Rok 1939 – wspomnienie jednego dnia. ie pamiętam zimy, wiosny, lata ani jesieni roku 1939. Pamiętam jednak i nigdy nie zapomnę jednego tylko dnia tego roku. Nie podając żadnej przyczyny, w nocy aresztowano najpierw mojego ojca, a następnego dnia w południe moją matkę. Domyślam się, że powodem było ich niemieckie pochodzenia. Jeszcze dzisiaj widzę wyraźnie 29 Rok przed internowaniem - 1939.
Rok 1939 – wspomnienie jednego dnia. 29 Rok przed internowaniem - 1939. Mama ja i brat Bronisław. 30 31 32 33 Wnętrze kościoła ewangelicko-augsburskiego we Włocławku. 34 35
Welcome message from author
This document is posted to help you gain knowledge. Please leave a comment to let me know what you think about it! Share it to your friends and learn new things together.
Transcript
Rok 1939 – wspomnienie jednego dnia.
ie pamiętam zimy, wiosny, lata ani jesieni roku 1939.
Pamiętam jednak i nigdy nie zapomnę jednego tylko dnia tego
roku.
Nie podając żadnej przyczyny, w nocy aresztowano najpierw
mojego ojca, a następnego
dnia w południe moją
matkę. Domyślam się, że
powodem było ich
niemieckie pochodzenia.
Jeszcze dzisiaj widzę
wyraźnie twarz policjanta,
który przyszedł z
rozkazem aresztowania
mamy. Płacz i prośba o
odstąpienie od
aresztowania nie
skutkowały. Starszy brat
pozwolił sobie
wytłumaczyć, że nastąpiła
omyłka i mama zaraz wróci. Ja zaś uczepiłem się nóg matki i
krzyczałem „chcę umrzeć razem z tobą mamo”.
29
Rok przed internowaniem - 1939.Mama ja i brat Bronisław.
Miałem wówczas cztery lata. Policjant po namyśle prowadził nas tj.
matkę i mnie do punktu zbornego. Idąc, przez cały czas prosiłem
tego policjanta, aby nas uwolnił. Nie zapomnę, kiedy kolejny raz
prosiłem o uwolnienie, zapytałem dokąd nas prowadzi. Odpowiedź
była natychmiastowa - na mydło! Nie wiem, czy zrozumiałem tę
odpowiedź, ale z relacji mojej matki wiem, że od tego momentu
byłem spokojny i szedłem jak baranek. Pamiętam też, że idąc, nie
wiem czy na moją prośbę, mama kupiła mi od ludzi stojących przy
drodze z obwarzankami i słodyczami duże, okrągłe ciastko z
otworem w środku i posypane cukrem.
Pisząc te wspomnienia widzę taki obraz - kobietę prowadzącą za
rękę małego chłopca, a za nimi policjant w mundurze z karabinem.
Stanowiliśmy dla niego poważny problem, ponieważ dziecko nie
mogło znajdować się w grupie internowanych. Postanowił pójść na
komendę, która mieściła się przy ulicy prowadzącej do dworca
kolejowego we Włocławku. Pamiętam ten dom i duży korytarz ze
stołem bilardowym, na którym leżał nieżywy człowiek. W pamięci
utkwiło mi obuwie tego człowieka. Były to kamasze, a na łydkach
skórzane cholewy zapinane na sprzączki. Pamiętam również
błagalny płacz mojej mamy i prośbę, żeby pozwolono jej
zaprowadzić mnie do znajomych. Prośba została wysłuchana i
mama, pod eskortą policjanta, zaprowadziła mnie do państwa
Majczyńskich. Ci z kolei zaprowadzili mnie do pani Blüge,
znajomej rodziców mieszkającej w ewangelickim domu starców, a
stamtąd do domu, gdzie była babcia i brat. Mimo, że często nie
30
pamiętam wydarzeń sprzed kilku dni, co jest zjawiskiem znanym w
psychologii, to potrafię bardzo szczegółowo opisać te wydarzenia
sprzed kilkudziesięciu lat.
Z opowiadań mamy wiem, że dalsza historia internowania była nie
mniej dramatyczna. Kompletowano kilkusetosobowe grupy ludzi i
pod strażą pędzono w kierunku Łodzi. Na tej trasie grup takich
były dziesiątki. Miejscem docelowym miała być podobno Bereza
Kartuska (Jeden z najstraszniejszych obozów dla więźniów
politycznych. Nakaz zorganizowania Berezy podpisał w 1934 roku
sam wielki marszałek Józef Piłsudski).
Starsi ludzie nie mogli maszerować w pełnym słońcu. Zdarzały się
omdlenia i zgony z przemęczenia. Komendantem i
odpowiedzialnym za przemarsz grupy, w której była mama był
kapitan Mielczarek. Jemu to matka zawdzięcza bardzo wiele.
Kiedy poważnie zachorowała (poronienie), to zorganizował on
podwody (transport konny) i dzięki tej pomocy matka moja oraz
starsze kobiety mogły kontynuować podroż. W czasie rozmowy
okazało się, że znał on mojego dziadka Müllera i wiedział
dokładnie, gdzie było jego gospodarstwo we wsi Witoszyn. Nie
przypuszczał zapewne, że już za kilkanaście dni znajdzie się w
dramatycznej sytuacji i znajomość nazwiska dziadka bardzo mu się
przyda. Nie jest mi wiadomo i nie potwierdziła tego również moja
matka, że kogoś zastrzelono, kiedy nie mógł dalej maszerować.
Niektóre książki i filmy opisujące tamten okres, fakty takie podają.
Po kilku dniach marszu zatrzymano się koło Łowicza. Tam, na
31
gołym polu, ogrodzono drutem dwie kwatery. Jedna przeznaczona
była dla ludzi starszych, druga dla młodszych. W grupie starszych
znalazła się pani Krüger, a w młodszej moja matka. Obie panie
znały się, ponieważ razem uczęszczały na godziny biblijne. Pani
Krüger była właścicielką dużego majątku ziemskiego. Przyjeżdżała
do kościoła w każdą niedzielę wolantem zaprzęgniętym w cztery
siwe konie, co wzbudzało zawsze wielkie zainteresowanie.
Z pogłosek wynikało, że osoby starsze zostaną puszczone do domu,
gdyż opóźniają marsz i umierają z osłabienia, natomiast młodsi
mają iść dalej. Wtedy matka moja zdjęła z szyi woreczek ze złotem
i wręczyła pani Krüger z prośbą, by ta zaopiekowała się nami.
(Mama myślała, że tej strasznej drogi nie przeżyje.) Pani Krüger
obiecała, że jeśli uda się jej przeżyć i wrócić do domu, to „pani
dzieci biedy nie zaznają”. To spotkanie i rozmowę, którą
przytaczam znalazłem w pamiętniku przechowywanym przez córkę
pani Krüger, którą poznałem będąc w Niemczech.
Jednak sytuacja w Łowiczu przybrała zupełnie inny obrót. W nocy
na tym polu rozgorzała bitwa pomiędzy oddziałem niemieckim i
polskim. Część kul armatnich padała na obóz powodując śmierć i
rany od odłamków. Mama nie potrafiła mi powiedzieć, ilu ludzi
zostało tam zabitych, jednak z opowiadania wynikało, że było ich
wielu.
Nie potrafię również ocenić się, czy podawane w niektórych
historycznych książkach liczby, mówiące o dziesiątkach tysięcy a
nawet setkach tysięcy zabitych w tym okresie, są prawdziwe czy
32
nie. Należy zaznaczyć, że to, co opisałem dotyczyło jedynie tych
grup, w których byli moi rodzice.
Po kilku godzinach walk nastąpiła cisza. Rano, kiedy zaczęło
świtać, w pobliżu nie było żadnego żołnierza ani policjanta (17
września 1939 roku, po otrzymaniu wiadomości o przekroczeniu
granicy przez Armię Czerwoną, policjanci i żołnierze uciekli).
Ludzie zaczęli w pośpiechu wracać, czym się dało, do domów.
W domu czekaliśmy z niepokojem na powrót rodziców. Po kilku
dniach, rankiem wróciła mama, a wieczorem tego samego dnia
dotarł do domu ojciec. Z relacji ojca wynikało, że marsz grupy, do
której był przydzielony, wyglądał podobnie jak droga mamy.
Wrócił jednak bardzo pobity, ze złamanym nosem i cały
pokaleczony.
Rodzice ustalili, że we Włocławku na Dolnym (dzielnica
Włocławka) może być niebezpiecznie i tego samego dnia w nocą
dotarli do mojej ciotki Müllerowej mieszkającej w Łęgu-