Transcript
/
Caspar David Friedrich – „Dwóch mężczyzn kontemplujących księżyc”
(lub „Mężczyzna i kobieta kontemplujący księżyc”)
/
Zuzanna Kansy
(Po mocno zakrapianym i stosunkowo udanym wieczorze w barze przyjaciele
postanowili wrócić do domu piechotą. Obaj potrzebowali chwili na świeżym
powietrzu przed spotkaniem z żonami, które nieprzychylnie patrzą na te co piątkowe
piwko)
Hank: Powiesz Mary o kochance (zapytał, lekko się zataczając)?
Harry (nic nie odpowiedział, jak gdyby nie usłyszał pytania. Zatrzymał się przy
wielkim dębie i spojrzał na księżyc. Po chwili dołączył do niego Hank i wsparł się na
jego ramieniu)
Hank: Powiesz jej (zapytał ponownie)?
Harry: O czym? O Nanie? To był nic nie znaczący romans.
Hank: Skończyłeś to?
Harry: Tak (odpowiedział krótko).
(Patrząc na księżyc myślał o żonie, o kochance, o swoim parszywym żywocie. Nie jest
już tak jak kiedyś, małżeństwo przestało go cieszyć. Mary.. Kiedyś szalał z miłości do
niej a teraz już jej nie kocha. Jednak dokonał wyboru - zostanie z nią. Dla dobra
dzieci.
Przyjaciel wsparł się na jego ramieniu mocniej, wyrywając go z zamyślenia)
Hank: Chodźmy już (powiedział, po czym ciągnąc za sobą przyjaciela ruszył z
miejsca).
Justyna Przewoźna
(Upiorny las, po lewej stronie gęstwiny roślin, pośrodku mężczyzna i opierająca się
kobieta. Zwyczajny widok z niezwyczajnego miejsca. Po prawej stronie konar drzewa
złamany przez wystający, duży, szaro-zgniłozielony kamień. W tle słychać dzikie
zwierzęta – mieszkańcy opustoszałego terenu i ich – dwoje ludzi, witająco-żegnający
się:)
Martha: I znów cię witam!
William: A ja żegnam.
Martha:Powitania i pożegnania to jedyne, co nam zostało...
William: Jestem przeklętym piratem, który wraca raz na dziesięć lat, do kobiety, którą
pokochał
Martha: A ona jego.
William: Niektórzy ludzie nawet tego nie mają, i żyją jak wraki...
Martha: Wraki statku, na który musisz powrócić
William: Ale wspomnienia są machiną napędzającą moje serce – by wrócić
Martha: Machiną?
William: Machiną. Działamy nakręcani wspomnieniami. Ludzie dają i odbierają ale
wspomnienia są w nas, i możemy dzięki nim żyć lub zginąć.
Martha: Ty będziesz żył wiecznie, boś zaczarowany, ale ja...umrę. Wcześniej albo
później.
William: Według ciebie, co powinienem zrobić?
Martha: Nic. Boś zaczarowany. Zaczarowany po to, aby spisać historię naszego
zwycięstwa.
William: Zwycięstwa?
Martha: Zwycięstwa miłości i wspomnień naszych. Spisz je – niech się cały świat
dowie, że można wygrać.
Milena Koziołek
[Stach, artysta nie mogąc spać chodzi na skarpę oglądać niebo. Nagle zauważa
zbliżającą się postać.]
Jan: Ej Ty! Co robisz tutaj o tej porze? Czy człowiek, czy zjawa, blady taki.
Wystraszyłeś mnie. Choryś?
Stach: Janek, Przyjacielu. To ja Cię spytać mogę o to samo. Zachorowałem już dawno
temu, lecz teraz dopiero umieram. Nie śpię, nie jem, piję. Zapijam się. Stracę duszę,
sprzedam, jeśli nie napiszę czegoś! Muszę, rozumiesz, metabolizować w sobie to całe
gówno, które mnie toczy. Nie ma innej drogi dla mnie jak tylko przez sztukę. To
nadzieja jedyna, bo umrę. Gdybym ja tylko wiedział, co ze mną zrobią wiersze, trupa
bladego wiecznie niewyspanego, nigdy nie zacząłbym pisać. Całe noce do księżyca
wyję, do duchów, samotny degenerat. Janek. Ja wiem, ty i tak nie pojmiesz tego..
Jan: Może i nie pojmę, ale czuję się jak ty. Nie śpię, nie jem, piję, zapijam się. Jak ty
zachorowałem.
Na starość z miłości umieram jak za młodu nigdy.
Stach: To ciekawe, opowiadaj, kim ona? Miłość? Odkąd Beatrycze, no wiesz najlepiej,
żadnej do siebie dopuścić nie chciałeś. Tyle lat, tyle.. Mów rzesz, opowiadaj bo
ciekawość pali.
Jan: Wiem, że ty mnie przed nikim nie wydasz, to zwierze się, przyszedłem się zabić.
Studia w Padwie kończyliśmy, ona się rodziła. Grzech myśleć.. Kiedy spojrzała mi w
oczy, odezwała się i nalała wody, Stach, ja wtedy umarłem, rozum straciłem, i coraz
gorzej ze mną.. Nie mogę bez niej i jej nie mogę. Ja, dziad stary, ona z innym, po
słowie. Mistrz i Margot, Stach.. Wariat, z bukietem zielska żółtego. W piekle skończę,
więc zabij mnie, masz rewolwer, sam nie potrafię, sierota. Powiesz, że ja to zrobiłem.
Jużem list pożegnalny do Edwarda spisał. Przyjacielu, to jedyne wyjście.
Stach: Piekło? Czy ty wierzysz w te brednie? Nie rozśmieszaj mnie [śmieje się do
rozpuku]. Piekło masz tutaj i niebo masz tutaj. Twoja rzecz, co zechcesz. A że
młodsza? Czemu z nieba piekło robisz? Od razu poznać można te twoje korzenie.
Zastanów się. Faktycznie Sary z Ciebie dureń.
Jan: Za to kpić ze wszystkich norm to artysty cnota. Co Edward na to? Ona w jego
wieku. Na życia starcie, ja już metę widzę.
Stach: Ocknij się i korzystaj. To jedyne rady. Zaproś ją na wieczorny spacer, tutaj
jutro gdzie dziś my siedzimy. Ona da ci życie, jak mi poezja daje. Czego się boisz? Nie
każda taka, jak tamta czarownica. Kobiety i sztuka, to najlepsze smaki. Jaka jest,
opowiedz mi.
Jan: Wdzięczna, urodziwa, odpowiednia zawsze, ozdoba, młodziutka, dostojna
zarazem. Wzniosła i dumna, nieśmiała, subtelna. Łączy w sobie wszystkie definicje
piękna. I ta tajemnica w niej, te przeklęte oczy. Jakby przewiercić się chciały przez
całą moją duszę. Niebo i piekło, rozumiesz? I ona chce ze mną, starym hedonistą. Co
poprzyrzekł sobie wszystko brać od życia, wszystko oprócz kobiet.
Stach: Zaproś ją tu jutro, mówię ci, zaklinam. Skoro to taka wspaniała dziewczyna,
przemyśl sobie wszystko.
Jan
Racja może, by jeszcze pomyśleć o tem. Pójdę już sobie do domu spowrotem. Ach..
Życie zaskakuje. A ty tu zostaniesz?
Stach: Zostanę, inspiracji szukam. Pamiętaj, co ci powiedziałem! [Jan odchodzi, Stach
dodaje] Zaproś tu dziewczynkę jutro, ja sobie popatrzę, dawno nie działo się tutaj nic
lepszego. Wszyscy wzajemnie sobie pomożemy. Księżycu, tyś świadkiem, poetami
znowu będziemy.
Paulina Hupental
Rok 1819 spotkanie dwóch dawnych przyjaciół. Oboje stoją jak zahipnotyzowani
światłem księżyca, ich ciemne szaty zdają się współgrać z ciemnym i mrocznym
pejzażem. Każdy z nich ma w sobie coś posępnego, a zarazem magicznego i
fascynującego. Co było przyczyną upadku i kresu ich przyjaźni, dlaczego ich ponowne
spotkanie miało miejsce na tym skalistym pustkowiu, w otoczeniu majestatycznej
przyrody? Posłuchajmy…
- Witaj ojcze, kazałeś mi długo na siebie czekać.
- Drogi synu, nie zapomnij, jak wielkim ciężarem mnie obciążyłeś, nim obarczony po
raz ostatni, u kresu moich dni dotarłem na szczyt tego zbocza…
- Dziękuję, od lat nie doceniałem Twojego wysiłku, przebacz mi ojcze, bom zgrzeszył,
wiem, jak wielką przykrość Wam uczyniłem, odchodząc od rodziny i Boga. Swój błąd
zrozumiałem…
- Czy to, co mówisz jest prawdą?
- Spójrz ojcze, nie bez przyczyny prosiłem o spotkaniu w tym miejscu. Widzisz ten
wyniszczony dąb z prawej strony? A bujną zieleń po naszej lewej stronie?
- Tak, dąb wydaje mi się jakby chylił się ku upadkowi, a zieleń cóż… podobna jest
naszej, w Dreźnie.
- Masz rację, dąb symbolizuje dawnego mnie, pogańskiego obłudnika i nędznika,
wyrwanego z rzeczywistości, spadającego w piekielną otchłań. Dziś jestem inny,
odrodzony i proszę nie martw się, już zawsze będę dla Was wsparciem i opoką.
- Spójrz na ten księżyc, niech on będzie symbolem Twojego nawrócenia i naszego
pojednania, świata, który stworzymy na nowo.
Monika Gzella
Supermarket, rzędy półek. Bierze koszyk, mknie, zabiera i zgarnia pod swoje skrzydła.
Jakby szykował się na co najmniej miejski kataklizm. Wrzuca do swojej małej
plastikowej arki po jednym z każdego gatunku – ketchupy. Pudliszki – łagodny i
pikantny. Torteks – łagodny i pikantny. Kotlin – czosnkowy i rosyjski. Hellmans –
napoli i mexico. Jak Noe który zabierał zwierzęta, by uchronić je przed potopem, mój
mężczyzna przygarnia ketchupy.
Monika Skatuła
Noe od zawsze był leniwy. Wiecznie kombinował, jak tu się dorobić, ale nic nie robić.
Znalazł sposób - żona z posagiem, to było coś. Tak to żeniąc się bogato, Noe posiadł
ziemię, dolary, złoto, po parze z każdego rodzaju zwierząt, a nawet obligacje. Ziemia
poszła pod młotek, tak samo stało się również ze złotem i obligacjami. Największe
marzenie Noego było coraz bliżej – wybudowanie olbrzyma. Nim spieniężył wszystko,
co się dało, jego synowie dorośli już do odpowiedniego wieku, aby móc służyć
pomocą. Przygotowania trwały długo, drewno pozyskiwane drogą małych przekrętów
piętrzyło się już na dość pokaźnej pryźmie, gdy Noe zdecydował: „Budujemy!”
Potwór, przez znajomych zwany zwykłym ,,m2’’, miał być domem dla całej rodziny.
Był rzeczywiście pokaźnych wymiarów. Zwierzęta odziedziczone w posagu zmieściły
się bez wyjątku. Pech chciał, że z powodów nikomu nieznanych przyszła ulewa.
Deszcze lały się miesiącami, Noe nie mógł wychodzić z domu i podziwiać jego
walorów z zewnątrz. Jednak po pewnym czasie deszcze ustały i na niebie pojawiło się
słońce. Gdy woda opadła, Noe wyszedł na zewnątrz. Jego potężne ,,m2’’ ocaliło całą
rodzinę, co ciekawsze, jako jedyni zostali na ziemi. Jaka radość malowała się na
twarzy Noego, gdy zdał sobie sprawę z tego, że hektary, które sprzedał, znów należą
do niego.
Maciej Kwiatkowski
Nigel uważany był za dziwaka. Już w młodości był przekonany, że nastąpi tzw. „koniec
świata”, wydarzenie bez precedensu, które odmieni znany mu świat na zawsze.
Rozpatrywał różne scenariusze – od inwazji zombie, przez naturalne katastrofy, aż po
wojnę atomową. Przysiągł sobie, że na każdą ewentualność będzie gotowy.
Przygotowywanie się na Armagedon stało się niemalże jego obsesją.
Skąd „to” się u niego wzięło? Ogromny wpływ na niego z pewnością miały książki i
filmy osadzone w realiach postapokaliptycznych. Od dziecka Nigel był ich wielkim
fanem, chłonął wszystko… Nie bez znaczenia były też wydarzenia historyczne, takie
jak kryzys kubański, kiedy to świat stał na skraju wojny atomowej, oraz katastrofa w
Czarnobylu.
Kiedy osiągnął pełnoletniość, zaczął realizować swój Plan. Dzięki ogromnemu
spadkowi, otrzymanemu w dniu skończenia 21 urodzin, nie musiał martwić się o
pieniądze, był multimilionerem. Nie spoczął jednak na laurach, podejmował się
różnych prac, które dawały mu potrzebne doświadczenie. Podczas 20 lat realizowania
Planu posiadł wiedzę w różnych dziedzinach, m.in. medycyny, biologii, technik
survivalu, rzemiosła, mechaniki, budownictwa. Na obszarze całego kraju, w
strategicznych miejscach, Nigel rozlokował „kryjówki” – często były to
zmodernizowane bunkry z czasów zimnej wojny. Lwią część czasu przygotowań zajęło
mu doposażenie kryjówek. W każdej z nich umieścił zapasy pozwalające przeżyć
jednemu człowiekowi ok. 25 lat, to jest 40000 litrów wody pitnej, ok. 20 ton żywności
(puszki z mięsem, warzywami i owocami, ryż, makaron, kaszę, mąkę), lekarstwa,
środki higieniczne, obuwie, ubrania, narzędzia, paliwo do generatorów i pojazdów,
broń, amunicję…
W wieku 41 lat Nigel mógł wreszcie powiedzieć: „Jestem gotów”. Jego cel został
osiągnięty. Przygotowania zakończone. Pozostało mu już tylko czekanie. Nigel zmarł,
mając na karku 86 wiosen. Nie doczekał końca świata. Zmarł samotnie, nigdy nie
założył rodziny. Zostały po nim bunkry…
Milena Koziołek
Mówili, że rok 1647 to był dziwny rok,
a rozmaite znaki na niebie i ziemi świadczyły
Ja widziałam coś 15. Lipca.
Trzy pochodnie na niebie paliły się,
raz bardziej, raz mniej, zawracały,
znikały i zjawiały się w symetrycznych żartach.
Strach i skandal jak lekko płynie odwieczny bieg.
Noe –Eon palił się i wtedy, gdy zbierał do próbówek
DNA tego świata. Latam i ja.
Woda, ogień, ziemia, tlen, to bez przerwy dzieje się
wąż swój ogon zjada. Orszak pochodni
do przodu i wspak
zobaczyłam, uwierzyłam, niewierna Mija..
Coraz niżej i niżej i bliżej mnie
pochodnie te iskrzyły się dając znak.
Rok 2013 to jest dziwny rok.
Ale czy na pewno „Only sky is limit”?
Tylko odwieczność jest na pewno
kosmos, w którym miesza się dobro i zło.
Starożytność – nowożytność to jedno.
Paulina Hupental
Rok 1997 jest godnym zapamiętania, ponieważ po raz pierwszy mogłam stać się jedną
z ofiar prawdziwego potopu. Jedynym ratunkiem była całkowita mobilizacja
społeczeństwa od zwykłego „ja”, po urzędników i przedstawicieli władz oraz służb
ratowniczych. Gorączkowo wszczęto przygotowania w razie sytuacji kryzysowej –
początkowo każdy według własnych zasad i prawideł. Pakowanie dobytku, który dla
każdego oznaczał coś zgoła odmiennego. W takich momentach, jak tamten widocznie
zarysowuje się przekrój społeczeństwa, tak dobrze maskowany w codziennych
realiach. Handlarze, maklerzy, czy biznesmeni ratowali papiery oraz dokumenty;
rodziny ewakuowały swoich bliskich, zabierały wartościowe, choć drobne rzeczy;
instytucje dbały o bezpieczeństwo swoich podwładnych, współpracowników,
pacjentów; rolnicy ubolewali nad uprawami i terenami polnymi, wywożąc w
pośpiechu kolejno zwierzęta hodowlane. Tiry, samochody osobowe, taczki – wszystko
służyło jako środek transportu dla bydła, drobiu, ludzi. Ulice były zatłoczone zarówno
przejeżdżającymi samochodami, jak i przechodniami, którzy z zatrwożoną miną
dźwigali ciężkie worki z piaskiem. Właśnie w budowlach z tych worków i umacnianiu
wałów upatrywali ratunku tego, czego nie udało się wywieźć, ewakuować, czy
przewieźć w bezpieczne miejsce. A było tego wiele, od najmniejszych, takich jak
zwierzęta: psy i koty, zdjęcia, pamiątki, rzeczy codziennego użytku, z którymi
wiązaliśmy wspomnienia; po większe jak: domy i zabudowania gospodarcze, pola
uprawne oraz pojazdy. Wtedy należało wybierać istotne dla nas rzeczy, rzeczy
najważniejsze… Gdyby nie to, każdy powiązałby najmniejszy przedmiot z
największym, najważniejszym wspomnieniem… i nie chciał rozstawać. Nikt nie był
przygotowany do takich okoliczności, do własnej, małej apokalipsy. Dlatego tym
większa wzrastała nadzieja na ocalenie, gdy wszyscy połączyli siły i oddali swoje serce
sprawie. Był moment, gdy tylko płomyk nadziei odgrywał kluczową rolę w
przygotowaniach, był też mocą napędzającą w walce z wodnym żywiołem.
Razem i z osobna budowano własną arkę.
Monika Skatuła
Dzieci, którymi trzeba się zająć, dzieci, które trzeba nauczyć życia. Szkoła i
przedszkole. Niedaleko przystanek autobusowy – młodzież trzeba dowieźć do miasta.
Rodzice tych wszystkich spotykają się po południu na parkingu – czyżby zebranie
dorosłych zwane wywiadówką? Miłosne listy słane na poczcie, sercowe problemy
rozwiązywane u lekarza w tym samym budynku. Zaś na pokrzepienie serc książki
wynoszone stosami z biblioteki. A jak dla ducha to i dla ciała – sklepy spożywcze!
Kościół łączący i starych i młodych, obok cmentarz dla… No właśnie, tu się spotkają
wszyscy. Jak wiele można zobaczyć patrząc przez jedno okno.
Ty
Dzieci, którymi musisz się zająć, dzieci, które trzeba nauczyć życia. Widzisz za oknem
szkołę i przedszkole. Niedaleko przystanek autobusowy- musisz zawieźć młodzież do
miasta. Rodzice tych wszystkich spotykają się po południu na parkingu – czyżby
zebranie dorosłych zwane wywiadówką? Ślesz miłosne listy na poczcie, sercowe
problemy rozwiązujesz u lekarza w tym samym budynku. Zaś na pokrzepienie serc
wynosisz stosami książki z biblioteki. A jak dla ducha to i dla ciała – niedaleko masz
sklepy spożywcze! Kościół łączący i starych i młodych, obok cmentarz dla… No
właśnie, tu się kiedyś spotkasz ze wszystkimi. Jak wiele możesz zobaczyć patrząc
przez jedno okno.
Ja
Dzieci, którymi muszę się zająć, dzieci, które trzeba nauczyć życia. Widzę za oknem
szkołę i przedszkole. Niedaleko przystanek autobusowy- patrzę, jak młodzież jedzie
do miasta. Widzę rodziców tych wszystkich spotykających się po południu na
parkingu – czyżby zebranie dorosłych zwane wywiadówką? Ślę miłosne listy na
poczcie, sercowe problemy rozwiązuję u lekarza w tym samym budynku. Zaś na
pokrzepienie serc wynoszę stosami książki z biblioteki. Bo lubię się zagłębić w
lekturze i odpłynąć czasami. A jak dla ducha to i dla ciała – niedaleko mam sklepy
spożywcze! Kościół łączący i starych i młodych, obok cmentarz dla… No właśnie, tu
się spotkam ze wszystkimi. W swoim czasie oczywiście, nie teraz, bo za szybko, bo nie
ten moment. Jak wiele mogę zobaczyć patrząc przez jedno okno.
Katarzyna Gitlar
Widok z mojego okna bardzo się zmienił na przestrzeni lat. Posadzone przed blokiem
tuje zdążyły wyrosnąć, żwir parkingu zmienić się w równą kostkę, a surowy kamienny
murek obrosnąć mchem. Tylko wielkie, kwadratowe, betonowe płyty, ułożone w
różowo-szarą szachownicę są takie same, jak dawniej. Mieszkanie na parterze, w
bloku, który stoi pod kątem prostym do ruchliwej ulicy, ma swoje wady i zalety. Zaletą
było to, że kiedy jako dziecko bawiłam się na podwórku, mama mogła podczas
robienia obiadu jednym okiem zerkać, czy aby nic mi się nie stało. Wadą jest fakt, że
nawyk zerkania zza firanki pozostał, i czasem sąsiedzi śmieją się dobrodusznie, że jest
ich prywatnym monitoringiem.
Budynek, który dziś znajduje się naprzeciw mojego okna ma długą historię, o wiele
dłuższą niż blok, w którym mieszkam od urodzenia. Nie ma w niej w zasadzie nic
ciekawego, więc nikt o tym nie mówi, ale kiedyś usłyszałam, że była tam wielka hala
zakładów metalurgicznych, tak zwanych "Łańcuchów". Pozostałościami po tym
chlubnym okresie stały się niewielkie kawałki metalowych listew czy rurek, które
znajdowaliśmy za dziecka, i które służyły nam jako zardzewiałe nożyki przy zabawie w
restaurację. Później budynek niszczał. W końcu jedną jego część zaadaptowano na coś
w rodzaju nocnego klubu, takiego z ultrafioletowym światłem i laserami. Druga, wciąż
niszczejąca i rozpadająca się część hali stała się naszym ulubionym (bo zabronionym)
placem zabaw. Nazywaliśmy ten teren Hangarem. Nie było tam w zasadzie nic
ciekawego, ale ogromna pusta przestrzeń, kawałki metalu i powybijane, wielkie okna
przyciągały nas jak magnes. Kiedy teraz do tego wracam, zastanawiam się, jak to się
stało że nikt z naszej paczki nie zrobił sobie tam krzywdy. Ale wtedy o tym nie
myśleliśmy.
Potem nadszedł czas wielkich zmian. Nasz Hangar w końcu wyburzono, a z dyskoteki,
która już od jakiegoś czasu nie działała, zrobiono supermarket. Dorośli się cieszyli.
Nam, dzieciakom z bloku, było smutno.
Choć ta zmiana sprawiła, że otoczenie stało się bardziej przyjazne i lepiej
zagospodarowane, podwórko straciło część swego niewątpliwego uroku. Nie ma już
niebezpiecznego Hangaru, do którego wchodzili tylko ci odważni, nie ma tajemnicy,
która kiedyś kryła się za tymi zrujnowanymi murami. Nie ma wmurowanej w ziemię
betonowej platformy, do której przytwierdzone było jedno, samotne ogniwo łańcucha
grubego jak ręka. Nigdy nie wiedzieliśmy do czego służyło, i nigdy się już nie
dowiemy.
Widok z mojego okna bardzo się zmienił na przestrzeni lat. Jednak, kiedy zimowymi
popołudniami wracam do domu, lubię siadać na parapecie z kubkiem gorącej herbaty
i patrzeć. Wiem, że jest jedna rzecz, która zawsze będzie za oknem, choćby wszystko
inne zmieniało się jak w kalejdoskopie. Nocą Wielki Wóz niezmiennie błyszczy nad
starym budynkiem.
Justyna Przewoźna
Pierwszy rzut oka – jak rzut kamieniem, blisko, naprzeciw i daleko – dla innych ludzi.
Kwadratowe, przejrzyste, zawalone szpargałami z dnia życia prawdziwej kobiety,
może to bibeloty? Przez nie widać inne okna – sąsiadów, którzy patrzą jak sroka
złapana za ogon!
Codziennie stoi ktoś na warcie, zamieniają się, kto, komu dostarczy więcej informacji
– jak w CBŚ... Ale ja to wszystko widzę...przez okno. Ich markowe auta przyjeżdżające
i odjeżdżające...Czy któreś zatrzyma się TU na dłużej?
Monika Gzella
Czubki drzew delikatnie drgają dotykane przez wiatr, cienkie gałęzie mkną w dół okna
znikając za parapetem. Ucięte. Niedokończone. Spoglądam w dół. Ulica mieni się
złotem i żółcią, prawie w całości pokryta jest zużytymi już przez drzewa liśćmi.
Gdzieniegdzie miga światło latarni, tysiące małych promyków na nocnym niebie. Noc,
ciemność. Niebo tli się granatem i błękitną poświatą miasta.
Okno, na szybie – odbicie. Zamazane, ucięte, niedokończone, przeźroczyste.
O 20:00 doskonale widać przez nie miasto.
Milena Koziołek, „Widok z okna”
Ostrzegam, nigdy nie pisałam pamiętnika, lecz może warto romantycznym żartom
złożyć hołd? Zawsze to jakaś forma.
Byłam na zajęciach.
Weszłam znudzona, wysłuchałam,
wyszłam z inspiracją w kieszeni.
W srebrze i zieleni okna dwa:
jedno tu drugie tam.
Niby to konwencji gra i
antynomii układ przeciwległy
Natura – Kultura.
Mgła i cicho sza
czy
kolędnicy do knajp zaproszeni?
A ja i tu i tam.
Ghost World czy satyr nad szklanką
szkockiej szczura
przyzywa?
Magicznego świata stypa.
Na przód marsz! Niech nas krytyki laur nie zniechęci!
Empatia niezbędna jest
do odbioru ekspresji powielanej.
Sztuki DZIŚ zasmarkane objawcie się!! Ja wołam was!
Z tych okien dwóch, tak, niech przyjdzie czas, no już!
cholera, bo wyskoczę i zabije się.
Nie!
Dekadenckie brednie.
Zaraz, a wiersze?
O miłości zakochanym pisać nie należy.
Treść przepędza
nabrzmiała emocja. I tylko
forma
marnego grajka
spod okna.
Już nie mojego, okna kapitana, którego córka
ponoć się puszczała. Puszkinowska fama.
Do rzeczy. Warsztat pisania – dramat. Ćwiczenie pierwsze umieściłam między
wierszem.
Prześwit.
Paulina Hupental
Intrygującym, a przez to moim ulubionym, jest widok z okna w sypialni. Okno z białą,
plastikową ramą zwrócone jest w kierunku zachodnim, dlatego z zachwytem
obserwuję; jesienną porą; ostatnie promienie słońca. Promienie padają na złoto-
czerwone liście pozostające już tylko w parach na ogołoconych jabłoniach, gruszach i
czereśniach. Z okna widzę nie tylko obszerny sad, lecz także mały staw, którego tafla
wody migocze i mieni się wieloma kolorami. Zimową porą otoczenie wygląda inaczej.
Sad zmienia się w „lodowe muzeum figur”, gdzie zamarznięte konary drzew i ich
osłabione gałęzie przypominają „pomniki”. Światło odbijając się od nich, tworzy żywe
cienie na oszronionych trawach. Staw zamarza i zamiera, w przeciwieństwie do
ptactwa, które z uporem przeczesuje tereny, poszukując pożywienia wraz ze swoim
potomstwem. Latem i wiosną widok z okna wzbudza we mnie pozytywne odczucia.
Wszystko ponownie powraca do życia i wzrasta. W sadzie obserwuję różnobarwne
kwiaty, których pąki zwracają się ku słońcu. Potem zauważam zieleń liści
pokrywającą; powyginane z chłodu; gałęzie. Wzrastają trawy, którymi targają ciepłe
podmuchy wiatru; kaczki i ich potomstwo ponownie odwiedzają staw, który porastają
trzciny i lilie wodne.
W ciągu roku obserwuję z tego okna ruchy przyrody: uśpienie, zamarzanie, odżywanie
i wzrost. Zupełnie, jakbym była ludzkim, choć niezbędnym elementem tych
top related