. To życie, nowe dla niego, jest niekie- dy straszliwe, ale od zawsze miał je we krwi, bo tak jak ludzie z innych krajów wielbią i czują morze, tak my (wśród nich i ten, któ- ry snuje ten pełen symbolów wątek), tęskni- my za nie kończącą się, dudniącą pod koń- skim kopytem równiną. Otalora wychowywał się w dzielnicy wozaków i pracowników rzeź- ni — w ciągu roku zostaje gauezem. Uczy się

3 — Alef

Page 31: Borges Jorge Luis-Alef

Nieboszczyk 31

ujeżdżać konie, prowadzić stada, zarzynać woły, posługiwać się dwoma lassami: tym, które chwyta, i tym, które powala; uczy się walczyć ze snem, z burzą, z przymrozkami, ze słońcem, zaganiać bydło gwizdem i krzy- kiem. Podczas całego tego okresu raz tylko widzi Azeveda, ale myśli o nim bez prze- rwy, nie tylko dlatego, że być „człowiekiem Bandeiry" — to być poważanym i wzbudzać strach, ale i dlatego, że cokolwiek robi, gau- czowie mówią: „Bandeira robi to lepiej". Niektórzy twierdzą, że Bandeira urodził się po brazylijskiej stronie, w Rio Grande do Sul, i fakt ten, na pozór poniżający, w nie- jasny sposób wzbogaca go o pełne istnień puszcze, moczary, bezdrożne, bezkresne prze- strzenie. Otalora powoli zdaje sobie sprawę, że Bandeira prowadzi rozległe interesy, z któ- rych najgłówriiejszym jest przemyt. Być po- ganiaczem znaczy być podwładnym. Otalora postanawia awansować na przemytnika. Pew- nej nocy dwóch jego towarzyszy ma przesz- muglować partię canii. Otalora wyzywa jed- nego z nich, rani go, idzie zamiast niego. Po- woduje nim "ambicja i niejasna Wierność: „Niech ten człowiek zrozumie — myśli —■ że jestem więcej wart niż wszyscy jego Uru- gwajczycy do kupy".

Upływa jeszcze rok i Otalora wraca do Montevideo. Spaceruje wzdłuż morza i po mieście, które wydaje mu się bardzo wielkie.

Page 32: Borges Jorge Luis-Alef

Nieboszczyk 32

Wszyscy razem idą do domu szefa, rozkłada- ją derki na ostatnim patio. Mijają dni i Ota-' , lora nie widzi Bandeiry. Z lękiem ludzie szep- cą, że jest chory; ciemnoskóry służący nosi mu do sypialni czajniczek i maté. Pewnego wieczoru posyłają z tym Otalorę, który czu- je się poniżony i szczęśliwy równocześnie.

Sypialnia jest ogołocona i ciemna, balkon wychodzi na zachód, na długim stole w błyszczącym nieładzie leżą harapy, batogi, rzemienie, palna broń i broń biała; stare lu- stro ma zamgloną, niewyraźną taflę. Bandei- ra, leżąc na wznak, jęczy przez sen, gwałtow- ność zachodzącego słońca określa go ostro, wielkie białe łoże pomniejsza go i ściemnia. Otalora widzi siwe włosy, zmęczenie, wiot-- kość mięśni, bruzdy wyżłobione przez la- ta. Oburza go myśl, że rządzi nimi ten sta- rzec. Jednym uderzeniem można by zrobić z nim koniec. W lustrze spostrzega, że ktoś wchodzi do pokoju: to rudowłosa kobieta. Jest na pół rozebrana, boso, obserwuje go z zim- ną ciekawością. Bandeira unosi się 'na łóżku. Kiedy mówi o koniach i bydle, palce jego bawią się warkoczami kobiety. Wreszcie poz- wala, by Otalora się oddalił.

W parę dni później dostają rozkaz pójścia na północ. Dojeżdżają do jakiejś zapuszczo- nej estancji, takiej jak wszystkie na tej nies- kończonej równinie. Nie chroniona drzewem, nie rozweselona strumykiem, wystawiona jest

Page 33: Borges Jorge Luis-Alef

Nieboszczyk , 33

na uderzenia pierwszego i ostatniego słońca. Wielkorogie, zaniedbane bydło trzymane jest za ogrodzeniem z głazów. Ta nędzna zagroda nazywa się „Westchnienie".

Parobcy mówią, że Bandeira niezadługo przybędzie z Buenos Aires. Otalora to słyszy i pyta o powód. Wyjaśniają mu, że jakiś przybysz, który wyuczył się rzemiosła, za bardzo się stawia. Otalora rozumie, że żartu- ją z niego, ale pochlebia mu, że już takie żarty są możliwe. Później dowiaduje się, że Bandeira poróżnił się z jakimś kacykiem po- litycznym, który cofnął mu swe poparcie. Ta wiadomość go cieszy.

Pojawiają się skrzynie z długą bronią, po- jawia się dzban i miska ze srebra, przezna- czona do pokoju kobiety, pojawiają się ada- maszkowe kotary o zawiłym deseniu, pew- nego ranka pojawia się chmurny jeździec z brodą, ubrany w ciemne ponczo. Nazywa się Ulpiano Suarez, jest to osobista straż Azeveda. Mówi mało, z brazylijskim akcen- tem. Otalora nie wie, czemu przypisać tę ma- łomówność: rezerwie, wrogości, pogardzie czy też nieokrzesaniu. Wie natomiast, że do jego planów niezbędna jest przyjaźń tego człowieka.

Na planach Beniamina Otalory zaważy póź- niej rudy koń z ciemną grzywą, na którym przyjechał z południa Azevedo. Koń ten stą- pa dumnie, ma uprząż nabijaną srebrem,

Page 34: Borges Jorge Luis-Alef

34 Nieboszczyk

okryty jest derką obramowaną futrem jagua- ra. Ten piękny rumak jest niejako symbolem' władzy szefa; dlatego chłopak zaczyna go pożądać tak, jak z czasem, pełną urazy za- wiścią, zacznie pożądać kobiety o lśniących włosach. Kobieta, uprząż i rudy koń — oto atrybuty lub też znaki szczególne człowieka, którego pragnie zniszczyć.

Tu historia wikła się i pogłębia. Azevedo Bandeira jest zręczny w sztuce stopniowego zastraszania, w sposobach coraz to większego upokarzania przeciwnika. Robi to mieszając kpiny z powagą, i Otalora postanawia posłu- żyć się ową dwoistą taktyką w ciężkim przed- sięwzięciu, które ma przed sobą. Chce po- woli zająć miejsce Azeveda Bandeiry. W dniach wspólnych niebezpieczeństw zdoby- wa przyjaźń Suareza. Wyjawia mu swój za- miar. Suarez przyrzeka pomóc. Potem nastę- puje wiele rozmaitych wydarzeń, z których zñam zaledwie kilka. Otalora przestaje słu- chać rozkazów Bandeiry, zapomina o nich, ulepsza je, przekręca. Wydaje się, że wszech- świat idzie mu na rękę i przyspiesza bieg wypadków. Któregoś dnia na polach Tacua- rembó wywiązuje się strzelanina między nimi a ludźmi z Rio Grande. Otalora zajmuje miejs- ce Bandeiry i dowodzi Urugwajczykami. Ku- la przeszywa mu ramię, ale tego popołudnia wraca do „Westchnienia" na rudym koniu szefa, tego wieczoru jego krew plami skórę

Page 35: Borges Jorge Luis-Alef

Nieboszczyk , 35

tygrysa, tej nocy śpi z kobietą o lśniących włosach. (Inne wersje podają, że nie taki był porządek tych zdarzeń i że nie miały miejsca tego samego dnia).

Mimo to nominalnym szefem pozostaje Bandeira. Wydaje rozkazy, których nikt nie słucha. Trochę z litości, a trochę z przyzwy- czajenia Beniamin Otalora zostawia go jed- nak w spokoju.

Ostatnia scena tej historii rozgrywa się wśród podniecenia ostatniej nocy 1894 roku. Tego wieczoru ludzie z „Westchnienia" jedzą mięso świeżo rżniętych wołów i piją podnie- cający alkohol; ktoś trąca struny gitary w takt skomplikowanej milongi. Przy stole, na honorowym miejscu pijany Otalora wznosi się od wesołości do wesołości, od szaleństwa do szaleństwa; owa wieża upojeń jest symbo- lem jego losu, którego nic nie powstrzyma. Pośród pijatyki i krzyków milczący Bandeira pozwala płynąć tej hałaśliwej nocy. Z dwu- nastoma uderzeniami zegara wstaje jak ktoś, kto ma ważne zobowiązanie. Lekko stuka do pokoju kobiety. Ta otwiera mu natychmiast, jak gdyby tylko czekała na to wezwanie. Wychodzi na pół rozebrana i boso. Wysokim, załamującym się głosem szef wydaje jej dys- pozycje:

— Skoro już tak się kochacie, ty i ten z Buenos Aires, pocałujesz go tu, teraz, na oczach wszystkich.

Page 36: Borges Jorge Luis-Alef

Nieboszczyk 36

Dodaje parę chamskich słów. Kobieta usi- łuje się opierać, ale dwóch mężczyzn bierze ją .pod pachy i ciska na Otalorę. We łzach całuje jego twarz, jego pierś. Ulpiano Suarez wyjmuje rewolwer. W przedśmiertelnyin błysku świadomości Otalora widzi, że został zdradzony, zdradzony od początku, od po- czątku skazany na śmierć, że dano mu mi- łość, dowództwo i triumf, bó uważano go za nieboszczyka, bo dla Bandeiry od początku był nieboszczykiem.

Niemal z pogardą Suarez pociąga za cyn-

giel.

Przełożyła Zofia Chądzyńska

Page 37: Borges Jorge Luis-Alef

TEOLOGOWIE

równali z ziemią ogród, sprofanowali kielichy i ołtarze i wjechali Hunowie konno do klasztornej biblioteki, i po-

darli niezrozumiałe księgi, i znieważyli je, i spalili, może z obawy, że litery zawierały bluźnierstwa przeciwko ich bogu, który był mieczem z żelaza. Spłonęły palimpsesty i ko- deksy, ale w sercu stosu, wśród popiołów, przetrwała prawie nietknięta księga dwuna- sta ,,Civitas Dei", która opowiada, że Platon nauczał w Atenach, iż po upływie wieków wszystkie rzeczy odzyskają swój poprzedni stan i on, w Atenach, przed tym samym audytorium, będzie znów wyjaśniał tę dok- trynę. Tekst, który oszczędziły płomienie, spotkał się ze szczególną czcią, i ci, którzy się na niego powoływali, zapomnieli w koń- cu, że autor przedstawił tę doktrynę jedynie po to, aby łatwiej móc ją zwalczać. W wiek później Aurelianus, koadiutor Akwilei, do- wiedział się, że na brzegach Dunaju nowa sekta monotonnych (zwanych również pierś- cienistymi) głosi, że historia jest kręgiem i że nie istnieje nic, czego nie było i czego nie będzie. W górach Koło i Wąż zastąpiły Krzyż. Wszyscy zatrwożyli się, ale wszyscy pocie-

Z

Page 38: Borges Jorge Luis-Alef

Teologowie 38

11

szali się pogłoskami, że zwalczenie tak ohydnej herezji zostało zlecone Janowi z Pa- nonii, który odznaczył się traktatem na te- mat siódmego atrybutu Boga.

Aurelianus był niepocieszony z powodu tych wiadomości, zwłaszcza ostatniej. Wie- dział, że w dziedzinie teologii wszelka no- wość jest ryzykowna; później doszedł do wniosku, że teza o czasie kolistym jest zbyt odmienna, zbyt zaskakująca, aby niebezpie- czeństwo mogło być poważne. (Herezje, któ- rych powinniśmy się obawiać, to takie, które można pomylić z ortodoksją.) Bardziej zabo- lała go interwencja Jana z Panonii. Ten ostatni, dwa lata wcześniej, wtargnął swym obszernym traktatem ,,De septima affectione Dei sive de aeternitate" w przedmiot specjal- ności Aureliana; teraz, tak jakby problem czasu do niego należał, miał naprowadzać pierścienistych na właściwą drogę, być może przy pomocy argumentów Prokrustesa, środ- kami nasuwającymi większe obawy niż Wąż... Tej nocy Aurelianus przejrzał karty starożytnego dialogu Plutarcha o zamilknię- ciu wyroczni; w paragrafie 29 przeczytał drwi- nę pod adresem stoików, którzy bronią nies- kończonego cyklu światów, z nieskończony- mi słońcami, księżycami, Apollonami, Artemi- dami i Posejdonami. Odkrycie wydało mu się pomyślną wróżbą; postanowił uprzedzić Jana z Panonii i zwalczyć teorię heretyków Koła.

Page 39: Borges Jorge Luis-Alef

Teologowie 39

Niektórzy szukają w kobiecie miłości po to, aby o niej zapomnieć,, aby już więcej o niej nie myśleć; podobnie Aurelianus chciał pokonać Jana z Panonii, aby wyleczyć się z odrazy, jaką ten go napawał, nie zaś aby mu szkodzić. Ukojony zwykłą pracą, fabry- kowaniem sylogizmów i wynajdowaniem zniewag, różnych negó i autem, i nequáquam, zdołał o tej niechęci zapomnieć. Wznosił roz- ległe i niemal nie do rozwikłania okresy, za- gmatwane zdaniami wtrąconymi, w których niedbalstwo i błędy składniowe wydawały się formą wzgardy. Z kakofonii uczynił na- rzędzie. Przewidział, że Jan z Panonii będzie gromił pierścienistych z proroczą powagą; wy- brał, aby się z nim nie powtarzać, szyderstwo. Augustyn pisał, że Jezus jest prostą drogą, która wybawia nas z kolistego labiryntu, po którym chodzą bezbożnicy1; Aurelianus, pra- cowicie banalny, porównał ich do Iksjona, do wątroby Prometeusza, do Syzyfa, do owe- go króla Teb, który ujrzał dwa słońca, do ją- kania się, do papug, do luster,, do echa, do mułów przy kieracie i do dwurożnych sylo- gizmów 2. (Pogańskie baśni zachowały się w ten sposób, sprowadzone do ozdobników.) Jak każdy posiadacz biblioteki, Aurelianus czuł

1 Sw. Augustyn, Clvitas De/, XII, 2i (przyp.' tłum.). 2 Tak określa się czasem po hiszpańsku sylogizmy dy-

lematyczne (przyp. tłum.).

Page 40: Borges Jorge Luis-Alef

40 Teologowie

się winnym, że nie zna jej do końca; sprzecz- ność ta pozwoliła mu na przeczytanie wielu książek, które zdawały się zarzucać mu nie- dbalstwo. W ten sposób mógł wtrącić ustęp z dzieła ,,De principiis" Orygenesa, gdzie za- przecza się, że Judasz Iskariota ponownie sprzeda Pana i Paweł ponownie będzie świad- kiem męczeństwa Szczepana w Jerozolimie, i drugi, z dzieła ,,Académica Priora" Cycero- na, w którym ten ostatni kpi z ludzi śniących, iż podczas gdy on rozmawia z Lukullusem, inrti Lukullusowie i inni Cyceroni, w nie- skończonej liczbie, mówią dokładnie to sa- mo, w nieskończonych, identycznych świa- tach. Ponadto przytoczył przeciwko monoton-. nym tekst Plutarcha i wykazał oburzający fakt, że bałwochwalcy służy bardziej lumen natuiae niż im słowo boże. Dziewięć dni za- jęła mu ta praca; dziesiątego, doręczono mu kopię refutacji Jana z Panonii.

Była ona niemal śmiesznie krótka; Aurelia- nus spojrzał na nią z pogardą, a następnie z obawą. Pierwsza część komentowała ostat- nie wersety dziewiątego rozdziału „Listu do Żydów", w którym mówi się, że Jezus nie był ofiarowany wielokrotnie od początku świata, lecz teraz, po skończeniu wieków, je- den raz. Druga przytaczała biblijną naukę o zbędnych powtórzeniach u pogan (Mateusz, VI, 7) i ów wstęp do siódmej księgi Pliniu-

Page 41: Borges Jorge Luis-Alef

Teologowie 41

sza ', który rozważa, że w rozległym wszech- świecie nie ma dwóch jednakowych twarzy. Jan z Panonii oświadczał, że nie ma również jednakowych dwóch dusz i że najnędzniejszy grzesznik jest cenny jak krew, którą przelał za niego Jezus Chrystus. Czyn jednego czło- wieka (twierdził) ciąży bardziej niż dziewięć koncentrycznych niebios i wyobrażać sobie, że może on zniknąć i powrócić, jest wyraźną lekkomyślnością. Czas nie odtwarza tego, co tracimy; wieczność przechowuje to dla chwa- ły, i również dla ognia. Traktat był przej- rzysty, uniwersalny; nie wydawał się uło- żony przez * konkretną osobę, lecz przez ja- kiegokolwiek człowieka lub, być może, przez wszystkich ludzi.

Aurelianus poczuł niemal fizyczne upoko- rzenie. Zamierzał zniszczyć lub przerobić swą własną pracę; następnie, z urażoną ucz- ciwością, wysłał ją do Rzymu nie zmienia- jąc ani jednej litery. Po miesiącach, gdy ze- brał się sobór w Pergamo, teologiem, któ- remu zalecono zwalczenie błędów monoton- nych, został (jak było do przewidzenia) Jan z Panonii; jego uczona i umiarkowana re- futacja wystarczyła, aby Euforbos, herezjar- cha, został skazany na stos. To wydarzyło się już i będzie się wydarzać w przyszłości, powiedział Euforbos. Nie zapałacie stosu, za-

1 Chodzi tu o dzieło Pliniusza Naturalis historia (przyp.

iłuni.j.

Page 42: Borges Jorge Luis-Alef

42 Teologowie

pałacie labirynt ognia. Gdyby zebrały się tu wszystkie stosy, którymi byłem, nie zmieści- łyby się one na ziemi i aniołowie by oślepli. Powiedziałem to już wiele razy. Później krzyknął, gdy dosięgły go płomienie.

Upadło Koło przed Krzyżem1, ale Aure- lianus i Jan wiedli dalej swą tajemną wal-

r . kę. Obaj walczyli po tej samej stronie, wal- czyli przeciwko temu samemu Wrogowi, ale

f Aurelianus nie napisał ani jednego słowa, które by skrycie nie dążyło do pokonania Jana. Pojedynek ich był niewidzialny; jeśli mnogie oznaki mnie nie zwodzą, ani razu nie pojawia się imię tego drugiego w licz- nych tomach Aureliana, które gromadzi „Pa- trologia" Mignea. (Z dzieł Jana przetrwało tylko dwadzieścia słów.) Obaj skrytykowali anatemy drugiego soboru w Konstantynopo- lu; obaj prześladowali arian, którzy nego- wali wieczną naturę Syna; obaj stwierdzili ortodoksję dzieła „Topographia Christiana" Cosmasa, które uczy, że ziemia jest czworo- kątna, jak żydowskie tabernakulum. Nieste- ty, poprzez cztery narożniki ziemi rozprze-

I strzeniła się inna burzliwa herezja. Wywo- dząca się z Egiptu czy z Azji (gdyż świa- dectwa nie są zgodne i Bossuet nie chce uznać dowodów Harnacka), szalała w pro- wincjach wschodnich i wzniosła sanktuaria

B 1 W krzyżach runicznych oba wrogie sobie symbole

współistnieją, połączone (przyp. aut.].

Page 43: Borges Jorge Luis-Alef

Teologowie 43

w Macedonii, w Kartaginie i w Trewirze. Zdała się być obecna wszędzie; mówiono, że w diecezji Brytanii zostały obrócone krucy- fiksy i że postać Chrystusa w Cezarei zo- stała zastąpiona przez zwierciadło. Zwier- ciadło i obol były symbolami tych nowych odszczepieńców.

Historia zna ich pod wieloma imionami {lustrzani, otchlanni, kainowcy), ale ze wszy- stkich najbardziej przyjęte jest histrioni, które dał im Aurelianus i które oni, z zuch- walstwem, przejęli sami. We Frygii mówio- no o nich widma, i również w Dardami! Jan Damasceński nazwał ich formami; słusznym będzie uprzedzić, że ustęp ten został potę- piony przez Erfjorda. Nie ma herezjologa, który nie opisywałby ze zdumieniem ich wy- uzdanych obyczajów. Wielu histrionów gło- siło ascetyzm; niektórzy okaleczali się, jak Orygenes; inni mieszkali pod ziemią, w ka- nałach; inni wyrywali sobie oczy; inni (na- buchodonozorowie z Nitrii) ,,paśli się jak woły i ich włosy na kształt orłów rosły" \ Od umartwiania i ascezy przechodzili często do zbrodni; pewne gminy tolerowały kra- dzież; inne sodomię, kazirodztwo i bestial- stwo. Wszystkie były bluźniercze; nie tylko złorzeczyły Bogu chrześcijańskiemu, ale rów-

1 Borges zaczerpnął to porównanie z Pisma Św. (Daniel,

IV, 30, lub w innych wydaniach IV, 33) (przyp. tłum).

Page 44: Borges Jorge Luis-Alef

44 Teologowie

nież tajemniczym bóstwom swego własnego panteonu. Ułożyli święte księgi, których zniknięcia nie mogą odżałować uczeni. Sir Thomas Browne, około 1658 roku, napisał: ,,Czas unicestwił ambitne Ewangelie Histrio- niczne, nie zaś Zniewagi, którymi smagano ich Bezbożność"; Erfjord sugerował, że owe „zniewagi" (które zachowuje pewien grecki kodeks) są zagubionymi ewangeliami. Jest to niezrozumiałe, jeśli nie znamy kosmologii histrionów.

W hermetycznych księgach napisane jest, że to, co jest na dole, jest identyczne z tym, co jest na górze, i to, co jest na górze, iden- tyczne z tym, co jest na dole; w „Zoharze", że świat niższy jest odbiciem wyższego. Hi- strioni oparli swą doktrynę na spaczeniu tej idei. Powołali się na Mateusza, VI, 12 („od- puść nam nasze winy, jako i my odpuszcza- my naszym winowajcom") i XI, 12 („króle- stwo niebieskie gwałt cierpi"), aby wykazać, że ziemia wywiera wpływ na niebo, i I Do Koryntian, XIII, 12 („teraz widzimy przez zwierciadło, w niejasności1"), aby wykazać, że wszystko to, co widzimy, jest fałszywe. Może, zarażeni przez monotonnych, wyobra- zili sobie, że każdy człowiek jest dwoma ludźmi i że prawdziwy jest ten drugi, który

1 Oryginał grecki dopuszcza taki przykład. Pozostałe cy-

taty z Pisma św. według księdza Wujka (przyp. tłum.).

Page 45: Borges Jorge Luis-Alef

Teologowie 45

jest w niebie. Również wyobrażali sobie, że na- sze czyny emanują skierowane do wewnątrz odbicie, tak że gdy czuwamy, ten drugi śpi, jeśli grzeszymy cieleśnie, ten drugi jest cno- tliwy, jeśli kradniemy, ten drugi jest hojny. Po śmierci połączymy się z nim i staniemy się nim. (Jakieś echo tej doktryny przetrwa- ło u Bloya.) Inni histrioni dowodzili, że świat dokona się, gdy wyczerpie się liczba jego możliwości; jako że nie może być powtórzeń, sprawiedliwy musi wykluczyć (popełnić) naj- bardziej haniebne czyny, aby nie splamiły one przyszłości i aby przyspieszyć nadejście królestwa Jezusa. Artykuł ten został odrzu- cony przez inne sekty, które broniły poglądu, że historia świata musi wypełnić się w każ- dym człowieku. Większość, jak Pitagoras, bę- dzie musiała wędrować poprzez wiele ciał, zanim osiągnie swe wyzwolenie; niektórzy, proteicy, „podczas jednego tylko życia są lwami, smokami, dzikami, są wodą i są drze- wem". Demostenes opisuje oczyszczenie przy pomocy błota, któremu byli poddawani wta- jemniczani w misteria orfickie; proteicy, ana- logicznie, szukali oczyszczenia przy pomocy zła. Sądzili, jak Karpokrates, że nikt nie wyj- dzie z więzienia, zanim nie zapłaci ostatniego obola (Łukasz, XII, 59) i mieli zwyczaj zwo- dzić pokutników innym wersetem: „Jam przy- szedł, aby żywot miały i obficiej miały" (Jan, X, 10). Mówili również, że nie być złym to

Page 46: Borges Jorge Luis-Alef

46 Teologowie

jakaś szatańska pycha... Liczne i rozbieżne mitologie snuli histrioni; jedni głosili asce- tyzm, inni rozwiązłość, wszyscy chaos. Teo- pomp, histrion z Bereniki, zaprzeczył wszy- stkim tym bajkom; twierdził on, że każdy człowiek jest organem, który emanuje z sie- bie bóstwo, aby odczuwać świat.

Heretycy z diecezji Aureliana należeli do tych, którzy twierdzili, że świat nie znosi powtórzeń, nie zaś do tych, którzy twierdzili, że każdy czyn odbija się w niebie. Okolicz- ność ta była zastanawiająca; w sprawozdaniu do władz rzymskich Aurelianus wspomniał o niej. Prałat, który miał otrzymać owo spra- wozdanie, był spowiednikiem cesarzowej; wszyscy wiedzieli, że funkcja ta zabraniała mu intymnych rozkoszy spekulatywnej teo- logii. Jego sekretarz — dawny współpracow- nik Jana z Panonii, obecnie z nim poróżnio- ny — cieszył się sławą skrupulatnego in- kwizytora heterodoksji; Aurelianus dołączył wykład herezji histrionów, w takiej formie, w jakiej występowała ona na tajnych zgro- madzeniach w Genui czy w Akwilei. Ułożył już kilka paragrafów; gdy chciał napisać okrutną tezę, że nie ma dwóch identycznych chwil, jego pióro zatrzymało się. Nie znajdo- wał koniecznej formuły; nakazy nowej dok- tryny (,.Chcesz ujrzeć to, czego nie widziały oczy ludzkie? Spójrz na księżyc. Chcesz usłyszeć to, czego uszy nie słyszały? Posłu-

4 — Alef

Page 47: Borges Jorge Luis-Alef

Teologowie 47

chaj krzyku ptaka. Chcesz dotknąć tego, cze- go nie dotknęły ręce? Dotknij ziemi. Zapraw- dę powiadam, że Bóg wkrótce stworzy świat") były zbyt nienaturalne i zbyt metaforyczne, aby je opisać. Nagle przyszła mu na myśl pewna sentencja, składająca się z dwudziestu słów. Zapisał ją z radością; natychmiast po- tem zaniepokoiło go podejrzenie, że należała ona do kogoś innego. Następnego dnia przy- pomniał sobie, że przeczytał ją przed wielu laty w dziele ,,Adversus annulares", które ułożył Jan z Panonii. Sprawdził cytat; był on tam rzeczywiście. Zaczęła go dręczyć nie- pewność. Zmienić lub pominąć te słowa ozna- czało osłabić wyraz myśli; wskazanie źródła oznaczało denuncjację. Wezwał pomocy bo- skiej. Na początku następnego zmierzchu je- go anioł stróż podyktował mu rozwiązanie pośrednie. Aurelianus zachował słowa, ale poprzedził je taką uwagą: To, co szczekają teraz herezjarchowie dla pognębienia wiary, powiedział już w bieżącym wieku mąż wiel- ce uczony, raczej lekkomyślnie niż z winą. Później nastąpiło to, czego się obawiał, cze- go oczekiwał, co było nieuniknione. Aure- lianus musiał wyjawić, kto był owym mę- żem; Jan z Panonii został oskarżony o gło- szenie heretyckich poglądów.

W cztery miesiące później pewien kowal z Aventino, zwiedziony oszustwami histrio- nów, włożył na ramiona swego syna wielką

Page 48: Borges Jorge Luis-Alef

48 Teologowie

kulę z żelaza, aby jego dubler odleciał. Dziec- ko umarło; zgroza wywołana tą zbrodnią na- kazała nieskazitelną surowość sędziom Jana. Ten ostatni nie chciał odwołać swych słów; powtarzał, że negować jego tezę znaczyło po- paść w odrażającą herezję monotonnych. Nie rozumiał (nie chciał rozumieć), że mówić o monotonnych znaczyło mówić o tym, co było już zapomniane. Ze starczą natarczy- wością szafował najbardziej błyszczącymi okresami swych dawnych polemik; sędzio- wie nawet nie słuchali tego, co nieraz ich porywało. Zamiast starać się oczyścić z naj- lżejszej plamy poglądów histrionów, usiłował wykazać, że sąd, o jaki go oskarżano, był ściśle ortodoksyjny. Dyskutował z ludźmi, od których wyroku zależał jego los, i popełnił wielką niezręczność czynienia tego z pomy- słowością i ironią. Dwudziestego szóstego października, przy końcu dyskusji, która trwała trzy dni i trzy noce, skazano go na śmierć na stosie.

Aurelianus był świadkiem egzekucji, gdyż nieobecność byłaby przyznaniem się do wi- ny. Miejscem kaźni było wzgórze, na którego zielonym szczycie znajdował się słup wbity głęboko w ziemię i dokoła wiele wiązek drewna. Urzędnik sądowy odczytał wyrok trybunału. Pod promieniami południowego słońca Jan z Panonii leżał z twarzą w prochu, wydając zwierzęce ryki. Drapał ziemię, ale

Page 49: Borges Jorge Luis-Alef

'49 teologowie

oprawcy oderwali go od niej, rozebrali i w końcu przywiązali do pala. Na głowę włożo- no mu wieniec ze słomy posmarowanej siar- ką, obok położono egzemplarz odrażającego dzieła ,,Adversus annulares". Poprzedniej no- cy padał deszcz i drewno źle się paliło. Jan z Panonii modlił się po grecku, a potem w nieznanym języku. Stos miał go ogarnąć, gdy Aurelianus odważył się podnieść oczy. Pło- nąca nawała ognia zatrzymała się; Aurelia- nus ujrzał po raz pierwszy i ostatni twarz znienawidzonego. Przypomniała mu ona czy- jąś twarz, ale nie mógł określić, czyją. Póź- niej płomienie ją zatarły, później Jan zaczął krzyczeć i było to tak, jakby ogień krzyczał.

Plutarch przekazuje, że Juliusz Cezar opła- kiwał śmierć Pompejusza; Aurelianus nie opłakiwał śmierci Jana, ale poczuł to, co po- czułby człowiek wyleczony z nieuleczalnej choroby, która stała się już częścią jego ży- cia. W Akwilei, w Efezie, w Macedonii poz- wolił, aby przepływały ponad nim lata. Udał się na poszukiwanie uciążliwych granic Im- perium, niezdarnych bagien i rozpamiętują- cych pustyń, aby samotność dopomogła mu w zrozumieniu jego losu. W mauretańskiej celi, w przeładowanej lwami nocy, ponownie przemyślał złożone oskarżenie przeciwko Ja- nowi z Panonii i usprawiedliwił, po raz nie wiadomo który, swoje zdanie. Jeszcze trud- niej przyszło mu uzasadnić swe niesprawie-

Page 50: Borges Jorge Luis-Alef

Teologowie 50~

dliwe oskarżenie. W Rusaddirze wygłosił anachroniczne kazanie „Światło nad światła- mi zapalone w ciele potępieńca". W Hibernii, w jednej z chat pewnego klasztoru, otoczone- go puszczą, zaskoczył go pewnej nocy, około świtu, szum deszczu. Przypomniał sobie pew- ną rzymską noc, w której zaskoczył go, rów- nież, ten delikatny szum. Piorun w południe zapalił drzewa i Aurelianus miał możność zginąć, jak zginął Jan z Panonii.

Koniec tej historii jest możliwy do opo- wiedzenia tylko w metaforach, gdyż dzieje się w królestwie niebios, gdzie nie istnieje czas. Może należałoby powiedzieć, że Aure- lianus rozmawiał z Bogiem i że Ten intere- suje się tak mało różnicami religijnymi, iż wziął go za Jana z Panonii. Jednak to dawa- łoby do zrozumienia, że w boskim umyśle panuje zamęt. Słuszniej będzie powiedzieć, że w raju Aurelianus dowiedział się, iż dla nie- zgłębionego bóstwa on i Jan z Panonii (orto- doksa i heretyk, nienawidzący i znienawidzo- ny, oskarżyciel i ofiara) tworzą jedną tylko osobę.

Przełożył Andrzej Sobol-Jurczykowski

Page 51: Borges Jorge Luis-Alef

HISTORIA WOJOWNIKA I BRANKI

a stronie 278 „Poezji" (Bari, 1942) Croce, skracając łaciński tekst hi- storyka Paulusa Diakona, opowiada

0 losie Droctulfta i cytuje jego epitafium; jedno i drugie wzruszyło mnie niezwykle, później zrozumiałem dlaczego. Droctulft był wojownikiem longobardzkim, który podczas oblężenia Rawenny opuścił swych towarzy- szy i zginął broniąc miasta, które uprzednio atakował. Mieszkańcy Rawenny wyprawili mu pogrzeb w świątyni i ułożyli epitafium, w którym wyrażali swą wdzięczność („con- tempsit caros, dum nos ämat Ule, parentes") 1 specyficzny kontrast, jaki dawał się zauwa- żyć między okrutną postacią tego barbarzyń- cy a jego prostotą i dobrocią1: -

Terribilis visu iacies, sed menie benignus,

Longaque lobusto pectoie barha i iii i ! 2

Taka jest historia losu Droctulfta, barba- rzyńcy, który zginął broniąc Rzymu, lub taki

1 Również Gibbon {,,Decline and Fall", XLV) przytacza

te słowa (przyp. aut .) . 2. O twarzy na pozór strasznej, lecz o łagodnym usposo-

bienin, miał sięgającą do silnej piersi brodę.

N

Page 52: Borges Jorge Luis-Alef

HISTORIA WOJOWNIKA I BRANKI

Page 53: Borges Jorge Luis-Alef

Historia wojownika i branki 53

jest fragment jego historii, jaki zdołał ocalić Paulus Diaconus. Nie wiem nawet, w jakich czasach się ona wydarzyła: w połowie wieku VI, gdy Longobardowie pustoszyli równiny Italii, czy w wieku VIII, przed poddaniem się Rawenny. Wyobraźmy sobie (nie jest to pra- ca historyczna) to pierwsze.

Wyobraźmy sobie, sub specie aeternitatis, Droctulfta, nie osobnika o imieniu Droctulft, który niewątpliwie był jedyny i niezgłębiony (wszyscy ludzie są tacy), ale typ generycz- ny, jaki z niego i z wielu jemu podobnych zrobiła tradycja, która jest dziełem zapom- nienia i pamięci. Poprzez ponurą geografię puszcz i mokradeł wojny zaprowadziły go do Italii, znad brzegów Dunaju i Elby, i być mo- że nie wiedział, że idzie na południe, i być może nie wiedział, że walczy przeciw imieniu rzymskiemu. Być może wyznawał arianizm, który utrzymuje, że chwała Syna jest odbi- ciem chwały Ojca, ale słuszniej będzie wyo- brazić go sobie jako wyznawcę Ziemi, Her- thy, której zasłonięty idol przechodził z cha- ty do chaty, na wozie ciągnionym przez kro- wy, lub bogów wojny i gromu, toporne fi- gury z drewna, okryte tkanymi szatami i ob- wieszone monetami i bransoletami. Pocho- dził z nieprzebytych puszcz dzika i tura; był biały, waleczny, niewinny, okrutny, wierny wobec swego wodza i plemienia, nie zaś wo- bec wszechświata. Wojny prowadzą go do

Page 54: Borges Jorge Luis-Alef

54 Historia wojownika i branki

Rawenny i widzi tam coś, czego nie widział nigdy czy też nie widział... w pełni. Widzi dzień i cyprysy, i marmur. Widzi zbiór, Mory jest mnogi bez chaosu; widzi miasto, orga- nizm zbudowany z posągów, świątyń, ogro- dów, mieszkań, schodów, piedestałów, kapi- teli, regularnych i otwartych przestrzeni. Żadna z tych rzeczy (jestem tego pewien) nie oddziałuje na niego swym pięknem; działa na niego, jak teraz działałaby na nas skom- plikowana maszyneria, której przeznaczenia nie znalibyśmy, ale w. której budowie zga- dywałoby się nieśmiertelną inteligencję. Mo- że wystarcza mu zobaczyć jeden tylko łuk z niezrozumiałą inskrypcją, złożoną w nie- śmiertelnych literach rzymskich. Nagle ośle- pia go i odradza to objawienie: Miasto. Wie, że będzie w nim psem czy dzieckiem i że nie zacznie go nawet rozumieć, ale wie także, że jest ono więcej warte niż jego bogowie i za- przysiężona wiara, i wszystkie mokradła oj- czyzny Alemanów. Droctulft opuszcza swych towarzyszy i walczy za sprawę Rawenny. Gi- nie, i na jego grobie ryją słowa, których by nie zrozumiał:

Contempsit caros, dum nos ämat Ule, parentes,

Hanc patiiam reputans esse, Ravenna, suamA

1 „Wzgardził drogimi krewnymi, a nas pokochał, tę

uznawszy ojczyznę, Rawenno, za swoją".

Page 55: Borges Jorge Luis-Alef

Historia wojownika i branki 5J

Nie był zdrajcą (zdrajcy nie inspirują na ogół pobożnych epitafiów); był natchnionym, nawróconym. Po upływie kilku pokoleń Lon- gobardowie, którzy potępili odstępcę, postą- pili jak on: stali się Italami, Lombardami i być może ktoś z ich krwi — Aldiger — mógł spłodzić tych, którzy spłodzili Dantego Ali- ghieri... Wiele przypuszczeń można poczynić na temat przypadku Droctulfta; moje jest najprostsze; jeśli nie jest prawdziwe jako fakt, to może jako symbol.

Kiedy przeczytałem w książce Benedetta Croce historię tego wojownika, wzruszyła mnie ona w niezwykły sposób i odniosłem wrażenie odzyskania, pod odmienną postacią, czegoś, co należało kiedyś do mnie. Pomy- ślałem przelotnie o jeźdźcach mongolskich, którzy chcieli uczynić z Chin nieskończone pastwisko, a później zestarzeli się w mia- stach, które pragnęli zniszczyć; nie było to jednak wspomnienie, którego szukałem. Od- nalazłem je w końcu; było to opowiadanie, które usłyszałem kiedyś od mojej nie żyjącej już angielskiej babki.

W 1872 roku mój dziad Borges był dowód- cą wojsk granicznych na północnych i za- chodnich kresach prowincji Buenos Aires i południowych prowincji Santa Fe. Sztab mieścił się w Junin; dalej, o cztery czy pięć mil jeden od drugiego, łańcuch strażnic, da- lej to, co nazywało się wówczas Pampa,

Page 56: Borges Jorge Luis-Alef

56 Historia wojownika i branki

a także Wnętrze Kraju. Kiedyś, pół serio pół żartem, babka opowiadała o swym losie An- gielki wygnanej na ten koniec świata; po- wiedziano jej, że nie jest jedyna, i pokazano jej po kilku miesiącach indiańską dziewczy- nę, która przechodziła powoli przez plac. Mia- ła na sobie dwa czerwone poncza i szła boso. Jakiś żołnierz powiedział jej, że inna Angiel- ka chce z nią mówić. Kobieta zgodziła się; weszła do budynku dowództwa bez obawy, ale nie bez nieufności. W jej miedzianej twarzy, pomazanej dzikimi kolorami, oczy były tego wyblakłego niebieskiego koloru, który Anglicy nazywają szarym. Postać miała zwinną jak sarna, ręce mocne i kościste. Przybywała z pustkowia, z Interioru, i wszy- stko wydawało się jej małe: drzwi, ściany, meble.

Może obie kobiety poczuły się przez chwi- lę siostrami; były daleko od swej ukochanej wyspy i w nieprawdopodobnym kraju. Moja babka zadała jej jakieś pytanie; tamta odpo- wiedziała z trudem, szukając słów i powta- rzając je, jakby zdziwiona ich dawnym sma- kiem. Już chyba piętnaście lat nie mówiła swym ojczystym językiem i niełatwo jej przychodziło odzyskać go. Powiedziała, że pochodzi z Yorkshire, rodzice jej wyemigro- wali do Buenos Aires i straciła ich podczas napadu. Powiedziała dalej, że porwali ją Indianie i że teraz jest żoną wodza, które-

Page 57: Borges Jorge Luis-Alef

Historia wojownika i branki 57

mu dała już dwóch synów, i że jest on bar- dzo waleczny. Mówiła to chłopską angielsz- czyzną, przeplataną araukańskim czy pam- pańskim, i spoza opowiadania wyłaniało się zwierzęce życie: namioty z końskiej skóry, ogniska z nawozu, uczty z opieczonym mię- sem czy surowymi wnętrznościami, ostrożne poranne skradanie się, jęki i rabunki, hałaś- ', liwe przepędzanie bydła przez nagich jeźdź- ców, poligamia, smród i magia. Do takiego barbarzyństwa zniżyła się Angielka. Poruszo- na żalem i oburzeniem, moja babka nama^ia- ;'la ją, aby tam nie wracała. Tamta odpowie- działa jej, że jest szczęśliwa, i powróciła tej samej nocy na pustkowie. Francisco Borges miał zginąć wkrótce potem, podczas rewolucji 74 roku. Być może moja babka zdołała do- strzec w tej drugiej kobiecie, porwanej i przemienionej przez ten bezlitosny konty- nent, potworne zwierciadło swego losu...

Co roku jasnowłosa Indianka miała zwy- czaj zjawiać się w Junin czy w Fuerte Laval-

le, aby kupić drobiazgi i zabawić się w miejscowych gospodach; nie pokazała się •już od czasu rozmowy z moją babką. Zoba- czyły się jednak jeszcze raz. Babka pojecha-

ła na polowanie; w pewnym ranczo, koło mokradeł, jakiś człowiek zarzynał owcę. Jak

we śnie, przejeżdżała konno Indianka. Zesko- : czyła na ziemię i zaczęła chłeptać gorącą ;krew. Nie wiem, czy zrobiła to, gdyż nie

Page 58: Borges Jorge Luis-Alef

58 Historia wojownika i branki

potrafiła już postępować inaczej, czy też ja- ko wyzwanie i znak.

Tysiąc trzysta lat i ocean dzielą los branki i Droctulfta. Oboje, teraz, są jednakowo nie do odzyskania. Postać barbarzyńcy, który po- święca się sprawie Rawenny, postać europej- skiej kobiety, która wybiera pustkowie, mo- gą wydawać się sprzeczne. Oboje jednak zostali porwani przez ukrytą siłę, siłę głęb- szą niż rozum, i oboje poddali się tej sile, której nie potrafiliby wytłumaczyć. Być może historie, które opowiedziałem, są jedną tyl- ko, historią. Awers i rewers tej monety są, dla Boga, jednakowe.

Dla Ulriki von Kühlmann.

Przełożył Andrzej Sobol-Jurcżykowski

Page 59: Borges Jorge Luis-Alef

BIOGRAFÍA T A H U A ISIDORA CR UZ

{1829—1874)

I'm looking íor ihe face I had

Belore the world was made. 1

Y e a t s : „The winding stair".

nia szóstego lutego 1829 roku par- tyzanci, którzy ścigani już przez ge- nerała Lavalle .posuwali się od połud-

nia, aby połączyć się z dywizjami Lopeza, zrobili postój na pewnej hacjendzie, której nazwy nie znali, o trzy czy cztery mile od Pergamino; około świtu jeden z ludzi miał natarczywy koszmarny sen: w półmroku szo- py niezrozumiały krzyk obudził kobietę, któ- ra z nim spała. Nikt nie wie, co mu się przyśniło, gdyż następnego dnia, o godzinie czwartej, partyzanci zostali rozbici przez ka- walerię Suareza, i pościg trwał dziewięć mil, aż do ciemnych już trzcinowisk, i człowiek zginął w przydrożnym rowie, z czaszką roz- płataną mieczem z wojen w Peru i Brazylii. Kobieta nazywała się Isidora Cruz; syn, któ- rego urodziła, otrzymał imiona Tadeo Isidoro.

Moim zamiarem nie jest powtarzanie jego historii. Spośród dni i nocy, które się na nią składają, interesuje mnie tylko jedna, noc; z reszty przedstawię jedynie to, co jest ko-

D

1 Szukam twarzy którą miałem

Nim został stworzony świat.

Yeats, „Kręcone schody"

Page 60: Borges Jorge Luis-Alef

60 Biografia Tadea Isidora Cruz

nieczne, aby tę noc zrozumieć. Przygoda ta opisana jest w sławnej książce *; to znaczy w książce, której treść może być wszystkim dla wszystkich (I Do Koryntian, IX, 22), gdyż zdolna jest do nie wyczerpanych niemal po- wtórzeń, wersji, perwersji. Ci, którzy wypo- wiadali się na temat Tadea Isidora, a jest ich wielu, podkreślają wpływ równiny na ukształtowanie się jego osobowości, ale iden- tyczni gauczowie rodzili się i umierali na dzikich wybrzeżach rzeki Paraná i na wschodnich wzgórzach2. Żył, to prawda, w świecie monotonnego nieokrzesania. Kiedy w 1874 roku umarł na czarną ospę, nie widział nigdy góry ani latarni gazowej, ani młyna. Ani miasta. W roku 1849 udał się do Buenos Aires z oddziałem wojsk Francisca Xaviera Acevedo; partyzanci weszli do miasta, aby się zabawić; Cruz, podejrzliwy, nie opuścił gospody stojącej w sąsiedztwie pastwisk. Spędził tam wiele dni, milczący; spał na zie- mi, pił małe, wstawał o świcie i oddawał się modlitwom. Zrozumiał (poza słowami, a na- wet poza zrozumieniem), że miasto nie miało

-Chodzi tu o epopeję gauczowską ,,Martin Fierro", któ-

rej autorem jest José Hernàndez (1834—1886). Opowiadanie

to jest wariacją na temat jednego z epizodów tego dzieła

(przyp. tłum.). 2 Mowa tu o wzgórzach Urugwaju, zwanego w tych

czasach Republiką Wschodnią lub Wybrzeżem Wschodnim

(przyp. tłum.),.

Page 61: Borges Jorge Luis-Alef

Biografia Tadea isidora Cruz 61

z nim nic wspólnego. Jeden z peonów, pija- ny, zakpił z niego. Cruz nie odpowiedział, ale podczas nocy powrotu, przy ognisku, ten drugi powtarzał wciąż kpiny i wtedy Cruz (który przedtem nie okazał urazy ani nawet niezadowolenia) położył go uderzeniem noża. Uciekając zmuszony był schronić się na bag- nach; po wielu nocach krzyk czapli ostrzegł go, że jest otoczony przez policję. Wypróbo- wał nóż na krzaku; zdjął ostrogi, żeby nie przeszkadzały mu w pieszej walce. Wolał walczyć niż poddać się. Został ranny w przed- ramię, w ramię, w lewą dłoń; sam ranił cięż- ko najdzielniejszych w tej walce; gdy krew zaczęła mu płynąć między palcami, bił się z jeszcze większą odwagą; około świtu, za- mroczony upływem krwi, został rozbrojony. Wojsko w tym czasie spełniało funkcję kar- ną; Cruz został przydzielony do strażnicy na granicy północnej. Jako szeregowiec brał udział w wojnach domowych; czasami wal- czył po stronie swej prowincji rodzinnej, czasami przeciwko niej. Dnia dwudziestego trzeciego stycznia 1856 roku, w Laguna de Cardoso, był jednym z trzydziestu chrześci- jan, którzy pod wodzą sierżanta Eusebia La- prida walczyli przeciwko dwustu Indianom. W akcji tej otrzymał ranę od włóczni.

W jego ciemnej i odważnej historii nie brak luk. Około 1868 roku odnajdujemy go ponownie w Pergamino; żonatego czy też ży-

Page 62: Borges Jorge Luis-Alef

62 B i o g ra f i a Tadea Isidora Cruz

jącego z jakąś kobietą, posiadającego syna, właściciela kawałka ziemi. W 1869 roku zo- stał mianowany sierżantem policji wiejskiej. Poprawił swą przeszłość; w owym czasie mu- siał uważać się za szczęśliwego, chociaż w głębi nim nie był. (Oczekiwała go, tajemni- cza w przyszłości, jasna zasadnicza noc: noc, w której ujrzał w końcu swą własną twarz, noc, w której usłyszał w końcu swoje imię. Dobrze zrozumiana, noc ta wyczerpuje jego historię; a raczej jedna chwila tej nocy, je- den czyn tej nocy, bowiem nasze czyny są naszym symbolem.) Każde przeznaczenie, jak- kolwiek by było długie i skomplikowane, składa się w rzeczywistości z jednego tylko momentu: z momentu, w którym człowiek dowiaduje się raz na zawsze, kim jest. Powia- dają, że Aleksander Macedoński ujrzał swój żelazny los odbity w bajecznej historii Achil- lesa; Karol XII, w Szwecji, w historii Alek- sandra. Tadeowi Isidorowi Cruz, który nie umiał czytać, wiadomość taka nie została objawiona w jakiejś książce; ujrzał siebie sa- mego w zamęcie i w pewnym człowieku. Fakty tak się potoczyły:

W ostatnich dniach czerwca 1870 roku otrzymał rozkaz pochwycenia złoczyńcy,»któ- ry winien był sprawiedliwości dwie śmierci. Był to dezerter z oddziałów, którymi na gra- nicy południowej dowodził pułkownik Benito Machado; zamordował po pijanemu Murzyna

Page 63: Borges Jorge Luis-Alef

Biografia Tadea Isidora Cruz 63

w jakimś lupanarze; w innym — jednego z podwładnych Juana Manuela Rojas; wieść dodawała, że pochodził z Laguna Colorada. W tym miejscu przed czterdziestu laty zebrali się partyzanci, aby później ponieść porażkę, która oddała ich ciała ptakom i psom; stam- tąd wyruszył Manuel Mesa, który został stra- cony na placu Zwycięstwa, podczas gdy gra- ły bębny, aby nie było słychać jego gniewu; stamtąd wyruszył nieznajomy, który począł Cruza i który zginął w przydrożnym rowie, z czaszką rozpłataną mieczem z wojen w Pe- ru i Brazylii. Cruz zapomniał to imię; z lek- kim, ale niezrozumiałym niepokojem rozpoz- nał je... Zbrodniarz, osaczony przez żołnierzy, tkał na koniu długi labirynt wędrówek i po- wrotów; jednak ci otoczyli go w nocy dwu- nastego lipca. Ukrył się w trzcinowisku. Ciemność była niemal nieprzenikniona; Cruz ze swymi ludźmi, ostrożnie, pieszo, posuwał się ku krzakom, w których drżącej głębi czaił się lub spał tajemniczy człowiek. Krzyk- nęła czapla. Tadeo Isidoro Cruz odniósł wra- żenie, że przeżył już kiedyś ten moment. Zbrodniarz wyszedł z ukrycia, aby z nimi walczyć. Cruz dostrzegł go, straszliwego; dłu- gie włosy i szara broda zdawały się pożerać mu twarz. Wiadomy powód zabrania mi opi- sania walki. Niech wystarczy, jeśli przypo- mnę, że dezerter ranił czy zabił wielu ludzi Cruza. Ten, podczas gdy walczył w ciemności

5 — Alef

Page 64: Borges Jorge Luis-Alef

64 Biografia Tadea Isidora Cruz

(podczas gdy jego ciało walczyło w ciemnoś- ci), zaczął rozumieć. Zrozumiał, że jedno przeznaczenie nie jest. lepsze od drugiego, ale że każdy człowiek musi być wierny te- mu, które w sobie nosi. Zrozumiał, że nara- mienniki i mundur już mu przeszkadzają. Zro- zumiał swe głębokie przeznaczenie wilka, a nie gończego psa; zrozumiał, że ten drugi był nim samym. Świtało na olbrzymiej rów- ninie; Cruz rzucił na ziemię swe kepi, krzyk- nął, że nie dopuści do zbrodni zabicia odważ- nego człowieka, i zaczął walczyć przeciwko żołnierzom, razem z dezerterem Martinem Fierro.

Przełożył Andrzej Sobol-Jurczykowski

Page 65: Borges Jorge Luis-Alef

65»

EMMA ZUNZ.

zternastego stycznia 1922 roku, po powrocie z włókienniczej fabryki Tar- buch i Loewenthal, Emma Zunz zna-

lazła pod drzwiami wysłany w Brazylii list, z którego dowiedziała się o śmierci swojego ojca. Na pierwszy rzut oka zmyliły ją znacz- ki i data; później zaniepokoił nieznany cha- rakter pisma. Dziewięć czy też dziesięć na- bazgranych linijek usiłowało wypełnić kart- kę; Emma przeczytała, że pan Maier przez pomyłkę zażył zbyt silną dawkę weronalu i trzeciego czy też czwartego bieżącego mie- siąca umarł w szpitalu Bage. Wiadomość by- ła podpisana przez niejakiego Feina czy też Fajna, współlokatora jej ojca z Rio Grandę, który nie mógł wiedzieć, że zwraca się do córki zmarłego.

Emma wypuściła kartkę z rąk. Najpierw odczuła ból brzucha i drżenie kolan, potem wrażenie ślepej winy, nierealności, zimna, lęku; potem chciała tylko, aby już był na- stępny dzień, ale natychmiast zrozumiała, że i to daremne, bowiem śmierć jej ojca jest jedyną rzeczą, która zdarzyła się na świecie, i jedyną, która teraz będzie zdarzała się bez końca.

C

Page 66: Borges Jorge Luis-Alef

66 Emma Zunz

Podniosła z ziemi papier i poszła do swo- jego pokoju. Szybko wrzuciła go do jakiejś szuflady, tak jakby niewiadomym sposobem znała fakty, które nastąpią; może zaczęła je przeczuwać; już była tą, którą miała się stać.

Wśród wzrastających ciemności aż do koń- ca tego dnia Emma opłakiwała samobójstwo Manuela Maiera, który w dawnych, szczęśli- wych dniach był Emanuelem Zunz. Przypo- mniała sobie lato na fermie niedaleko Guale- guay, przypomniała sobie (usiłowała przy- pomnieć) matkę, domek w Lanus, który im zlicytowano, żółte trapezy okien, więzienny samochód, hańbę, anonimy ze wzmiankami o „machinacjach kasjera", przypomniała so- bie również (chociaż tego nigdy nie zapom- niała), że ostatniej nocy ojciec przysiągł jej, że złodziejem był Loewenthał. Loewenthal, Aron Loewenthal, uprzednio dyrektor fabry- ki, obecnie jeden z jej właścicieli. Od 1916 roku Emma strzegła tej tajemnicy. Nie zdra- dziła jej nikomu, nawet najlepszej przyja- ciółce, Elzie Urstein. Może obawiała się, że jej nie uwierzą; może uważała, że tajemnica ta jest więzią pomiędzy nią a nieobecnym. Loewenthal nie wiedział, że ona wie; z tego znikomego faktu Emma czerpała poczucie siły.

Nie zasnęła tej nocy, a kiedy pierwsze światło wyłoniło z ciemności prostokąt okna, plan jej był gotów. Postarała się, aby ten

Page 67: Borges Jorge Luis-Alef

Emma Zunz 67

dzień, który wydawał się nie mieć końca, ni- czym się nie różnił od innych. W fabryce mówiło się o strajku; jak zwykle Emma opo- wiedziała się przeciw wszelkim aktom siły. 0 szóstej skończyła pracę, poszła z Elzą do kobiecego klubu, gdzie był basen i sala gim- nastyczna. Zapisały się. Musiała powtórzyć 1 przeliterować swoje nazwisko i imię, mu- siała dobrze przyjmować ciężkawe żarty, to- warzyszące badaniu. Wraz z Elzą i z młodszą Kronfuss zastanawiały się, na co pójdą w niedzielę po południu do kina. Potem mówiło się o chłopcach i nikt nie spodziewał się, że Emma zabierze głos. W kwietniu miała skoń- czyć dziewiętnaście lat, ale jak dotąd męż- czyźni wzbudzali w niej niemal że patologicz- ne przerażenie... Po powrocie do domu zro- biła sobie jarzynową zupę z tapioką, zjadła wcześnie, położyła się i zmusiła, by zasnąć. W ten sposób, normalnie i pracowicie, spę- dziła piątek, piętnastego, wilię...

W sobotę obudziła ją niecierpliwość. Nie- cierpliwość, nie zaś niepokój, oraz szczegól- na ulga, że w końcu nastąpił ten dzień. Już nie było co planować ani wyobrażać sobie; za parę godzin miała się spełnić prostota faktów. Przeczytała w „La Prensa", że „Nor- dstjarnan" z Malmó przybije tej nocy do do- ku numer 3. Zatelefonowała do Loewenthala, dała mu do zrozumienia, że musi powiedzieć mu coś na temat strajku, ale tak, żeby nie

Page 68: Borges Jorge Luis-Alef

68 Emma Zunz

wiedzieli o tym inni, i umówiła się, że wstą- pi do biura o zmierzchu. Głos jej drżał, jak przystało na donosicielkę. Tego ranka nie zaszło nic więcej, o czym warto by wspom- nieć. Emma pracowała do dwunastej i usta- liła z Elzą i z Perlą Kronfuss szczegóły nie- dzielnej przechadzki. Po jedzeniu położyła się i zamknąwszy oczy przepowiedziała so- bie to, co uplanowała. Pomyślała, że końco- wy etap mniej będzie straszny niż pierwszy i że z pewnością da jej smak zwycięstwa i sprawiedliwości. Zaalarmowana zerwała się nagle i pobiegła do szuflady. Otworzyła ją; pod zdjęciem Miltona Sills — tam, gdzie go zostawiła zeszłej nocy — leżał list Feina. Nikt nie mógł go był widzieć. Przeczytała go jesz- cze raz, po czym podarła.

Rzeczowe streszczenie tego, co zdarzyło się tego popołudnia, byłoby trudne i chyba raczej niecelowe. Cechą spraw piekielnych jest ich brak realności, jest to cecha, która równocześnie potęguje i stępią ich obraz. Jak uprawdopodobnić czyn, w który niemal że nie wierzył ten, kto go wykonywał, jak odzyskać ów krótkotrwały chaos, który dzi- siaj pamięć Emmy odpycha i zamącą?

Emma mieszkała w dzielnicy Almagro, przy ulicy Liniers. Tego popołudnia poszła do por- tu. Może na podejrzanej ulicy Paseo de Julio ujrzała podobizny swe mnożące się w lus- trach i poczuła się wydana na pastwę świa-

Page 69: Borges Jorge Luis-Alef

Emma Zunz 69

teł, obnażona przez wygłodniałe spojrzenia, ale chyba racjonalniej jest przypuszczać, że na początku po prostu błądziła, nie dostrze- gana, wśród obojętnego tłumu. Weszła do paru barów, obejrzała rutynowane chwyty i wybiegi innych kobiet. Wreszcie natknęła się na ludzi z „Nordstjarnan". Przy pierwszym, młodym, zlękła się, aby nie wzbudził w niej jakiejś czułości, i wybrała drugiego, niższe- go od niej i grubawego, ażeby doskonałość okropności tego zdarzenia nie została umniej- szona. Człowiek zaprowadził ją do jakichś drzwi, za którymi było paskudne podwórecz- ko, potem kręte schody, potem wejście (gdzie było okno w kształcie trapezu, identyczne jak w ich domu w Lanus), potem korytarz, a potem drzwi, które się za nimi zamknęły.

Poważne zdarzenia są poza czasem, bez- pośrednia przeszłość zostaje w nich jakby odcięta od przyszłości, albowiem części, z których się składa, nie wydają się powią- zane.

Czy w owym pozbawionym czasu czasie, w owym szybkim bezładzie nie połączonych straszliwych wrażeń chociaż jeden jedyny raz pomyślała Emma Zunz o umarłym, dla którego się poświęcała? Według mnie, pomy- ślała raz jeden, i wtedy właśnie zachwiała się w swym rozpaczliwym postanowieniu. Po- myślała (nie mogła nie pomyśleć), że ojciec jej robił jej matce tę samą straszliwą rzecz,

Page 70: Borges Jorge Luis-Alef

70 Emma Zunz

którą teraz jej robiono. Pomyślała to ze zdu- mieniem i natychmiast schroniła się z po- wrotem w stan chaosu.

Ów człowiek, Szwed czy też Fin, nie mówił po hiszpańsku. Był narzędziem dla Emmy, tak jak ona była dla niego narzędziem, tylko że ona była narzędziem rozkoszy, on zaś sprawiedliwości.

Gdy została sama, nie od razu otworzyła oczy. Na stoliku nocnym leżały zostawione przez mężczyznę pieniądze. Wzięła je do rę- ki i podarła, tak jak przedtem podarła list. Darcie pieniędzy jest równie bluźniercze, jak wyrzucanie chleba. Emma pożałowała te- go, co uczyniła. Akt dumy, na który takiego dnia... Lęk rozwiał się wśród smutku ciała i obrzydzenia. Czuła się skuta tym obrzydze- niem, mimo to wstała i powoli zaczęła się ubierać. W pokoju kolory gasły, zapadał mrok. Udało jej się wyjść niepostrzeżenie. Na rogu wsiadła w tramwaj. Zgodnie ze swym planem zajęła miejsce na przodzie, że- by nikt nie widział jej twarzy. Może pocie- szyła ją świadomość, że to, co się stało, w niczym nie udzieliło się dookolnemu światu. Przejeżdżała przez dzielnice rozpadające się i ciemne, widząc je i przestając widzieć, i wysiadła przy ulicy Warnes. Paradoksal- nie —- jej zmęczenie stawało się jej siłą, zmu- szało ją bowiem do skupienia się na szcze- gółach zdarzenia, zasłaniając jego dno i cel.

Page 71: Borges Jorge Luis-Alef

Emma Zunz 71

Loewenthal w ogólnej opinii był człowie- kiem poważnym. W opinii tych, co go lepiej znali — skąpcem. Mieszkał samotnie nad fa- bryką. Na tym zapadłym przedmieściu bał się złodziei. Na patio fabryki trzymał, wiel- kiego psa, a w szufladzie biurka (co dla ni- kogo nie było tajemnicą) rewolwer. Rok przedtem ostentacyjnie opłakiwał śmierć swojej żony, z domu Gauss, która wniosła mu piękny posag, lecz prawdziwą jego na- miętnością były pieniądze. Z wewnętrznym wstydem uświadamiał sobie, że trudniej przy- chodzi mu zarobić je, aniżeli utrzymać. Był bardzo religijny, uważał, że zawarł z Bogiem tajny pakt, który rozgrzeszał go z nieczynie- nia dobrze w zamian za modlitwy i poboż- ność. Łysy, tęgi, w żałobie, w ciemnych oku- larach i z jasną brodą, stojąc w oknie ocze- kiwał poufnego raportu robotnicy Zunz.

Zobaczył, jak pchnęła furtkę (którą w tym celu uchylił) i jak przeszła przez ciemne pa- tio. Zobaczył, jak zrobiła małe okrążenie, ,gdy uwiązany pies zaczął szczekać. Wargi Emmy poruszały się jak przy modlitwie, zmęczone powtarzały wyrok, który pan Loe- wenthal usłyszy, zanim umrze.

Ale wszystko ułożyło się inaczej, niż to sobie zaplanowała Emma Zunz. Od poprzed- niego ranka wielokrotnie w marzeniach wi- działa, jak kierując na niego rewolwer, zmu- sza nędznika, aby przyznał się do nędznej

Page 72: Borges Jorge Luis-Alef

72 Emma Zunz

winy, jak przy pomocy śmiałego podstępu pozwala, aby boska sprawiedliwość zatrium- fowała nad ludzką. (Nie ze strachu, ale dla- tego, że czuła się narzędziem tej sprawiedli- wości, pragnęła uniknąć kary). Potem jedna kula w środek piersi zakończyłaby losy Loe- wenthala. Ale sprawy potoczyły się inaczej.

W obliczu Loewenthala Emma poczuła, że mocniejsze niż chęć pomszczenia ojca jest pragnienie ukarania go za hańbę, którą prze- żyła, aby móc się pomścić. Nie mogła nie za- bić go po tym zhańbieniu tak szczegółowo przygotowanym. Ale również nie mogła tra- cić czasu na teatralne gesty. Usiadła, nieśmia- ło przeprosiła Loewenthala, w charakterze donosicielki powołała się na obowiązek lo- jalności, wymieniła parę imion, pozwoliła do- myślić się innych i urwała, jakby nagle zwy- ciężył ją lęk. Udało jej się sprowokować Loewenthala, aby przyniósł jej szklankę wo- dy. Zanim (sceptyczny wobec takich ceregieli, lecz pobłażliwy) wrócił ze stołowego, Emma zdążyła wyjąć z szuflady ciężki rewolwer. Dwukrotnie nacisnęła cyngiel. Ciężkie ciało runęło jakby powalone przez huk i dym, szklanka rozbiła się, twarz spojrzała na nią ze zdumieniem i wściekłością, usta w tej twarzy przeklęły ją dwukrotnie: w yidisz i po hiszpańsku. Przekleństwa nie ustawały. Emma musiała dać ognia raz jeszcze. Pies przywiązany na patio zaczął szczekać,

Page 73: Borges Jorge Luis-Alef

Emma Zunz 73

Page 74: Borges Jorge Luis-Alef

74 Emma Zunz

a z plugawych ust buchnęła krew, plamiąc brodę i ubranie. Emma rozpoczęła przygoto- wane oskarżenie „pomściłam ojca, ale nie będą mogli ukarać mnie...", ale go -nie do- kończyła, bo Loewenthal już nie żył. Nigdy nie dowiedziała się, czy zrozumiał.

Urywane szczekanie przypomniało jej, że jeszcze nie ma prawa spocząć. Rozrzuciła tap- czan, rozpięła na umarłym kurtkę, zdjęła mu schlapane krwią okulary i położyła na półce. Potem podniosła słuchawkę i powtórzyła to, co później, tymi lub innymi słowami, powta- rzać miała tyle razy: „Stało się coś niepraw- dopodobnego. Pan Loewenthal kazał mi przyjść do siebie pod pretekstem strajku. Na- dużył mojego zaufania. Zabiłam go".

Historia była rzeczywiście nieprawdopodo- bna, ale przekonała wszystkich, bo w istocie swej była prawdziwa. Prawdziwy był ton Emmy Zunz, prawdziwy wstyd, prawdziwa nienawiść. Prawdziwe było także zhańbienie, które ją spotkało. Fałszywe były tylko oko- liczności oraz jedno czy też dwa nazwiska.

Przełożyła Zofia Chądzyńska

Page 75: Borges Jorge Luis-Alef

Dom Asteriona 75

DOM ASTERIONA

I królowa urodziła syna, którego nazwa-

no Asterion.

( A p o l l o d o r o s , ,,Bibliotheke", III. L.)

iem, że pomawiają mnie o pychę, o mizantropie, a może i o szaleństwo. Podobne oszczerstwa (które ukarzę w

odpowiednim czasie) nie mają podstaw. Praw- dą jest, że nie opuszczam mojego domu, na- tomiast również prawdą jest, że bramy jego (których jest bezmiar J) dniem i nocą otwo- rem stoją dla ludzi i zwierząt. Niech wchodzi, ktokolwiek zechce. Nie znajdzie tam kobie- cych przepychów ni pałacowego blichtru — za to spokój i samotność. Równocześnie od- kryje dom, któremu równego nie ma na zie- mi. Kłamią ci, którzy twierdzą, że istnieje po- dobny dom w Egipcie. Nawet ci, co spotwa- rzają mnie, przyznają, że nie ma w nim ani jednego sprzętu. Innym groteskowym pomy- słem jest, że ja, Asterion, jestem tego domu więźniem. Czyż muszę powtarzać, że wszyst- kie bramy stoją w nim otworem? Że ani jed- na nie posiada zamka? Pewnego wieczoru wy- szedłem zresztą na ulicę, a jeżeli wróciłem przed nocą, to dlatego, że poraziły mnie twa-

1 W oryginale napisane jest „czternaście", ale wiele

racyj przemawia za tym, że w ustach Asteriona liczebnik

ten oznacza nieskończoność (przyp. aut.).

W

Page 76: Borges Jorge Luis-Alef

rze tłumu, twarze bez koloru, płaskie niby otwarta dłoń. Słońce już było zaszło, ale sła- by płacz dziecka, wulgarne zawodzenia sta- da powiedziały mi, że zostałem rozpoznany. Ludzie modlili się, uciekali, bili czołem. Kilku ż nich wdrapało się na dach sanktuarium Toporów, inni gromadzili kamienie. Jeden, je- śli się nie mylę, skrył się na dnie morza. Nie darmo matka moja była królową. Nie mogę mieszać się z gawiedzią, nawet jeżeli moja skromność tego żąda.

Prawdą jest, że takich jak ja nie ma wię- cej: jestem jedyny. Nie interesuje mnie to, co człowiek donieść może innym ludziom, a jako filozof uważam, że nic przekazać nie można za pomocą sztuki pisania. Irytujące i trywialne drobiazgi nie znajdują miejsca w mojej duszy, która jest na miarę wielkości. Nigdy nie dostrzegłem różnicy pomiędzy jed- ną literą a drugą; tkwiąca we mnie wspania- łomyślna niecierpliwość nie pozwoliła mi na- uczyć się czytać. Niekiedy żałuję tego, bo noce i dnie są długie.

Nie brak mi oczywiście rozrywek. Podobny bodącemu capowi biegam po kamiennych ga- leriach, dopóki nie zakręci mi się w głowie i nie upadnę oszołomiony. Czasem przycup- nę w cieniu poidła lub za zakrętem koryta- rza i udaję, że mnie szukają. Są tu tarasy, z których skaczę, raniąc się nieraz do krwi. O każdej porze umiem dla zabawy udawać

Page 77: Borges Jorge Luis-Alef

Dom Asteriona 77

78 Dom Asteriona

śpiącego, oddychając głośno z zamkniętymi oczami. (Czasem rzeczywiście zasypiam, bo kiedy podnoszę powieki, widzę, że kolor dnia się zmienił).

Ale ze wszystkich rozrywek najlepiej lu- bię zabawę w drugiego Asteriona. Wyobra- żam sobie, że przychodzi mnie odwiedzić i że mu pokazuję dom. Z wielkimi reweransami mówię: „Teraz wrócimy na poprzednie skrzy- żowanie". Albo: „Wiedziałem, że ci się spodo- ba ten ściek". Albo: „Spójrz, jak się rozdwa- ja to podziemie". Niekiedy się mylę i wtedy obaj serdecznie się śmiejemy.

Ale nie tylko zabawy wynajduję sobie. Wiele również myślę o samym domu. Wszy- stkie jego części są zwielokrotnione, każde miejsce jest innym miejscem. Nie ma jednej cysterny, jednego poidła, jednego podwórca i jednego żłobu. Jest czternaście (jest bez- miar) podwórców, cystern, poideł i żłobów. Dom jest wielkości świata. Właściwie jest światem. Tym niemniej, przemierzając w nie- skończoność jego opatrzone cysternami po- dwórce i zakurzone galerie z szarego kamie- nia, dotarłem do ulicy, skąd ujrzałem sanktu- arium Toporów i morze. Nie pojąłem tego aż do chwili, w której nocne przywidzenie ob- jawiło mi, że mórz i świątyń też jest czter- naście (jest bezmiar). Wszystko bowiem ist- nieje wiele razy (czternaście razy), tylko dwie rzeczy są niepowtarzalne: w górze za-

Page 78: Borges Jorge Luis-Alef

mglone słońce, w dole Asterion. Może zresztą sam stworzyłem słońce i ten dom przeolbrzy- mi, tylko już sobie tego nie przypominam. Co dziewięć lat nawiedza dom dziewięciu ludzi, ażebym ich uwolnił od wszelkiego zła. Słyszę ich głosy lub kroki w głębi kamien- nych galerii i wesoło biegnę na ich spotka- nie. Ceremonia trwa krótko: padają jeden za drugim; na moich rękach nie ma nawet krwi. Tam, gdzie padli, pozostają, a ich ciała poma- gają potem odróżniać jedne galerie od dru- gich. Nie wiem, kim są, wiem tylko, że jeden z nich przepowiedział mi w godzinie śmierci, że kiedyś przyjdzie mój wybawiciel. Od tego czasu nie boli mnie już samotność, bo wiem, że istnieje ktoś, kto mnie wyzwoli; pewnego dnia wyłoni mi się z pyłu jego postać. Gdy- by moje uszy mogły słyszeć wszystkie odgło- sy świata, dosłyszałbym jego kroki. Oby za- prowadził mnie do miejsca o mniejszej ilo- ści galerii i bram. Jaki będzie mój wybawi- ciel? — zastanawiam się czasami. Będzie to byk czy też człowiek? A może będzie to byk o ludzkiej twarzy? A może będzie taki jak ja?

Poranne słońce zalśniło na szpadzie z brą- zu.. Nie było już ani śladu krwi. „Czy uwie- rzyłabyś, Ariadno? — powiedział Tezeusz. — Minotaur prawie się nie bronił."

Przełożyła Zofia Chądzyńska

Page 79: Borges Jorge Luis-Alef

Dom Asteriona 79

POWTÓRNA SMIERC

arę lat temu (list zgubiłem) Gannon napisał do mnie z Gualeguaychú zapo- wiadając przesyłkę pierwszego tłuma-

czenia na hiszpański poematu „The Past' Ral- pha Waldo Emersona, dodając w postscriptum, że don Pedro Damián, którego zapewne pa- miętam, zmarł poprzedniej nocy na zapalenie płuc. Powalony chorobą, w gorączce, prze- żył raz jeszcze krwawy dzień pod Masoller. Wiadomość ta nie wydała mi się zaskakują- ca, a raczej przeciwnie: konwencjonalna, bo- wiem mając dziewiętnaście czy też dwadzie- ścia lat Damián służył pod sztandarami Apa- ricia Saravii. Rewolucja 1905 roku zastała go koło Rio Negro czy też Paysandú, gdzie pra- cował jako robotnik rolny. Pedro Damián po- chodził wprawdzie z prowincji Entre Rios, z miasta Gualeguay, ale opuścił ją, gdy opu- szczali ją przyjaciele, jak oni odważny i cie- mny jak oni. Walczył w paru potyczkach i w ostatniej walce; po powrocie do ojczyzny w 1905 roku, z pokorną wytrwałością powrócił też do pracy na roli. O ile wiem, nie opuścił już swej prowincji. Ostatnie trzydzieści lat spędził samotnie, pracując w miejscu odda- lonym o jakąś milę lub dwie od Ñancay; na

P

Page 80: Borges Jorge Luis-Alef

Powtórna śmierć 80

6 — Alef

tym odludziu rozmawiałem z nim (a raczej usiłowałem rozmawiać) pewnego popołudnia około 1942 roku. Był małomówny i niebły- skotliwy. Nazwa i wspomnienie szaleństwa spod Masoller wyczerpywały jego historię; nie zdziwiło mnie więc, że w godzinę śmierci przeżył je raz jeszcze... Wiedziałem, że nie zobaczę już Damiana, i chciałem go sobie przypomnieć, ale tak uboga jest moja pamięć wzrokowa, że poddała mi tylko jego robione kiedyś przez Gannona zdjęcie. Nie ma w tym zresztą nic szczególnego, jeżeli wziąć pod uwagę, że widziałem go tylko raz około 1942 roku, zaś jego podobiznę — wiele razy, albo- wiem Gannon przysłał mi. tę fotografię. Zgu- biłem ją i nie szukam jej więcej; obawiałbym się ją znaleźć.

Drugi epizod wydarzył się w Montevideo w wiele miesięcy później. Maligna i agonia człowieka z Entre Rios dały mi impuls do dziwacznego opowiadania o klęsce pod Ma- soller; Emir Rodriguez Monegal, któremu je opowiedziałem, skierował mnie do pułkowni- ka Dionisia Tabares, który brał udział w tej kampanii. Pułkownik przyjął mnie po kola- cji. Siedząc na patio, w bujającym fotelu, chaotycznie, ale z uwielbieniem zaczął wspo- minać te czasy. Mówił o amunicji, która nie nadchodziła, o padających z wycieńczenia koniach, o ludziach koloru ziemi, tkających w półsennym marszu nie kończące się labi-

Page 81: Borges Jorge Luis-Alef

P o w t ó r n a ś m i e r ć

81

rynty, o Saravii, który mogąc wmaszerować do Montevideo, ominął je i poszedł inną dro- gą, bo „gauczo lęka się miasta', o ludziach, którym popodrzynano gardła aż do karków, 0 wojnie domowej, która wydała mi się nie ' tyle starciem dwóch wojsk, ile snem chytru- sa. Mówił o Illescas, o Tupambae, o Masol- ler. Zdania jego były tak okrągło-kabalisty- czne, a to, co mówił, tak przeżyte, że zrozu- miałem, iż wiele razy opisywał te zdarzenia, 1 zląkłem się, czy aby za jego słowami kryją się jeszcze jakieś autentyczne wspomnienia. Między jednym oddechem a drugim udało mi się wtrącić nazwisko Damiana.

— Damián? Pedro Damián? — powiedział pułkownik. — Tak. Służył ze mną. Smyk in- . diański, którego chłopcy nazywali „Dayma- nem". — Zaśmiał się hałaśliwie i nagle prze- rwał z udanym lub szczerym zmieszaniem.

Innym już głosem oznajmił, że wojna, jak kobieta, wypróbowuje mężczyzn; nie zna się siebie, póki nie było się w bitwie. Niejeden odważny ma się za tchórza albo odwrotnie, tak właśnie, jak się zdarzyło biednemu Da- mianowi, który paradował w tawernach, py- szniąc się białymi lampasami, po czym zała- mał się pod Masoller. Był odważny w potycz- kach z zumacos, ale nie kiedy przyszło do starcia, gdy rozpoczęła się strzelanina i gdy, jak wszyscy, poczuł, że pięć tysięcy ludzi sprzysięgło się, aby go zabić. Biedaczysko,

Page 82: Borges Jorge Luis-Alef

Powtórna śmierć 82

który do tej pory pasał owce i którego nagle porwała ta Eroica...

Wbrew wszelkiemu sensowi wersja Taba- resa zawstydziła mnie. Byłbym wolał inną re- lację. Ze starego Damiana zrobiłem sobie niechcący, w czasie tamtej odległej rozmowy, coś w rodzaju bożyszcza. Opowieść Tabare- sa obalała mi je. Nagle zrozumiałem rezerwę i upartą samotność Damiana; nie skromność dyktowała mu je, ale upokorzenie. Nadarem- nie powtarzałem sobie, że człowiek ogarnięty strachem pełniejszy jest i bardziej interesu- jący niż człowiek absolutnie odważny. Gau- czo Martin Fierro, myślałem, mniej wbija się w pamięć aniżeli Lord Jim lub Razumow. Za- pewne, ale Damián jako gauczo miał obowią- zek być Martinem Fierro — przede wszyst- kim w oczach gauczów ze wschodu. W tym, co powiedział i czego nie powiedział Taba- res, dostrzegłem smak tego, co się nazywa- ło „artygizmem": świadomości (może nawet nie do zwalczenia), że Urugwaj bardziej jest żywiołowy, a zatem odważniejszy od na- szego kraju... Przypominam sobie, że tej no- cy rozstaliśmy się z przesadną wylewnoś- cią.

Brak jednego czy dwóch szczegółów do mo- jego dziwacznego opowiadania (które upor- czywie nie chciało wtłoczyć się w swoje ra- my) sprawił, że w zimie znów znalazłem się w domu pułkownika Tabaresa, Zastałem go

Page 83: Borges Jorge Luis-Alef

Powtórna śmierć 83

w towarzystwie innego starszego pana: do- ktora Juana Francisca Amaro z Paysandú, który również brał udział w rewolucji Sara- vii. Jak było do przewidzenia, rozmowa znów zeszła na Masoller. Amaro zacytował parę anegdot, po czym powoli, jak ktoś myślący na głos, dodał:

— Przypominam sobie, że spędziliśmy noc pod Santa Irene; dołączyło się do nas paru ludzi, między innymi jakiś francuski wetery- narz, który umarł w przededniu akcji, i mło- dy chłopak, specjalista od .strzyżenia owiec z prowincji Entre Rios, niejaki Pedro Da- mian.

Przerwałem mu kwaśno: — Już wiem — powiedziałem — Argentyń-

czyk, który stchórzył w walce... — Przerwa- łem. Obaj patrzyli na mnie zaskoczeni.

— Myli się pan — odezwał się w końcu Amaro. — Pedro Damián zginął tak, jakby- chciał zginąć każdy mężczyzna. Było koło czwartej po południu. Konnica w czerwonych mundurach umocniła swoje pozycje na gór- skim grzbiecie. Nasi poszli do ataku na lan- ce. Damián, krzycząc, szedł z samego brze- gu, kula trafiła go prosto w pierś. Uniósł się w strzemionach, wciąż krzycząc, po czym sto- czył się na ziemię pod końskie kopyta i tak pozostał. Gdy przegalopowała po nim ostat- nia szarża pod Masoller, nie żył już. Taki odważny, a nie miał nawet dwudziestu lat...

Page 84: Borges Jorge Luis-Alef

84 Powtórna śmierć

Bez wątpienia mówił o jakimś innym Da- mianie, coś jednak zmusiło mnie do zapyta- nia, co krzyczał w czasie szarży.

— Przeklinał — powiedział pułkownik. — Przeklina się idąc do ataku.

— Być może — odparł Amaro — ale wo- łał także: „Niech żyje Urquiza!"

Zamilkliśmy. W końcu pułkownik szepnął: — Jakby walczył nie pod Masoller, ale sto

lat temu pod Caganchą lub India Muerta... Po czym dodał ze szczerym zakłopotaniem: — Osobiście dowodziłem tymi wojskami,

a mógłbym przysiąc, że po raz pierwszy w życiu słyszę o jakimś Damianie. I I nie udało się nam osiągnąć, aby go sobie przypomniał.

Zdziwienie, w które wprawił mnie jego tak całkowity brak pamięci, powtórzyło się w Buenos Aires.

W podziemiach angielskiej księgarni Mit- chella, przed zachwycającymi jedenastoma tomami dzieł Emersona, pewnego popołudnia spotkałem Patricia Gannona. Zapytałem o tłu- maczenie „The Past". Odpowiedział, że nie miał najmniejszego zamiaru tłumaczyć tego, że hiszpańska literatura jest i tak dość nud- na i że jego zdaniem Emerson wcale nie jest jej potrzebny. Przypomniałem mu, że obiecał mi to tłumaczenie w tym samym liście, w któ- rym donosił o śmierci Damiana; zapytał, kim był Damian. Wyjaśniałem mu na próżno.

Page 85: Borges Jorge Luis-Alef

Powtórna śmierć 85

Ze wzrastającym przerażeniem zauważyłem, że słucha mnie zdumiony, poszukałem więc ratunku w literackiej dyskusji o przeciwni- kach Emersona, poety bardziej skomplikowa- nego, zręczniejszego i bez wątpienia dziwacz- niejszego niż nieszczęsny Poe.

Muszę zanotować jeszcze kilka szczegó- łów. W kwietniu dostałem list od pułkowni- ka Dionisia Tabaresa; zamroczenie już minę- ło mu i teraz przypomniał sobie dokładnie człowieka z Entre Rios, który szedł z brzegu w szarży pod Masoller i którego tej samej nocy pogrzebali jego ludzie u stóp góry. W lipcu przejeżdżałem przez Gualeguaychu; nie udało mi się znaleźć rancza Damiana, którego już nikt sobie nie przypominał. Chciałem po- rozmawiać z jego pracodawcą, Diegiem Aba- roa, który był świadkiem jego zgonu; jak się okazało, zmarł zimą. Usiłowałem przywołać przed oczy twarz Damiana; w wiele miesię- cy później, przeglądając jakiś album, zdałem sobie sprawę, że znikła, zaś ta, którą dotąd udawało mi się wywoływać, należała do słyn- nego tenora Tamberlicka w roli Otella.

Teraz przechodzę do myślowych spekula- cji. Najłatwiejszy, ale też i najmniej zadowa- lający domysł zakłada istnienie dwóch Da- mianów; tchórza, który zmarł w Entre ,Rios w 1946 roku, i odważnego, który w 1904 zgi- nął pod Masoller. Nie tłumaczy on jednak rzeczy najdziwniejszej; tajemniczych przy-

Page 86: Borges Jorge Luis-Alef

86 Powtórna śmierć

pływów i odpływów pamięci pułkownika Ta- baresa, zapomnienia, które w tak niedługim czasie wymazuje nie tylko obraz, ale nawet imię; imię zresztą później powraca. (Nie do- puszczam, nie chcę dopuścić możliwości pro- stszej, a mianowicie, że początek zdarzenia po prostu mi się przyśnił). Ciekawsza jest su- pozycja nadnaturalna wysunięta przez Ulrike von Kühlmann. Pedro Damián, zdaniem Ulri- ke, zginął w bitwie, w godzinie śmierci bła- gając Boga, aby mu pozwolił wrócić do En- tre Rios. Zanim przyznał mu tę łaskę, Bóg na sekundę się zawahał, na tę właśnie sekundę, kiedy ten, który o nią prosił, umarł; widzia- no, jak padał. Bóg, który nie może zmieniać przeszłości samej w sobie, a tylko jej obrazy, zmienił obraz śmierci w omdlenie i cień En- trerianina powrócił w rodzinne strony. Żył tam samotnie, bez kobiety, bez przyjaciół, ko- chając i posiadając wszystko na odległość, jak gdyby oddzielony od rzeczywistości gru- bą szybą. Umarł, po czym jego chwiejny obraz rozpłynął się niby woda w wodzie. To przypuszczenie, jakkolwiek błędne, powinno było zasugerować mi prawdziwe (to,' które dziś uważam za prawdziwe), które równocze- śnie i prostsze jest, i bardziej niezwykłe. W sposób niemal że magiczny odkryłem je w traktacie ,,De Omnipotentia" Piera Damiani, w który wgłębiłem się studiując dwa wersety dwudziestej pierwszej pieśni „Raju", wersety

Page 87: Borges Jorge Luis-Alef

Powtórna śmierć 87

poświęcone właśnie problemowi tożsamości. W piątym rozdziale tego traktatu Pier Da- miani, wbrew Arystotelesowi, utrzymuje, że Bóg może sprawić, aby odstało się coś, co się kiedyś zdarzyło. Czytałem te stare dyskusje teologiczne i powoli zaczynałem rozumieć tragiczną historię Pedra Damiana.

Oto jak ją odgaduję: Damián zachował się jak tchórz w bitwie pod Masoller, po czym poświęcił życie, aby to upokorzenie wyma- zać. Nie zamierzył się na nikogo, nikogo nie naznaczył, nie szukał chwały człowieka od- ważnego, wśród pól Ñancay walczył z dziką naturą; przygotowywał swój cud, sam zresz- tą nie wiedząc o tym. W głębi duszy myślał: „Jeżeli los ześle mi drugą bitwę, będę jej godny". Przez czterdzieści lat czekał na nią z ukrytą nadzieją, w końcu los zesłał mu ją w godzinie śmierci. Zesłał ją.pod postacią de- lirium, ale przecież już Grecy wiedzieli, że jesteśmy tylko cieniami snów. W agonii prze- żył więc ją i zachował się jak mężczyzna, i sam poprowadził ostatni atak, i kula trafi- ła go prosto w pierś. Tak więc w 1946 roku, na skutek długiego i tragicznego wysiłku, Pedro Damián zginął w klęsce pod Masoller, która nastąpiła w roku 1904, pomiędzy jesie- nią a zimą.

Teologia zaprzecza, aby Bóg mógł działać wstecz, anulując to, co było, ale nie mó- wi nic o zawiłych połączeniach przyczyn

Page 88: Borges Jorge Luis-Alef

88 Powtórna śmierć

i skutków, które tak są rozległe, że zapewne nie można zmienić w przeszłości najmniej- szego nawet wydarzenia bez wpływu na chwilę obecną. Zmieniać przeszłość — to nie znaczy zmieniać jakiś poszczególny fakt. Zna- czy to anulować jego skutki niemal że w nie- skończoność. Innymi słowy, znaczy to stwa- rzać dwie historie świata. W pierwszej (po- wiedzmy) Pedro Damián zmarł w Entre Rios w 1946 roku, w drugiej — zginął pod Masol- ler w 1904. Tę drugą przeżywamy teraz, ale zniesienie tamtej nie było natychmiastowe i stworzyło nieścisłości, o których wzmian- kowałem. Dla pułkownika Dionisia Tabares istniały dwa etapy: z początku przypominał sobie Damiana jako tchórza, potem całkowi- cie zapomniał o jego istnieniu, potem pamię- tał już tylko jego wspaniałą śmierć. Nie mniej charakterystyczny jest przypadek pra- codawcy Damiana, Diega Abaroy: umarł — myślę — bo ciążyło mu zbyt wiele sprzecz- nych pamięci Pedra Damiana.

Co do mnie, nie wydaje mi się, by gro- ziło mi podobne niebezpieczeństwo. Odgad- łem i zapisałem proces nieosiągalny dla lu- dzi, coś przeciwnego rozsądkowi; ale niektó- re okoliczności łagodzą ten straszny przywi- lej: po pierwsze, wcale nie jestem pewny, czy opisałem całkowitą prawdę, podejrze- wam, że w moim opowiadaniu są i fałszywe wspomnienia. Myślę, że Pedro Damián (o ile

Page 89: Borges Jorge Luis-Alef

Powtórna śmierć 89

egzystował) nie nazywał się Pedro Damián, a ja wspominam go pod tym imieniem tylko po to, aby uwierzyć pewnego dnia, że histo- rię jego zasugerowały mi uwagi Piera Damia- ni. Coś podobnego dzieje się z- poematem, o którym wzmiankowałem na wstępie, a któ- ry mówi o nieodwołalności tego, co minęło. Około 1951 uwierzę, że napisałem nowelę z fantazji, a przecież opisałem zdarzenia, któ- re rozegrały się istotnie; podobnie niewinny Wergiliusz lat temu dwa tysiące, myśląc, że zwiastuje narodziny człowieka, przepowie- dział narodziny Boga.

Biedny Damián! Jako dwudziestoletniego chłopca śmierć zabrała go w czasie smutnej, nieważnej wojny, w czasie skromnej potycz- ki, ale osiągnął to, czego pragnęło jego ser- ce, osiągnął to po długim czekaniu, i może nie istnieje większa szczęśliwość.

Przełożyła Zofia Chądzyńska

Page 90: Borges Jorge Luis-Alef

DEUTSCHES REQUIEM

Choćby pozbawił mnie życia

W niego wierzyć będą.

H i o b , 13:15.

azywam się Otto Dietrich zur Linde. Jeden z moich przodków, Christoph zur Linde, zginął w szarży kawaleryj-

skiej, która zadecydowała o zwycięstwie pod Zorndorf. Mój pradziad ze strony matki, Ul- rich Forkel, został zamordowany w lesie Marchenoir przez francuskich wolnych strzel- ców w ostatnich dniach 1870 roku; mój oj- ciec, kapitan Dietrich zur Linde, odznaczył się pod Namur w 1914 roku, a w dwa lata później przy przekraczaniu D u n a j u C o do mnie, będę rozstrzelany za mordowanie i za- dawanie tortur. Wyrok sądu był słuszny; od początku przyznawałem się do winy. Jutro, gdy zegar więzienny będzie wskazywał dzie- wiątą, przekroczę już progi śmierci; nic więc dziwnego, że myślę o pokoleniach tych, któ- rzy odeszli, teraz gdy sam tak blisko jestem już ich cienia, że w jakiś sposób staję się nimi.

1 Wymowne jest pominięcie najbardziej światłego z przo-

dków opowiadającego, teologa i hebraisty, Johannesa For-

kela (1799—1846), który zastosował dialektykę Hegla do chry-

stologii i którego wersja pewnych ksiąg apokryficznych do-

czekała się krytyki Hengstenberga a pochwały ThiIo'a i Ge-

seminusa (przyp. wyd.).

N

Page 91: Borges Jorge Luis-Alef

Deutsches requiem 91

W czasie przewodu sądowego (który na szczęście trwał krótko) — milczałem; tłuma- czenie się byłoby zamącaniem obrazu i mo- głoby się wydać tchórzostwem. Dziś wszy- stko się zmieniło, i tej nocy, która poprzedza moją egzekucję, mogę już mówić bez lęku. Nie szukam przebaczenia, bo nie ma we mnie winy, ale pragnę być zrozumiany. Kto będzie umiał mnie słuchać, pojmie historię Niemiec i przyszłą historię świata. Wiem, że podobne mojemu przypadki, dziś wyjątkowe i przera- żające, niedługo staną się trywialne. Jutro umrę, ale jestem symbolem pokoleń, które nadejdą.

Urodziłem się w Marienburgu w 1908 roku. Dwie namiętności, dziś niemal że zapomnia- ne, muzyka i metafizyka, pozwoliły mi sta- wić czoła z odwagą, nieledwie z radością, długim latom smutków. Trudno mi jest wy- mieniać wszystkich moich dobroczyńców, nie wolno mi jednak pominąć dwóch: Brahmsa i Schopenhauera. Zajmowałem się również poezją; do tamtych nazwisk chcę dodać inne wielko-germańskie nazwisko Williama Sha- kespeare'a. Dawniej interesowałem się teolo- gią, ale od tej dość fantastycznej dyscypliny (zarówno, jak i od wiary chrześcijańskiej) na zawsze odsunął mnie Schopenhauer przez racje bezpośrednie; Shakespeare i Brahms przez nieskończoną różnorodność swych świa-

Page 92: Borges Jorge Luis-Alef

92 Deutsches requiem

Page 93: Borges Jorge Luis-Alef

Deutsches requiem 93

tów. Niech każdy zatrzymujący sią w za- chwyceniu, nabrzmiały czujnością i wibru- jący wdzięcznością przed jakąkolwiek czą- stką dzieła tych szczęśliwców wie, że ja tak- że się przed nimi zatrzymywałem, ja — mon- strum.

Około 1927 roku włączyli się w moje ży- cie Nietzsche i Spengler. Jakiś osiemnasto- wieczny pisarz zauważa, że nikt nie chce nic zawdzięczać swoim współczesnym. Ja, aby odgrodzić się od wpływów, które mogły na mnie zaciążyć, napisałem artykuł, który za- tytułowałem „Abrechnung mit Spengler"; wskazywałem, że najcelniejszym pomnikiem cech, które autor nazywa „faustowskimi", nie jest dramat Goethego 1, ale poemat napisany dwadzieścia wieków temu, ,,De rerum natu- ra". Tym niemniej oddałem sprawiedliwość szczerości filozofa historii, jego umysłowi znakomicie niemieckiemu (kerndeutsch), woj- skowemu. W 1929 wstąpiłem do Partii.

O latach przystosowywania się nie będę wiele mówił. Były cięższe dla mnie niż dla wielu innych już choćby dlatego, że nie od- znaczając się brakiem odwagi, nie odczuwam

1 Inne narody niewinnie żyją w sobie i dla siebie, jak

minerały albo meteory; Niemcy są międzynarodowym lu-

strem, które odbija wszystkich, są sumieniem świata. Goe-

the" jest prototypem tego ekumenicznego rozumienia. Nie

sądzę go, ale nie widzę w nim faustowskiego człowieka

z tezy Spenglera (przyp. aut.}.

Page 94: Borges Jorge Luis-Alef

94 Deutsches requiem

najmniejszego powołania do gwałtu. Tym nie- mniej zrozumiałem, ze staliśmy na progu no- wego czasu i że ten czas, porównywalny do początkowych okresów islamu albo chrześci- jaństwa, wymagał nowych ludzi. Moi towa- rzysze każdy z osobna byli mi wstrętni; na- daremnie próbowałem tłumaczyć sobie, że w obliczu wyższego celu, który nas łączył, nie by- liśmy poszczególnymi jednostkami, lecz masą.

Twierdzą teologowie, że gdyby uwaga Stwórcy choć na chwilę odwróciła się od mojej prawej ręki, która pisze — ta powró- ciłaby do nicości, jak gdyby strawiona ogniem bez płomienia. Nikt nie może ist- nieć, nikt, według mnie, nie może wypić szklanki wody ani przełamać się kromką chleba, bez uzasadnienia. Dla każdego czło- wieka uzasadnienie to jest odmienne: ja cze- kałem na nieubłaganą wojnę, która wypró- bowałaby naszą wiarę. Wystarczała mi świa- domość, że będę jednym z jej żołnierzy. Cza- sami lękałem się, że omami nas tchórzostwo Anglii i Rosji. Przypadek czy też przeznacze- nie inaczej utkały mą przyszłość; 1 marca 1939 roku, w miejscowości Tilsit, o zmierz- chu doszło do zamieszek, o których gazety nic nie wzmiankowały; na ulicy za synagogą dwie kule przeszyły mi nogę, którą następ- nie trzeba było amputować1. W parę dni

1 Chodzą słuchy, że konsekwencje tego wypadku były

bardzo poważne. (Przyp. wyd.}.

Page 95: Borges Jorge Luis-Alef

Deutsches requiem 95

później nasze wojska zajmowały Czechy. W chwili gdy głos syren obwieszczał to wyda- rzenie, znajdowałem się w zacisznym szpita- lu, w którym usiłowałem zagubić i zapom- nieć samego siebie w księgach Schopenhau- era. Niby symbol daremnej mojej egzysten- cji, na parapecie okna drzemał kot olbrzy- mi i miękki jak ciasto.

W pierwszym tomie „Parerga und Parali- pomena" przeczytałem, że cokolwiek się zda- rzy człowiekowi od chwili urodzenia aż do śmierci, jest przez niego samego z góry zde- cydowane. W ten sposób każde zaniedbanie jest świadome, każde przypadkowe zetknię- cie jest uplanowanym spotkaniem, każde upo- korzenie — karą, każde fiasko — tajemni- czym zwycięstwem, każda śmierć — samo- bójstwem. Nie ma zręczniejszej pociechy niż myśl, że sami wybraliśmy sobie nieszczęścia; ta indywidualna teologia ukazuje nam se- kretną kolejność spraw i w cudowny sposób łączy nas z boskością. Jakiż nieznany cel (rozmyślałem) nakazał mi szukać owego po- południa tych kul i tego okaleczenia? Nie lęk przed wojną — to wiedziałem; musiało to być coś głębszego. W końcu wydało mi się, że zrozumiałem. Umrzeć dla religii jest łatwiej niż w pełni nią żyć. Walczyć z dzi- kimi zwierzętami w Efezie jest łatwiej (uczy- niły to przecież tysiące nieznanych męczen- ników) niż być Pawłem, Chrystusowym słu-

Page 96: Borges Jorge Luis-Alef

96 Deutsches requiem

gą; jeden czyn mniej się liczy niż wszystkie godziny człowieka. Walka i chwała — to łatwizny; przedsięwzięcie Raskolnikowa było cięższe niż Napoleona. Siódmego lutego 1941 roku zostałem mianowany zastępcą komen- danta obozu koncentracyjnego w T.

Wykonywanie tych funkcji nie było miłe; nie pozwoliłem sobie jednak nigdy na żad- ne zaniedbanie. Tchórza wykrywa się wśród szczęku broni; litościwemu, pełnemu miło- sierdzia, potrzebna jest próba więzień i cu- dzego bólu. Narodowy Socjalizm, sam w so- bie, jest zjawiskiem wysoce moralnym, jest' zrzuceniem z siebie starego, pełnego wad człowieka po to, aby wdziać na siebie no- wego. W bitwie metamorfoza ta jest rzeczą zwykłą pośród krzyku dowódców i ogólnej wrzawy; inaczej jest w ponurym karcerze, gdzie ckliwe miłosierdzie kusi nas staromod- ną tkliwością. Nie na darmo piszę to słowo: miłosierdzie dla istot wyższych jest ostatnim grzechem Zaratustry. Prawie go popełniłem (wyznaję), kiedy z Wrocławia przesiano nam znakomitego poetę Dawida Jerusalem.

Był to człowiek pięćdziesięcioletni. Nie po- siadający dóbr doczesnych, prześladowany, wyklęty, zaszczuty, poświęcił geniusz swój opiewaniu szczęścia. Przypominam sobie, że Albert Soergel w dziele pt. „Dichtung der Zeit" przyrównuje go do Whitmana; nie jest to szczęśliwe porównanie. Whitman sławi

Page 97: Borges Jorge Luis-Alef

Deutsches requiem 97

7 — Alef

świat w sposób niepełny, ogólny, jakby obo- jętny. Jerusalem cieszy się każdą rzeczą z osobna. Nigdy nie wylicza, nie kataloguje. Jeszcze dziś mogę powtórzyć wiele heksa- metrów z tego głębokiego poematu, jakim jest „Tse Yang, Malarz Tygrysów", który ca- ły jest jak gdyby tygrysio pręgowany, jak gdyby przytłoczony i przeszyty tygrysami, poprzecznymi, milczącymi tygrysami. Nie za- pomnę również soliloąuium pt. „Rosenkranc mówi z Aniołem", w którym, szesnastowiecz- ny lichwiarz londyński usiłuje odkupić swe winy, nie wiedząc o tym, że ukrytym uspra- wiedliwieniem całego jego życia było posłu- żenie jednemu z klientów (którego widział jeden raz i wcale sobie nie przypominał) za model Shylocka.

Człowiek o oczach nie do zapomnienia, żółtawej cerze, czarnej brodzie, Dawid Jeru- salem był prototypem sefardyckiego Żyda, jakkolwiek należał do zdeprawowanych i znienawidzonych Askenazich. Byłem dla niego surowy; nie dałem do siebie dostępu ani współczuciu, ani jego sławie, które były- by mnie zmiękczyły. Wiele już bowiem lat temu zrozumiałem, że nie ma na świecie nic, co nie byłoby potencjalnym zalążkiem pie- kła; twarz, słowo, busola, reklama papiero- sów, każda z tych rzeczy może doprowadzić do szaleństwa, kiedy nie można od niej się uwolnić. Nie byłbyż wariatem ktoś wyobra-

Page 98: Borges Jorge Luis-Alef

98 Deutsches requiem

żający sobie bez przestanku mapę Węgier? Zadecydowałem stosowanie tej zasady jako represji w naszym zakładzie i

Z końcem 1942 roku Jerusalem zwariował; 1 marca 1943 roku udało mu się popełnić sa- mobójstwo 2.

Nie wiem, czy zrozumiał, że zniszczyłem go, aby w nim zniszczyć moje własne miło- sierdzie. W moich oczach nie był człowie- kiem ani nawet Żydem; zmienił się w sym- bol znienawidzonej cząstki mojej duszy. Ko- nałem z nim, umarłem z nim, sam niejako wraz z nim się zgubiłem; dlatego byłem nie- ubłagany.

Tymczasem spływały na nas wielkie dni i wielkie noce szczęśliwej wojny. W powie- trzu, którym oddychaliśmy, było coś, co przypominało miłość. Jak gdyby nagle przy- bliżyło się morze: czuło się uniesienie i szyb- ciej krążyła krew. Wszystko w latach tych było odmienne: nawet smak snu. (Chyba ni-

1 Okazało się konieczne opuszczenie tutaj paru wierszy

(nota wyd.). 3 Ani w Archiwach, ani w dziełach Soergela nie figu-

ruje nazwisko Jerusalema, Nie wymieniają go także histo-

rycy literatury niemieckiej. Tym niemniej nie wydaje mi

się, aby był postacią zmyśloną. Z rozkazu O. Dietricha

zur Linde w T. torturowano wielu żydowskich intelektuali-

stów, m.in. pianistkę Emmie Rosenzweig. ,,Dawid Jerusa-

lem" jest być może symbolem wielu osób. Mówią nam; że

zmarł 1 marca 1943 roku; 1 marca 1§39 narrator został ran-

ny w Tylży (przyp. wyd.).

Page 99: Borges Jorge Luis-Alef

Deutsches requiem 99

gdy nie czułem się prawdziwie szczęśliwy, ale wiadomo, że nieszczęście pożąda utraco- nych rajów). Nie ma człowieka, który by nie pragnął pełni, sumy doświadczeń, do jakich istota ludzka jest zdolna; nie ma człowieka, który nie obawiałby się, że w jakiś sposób zostanie okradziony z tego nieobjętego dzie- dzictwa. Wszystko to stało się udziałem mo- jego pokolenia, któremu najpierw dana by- ła chwała, a potem klęska.

W październiku lub listopadzie 1942 roku brat mój Fryderyk zginął w drugiej bitwie pod El Alamejn, w egipskich piaskach; w pa- rę miesięcy później bombardowanie lotnicze zniszczyło nasz dom rodzinny, inne, w koń- cu 1943 roku, moje laboratorium. Trzecia Rzesza umierała, ścigana poprzez rozległe kontynenty. Ręka jej była przeciw wszyst- kim, a ręce wszystkich przeciw niej. Wów- czas zdarzyło się coś dziwnego, co — mam wrażenie — dziś dopiero rozumiem. Czułem się na siłach, aby przybliżyć kielich gniewu, gdy zatrzymał mnie nieoczekiwany smak; tajemniczy i niemal że straszliwy smak szczę- ścia. Próbowałem najróżnorodniejszych wy- jaśnień: żadne nie wydało mi się słuszne. Myślałem: Cieszy mnie kieska, bo w głębi duszy czuję się winny, i tylko kara może mnie zbawić. Myślałem: Cieszy mnie klęska, bo jest zakończeniem, a bardzo już jestem zmęczony. Myślałem: Cieszy mnie klęska, bo

Page 100: Borges Jorge Luis-Alef

100 Deutsches requiem

zaistniała, bo jest nierozłącznie związana z taktami, które są, które minęły, które na- stąpią, a sądzenie lub opłakiwanie jednego jedynego zdarzenia jest bluźnierstwem w sto- sunku do wszechświata. Wszystkich tych wy- jaśnień próbowałem aż do chwili, gdy trafi- łem na właściwe.

Powiedziane jest, że ludzie dzielą się na arystotelików i platończyków. To równa się twierdzeniu, że nie istnieją spory teoretycz- ne, które nie byłyby jakąś częścią polemiki Arystotelesa z Platonem; poprzez wieki i szerokości geograficzne zmieniają się imio- na, języki, twarze — ale nie odwieczni prze- ciwnicy. Historia ludów także zawiera pew- ną ukrytą ciągłość. Kiedy Arminius na bag- niskach wycinał w pień legiony Warusa, nie czuł się prekursorem Cesarstwa Niemieckie- go; komentator Biblii Luter nie podejrzewał, że zadaniem jego było wykucie narodu, któ- ry tę Biblię na zawsze obali. Christoph zur: Linde, którego w 1758 roku trafiła moskiew- ska kula, w jakiś sposób przygotował zwy- cięstwo roku 1914.

Hitler myślał, że walczy o jeden kraj, a walczył o wszystkie, nawet o te, których nie- nawidził i na które napadał. Nieważne, że jego ,,ja" nie wiedziało o tym; wiedziała to jego krew, jego wola. Świat konał przez ju- daizm, przez tę żydowską chorobę, którą jest wiara w Jezusa; my nauczyliśmy go wiary

Page 101: Borges Jorge Luis-Alef

Deutsches requiem 101

w gwałt i w miecz. Ten miecz zabija nas; podobni jesteśmy do czarownika, który, zbu- dowawszy labirynt bez wyjścia, już sam wyjść z niego nie może do końca swoich dni, lub do Dawida, który osądzając i skazując na śmierć nieznajomego, słyszy potem oznaj- mienie: T y jesteś tym człowiekiem. Wiele rzeczy trzeba zburzyć, aby zbudować nowy ład; dziś wiemy, że Niemcy były jedną z tych rzeczy. Poświęciliśmy coś więcej niż nasze życia: poświęciliśmy nasz ukochany kraj. Niech inni złorzeczą, a jeszcze inni pła- czą: mnie cieszy, że dar nasz jest wszech- obejmujący i doskonały.

Teraz zawisa nad światem epoka nieubła- gana. Myśmy ją wykuli, my, którzy już je- steśmy jej ofiarą. Cóż z tego, że Anglia zo- stanie młotem, a my kowadłem? Ważne jest, żeby rządziła przemoc, a nie uległa chrześci- jańska nieśmiałość. Skoro ani zwycięstwo, ani niesprawiedliwość, ani szczęście nie są dla Niemiec, niech będą dla innych narodów. Niechaj istnieje niebo, nawet gdyby naszym miejscem miało być piekło.

Oglądam w lustrze moją twarz, ażeby wie- dzieć, kim jestem, ażeby wiedzieć, jak się zachowam, kiedy za parę godzin zmierzę się z wiecznością. Moje ciało może się ulęknie; ja, nie.

Przełożyła Zofia Chądzyńska

Page 102: Borges Jorge Luis-Alef

DOCIEKANIA AWERROESA

S'imaginant que la tragédie n'est autre

chose que l'art de louer...1

E r n e s t R e n a n : ,,Avenoés", 48 (1861).

bulWalid Muhammad ibn Ahmad ibn Muhammad ibn Ruszd (wiek miał upłynąć, zanim to długie imię przy-

brało kształt „Awerroes" poprzez: Benraist i Avenryz, a nawet Aben-Rassad i Filius Ro- sadis) pisał jedenasty rozdział dzieła „Taha- fut al-tahafut" (Zaprzeczenie zaprzeczenia), w którym dowodził, wbrew opinii perskiego ascety al-Gazalego, autora „Tahafut al-fala- sifa" (Zaprzeczenie filozofii), że boskość ro- zróżnia jedynie ogólne prawa świata, doty- czące gatunków, a nie jednostek. Prowadził pióro z powolną pewnością z prawej do le- wej; formowanie sylogizmów oraz łączenie ze sobą poszczególnych paragrafów nie prze- szkadzało mu rozkoszować się głębokością i chłodem domostwa, które go otaczało. Z sa- mego dna poobiedniej sjesty pogruchiwały zakochane gołębie; z niewidocznego patia dochodził szelest wodotrysku; coś w ciele Awerroesa, którego przodkowie pochodzili z arabskich pustyń, cieszyło się stałą obec- nością wody. Poniżej ciągnęły się ogrody,

1 Wyobrażając sobie, że tragedia jest jedynie sztuką

chwalenia.

A

Page 103: Borges Jorge Luis-Alef

Dociekania Awerroesa 103

sad; poniżej — pracowity Guadalquivir, opo- dal ukochana, złożonemu i delikatnemu in- strumentowi podobna Kordoba, równie jasna, jak Bagdad lub Kair, a dookoła (Awerroes czuł to także) aż do kresu rozciągała się hi- szpańska ziemia, na której niewiele jest rze- czy, ale gdzie każda z nich w jakiś sposób wydaje się zasadnicza i wieczna.

Pióro biegło po papierze, argumenty wyła- niały się jeden z drugiego, niezbite, nieod- parte, ale lekki niepokój zaćmiewał szczęście Awerroesa. Nie powodował go ,,Tahafut", który był dla niego zajęciem przypadkowym, lecz problem filologiczny związany z monu- mentalnym dziełem, które miało usprawie- dliwić jego istnienie wobec ludzi; z komen- tarzem do Arystotelesa, który to Grek, kry- nica wszelkiej filozofii, zesłany został lu- dziom, aby nauczyć ich wszystkiego, co wie- dzieć można. Interpretowanie jego dzieł, na wzór ulemów interpretujących Koran, było celem, uciążliwym celem, do którego dążył Awerroes. Mało spraw równie patetycznych, równie pięknych zanotuje historia, jak to kompletne poświęcenie się arabskiego leka- rza myślom człowieka odległego od niego o czternaście wieków; do wewnętrznych trudności musimy dodać i to, że Awerroes nie znał greckiego ani syryjskiego i praco- wał na tłumaczeniu tłumaczenia. Poprzednie- go dnia dwa wątpliwe słowa zatrzymały go

Page 104: Borges Jorge Luis-Alef

104 Dociekania Awerroesa

na progu „Poetyki". Były to słowa tragedia i komedia. Przed laty spotkał je już w trze- ciej księdze „Retoryki". Nikt w zasięgu Islamu nie podejrzewał nawet, co to mogło znaczyć. Na próżno mordował stronice Ale- ksandra z Afrodyzji, na próżno porównywał tłumaczenia starego Hunajna ibn Ishaka i Abu Baszara Matty. Owe tajemnicze słowa mnożyły się w tekście „Poetyki"; nie można ich było pominąć.

Awerroes odłożył pióro. Powiedział so- bie (bez zbytniej wiary), że zazwyczaj to, czego szukamy, jest bardzo blisko; schował manuskrypt „Tahafutu" i skierował się ku półkom, gdzie przepisane przez perskich ka- ligrafów stały jeden obok drugiego szeregiem liczne tomy „Muhkamu", dzieła niewidomego Ibn Sidy. Byłoby złudzeniem wyobrażać so- bie, że dotąd w nich nie szperał, ale pocią- gał go leniwy trud odwracania ich stronic. Z tej naukowej rozrywki wyrwało go coś na kształt melodyjnego zawodzenia. Wyjrzał przez okratowany balkon; w dole, na małym patio bawiły się półnagie dzieci. Jedno, sto- jąc na ramionach drugiego, naśladowało mu- ezzina; z zamkniętymi oczami zawodziło: Me ma boga ponad Boga. To, które ja podtrzy- mywało, nieruchome, było minaretem. Trze- cie, utarzane w prochu, na klęczkach, wyo- brażało .tłum wiernych. Zabawa trwała krót- ko; każde chciało być muezzinem, żadne zaś

Page 105: Borges Jorge Luis-Alef

Dociekania Awenoesa 105

minaretem, ani też wiernymi. Awerroes sły- szał, jak kłóciły się ze sobą w prymitywnym żargonie zaczątkowej hiszpańszczyzny, któ- rym posługiwała się muzułmańska ludność Półwyspu. Otworzył „Kitab al-Ajn" Chalila i pomyślał z dumą, że w całej Kordobie (na- wet być może w całym Al-Andalus) nie było innej kopii tego prześwietnego dzieła prócz tej, którą emir Jaąub al-Mansur przesłał mu z Tangeru. Nazwa tego portu przypomniała mu, że podróżnik Abu'l-Qasim al-Aszari, któ- ry powrócił z Maroka, miał tego dnia wie- czerzać razem z nim w domu badacza Kora- nu Faradża. Abu'l-Qasim twierdził, że doje- chał aż do Cesarstwa Sin (Chińskiego); osz- czercy jego, z tą specyficzną logiką, którą daje nienawiść, równocześnie przysięgali, że nigdy noga jego nie postała w Chinach i że w świątyniach tego kraju bluźnił przeciw Al- lahowi. Niewątpliwie zebranie potrwa parę godzin; przewidujący Awerroes powrócił do pisania „Tahafut". Pracował aż do zapadnię- cia nocy.

Dialog w domu Faradża przeszedł od nie- porównanych zalet gubernatora do nieporów- nanych zalet brata jego, emira, po czym, już w ogrodzie, zaczęło się mówić o różach. Abu'l-Qasim, który nawet na nie nie spoj- rzał, przysięgał, że nie ma róż równych tym, które zdobią ogrody andaluzyjskie. Fa- radż był innego zdania; twierdził, że uczony

Page 106: Borges Jorge Luis-Alef

106 Dociekania Awerroesa

Ibn Qutajba opisuje niesłychany gatunek ni- gdy nie więdnącej róży, która rodzi się w ogrodach Indostanu i której płatki, wspania- le czerwone, noszą na sobie napis: Nie ma boga vonad Boga a. Mohamed Jego Prorok; dodał, że Abu'l-Qasim bez wątpienia musi znać te róże. Abu'l-Qasim popatrzył na nie- go zaniepokojony: o ile odpowiedziałby, że tak, okrzyknięto by go, A słusznie, szalbie- rzem, o ile odpowiedziałby, że nie, uznano by go za niewiernego. Wymruczał pod no- sem, że klucze rzeczy nieznanych są w ręku Pana i że nie ma na ziemi nic zieleniącego się ani nic więdnącego, co by nie było za- rejestrowane w Jego Księdzie. Słowa te, za- warte w jednej z pierwszych sur, przyjęto pomrukiem szacunku. Połechtany tym dia- lektycznym zwycięstwem Abu'l-Qasim za- brał się do dowodzenia, że Pan jest dosko- nały w dziełach Swoich i Niezbadany. Wte- dy Awerroes oznajmił, uprzedzając przy- szłe argumenty jeszcze nie istniejącego Hu- me'a:

— Łatwiej mi jest dopuścić istnienie błędu u uczonego Ibn Qutajby lub też omyłkę ko- pistów, aniżeli uznać, że ziemia rodzi róże z wyznaniem wiary.

— Oto wielkie i sprawiedliwe słowa — zgodził się Abul'l-Qasim.

— Jakiś podróżny — przypomniał poeta Abd al-Malik — mówi o drzewie, które ro-

Page 107: Borges Jorge Luis-Alef

Dociekania Awerroesa 107

dzi zielone ptaki. Łatwiej mi w to uwierzyć, niż w napisy na różach.

— Barwa ptaków — powiedział Awerro- es — oswaja nas z cudami. W dodatku owo- ce i ptaki należą do świata naturalnego, pod- czas gdy pismo jest sztuką. Przejście od li- ści do ptaków łatwiejsze jest niż od róż do liter.

Inny gość z oburzeniem zaprzeczył twier- dzeniu, jakoby pisanie było sztuką, jako że oryginał Koranu — Matka Księgi — poprze- dza Stworzenie i znajduje się w niebie. Je- szcze inny zaczął mówić o Dżahizie z Basry, którego zdaniem Koran jest substancją mo- gącą przyjmować na siebie postać człowieka albo zwierzęcia: opinia ta wydaje się zga- dzać z opinią tych, którzy przypisują mu dwie twarze. Faradż szeroko wyjaśnił dok- trynę ortodoksyjną. Koran — oznajmił — jest jednym z atrybutów Boga, podobnie jak Jego miłosierdzie: uwiecznia się w księdze, wymawia za pomocą języka, pamięta — za pomocą serca, przy czym język i znaki pi- sarskie są dziełem ludzkim, natomiast sam Koran jest wieczny i niezmienny. Awerroes, który robił komentarze do „Republiki", mógł był powiedzieć, że Matka Księgi jest czymś W rodzaju jej platońskiego modelu, ale zdał sobie sprawę z tego, że teologia, jako taka znajduje się poza zasięgiem Abu'l-Qasima.

Inni, którzy to także spostrzegli, zaczęli

Page 108: Borges Jorge Luis-Alef

108 Dociekania Awerroesa

nalegać, aby Abu'l-Qasim opowiedział im ja- kieś cudowne wydarzenie. Naonczas, tak jak i dzisiaj, świat był okrutny; mogli go poznać śmiałkowie, ale również nędznicy, którzy się już na wszystko ważyli. Pamięć Abu'l-Qasi- ma była zwierciadłem ludzkich lęków. Cóż mógł opowiedzieć? Tym więcej, że żądali cu- dów, cuda zaś są niemal że nieprzekazywal- ne; księżyc z Bengalu różny jest od jemeń- skiego, jakkolwiek daje się opisać tymi sa- mymi słowami. Abu'l-Qasim wahał się. W końcu rozpoczął:

— Kto wędruje przez klimaty i miasta — mówił z namaszczeniem — ogląda wiele rze- czy godnych widzenia. Tę oto raz tylko opo- wiadałem, i to władcy Turków, a wydarzyła się w Sin Kalan (w Kantonie), tam, gdzie rzeka Wody Życia rozlewa się tworząc mo- rze.

Faradż zapytał, czy miasto to leży daleko od muru, który Iskandar Zu'l-Qarnajn (Dwu- rożny Aleksander z Macedonii) wzniósł, aby zatrzymać Goga i Magoga.

— Dzielą je pustynie — oznajmił Abu'1- -Qasim z mimowolną pychą. — Czterdzieści dni zajęłoby karawanie dostrzeżenie z dala jego wież, a drugie tyle dojście do nich. .W Sin Kalan nie ma ani jednego człowieka, który by go widział albo który by widział kogokolwiek, kto go widział.

Awerroes poczuł przez sekundę łęk przed

Page 109: Borges Jorge Luis-Alef

Dociekania Awerroesa 109

nieskończonością, przed przestrzenią, przed tym wszystkim, co jest materią. Spojrzał na symetryczny ogród, poczuł się postarzały, nierealny, zbędny. Abu'l-Qasim mówił:

— Pewnego popołudnia muzułmańscy na- jemnicy z Sin Kalan zaprowadzili mnie do domu z malowanego drzewa, w którym miesz- kało wiele osób. Nie da się opisać tego do- mu, który był właściwie jakby jednym ol- brzymim pokojem z szeregami wnęk i balko- nów, jednych nad drugimi. We wgłębieniach tych siedzieli ludzie; jedli i pili; podobnie na podłodze; podobnie na tarasie; ci na tarasie grali na bębnach i lutniach, poza grupą pięt- nastu, a może dwudziestu, która (w purpuro- wych maskach) modliła się, śpiewała i prze- mawiała. Byli więźniami — ale nie dostrze- gało się krat; galopowali — ale nikt nie do- strzegał koni; walczyli — ale miecze były z trzciny; umierali, a potem znowu podnosili się z ziemi.

— Czyny szalonych — powiedział Faradż — przekraczają przewidywania roztropnych.

— Nie byli szaleńcami — pośpieszył wy- jaśnić Abu'l-Qasim. — Przedstawiali, jak mi powiedział jeden z najemników, wydarzenia.

Nikt nic nie zrozumiał ani nawet nie usi- łował zrozumieć. Speszony Abu'l-Qasim prze- szedł z opowiadanej ogólnikowo historii do błahych szczegółów. Pomagając sobie rucha- mi rąk, powiedział;

Page 110: Borges Jorge Luis-Alef

Dociekania Awerroesa

110

— Wyobraźmy sobie, że ktoś, zamiast opo- wiadać jakieś zdarzenie, pragnie je pokazać. Niechby to była na przykład historia owych śpiących z Efezu. Widzimy ich, jak wchodzą do groty, widzimy, jak się modlą, jak zasy- piają, jak śpią z otwartymi oczami, jak we śnie rosną, jak budzą się po trzystu dziewię- ciu latach, widzimy, jak wręczają kupcowi antyczną monetę, widzimy, jak budzą się w raju, widzimy, jak razem z nimi budzi się pies. Coś w tym rodzaju ukazali nam tamte- go popołudnia ludzie na tarasie. — Mówili? — zapytał Faradż.

— Naturalnie, że mówili — odparł Abu'l- -Qasim, przemieniony w entuzjastę widowi- ska, które zaledwie sobie przypominał i któ- re go zdrowo wówczas znudziło. — Mówili, a jakże, jeszcze śpiewali i perorowali!

— W takim razie — orzekł Faradż — nie było potrzeby aż dwudziestu osób! Jeden przemawiający wystarcza, aby opowiedzieć każde zdarzenie, nawet najbardziej złożone.

Wszyscy zaaprobowali takie postawienie sprawy. I zaczęli wychwalać zalety arabskie- go, języka używanego przez Boga do komen- derowania aniołami; potem zaś arabską poe- zję. Abd al-Malik, oddawszy jej należny hołd, określił jako przestarzałych, poetów, którzy w Kordobie albo w Damaszku trzyma- li się kurczowo sielskich obrazków i beduiń- skiego słownictwa. Powiedział, że absurdem

Page 111: Borges Jorge Luis-Alef

Dociekania Awerroesa

111

jest, aby człowiek, przed którego oczami pły- ną wody Guadalquiviru, opiewał wodą w studni. Podkreślił konieczność odświeżenia starodawnych metafor,- powiedział, że kiedy Zuhajr porównał los do ślepego wielbłąda, porównanie to mogło zachwycić współczes- nych, ale że przez następne pięć wieków wy- tarło się. Wszyscy zgodzili się z tym zda- niem, które zresztą uprzednio wielokrotnie i z wielu ust słyszeli. Awerroes milczał. W końcu, bardziej dla siebie samego aniżeli dla innych, zaczął mówić:

— Z mniejszą elokwencją, jakkolwiek dość podobnymi argumentami, nieraz broniłem .sprawy, którą teraz poruszył Abd al-Malik. Mówiło się w Aleksandrii, że niezdolny do popełnienia grzechu jest jedynie ten, kto już go popełnił i kto już za niego żałował; mo- żna dodać, że ażeby uwolnić się od błędu, należy po prostu go popełnić. Zuhajr w swo- jej muallace powiada, że przez osiemdziesiąt lat bólu i chwały wiele razy widział, jak los tratował ludzi niby niewidomy wielbłąd. Abd al-Malik twierdzi, że ta metafora już nie mo- że zachwycać. Na to zastrzeżenie można by wiele odpowiedzieć. Po pierwsze, że gdyby celem poezji było zdumiewanie, czas jej nie mierzyłby się na wieki, lecz na dni i godzi- ny, a może na minuty. Po drugie, że wielki poeta mniej jest wynalazcą aniżeli odkryw- cą. Aby wychwalać Ibn Szarafa z Berja, mó-

Page 112: Borges Jorge Luis-Alef

112 Dociekania Awerroesa

wiło się, że tylko on mógł porównać gwiaz- dy blednące o świcie do liści opadających z drzew. Gdyby rzeczywiście tak było, do- wodziłoby to, że obraz ten jest banalny, al- bowiem obraz, który może zostać ujęty w słowa przez jednego jedynego człowieka, właściwie innych nie dotyczy. Na ziemi ist- nieje nieskończoność przedmiotów i każdy można porównać do każdego. Porównywanie gwiazd do liści nie jest bardziej ekscentrycz- ne niż porównywanie ich do ryb albo pta- ków. Natomiast nie ma chyba człowieka, któ- ry by kiedyś nie odczuł, że los bywa mocny i toporny, że jest niewinny i nieludzki. Aby dać świadectwo temu przekonaniu, które mo- że być przejściowe lub stałe, ale od którego nikt się nie uchyli, zostały napisane wiersze Zuhajra. Nie ma sposobu powiedzieć lepiej tego, co tam zostało powiedziane. Tym bar- dziej (i to jest może kwintesencją moich uwag), że czas, który burzy twierdze, wzbo- gaca wiersze. Kiedy Zuhajr komponował w Arabii swoje, służyły one do porównywania tylko dwóch obrazów: obrazu starego wiel- błąda z obrazem przeznaczenia. Powtarzane dzisiaj, służą do podkreślenia sławy Zuhajra i do złączenia naszych smutków ze smutka- mi tego dawno zmarłego poety. Miało więc to porównanie dwa elementy, a dziś ma ich cztery. Czas powiększa zasięg wierszy, znam nawet i takie, które jak muzyka są wszyst-

Page 113: Borges Jorge Luis-Alef

Dociekania Awerroesa 113

8 — Alef

kim dla wszystkich. Lata temu, tęskniąc w Marakeszu do Kordoby, powtarzałem sobie apostrofę, którą Abd ar-Rahman, tęskniąc do afrykańskiej palmy, skomponował w ogro- dach Ruzafy:

T y także jesteś, o palmo,

Obca na. tej ziemi. . .

Oto przedziwna korzyść poezji: słowa na-

pisane przez króla tęskniącego do Wscho- du, mnie, wygnanemu do Afryki, służyły do kojenia mojej tęsknoty za Hiszpanią...

Po czym Awerroes zaczął mówić o pierw- szych poetach, którzy w czasach Ignorancji poprzedzającej Islam wszystko już byli opo- wiedzieli w nieskończonym języku poezji. Nie bez racji, zaalarmowany błahostkami Ibn Szarafa, powiedział, że w dziełach dawnych poetów i w Koranie zawarło się wszystko, co było poezją, i napiętnował jako próżność i nieuctwo chęć wprowadzenia do nich in- nowacji. Obecni słuchali go z rozkoszą, albo- wiem bronił tradycji.

Kiedy wrócił do biblioteki, muezzini wzy- wali już do porannej modlitwy. (W haremie czarnowłose niewolnice pobiły rudą, ale on dowie się o tym dopiero po południu). Coś odsłoniło mu znaczenie dwóch tajemniczych słów. Pismem starannym i zdecydowanym dodał do manuskryptu tych oto parę linii:

Page 114: Borges Jorge Luis-Alef

114 Dociekania Awerroesa

Aristu (Arystoteles) nazywa tragedią pane- giryki, komedią zaś satyry i anatemy. Na stronicach Koranu i w muallakach Świątyni roi się od przecudownych tragedii i komedii.

Zrobiło mu się zimno, poczuł senność. Roz- wiązał turban i przejrzał się w metalowym lusterku. Nie wiem, co ujrzał, albowiem ża- den historyk nie opisał jego twarzy, ale wiem, że nagle znikł, jakby pochłonięty og- niem bez płomienia, a wraz z nim znikł dom i niewidoczny wodotrysk, i księgi, i manu- skrypty, i gołębie, i czarnowłose niewolnice, i ruda, jeszcze cała drżąca, i Faradż, i Abu'1- -Qasim, i ogrody róż, i może Guadalquivir.

W poprzedniej historii usiłowałem opo- wiedzieć proces klęski. Z początku pomy- ślałem o tym biskupie z Canterbury, który postanowił sobie, że wykaże istnienie Boga; potem o alchemikach, którzy poszukiwali ka- mienia filozoficznego; potem o tych, którzy daremnie usiłowali przeprowadzić trójpodział kąta i kwadraturę koła. Po czym zdałem so- bie sprawę, że chyba poetyczniejszy jest przypadek człowieka dążącego ku celowi, który, nie będąc wzbroniony innym, jemu właśnie jest wzbroniony. Przypomniałem so- bie Awerroesa, który, będąc zamknięty w orbicie Islamu, nigdy nie zdołał zrozumieć słów tragedia i komedia. Opisałem jego przy-

Page 115: Borges Jorge Luis-Alef

Dociekania Awenoesa 115

padek. W miarę pisania czułem to, co za- pewne czuł ów bóg, wspomniany przez Bur- tona, który postanowiwszy stworzyć byka, stworzył bawołu. Poczułem, że to, co stwo- rzyłem, kpi ze mnie. Pomyślałem, że Awer- roes, pragnący zrozumieć, czym jest dramat, nie przeczuwając nawet, czym jest teatr, wcale nie jest bardziej absurdalny, niż ja, pragnący wyobrazić sobie, kim jest Awer- roes, z paru słów Renana. Lane'a i Asin Pa- laciosa. Kończąc ostatnią stronę poczułem, że moje opowiadanie jest obrazem człowie- ka, jakim sam byłem w czasie jego pisania, że aby napisać je, musiałem stać się tym człowiekiem, zaś żeby stać się nim, musia- łem napisać to właśnie opowiadanie, i tak w nieskończoność. (W momencie, w którym przestaję wierzyć w niego, Awerroes znika).

Przełożyła Zofia Chądzyńska

Page 116: Borges Jorge Luis-Alef

ZAHIR

Buenos Aires Zahirem jest pospolita dwudziestocentowa moneta. Żyletka lub też scyzoryk wydrapały na niej

litery NT i cyfrą dwa. Po drugiej stronie wy- grawerowana jest data: 1929. (W Gudżarat, w końcu XVIII wieku, Zahirem byl tygrys; na Jawie, niewidomy z meczetu w Surakar- cie, ukamienowany przez wiernych; w Per- sji astrolabium, które Nadir Szah kazał wrzu- cić na dno morza; w więzieniach Mahdiego, około 1892 roku, maleńka busola, której dot- knął Rudolf Carl von Slatin, poprzez strzę- pek turbanu; w muzułmańskiej dzielnicy Kor- doby — według Zotenberga — żyłka na mar- murze jednej z tysiąca dwustu kolumn; w getcie tetuańskim dno pewnej studni). Dziś jest trzynasty listopada; siódmego czerwca o świcie Zahir dostał się w me ręce; nie je- stem już tym, kim byłem wtedy, tym nie- mniej jeszcze pamiętam, a nawet mogę opo- wiedzieć, co się stało. Chociaż w części je- stem jeszcze Borgesem.

Szóstego czerwca umarła Teodelina Vil- lar. W latach trzydziestych podobizny jej zapełniały kronikę towarzyską. Może ich obfitość była powodem tego, że uważano ją

W

Page 117: Borges Jorge Luis-Alef

Zahir 117

za piękność; jakkolwiek nie wszystkie por- trety potwierdzają tę tezę. W dodatku Teo- delina Villar mniej dbała o piękność niż o doskonałość. Hebrajczycy i Chińczycy ujęli w prawa wszystko, co ludzkie; w „Misznah" czytamy, że w sobotę po zmierzchu krawiec nie ma prawa wyjść na ulicę z igłą; w „Księ- dze obyczajów" — że gość, przy pierwszym podanym mu kieliszku musi mieć poważny wyraz twarzy, przy drugim zaś pełen sza- cunku i szczęścia. Podobnych, choć bardziej drobiazgowych rygorów wymagała od siebie Teodelina Villar. Niby adept Konfucjusza albo talmudysta, poszukiwała bezbłędnej po- prawności każdego áktu, z uporem bardziej zachwycającym i bardziej stanowczym, bo- wiem creda jej nie były wieczne: zmieniały się zależnie od kaprysów Paryża czy Holly- wood. Teodelina Villar ukazywała się we właściwych miejscach, o właściwej porze, z właściwymi dodatkami, z właściwym bra- kiem entuzjazmu, ale brak entuzjazmu, do- datki, pora i miejsce niemal że natychmiast traciły ważność jako takie, służąc jej już tylko do podkreślania złego smaku innych. Jak Flaubert poszukiwała absolutu, ale abso- lutu w tymczasowości. Życie jej było nie- naganne, a jednak bezustannie pożerała ją jakaś wewnętrzna rozpacz. Wypróbowywała ciągle metamorfozy, jakby chcąc umknąć od samej siebie. Kolor jej włosów, rodzaj koa-

Page 118: Borges Jorge Luis-Alef

118 Zahir

fiury słusznie słynęły z nieustających prze- mian. Podobnie zmieniał się jej uśmiech, ce- ra, wyraz oczu. Od 1932 roku była wyszuka- nie szczupła... Wojna dała jej wiele do my- ślenia. Paryż zajęty przez Niemców, jakże śledzić modę? Pewien cudzoziemiec, któremu nigdy zbytnio nie wierzyła, pozwolił sobie nadużyć jej zaufania i sprzedać jej sporą partię kapeluszy o formie cylindrów; po ro- ku okazało się, że te ekstrawaganckie faso- ny nigdy nie by/y noszone w Paryżu, wobec czego należało je uznać nie za kapelusze, lecz za swawolne, pozbawione sensu kapry- sy. Nieszczęścia zawsze chodzą w parze: doktor Villar musiał przeprowadzić się na ulicę Aráoz, zaś zdjęcia jego córki zaczęły ozdabiać reklamy kremów i samochodów (kremów, których nadużywała, samochodów, których już nie posiadała). Wiedziała, że wierność dla jej sztuki wymaga fortuny, uz- nała więc, że lepiej wycofać się i zrezygno- wać. W dodatku bolało ją konkurowanie z chudymi nastolatkami. Ponure mieszkanie na Aráoz okazało się jeszcze zbyt kosztowne. Szóstego czerwca Teodelina Villar nietakto- wnie umarła w samym centrum południowej dzielnicy. Czyż mam wyznać, że powodowa- ny najszczerszą z argentyńskich namiętności, snobizmem, byłem zakochany w niej i śmierć jej wstrząsnęła mną do łez? Czytelnik za- pewne i tak już to podejrzewał,

Page 119: Borges Jorge Luis-Alef

ZahiT 119

W czasie czuwania przy zmarłych postę- pujący rozkład sprawia, że nieboszczyk od- zyskuje swoje poprzednie oblicza. W jakiejś chwili pełnej zamętu nocy 6 czerwca Teode- lina Villar w magiczny sposób stała się tą, którą była dwadzieścia lat przedtem. Rysy jej odzyskały autorytet, który dają duma, pieniądze, młodość, świadomość, że jest się szczytem jakiejś hierarchii, brak wyobraźni, ograniczenie, głupota. Oto co mniej więcej myślałem: żadna wersja tej twarzy, która tak mnie niepokoiła, nie będzie równie pamięt- na jak ta. Słuszne jest, by ona właśnie była ostatnią, skoro mogła być pierwszą. Gdy od- chodziłem, leżała sztywno pośród kwiatów, śmierć podkreśliła jej wyniosłość; zbliżała się druga nad ranem. Na ulicy szeregi parte- rowych i piętrowych domków miały ów ab- strakcyjny wygląd, którego nabierają w no- cy, gdy ogarnie je cisza i cień. Pijany jakąś niemal że bezosobową litością, chodziłem po ulicach. Na rogu Chile i Tacuari zobaczyłem otwarty bar, w którym, na moje nieszczęście, trzech mężczyzn grało w truco.

W figurze stylistycznej zwanej oksymoro- nem dodaje się do słowa epitet, który zda mu się przeczyć; tak więc gnostycy mówili o ciemnym świetle, alchemicy o czarnym słońcu. Wyjść od Teodeliny Villar po tej ostatniej wizycie i bezpośrednio potem napić się canii w barze na rogu było czymś w ro-

Page 120: Borges Jorge Luis-Alef

120 Zahir

dzaju oksymoronu; jego wulgarność i łatwi- zna podnieciły mnie (okoliczność, że grano tam w karty, jeszcze podkreślała ten kon- trast). Poprosiłem o kieliszek pomarańczowej nalewki; jako resztę wydano mi Zahira; po- patrzyłem na niego przez chwilę; gdy wy- chodziłem na ulicę, miałem już chyba trochę gorączki. Pomyślałem, że nie istnieje mone- ta, która nie byłaby symbolem innych mo- net, bez końca rozbłyskujących w historii i legendach. Pomyślałem o obolu Charona; o obolu, o który prosił Beiizariusz; o trzy- dziestu Judaszowych srebrnikach; o drach- mach kurtyzany Lais; o starożytnej monecie, którą ofiarował jeden ze śpiących z Efezu; o świetlistych monetach czarownika z 1001 Nocy, które później stawały się krążkami papieru; o niewyczerpywalnym dinarze Iza- aka Laąuedem; o sześćdziesięciu tysiącach srebnych monet, po jednej za każdy wiersz epopei, które Firdausi zwrócił królowi, po- nieważ nie były ze złota; o złotym dublonie, który Ahab kazał przybić do masztu; o flore- nie Leopolda Blooma; o luidorze, na którym wygrawerowana podobizna zdradziła, w oko- licach Varennes, uciekającego Ludwika XVI. Jak we śnie, myśl, że każda moneta dopu- szcza owe sławne skojarzenia, wydała mi się wielkiej, acz niewytłumaczalnej wagi. Ze" wzrastającą szybkością przebiegałem opusto- szałe ulice i place; zmęczony, zatrzymałem

Page 121: Borges Jorge Luis-Alef

Zahir 121

się na jakimś rogu; zobaczyłem mocne, że- lazne kraty, a za nimi białe i czarne płyty podestu kościoła Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Marii Panny; krążyłem wkoło. Znalazłem się o jedną ulicę od baru, w któ- rym mi dano Zahira.

Skręciłem. Ciemny narożnik już z daleka uprzedził mnie, ze lokal jest zamknięty. Na ulicy Belgrano wziąłem taksówkę; daleki od senności, opętany, niemal że szczęśliwy, my- ślałem o tym, że nie ma nic bardziej niema- terialnego niż pieniądz, skoro każda moneta (na przykład dwudziestocentowa) jest w za- łożeniu skorowidzem przyszłych możliwości. Pieniądz jest abstrakcyjny —■ powtórzyłem — pieniądz jest czasem przyszłym. Może być popołudniem pod miastem, może być muzy- ką Brahmsa, może być mapą, może być sza- chami, może być kawą, może być słowami Epikteta, które uczą pogardy dla złota; pie- niądz jest Proteuszem bardziej zmiennym, niż ów z wyspy Faros. Jest czasem niecią- głym, czasem Bergsona, nie zaś sztywnym czasem Islamu i stoików. Determiniści prze- czą, jakoby w świecie była jedna tylko mo- żliwość, id est jedno zdarzenie, które mo- głoby zaistnieć; moneta symbolizuje wolność naszego wyboru. (Nie przypuszczałem, że te spekulacje już były sztuczkami Zahira i pier- wszym objawem jego diabelskiego wpływu). Zasnąłem po uporczywych rozmyślaniach, ale

Page 122: Borges Jorge Luis-Alef

122 Zahir

śniło mi się, że jestem zbiorem monet, któ- rych pilnuje Gryf.

Następnego dnia zdecydowałem, że widocz- nie byłem pijany; zdecydowałem również uwolnić się od monety, która tak mnie nie- pokoiła. Popatrzyłem na nią: nie miała w so- bie nic szczególnego poza paroma zadrapa- niami. Wydawało się, że będzie najlepiej za- kopać ją w ogrodzie albo ukryć w jakimś kącie biblioteki, ale chciałem wyrwać się z jej orbity. Tego dnia nie poszedłem do ko- ścioła ani też na cmentarz. Pojechałem pod- ziemną kolejką na plac Konstytucji, stam- tąd na róg San Juan y Boedo. Bez zastano- wienia wysiadłem na przystanku Urquiza; skierowałem się na południowy zachód, z ce- lową bezmyślnością minąłem kilka narożni- ków i na ulicy, która wydała mi się podobna do wszystkich innych, wszedłem do jakiegoś baru, poprosiłem o kieliszek canii i zapła- ciłem za niego Zahirem. Przymknąłem oczy za ciemnymi okularami. Udało mi się nie zau- ważyć nazwy ulicy ani też numeru domu. Tej nocy zażyłem pastylkę weronalu i zasną- łem spokojnie.

Przez cały czerwiec zabawiałem się kom- ponowaniem fantastycznego opowiadania; zawiera ono parę dość enigmatycznych pery- fraz — krew nazywa się tam wodą miecza, złoto — gniazdem węża — a napisane jest w pierwszej osobie. Narrator jest ascetą,

Page 123: Borges Jorge Luis-Alef

Zahir 123

który zrezygnował ze świata i żyje na od- ludziu. (Miejsce to nazywa się Gnitaheidr). Dzięki czystości i prostocie jego życia nie- którzy uważają go za anioła. Jest to z pew- nością pobożną przesadą, bowiem nie ma człowieka bez winy. Nie szukając daleko, on właśnie poderżnął gardło swemu ojcu. To prawda, że ten ostatni był znanym czarow- nikiem, który za pomocą magii stał się po- siadaczem nieogarnionych skarbów. Uchro- nienie ich od niezdrowego ludzkiego pożąda- nia — oto misja, której nasz pustelnik po- święcił życie. Czuwa więc dniem i nocą. Szy- bko, może aż nazbyt szybko czuwanie to się skończy: gwiazdy powiedziały mu, że już wykuty został miecz, który położy mu kres na zawsze. (Miecz ten nazywa się Gram). Stylem coraz bardziej wyszukanym pustelnik podziwia blask i zręczność swego ciała, w jakimś miejscu w roztargnieniu wspomina łuski; w innym mówi, że skarb, którego pil- nuje, to olśniewające złoto i czerwone pier- ścienie. W końcu zaczynamy rozumieć, że asceta jest wężem Fafnir, zaś skarb, na którym spoczywa — skarbem Nibelungów. Pojawie- nie się Zygfryda nagle urywa całą opowieść.

Wspomniałem, że pisanie tej historyjki (w której bieg z pseudoerudycją włączyłem pa- rę wierszy z ,,Fafnismala"), pozwoliło mi za- pomnieć o monecie. Zdarzały się noce, w cza- sie których tak byłem pewny, że uda mi się

Page 124: Borges Jorge Luis-Alef

124 Zahir

o niej nie myśleć, że dobrowolnie sobie ją przypominałem. Trzeba przyznać, że nadu- żyłem tej gry, którą łatwiej rozpocząć było, niż zakończyć. Nadaremnie powtarzałem so- bie, że ten ohydny niklowy krążek w niczym się nie różni od innych przechodzących z rąk do rąk, jednakowych, nie wyczerpanych, nie- szkodliwych. Pod wpływem tej refleksji usi- łowałem myśleć o jakichś innych monetach, ale na próżno. Przypominam sobie nieudane eksperymenty z pięcio- i dziesięciocentów- ką chilijską, z urugwajską dwudziestką. 16 lipca nabyłem funt szterling. Nie spojrzałem na niego w ciągu dnia, ale tej nocy (i następ- nych) oglądałem go przez lupę w świetle bar- dzo mocnej żarówki. Potem przerysowałem go ołówkiem na kawałku papieru. Ale nie po- mogło ani ostre światło, ani smok, ani Świę- ty Jerzy; nie udało mi się uwolnić od obsesji.

W sierpniu zdecydowałem się pójść do psychiatry. Nie opisałem mu w całości mo- jej groteskowej historii; powiedziałem, że cierpię na bezsenność i że prześladują mnie obrazy jakichś fiszek czy monet... Niedługo potem w księgarni na ulicy Sarmiento Wy- grzebałem egzemplarz „Urkunden zur Ge- schichte der Zahirsage" Juliusza Barlacha, wydany we Wrocławiu w 1899 roku.

W książce tej opisane było moje cierpie- nie. Sądząc po wstępie, zamiarem autora by- ło „zebranie w jednym tomie wszystkich do-

Page 125: Borges Jorge Luis-Alef

Zahir 125

kumentów, mających związek z przesądem Zahira, włącznie z czterema figurującymi w archiwum Habichta oraz z oryginalnym ma- nuskryptem Filipa Meadows Taylora". Wia- ra w Zahira jest islamiczna i datuje się od XVIII wieku (Bariach odrzuca wyjątki, które Zotenberg przypisuje Abu'1-Fidzie). Zahir zna- czy po arabsku oczywisty, widzialny; w tym znaczeniu jest jednym z dziewięćdziesięciu dziewięciu imion Boga; lud na obszarach mu- zułmańskich tak nazywa „istoty lub przedmio- ty o przerażającej właściwości, która spra- wia, że nie można o nich zapomnieć, i któ- rych obraz w końcu doprowadza ludzi do obłędu". Pierwsze niekontrowersyjne świa- dectwo pochodzi od Persa, Lutf Alego Azura. Na kartkach słownika biograficznego, zaty- tułowanego „Świątynia Ognia", encyklope- dysta ów i derwisz opowiada, że w jakiejś szkole w Szirazie istniało miedziane astro- labium „zbudowane w taki sposób, że kto raz na nie spojrzał, nie mógł już o niczym innym myśleć, wobec czego król kazał wrzu- cić je na dno morskie, ażeby ludzie nie za- pomnieli o wszechświecie". Obszerniejsze jest sprawozdanie Meadows Taylora, który służył u nizama Hajdarabadu i napisał znaną powieść pt. ,,Confessions of a Thug". Około 1832 roku Taylor usłyszał na przedmieściach miasta Bhuj niepowszednie wyrażenie: „ujrzeć Tygrysa" (verily he has looked on the

Page 126: Borges Jorge Luis-Alef

126 Zahir

migi

Page 127: Borges Jorge Luis-Alef

Zahir 127

Tiger), aby określić obłęd albo świętość. Po- wiedziano mu, że odnosi się to do magiczne- go tygrysa, który stawał się zgubą tych, co go ujrzeli choćby z bardzo daleka, bowiem nie mogli przestać o nim myśleć do końca swoich dni. Ktoś dodał, że jeden z tych nie- szczęśliwców uciekł do Mysore, gdzie w pa- łacu wymalował podobiznę owego tygrysa. W wiele lat później Taylor zwiedzał wię- zienia tego królestwa. W więzieniu Nittur gubernator pokazał mu celę, gdzie na po- dłodze, murach i sklepieniu (w jaskrawych kolorach, które czas wysubtelnił, nim je za- tarł) jakiś muzułmański fakir wymalował coś w rodzaju nie kończącego się tygrysa: ty- grys ten składał się w sposób wręcz zawrot- ny z wielu tygrysów, przecinały go tygrysy, był porysowany tygrysami, zawierał w so- bie morze i Himalaje, i wojska, które też były tygrysami. Malarz umarł przed wielu laty w tejże celi; pochodził z Sind, a może z Gudżarat, i jego pierwotnym zamiarem by- ło nakreślenie mapy świata. Siady tego pro- jektu widać było na tym monstrualnym obra- zie. Taylor opowiedział tę historię Muham- madowi al-Jamani z fortu William; ten mu odrzekł, że nie istnieje stworzenie na ziemi, które nie miałoby skłonności, by stać się Za- heerem 1, ale że Najlitościwszy nie zezwala,

1 Taylor używa takiej pisowni tego słowa (przyp. aut.).

Page 128: Borges Jorge Luis-Alef

128 Zahir

mm

Page 129: Borges Jorge Luis-Alef

Zahir 129

aby były nim jednocześnie dwie rzeczy, sko- ro jedna wystarcza, aby fascynować tłumy. Powiedział, że zawsze istnieje jakiś Zahir, że w .Wiekach Ignorancji był nim bożek imie- niem Ja'uq, potem zaś prorok z Chorasanu, który używał welonu wyszywanego kamie- niami albo złotej m a s k i P o w i e d z i a ł też, że Bóg jest niezbadany.

Wielokrotnie czytałem monografię Barla- cha. Nie chcę wdawać się w to, jakie były moje uczucia; ale przypominam sobie roz- pacz, gdy zrozumiałem, że nic już mnie nie uratuje, wewnętrzną ulgę na myśl, że nie je- stem winien mojemu nieszczęściu, zazdrość w stosunku do ludzi, których Zahir był nie monetą, lecz kawałkiem marmuru albo ty- grysem. Jakież to łatwe zadanie — mówiłem sobie — nie myśleć o tygrysie. Przypominam sobie również specyficzny niepokój, z jakim przeczytałem ten ustęp: ,,Jeden z komenta- torów «Gulszan-i Raz» mówi, że kto widział Zahira, wkrótce zobaczy Różę, i przytacza wiersz, włączony do «Asrar Name» (księgi rzeczy, o których się nie wie) Attara: Zahir jest cieniem Róży i rozdarciem Zasłony".

Nocy, kiedy czuwaliśmy przy Teodelinie, zauważyłem, że pośród obecnych nie było

1 Bariach stwierdza, że Ja'uq figuruje w Koranie (71:23),

zaś prorokiem jest Al-Muqanna: stwierdza również, że nikt

poza zaskakującym korespondentem Filipa Meadows Taylo-

ra nie skojarzył ich z Zahirem (przyp. aut.).

Page 130: Borges Jorge Luis-Alef

130 Zahir

pani Abascal, jej młodszej siostry. W paź- dzierniku powiedziała mi jej przyjaciółka:

— Biedna Julita, zrobiła się jakaś dziwacz- na i oddali ją do szpitala. Wszystko to jest bardzo wyczerpujące dla pielęgniarek, które muszą nawet ją karmić. Ciągle boi się ja- kiejś monety, podobnej do szofera Moreny Sackmann.

Czas, który łagodzi inne wspomnienia, za- ostrza wspomnienie Zahira. Przedtem wyo- brażałem sobie kolejno strony monety, teraz widzę je obie równocześnie, przy czym od- bywa się to tak, jakby Zahir był przezroczy- sty, jedna powierzchnia nie nakłada się na drugą; raczej jest to zjawisko kuliste, w któ- rego środku spoczywa Zahir. Wszystko, co nie jest Zahirem, dochodzi do mnie przesia- ne i jakby dalekie: pełna pogardy twarz Te- odeliny, ból fizyczny. Tennyson powiedział, że gdyby udało się nam zrozumieć choćby jeden kwiat, dowiedzielibyśmy się, kim je- steśmy i co to jest świat. Może chciał- przez to wyrazić, że nie ma rzeczy, najskromniej- szej nawet, która by nie zawierała w sobie historii wszechświata wraz z jej nie kończą- cym się łańcuchem przyczyn i skutków. Mo- że chciał powiedzieć, że widzialny świat jest całością w każdym swym przejawie, tak jak wola, według Schopenhauera, jest całością W każdym człowieku. Zdaniem kabalistów człowiek jest mikrokosmosem, symbolicznym

Page 131: Borges Jorge Luis-Alef

Zahir 131

9 — Alef

zwierciadłem wszechświata; według Tenny- sona byłoby nim wszystko. Wszystko — włącznie z (nie do zniesienia)" Zahirem.

Przed końcem 1948 roku los Julity dosięg- nie i mnie. Będą musieli ubierać mnie i kar- mić, nie będę wiedział, czy jest ranek, czy popołudnie, nie będę wiedział, kim był Bor- ges. Uznanie tej przyszłości za straszliwą by- łoby szalbierstwem, jako że już żadna oko- liczność nie będzie miała dla mnie znacze- nia. Równie dobrze mógłbym twierdzić, że straszliwy jest ból uśpionego, któremu tre- panują czaszkę. Nie będę już czuł wszech- świata, będę czuł tylko Zahira. Według do- ktryny idealistycznej, czasowniki żyć i śnić są synonimami; z tysiąca prawdopodobieństw przejdę do jednego, ze złożonego snu do snu prostego. Inni będą myśleli o mnie, że zwa- riowałem, a ja — o Zahirze. Gdy wszyscy lu- dzie na ziemi będą myśleli dzień i ńoc o Za- hirze, co będzie snem, a co rzeczywistością: ziemia czy Zahir?

W pustych godzinach nocnych mogę je- szcze przechadzać się po ulicach. Swit za- staje mnie często na ławce placu Garay, gdy myślę (usiłuję myśleć) o tym ustępie z „As- rar Name", który mówi, że Zahir jest cie- niem Róży i rozdarciem Zasłony. Kojarzę to zdanie z następującą refleksją: ażeby zagu- bić się w Bogu, sufiści powtarzają własn( imię albo też dziewięćdziesiąt dziewięć imior

Page 132: Borges Jorge Luis-Alef

132 lahir

boskich aż do chwili, gdy te przestają już cokolwiek znaczyć. Pragnąłbym pójść ich śladem. Może tym sposobem, myśląc o nim bez końca, uda mi się zniszczyć Zahira; mo- że za tą monetą jest Bóg.

Dla Wally Zenner. .

Przełożyła Zofia Chądzyńska

Page 133: Borges Jorge Luis-Alef

PISMO BOGA

ięzienie jest głębokie, jest z kamienia, jest kształtu niemal że doskonałej pół- kuli, podłoga jego, również z kamie-

nia, jest cokolwiek mniejsza od przekroju półkuli w jej najszerszym miejscu, co w nie- wytłumaczalny sposób pogłębia jeszcze wra- żenie ucisku i przestrzeni. Środkiem przecina je mur. Jest bardzo wysoki, nie sięga jednak najwyższego punktu kopuły. Po jednej jego stronie znajduję się ja, Tzinacan, czarownik Piramidy Qaholom, którą podpalił był Pedro Ąlvarado, z drugiej — jaguar, który równy- mi, niewidocznymi krokami przemierza czas i przestrzeń swojej celi. Umieszczone przy samej ziemi szerokie, zakratowane okno przecina ów środkowy mur. O godzinie poz- bawionej cienia (południe), w górze otwiera się klapa i sterany wiekiem strażnik, mane- wrując żelaznym blokiem, spuszcza nam na końcu liny dzbanki wody i kawałki mięsa; do ciemnicy przedostaje się słońce; przez tę chwilę widzę jaguara.

Już dawno straciłem rachubę lat, które spędziłem w ciemnościach. Ja, który kiedyś byłem młody i mogłem spacerować po wię- zieniu, nie robię już nic innego, tylko w po-

W

Page 134: Borges Jorge Luis-Alef

134 Pismo boga

zycji, w której będę umierał, oczekuję koń- ca, jaki mi przeznaczają bogowie. Długim nożem z kamienia otwierałem piersi ofiar. Dzisiaj, bez pomocy magicznych sił, nie był- bym w stanie podnieść się z ziemi.

W przeddzień pożaru Piramidy ludzie, któ- rzy zsiedli z wysokich koni, torturowali mnie rozpalonym żelazem, abym im ukazał miej- sce, gdzie jest schowany skarb. W moich oczach powalili posąg boga, ale ten nie opu- ścił mnie i zachowałem milczenie pośród tortur. Poranili mnie, zmiażdżyli mi kości, okaleczyli, i zbudziłem się w tym więzieniu, którego już nie opuszczę za mojego śmiertel- nego życia.

Naglony wewnętrzną koniecznością, żeby coś robić, żeby jakoś zaludnić czas, postano- wiłem, że w ciemnościach, w których żyję, przypomnę sobie wszystko, co kiedyś wi- działem. Całe noce traciłem na przypomina- niu sobie układów i ilości pewnych węży z kamienia lub też kształtu jakiegoś drzewa o leczniczych własnościach. Tym sposobem zmusiłem do ucieczki lata i objąłem w po- siadanie" to wszystko, co ongi do mnie nale- żało. Jakiejś nocy poczułem, że zbliżam się do pewnego określonego wspomnienia. Po- dróżnik, nim zobaczy morze, czuje szybsze pulsowanie krwi. W parę godzin później wspomnienie owo wyłoniło się z mgły. Było to jedno z wierzeń dotyczących boga. Ten,

Page 135: Borges Jorge Luis-Alef

Pismo boga 135

w przewidywaniu, że u kresu wszelkich cza- sów nastąpi wiele nieszczęść i katastrof, pierwszego dnia stworzenia zapisał formu- łę magiczną zdolną zapobiec złu. Zapisał ją tak, aby dotrwała do najdalszych pokoleń i uchroniła się od ewentualnej zatraty. Nikt nie wie, gdzie ją zapisał ani jakim alfabetem, ale nie ma wątpliwości, że trwa gdzieś,, uta- jona, aż przeczyta ją jakiś wybraniec. Wte- dy pomyślałem, że, jak zawsze, znajdujemy się u kresu wszelkich czasów i że może mo- je przeznaczenie ostatniego Kapłana bożego mogłoby dać mi przywilej odgadnięcia tego pisma. Okoliczność, że otaczało mnie więzie- nie, nie wykluczała tej nadziei. Może tysiące razy widziałem już napis Qaholom, a tylko nie umiałem go odcyfrować.

Myśl ta dodała mi odwagi, a potem zanu- rzyła w jakimś okropnym zamęcie. Na ca- łym świecie istnieją stare formy, formy an- tyczne, nie podlegające rozkładowi, wieczne. I każda z nich mogłaby być owym poszuki- wanym symbolem. Góra mogłaby być sło- wem boskim, albo rzeka, albo imperium, albo układ gwiazd. Lecz na przestrzeni wieków góry wykruszają się, koryto rzeki przemie- szcza się, imperia ulegają katastrofom i zmieniają się gwiezdne konstelacje. Nawet firmament podlega mutacjom. Górę i gwiaz- dę rozumieć można jako indywiduum, indy- widuum zaś przemija. Poszukiwałem czegoś

Page 136: Borges Jorge Luis-Alef

136 Pismo boga

trwalszego, bardziej odpornego. Myślałem o pokoleniach zbóż, traw, ptaków, ludzi. Może formuła wypisana była na mojej twarzy, może ja sam byłem tym, czego szukałem? W tym momencie przypomniałem sobie, że jaguar jest także jednym z atrybutów boga.

Wtedy duszę moją napełniła pobożność. Wyobraziłem sobie zaranie czasów. Wyobra- ziłem sobie mojego boga, zawierzającego swoje posłanie żywej skórze jaguarów, które w nieskończoność kochałyby się i łączyły po pieczarach, polach trzciny cukrowej, po wy- spach, ażeby dotrwało do ostatnich ludzi. Wyobraziłem sobie tę sieć tygrysów, ten go- rący tygrysi labirynt, siejący postrach na łą- kach i wśród stad, ażeby przechować rysu- nek. W sąsiedniej celi był jaguar, w tym są- siedztwie dojrzałem potwierdzenie moich przypuszczeń i tajemnej łaski.

Latami uczyłem się zarysów i układu plam. Każdy ślepy dzień udzielał mi momentu ja- sności i wtedy mogłem utrwalać w pamięci czarne formy znaczące żółtą sierść. Niektó- re z nich wyglądały jak punkty, inne two- rzyły poprzeczne pręgi na wewnętrznej stro- nie łap, inne, podobne obrączkom, powtarza- ły się. Może były tym samym dźwiękiem, tym samym słowem? Wiele z nich miało czerwonawe obwódki.

Nie będę opisywał trudów mej pracy. Nie- raz krzyczałem ku więziennemu sklepieniu,

Page 137: Borges Jorge Luis-Alef

Pismo boga 137

że odcyfrowanie takiego tekstu jest niemo- żliwością. Niepostrzeżenie ta konkretna ta- jemnica, którą usiłowałem zgłębić, zaczęła mnie niepokoić mniej od ogólnej, jaką jest generyczna formuła zdania, zapisanego przez boga. Jakiż rodzaj formuły (pytałem sam sie- bie) mogła stworzyć Inteligencja Absolutna? Doszedłem do wniosku, że nawet w ludzkich językach nie istnieją zdania, które nie doty- czyłyby wszechświata. Powiedzieć „tygrys", to tyle, co powiedzieć: tygrysy, które go zro- dziły, jelenie i żółwie, które pożerał, łąki, na których te jelenie się pasły, ziemia, któ- ra była matką tych łąk, niebo, które poczęło ziemię. Pomyślałem jeszcze, że w boskim ję- zyku każde słowo zwiastuje ten nie kończą- cy się łańcuch zdarzeń, i to nie w sposób za- woalowany, ale wyraźny, nie w pośredni lecz w bezpośredni. Z czasem samo pojęcie boskiego zdania wydało mi się dziecinadą lub bluźnierstwem. Bóg — pomyślałem — wypo- wiada zaledwie słowo i w tym słowie jest pełnia.. Żaden dźwięk wydany przez niego nie może znaczyć mniej niźli wszechświat, niźli suma czasów. Biedne, ambitne słowa lu- dzkie: wszystko, świat, wszechświat, są cie- niem i złudzeniem tego słowa, które równo- znaczne jest językowi i wszystkiemu, co ten język w sobie zawiera.

Którejś nocy czy też któregoś dnia — ja- każ różnica między mymi dniami a nocami —

Page 138: Borges Jorge Luis-Alef

138 Pismo boga

przyśniło mi się, że na podłodze mojej celi leży ziarnko piasku. Nie zwróciwszy na to uwagi, zasnąłem znowu, wtedy przyśniło mi się, że się obudziłem i że na ziemi leżą dwa ziarnka piasku. Znowu zasnąłem i śniło mi się, że jest ich trzy. Mnożyły się w ten spo- sób, aż wypełniły więzienie, ja zaś konałem pod tą półkulą z piasku. Zrozumiałem, że śnię, z wysiłkiem przebudziłem się. Ale prze- budzenie było daremne, nie kończące się ilo- ści piasku przygniatały mnie. Ktoś powie- dział: Zbudziłeś się nie do czuwania, lecz do poprzedniego snu. Z kolei ten sen tkwi w innym, i tak w nieskończoność, która jest nieskończonością ziaren piasku. Droga, któ- rą musiałbyś odbyć z powrotem, nie ma koń- ca. Umrzesz, zanim ostatecznie się przebu- dzisz.

Poczułem, że ginę. Piasek rozrywał mi: usta, krzyknąłem jednak: Piasek będący snem nie może mnie zabić, a sny w snach nie ist- nieją. Przebudziło mnie światło. Wysoko, w ciemności rysował się świetlny krąg. Zoba- czyłem ręce i twarz strażnika, drąg, sznur, dzbany i mięso.

Z biegiem czasu człowiek identyfikuje się z kształtem swego przeznaczenia; powoli sta- je się tym, co go otacza. Bardziej niż poszu- kiwaczem czy mścicielem, bardziej niż bos- kim kapłanem — byłem więźniem. Z niewy- czerpanego labiryntu snów wracałem do cięż-

Page 139: Borges Jorge Luis-Alef

Pismo boga 139

kiego więzienia jak do domu. Błogosławiłem jego wilgoć, błogosławiłem tygrysa, błogo- sławiłem krążek światła, błogosławiłem swo- je stare, obolałe ciało, błogosławiłem kamień i mgłę.

Wtedy nastąpiło to, czego nie jestem w stanie ani zapomnieć, ani przekazać. Nastą- piło połączenie z boskością, ze wszechświa- tem (nie wiem, czy te wyrazy czymkolwiek się od siebie różnią). Ekstaza nie powtarza swoich symbolów. Są tacy, którzy widzieli boga pod postacią blasku, tacy, którym uka- zał się jako miecz albo w kręgach płatków róży. Ja zobaczyłem olbrzymie Koło, które nie było ani przed moimi oczami, ani też za nimi, ani z boku, bo równocześnie było wszę- dzie. Koło było z wody, ale również z ognia, i jakkolwiek widziało się jego obwód, było nieskończonością. Było utkane ze splecio- nych ze sobą wszystkich rzeczy, które były, są i będą. Ja byłem nitką w tej wszechobej- mującej osnowie, a Pedro de Alvarado, któ- ry mnie torturował, był inną nitką. W Kole tkwiły przyczyny i skutki, i wystarczało, że je widzę, aby wszystko zrozumieć, bez gra- nic. O, rozkoszy zrozumienia, stokroć więk- sza niż wyobrażania sobie lub odczuwania! Zobaczyłem wszechświat i zobaczyłem jego utajone przeznaczenia. Zobaczyłem początki, o których mówi „Księga Gmin." Zobaczyłem góry, które wyszły z morza. Zobaczyłem

Page 140: Borges Jorge Luis-Alef

140 Pismo boga

pierwszych ludzi z substancji drzewnej. Zo- baczyłem gliniane dzbany atakujące ludzi. Zobaczyłem psy, rozdzierające im twarze. Zo- baczyłem boga bez twarzy, ukrytego poza innymi bogami. Zobaczyłem nie kończące się procesy, tworzące jedną wieiką szczęśli- wość — i, zrozumiawszy to wszystko, zrozu- miałem jednocześnie pismo tygrysów.

Istnieje formuła czternastu przypadkowych wyrazów (wyrazów, które wydają się przy- padkowe) i wystarczyłoby mi wypowiedzieć ją na głos, ażeby stać się wszechpotężnym. Wystarczyłoby wypowiedzieć ją, ażeby zni- weczyć to kamienne więzienie, ażeby dzień wtargnął w mą noc, ażebym stał się młody, ażebym stał się nieśmiertelny, ażeby tygrys rozszarpał Alvarada, ażeby zagłębić święty nóż w piersiach Hiszpanów, ażeby odbudo- wać Piramidę, ażeby odbudować Imperium. Czterdzieści sylab, czternaście słów i ja, Tzinacan, rządziłbym ziemią, którą rządził Montezuma. Lecz wiem, że nigdy nie wymó- wię tych słów, bowiem znikł już z mojej pa- mięci Tzinacan.

Niechaj wraz ze mną umrze tajemnica za- pisana na skórach tygrysich. Ten, kto przej- rzał wszechświat, kto przejrzał jego płonące możliwości, nie może już myśleć o jednym człowieku, o jego błahych radościach, o jego miernym szczęściu, nawet jeżeli sam byłby tym człowiekiem. Był tym człowiekiem, lecz

Page 141: Borges Jorge Luis-Alef

Pismo boga 141

jakie to ma dla niego znaczenie? Jakież zna- czenie ma los tamtego drugiego, jakież zna- czenie ma jego ojczyzna, skoro on sam jest teraz nikim? Z tych oto powodów nie wypo- wiadam formuły. Z tych oto powodów po- zwalam dniom zapomnieć o mnie, spoczywa- jącym w ciemnościach.

Emmie Risso Platero

Przełożyła Zofia Chądzyńska

Page 142: Borges Jorge Luis-Alef

IBN HAKAM AL-BUCHARI ZABITY W SWYM LABIRYNCIE

. . .podobni są do pająka, który snuje

budową wątłą.

„Kora/l", XXIX, 40 ■

to — rzekł Dunraven z szerokim ge- stem, który nie pomijał zamglonych gwiazd i który obejmował czarne pu-

stkowia, morze i majestatyczny, odrapany bu- dynek, wyglądający na zniszczoną stajnię — ziemia moich przodków.

Unwin, jego towarzysz, wyjął z ust fajkę i mruknął skromnie, z uznaniem. Był to pierwszy wiosenny wieczór 1914 roku; znu- żeni światem bez godności niebezpieczeń- stwa, przyjaciele rozkoszowali się samotno- ścią tego zakątka Kornwalii. Dunraven hodo- wał ciemną brodę i czuł się autorem szacow- nej epopei, której jego współcześni nie byli niemal w stanie ogarnąć i której temat nie został mu jeszcze objawiony; Unwin opubli- kował studium na temat twierdzenia, którego Fermat nie napisał na marginesie pewnej" stronicy Diofanta. Obaj — czyż muszę to mówić? — byli młodzi, roztargnieni i żarli- wi.

— Jakieś ćwierć wieku temu — powie- dział Dunraven — Ibn Hakam al-Buchari,

1 Przekład: Jan Murza Tarak Buczacki, Warszawa 1858

[przyp. tłum..).

O

Page 143: Borges Jorge Luis-Alef

Ibn Hakam al-Buchari... 143

wódz czy król nie wiem już jakiego nilotyc- kiego plemienia, zginął w środkowej sali te- go budynku z ręki swego kuzyna Zaida. Po upływie lat okoliczności jego śmierci są w dalszym ciągu niejasne. Unwin łagodnie spytał, dlaczego.

— Z wielu powodów — brzmiała odpo- wiedź. — Po pierwsze, budynek ten jest la- biryntem. Po drugie, strzegł go niewolnik i lew. Po trzecie, zginął tajemny skarb. Po czwarte, morderca był już martwy, gdy po- pełniono morderstwo. Po piąte... Unwin, znużony, przerwał mu,

— Nie pomnażaj tajemnic — rzekł. — Mu- szą być one proste. Pamiętaj o skradzionym liście Poe'a, pamiętaj o zamkniętym pokoju Zangwilla.

— Albo złożone — odrzekł Dunraven. — Pamiętaj o wszechświecie.

Wspinając się na piaszczyste wzgórza, do- tarli do labiryntu. Ten, z bliska, wydawał się prostą i niemal nie kończącą się ścianą z nietynkowanych cegieł, zaledwie nieco wyższą od człowieka. Dunraven powiedział, że ma ona kształt koła, ale jej powierzchnia jest tak rozległa, że nie można dostrzec krzy- wizny. Unwin wspomniał o Mikołaju z Kuzy, dla którego każda linia prosta jest łukiem nieskończonego okręgu... Około północy od- kryli walące się drzwi, wychodzące na ślepą i ryzykowną sień. Dunraven powiedział, że

Page 144: Borges Jorge Luis-Alef

Ibn Hakam al-Buchari...

lętrzu domu jest wiele skrzyżowań, ale ęcająe zawsze w lewo dojdą w niewie- ad godzinę do środka tej sieci. Unwin

1 się. Ostrożne kroki zabrzmiały na mej posadzce; korytarz rozdzielał się

e, węższe. Wydawało się, że dom chce •chłonąć, strop był bardzo niski, mu- osuwać się jeden za drugim poprzez

likowaną ciemność. Unwin szedł du. Wstrzymywany chropowatościami

etami, płynął bez końca naprzeciw ąki niewidzialny mur. Unwin, powol- nroku, usłyszał z ust swego przyjacie-

Drię śmierci Ibn Hakama. ajstarszym chyba z moich wspom-

- opowiadał Dunraven — jest wspom- Ibn Hakama al-Buchari w porcie Pen-

Kroczył za nim Murzyn z lwem; bez ria pierwszy Murzyn i pierwszy lew, ujrzały moje oczy poza rycinami Pis- ałem wtedy dzieckiem, ale zwierzę

słońca i człowiek koloru nocy zro- mnie'mniejsze wrażenie niż Ibn Ha-

i/ydał mi się bardzo wysoki; był to zna o oliwkowej cerze, przymkniętych

zachłannym nosie, mięsistych war- safranowej brodzie, silnej piersi, cho- wnym i cichym.. W domu powiedzia-

'rzyjechał król na statku". Później, iracowali murarze, rozszerzyłem ten

nazwałem go Królem Babelu.

Page 145: Borges Jorge Luis-Alef

Ibn Hakam al-Buchari... 145

i Wiadomość, że cudzoziemiec miał osiedlić .się w Pentreath', została przyjęta z zadowole- niem; rozległość i kształt jego domu — z osłupieniem, a nawet z oburzeniem. Wyda- wało się niedopuszczalne, aby dom składał się z jednego tylko pokoju i z całych mil korytarzy. „Może wśród Maurów bywają ta- kie domy, ale nie wśród chrześcijan" — mó- wili ludzie. Nasz proboszcz, pan Allaby, czło- wiek oddający się dziwnym lekturom, wy- grzebał historię pewnego króla, którego Bó- stwo ukarało za wzniesienie labiryntu, i wy- głosił ją z ambony. W poniedziałek Ibn Ha- kam odwiedził parafię; okoliczności tej krót- kiej rozmowy nie były wówczas znane, ale żadne późniejsze kazanie nie nawiązywało do pychy i Maur mógł nająć murarzy. Po latach, kiedy zginął Ibn Hakam, Allaby po- wiadomił władze o treści tego dialogu.

Ibn Hakam powiedział mu, stojąc, te lub podobne słowa; „Nikt nie może potępiać te- go, co robię! Winy, które mnie hańbią, są tak wielkie, że choćbym powtarzał całymi wiekami Ostatnie Imię Boga, nie wystarczy- łoby to dla złagodzenia choćby jednego z moich cierpień; winy, które mnie hańbią, są tak wielkie, że choćbym pana zabił tymi rękami, nie powiększyłoby to cierpień, jakie przeznacza mi nieskończona Sprawiedliwość. Nie ma ziemi, gdzie nie znano by mego imie- nia: jestem Ibn Hakam al-Buchari i włada-

Page 146: Borges Jorge Luis-Alef

146 Ibn Hakam al-Buchari.

lem plemionami pustyni przy pomocy że- laznego berła. Podczas wielu lat gnębiłem je, z pomocą mego kuzyna Zaida, ale Bóg usłyszał ich wołanie i pozwolił, aby się zbuntowali. Moi ludzie zostali pobici i zasz- tyletowani; ja zdołałem zbiec ze skarbem, zgromadzonym podczas lat mej grabieży. Zaid zaprowadził mnie do grobowca pewne- go świętego, u stóp kamiennej góry. Rozka- załem mojemu niewolnikowi, aby obserwo- wał oblicze pustyni. Zaid i ja usnęliśmy, wy- czerpani. Tej nocy wydało mi się, że oplata mnie sieć węży. ■ Zbudziłem się z przeraże- niem; u mego boku, w świetle brzasku, spał Zaid. Pajęczyna, która dotykała mego ciała, sprawiła, że przyśnił mi się ten sen. Zabo- lało mnie, że Zaid, który był tchórzem, śpi z takim spokojem. Pomyślałem, że skarb nie jest nieskończony i że on może domagać się swojej części. Na moim pasie była daga 0 srebrnej rękojeści; wyciągnąłem ją nagą 1 przebiłem mu krtań. W agonii wybełkotał jakieś słowa, których nie udało mi się zro- zumieć. Spojrzałem na niego: był martwy, ale ogarnął mnie strach, że się podniesie, i rozkazałem niewolnikowi, żeby zmiażdżył mu twarz kamieniem. Później błądziliśmy pod nieboskłonem i pewnego dnia dostrzegliśmy morze. Przecinały je bardzo wysokie statki; pomyślałem, że trup nie będzie mógł iść po wodzie, i postanowiłem poszukać innych

Page 147: Borges Jorge Luis-Alef

lbn Hakam al-Buchari... 147

¡0 — Aief

ziem. Pierwszej nocy, gdy żeglowaliśmy, przyśniło mi się, że zabijam Zaida. Wszy- stko powtórzyło się, ale zrozumiałem jego słowa. Mówił: Jak teraz mnie zgładzasz, tak zgładzę ciebie, gdziekolwiek byś się znajdo- wał. Poprzysiągłem nie dopuścić do spełnie- nia się tej groźby; ukryję się we wnętrzu la- biryntu, aby jego widmo zabłądziło".

Powiedziawszy to, odszedł. Allaby pomy- ślał, że Maur jest szalony i że absurdalny labirynt jest symbolem jego szaleństwa. Po- tem zastanowił się, że takie wyjaśnienie jest zgodne z dziwacznym budynkiem i z dzi- waczną opowieścią, nie zaś z silnym wraże- niem, jakie pozostawiał człowiek lbn Hakam. Być może takie historie były na porządku dziennym wśród egipskich piasków, być mo- że takie osobliwości odnosiły się (jak smoki Pliniusza) mniej do jakiejś osoby, niż do ja- kiejś kultury... Allaby, w Londynie, przej- rzał zaległe numery „Timesa"; stwierdził prawdziwość buntu, w którego wyniku na- stąpił upadek al-Buchariego i jego wezyra, który znany był z tchórzostwa.

Buchari, zaledwie murarze zakończyli pra- cę, ulokował się w środku labiryntu. Nie wi- dziano go więcej w miasteczku; czasami Al- laby obawiał się, że Zaid już go dosięgną! i unicestwił. Nocami wiatr niósł w naszym kierunku ryk lwa i owce w owczarni tłoczy- ły się w starożytnym przerażeniu.

Page 148: Borges Jorge Luis-Alef

148 Ibn Hakam al-Buchari...

Kotwiczyły zwykle w naszej zatoczce stat- ki że Wschodu, kierując się do Cardiff czy Bristolu. Niewolnik wychodził z labiryntu (który wówczas, pamiętam,, nie był różowy, lecz koloru karmazynowego) i zamieniał afry- kańskie słowa z załogami, i zdawał się szu- kać wśród ludzi widma, które prześladowało króla. Mówiono, że owe statki zajmowały się przemytem, a jeśli przewoziły zakazany al- kohol i kość słoniową, czemuż by również nie martwych ludzi?

W trzy lata po wzniesieniu domu zakotwi- czyła u stóp wzgórza „Rose of Sharon". Ja nie widziałem tego żaglowca i być może po- jęcie, jakie sobie o nim wyrobiłem, opiera się na zapomnianych fotografiach Abukiru czy Trafalgaru, ale wydaje mi się, że należał do tych wypracowanych statków, które zda- ją się być dziełem nie szkutnika, ale cieśli, a nawet bardziej stolarza niż cieśli.. Był (jeśli nie w rzeczywistości, to w moich snach) wy- polerowany, ciemny, milczący i chyży i za- łogę jego stanowili Arabowie i Malaje.

Zakotwiczył o brzasku jednego z paździer- nikowych dni. Pod wieczór Ibn Hakam wpadł do domu Allaby'ego. Był ogarnięty przera- żeniem; zaledwie zdołał wymówić, że Zaid wszedł już do labiryntu i że jego niewolnik i lew zostali zabici. Zapytał poważnie, czy władze mogą zapewnić mu bezpieczeństwo. Zanim Allaby odpowiedział, wybiegł gnany

Page 149: Borges Jorge Luis-Alef

Ibn Hakam al-Buchari... 149

10»

tym samym przerażeniem, które sprowadziło go do tego domu, po raz drugi i ostatni. Al- laby, sam w swojej bibliotece, pomyślał ze zdziwieniem, że ten śmiałek uciskał w Suda- nie żelazne plemiona i wiedział, co to zna- czy walka i co to znaczy zabijać. Spostrzegł nazajutrz, że żaglowiec już odpłynął (do Sua- kinu na Morzu Czerwonym, jak później się dowiedziano). Pomyślał, że jego obowiąz- kiem było sprawdzić, czy niewolnik został zabity, i skierował się do labiryntu. Zady- szana opowieść al-Buchariego wydawała mu się tworem fantazji, ale na jednym z zakrę- tów korytarza znalazł lwa, i lew był martwy, a na innym niewolnika, który był martwy, a w środkowej sali — al-Buchariego, który miał zmiażdżoną twarz. U stóp tego człowie- ka leżała*szkatułka wyłożona masą perłową; ktoś wyłamał zamek i nie pozostała ani jed- na moneta.

Ostatnie zdania, wzmocnione krasomów- czymi pauzami, miały być wymowne; Unwin odgadł, że Dunraven wypowiedział je już wiele razy. Zapytał, aby udać zainteresowa- nie: —■ Jak zginął lew i niewolnik?

Niepoprawny głos odpowiedział z melan- cholijnym zadowoleniem: — Również zmiażdżono im twarze.

Do odgłosu kroków doszedł odgłos desz- czu. Unwin pomyślał, że będą musieli spać

Page 150: Borges Jorge Luis-Alef

Ibn Hakam al-Buchari.

150

w labiryncie, w „środkowej sali" z opowia- dania, i że we wspomnieniach ta długa nie- wygoda zmieni się w przygodę. Zachował milczenie: Dunraven nie wytrzymał i spytał jak ktoś, kto domaga się spłacenia długu:

— Czyż ta historia nie jest niewytłuma- czalna? Unwin odpowiedział, jakby myśląc na głos:

— Nie wiem, czy jest wytłumaczalna, czy niewytłumaczalna. Wiem, że jest kłamstwem.

Dunraven wybuchnął gradem przekleństw i powołał się na świadectwo najstarszego sy- na proboszcza (Allaby, zdaje się, już nie żył) i wszystkich mieszkańców Pentreath. Nie mniej zdziwiony niż Dunraven, Unwin prze- prosił go. Czas, w ciemności, wydawał się dłuższy; obaj poczuli obawę, że zgubili dro- gę, i byli bardzo zmęczeni, kiedy słabe świa- tło dochodzące z góry ukazało im pierwsze stopnie wąskich1 schodów. Wspięli się po nich i dotarli do zniszczonego okrągłego pomiesz- czenia. Przetrwały jeszcze dwie oznaki stra- chu nieszczęśliwego króla: wąskie okno, któ- re panowało nad pustkowiami i morzem, i zasadzka na podłodze, która otwierała się na łuk schodów. Pomieszczenie, chociaż ob- szerne, miało w sobie wiele z więziennej celi. Mniej pod wpływem deszczu niż prag- nienia przyszłych wspomnień i anegdoty, przyjaciele przenocowali w labiryncie. Ma:

tematyk spał spokojnie; ale nie poeta, osa-

Page 151: Borges Jorge Luis-Alef

Ibn Hakam-al-Buchari... 151

czony przez wiersze, które jego rozsądek uważał za obrzydliwe: . ,

Faceles the sultry and overpowering lion,

Faceless the stricken stave, faceless the king l .

Unwin sądził, że nie zainteresowała go historia śmierci al-Buchariego, ale obudził się z przekonaniem, że ją rozszyfrował. Przez cały dzień był zamyślony i ponury, dopaso- wując bez ustanku jej elementy, i w trzy czy cztery wieczory później umówił się z Dunravenem w pewnej londyńskiej piwiar- ni i powiedział mu te czy podobne słowa:

— W Kornwalii powiedziałem, że historia, którą usłyszałem od ciebie, jest kłamstwem. Fakty były prawdziwe lub mogły takimi być, ale opowiedziane tak, jak ty je opowiedzia- łeś, były w sposób oczywisty kłamstwem. Zacznę od największego kłamstwa, od nie- wiarygodnego labiryntu. Uciekinier nie ukry- wa się w labiryncie. Nie wznosi labiryntu na przybrzeżnym wzgórzu, karmazynowego labiryntu, który dostrzegają z daleka mary- narze. Nie potrzebuje wznosić labiryntu, kie- dy jest już nim wszechświat. Dla kogoś, kto naprawdę chce się ukryć, Londyn jest lep- szym labiryntem niż punkt obserwacyjny, do którego prowadzą wszystkie korytarze jakie-

-1 Bez twarzy namiętny wszechpotężny lew,

Bez twarzy pobity niewolnik j foęz twarzy król,

Page 152: Borges Jorge Luis-Alef

152 Ib a Hakam al-Buchari...

goś budynku. Ta mądra refleksja, którą ci w tej chwili poddaję, została mi zesłana dwie noce temu, podczas gdy słuchaliśmy szumu deszczu ponad labiryntem i czekaliśmy, aż nawiedzi nas sen; skarcony przez nią i spro- wadzony z faszywej drogi, postanowiłem za- pomnieć o twoich absurdach i pomyśleć o czymś rozsądnym.

— O teorii zbiorów, na przykład, albo 0 czwartym wymiarze przestrzeni — wtrącił Dunraven.

— Nie — powiedział Unwin z powagą. — Pomyślałem o labiryncie kreteńskim, którego środkiem był człowiek z głową byka.

Dunraven, specjalista od powieści krymi- nalnych, pomyślał, że rozwiązanie zagadki jest zawsze gorsze od samej zagadki. Ta- jemnica ma w sobie coś nadprzyrodzonego, a nawet boskiego; rozwiązanie — coś z cyr- kowej sztuczki. Powiedział, aby odroczyć nieuniknione:

— Głowę byka ma Minotaur na medalach 1 rzeźbach. Dante wyobraził go sobie z cia- łem byka i głową człowieka.

— Ta wersja również mi odpowiada — zgodził się Unwin. — Ważne jest tylko po- wiązanie monstrualnego domu z monstrual- nym mieszkańcem. Minotaur uzasadnia aż nadto istnienie labiryntu. Ale nikt nie może tego powiedzieć o groźbie otrzymanej we śnie. Gdy wspomniałem obraz Minotaura

Page 153: Borges Jorge Luis-Alef

Ibn Hakam al-Buchaii... 153

(wspomnienie nieuniknione w wypadku, gdy chodzi o jakiś labirynt), problem potencjal- nie był już rozwiązany. Przyznaję jednak, że nie zrozumiałem, iż ten starożytny obraz jest kluczem, i trzeba było, aby twoja opowieść poddała mi bardziej dokładny symbol: paję- czynę.

— Pajęczynę? — powtórzył zaskoczony Dunraven.

— Tak. Nie zdziwiłoby mnie wcale, gdyby pajęczyna (mam na myśli powszechnik pa- jęczyny, pajęczynę Platona) zasugerowała mordercy (bo istnieje morderca) jego zbrod- nię. Pamiętasz z pewnością, że al-Buchari, w grobowcu, śnił o sieci węży i że zbudziw- szy się odkrył, iż to pajęczyna zasugerowała mu ten sen. Powróćmy do owej nocy, kiedy to al-Buchariemu przyśniła się sieć. Poko- nany król i wezyr, i niewolnik uciekają przez pustynię ze skarbem. Chronią się w grobow- cu. Śpi wezyr, o którym wiemy, że jest tchó- rzem; nie śpi król, o którym wiemy, że jest odważny. Król, aby nie dzielić skarbu z we- zyrem, zabija go sztyletem; jego cień grozi mu we śnie, w kilka nocy później. Wszystko to jest niewiarygodne; wydaje mi się, że wy- darzenia potoczyły się w inny sposób. Owej nocy spał król, odważny, i czuwał Zaid, tchórz. Spać to wyłączyć się ze wszechświa- ta, a takie wyłączenie jest trudne dla kogoś, kto wie, że ścigają go z nagimi mieczami.

Page 154: Borges Jorge Luis-Alef

Ibn Hakam al-Buchaii... 154

mm

Page 155: Borges Jorge Luis-Alef

lbn Hakam al-Buchari.

155

Zaid, zachłanny, pochylił się nad snem swe- go króla. Miał zamiar go zabić (może bawił się już sztyletem), ale nie odważył się. Za- wołał niewolnika, ukryli część skarbu w gro- bowcu, zbiegli do Suakinu i do Anglii. Nie po to, aby ukryć się, przed al-Bucharim, lecz aby zwabić go i zabić, zbudował widoczny z morza wysoki labirynt o czerwonych mu- rach. Wiedział, że statki zaniosą do portów Nubii wieść o rudym człowieku, o niewolni- ku i o lwie, i że prędzej czy później al-Bu- chari przybędzie, aby odnaleźć go w jego la- biryncie. W ostatnim korytarzu sieci oczeki- wała zasadzka. Al-Buchari gardził nim nie- skończenie; nie poniżyłby się do zachowania najmniejszej ostrożności. Nadszedł upragnio- ny dzień. Ibn Hakam wysiadł na ląd w Anglii, dotarł do drzwi labiryntu, błądził ślepymi ko- rytarzami i już wszedł, być może, na pierw- sze stopnie, kiedy jego wezyr zabił go, nie wiem, czy strzałem, z zasadzki. Niewolnik zabił lwa, a następna kula zabiła niewolnika. Potem Zaid zmiażdżył trzy twarze kamie- niem. Musiał tak postąpić; jedno martwe cia- ło ze zmiażdżoną twarzą nasunęłoby problem tożsamości, ale zwierzę, Murzyn i król two- rzyli serię i gdy znane były jej dwa pierw- sze elementy, wszystko musiało wskazywać na trzeci.-Nic dziwnego, że opanowany był strachem, kiedy rozmawiał z Allaby'm; do- konał właśnie swego strasznego dzieła i gor

Page 156: Borges Jorge Luis-Alef

Ibn Hakam al-Buchaii... 156

tował się do ucieczki z Anglii, aby odzyskać swój skarb.

Po słowach Unwina nastąpiło zamyślone czy niedowierzające milczenie. Dunraven za- mówił następny dzban piwa, zanim wygłosił swój sąd.

— Zgadzam się — powiedział — żeby mój Ibn Hakam był Zaidem. Takie przemiany, powiesz, są klasycznymi chwytami tego ga- tunku, są prawdziwą konwencją, której przestrzegania domaga się czytelnik. Ale trudno mi zgodzić się z przypuszczeniem, że część skarbu pozostała w Sudanie. Pamiętaj, że Zaid uciekał przed królem i przed wroga- mi króla; łatwiej wyobrazić sobie, że ukradł cały skarb, niż że tracił czas na zakopywa- nie jego części. Może nie znaleziono monet, ponieważ monet już nie było; murarze mogli przecież wyczerpać majątek, który w odróż- nieniu od czerwonego złota Nibelungów nie był nieskończony. W ten sposób nasz Ibn Ha- kam przebywałby morze, aby upomnieć się o skarb już roztrwoniony.

— Nie roztrwoniony — rzekł Unwin. — Wykorzystany na zbudowanie na ziemi nie- wiernych wielkiej kolistej zasadzki z cegieł, przeznaczonej na pochwycenie go i unice- stwienie. Zaid, jeśli twoje przypuszczenie jest prawdziwe, działał powodowany niena- wiścią i strachem, a nie chciwością. Ukradł skarb, a następnie zrozumiał, żę skarb nie

Page 157: Borges Jorge Luis-Alef

157 Ibn Hakata al-Buchari...

jest dla niego rzeczą najważniejszą. Najważ- niejsze było, aby Ibn Hakam zginął. Udawał Ibn Hakama, zabił Ibn Hakama, i w końcu by} Ibn Hakamem.

— Tak — zgodził się Dunraven. — Był włóczęgą, który zanim stał się po śmierci ni- kim, miał pamiętać, że pewnego dnia był królem, lub udawał, że jest królem.

Przełożył Andrzej Sobol-Jurczykowski

Page 158: Borges Jorge Luis-Alef

DWAJ KRÓLOWIE 1 DWA LABIRYNTY *

powiadają ludzie godni wiary (ale Allah wie lepiej), że w pierwszych la- tach żył król wysp. Babilonii, który

zebrał swych architektów i magów i rozka- zał im zbudować labirynt tak zawikłany i subtelny, iż najbardziej roztropni mężowie nie chcieli zaryzykować doń wejścia, a ci, co wchodzili, gubili się. Oburzające było to dzieło, gdyż chaos i cuda są dziełami właści- wymi Bogu, a nie ludziom. Po upływie pew- nego czasu przybył na jego dwór król Ara- bów, i król Babilonii, żeby zakpić z prosto- ty swego gościa, skłonił go, aby wszedł on do labiryntu, gdzie błąkał się zawstydzony i zmieszany aż do zapadnięcia zmroku. Wów- czas wezwał pomocy boskiej i odnalazł wyj- ście. Usta jego nie wypowiedziały żadnej skargi, ale rzekł królowi Babilonii, że on, w Arabii, ma lepszy labirynt i że, o ile zezwoli Bóg, pokaże mu go pewnego dnia. Następnie wrócił do Arabii, zgromadził swych kapita- nów i dowódców twierdz i najechał króle- stwo Babilonii z tak wielkim szczęściem, że

1 To jest właśnie historia, którą proboszcz wygłosił z am- bony. Patrz stroną 143 (przyp. aut),

O

Page 159: Borges Jorge Luis-Alef

156 Dwaj królowie i dwa labirynty

zburzył zamki, pokonał ludzi i wziął do nie- woli samego króla. Przywiązał go do grzbietu rączego wielbłąda i zawiózł go na pustynię. Jechali trzy dni i rzekł mu: ,,0 królu czasu i symbolu wieku! W Babilonii chciałeś mnie zgubić w labiryncie z brązu o wielu schodach, murach i drzwiach; teraz Potężny uważał za słuszne, abym pokazał ci mój labirynt, gdzie nie ma schodów do wspinania się, drzwi do pokonywania ani murów, które powstrzymy- wałyby twe kroki".

Następnie zdjął mu więzy i pozostawił go pośród pustyni, gdzie umarł z głodu i z prag- nienia. Niech chwała będzie Temu, który nie umiera.

Przełożył Andrzej Sobol-Jurczykowski

Page 160: Borges Jorge Luis-Alef

OCZEKIWANIE

orożka dowiozła go do numeru 4004 ulicy w północno-zachodniej części mia- sta.- Jeszcze nie wydzwoniła dziewiąta

rano. Człowiek z zadowoleniermzauważył pla- .miaste platany, kwadraty ziemi u stóp każ- dego z nich, skromne, opatrzone balkonikami domki, sąsiednią aptekę,. zblakłe kolory na żaluzjach pobliskiej mydlarni. Przeciwległy chodnik zamykała wielka,: ślepa ściana szpi- tala, nieco dalej światło słoneczne odbijało się w szybach inspektów. Człowiek pomyślał, że te rzeczy (teraz nieważne, przypadkowe i nieuporządkowane, takie, jakie się widuje w snach), jeżeli Bóg pozwoli, z czasem staną się potrzebne i codzienne. ,Na szybie apteki widniał napis' z fajansowych liter „Breslauer". Żydzi wypierali Włochów, którzy wypierali Kreolów. Tym lepiej: wolał nie mieć do czy- nienia z ludźmi swojej rasy.

Dorożkarz pomógł mu wynieść kuferek, jakaś kobieta o roztargnionym czy może po prostu zmęczonym wyrazie twarzy otworzy- ła drzwi. Dorożkarz już z kozła zwrócił mu jedną z monet: urugwajskich 20 centymów, które zostały mu w kieszeni z poprzedniej nocy spędzonej w hotelu w Melo. Podał mu

D

Page 161: Borges Jorge Luis-Alef

Oczekiwanie 161

więc 40 argentyńskich centów i równocześ- nie pomyślał: „Muszę postępować tak, aby świat o mnie zapomniał. Popełniłem dwa błę- dy: zapłaciłem obcą monetą i pozwoliłem zauważyć, że ta pomyłka nie jest mi obo- jętna".

Poprzedzany przez kobietę przeszedł przez sień i pierwsze patio. Okna pokoju, który mu zarezerwowano, wychodziły na szczęście na drugie. Pomysłowość robotnika powyginała żelazną poręcz łóżka w fantazyjne krzywiz- ny, mające wyobrażać gałęzie i pąki. Prócz tego w pokoju była sosnowa szafa, nocny stolik, półka, do podłogi zapchana książka- mi, dwa nie dopasowane krzesła i umywal- nia, na której stały miednica, mydelniczka tudzież karafka z matowego szkła. Ściany ozdabiała mapa prowincji Buenos Aires oraz krucyfiks. Na szkarłatnej tapecie wielkie, powtarzające się pawie rozpościerały ogony. Jedyne drzwi wychodziły na patio. Ażeby znaleźć miejsce na kuferek, trzeba było po- przestawiać krzesła. Lokator zgodził się na to wszystko. Kiedy kobieta zapytała go, jak ma na nazwisko, odpowiedział „Villari" nie dlatego, żeby coś sprowokować czy też ukryć upokorzenie, którego w gruncie rze- czy nie odczuwał; po prostu nazwisko to prześladowało go, żadnego innego nie był w stanie wymyślić. Z pewnością nie zasuge- rował się błędnym chwytem literackim, po-

Page 162: Borges Jorge Luis-Alef

162 Oczekiwanie

legającym na przypuszczeniu, że przywłasz- czenie sobie nazwiska wroga mogłoby oka- zać się sprytnym posunięciem.

Z początku señor Villari nie opuszczał do- mu; po upływie paru tygodni przyzwyczaił się odbywać krótkie przechadzki o zmierz- chu. Któregoś wieczoru poszedł do poblis- kiego kina, po czym i to przeszło w zwyczaj. Nigdy nie przestał siadywać w ostatnim rzę- dzie. Wstawał zawsze na chwilę przed za- kończeniem seansu. Oglądał tragiczne historie mętów społecznych; i one zawierały błędy, zawierały momenty pasujące do jego daw- nego życia. Ale Villari nie zauważył tego, bowiem myśl o jakimkolwiek związku życia ze sztuką była mu obca. Potulnie starał się, aby podobało mu się to, co oglądał, chciał rozumieć intencje twórców. W odróżnieniu od ludzi, którzy czytują powieści, nigdy nie widział siebie jako książkowego bohatera.

Nigdy nie otrzymał żadnego listu ani na- wet druku, ale z nieokreśloną nadzieją czy- tywał jeden z działów gazety. Po południu siadał na krześle, które ustawiał pod drzwia- mi, i poważnie popijał mate, z oczyma, utkwionymi w powój oplatający przeciwleg- ły dom. Lata samotności nauczyły go, że we wspomnieniu wszystkie dni wyglądają jed- nakowo, ale że ani w szpitalu, ani nawet w więzieniu nie ma dnia, który by nie przy- niósł czegoś nieoczekiwanego, który, oglą-

Page 163: Borges Jorge Luis-Alef

Oczekiwanie 163

dany pod światło, nie byłby. siateczką ma- leńkich niespodzianek. W czasie poprzednich odosobnień ulegał pokusie liczenia dni, ale teraz było inaczej, to było bezterminowe odosobnienie — chyba że jakiegoś dnia dziennik przyniesie mu wiadomość o śmierci Aleksandra Villari. Właściwie było możliwe, że Villari już umaił — w takim razie życie było snem. Ta możliwość niepokoiła go, bo nie mógł- rozróżnić, czy przynosi mu ulgę, czy też smutek. Uznał ją za absurdalną i od- sunął od siebie. W dawnych, dalekich, dniach — mniej dalekich z powodu upływu czasu, niż z powodu dwóch czy trzech nie- odwracalnych faktów — pragnął wielu rze- czy pożądaniem pozbawionym skrupułów. Ta potężna wola, wzbudzająca nienawiść męż- czyzn i miłość niektórych kobiet, dzisiaj ni- czego określonego już nie pragnęła poza przetrwaniem, odsunięciem końca. Smak ma- te, smak czarnego tytoniu, cień, który rosnąc ogarnia patio, były dlań dostatecznymi pod- nietami.

W domu był pies, już niemłody wilk. Vii- lari zaprzyjaźnił się z nim. Mówił do niego po hiszpańsku, po włosku i trochę w starym, zapomnianym., dialekcie dzieciństwa. Usiło- wał żyć tylko teraźniejszością, bez wspom- nień ni przewidywań. Te pierwsze zresztą mniej obchodziły go niż drugie. Nie wiedząc przeczuwał, że przyszłość jest substancją,

Page 164: Borges Jorge Luis-Alef

164 Oczekiwanie

z której zrobiony jest czas; dlatego tak szyb- ko sam przekształca się w przeszłość. Nie- kiedy jego zmęczenie upodabniało się do szczęścia; wtedy stawał się stworzeniem nie bardziej złożonym od psa.

Którejś nocy wybuch nagłego bólu w głę- bi jamy ustnej przebudził go i przyprawił o drżenie. Ten przeraźliwy cud powtórzył się o świcie. Następnego dnia Villari posłał po dorożkę, która zawiozła go do dentysty na plac Once. Tam wyrwano mu ząb. W tej próbie nie okazał się ani odważniejszy, ani też bardziej tchórzliwy niż inni ludzie.

Innej nocy, wychodząc z kina, poczuł, że ktoś go popchnął. Z gniewem, z oburzeniem, z podświadomą ulgą zmierzył się z tym zuchwalcem wzrokiem, bluznął mu w twarz chamskim przekleństwem; tamten, zdumiony, wybąkał parę słów usprawiedliwienia. Był to człowiek młody, wysoki, o ciemnych wło- sach. Towarzyszyła mu kobieta o typie Niemki. Całą noc Villari powtarzał sobie, że nie zna tych ludzi, tym niemniej minęło parę dni, zanim znów wyszedł na ulicę.

Wśród stojących na półce książek znajdo- wała się „Boska komedia" ze starymi ko- mentarzami Andreolego. Mniej z ciekawości, raczej jakby z poczucia obowiązku Villari zabrał się do studiowania tego wielkiego dzieła. Przed każdym posiłkiem czytał jedną pieśń, potem w odpowiedniej kolejności ko-

Page 165: Borges Jorge Luis-Alef

Oczekiwanie 165

11 — Alef

Page 166: Borges Jorge Luis-Alef

166 Oczekiwanie

mentarze. Męki piekielne nie wydawały mu się ani niewiarygodne, ani przesadne; nie pomyślał też o tym, że Dante skazałby go na ostatni krąg, tam, gdzie zęby Ugolina bez końca wgryzają się w kark Ruggiera.

Pawie z karmazynowej tapety wydawały się jak stworzone do koszmarów sennych, ale panu Villari nigdy nie śniła się glorieta ze splątanych z sobą żywych ptaków. O świcie zawsze powtarzał się ten sam sen, którego okoliczności ulegały jednak zmia- nom. Albo dwóch łudzi uzbrojonych w re- wolwery wchodziło wraz z Villarim do jego pokoju, albo rzucali się na niego przy wyj- ściu z kina, albo wszyscy trzej byli równo- cześnie nieznajomym, który go popchnął, albo smętnie czekali na niego na patio, albo wydawali się w ogóle go nie znać. Na końcu snu sam wyjmował rewolwer z szuflady noc- nego stolika (gdzie rzeczywiście przechowy- wał rewolwer) i strzelał do tych ludzi. Huk wystrzału budził go, ale to przecież był tyl- ko sen — w następnym śnie napad powtarzał się i znowu musiał ich zabijać.

Jakiegoś mętnego lipcowego ranka obec- ność nieznanych ludzi (nie zaś trzask otwie- ranych drzwi) zbudziła go. W ciemnościach nocnych wysocy, przez ciemności nocne dziwnie uproszczeni (w snach, inspirowanych strachem, zawsze bywali jacyś jaśniejsi, czuj- ni, nieruchomi, cierpliwi, z oczyma spuszczo-

Page 167: Borges Jorge Luis-Alef

Oczekiwanie 167

11*

nymi, jakby przygważdżał je ciężar broni), Aleksander Villari wraz z jakimś nieznajo- mym wreszcie go dosięgli. Dał im znak, pro- sząc, aby poczekali, i odwrócił się do ściany, jakby chcąc powrócić w sen. Czy uczynił to, aby obudzić litość tych, którzy go mieli za- bić, czy też dlatego, że łatwiej jest przeżyć coś straszliwego niż wyobrażać to sobie i czekać na to bez końca, czy — i to chyba jest najprawdopodobniejsze — ażeby zabój- cy stali się snem, tak jak nim byli już tyle, tyle razy w tym samym miejscu i o tej samej porze?

W tej magii był pogrążony, kiedy dosięgły go kule.

Przełożyła Zofia Chądzyńska

Page 168: Borges Jorge Luis-Alef

CZŁOWIEK W PROGU

ioy Casares przywiózł z Londynu cieka- wy sztylet o trójkątnej klindze i ręko- jeści w kształcie litery H; nasz przyja-

ciel Christopher Dewey z Instytutu Brytyj- skiego powiedział, że podobna broń używana jest na co dzień w Indostanie. Stwierdzenie to zachęciło go do wspomnienia, że pracował w tym kraju, między dwiema wojnami. (Pa- miętam, że powiedział po łacinie ultra Auro- ram et Gangen, przekręcając wiersz Juvena- lisa.) Z historii, jakie opowiedział on owej nocy, ośmielam się odtworzyć tę, którą niżej przytaczam. Mój tekst będzie wierny: niech Allah uchroni mnie przed pokusą dodania krótkich rysów okolicznościowych czy zepsu- cia egzotycznego klimatu tego opowiadania przy pomocy interpolacji z Kiplinga. Posiada ono poza tym jakiś starożytny smak, podo- bny może do smaku „Tysiąca i jednej nocy", którego zagubienie byłoby stratą.

*

„Dokładna geografia wydarzeń, które zre

lacjonuję, nie ma większego znaczenia. Poz

B

Page 169: Borges Jorge Luis-Alef

Człowiek w progu 169

tym cóż za precyzją zachowują w Buenos Aires nazwy Amritsar czy Audh? Niech więc wystarczy, jeśli powiem, że w owych latach doszło do zamieszek w pewnym mieście mu- zułmańskim i że rząd centralny wysłał ener- gicznego człowieka, aby zaprowadził porzą- dek. Człowiek ten był Szkotem ze znakomi- tego klanu wojowników i nosił we krwi tra- dycje gwałtowności. Raz tylko ujrzały go moje oczy, ale nie zapomnę włosów bardzo czarnych, wydatnych kości policzkowych, zachłannego nosa i ust, szerokich ramion, silnej budowy Wikinga. Dzisiejszej nocy bę- dzie się on nazywał w moim opowiadaniu Dawid Aleksander Glencairn; oba te imiona są właściwe, gdyż należały one do królów, którzy rządzili żelaznym berłem. Dawid Aleksander Glencairn (będę musiał przyzwy- czaić się do nazywania go w ten sposób) był, jak podejrzewam, człowiekiem, którego się lękano; sama wiadomość o jego nominacji wystarczyła, aby uspokoić miasto. Nie prze- szkodziło mu to w przedsięwzięciu rozmai- tych energicznych kroków. Minęło kilka lat. W mieście i prowincji zapanował spokój: sikhowie i muzułmanie porzucili stare nie- zgody i nagle Glencairn zniknął. Oczywiście nie zabrakło głosów, że go uprowadzono czy zabito.

Dowiedziałem się o tych sprawach od mo- jego zwierzchnika, gdyż cenzura była suro-

Page 170: Borges Jorge Luis-Alef

170 Człowiek w progu

wa i dzienniki nie skomentowały (ani nawet, 0 ile pamiętam, nie odnotowały) zniknięcia Glencairna. Przysłowie powiada, że Indie są większe niż świat; Glencairn, być może wszechwładny w mieście, które przydzielał mu podpis u dołu rozporządzenia, był zwy- kłym kółkiem w trybach administracji Impe- rium. Poszukiwania policji lokalnej okazały się całkowicie jałowe; mój szef pomyślał, że osoba prywatna wzbudzi mniejsze podejrze- nia i osiągnie lepszy rezultat. Trzy czy czte- ry dni później (odległości w Indiach są hoj- ne) włóczyłem się bez większej nadziei uli- cami nieprzejrzystego miasta, które ukryło człowieka.

Poczułem prawie natychmiast nieskończo- ną obecność jakiegoś spisku, mającego na celu ukrycie losów Glencairna. Nie ma duszy w tym mieście (mogłem podejrzewać), która nie znałaby tajemnicy i nie poprzysięgła za- chowania jej. Większość przesłuchiwanych głosiła nieskończoną nieświadomość; nie wie- dzieli, kim był Glencairn, nigdy go nie wi- dzieli, nigdy o nim nie słyszeli. Inni nato- miast widzieli go przed pół godziną, jak roz- mawiał z Takim-to-a-takim, i nawet prowa- dzili mnie do domu, do którego obaj weszli 1 w którym nic o nich nie wiedziano lub któ- ry przed chwilą opuścili. Dałem kilku z tych skrupulatnych kłamców po twarzy. Świadko- wie pogodzili się z moimi metodami i fabry-

Page 171: Borges Jorge Luis-Alef

Człowiek w progu 171

kowali inne kłamstwa. Nie wierzyłem w nie, ale nie ośmielałem się ich lekceważyć. Pew- nego popołudnia zostawiono mi kopertę z paskiem papieru, na którym były jakieś H znaki...

Słońce pochylało się już, kiedy dotarłem na miejsce. Dzielnica była uboga i pokorna; dom był bardzo niski; z chodnika dostrze- i głem następujące po sobie niebrukowane podwórza i w głębi jakieś światło. Na ostat- nim podwórzu obchodzono nie wiem jaką uroczystość muzułmańską; jakiś ślepiec - wszedł z lutnią z czerwonego drzewa.

U mych stóp, nieruchomy jak jakiś przed- miot, kulił się bardzo stary człowiek. Po- wiem, jak wyglądał, bo jest to istotną częś-

■ cią tej historii. Liczne lata zmniejszyły go i wypolerowały jak woda skałę lub jak po-

: kolenia ludzi jakąś sentencję. Przykrywały go długie łachmany, lub tak mi się wydało, i turban, który opasywał mu głowę, był jesz- cze jednym łachmanem. W zmierzchu wzniósł ku mnie ciemną twarz i bardzo białą brodę.

i Bez wstępów, gdyż straciłem już wszelką na- ■ dzieję, zacząłem mu mówić o Dawidzie Alek-

sandrze Glencairnie. Nie zrozumiał mnie (czy też nie dosłyszał) i musiałem wytłumaczyć, że jest to sędzia i że go szukam. Mówiąc te

/słowa poczułem, jak śmieszne było wypyty- wać tego starożytnego człowieka, dla które- go teraźniejszość była zaledwie jakimś nie-

Page 172: Borges Jorge Luis-Alef

172 Człowiek w progu

określonym zgiełkiem. Ten człowiek mógłby podać wiadomości o Powstaniu i czy 0 Akbarze1 (pomyślałem), ale nie o Glen- cairnie. To, co mi powiedział, potwierdziło moje podejrzenie.

— Sędzia! — wymówił z lekkim zdziwie- niem. — Sędzia, który zginął i którego po- szukują. Zdarzenie to miało miejsce, kiedy byłem dzieckiem. Nie znam dat, ale było to, zanim poległ Nikal Sejn (Nicholson) pod mu- rami Delhi. Czas, który przeminął, pozostaje w pamięci; jestem z pewnością w stanie od- zyskać to, co wydarzyło się kiedyś. Bóg po- zwolił, w swym gniewie, aby ludzie stali się źli; pełne złorzeczeń były usta, i oszustw, 1 podstępów. Jednak nie wszyscy byli prze- wrotni i kiedy ogłoszono, że królowa ma przysłać człowieka, który będzie wykonywał w tym kraju prawa Anglii, mniej źli ucie- szyli się, gdyż poczuli, że prawo jest lepsze od chaosu. Przybył chrześcijanin i po upły- wie niedługiego czasu zaczął nadużywać swej władzy i uciskać, osłaniać potworne występ- ki i sprzedawać wyroki. Nie winiliśmy go początkowo; sprawiedliwość angielska, któ- rą wykonywał, nie była znana nikomu i po- zorne nadużycia nowego sędziego mogły od- powiadać słusznym i tajemniczym racjom.

1 Trzeci cesarz z dynastii Wielkich Mogolów (przyp. tium.).

1 Powstanie sipajów w 1856 roku (przyp. tłum.).

Page 173: Borges Jorge Luis-Alef

Człowiek w progu 173

Z pewnością wszystko ma swoje uzasadnie- nie w jego księdze, pragnęliśmy wierzyć, ale jego pokrewieństwo ze wszystkimi złymi sę- dziami na świecie było zbyt oczywiste i w końcu zmuszeni byliśmy uznać fakt, że był on po prostu człowiekiem przewrotnym. Stał się tyranem i biedni ludzie (aby zemścić się za zawiedzioną' nadzieję, jaką niegdyś w nim pokładali) zaczęli bawić się myślą o pojmaniu go i osądzeniu. Nie wystarczy mówić; od zamiaru musieli przejść do czynu. Być może nikt, poza bardzo prostymi czy bar- dzo młodymi, nie wierzył, aby ten zuchwały zamiar mógł zostać urzeczywistniony, ale ty- siące sikhów i muzułmanów dotrzymało sło- wa i pewnego dnia wykonali oni, sami w to nie wierząc, to, co każdemu z nich wyda- wało się niemożliwe. Pojmali sędziego i prze- znaczyli na jego więzienie chłopską chatę na odległym przedmieściu. Następnie porozu- mieli się ze skrzywdzonymi przez niego ludź- mi czy (w niektórych wypadkach) z sierota- mi i wdowami, bowiem katowski miecz nie odpoczywał'w owych latach. W końcu — to było może najtrudniejsze — znaleźli i mia- nowali sędziego, aby osądził sędziego.

W tym miejscu przerwało mu kilka kobiet, które wchodziły do domu.

Następnie ciągnął dalej: . • — Wiadomo, że nie ma pokolenia, w któ-

rym nie byłoby czterech ludzi sprawiedli-

Page 174: Borges Jorge Luis-Alef

174 Człowiek w progu

wych; potajemnie dźwigają wszechświat i usprawiedliwiają go wobec Pana: jeden z tych mężów byłby najodpowiedniejszym sędzią. Ale gdzie ich znaleźć, skoro chodzą zagubieni i anonimowi po świecie i nie moż- na ich poznać, kiedy się ich widzi, i nawet oni sami nie znają wielkiej roli, jaką speł- niają? Wówczas ktoś powiedział, że jeśli przeznaczenie odmawiało nam mędrców, na- leży szukać szaleńców. Opinia ta przeważy- ła. Koraniści, doktorzy praw, sikhowie, któ- rzy noszą imię lwów i którzy wielbią jed- nego Boga, Hindusi, którzy wielbią tłumy bogów, mnisi Mahawiry, którzy nauczają, że formą wszechświata jest człowiek z roz- stawionymi nogami, czciciele ognia i czarni Żydzi2 weszli w skład trybunału, ale osta- teczny wyrok został powierzony wolnej woli szaleńca.

Tu przerwało mu kilka osób, które opusz- czały uroczystość.

—■ Szaleńca — powtórzył — aby mądrość Boga przemówiła przez jego usta i zawsty- dziła pychę ludzką. Jego imię zagubiło się czy też może nigdy nie było znane, ale cho- dził nagi po tych ulicach albo okryty łach- manami, licząc sobie kciukiem palce lub przedrzeźniając drzewa.

2 Tak w Indiach określa się Żydów azjatyckich (przyp. tłum:),

Page 175: Borges Jorge Luis-Alef

Człowiek w progu 175

Mój zdrowy rozsądek zbuntował się. Po- wiedziałem, że powierzenie wyroku szaleń- -cowi oznaczało unieważnienie procesu.

— Oskarżony zgodził się na sędziego — brzmiała odpowiedź. — Być może rozumiał, że ze względu na niebezpieczeństwo grożące spiskowcom, jeśliby go uwolnili, tylko od szaleńca mógł nie oczekiwać wyroku śmier- ci. Słyszałem, jak zaśmiał się, gdy mu po- wiedziano, kto jest sędzią. Wiele dni i nocy trwał proces, z powodu wielkiej ilości świadków.

Zamilkł. Zastanawiał się nad czymś w sku- pieniu. Zeby coś powiedzieć, zapytałem, ile dni.

— Co najmniej dziewiętnaście — odparł. Ludzie wychodzący z uroczystości znowu mu przerwali; wino jest wzbronione muzułma- nom, ale wydawało się, że były to twarze i głosy pijanych. Jeden z nich coś do niego krzyknął, przechodząc.

— Dokładnie dziewiętnaście dni — popra- wił się. — Niewierny pies wysłuchał senten- cji i nóż wgryzł się w jego gardło.

Mówił z radosnym okrucieństwem. Innym tonem zakończył swą historię;

— Umierał bez strachu; nawet najpodlej- si posiadają jakieś cnoty.

— Gdzie zdarzyło się to, o czym opowie- działeś? — spytałem go. — W jakiej chacie?

Po raz pierwszy spojrzał mi w oczy. Na-

Page 176: Borges Jorge Luis-Alef

176 Człowiek w progu

stępnie wyjaśnił powoli, odmierzając słowa: ■— Powiedziałem, że więziono go w chłop-

skiej chacie, nie, że tam go osądzono. W tym mieście go osądzono: w domu jak wszystkie, jak ten. Jeden dom nie różni się od drugie- go: ważne jest tylko, by wiedzieć, czy jest on zbudowany w piekle, czy w niebie.

Spytałem go o los sprzysiężonych. — Nie wiem — odpowiedział cierpli-

wie. — Te rzeczy wydarzyły się i zostały za- pomniane wiele lat temu. Możliwe, że potę- pili ich ludzie, ale nie Bóg.

Powiedziawszy to, podniósł się. Poczułem, że jego słowa mnie żegnały i że od tej chwi- li przestałem dla niego istnieć. Tłum złożony z mężczyzn i kobiet wszystkich narodowości Pendżabu wylał się na nas, modląc się i śpie- wając i niemal porwał nas z sobą; zaniepo- koiło mnie, że z tak wąskich podwórek, któ- re były niewiele szersze od sieni, mogło wy- chodzić tylu ludzi. Inni wychodzili z sąsied- nich domów; z pewnością przeszli przez pło- ty... Szturchańcami i przekleństwami utoro- wałem sobie drogę. W ostatnim podwórzu minąłem nagiego człowieka w wieńcu z żół- tych kwiatów i z mieczem w ręku, którego wszyscy całowali i obejmowali. Miecz był brudny, gdyż zadał śmierć Glencairnowi, którego poćwiartowanego trupa znalazłem w stajni w głębi."

Przełożył Andrzej Sobol-Jurczykowski

Page 177: Borges Jorge Luis-Alef

ALEF

O God, I could be bounded in a nut-

shell and count myself a King of infini-

te space 3

Hamlet", II, 2

But they will teach us that Eternity is

the Standing still of the Present Time,

a Nunc-stans (as the Schools call it);

which neither they, nor any else under-

stand, no more than they would a Hic-

- -stafis for an Infinite greatnesse of Pla-

ce.8

Leviathan", IV, 46.

ego rozżarzonego łutowego ranka, kie- dy — nie zniżywszy się ani przez chwi- lę do sentymentalizmu czy też stra-

chu — po królewskiej agonii umarła Beatriz Viterbo, na żelaznych słupach ogłoszenio- wych placu Konstytucji znów pojawiły się dawne afisze, reklamujące jakieś tam lekkie papierosy. Fakt ten zabolał mnie, zrozumia- łem bowiem, że nieustanny i rozległy wszech- świat w tej właśnie chwili zaczął się od niej oddalać i że ta zmiana jest pierwszą z

3 Mój Boże! Mógłbym się zamknąć w łupinie orzecha i czuć się królem nieskończonych- przestrzeni. (Przeł. R. Brand- staetter).

2 Ale oni będą nas uczyli, że wieczność jest zastygłą

chwilą obecną, jest nunc-stans (jak to nazywają scholasty-

cy), czego nie rozumieją ani oni, ani nikt inny, tak samo,

jakby nie rozumieli zwrotu hic-stans, gdyby miał on ozna-

czać nieskończoną wielkość przestrzeni. (Przełożył Cz. Zna-

mierowski). «

T

Page 178: Borges Jorge Luis-Alef

178 Alei

nie kończącej się serii. Świat zmieni się, lecz ja się nie zmienię, pomyślałem z melancho- lijną próżnością. Moje bezsensowne uwiel- bienie nieraz doprowadzało ją do rozpaczy; teraz, gdy już nie żyła, wolno mi było całko- wicie poświęcić się jej pamięci, bez nadziei, ale i bez upokorzenia. Pomyślałem, że 30 kwietnia przypadały urodziny Beatriz; odwie- dzenie tego dnia jej ojca oraz ciotecznego brata Cariosa Argentino Daneri wydało mi się aktem kurtuazyjnym, nienagannym, może nawet nieodzownym. Znowu znalazłbym się w półmroku niewielkiego, przeładowanego salonu, znowu studiowałbym detale jej licz- nych portretów. Beatriz Viterbo na koloro- wym zdjęciu z profilu, Beatriz w maseczce w czasie karnawału 1921 roku, Beatriz w dniu pierwszej Komunii, Beatriz w dniu swojego ślubu z Robertem Alessandri, Beatriz niedłu- go po rozwodzie, na śniadaniu, w Klubie Jeź- dzieckim, Beatriz w Quilmes z Delią San Mar- co Porcel i Carlosem Argentino, Beatriz z pe- kińczykiem, ofiarowanym jej przez Villegas Haedo, Beatriz en lace, en trois-quarts, uśmie- chnięta, z głową opartą na ręku... Nie był- bym zmuszony usprawiedliwiać się, jak do- tąd, z mojej obecności za pomocą skromnych podarunków w postaci książek, które w koń- cu nauczyłem się przecinać, aby nie przeko- nywać się w parę miesięcy później, że po- zostały nietknięte.

Page 179: Borges Jorge Luis-Alef

Alei 179

Beatriz Viterbo umarła w 1929 roku. Od tego czasu nie pozwoliłem upłynąć ani jed- nej rocznicy 30 kwietnia, żeby nie odwiedzić jej domu. Zazwyczaj przychodziłem kwadrans po siódmej i zostawałem około dwudziestu pięciu minut. Co rok przychodziłem odrobinę później i zostawałem odrobinę dłużej. W 1933 ułatwiła mi sprawę ulewa — musiano bo- wiem zatrzymać mnie na wieczór. Jak można się domyślać, nie zmarnowałem tego prece- densu; w 1934 zjawiłem się już po ósmej, przynosząc ze sobą słynne andruty z Santa Fé. Z zupełną naturalnością zostałem na kola- cji. Tym to sposobem, w czasie tych smutnych, rzekomo .erotycznych rocznic powoli stałem się powiernikiem Carlosa Argentino Daneri.

Beatriz była wysoka, wątła, odrobinę przy- garbiona. W chodzie miała coś (o ile wolno mi użyć oksymoronu) z bezwdzięcznego wdzięku, z poczynającej się ekstazy. Carlos Argentino jest różowy, tęgawy, ma siwe włosy i delikatne rysy. Zajmuje podrzędne stanowisko w jakiejś nieważnej bibliotece na którymś z południowych przedmieść. Jest autorytatywny, acz nieskuteczny; do nie- dawna korzystał z każdej okazji, aby wie- czorami i w święta nie wychodzić z domu. Poprzez dwa pokolenia przetrwało u niego włoskie ,,s" i przesadna gestykulacja. Jego działalność umysłowa trwa bez przerwy, rów- nocześnie pełna pasji, przewrotna i pozba-

Page 180: Borges Jorge Luis-Alef

180 Alei

wioną jakiejkolwiek wagi. Obfituje ona w nie kończące się, bezużyteczne analogie i czcze skrupuły. Podobnie jak Beatriz, mą duże, piękne i wysmukłe ręce; przez kilka miesięcy był pod wielkim wpływem Paula Forta; mniej zresztą zachwycały go jego bal- lady, niż imponowała jego nieskazitelna sła- wa. ,,Oto książę francuskich poetów — pow- tarzał z pewnością siebie. — Nadaremnie się przeciw niemu buntujesz, nie dosięgnie go żadna z twych zatrutych strzał".

30 kwietnia 1941 roku pozwoliłem sobie do pudełka andrutów z Santa Fe dołączyć butelkę krajowego koniaku. Carlos Argenti- no skosztował go, uznał za dość interesujący w smaku i po paru kieliszkach przystąpił do obrony nowoczesnego człowieka.

— Widzę go — mówił z niezrozumiałym ożywieniem — w jego gabinecie, przypomi- nającym coś jakby wieże strażnicze, uzbro- jonym w rozliczne telefony, telegrafy, fono- grafy, aparaty radiotelefoniczne, kinemato- graficzne, w latarnie magiczne, w słowniki specjalistyczne, w rozkłady jazdy, w. termi- narze, w biuletyny...

Zaznaczył, że dla tak wyekwipowanego człowieka sama czynność podróżowania sta- je się zbyteczna; nasz wiek dwudziesty prze- tworzył przypowieść o górze i Mahomecie; dziś same góry mkną ku nowoczesnemu Ma- hometowi.

Page 181: Borges Jorge Luis-Alef

Alei 181

12 — Alef

Myśli te wydały mi się tak niedorzeczne, ujęcie ich tak puste i pompatyczne, że nie- uchronnie przywiodły mi na myśl literaturę; zapytałem, dlaczego nie opisze tego wszyst- kiego. Jak należało przypuszczać, odpowie- dział mi, że już to się stało; zarówno te, jak j inne nie mniej nowatorskie myśli figu- rowały we „Wróżbiarskim śpiewie", we „Wstępnym śpiewie" lub po prostu w „Spie- wie-Wstępie" do poematu, nad którym pra- cuje od wielu lat bez reklamy, bez rozgłosu, jak zawsze opierając się na dwóch filarach: pracy i samotności. Najpierw otwiera tamy fantazji, potem dopiero chwyta za pilnik. Poemat nosi nazwę „Ziemia". Jest to opis planety, z pewnością nie pozbawiony malow- niczych dygresji i wytwornych zwrotów.

Poprosiłem go, aby mnie zapoznał z ja- kimś ustępem, niechby najkrótszym. Otwo- rzył jedną z szuflad biurka, wyjął spory plik kartek z nagłówkiem Biblioteki Jana Chry- zostoma Lafinur i przeczytał z dźwięczną sa- tysfakcją:

Niby Grek obejrzałem wszelkie ludzkie miasta,

Pracę, dni o przeróżnych światłach, głód i nędzę:

Nie chcę poprawiać faktów, zmieniać żadnych imion,

Lecz voyage, którą śpiewam, jest... autour de ma chambre

1 Ho visto, como el griego, las uibes de los hombres,

Los trabajos, los dias de varia luz, el hambre;

No corri jo los hechos, no lalseo los nombres,

. Pero el voyage que narro, es. . . autour de ma chambre.

Page 182: Borges Jorge Luis-Alef

182 Alei

— Strofa ze wszech miar interesująca! — oświadczył. — Pierwszy wiersz łączy w so- bie pochwałę profesora, członka akademii, helenisty i innych erudytów, tworzących sze- roki wachlarz opinii publicznej. Drugi jest przejściem od Homera do Hezjoda (z treści wynika hołd na frontonie najnowszego pom- nika ku czci ojca poezji dydaktycznej) i od- mładza proceder, którego korzenie tkwią w Piśmie, w wyliczaniu, w łączeniu, w akumu- lowaniu; trzeci — barok? dekadencja? fana- tyczny kult czystej formy? — składa się z dwóch bliźniaczych hemistychów; czwar- ty — otwarcie dwujęzyczny — zapewnia mi niczym nie uwarunkowane poparcie każdej natury, wrażliwej na nieumyślne a kroto- chwilne skojarzenia. Że już nie wspomnę o wyszukanych rymach ani o wyższej sztuce, która zezwoliła mi — bez przesadnej pedan- terii! — zebrać w czterech wierszach trzy pełne erudycji aluzje, obejmujące trzydzie- ści wieków skondensowanej literatury; pier- wszą do ,,Odysei", drugą do ,,Prac i dni", trzecią do nieśmiertelnej bagatelki, którą ma- my do zawdzięczenia kaprysom pióra Sabaud- czyka... Po raz nie wiem który przekony- wam się, że nowoczesna sztuka żąda balsamu śmiechu, scherza. Zdecydowanie ostatnie słowo ma Goldoni!

Przeczytał mi jeszcze kilka innych strof, którym również udało się zasłużyć na jego

Page 183: Borges Jorge Luis-Alef

Alei 183

12«

pochwały i obfite komentarze. Nie było w nich nic godnego zapamiętania; nawet nie wydały mi się o wiele gorsze od poprzedniej. Pilność, rezygnacja i przypadek współdzia- łały w równej mierze w ich tworzeniu; zale- ty, jakie im przypisywał Daneri, były wtór- ne. Zrozumiałem, że praca poety nie leżała w poezji jako takiej; leżała w wynajdowaniu powodów, dla których poezja jest czymś cu- downym; naturalnie późniejsze zalety nada- wały odmienne znaczenie dziełu w jego oczach, nie w oczach innych. Jakkolwiek dykcja Daneriego była co najmniej ekstra- wagancka, nieudolność w akcentowaniu prze- szkadzała mu, poza paroma wyjątkami, w przekazaniu tej ekstrawagancji poematowi.1

Jeden jedyny raz w życiu miałem okazję przeczytania piętnastu tysięcy alekśandry- nów ,,Polyolbionu", tej topograficznej epo- pei, w której Michael Drayton zarejestrował faunę, florę, hydrografię, orografie oraz za- równo militarną, jak i monastyczną historię Anglii. Jestem przekonany, że dzieło to, po- ważne, jakkolwiek ograniczone, jest mniej

1 Przypominam sobie satyryczną strofę, w której chło-

szcze bez litości złych poetów:

Ten dał poematowi zbroję wojownika

Erudycji; ów pompatyczność i ozdoby,

Lecz obaj ośmieszają się, bijąc skrzydłami;

Zapomnieli — nieszczęśni! —■ o czynniku PIĘKNA!

(Przyp. aut.}.

Page 184: Borges Jorge Luis-Alef

184 Alei

nudne od rozwlekłego i podobnego doń przedsięwzięcia Carlosa Argentino. Ten pow- ziął bowiem zamiar zwersyfikowania całej planety. Już w 1941 roku załatwił się z pew- ną ilością hektarów stanu Queensland, z prze- szło kilometrem rzeki Ob, z gazociągiem na północ od Veracruz, z głównymi domami handlowymi parafii Concepcion, z posiadło- ścią Mariany Cambaceres de Alvear przy ulicy 11 Września na Belgrano i z łaźnią tu- recką nie opodal znanego akwarium w Brig- hton. Odczytał mi niektóre pracochłonne ustępy, dotyczące australijskiej zony swego poematu; te przydługie i nieforemne ale- ksandryny pozbawione były nawet względ- nego tempa przedmowy. Przepisuję jedną zwrotkę:

Wiedzcie., Na prawo od milowego słupka,

Jadąc rzecz jasna z pólnoco-pólnocnego-zachodu,

Nudzi się szkielet w kolorze bialobłękitu,

Który owczej zagrodzie wygląd kostnicy nadaje.4

— Dwa zuchwalstwa! — wykrzyknął ra- dośnie. — Oba okupione (słyszę, jak to ma- mroczesz pod nosem) powodzeniem. Ależ przyznaję to, przyznaję! Jedno — to zastoso-

4 Sepan. A manderecha del poste rutinario.

(Viniendo, claro está, desde el Nomoroestoj

Se aburre una osamenta. Color? Blanquiceleste —

Que da al corral de ovejas catadura de osario.

Page 185: Borges Jorge Luis-Alef

Alei 185

wanie epitetu milowy,5 który niby mimocho- dem, lecz najdokładniej wyraża nieuniknioną nudę, ściśle związaną z pastersko-rolniczymi zajęciami, nudę, której ani „Georgiki", ani nasz sławetny „Don Segundo" nie odważyli się nigdy wyrazić w równie niezawoalowany sposób. Drugie — to nudzi się szkielet, ener- giczny prozaizm, który jakkolwiek mógłby być obrzucony ekskomuniką przez wydeli- kaconego czytelnika, jednakowoż ponad wszelki wyraz doceniony zostanie przez kry- tyka pełnego tężyzny. Cały wiersz jest do- prawdy niezmiernie interesujący, przy czym jego druga połowa nawiązuje ożywiony dia- log z czytelnikiem; uprzedza jego żywe zain- teresowania, wkłada w jego usta pytanie, na które sam odpowiada... w oka mgnieniu. A co mi powiesz na odkrycie białobłękitu? Ten kolorystyczny neologizm sugeruje niebo, tak ważny czynnik w australijskim pejzażu. Bez tego napomknienia kolory szkicu byłyby zbyt ciemne i czytelnik miałby pokusę za- mknięcia książki, aby jego dusza w swej naj- głębszej jaźni nie padła ofiarą czarnej me- lancholii.

Pożegnałem go koło północy. W dwa tygodnie później — mam wrażenie,

5 Nie do oddania gra słów, albowiem po hiszpańsku w żródłosłowie przymiotnika „milowy" — lutinario — za- wiera sie skojarzenie z rutyną, z nudą. (Przyp. tłum.).

Page 186: Borges Jorge Luis-Alef

186 Alei

że po raz pierwszy w życiu — zatelefonował do mnie Daneri. Zaproponował, abyśmy oko- ło czwartej spotkali się „na podwieczorku w salonie, który pełni nowatorskich idei pa- nowie Zunino i Zungri (o ile pamiętasz, wła- ściciele domu, w którym mieszkam) otwarli na rogu mojej ulicy. Jest to lokal, który do- prawdy warto poznać".

Zgodziłem się raczej z rezygnacją niż z entuzjazmem. O miejsce nie było łatwo. Nieubłaganie nowoczesny „salon-bar" oka- zał się zaledwie o włos mniej potworny od tego, co przewidziałem. Przy sąsiednich sto- likach podniecona publiczność obliczała su- my, które — jakoby bez szemrania — zosta- ły zainwestowane przez Zunino i Zungriego. Pełen zachwytu nad jakimiś detalami urzą- dzeń elektrycznych (które z pewnością przed- tem już widział), Carlos Argentino oznajmił z niejaką surowością:

— Nawet wbrew sobie trudno ci będzie nie przyznać, że lokal ten może się równać z najelegantszymi na Flores.

Po czym przeczytał mi cztery czy pięć stron poematu, które sam skorygował wedle fał- szywych zasad słownej ostentacji: tam, gdzie poprzednio figurowało niebieski, teraz mno- żyły się różne modre, błękitniejące, włącz- nie do chabrowego. Widocznie nie dość brzy- dkie słowo mleczne, w rozpędzonym opisie pralni, zastąpione zostało mlekowym, mleko-

Page 187: Borges Jorge Luis-Alef

Alei 187

watym, mleczniejącym... Z goryczą ubliżał krytykom, po czym wyrozumiałej już porów- nywał ich do ludzi, „którzy aczkolwiek sami nie mają do dyspozycji drogich metali, wal- ców, parowych pras ani też kwasu siarkowe- go, ażeby ze skarbów bić monety, mogą jed- nak wskazywać innym miejsce, gdzie te skarby są ukryte". W dalszym ciągu surowo osądzał manię pisania prologów, „z której kpił już w swojej uroczej przedmowie do «Don Kichota» Książę Geniuszy". Tym nie- mniej przyznał, że nowe dzieło powinno po- siadać błyskotliwy wstęp, opatrzony podpi- sem o prawdziwym ciężarze gatunkowym. Dodał, że nosi się z zamiarem ogłoszenia po- czątkowych śpiewów swego poematu. Wtedy pojąłem szczególne zaproszenie telefoniczne: najwidoczniej szło mu o to, bym napisał przedmowę do jego pedantycznego bełkotu. Obawy moje okazały się nieuzasadnione: pe- łen nadętego zachwytu, Carlos Argentino oznajmił, że chyba nie będzie błędem nazwa- nie „solidnym" prestiżu, który zdobył sobie we wszystkich środowiskach pisarz Alvaro Meliàn Lafinur, przy czym dodał, iż nie wąt- pi, że gdybym nalegał, ten ostatni z entuzja- zmem podjąłby się napisania wstępu do jego poematu. Tak więc, ażeby uniknąć porażki wręcz niewybaczalnej, jaką byłaby jego od- mowa, muszę wygłosić pochwałę dwóch za- let nie podlegających najmniejszym wątpli-

Page 188: Borges Jorge Luis-Alef

188 Alei

wościom, a mianowicie perfekcji formy oraz naukowej ścisłości, „albowiem cały ten roz- legły ogród przenośni, figur, ozdobników i tak dalej nie zawiera najdrobniejszego na- wet detalu, który by nie był potwierdzeniem surowych prawd". Dodał, że Beatriz zawsze:

lubiła towarzystwo Alvara. Potakiwałem; potakiwałem szczodrze. Aże-

by dodać mym słowom jeszcze więcej praw- dopodobieństwa, oświadczyłem, że nie będę mógł mówić z Alvarem w poniedziałek, a do- piero we czwartek, podczas kolacji odbywa- jącej się po każdym zebraniu Związku Lite- ratów (wprawdzie takie kolacje w ogóle nie' miewały miejsca, faktem było jednak, że ze- brania rzeczywiście odbywały się w czwar- tki, co Carlos Argentino mógł łatwo spraw- dzić w każdej gazecie, nadawało to więc ca- łej sprawie pozory prawdy). Powiedziałem — w połowie drogi między mędrcem a jasno- widzem — że zanim poruszę temat prologu, najpierw opiszę Alvarowi interesujący plan samego dzieła. Pożegnaliśmy się. Na rogu Bernardo de Irigoyen spojrzałem prosto w twarz prawdzie i perspektywom, które się przede mną wyłaniały: a) zwrócić się do Alvara i powiedzieć mu, że kuzyn Beatriz (to wytłumaczenie pozwoliłoby mi wymówić jej imię) napisał poemat, który wydaje się (

rozdymać w nieskończoność wszelkie możli- wości kakofonii i chaosu, b) nie zwracać się

Page 189: Borges Jorge Luis-Alef

Alei 189

do Alvara. Z całą jasnością przewidywałem, że niedbalstwo moje raczej skłoni mnie ku punktowi b).

W piątek od samego rana zacząłem oba- wiać się dzwonka telefonu. Oburzało mnie, że instrument ten, który niegdyś odtwarzał na zawsze już stracony głos Beatriz, teraz mógłby zniżyć się do transponowania zbęd- nych, a może i gniewnych utyskiwań nabra- nego przeze mnie Carlosa Argentino Daneri. Na szczęście lęk mój. pozostał bez konsek- wencji poza nieuniknionym żalem., który po- czułem w stosunku do człowieka usiłującego najpierw nakłonić mnie do załatwienia mu delikatnej misji, później zaś całkowicie zapo- minającego o mnie.

Wprawdzie przestałem bać się telefonu, ale w końcu października Carlos Argentino i tak zadzwonił do mnie. Był niesłychanie podniecony. Tak dalece, że z początku wręcz nie poznałem jego głosu. Z rozpaczą i wście- kłością wybąkał, że ci i tak nie nasyceni Zunino i Zungri, pod pretekstem rozszerzenia swojej olbrzymiej kawiarni postanowili zbu- rzyć jego dom.

— Dom moich przodków, mój dom, mój stary dom przy ulicy Garay! — powtarzał, najprawdopodobniej pośród pięknych dekla- macji tego zdania zatracając nawet własne cierpienia.

Stosunkowo łatwo zacząłem mu współczuć.

Page 190: Borges Jorge Luis-Alef

190 Alei

Po czterdziestce każda zmiana jest niezno- śnym symbolem upływu czasu: na dodatek chodziło o dom, który sam w sobie był nie kończącym się wspomnieniem Beatriz. Usi- łowałem wyjaśnić mu ten delikatny szczegół, ale nie dosłyszał mnie. Oznajmił, że jeśli Zu- nino i Zungri nie odstąpią od swojego absur- dalnego zamiaru, jego adwokat, mecenas Zun- ni, ipso facto wystąpi do nich o odszkodowa- nie i zmusi ich do wypłacenia mu 100 tysię- cy pesos.

Nazwisko Zunniego zrobiło na mnie wra- żenie; jego kancelaria na rogu Caseros i Ta- cuari cieszyła się nieskazitelną opinią. Zapy- tałem, czy ten ostatni podjął się sprawy. Da- neri oznajmił, że ma zamiar mówić z nim te- goż popołudnia. Zawahał się i innym głosem, płaskim i nieosobistym, jakiego używamy, gdy idzie o powierzenie czegoś niesłychanie intymnego, powiedział, że dom ten jest mu absolutnie niezbędny do dokończenia poema- tu, bowiem w rogu piwnicy znajduje się Alef. Wyjaśnił, że Alef jest jednym z punktów w przestrzeni, który zawiera w sobie wszyst- kie inne.

— Jest akurat pod jadalnią — mówił ze zdenerwowania łykając słowa. — Należy do mnie, do mnie, sam go odkryłem jeszcze w dzieciństwie, jeszcze zanim poszedłem do szkoły. Schody do piwnicy są strome, więc stryjowie nie pozwalali mi schodzić, ale kie-

Page 191: Borges Jorge Luis-Alef

Alei 191

dyś ktoś powiedział, że w piwnicy jest cały świat. Jak się później okazało, myślał o sta- rym kufrze, ale ja zrozumiałem, że naprawdę ,,świat". Wykradłem się po cichutku, pod- szedłem do zakazanych schodów, spadłem. Kiedy otworzyłem oczy, zobaczyłem Alefa. — Alefa? — powtórzyłem.

— Tak, miejsce, w którym, nie łącząc się ze sobą, każde z osobna, znajdują się wszy- stkie miejsca świata widziane ze wszystkich możliwych punktów. Nikomu nie powiedzia- łem o moim odkryciu, ale wróciłem tam. Dziecko nie mogło pojąć, że przywilej ten po to został mu dany, aby pewnego dnia mężczyzna mógł wyryć poemat. Nie dam się wyzuć Zunino i Zungriemu, nie, nie, po ty- siąckroć nie! Z kodeksem w ręku Zunni do- wiedzie im, że Alef jest mój, mój na zawsze.

Uciekłem się do logiki. — Ale czy w piwnicy nie jest zupełnie

ciemno? — Prawda nie przenika do opornych umy-

słów. Skoro wszystkie miejsca są w Alefie, są tam także i wszystkie jasności, wszystkie latarnie i wszystkie źródła świata. — Jadę go zobaczyć. Natychmiast. Odłożyłem słuchawkę, zanim mógł mi za- bronić.

Czasem wystarcza zaznajomienie się z po- jedynczym faktem, ażeby w ciągu jednej chwili pojąć ciągłość spraw potwierdzają-

Page 192: Borges Jorge Luis-Alef

188 Alei

cych go, aczkolwiek dotąd niezauważalnych. Wydało mi się wręcz zdumiewające, że do tej pory nie zdałem sobie sprawy z tego, iż Carlos Argentino jest wariatem. Zresztą, wszyscy ci Viterbowie... Beatriz (sam często to powtarzałem) była kobietą, dziewczynką, o niemal nieubłaganej jasności widzenia, ale tkwiły w niej luki, roztargnienia, pogardy, prawie okrucieństwa, które również bez wątpienia należało tłumaczyć jakąś patolo- gią. Szaleństwo Carlosa Argentino napełniło mnie złośliwym szczęściem; w głębi duszy zawsześmy się nienawidzili.

Gdy zjawiłem się na ulicy Garay, służąca poprosiła, bym zaczekał. Pan, jak zawsze, był w piwnicy, wywoływał zdjęcia. Obok wazonu bez kwiatów, na nie używanym for- tepianie, uśmiechał się (uśmiechem raczej po- zaczasowym niźli przestarzałym), zły w ko- lorze, wielki portret Beatriz. Nikt nie mógł nas widzieć; w tęsknocie pełnej czułości zbliżyłem się do portretu i powiedziałem:

— Beatriz, Beatriz Elena, Beatriz Elena Viterbo, jedyna moja, na zawsze stracona, to ja, Beatriz, to ja, Borges.

W chwilę potem wszedł Carlos, był oschły. Zrozumiałem, że nie był w stanie myśleć o niczym innym poza utratą Alefa.

— Mały kieliszeczek tego pseudokoniaku — zadysponował — i schodzisz do piwnicy. Wiadomo ci już, że niezbędna jest pozycja

Page 193: Borges Jorge Luis-Alef

Alei ' 193 1

\ horyzontalna. Zarówno jak ciemność, bez- I ruch, pewne przystosowanie wzroku. Poło- ; żysz się na kamiennej podłodze i wbijesz oczy w dziewiętnasty stopień schodów. Ja wrócę na górę, spuszczę klapę, zostawię cię samego. Po paru minutach zobaczysz Alefa. Mikrokosmos alchemików i kabalistów, na- szego przysłowiowego przyjaciela, multum in parvo\

Już w jadalni dorzucił: — Rzecz jasna, że o ile go nie dojrzysz,

twoja nieudolność w niczym nie zmieni mo- jego świadectwa... Zejdź. W chwilę potem będziesz w stanie nawiązać dialog ze wszy- stkimi wcieleniami Beatriz.

Zszedłem szybko, miałem już bowiem dość jego czczej gadaniny. Piwnica, zaledwie tro- chę szersza od schodów, podobna była do studni. Rzuciłem okiem, chcąc znaleźć kufer, o którym wspomniał Carlos Argentino, ale niczego nie zauważyłem. Jakieś skrzynki peł- ne butelek, jakieś płócienne worki zasłania- ły to, co było w rogu. Carlos wziął jeden z worków, zwinął go i położył w odpowied- nim miejscu.

— Poduszka raczej uboga — powiedział — ale gdybym podwyższył ją chociaż o centy- metr, nie zobaczyłbyś nic a nic i byłbyś pe- łen zgnębienia i wstydu. Złóż no na ziemi szanowny ciężar twego cielska i odlicz dzie- więtnaście stopni.

Page 194: Borges Jorge Luis-Alef

194 Alei

Zastosowałem się do tych niepoważnych instrukcji; wreszcie sobie poszedł, starannie zamknąwszy klapę. Poza maleńką, dopiero po chwili dostrzegalną szparką było zupełnie ciemno. Nagle zrozumiałem ogrom niebezpie- czeństwa, w którym się znalazłem; pozwoli- łem obłąkanemu, żeby pogrzebał mnie żyw- cem, przedtem napoiwszy mnie trucizną. Bra- wura Carlosa zdradzała przecież jego we- wnętrzą panikę, której nie zauważyłem chy- ba cudem. Ażeby bronić swojego szaleń- stwa, ażeby nie uznać się za wariata, Carlos musi mnie zabić. Poczułem się nieswojo, co usiłowałem złożyć na karb niewygodnej po- zycji, nie zaś działania narkotyku: zamkną- łem oczy; otworzyłem je; wtedy zobaczyłem Alefa.

Dochodzę w tej chwili do niewypowiadal- nej części mojego opowiadania; tu zaczyna się moja rozpacz, rozpacz pisarza. Wszelki język jest alfabetem symboli, użytkowanie go zakłada przeszłość, którą dzielą rozmów- cy. Jakże przekazać innym nieskończoność Alefa, której moja własna trwożliwa wyo- braźnia nie jest w stanie objąć? W podob- nych sytuacjach mistycy nie szczędzą sym- boli: ażeby wyrazić boskość, Pers mówi o pta- ku, który w jakiś sposób jest wszystkimi pta- kami; Alanus ab Insulis o kuli, której cen- trum jest wszędzie, obwód zaś nigdzie; Eze- chiel — o aniele posiadającym cztery twa-

Page 195: Borges Jorge Luis-Alef

Alei 195

rze, zwrócone jednocześnie na północ, po- łudnie, wschód i zachód. (Nienadaremnie przypominam te niepojęte analogie, wszyst- kie one są bowiem w pewnym związku z Ale- fem). Nawet jeżeli bogowie nie odmówią mi wynalezienia jakiegoś równoznacznego obra- zu, i tak informacje moje okażą się skażone literaturą, fałszem. Na dodatek sam problem wyliczania, choćby nawet częściowego, nie- ograniczonej całości pozostaje nierozwiąza- ny. W tym bezmiernej wielkości momencie ujrzałem miliony zdarzeń przecudownych i straszliwych; nic jednak nie zdumiało mnie tak, jak to, że wszystkie one zajmowały to samo miejsce ani nie nakładając się na sie- bie, ani nie będąc przezroczyste. Wszystko, co ujrzały moje oczy, było równoczesne — to, co opiszę, będzie sukcesywne, bo taką jest natura języka. Mimo to coś niecoś udało mi się uchwycić.

W dolnej części schodów po prawej stro- nie ujrzałem mieniącą się kulę, o blasku nie do zniesienia. Z początku wydała mi się wi- rująca, potem zrozumiałem, że było to złu- dzenie, wynikające z zawrotności obrazów, które się w niej zawierały. Średnica Alefa wynosiła nie więcej niż "dwa, trzy centyme- try, ale przestrzeń kosmiczna, którą ogarniał, była naturalnej wielkości. Każda rzecz (po- wiedzmy; tafla zwierciadła) była nieskończo- nością rzeczy, bowiem było ją widać zupeł-

Page 196: Borges Jorge Luis-Alef

196 Alei

nie jasno ze wszystkich punktów wszech- świata. Widziałem zatłoczone morze; widzia- łem świt i zmierzch, widziałem tłumy zalud- niające Amerykę, widziałem srebrzystą paję- czynę w środku czarnej piramidy, widziałem popękany labirynt (to był Londyn), widzia- łem, nieprzeliczone, tuż koło mnie znajdu- jące się oczy, przeglądające się we mnie jak w lustrze, widziałem wszystkie zwierciadła planety, z których żadne jednak nie odbi- jało mojej postaci, widziałem w zaułku ulicy Soler te same płyty, którymi trzydzieści lat temu wyłożone było patio jakiegoś domu we Frey Bentos, widziałem grona, śnieg, tytoń, złoża metali, parę wodną, widziałem wypukłe równikowe pustynie i pojedyncze ziarnka ich piasku, widziałem w Inverness kobietę, której nigdy nie zapomnę, widziałem osza- lałą fryzurę, widziałem wyniosłe ciało, wi- działem raka piersi, widziałem kupkę pokru- szonej ziemi na trotuarze, gdzie uprzednio rosło drzewo, widziałem willę w Adrogue, egzemplarz pierwszego angielskiego przekła- du Pliniusza, dokonanego przez Philemona Holland, równocześnie widziałem każdą lite- rę każdej strony (będąc dzieckiem zawsze zdumiewałem się, że litery zamkniętego to- mu nie mieszają się i nie gubią w czasie no- cy), widziałem noc równoczesną z dniem, wi- działem zachód w Queretaro, który wyglądał jak odbicie kolorów bengalskiej róży, wi-

Page 197: Borges Jorge Luis-Alef

Alét 197

13 — Alef

działem moją samotną sypialnię, widziałem w gabinecie w Alkmaar kulę ziemską pomię- dzy dwoma lustrami, które pomnażały ją w nieskończoność, widziałem konie o rozwia- nych grzywach na jakiejś plaży Morza Ka- spijskiego o świcie, widziałem delikatny szkielet ręki, widziałem, jak piszą pocztówki niedobitki tych, co przegrali bitwę, widzia- łem na wystawie w Mirzapur talię hiszpań- skich kart, widziałem ukośne cienie jakichś paproci na podłodze oranżerii, widziałem ty- grysy, widziałem poruszające się tłoki ma- szyn, widziałem żubry, tłumy i armię, wszy- stkie mrówki, jakie są na ziemi, perskie astrolabium, widziałem w szufladzie biurka — przy czym pismo to przyprawiło mnie o drże- nie — listy sprośne, niewiarygodne, niedwu- znaczne, które Beatriz pisała do Carlosa Ar- gentino, widziałem ukochany pomnik na Cha- caricie, potworne resztki tego, co kiedyś przecudownie tworzyło Beatriz Viterbo, wi- działem krążenie mojej ciemnej krwi, widzia- łem tryby miłości i transfigurację śmierci, widziałem Alefa ze wszystkich punktów, w Alefie widziałem ziemię i w ziemi z powro- tem Alefa, i w Alefie ziemię, widziałem mo- ją twarz i moje wnętrzności, widziałem two- ją twarz i poczułem zawrót głowy, i płaka- łem, ponieważ oczy moje ujrzały ten przed- miot tajemny i pełen wszelkich możliwości, którego imię przywłaszczyli sobie ludzie,

Page 198: Borges Jorge Luis-Alef

198 Alei

którego jednak nie widział żaden człowiek: niepojęty wszechświat.

Odczułem bezmierne uwielbienie, bezmier- ną litość.

— Chybaś oniemiał od oglądania tego wszystkiego, co nie było dla ciebie przezna- czone — odezwał się znienawidzony, jowial- ny głos. — Nie łam sobie głowy; i w ciągu stu lat nie zapłacisz mi za to objawienie. Co za niebywałe obserwatorium, może nie, Bor- ges?

Nogi Carlosa Argentino zajmowały nastę- pny stopień. W nagłym mroku udało mi się jakoś wstać i wybełkotać:

— Niebywałe. Tak, niebywałe. Obojętność własnego głosu zdumiała mnie.

Zaniepokojony, Carlos Argentino powtórzył: — Ale wszystko widziałeś, prawda? W ko-

lorach... W tym momencie zrodziła się moja zem-

sta. Dobrotliwy, lekko pobłażliwy, nerwowy, umykający, podziękowałem Carlosowi Argen- tino za gościnność jego piwnicy, podkreśla- jąc, że powinien wykorzystać zburzenie do- mu, aby osiedlić się na prowincji, daleko od groźnej metropolii, która nikogo — możesz mi wierzyć, nikogo! — nie oszczędza. Z ła- godnym uporem odmówiłem rozmowy na te- mat Alefa. Na pożegnanie objąłem go i pow- tórzyłem, że spokój i wieś są najlepszymi le- karzami,

Page 199: Borges Jorge Luis-Alef

Alei 199

13»

Na ulicy, na schodach placu Konstytucji, w metrze wszystkie twarze wydały mi się znajome. Zląkłem się, że nie znajdzie się już nic zdolnego zaskoczyć mnie, zląkłem się, że już nigdy nie pozbędę się uczucia po- wtarzalności. Na szczęście po kilku bezsen- nych nocach raz jeszcze dosięgło mnie za- pomnienie.

Postscriptum z dnia 1 marca 1943 roku. W pół roku po zburzeniu domu przy ulicy Garay wydawnictwo Procusto, nie zniechę- cone długością poematu, rzuciło na rynek „Argentyńskie utwory wybrane". Chyba zbędne jest powtarzanie tego, co nastąpiło: Carlos Argentino Daneri otrzymał Drugą Państwową Nagrodę LiterackąŁ. Pierwsza przyznana została doktorowi Alta, trzecia do- ktorowi Markowi Bonfanti... Rzecz nie do wiary, lecz moje dzieło pt. „Karty szulera" nie otrzymało ani jednego głosu. Po raz nie wiem który niezrozumienie i zawiść zwycię- żyły!

Od dość dawna nie widuję Daneriego. Szczęściarz poświęcił swe pióro (już nie zać-

1;,,Otrzymałem twoje stroskane powinszowania — na-

pisał do mnie. — Aczkolwiek cały drżysz z zazdrości, nie-

szczęsny mój przyjacielu, musisz przyznać {choćbyś miał

się tym udławić), że tym razem udało mi się ozdobić moje

czako najszkarłatniejszym z piór; turban mój — rubinem

godnym najwspanialszego kalifa" (przyp. aut.).

Page 200: Borges Jorge Luis-Alef

200 Alei

mione przez Alefa) wersyfikacji skrótów do- ktora Acevedo Diaz.

Chcę dorzucić dwa spostrzeżenia: jedno na temat samej natury Alefa, drugie — na te- mat jego imienia. Jak wiadomo, jest to naz- wa pierwszej litery alfabetu świętego języ- ka. Zastosowanie go w mojej historii nie jest przypadkowe. W Kabale litera ta oznacza En Soph — nieograniczoną, czystą boskość; mówi się także, że ma ona postać człowieka, wskazującego niebo i ziemię, aby zaświad- czyć, że niższy świat jest zwierciadłem i ma- pą wyższego. Dla „Mengenlehre" jest sym- bolem liczb kardynalnych, w których całość jest tej samej mocy co poszczególne części. Chciałbym wiedzieć: czy Carlos Argentino sam wybrał to imię, czy też przeczytał je za- stosowane do jakiegoś innego punktu, w któ- rym zbiegają się wszystkie punkty, w jed- nym z niezliczonych tekstów, które objawił mu umieszczony w jego domu Alef? Choćby to miało brzmieć najzupełniej nieprawdopo- dobnie, myślę, że jest (a może był) inny Alef, myślę, że Alef z ulicy Garay był fałszywym Alefem.

Podaję moje rozumowanie. Około 1867 ro- ku kapitan Burton był konsulem angielskim w Brazylii. W lipcu 1942 roku Pedro Henri- quez Ureńa odkrył w jakiejś bibliotece w Santos jego manuskrypt opowiadający o lu- strze, które Wschód przypisuje Iskandarowi

Page 201: Borges Jorge Luis-Alef

Alei 201

Zu'1-Karnajn, czyli Dwurożnemu Aleksandro- wi Macedońskiemu. W jego krysztale odbi- jał się cały wszechświat. Burton wspomina inne sztuczki w tym rodzaju: siedmiokrotną czarę Kai Josrü, zwierciadło, które Tarik ibn Zàid znalazł w wieży („Tysiąc i jedna noc", 272), lustro, które Lucjanowi z Samosaty da- ne było oglądać na księżycu („Historia pra- wdziwa", I, 26), lancę z miki, którą pierw- sza księga „Satyricon" Capelli przypisuje Jo- wiszowi, uniwersalne lustro Merlina, okrą- głe i wklęsłe, podobne do świata ze szkła („The Faerie Queen", III, 2, 19), i dodaje kil- ka tych ciekawych słów: „Co prawda, uprze- dnio wymienione (poza ich wadą, że nie istniały), są po prostu instrumentami optycz- nymi. Wierni, modlący się w meczecie Amr w Kairze, wiedzą znakomicie, że wszech- świat mieści się w jednej z kamiennych ko- lumn, które otaczają podwórzec centralny. Jest rzeczą jasną, że nikt go nie może zoba- czyć, ale ci, którzy przykładają ucho do ko- lumny, twierdzą, że po niedługiej chwili sły- szą jego pracowity szmer... Meczet pochodzi z VII wieku; kolumny z innych świątyń przed- islamicznych, ale, jak napisał Ibn Chaldun: „W republikach stworzonych przez nomadów udział cudzoziemców jest nieodzowny we wszystkich sprawach związanych z murarst- wem".

Czy istnieje Alef w głębi jakiegoś kamie-

Page 202: Borges Jorge Luis-Alef

202 Alei

nia? Czy widziałem go wtedy, gdy widzia- łem wszystko, a tylko o nim zapomniałem? Umysł nasz jest porowaty i zapomina; mnie samemu, na skutek tragicznej erozji lat, za- mulają się i ulatują z pamięci rysy Beatriz.

Dla Esteli Canto.

Przełożyła Zofia Chądzyńska

Page 203: Borges Jorge Luis-Alef

EPILOG

Poza „Emmą Zunz"( której cudowny temat, tak bardzo przewyższający jego nieudolną realizację, został mi podsunięty przez Cecy- lię Ingenieros) i „Historią wojownika i bran- ki", które zamierzają przedstawić wiarygod- ne zdarzenia, opowiadania tej książki należą do gatunku fantastycznego. Ze wszystkich najbardziej wypracowane jest pierwsze; jego tematem jest efekt, jaki spowodowałaby u lu- dzi nieśmiertelność. Po tym szkicu etyki dla nieśmiertelnych następuje „Nieboszczyk"; Azevedo Bandeira w tym opowiadaniu jest człowiekiem z Rivera czy z Cerro Largo i jest również jakimś barbarzyńskim bóstwem, ja- . kąś nieokrzesaną mulacką wersją niedości- gnionego „Sunday" Chestertona. (Rozdział XXIX ,,Decline and fall of the Roman Empi- re" opowiada o losie podobnym do losu Ota- lory, ale znacznie wspanialszym i bardziej niewiarygodnym.) O „Teologach" wystarczy napisać, że jest to sen, sen raczej melancho- lijny, na temat tożsamości różnych ludzi; 0 „Biografii Tadea Isidora Cruz", że jest glo- są do „Martina Fierro". „Dom Asteriona"

1 charakter biednego bohatera zawdzięczam pewnemu obrazowi Wattsa, namalowanemu

Page 204: Borges Jorge Luis-Alef

200 Epilog

w 1896 roku. „Powtórna śmierć" to fantazja na temat czasu, którą utkałem w świetle pewnych argumentów Piera Damianiego. Pod- czas ostatniej wojny nikt nie pragnął bar- dziej niż ja, aby Niemcy zostały pokonane; nikt nie odczuwał bardziej niż ja tragizmu niemieckiego losu; „Deutsches Requiem" sta- ra się zrozumieć ten los, którego nie potra- fili opłakiwać, ani nawet pojąć, nasi „ger- manofile", którzy o Niemczech niczego nie wiedzą. „Pismo boga" zostało wspaniałomy- ślnie osądzone; jaguar zmusił mnie do wło- żenia w usta „maga z piramidy Qaholoma" argumentów kabalisty czy teologa. W „Za- hirze" i w „Alefie" dostrzegam, jak mi się wydaje, jakiś Wpływ opowiadania „The cry- stal egg" (1899) Wellsa.

Jorge Luis Borges

Buenos Aires, dnia 3 maja 1949 roku

Posisciplum z 1952 roku. — Dołączyłem cztery utwory do tego ponownego wydania. „Ibn Hakam al-Buchari, zabity w swym labi- ryncie" (jak mnie zapewniają) nie zasługuje na pamięć pomimo swego makabrycznego ty- tułu. „Dwaj królowie i dwa labirynty" to tekst, który kopiści włączyli do „1001 No- cy", a który pominął skrupulatny Galland, Na, temat „Oczekiwania" powiem, że zasuge- rowała , je pewna kronika policyjna, którą

Page 205: Borges Jorge Luis-Alef

Epilog 205

przeczytał mi Alfredo Doblas, jakieś dziesięć lat temu, podczas gdy klasyfikowaliśmy książki według podręcznika Instytutu Biblio- graficznego w Brukseli, kodeksu, z którego zapomniałem wszystko prócz tego, że Bogu odpowiadał numer 231. Bohaterem kroniki był Turek; zrobiłem z niego Włocha, żeby go łatwiej odczuć. Chwilowy i powtarzający się widok pewnej starej parterowej rudery na rogu ulicy Parana w Buenos Aires na- tchnął mnie historią, która nosi tytuł „Czło- wiek w progu"; umieściłem ją w Indiach, że- by jej nieprawdopodobieństwo było całko- wite.

J. L. B.

Przełożył Andrzej Sobol-Jurczykowski