Top Banner

Click here to load reader

142

Musli Magazine Listopad 2012

Mar 18, 2016

Download

Documents

Szymon Gumienik

Musli Magazine Listopad 2012
Welcome message from author
This document is posted to help you gain knowledge. Please leave a comment to let me know what you think about it! Share it to your friends and learn new things together.
Transcript
Page 1: Musli Magazine Listopad 2012

>>PRZEMYK

>>CHACHULSKA

>>LAO CHE

11[33]2012 listopad

Page 2: Musli Magazine Listopad 2012

Listopadowe rozmowy!

Aby przetrwać listopadową niepogodę, oddajemy w Wasze ręce wyjątkowo bogaty numer (aż 142 strony!). Na imponujących gabarytach jednak nie poprzestajemy! Podczas kolegium redakcyjnego zastanawialiśmy się, jak umilić Wam chłodną jesień… I chyba znaleźliśmy receptę — ciekawe rozmowy! I tak, Huberta „Spiętego”

Dobaczewskiego przepytała dla Was wieczorkocha, Karstena Behra zaprzyjaźniona z redakcją historyczka sztuki Marta Kowalski, Janusza R. Kowalczyka Marek Rozpłoch, a Marka Turka Szymon Gumienik. Mnie spotkała przyjemność szcze-gólna, czyli rozmowa z artystką, którą cenię od wielu lat — Renatą Przemyk.

Jak zwykle w „Musli Magazine” prezentujemy także znakomitych artystów. Tym razem fotografie Edyty Chachulskiej i Dominika Śmiałowskiego. Z kolei w ko_MODZIE kapitalna historia rodzinna, czyli Aga Prus i jej buty. Nie zawiodą Was też recenzje, felietony i Marta Magryś, która w tym numerze z przeszkodami dotarła do redakcyjnej kuchni.

Listopad to miesiąc wspomnień. O niezwykłym człowieku — o. Janie Berezie pisze Marek Rozpłoch, z kolei ja wspo-minam nie tak dawne ekscytacje filmowe tegorocznej edycji Międzynarodowego Festiwalu Filmowego Tofifest. And last but not least… Ania Rokita na tropie Mamy w Mieście!

MAGDA WICHROWSKA

Page 3: Musli Magazine Listopad 2012

[:] >>2 wstępniak. listopadowe rozmowy!

>>4 wydarzenia. ARKADIUSZ STERN, ANIAL, GRZEGORZ WINCENTY-CICHY,

(SY), MAREK ROZPŁOCH

>>20 relacja. Tofifest. głód kina i trzęsienie ziemi! MAGDA WICHROWSKA

>>22 porozmawiaj z nim... pasą się, pasą. Z JANUSZEM R. KOWALCZYKIEM ROZMAWIA MAREK ROZPŁOCH

>>26 na kanapie. subiektywizm, obiektywizm czy prawda autora? vol. 2. MAGDA WICHROWSKA

>>27 gorzkie żale. w szambie słów. ANNA ROKITA

>>28 filozofia w doniczce. ciało, cielej, najcielej IWONA STACHOWSKA

>>29 a muzom. pełna dyskrecja. MAREK ROZPŁOCH

>>30 porozmawiaj z nią... nie ma już ściany dźwięku, za którą można by się schować. Z RENATĄ PRZEMYK

ROZMAWIA MAGDA WICHROWSKA

>>36 zjawisko. mama w mieście. ANNA ROKITA

>>42 portret. Jan Bereza OSB. oddechem. MAREK ROZPŁOCH

>>46 porozmawiaj z nim... bliżej von Triera niż Tarantino Z HUBERTEM „SPIĘTYM” DOBACZEWSKIM (LAO CHE) ROZMAWIA

WIECZORKOCHA

>>58 porozmawiaj z nim... nigdy nie wiem, co wyskoczy z pudełka. Z MARKIEM TURKIEM ROZMAWIA SZYMON GUMIENIK

>>66 fotografia. EDYTA CHACHULSKA (EDYCH)

>>94 porozmawiaj z nim... etapy poznania świata i siebie Z KARSTENEM BEHREM ROZMAWIA MARTA KOWALSKI

>>104 nowości [książka, film, muzyka]. (MR), (AL), ARBUZIA, (SY), ANIAL

>>107 recenzje [film, muzyka, książka, komiks, teatr] MAREK ROZPŁOCH, SZYMON GUMIENIK, ANNA LADORUCKA,

IWONA STACHOWSKA, ARKADIUSZ STERN

>>113 ko_moda. Aga Prus. MAGDA WICHROWSKA

>>116 fotografia. the pilot’s melancholy. DOMINIK ŚMIAŁOWSKI

>>138 warsztat qlinarny. warsztat, którego miało nie być MARTA MAGRYŚ

>>140 redakcja

>>141 słonik/stopka

>>3

>>spis treści

OKŁADKA: FOT. EDYTA CHACHULSKA / STRONA 2: IL. ŻANETA ANTOSIK

Page 4: Musli Magazine Listopad 2012

>>wydarzenia

>>4 musli magazine

>> >>

Kolejny wieczór autorski z pewnością będzie wielką grat-ką dla wszystkich ceniących sobie zdrowy styl życia. Kto słucha Radiowej Trójki, temu bohaterki wieczoru nie trzeba specjalnie przedstawiać. Graży-na Dobroń — prezenterka i au-torka cieszącej się ogromną po-pularnością audycji Instrukcja obsługi człowieka − podczas to-ruńskiego spotkania postara się udzielić odpowiedzi na pytania: jak żyć, co robić, by być sobą w pełni, jak zachować zdro-wie, dobrze jeść i właściwie odpoczywać. Kolejnym festi-walowym wydarzeniem, w sam raz na Święto Niepodległości, będzie intrygujący koncert Ju-styny Steczkowskiej. Artystka wystąpi w ekskluzywnym i nie-zwykle rzadko prezentowanym programie jazzowym, stworzo-nym z myślą o zaspokojeniu po-trzeb słuchaczy, którzy potrafią rozsmakować się w dźwiękach jazzu i niczym nieograniczonej artystycznej interpretacji. Do tego muzycznego przedsięwzię-cia zostali zaangażowani znani muzycy, którzy na żywo tworzą niezwykłe jazzowe aranżacje piosenek Steczkowskiej (w tym takich przebojów, jak: Dziew-czyna Szamana, Oko za oko, słowo za słowo czy też Jej por-tret).

Forte Artus Festival to tak-że wydarzenie będące ukło-

nem w kierunku teatru alter-natywnego. Podczas jednego z wieczorów widzowie będą mogli podziwiać awangardowe przedstawienie węgierskiego Teatru Malko. Artyści zapre-zentują spektakl-performace Elada Pinio i czas, stanowią-cy połączenie obrazów, myśli, muzyki, malarstwa i ruchu.

Słuchacze ceniący sobie inte-ligentny humor i melancholijny nastrój piosenki aktorskiej nie mogą ominąć koncertu Piotra Machalicy, który w Dworze Ar-tusa promować będzie swoją nową płytę Moje chmury płyną nisko. Ten znany i lubiany ak-tor zaprezentuje premierowe piosenki do tekstów Jana Woł-ka, nie zabraknie też utworów należących do klasyki polskiej poezji śpiewanej jak choć-by Życie to nie teatr do słów Edwarda Stachury czy Alkoho-licy z mojej dzielnicy do tek-stu Wojciecha Młynarskiego.

Wzorem ubiegłorocznego festiwalu także i w tym roku podczas jednego wieczoru scena Dworu Artusa zostanie oddana we władanie artystce, którą można nazwać nadzieją polskiej muzyki. Obdarzona charakterystycznym mocnym głosem Maja Kleszcz, wraz ze swoim zespołem IncarNations, doceniona została zarówno przez publiczność, jak i kryty-ków, a utwory takie jak Nasza

RAY

WIL

SON

LESZ

EK M

OŻD

ŻER

Po październikowym prelu-dium, w rytm muzyki Lorenca i Turnaua, wśród fotografii pra-sowej i belferskich wspomnień Pszoniaka, w listopadzie w Dworze Artusa na Forte Ar-tus Festival czeka na nas o 100 procent większa dawka wspa-niałych przeżyć.

Miesiąc ten rozpocznie się koncertem Leszka Możdżera. 2 listopada w ramach Zaduszek jazzowych ten wybitny artysta wystąpi z solowym programem zatytułowanym Od Chopina do Komedy. Twórczość tych wybit-nych kompozytorów jest szcze-gólnie bliska pianiście. Nagrał on znakomite płyty Chopin Demain − Impressions i Kome-da, której miesięcznik „Jazz Forum” przyznał nagrodę Pły-ty Roku 2011. Albumy Leszka Możdżera to prawdziwe perły w zbiorach wielu melomanów, jednak nic nie zastąpi wspa-niałych koncertów, do których przyzwyczaił nas pianista. Dwa dni po refleksyjnym występie Możdżera Forte Artus Festival proponuje coś na poprawienie humoru: spotkanie autorskie z Grzegorzem Halamą. Podczas tego nietypowego wieczoru ar-tysta nie tylko opowie o swo-jej karierze, jej nieznanych i znanych chwilach, ale także zaprezentuje swoje najlepsze kabaretowe piosenki (Śpiwor-ki) i skecze. FO

RTE

ARTU

S FE

STIV

AL T

RWA!

JUST

YNA

STEC

ZKO

WSK

A

FORT

E AR

TUS

FEST

IVAL

TRW

A!

Page 5: Musli Magazine Listopad 2012

>>5

>>wydarzenia

>> >>

Listopadowy program Forte Artus Festival zapowiada się imponująco. Z całych sił na-szych płuc polecamy FORTE!

ARKADIUSZ STERN

Forte Artus FestivalDwór Artusa / Sala Wielka

2 listopada Leszek Możdżer / Od Chopina do Komedy /

zaduszki jazzowe

4 listopada Grzegorz Halama / spotkanie autorskie

9 listopada Grażyna Dobroń / spotkanie

11 listopada Justyna Steczkowska / koncert jazzowy

15 listopada Teatr Malko /Elada Pinio i czas /

performance w jednym akcie

18 listopada Piotr Machalica / Moje chmury płyną nisko /

koncert

23 listopada Maja Kleszcz &Incarnation / koncert

25 listopada Małgorzata Kalicińska / spotkanie autorskie

28 listopada Ray Wilson / Genesis Classic /koncert

FOT.

MAT

ERIA

ŁY O

RGAN

IZAT

ORA

miłość ma skrzydła czy Rebe-ka, na co dzień pojawiają się w Radiowej Trójce. W Toruniu zespół da koncert, podczas którego usłyszymy zarówno piosenki z pierwszej (Radio Retro), jak i drugiej płyty (Odeon).

Niedziela 25 listopada bę-dzie z kolei gratką dla miło-śników literatury kobiecej. W Dworze Artusa zagości Mał-gorzata Kalicińska, powieścio-pisarka, scenarzystka, autorka bestsellerowych powieści dla kobiet, z których największy sukces odniosła saga rodzinna, na którą składają się trzy po-wieści: Dom nad rozlewiskiem, Powroty nad rozlewiskiem i Mi- łość nad rozlewiskiem. W To-runiu pisarka opowie o swojej nowej książce zatytułowanej Lilka. Ostatnim wydarzeniem w ramach Forte Artus Festival będzie koncert Raya Wilsona, niekwestionowanej gwiazdy festiwalu, który zastąpił przy mikrofonie Phila Collinsa w le-gendarnej grupie Genesis. Ar-tysta wystąpi w akustycznym koncercie Genesis Classic pre-zentującym największe prze-boje kultowej grupy. Publicz-ność usłyszy m.in. takie hity jak: Follow you follow me, Solsbury Hill, Mama, Invisible touch, In the air tonight, Rip-ples, Inside, Not About Us czy Another day in paradise.

GRA

ŻYN

A D

OBR

MAŁ

GO

RZAT

A KA

LICI

ŃSK

AMAJA KLESZCZ & INCARNATIONS

PIOTR MACHALICA

TEATR MALKO

Page 6: Musli Magazine Listopad 2012

>>wydarzenia

>> >>

DUB W PASKI

13 października ukazała się dłu-go oczekiwana płyta składu Zebra Sound System. Electronic Heart do-wodzi ewolucji, jakiej uległa gru-pa od momentu powstania w 2007 roku i wydania pierwszego krążka Dream Walking. Zacznijmy jednak od początku.

Zebra narodziła się pięć lat temu w Krakowie — z połączenia talentu i pasji tworzenia Natalii Norko i Zdzisława Orłowskiego. Obecnie grupa działa we Wro-cławiu, a głównym jej celem są eksperymenty nad szeroko pojętym dubem. Zebra z sukce-sami występowała na licznych festiwalach (i to nie tylko tych organizowanych na polskiej zie-mi). W ciągu dwóch lat sound system zagrał ponad 100 koncer-tów i stawał się coraz bardziej rozpoznawalny. Wystarczy wspo-mnieć, że utwory Zebry można było usłyszeć w hiszpańskich i francuskich stacjach radio-wych. Ostatnio Zebra rozmno-żyła się i dziś pod jej szyldem działa już osiem osób. To pozwo-liło na wprowadzenie do składu bogatego, żywego instrumenta-rium i stworzenie mocniejszego i bardziej dojrzałego brzmienia. Nadarza się okazja, by przeko-nać się o tym na własnej skórze.

ANIAL

Zebra Sond System2 listopada, godz. 20.00

NRD

NOWY WILK

Listopad w Od Nowie czas zacząć. Na dobry początek koncert zespołu Kim Nowak. W roku 2008 Michał Sobolew-ski, Bartek Waglewski i Piotr Waglewski postanowili powo-łać do życia nowy projekt.

Debiutancki album ujawnił, jaką drogą muzycy zdecydo-wali się podążać. Twórczość Kim Nowak to żywa, pozba-wiona komputerów, wręcz brudna muzyka, wypełniona mocnymi, gitarowymi riffami wspieranymi przez garażową sekcję rytmiczną. W tekstach nie unika się tematu śmierci, przemijania, a z drugiej strony emocji i miłości.

Po paru latach Kim Nowak przypomina o sobie nowym wydawnictwem Wilk. Zespół wyruszył w trasę koncertową promującą nowe 12 utworów. Kim Nowak nie ominie oczywi-ście toruńskiej Od Nowy.

ANIAL

Kim Nowak3 listopada, godz. 20.00

Od Nowa

LAS BLONDYNAS NA SZLAKU

Ile czasu potrzeba, by prze-mierzyć Wenezuelę, Kolumbię, Ekwador, Peru, Boliwię, Chile, Argentynę, Australię, Indone-zję, Singapur, Malezję, Wiet-nam, Tajlandię, Sri Lankę i In-die? Niektórym na taką podróż życia nie starczy. Tymczasem trzy przyjaciółki udowodniły, że jeśli naprawdę się chce, można objechać pół świata za-ledwie w sześć miesięcy. Ania Witkowska, Marta Kosmowska i Ola Kolasiewicz to koleżanki z jednej szkolnej ławki, które wyruszyły w daleką wyprawę. Spotkanie z globtroterkami odbędzie się w Od Nowie w ra- mach nowego cyklu „Wieczór podróżnika”. Uczestnicy będą mogli dowiedzieć się, co spro-wokowało trzy blondynki do tak odważnej decyzji i jak udało im się spełnić podróż-nicze marzenia. Mogą także liczyć na garść porad dotyczą-cych podróżowania bez kom-plikacji. Podczas spotkania Ania, Marta i Ola podzielą się z nami zdjęciami, przytoczą dowcipy, mrożące krew w ży-łach opowieści oraz opowiedzą o przygodach, które zapamię-tają na całe życie.

ANIAL

Las Blondynas / Wieczór podróżnika 6 listopada, godz. 20.30

Od Nowa

FOT.

MAT

ERIA

ŁY P

RASO

WE

FOT.

MAT

ERIA

ŁY P

RASO

WE

6.11OD NOWA

3.11OD NOWA

2.11NRD

SALA

R D

E U

YUN

I (SO

LNIS

KO)

W B

OLI

WI

>>6 musli magazine

Page 7: Musli Magazine Listopad 2012

>>7

>>wydarzenia

>> >>

Co robić w chłodne i ponure listopadowe popołudnia? Jak spę-dzać przygnębiające jesienne wieczory? Odpowiedź jest jedna — pod kocykiem! Jeśli oprócz przyjemnego ciepełka liczymy na moc kulturalnych doznań, niech będzie niebieski.

Kino Studenckie „Niebieski Kocyk” zaprasza na listopadowe pokazy. Na pierwszy ogień pójdzie film W drodze. Ekranizację książki Jacka Kerouaca zobaczymy 5 listopada. Tytuł nie jest mylący, mamy do czynienia z kinem drogi. Troje głównych boha-terów, młody pisarz Sal Paradise, jego przyjaciel i były więzień w jednym Dean Moriarty oraz jego wyzwolona dziewczyna Ma-rylou, wyruszają w podróż po Ameryce w poszukiwaniu samych siebie.

Wszystkim czującym niedosyt warto polecić projekcję, która odbędzie się kolejnego dnia. 6 listopada na ekranie Kina Stu-denckiego „Niebieski Kocyk” Siostra twojej siostry. Fabułę filmumożna podsumować w krótkich żołnierskich słowach — ich troje w domku na odludziu. Brzmi intrygująco? I tak będzie! W końcu na jaw wyjdą ukrywane uczucia i pragnienia.

12 listopada zobaczymy hit frekwencyjny — Jesteś Bogiem. Reżyser Leszek Dawid wziął na warsztat historię legendarnej grupy Paktofonika, skupiając się przede wszystkim na uwień-czonej tragiczną śmiercią historii członka zespołu, Magika. Od zachwytu po ostrą krytykę — opinie o filmie są różne, może więcwarto wyrobić sobie własną?

13 listopada na ekranie objawi się Pina. To filmowa biogra-fia zmarłej przed dwoma laty choreografki Piny Bausch. Obrazten to subtelny pean na cześć sztuki. Warto wspomnieć, że nie padają w nim niemal słowa, a głównym środkiem wyrazu jest taniec.

Marina Abramović: Artystka obecna — film, który zostanie po-kazany 26 listopada, to opowieść o życiu i twórczości ikony body artu i performance’u. Abramović od kilkudziesięciu lat — konse-kwentnie — rewolucjonizuje sztukę. To ta pani, która przesie-działa dużą cześć roku 2010 na krześle w nowojorskim Museum of Modern Art, nawiązując spontaniczne relacje ze zwiedzają-cymi.

27 listopada Nietykalni — prawdziwa historia przyjaźni, która nieoczekiwanie połączyła sparaliżowanego milionera i chłopaka z przedmieścia zaczynającego życie po odsiadce.

Wszystkie listopadowe projekcje rozpoczną się o godz. 19.00. Zapraszamy! ANIAL

KINO POD KOCYKIEM

Page 8: Musli Magazine Listopad 2012

>>wydarzenia

>>8 musli magazine

>> >>

Listopad w klubie Lizard King rozpocznie się klima-tycznym rockiem czołowych przedstawicieli tego gatun-ku na polskiej scenie — gru-py Closterkeller. Tej jesieni, w przededniu swego 25-lecia, zespół zagra aż w 33 miastach Polski (w tym również w jasz-czurczej jaskini nad Wisłą). W ramach swojej trasy zespół po raz pierwszy zdecydował się na ukłon w stronę publicz-ności, oferując jej koncert będący kompilacją wszystkich największych przebojów grupy — począwszy od pierwszych jaskółek z płyt Purple i Blue, przez okupujące listy przebo-jów hity z płyt Violet, Scarlett, Cyan i Graphite, mroczną Nero i złote Aurum, aż po najbar-dziej uznane utwory z wyda-nej rok temu płyty Bordeaux. Liderką zespołu założonego w 1988 roku jest Anja Ortho-dox — jedna z czołowych pol-skich wokalistek rockowych, obdarzona charakterystycznym głosem, charyzmą i manierą wokalną, która uczyniła z niej wzorzec do naśladowania dla wielu młodych solistek tego gatunku. Teksty Anji (mroczna i pełna metafor poezja) stano-wią równie ważny atut zespołu i zapewne wraz z muzyką re-welacyjnie wpiszą się w listo-padowy klimat klubu.

Cztery dni później w ramach swego tournée po kraju do

Lizarda zawitają o trzy lata starsi koledzy Closterkeller — zespół Voo Voo, promujący swą świeżutką płytę nazwaną najprościej jak można — Nowa płyta. „Będzie jak zwykle… trochę smutasów, trochę po-gody ducha, trochę wolnych (najpierw) i trochę szybkich (po rozpędzeniu), trochę sta-rego, ale trochę i nowego”. Obecny skład Voo Voo tworzą: Wojciech Waglewski — kom-pozytor, autor tekstów, gita-rzysta, wokalista i producent muzyczny; Mateusz Pospie-szalski — kompozytor, mul-tiinstrumentalista, wokalista i producent muzyczny; Karim Martusewicz — basista i produ-cent muzyczny; Piotr „Stopa” Żyżelewicz — perkusista.

13 listopada usłyszymy z ko- lei Zero absolu — jednoosobo-wy projekt muzyczny, nowo-czesny one men band. Metoda twórcza francuskiego artysty polega na łączeniu ze sobą stworzonych wcześniej oraz tworzonych na bieżąco pę-tli (loops) muzycznych, które w miarę trwania utworu na-rastają i rozbudowują się. Początkowo minimalistyczne dźwięki ewoluują w wielowąt-kowe aranżacje. W ścieżkach muzycznych przeplatają się elementy post rocka, math rocka i elektroniki. Występ Zero absolu to nie tylko kon-cert, ale także coś o charak-

terze performance, w trakcie którego odbiorcy będą świad-kami całego procesu powsta-wania utworu (wstęp wolny).

18 listopada na scenie Lizard King wystąpi pARTyzant — postać znana nie tylko fanom tappingu oburęcznego (wydobycie dźwię-ku poprzez odpowiednie ude-rzanie strun palcami), ale także wszystkim, którzy śledzą polską scenę blues-rockową. Od wielu już lat występuje aktywnie na największych polskich scenach festiwalowych, grając zarówno solo, jak i z zespołami (np. Dżem, Zdrowa Woda czy Ptaaki). W sze-rokim repertuarze artysty znaj-dziemy kompozycje własne oraz oryginalne interpretacje muzyki filmowej, klasycznej, rockowejczy jazzowej. Na perkusji — nie ze względu na pokrewieństwo, lecz umiejętności — towarzyszy gitarzyście 14-letni syn Mikołaj Toczko.

W Lizard King nie należy bać się szarej jesieni, bo w tym roku kolorować będzie tutaj Łąka. A właściwie Łąki Łan — w nowej koncertowej odsło-nie. „Po znakomitym występie na Przystanku Woodstock, po którym do dziś trwają spory, czy The Prodigy wystarczająco rozgrzało publiczność przed występem Łąki Łan, zespół promuje DVD z tego wieko-pomnego koncertu!”. Próbu-jąc wygenerować namiastkę Przystankowej energii, Łąki

25 listopada ruszą w trasę, podczas której już cztery dni później zazielenią publiczność Lizarda chlorofilem pompo-wanym z głośników wprost do jej serc. W styczniu 2011 roku grali w Od Nowie, teraz zobaczymy, co też ciekawego Poń Kolny, Bonk, Megamotyl, Paprodziad, Zając Cokicto-kloc i Jeżus Marian szykują w Lizardzie! Owadzia mać! Dla mrocznych klimatów, starych i nowych rozpędów, muzycz-nych pętli, tappingu i nektaru kwiatowego — w listopadzie lecimy do Lizarda!

ARKADIUSZ STERN

Closterkeller / 4 listopada

Voo Voo / 8 listopada

Zero absolu / 13 listopada

pARTyzant / 18 listopada

Łąki Łan / 29 listopada

CLO

STER

KELL

ER /

FO

T. M

ATER

IAŁY

PRA

SOW

E

ZŁOTA JESIEŃ W LIZARD KING4.11

LIZARD KING8.11

LIZARD KING13.11

LIZARD KING18.11

LIZARD KING29.11

LIZARD KING

VOO

VO

O /

FO

T. P

EPIT

O

Page 9: Musli Magazine Listopad 2012

>>wydarzenia

>>9

>> >>

TORUŃSKIE SNY

Między 5 a 10 listopada w Toruniu będzie można na-tknąć się na instalacje dźwię-kowo-zapachowe Justyny Gruszczyk. Instalacje będą składały się ze snów mieszkań-ców Torunia, a także ze spe-cjalnie na tę okazję przygo-towanego zapachu — portretu miasta. Projekty te znajdzie-my w kilku miejscach, m.in. w Cafe Draże, Aksamitnym Atelier czy księgarni Hobbit. Wszystko to objęte jest pa-tronatem Galerii Sztuki Wo-zownia. Mapki ze szczegółami lokalizacji znajdziemy na ulot-kach akcji. Imperium snu jest realizowane dzięki Stypendium Miasta Torunia, zaś autorem formuły zapachowej jest Piotr Kempski.

GRZEGORZ WINCENTY-CICHY

Justyna Gruszczyk / Imperium snu5–10 listopada

Toruń

DUET Z FEELINGIEM

Jazz Club Od Nowa za-prasza na koncert formacji Przemysław Strączek&Teriver Cheung. Jednym z członków tego interesującego duetu, jak nietrudno się domyślić, jest Przemysław Strączek — jaz-zowy gitarzysta, aranżer, pe-dagog i kompozytor. Strączek jest laureatem Mistrzowskiego Konkursu Gitarzystów Jazzo-wych im. Marka Blizińskiego w Warszawie, a także jako jedyny Europejczyk finalistąogólnoświatowego konkursu solistycznego Thailand Inter-national Jazz Conference Solo Competition. Teriver Cheung to z kolei pochodzący z Hong-kongu, mieszkający w Nowym Jorku, obiecujący gitarzysta młodego pokolenia. Muzycy spotkali się w 2011 roku. Na kanwie współpracy powstała płyta Evans z kompozycjami pianistów Billa Evansa, Fryde-ryka Chopina (Mazurek F-Dur) i Jima Halla (Waltz New).

ANIAL

Przemysław Strączek&Teriver Cheung7 listopada, godz. 20.00

Od Nowa

POTWÓR NA BROWARNEJ

Dead Snow Monster wraz ze swoim pełnowymiarowym de-biutanckim albumem I Wanted to See a Monster rusza wła-śnie w długą podróż, zwaną przez niektórych także trasą koncertową. Swoje gościnne występy potwór będzie dawał zarówno w Polsce, jak i za granicą. Zamiast przerażenia będzie siał ogólny zachwyt, pod warunkiem że będzie go słuchać publiczność lubująca się w surowych, garażowych dźwiękach i punkowym po-dejściu do muzycznej materii. Jak bardzo Dead Snow Monster potrafi punkowo podejść domuzycznej materii na scenie, na żywo, warto przekonać się osobiście — 8 listopada grupa zagra bowiem w klubie NRD, gdzie zaprezentuje swój de-biutancki materiał.

Zespół powstał 6 grudnia 2009 roku we Wrocławiu, a kil- ka dni później zagrał swój pierwszy koncert. W tak krót-kim czasie, bez doświadczenia scenicznego i bez miesięcy prób miał tylko dwa wyjścia — albo mieć talent i się spodo-bać, albo nie. Reakcja pu-bliczności, charakteryzująca się odczuciami raczej dalekimi od przerażenia, spowodowała, że muzycy wchodzący w skład śnieżnego potwora postanowi-li grać dalej. Na efekty długo

nie trzeba było czekać, bo już w kilka miesięcy od scenicz-nego debiutu zespół nagrał pierwszą epkę i zagrał kilka koncertów. W kolejnym roku pojawiły się: druga epka, składanka muzyczna Piotra Stelmacha — Offensywa 4 (z numerem DSM Get Your Guns) oraz występy na takich festiwalach jak Baraque Festi-val, PiotrkOFF Art Festival oraz najważniejszym — Open’er.

I Wanted to See a Monster muzycy zarejestrowali w pięć dni w warunkach polowych, nagrywając utwory na „setkę” podczas jednego podejścia. Jeżeli ktoś stawia emocjonal-ność muzyki nad profesjonal-ność produkcji, na pewno się nie zawiedzie. „Musli Magazi-ne” hołduje takim tradycjom, dlatego też objęło nad koncer-tem patronat. Serdecznie za-praszamy na ulicę Browarną, przyjmijmy ciepło śnieżnego potwora.

(SY)

Dead Snow Monster8 listopada, godz. 21.00

NRD

8.11NRD

7.11OD NOWA

FOT.

MAT

ERIA

ŁY P

RASO

WE

5-10LISTOPADA

ŁĄKI

ŁAN

/ F

OT.

RAF

AL N

OW

AKO

WSK

I

Page 10: Musli Magazine Listopad 2012

>>wydarzenia

>>10 musli magazine

>> >>

STRACH SIĘ BAĆ STRACHÓW

9 listopada sceną Od Nowy za-władną Strachy Na Lachy. O tym, że jest to grupa założona przez za-łożycieli Pidżamy Porno, wie chy-ba każdy. To, że Grabaż to jeden z najbardziej cenionych, współ-czesnych rockowych poetów, wy-jaśniać nikomu nie trzeba. O tym, że koncerty Strachów to zjawisko, będziemy mieli okazję przekonać się już niebawem.

Pierwsza płyta Strachów to pio-senki Grabaża uzupełnione o kla-syczne szlagiery, takie jak utwór z serialu Stawiam na Tolka Banana czy kompozycja Krzysztofa Ko-medy do słów Agnieszki Osieckiej Nim wstanie dzień z „toruńskie-go” westernu Prawo i pięść. Póź-niej przyszedł czas na albumy Piła Tango i Autor (z piosenkami Jacka Kaczmarskiego). Krążek Zakaza-ne piosenki tylko umocnił pozycję zespołu na polskiej scenie. Od pre-miery płyty Dodekafonia minęły już ponad dwa lata, utwory nie zesta-rzały się jednak wcale.

Jeśli ktoś, mimo szczerych chęci, nie dotrze na koncert, w ramach pocieszenia powinien zarzucić so-bie na odtwarzacz, świeżutkie jak chlebuś od Bartkowskich, pierwsze w historii zespołu koncertowe DVD zatytułowane Przejście.

ANIAL

Strachy Na Lachy9 listopada, godz. 19.00

Od Nowa

ŚWIĘTO PERFORMERÓW

Toruński festiwal sztuki performance wymyślony i po-wołany do życia w 2007 roku przez Mariana Stępaka jest ciekawą i jedyną w swoim ro-dzaju propozycją w naszym mieście skierowaną do twór-ców oraz osób bardziej lub mniej zainteresowanych tą formą przekazu artystyczne-go. Autorami przekazów będą zarówno uznani artyści, od wielu lat zajmujący się perfor-mancem, jak i studenci akade-mii artystycznych (i nie tylko artystycznych). Przez trzy dni ponad czterdziestu twórców będzie zachęcało odbiorcę do interakcji albo przynajmniej do życzliwego bądź krytycz-nego łypnięcia okiem. Obojęt-ność niewskazana.

MAREK ROZPŁOCH

VI Festiwal Performance Koło Czasu9–11 listopada

CSW „Znaki Czasu”

NOWE HORYZONTY W TORUNIU

Nie licząc na to, że Festi-wal T-Mobile Nowe Horyzonty zechce kiedyś przenieść się do Torunia, ale ciesząc się, że jego objazdowa odmiana nie omija grodu pierników i Ko-pernika, warto zapoznać się z proponowanym przez nią re-pertuarem. W ramach tournée zobaczymy m.in. nowe zaska-kujące przedsięwzięcie filmo-we Przemysława Wojcieszka — Sekret, w którym reżyser próbuje zmierzyć się z tema-tem trudnej przeszłości relacji polsko-żydowskich. Prezen-towani będą także zdobywcy głównych nagród wrocław-skich Nowych Horyzontów: Od czwartku do niedzieli Domingi Sotomayor Castillo, Sąsiedzkie dźwięki Klebera Mendonçy Fil-ho, Donoma Djinna Carrénar-da oraz inne godne polecania i obsypane nagrodami filmy:Holy Motors Léosa Caraxa, Za wzgórzami Cristiana Mungiu i Post tenebras lux Carlosa Reygadasa.

MAREK ROZPŁOCH

4. edycja T-Mobile Nowe Horyzonty Tournée9–11 listopada

Kino Centrum / CSW „Znaki Czasu”

9-11.11CSW

9-11.11KINO

CENTRUM

ANN

A M

ON

DRZ

EJEW

SKA

/ V

FEST

IWAL

PER

FORM

ANCE

KO

ŁO C

ZASU

FOT.

SŁA

WO

MIR

NAK

ON

ECZN

Y

9.11OD NOWA

Page 11: Musli Magazine Listopad 2012

>>11

>>wydarzenia

>> >>

Od Nowa zaprasza na kolej-ny koncert na obcasach. Po Kari Amirian przyszedł czas na charyzmatyczną Mikę Urba-niak. Będąc córką Urszuli Du-dziak i Michała Urbaniaka, jest się z góry skazaną na karierę muzyczną. Mika wychowywała się wśród dźwięków, co obu-dziło w niej ogromną muzycz-ną wrażliwość. Myli się jednak ten, kto twierdzi, że woka-listka odcina kupony od twór-czości rodziców. Mika znalazła własny styl i konsekwentnie podąża obraną przez siebie drogą. Zaczynała od jazzu, z czasem odkrywając w so-bie skłonność do muzyki soul, r’n’b i hip-hop. Podlewając tę mieszankę sosem ambitnego popu, stworzyła lekkostrawne, a jednak wykwintne danie.

Artystka zadebiutowała w 2009 roku albumem Clo-ser. Fanów i krytyków do tego stopnia zachwyciło światowe brzmienie krążka, że Mika Urbaniak odebrała Fryderyka w kategorii Album Roku Pop. Najnowsza płyta wokalistki, Follow You, to zabawa mu-zyką, cały wachlarz brzmień i gatunków.

Mika Urbaniak współpra-cowała także z innymi wyko-nawcami, takimi jak Andrzej Smolik, O.S.T.R., Kayah, Ta-tiana Okupnik i Grzegorz Mar-kowski.

ANIAL

Mika Urbaniak / Od Nowa na obcasach10 listopada, godz. 20.00

Od Nowa

10.11OD NOWA

FOT.

JAC

EK P

ORE

MBA MIKA

NA

OBCASACH

Page 12: Musli Magazine Listopad 2012

>>wydarzenia

>>12 musli magazine

>> >>

EKSPERYMENTY Z JAZZEM

14 listopada na małej scenie Od Nowy zaprezentują się La-boratorium i Kubiak Quartet. Pierwszy z zespołów to jeden z najważniejszych wykonaw-ców lat 70. Sekretem długo-wieczności i wyjątkowości gru-py są poszukiwania własnego brzmienia. Zespół odrodził się jak feniks z popiołów w roku 2007, dając świetny występ podczas Zakopiańskiej Wiosny Jazzowej. Sukcesem okazało się także wydanie dziesięcio-płytowego box-u Laborato-rium Anthology 1971—1988. Nagrania wszystkie. Laborato-rium zagra w składzie: Marek Stryszowski — saksofon alto-wy, sopranowy, wokal, Janusz Grzywacz — instrumenty kla-wiszowe, Krzysztof Ścierański — gitara basowa, Grzegorz Grzyb — perkusja, Marek Ra-duli — gitara.

Obok Laboratorium zobaczy-my i usłyszymy Kubiak Quartet — młody polsko-brytyjski ze-spół, łączący w swej twórczo-ści elementy jazzu, klasyki, folku i poezji śpiewanej.

ANIAL

Laboratorium / Kubiak Quartet14 listopada, godz. 20.00

Od Nowa

14.11OD NOWA

14-17.11TEATR

KONIEC

HORZYCY

W listopadzie z repertuaru Teatru im. Wilama Horzycy na zawsze znikną dwa najlepsze przedstawienia ostatnich se-zonów: Caritas. Dwie minuty ciszy i Mroczna gra albo histo-rie dla chłopców.

Caritas. Dwie minuty ciszy jest autorskim projektem Lies Pauwels, belgijskiej reżyserki, znanej polskiej publiczności z prezentacji na Festiwalu Kontakt 2005 przedstawienia White Star, które otrzymało wówczas Grand Prix. Zapro-szona do współpracy z Tea- trem im. W. Horzycy Pauwels w marcu 2010 roku zrealizo-wała spektakl, jakiego w To-runiu dotąd nie było! Jak pi-sała recenzentka „Teatru dla Was”, Anita Nowak: „Spektakl po trosze ma formę konkursu piękności, po trosze eliminacji do popularnego programu tele-wizyjnego »Mam Talent«, a po trosze też psychodramy czy nawet spowiedzi [...]. Współ-czesny świat pokazany jest tu jako zdominowana przez głu-potę i popkulturę mielizna. Rzeczywistość opętana przez kult młodości i urody, absolut-nie wyprana z empatii i współ-czucia — świat odczłowiecza-nych kukieł i manekinów”. Do tego świetna eklektyczna mu-zyka i „jakby warlikowska” gra aktorska — warto zobaczyć ten

spektakl po raz ostatni, choć-by dla samej wstrząsającej kreacji Agnieszki Wawrzkie-wicz w finale! Szkoda tylko, żetoruński Teatr nie pokazał tego przejmującego przedstawienia na żadnym z festiwali. Uwaga — co bardziej wrażliwi i nie szesnastoletni: niech lepiej wybiorą inne pożegnanie… ze spektaklem Mroczna gra albo historie dla chłopców w reży-serii Iwony Kempy.

Zmieniająca od 1 stycznia 2013 roku Toruń na Kraków, dyrektor artystyczna Teatru Horzycy, właśnie tam w ubie-głym sezonie wyreżyserowała spektakl dyplomowy studen-tów PWST pt. Mroczna gra albo historie dla chłopców Carlosa Murillo, który na krót-ko trafił do repertuaru toruń-skiego Teatru. „To intrygująca opowieść o dwóch kilkuna-stoletnich chłopcach, którzy w świecie Internetu szukają tego, czego brakuje im w rze-czywistości. Kiedy jeden z nich — Adam — zamieszcza na cza-cie ogłoszenie »Chcę się zako-chać«, drugi — Nick — podej-muje z nim niebezpieczną grę, w której zmieniając tożsamość i manipulując Adamem, będzie próbował odpowiedzieć sobie na pytanie: »o co chodzi z tym KOCHAĆ?«. Historia rozpoczy-na się w świecie wirtualnym,

– POŻEGNANIE Z TYTUŁAMIH

ORZ

YCA

----

----

----

----

----

----

-

27-30.11TEATR

KONIEC

HORZYCY

Page 13: Musli Magazine Listopad 2012

>>wydarzenia

>>13

>> >>

EJ, CHODŹ NA HEY!

20 lat minęło jak jeden dzień… Jak to możliwe, że zespół ma więcej lat niż nie-jeden jego fan, a jednocze-śnie w ogóle się nie starzeje. Nadarza się okazja, by zapytać o to u źródła. 15 listopada Ka-tarzyna Nosowska z kolegami odwiedzą Toruń.

Hey ma na koncie dziesięć albumów studyjnych i pięć koncertowych. Wydawnictwa grupy sprzedały się w liczbie ponad 1,25 mln egzemplarzy! Co ciekawe, popularność Hey nie słabnie z upływem cza-su, a zespół jest stale nagra-dzany. Grupa zgarnęła m.in. 30 statuetek Fryderyków i 69 nominacji do nagrody. Nikomu dotychczas nie udało się pobić tego rekordu. Lada moment ukaże się najnowsza płyta ze-społu i to właśnie z jej promo-waniem ma związek koncert w Od Nowie. Istnieje duże prawdopodobieństwo, że uda się powtórzyć sukces związany z poprzednim albumem — Mi-łość! Uwaga! Ratunku! Pomo-cy!, który pokrył się podwójną platyną.

ANIAL

Hey15 listopada, godz. 20.00

Od Nowa

NOWE POKOLENIE

Grupy Cool Kids of Death niko-mu specjalnie przedstawiać nie trzeba. To jeden z najbardziej cenionych młodych zespołów sceny alternatywnej. A wszystko zaczęło się w Łodzi w roku 2001. O zespole było głośno już za sprawą debiutanckiej „żółtej” płyty. Została ona okrzyknię-ta manifestem pokoleniowym, a utwory na niej zapisane, jak choćby Butelki z benzyną i ka-mienie, na stałe weszły do ka-nonu polskiej muzyki rockowej. CKOD nie kazał długo czekać fanom na kolejne wydawnictwo. Rok po debiucie do rąk słucha-czy trafił krążek 2. Z kolei 2006 to tytuł trzeciej studyjnej płyty zespołu, a zarazem rok jej wy-dania. Po niej było Afterparty z roku 2008.

CKOD to jednak nie znajo-mi, po których niczego nowego spodziewać się już nie można. Dowodem na tę tezę może być ostatnia płyta Plan Ewakuacji, która nie jest bezpieczną, oczy-wistą kontynuacją wcześniej-szych dokonań. To zupełnie nowa jakość, przemyślany i kunsz-towny album. Dowodów należy szukać w toruńskim klubie NRD, który gościć będzie Cool Kids of Death w listopadzie.

ANIAL

Cool Kids of Death16 listopada

NRD

KOLACJA DLA WYBREDNYCH

Wstęp wolny i wysoki poziom prezentowanych dzieł powinny zachęcić miłośnika X muzy do wybrania się na pokazy fil-mów krótkometrażowych w Ki- nie Centrum w dniach 16—18 listopada. Trzy pokazy i trzy bloki tematyczne: „Aperitif”, „Main course” i „SuperDese-ry CANAL+”, w ramach któ-rych zaprezentowane zostanie dwadzieścia jeden „szortów” i najciekawszych dostępnych obecnie propozycji krótkome-trażowych. Smacznego! Pełne menu z opisami znajdziecie na stronie: csw.torun.pl.

MAREK ROZPŁOCH

Pokazy Szortów 201216–18 listopada

Kino Centrum / CSW „Znaki Czasu”

16.11NRD

16-18.11

CSW

FOT.

KO

BAS

LAKS

A /

SUPE

RSAM

MU

SIC

FOT.

MAT

ERIA

ŁY P

RASO

WE

15.11OD NOWA

ale swój tragiczny koniec znaj-duje w rzeczywistości” — pi-sze o swoim spektaklu Iwona Kempa. Porażający świeżo-ścią, talentem dziewięciorga początkujących aktorów i mu-zyką grupy Archive zyskał taką popularność, że bilety na ko-lejne „wizyty” Młodych Zdol-nych w Horzycy w ubiegłym sezonie znikały w kilka godzin. To właśnie dzięki rewelacyj-nej kreacji w Mrocznej grze… w Toruniu pozostał Arkadiusz Walesiak, to tutaj zadebiuto-wał także Antoni Paradowski — świetnie znany widzom se-rialu Hotel 52 (znajomy Natalii z Paryża).

Kto nie widział dotąd obu schodzących w tym miesiącu z afisza spektakli, ma ostatniąokazję, by się przekonać, że Horzyca na swe spektakle nie zaprasza tylko pokolenia 50+.

ARKADIUSZ STERN

Caritas. Dwie minuty ciszyreż. Lies Pauwels

14–17 listopada 2012

Mroczna gra albo historie dla chłopców/ Carlos Murillo

reż. Iwona Kempa27–30 listopada 2012

Teatr im. Wilama Horzycy

Page 14: Musli Magazine Listopad 2012

>>wydarzenia

>>14 musli magazine

>> >>Toruń Blues Meeting to je-

den z najstarszych festiwali bluesowych w Polsce. W tym roku odbędzie się już po raz 23. Niektórzy uczestnicy to stali bywalcy imprezy, inni pojawią się na Toruń Blues Me-eting pierwszy raz. Wszystkich łączy jedno — za rok wrócą w to samo miejsce, by poczuć znów tę wyjątkową atmosfe-rę. Toruński festiwal to mło-dość i doświadczenie, blues w niejednym wydaniu. Ze sce-ny zabrzmi blues elektryczny i akustyczny, boogie, jump, west coast, blues-rock, coun-try blues i blues chicagowski. Podczas poprzednich edycji Toruń Blues Meeting gościł ta-kie sławy, jak: Tadeusz Nalepa, Dżem, Ireneusz Dudek, Mar-tyna Jakubowicz, Easy Rider, Kasa Chorych, Mira Kubasiń-ska, Keith Dunn, Carlos John-son, John „Broadway” Tucker, Michael Roach, Mike Russell, Guitar Crusher, Eddie Turner i Earl Green oraz wykonawcy z Wielkiej Brytanii, Francji,

Holandii, Austrii, Niemiec, Szwecji, Finlandii, Włoch, Wę-gier, Czech, Słowacji, Litwy, Białorusi, a nawet Australii i Brazylii. Jednak największy-mi z gwiazd, które dotychczas odwiedziły toruński festiwal, są bez wątpienia amerykańska legenda Johnny Winter i Muddy Waters jr., syn Muddy Watersa. Kto zachwyci spragnioną mu-zycznych doznań publiczność w tym roku? Na pewno Stan Skibby, wybitny gitarzysta z USA, porównywany do same-go Jimiego Hendrixa. Ponadto wśród wykonawców zespoły z całej Europy, a wśród nich polscy weterani: Dżem, Tor-tilla, Easy Rider, Cree i wiele innych. A kiedy zgasną prawie wszystkie światła, na małej scenie klubu rozpocznie się jam session…

ANIAL

Toruń Blues Meeting16–17 listopada, godz. 19.00

Od Nowa

16-17.11OD NOWA

ŚWIĘT0 BLUESA

CZARNE TAŚMY

The Black Tapes istnieją od dobrych sześciu lat. Pierwsza epka wydana rok po uformo-waniu zespołu (2007) zwróciła uwagę wielu dziennikarzy mu-zycznych, w tym — co najważ-niejsze — tych z Polskiego Ra-dia. Ci zaś umieścili kilka ich nagrań na składance Offensy-wa. W roku 2009 światło dzien-ne ujrzała, zarejestrowana rok wcześniej w Sztokholmie, płyta długogrająca The Black Tapes. Potem był Open’er i Ja-rocin, a rok później już kolej-ne wydawnictwo — tym razem o wdzięcznym tytule Shipw-reck. Każde z nagrań było pro-mowane trasami koncertowy-mi w całym kraju. Zespół znów jest w rozjazdach, co oznacza kolejną epkę — Middle Class.

GRZEGORZ WINCENTY-CICHY

The Black Tapes17 listopada, godz. 20.00

Cafe Draże

TEATR PLUS MINUS

Wojewódzki Ośrodek Anima-cji Kultury w Toruniu od kwiet-nia (z przerwą wakacyjną) organizował cykl szkoleniowy Teatr PLUS MINUS — projekt współfinansowany przez Mini-sterstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego w ramach pro-gramu Edukacja Kulturalna. Uczestnikami szkolenia byli instruktorzy teatralni, peda-godzy, psycholodzy, pracow-nicy socjalni, terapeuci oraz studenci podejmujący pracę w różnego rodzaju ośrodkach terapeutycznych i ośrodkach kultury.

Ostatnie spotkanie szkole-niowe zaplanowane jest na 17 listopada. Będą to warsz-taty teatralno-plastyczne Niech żyje komedia dell’arte. Zajęcia, prowadzone przez Agnieszkę Piasecką i Magdale-nę Jasińską, zostaną poświę- cone masce teatralnej i jej obecności w teatrze osób nie-pełnosprawnych. Warsztaty poprzedzi prezentacja multi-medialna i wstęp teoretyczny do tradycji maski i komedii dell’arte oraz dotychczasowej roli maski w teatrze pojętym jako narzędzie terapii. Zajęcia praktyczne polegać będą na przygotowaniu odlewu gipso-wego, a następnie — na jego podstawie — wykonaniu maski papierowej i ozdobieniu jej

17.11WOAK

17.11CAFE DRAŻE

Page 15: Musli Magazine Listopad 2012

>>wydarzenia

>>15

>> >>

zgodnie z konwencją komedii dell’arte. Nazajutrz odbędzie się forum dyskusyjne zamy-kające projekt Teatr PLUS MINUS. Koordynatorką całego projektu jest Agnieszka Pia-secka — instruktor teatralny WOAK, absolwentka teatrolo-gii na Uniwersytecie Łódzkim oraz Podyplomowego Studium Arteterapii.

ARKADIUSZ STERN

Niech żyje komedia dell’arte / warsztaty teatralno-plastyczne

17 listopadaWojewódzki Ośrodek Animacji Kultury

KINO NA TALERZU

Jak wygląda kino przez ku-chenne okno, a może raczej kuchnia na kinowym ekranie, przekonamy się w dniach 19—21 listopada. Dobrze znany festi-wal Przejrzeć wraca w czwartej odsłonie: Kino od Kuchni. Czego mogą spodziewać się łasuchy i kinomaniacy w jednym? Przede wszystkim filmów o tematyceokołokulinarnej, nie zabranie jednak atrakcji dodatkowych, takich jak konferencja nauko-wa „Kino od kuchni”, warsz-taty „Food Art” oraz Jarmark Kulinarny z wprowadzeniem znawcy historii jedzenia, prof. Jarosława Dumanowskiego. Gościem specjalnym impre-zy będzie Karol Okrasa, jeden z najbardziej rozpoznawalnych polskich kucharzy. Podczas festiwalu nie zabranie także doznań muzycznych. Tych do-starczy White Chocolate Trio, najnowszy zespół harmonij-karza Mieszka Służewskiego, zwycięzcy Festiwalu Harmonica Bridge 2011. Towarzyszyć będą mu Agata Leśniewska (śpiew) i Marek Grącki (gitara). Wszyst-kich połączyła miłość do białej czekolady i muzyki, oczywi-ście.

ANIAL

4. Festiwal Filmowy Przejrzeć: Kino od Kuchni 19–21 listopada, godz. 17.00

Od Nowa

T.LOVE Z BLUESOWYM ZACIĘCIEM

T.Love to jeden z weteranów polskiej sceny muzycznej. Choć Muniek Staszczyk z kolegami chętnie zaglądają do grodu Ko-pernika, tym razem pojawią się w charakterze jubilatów. Dla T.Love rok 2012 to 30. rok spę-dzony na scenie. Ukoronowa-niem tego faktu ma być nowa płyta Old Is Gold, która ma być prezentem nie dla zespołu, a dla wszystkich wiernych fa-nów, którzy są z grupą od lat. Nowe wydawnictwo grupy to płyta wyjątkowa, inspirowana klasycznym bluesem i takimi ikonami muzyki, jak: John Lee Hooker, BB King, Bob Dylan, Johnny Cash i Elvis Presley. Do rąk fanów trafiły 22 utworypowstałe w latach 2008—2012. Zespół obecnie jest w trasie promującej najnowszy krążek, w ramach której zajrzy także do Torunia.

ANIAL

T.Love22 listopada, godz. 19.00

Od Nowa

PRZYPADEK ANTONINY L…

Przypadek Antoniny L… to pierwsza tak duża wystawa Izabelli Gustowskiej w Toru-niu, a jej charakter będzie nieco inny od wcześniejszych propozycji artystki. Szkicując koncepcję wystawy, Gustow-ska zanotowała: „Od dawna miałam ochotę na zrobienie wystawy lekkiej, a nawet fry-wolnej, a może nawet trochę infantylnej, na dodatek w ko- lorze różowym (a przyzna-ję, że tego koloru wyjątkowo nie lubię). Już parę lat temu zrobiłam pewną przymiarkę, stwarzając młodą artystkę Antoninę de Lodi (włoskie na-zwisko mojej babci). To Ona była autorką pracy Przyja-ciele pokazaną na Art Poznań w 2005, to Ona była też jedną z poszukiwanych kobiet w Me-dia Story She, realizowanej w Starej Rzeźni w 2008 (…). I wi-działam Ją jako jedną z panien młodych w Love Stories na Fe-stiwalu Urban Legend w 2009. Pomyślałam, że złożę te różne odpryskowe sytuacje i w prze-strzeni galerii pokażę epizody z życia Antoniny, a właściwie ukryję ją wśród paru młodych kobiet”.

Na wystawie w Wozowni zo-baczymy m.in. różowy pokój z projekcjami widmowych cy-tatów z filmów i programówtelewizyjnych, które artystka

22.11OD NOWA

od 23.11WOZOWNIA

19-21.11OD NOWA

Page 16: Musli Magazine Listopad 2012

>>wydarzenia

>>16 musli magazine

>> >>W dniach 23—25 listopada w Ba-

ju Pomorskim odbędzie się ostatni z czterech corocznych festiwali te-atralnych w naszym mieście — 27 Toruńskie Spotkania Teatrów Jed-nego Aktora. Podczas trzech dni TSTJA zobaczymy jedenaście mo-nodramów w wykonaniu zarówno wielce doświadczonych aktorów, jak i już tradycyjnie laureatów Tur-nieju Teatrów Jednego Aktora SAM NA SCENIE w Słupsku.

Spotkania w piątek otworzy mo-nodram Psalmy Dawida w wykona-niu samego prezesa ZASP — Olgierda Łukaszewicza. Mistrz bardzo trans-cedentalnie podchodzi do zjawiska „one man show” i jasnego rozgra-niczenia monodramu od recytacji. Jak sam pisał: „W Psalmach Dawi-da, prowadząc dialog wyobrażony, sięgając po teksty zarezerwowane dla ołtarza, zadawałem pytania, które miały spełniać funkcję ka-tarktyczną. Akt tego obnażania się podczas tego spotkania polegał na zdejmowaniu z siebie zasłon: oto jest tylko aktorstwo, oto jest tylko płacz, oto rozpacz (…)”. Tego sa-mego dnia aktor Teatru im. Wilama Horzycy — Sławomir Maciejewski — zaprezentuje swój monodram pt. COSI, GDZIESI, KAJSI, KTOSI na pod-stawie Wesela Stanisława Wyspiań-skiego. Bez Panny Młodej, Pana Młodego, drużbów, druhen i ro- dzin nowożeńców, ale za to z… orkiestrą. To będzie także swo-

iste pożegnanie aktora z Toruniem przed wyprowadzką do Krakowa.

Drugiego dnia TSTJA zobaczymy aż pięć monodramów, w tym dwa laureatów Turnieju Teatrów Jedne-go Aktora SAM NA SCENIE w Słupsku z lat 2011 i 2012: TEATRALNOŚĆ Mateusza Nowaka i Nie-winną? Ka-mili Winkler. Następnie swój mo-nodram Patryk K. (na podstawie fragmentów trzech powieści Jerze-go Pilcha) zaprezentuje znakomity aktor Krzysztof Grabowski, wielo-krotnie nagradzany na festiwalach i przeglądach, m.in. w 2010 r. w To-runiu. Monodram Patryk K. to ute-atralizowana wersja coraz bardziej popularnego w Polsce stand-up comedy. „Jest to próba wytyczenia i zatarcia granicy między tym, co śmieszne, a tym, co tragiczne. To autobiograficzna opowieść z pozo-ru normalnego człowieka, w której rodzi się czy też odsłania dewiant”. Następnie Ewa Dąbrowska z Teatru Żydowskiego w Warszawie zapre-zentuje monodram Mur autorstwa Ryszarda Marka Grońskiego, po-święcony Irenie Sendlerowej. Drugi dzień TSTJA zamknie monodram Caryl Swift pt. Matka Mejra i jej dzieci. Aktorka wcieli się w rolę Bośniaczki, która podczas czystek etnicznych w byłej Jugosławii stra-ciła swoje dzieci. Oczami Matki Mejry obserwować będziemy pracę antropolog sądowej, która zajmu-je się ekshumacją i identyfikują

oglądała w latach 70. i 80., wymieszany z aktualnościami wziętymi z You Tube. Hip-ho-powe dziewczyny, bliźniaczki w czerwonych dresach, zasłu-chane w popularnej nieznanej im piosence z lat 40. 18-letnie trojaczki o prerafaelickiej uro-dzie wpatrzone w wyskakują-cego z cylindra białego królika z pracy Noisy Boy z 2007. „To wszystko taka utopia, składan-ka — story zanurzona w różu i czerwieni i wiecznie padają-cym sztucznym śniegu. To taka trochę Różyczka jak z Obywa-tela Kane’a Orsona Wellesa. Lekkie story o młodości, do której nie można już wrócić” — pisze Izabella Gustowska — artystka, pedagog, urodzona w 1948 roku w Poznaniu. Upra-wia malarstwo, grafikę, foto-grafię, realizuje instalacje,performances, wideo-perfor-mances; w większości prac wykorzystuje różne media. Uzyskała dyplom w poznań-skiej PWSSP, od 1991 roku posiada tytuł profesora zwy-czajnego, prowadzi Pracow-nię Działań Performatywnych i Multimedialnych na Wydziale Komunikacji Multimedialnej UAM oraz uczy na kierunku grafika w Wyższej Szkole NaukHumanistycznych i Dziennikar-stwa. Uważana za jedną z naj-ciekawszych polskich artystek posługujących się techniką

wideo. Jej prace znajdują się m.in. w kolekcjach Contempo-rary Graphics Collection w Ed-monton, Graphische Sammlung Albertina — Museum Moderner Kunst Stiftung Ludwig w Wied-niu, Victoria and Albert Mu-seum w Londynie czy Zachęty w Warszawie. Jako kuratorka przygotowała wiele wystaw i wydarzeń artystycznych.

ARKADIUSZ STERN

Przypadek Antoniny L… / Izabella Gustowskakuratorka: Małgorzata Jankowska

23 listopada–9 grudniaGaleria Sztuki Wozownia

27 TORUŃSKIE SPOTKANIA TEATRÓW JEDNEGO AKTORA

23-25.11BAJ POMORSKI

IZA

GU

STO

WSK

A /

TRO

JACZ

KI C

ZERW

ON

E /

FOT.

MAT

ERIA

ŁY O

RGAN

IZAT

ORA

Page 17: Musli Magazine Listopad 2012

>>wydarzenia

>>17

>> >>szczątków ofiar wojny w Bośni i Her-cegowinie.

Trzeci międzynarodowy dzień Spotkań rozpocznie promocja pu-blikacji z serii poświęconej rucho-wi teatrów jednego aktora CZARNA KSIĄŻECZKA Z HAMLETEM. BIRUTE MAR. Bez Maski, prezentującej życiorys artystyczny wybitnej mo-nodramistki litewskiej — Birute Marcinkevićiute, która tego dnia wystąpi także w monodramie An-tygona. Następnie na scenie Baja Pomorskiego zobaczymy armeń-skiego aktora Roberta Hakobyana w monodramie Najstarsza pro-fesja. 27 TSTJA zamknie recital Krzysztofa Daukszewicza Polska jest najśmieszniejsza. Tradycyjnie na Toruńskich Spotkaniach Teatrów Jednego Aktora najlepszych akto-rów uhonoruje Kapituła Nagrody Publiczności oraz po raz pierwszy swą prywatną nagrodę dla najcie-kawszej kreacji aktorskiej przyzna-ją Danuta Wieczorek i Aleksandra Kalisz z firmy Nerro.

ARKADIUSZ STERN

27 Toruńskie Spotkania Teatrów Jednego Aktora23–25 listopada 2012

Teatr Baj Pomorski

27 TORUŃSKIE SPOTKANIA TEATRÓW JEDNEGO AKTORA

Page 18: Musli Magazine Listopad 2012

>>wydarzenia

>>18 musli magazine

>> <<

THE CUTS Z PIŁĄ ELEKTRYCZNĄ

Gitary, elektro, indie rock — tak w krótki sposób można scharakteryzować brzmienie The Cuts. Grupa ma na kon-cie trzy ciepło przyjęte płyty, a wszystko zaczęło się w 2006 roku w Pile…

The Cuts to formacja na-gradzana (Człowiek Roku 2008 w dziedzinie „Kultura”, przy-znawany przez Polskapresse) i obecna (TOPTrendy 2008, 46. Krajowy Festiwal Piosenki w Opolu). Obecnie The Cuts podróżuje po kraju w ramach trasy „Elektro-Rockowy Festi-wal Objazdowy Piła Elektrycz-na”. Wśród 20 miast, które zespół odwiedzi, nie zabrakło także Torunia. Grupa promo-wać będzie najnowszy album Zimne słońce, który miał pre-mierę 17 września. Ale pod-czas wizyty w mieście piernika i Kopernika z pewnością nie zabranie starszych szlagierów. Z zespołem zagrają m.in. Dass Moon, Black Tower, DJ Hiro Szyma, Half Light.

ANIAL

The Cuts29 listopada, godz. 20.00

Od Nowa

KAMIL I JEGO BEDNAREK

Kamil Bednarek to młodzie-niec, którego się kocha lub nienawidzi. Wprowadził „na salony” (choć polskiemu szoł--biznesowi bliższe są raczej „obory”) i pod strzechy muzy-kę reggae. Wykonawca wystąpi w Toruniu z nowym zespołem Bednarek podczas koncertu związanego ze Światowym Dniem Walki z AIDS, który ob-chodzony jest 1 grudnia. Ale wróćmy do Kamila i Bednarka, który powstał wskutek zastą-pienia gitarzystów StarGuard-Muffin weteranami ze Stage ofUnity. Obecnie Kamil Bednarek pracuje nad nowym albumem, który zapewne przekuje w ko-lejny komercyjny sukces.

ANIAL

Bednarek30 listopada, godz. 19.00

Od Nowa

PIOTR BUKARTYK

Koncertem Piotra Bukarty-ka Dwór Artusa uświetni XXVI edycję Konkursu Poetyckiego O liść konwalii im. Zbignie-wa Herberta. Konkurs organi- zowany we współpracy z Urzę- dem Miasta z roku na rok zdo-bywa coraz większe rzesze sympatyków i uczestników. Spośród nadsyłanych wierszy jury wybierze najlepsze utwo-ry lub zestawy poetyckie. Na zwycięzcę czeka nie tylko na-groda finansowa, ale przedewszystkim udział w obradach podczas kolejnej edycji kon-kursu. W tym roku oprócz Jac-ka Dehnela, Marcina Woźniaka i o. Wacława Oszajcy w gronie jurorów zasiada również laure-at zeszłorocznej odsłony Liścia konwalii — Janusz Radwański.

Tuż po uroczystości wrę-czenia nagród na scenie po-jawi się osoba nietuzinkowa… Piotr Bukartyk, którego kry-tycy i dziennikarze muzyczni na próżno próbują zaszuflad-kować. Był on już okrzyknięty „poetą rocka”, a także „elek-trycznym bardem”, jednak tylko powierzchownie opisuje to jego fenomen. Bukartyk wygrał niemal wszystkie prze-glądy i festiwale, w których nagradza się przymioty tekstu piosenki. Jego twórczość to swego rodzaju zabawa języ-

kiem ojczystym. Kwintesencją są chociażby komentarze pra-sowe traktujące teksty artysty jako słowną mechanikę pre-cyzyjną, wyrazową chirurgię plastyczną oraz literackie kra-wiectwo na najwyższym pozio-mie. Dlatego też koncert Pio-tra Bukartyka będzie idealnym zwieńczeniem święta poetów i znakomicie odda charakter oraz ducha poezji unoszącego się w Andrzejki w Dworze Ar-tusa.

ARKADIUSZ STERN

Piotr Bukartyk30 listopada

Dwór Artusa / Sala Wielka

29.11OD NOWA

30.11OD NOWA

30.11DWÓR

ARTUSA

Page 19: Musli Magazine Listopad 2012

>>wydarzenia

>>19

>> <<W listopadzie zapraszamy

do Bydgoszczy wszystkich tych, którym bliski jest roz-wój kultury i owocna burza mózgów na jej temat. Insty-tut Kulturoznawstwa, Stu-denckie Koło Inicjatyw Inno-wacyjnych w Kulturze „Other Way” Wyższej Szkoły Gospo-darki w Bydgoszczy wraz z Regionalnym Obserwato-rium Kultury w Bydgoszczy i Fundacją Pro Cultura zapra-szają na interdyscyplinarną konferencję: „Kultura — od wizji do praktyki”.

Kultura przechodzi dzisiaj wyjątkowy proces — staje się przedmiotem zainteresowania nie tylko teoretyków i polity-ków, ale także w coraz więk-szym stopniu pozostałych oby-wateli.

Skutkuje to rozwojem roz-maitych form aktywności kul-turalnej. W takiej sytuacji niezwykle ważnym, ale i nie mniej frapującym zadaniem staje się refleksja nad modela-mi organizowania i zarządza-nia kulturą. Od przenikliwych i wieloaspektowych analiz mo-

deli zarządzania kulturą zale-ży, czy miejskie, regionalne, a nawet krajowe systemy kul-tury będą się rozwijały, anga-żując coraz więcej osób.

Jak mówią organizatorzy wydarzenia: „Chcemy dys-kutować o nowych strate-giach zarządzania kulturą. W rozwiązaniach tradycyj-nych chcemy oglądać ich po-tencjalne perspektywy stra-tegiczne, zaś w praktykach nowych, innowacyjnych — te-stować ich wizyjność, skiero-wanie na przyszłość. Przed-

miotem konferencji chcemy uczynić zarówno praktyki po-szczególnych instytucji, jak i regionalne polityki kultury”.

Patronem konferencji or-ganizatorzy uczynili Andrzeja Szwalbego, wybitnego działa-cza kultury, dzięki którego wi-zjonerstwu Bydgoszcz w bar-dzo niedługim czasie stała się instytucjonalną mekką życia muzycznego. Szczegóły: www.wizjakultury.byd.pl.

Kultura – od wizji do praktyki30 listopada

Bydgoszcz / APK (Wyższa Szkoła Gospodarki)

POROZMAWIAJMY O KULTURZE!

Page 20: Musli Magazine Listopad 2012

>>relacja

{Za nami dziesiąta, a zatem jubileuszo-wa, odsłona toruńskiego Międzynarodowe-go Festiwalu Filmowego Tofifest. Filmowauczta trwała siedem dni, podczas których publiczność za sprawą wehikułu magicznego X Muzy wędrowała po szerokich drogach kina środka i bezdrożach kina artystycznego. Ba-lans poetyki filmowej trafił w punkt i gustapubliczności, która od dziesięciu lat wier-nie towarzyszy imprezie nabierającej coraz większego rozpędu.

Zaczęło się — jak u Hitchcocka — od trzę-sienia ziemi, czyli przyjazdu Geraldine Cha-plin, która podczas Gali Otwarcia odebrała Złotego Anioła za Całokształt Twórczości. Po tym wydarzeniu napięcie stopniowo rosło — aż do piątkowego werdyktu, nagród i okla-sków publiczności.

Do kogo powędrowały nagrody? Jury Mię-dzynarodowego Konkursu On Air na najlepszy pełnometrażowy debiut lub drugi film fabu-larny przewodniczył Zbigniew Zamachowski, towarzyszyli mu: rumuńska reżyserka Anca Damian, belgijska reżyserka Rachel Lang, krytyk filmowy Piotr Kletowski oraz reżyserBodo Kox. Ich obrady zaowocowały słusznym

werdyktem, aby Grand Prix Tofifest 2012przyznać filmowi Kuma z Austrii w reżyserii Umata Daga. Jury w uzasadnieniu napisało: „Film dzięki oryginalnej konstrukcji narra-cyjnej wydobywa zaskakujące, a przy tym prawdziwe relacje międzyludzkie we współ-czesnym, międzykulturowym społeczeń-stwie”. Nagroda za reżyserię trafiła z koleido Ivety Grofovej ze Słowacji, reżyserki fil-mu Až Do Mesta Aš. Jury doceniło „bezkom-promisową i odważną formalnie reżyserię, unikającą uproszczeń w ukazywaniu losów głównej bohaterki wrzuconej w przestrzeń ludzkiej degradacji”. Nagrodę za Najlepszą Scenę Filmową im. Zygmunta Kałużyńskiego przyznano Siergiejowi Łoźnicy za scenę z fil-mu We mgle. Jak czytamy w werdykcie: za „mistrzowski mastershot, wprowadzający od pierwszego kadru w świat filmu SergeiaLoznitsy ukazujący grozę wojny uchwyconą w jednym ujęciu”.

W jury Międzynarodowego Konkursu Fil-mów Krótkometrażowych Shortcut w tym roku zasiedli: Peter Muszatics, dyrektor fe-stiwalu Ciunegfest w węgierskim Miszkolcu; Natalia Lesz, aktorka i piosenkarka; oraz re-

We mgle Až Do Mesta Aš

Geraldine Chaplin Jakub Gierszał

Tofifest. Głód kina i trzęsienie ziemi!

Page 21: Musli Magazine Listopad 2012

>>relacja

Tofifest. Głód kina i trzęsienie ziemi!

żyser Kuba Czekaj. Złoty Anioł powędrował do Węgra Attili Tilla za obraz Csicska. Jury doceniło w nim „obdarzone niesamowitą siłą zobrazowanie ludzkiego poniżenia”. Specjalne wyróżnienie powędrowało do Mi-chaela Rittmannsbergera z Austrii za Abge-stempelt.

W konkursie polskim From Poland na-groda trafiła zasłużenie do rąk Piotra Trza-skalskiego za film Mój rower z brawurową kreacją filmowego naturszczyka MichałaUrbaniaka.

Specjalnego Flisaka Tofifest, Kujawsko--Pomorską Nagrodę Filmową przyznawaną przez prezydenta Torunia Michała Zaleskie-go, wręczono po raz pierwszy człowiekowi spoza branży filmowej. Otrzymał ją dzien-nikarz „Nowości” Szymon Spandowski, któ-ry wykazał się szczególną wrażliwością i de-terminacją w odkrywaniu lokalnych tropów filmowych. Drugi Flisak trafił do rąk JakubaGierszała, znanego z obiecujących kreacji w obrazach: Sala samobójców, Wszystko, co kocham i Yuma. Aktor dodatkowo otrzy-mał Złotego Anioła Tofifest dla Wschodzą-cej Gwiazdy Kina Europejskiego. Do grona

nagrodzonych Tofifestu dołączyła KrystynaJanda, która wyjechała z Torunia ze Złotym Aniołem za Niepokorność Twórczą.

And last but not least… należy wspomnieć o rzeczywistości pozakonkursowej festiwa-lu, która dostarczyła nie mniej emocji! Jak co roku dyrektor festiwalu Kafka Jaworska zadbała o właściwie skomponowaną symfo-nię niepokornych sekcji. W ramach cyklu „Mistrzowie” publiczność poznała mało znany w Europie dorobek twórczy gwiazdy indyjskiego kina Smity Patil. Tradycyjnie nie zabrakło też narodowych retrospektyw. Tym razem zaprezentowano najnowsze wykwity kina Austrii i Węgier. „Forward!” podczas 10. edycji festiwalu upłynął w ryt-mie osobliwej poetyki kina filipińskiego.Publiczność zachwyciły również tegorocz-ne „Zjawiska”, czyli przegląd filmów kinaafroamerykańskiego z nurtu Blaxploitation. „Forum 11/12” przypomniało spóźnialskim piętnaście najlepszych filmów minionegosezonu, a „TOP 9” najciekawsze obrazy poprzednich edycji festiwalu (2003—2011). Nie byłoby też Tofifestu bez „Lokalizacji”,które za cel stawiają sobie prezentację

i promocję lokalnych twórców, oraz bez „Filmogrania”, czyli ukłonu w stronę naj-młodszych kinomanów. O muzyczną oprawę wydarzenia zadbała równie niepokorna co filmowe menu Maria Peszek!

Po raz kolejny też bez czerwonych dywa-nów i wieczorowych kreacji — co chętnie podkreślają autorzy wydarzenia — udało się w Toruniu wytworzyć klimat twórczego fermentu filmowego. Aby to sprawić, po-trzeba słuchu absolutnego, który wyczuwa nastroje kina i oczekiwania publiczności. Droga niepokornych z Torunia mimo zmiany terminu festiwalowego przystanku okazała się sukcesem. Kapryśny październik dogrza-ła atmosfera gorących spotkań i filmowychemocji. Tegoroczna edycja udowodniła też, że w mieście panuje głód dobrego kina. Oby więcej takich okazji, by wypełnić filmowetoruńskie menu po brzegi!

MAGDA WICHROWSKA

10. Międzynarodowy Festiwal Filmowy TOFIFEST20–26 października

Toruń

AbgestempeltCsicska

Michał Urbaniak Maria Peszek Krystyna Janda

Page 22: Musli Magazine Listopad 2012

>>14 musli magazine

>>porozmawiaj z nim...

Pasą się, pasąz Januszem R. Kowalczykiem – autorem książki „Wracając do moich Baranów” – rozmawia Marek Rozpłoch

Page 23: Musli Magazine Listopad 2012

Pasą się, pasąz Januszem R. Kowalczykiem – autorem książki „Wracając do moich Baranów” – rozmawia Marek Rozpłoch

>>porozmawiaj z nim...

>>23

FOT. ALEKSANDRA KOWALCZYK

Page 24: Musli Magazine Listopad 2012

>>18 musli magazine

>>porozmawiaj z nim...

>>Pierwsze pytanie. Skąd potrzeba różnorodno-ści gatunkowej w Pana książce, czy to koniecz-ność zamknięcia w jednym tomie całości Pana do-świadczeń z Piwnicą pod Baranami, czy bardziej chodzi o przystępny przekaz dla czytelnika?To jest bardzo dziwne zjawisko ta Piwnica pod Baranami — bo niezależnie od tego, ile książek by się o niej nie napisało, i tak zawsze można napisać nową. Ja starałem się swoim spojrzeniem na czas, kiedy w Piwnicy byłem, i późniejszy, gdy inne wyzwania życiowe od kabaretu mnie odciągnęły, opisać Piwnicę i siebie — szczególnie to, po co tam byłem. A byłem jednym z Piwnicznych satyryków, pisane więc jest to z nieco egoistycznego punktu widzenia. (Rozmowę przerywa pukanie do drzwi — przyp. red.) Proszę bardzo! W tej chwili wchodzi do sali pan Krzysztof Zaremba, wybitny artysta, muzyk, aktor, który podczas promocji książki dokonał cudu scenicznego — te utwory, które były grane przez Koniecznego, Pawluśkiewicza, Grechutę, Walewskie-go, Preisnera, pan Krzysztof swoim opracowaniem wspaniale uprzystępnił w swoich interpretacjach. Wielka to też zasługa artystów Baja Pomorskiego — bardzo serdecznie dziękuję.Wracając do pytania o różnorodność… Moja różnorodność w Piwnicy była ograniczona — zajmowałem się gadaniem. Pisa-łem teksty istotne w tym czasie, które ukazać mogły się tylko w podziemiu. I osobiście odczuwałem ten kabaret jako rodzaj podziemia — nomen omen mieścił się w podziemiu. Potem też miałem związki z drugim obiegiem i trochę o tym też wspominam w książce, ale to już późniejszy okres. Wchodząc do Piwnicy, by-łem studentem teatrologii Uniwersytetu Jagiellońskiego, czułem się skonfundowany, że jestem taki osobny, ale też podobnie osob-ny okazał się Andrzej Pacuła — młodszy brat Marka Pacuły, który po śmierci Piotra Skrzyneckiego prowadził Piwnicę. Stworzyliśmy razem zgrany duet.

>>Zasadniczy trzon tej książki zaczął powstawać od razu po Pana odejściu z Piwnicy, czy jest to jednak zamysł ostatnich lat?

Ktoś mi już zadał to pytanie wcześniej: ile lat to pisałem? Ja odpowiedziałem, że 20 lat i 2 miesiące. Przez 20 lat pracowałem jako dziennikarz, krytyk teatralny — w „Rzeczpospolitej” głównie — i pisałem w tym czasie o Piwnicznych artystach, mych kolegach,

Tegoroczny Międzynarodowy Festiwal Teatrów Lalek SPOTKANIA w Teatrze Baj Pomorski obfitował w wielewydarzeń towarzyszących, takich jak warsztaty dla dzieci, koncerty dla dorosłych itp. Jednym z takich zdarzeń było spotkanie z Januszem R. Kowalczykiem promujące jego książkę „Wracając do moich Baranów”, połączone

z występem dwóch kabaretowych grup aktorek i aktorów Baja prezentujących program satyryczny inspirowany piosenkami z kręgu Piwnicy pod Baranami (i tymi piosenkami przeplatany). Po spotkaniu udało mi się przeprowadzić wywiad z autorem książki

Page 25: Musli Magazine Listopad 2012

>>porozmawiaj z nim...

głównie portrety aktorów i autorów. Trzon książkowych wspo-mnień to na nowo opracowane te właśnie teksty dawne. Jest ich chyba kilkadziesiąt, jeśli nie setka. Te dwa miesiące, które dodałem do rachuby, poświęciłem na to, by wszystko scalić, uporządkować, uprzystępnić. Jaki efekt? O efekcie nie mnie się wypowiadać…

>>Czy przekształcenie się Piwnicy w mit, jej sakraliza-cja — były czymś nieuchronnym, czy czuło się to już w tamtych czasach? I czy taki wizerunek nie zama-zuje tego, co niegdyś było najważniejsze — zabawy, radości życia?

Piwnica pod Baranami istnieje w legendzie, w micie — bardzo często wspomina się początki, Ewę Demarczyk, Zygmunta Ko-niecznego, który stworzył odmianę polskiej piosenki, zyskującej wówczas olbrzymią sławę, mianowicie piosenkę poetycką. To był pomysł Piotra Skrzyneckiego i Zygmunta Koniecznego, którzy specjalnie brali teksty z najwyższej półki, znaleźli też fenomenalną Ewę Demarczyk. Potem doszły i inne wykonawczynie — ale cały mit powstał na barkach Skrzyneckiego, Koniecznego i Demarczyk. Są dwa aspekty Piwnicy — legenda i życie codzienne. W książce sta-rałem się je pogodzić. Moje wspomnienia to lata siedemdziesiąte, kiedy się tam znalazłem, i bardzo trudne lata osiemdziesiąte, które nie zostały jeszcze w zasadzie opisane. Wspaniały album Joanny Olczak-Roniker to jest rzecz fundamentalna, taki filar. Moja książkato głos z boku, ale są w niej rzeczy, o których ona nie pisała. W tym okresie przychodziła już tylko okazjonalnie, była trochę z boku, czasem pomagała literacko, na przykład przy Wnijściu Xięcia Józefa Poniatowskiego do Krakowa, jakichś jubileuszach, rocznicach…

>>Czy wielkość i ranga Piwnicy to głównie zasługa osobo- wości twórców, czy też fenomen taki mógł funkcjonować w ten właśnie, a nie inny sposób tylko w trudnych pe- erelowskich warunkach?

Jest takie powiedzenie: „wentyl bezpieczeństwa”. Czasy były trudne, wszystko było reglamentowane, kontrolowane — władza w latach pięćdziesiątych, sześćdziesiątych. Nawet po 1956 roku… To w ogóle fenomen, że taki kabaret mógł wtedy powstać, po Paź-dzierniku 56. Cenzura próbowała działać, ale nie można było tego poskromić. Mówiło się wszystko poza nią — to, co cenzura zaklepała, było odkręcane. Występy były w dziewięćdziesięciu pięciu procen-

tach improwizowane — co cenzura zmieniała, to i tak przechodziło. Były

też różne interwencje na rzecz zła-godzenia cenzury w Piwnicy: premier

Cyrankiewicz przyjeżdżał do Piwnicy, bo Piwnicę kochał. Przez profesorów, ludzi z prawdziwego świecznika kultury

próbowano załatwiać odblokowanie głupich i szkodliwych decyzji… Bo pew-nych rzeczy zatrzymać się nie da, ludzi

nie wolno tłamsić, ludzie mają prawo do swobodnej wypowiedzi. Artystom nie można

nakładać kajdan. Nie wszystko im wolno, oczywiście musi być jakiś porządek, ale nikt z zewnątrz nie może go narzucać — muszą

sami go sobie wyznaczyć. I Piwnica wkompono-wała się właśnie w taki porządek anarchii, która była wolnością. Awangarda, która potem okaza-

ła się podziemiem, bez wydziałów kultury czy komitetów centralnych. Każdy mógł się okazać artystą — na własną miarę, co jednym wychodziło

lepiej, drugim zaś gorzej… Przez Piwnicę przewi- nęły się setki artystów. Sam boję się powiedzieć,

że byłem artystą. Byłem raczej trybikiem… Gdybym nie napisał tej książki, w Piwnicy by o mnie pewnie zapomniano. Tymczasem Piwnica pod Baranami

trwała, trwa i trwać będzie.

>>25

Page 26: Musli Magazine Listopad 2012

„>>26 musli magazine

Subiektywizm, obiektywizm czy prawda autora? Vol. 2>> Magda Wichrowska

Wiernym czytelnikom „Musli Magazine” przypomnę, że moje zawirowania subiektywno-obiektywne i rozczulenie nad prawdą zaowocowało już felietonem w numerze październi-kowym. Niewtajemniczonym wypada przytoczyć tezę, jaką spointowałam ostatni felieton: „A zatem nie bez satysfakcji i na przekór obiegowym głupstwom powiem, że obiektywizm autora widzę, paradoksalnie, w absolutnie subiektywnej postawie otwartości na rzeczywistość, wielości rozwiązań i możliwości”.

Temat dojrzewał przez miesiąc. I tak sobie wykombinowa-łam, że myśl tę znakomicie obrazuje wiersz Julii Hartwig Raz jeden. To chyba najpiękniejsze, jakie znam, nawoływanie do pozbycia się przesądów o świecie i podejścia bliżej, chęci po-znania z innej, mniej oczywistej perspektywy i zrozumienia.

Mówił też o tym Krzysztof Kieślowski. Chociaż najważniejszy był dla niego autor, który w żadnym wypadku nie powinien rezygnować z własnego komentarza do rejestrowanej rzeczy- wistości, to równie często podkreślał, że nie powinien on w rzeczywistość ingerować i prowokować jej, jedynie cierpli-wie obserwować, by znaleźć się możliwie blisko, lepiej zrozu-mieć i w konsekwencji mieć szansę na jej poznanie. Co tu dużo mówić. Relacja reżyser—rzeczywistość jest zazwyczaj relacją człowieka ze środowiskiem mu znanym, którego jest integralną częścią, do której ma emocjonalny lub jakikolwiek stosunek. Ma więc autor absolutne, zupełnie naturalne, niezbywalne pra-wo do własnego spojrzenia, ale także obowiązek respektowania obiektywnej rzeczywistości, podchodzenia do niej bez założeń, odrzucając stereotypy, tak aby nie odwrócić się od niej ku własnej kreacji.

Perspektywa subiektywna jest autorską formą poznawania rzeczywistości, nie stroni od emocji i osobistych wniosków, bo też nie ma powodu, by z tego rezygnować. Realizacja filmu— niezależnie od tego, czy jest to film fabularny czy dokumen-talny — jest serią subiektywnych wyborów reżysera, począwszy od wyboru tematu a skończywszy na sugestii ustawienia ka-mery. Utożsamienie perspektywy subiektywnej tylko z filmem

fabularnym jest ogromnym nadużyciem. Fikcja filmowa, któraw oczywisty sposób wiąże się z filmem fabularnym, nie ma z pojęciem subiektywizmu nic wspólnego. Zatem rozróżnienie i przyporządkowanie filmowi fabularnemu subiektywizmu a fil-mowi dokumentalnemu obiektywizmu trzeba uznać za nie tyle bezzasadne, co błędne.

Pozostaje jednak palące pytanie: dlaczego zestawianie filmu dokumentalnego z postawą obiektywizmu jest tak po-wszechne? Otóż wydaje się, że winę za taki stan rzeczy ponosi historia. Podobnie jak pojawienie się fotografii w połowie XIXwieku, w czasie wielkiego kryzysu prawdy, tak też narodziny kina kilkadziesiąt lat później łączono z przełomem poznaw-czym, możliwością dotarcia do rzeczywistości, bezpośredniego i przezroczystego w nią wglądu, kontaktu z nią, co — jak wia-domo — w obu przypadkach możliwe nie jest. Wiek XIX w filozofii to panowanie myśli scjentystycznej, która utrzymy-wała, że rzeczywistość ma charakter poznawalny. Narodziny kina też utożsamiano z walorami poznawczymi nim zeszło na manowce rozrywki. Dzisiaj funkcje informacyjne w dużej mie-rze przejęły telewizyjne programy. To, co pozostało po palącej potrzebie poznania świata przez kino, to film dokumentalny, odktórego niekiedy, absolutnie bezzasadnie, oczekuje się spełnie-nia ludzkiego marzenia o kinie obiektywnym, które zastąpi nam prawdziwe (bezpośrednie) poznanie otaczającego świata.

„Kiedy fotografuję, to otwartym okiem patrzę na świat, a zamkniętym spoglądam w siebie” — powiedział kiedyś Henri Cartier-Bresson. Oko twórcy nie jest okiem opatrzności, jest jednym z wielu patrzących na świat ludzkich oczu. Reżyser wobec chaosu świata, nieustannie przepływającej rzeczywisto-ści, próbuje zatrzymać się, znaleźć — także w sobie — pewien centralny punkt i wydobyć z niego porządek, który często utożsamia z prawdą. Nie zawsze jest on jednak tożsamy z tym, co dla dokumentalisty pozostaje trofeum najwyższym. Film dokumentalny jest zaledwie jednym ze sposobów wydobycia prawdy z rzeczywistości, nigdy natomiast jej gwarantem.

>>na kanapie

Page 27: Musli Magazine Listopad 2012

>>27

W szambie słów>> Anna Rokita

Świat zamknięty w sieci nadal nie przestaje mnie zaskakiwać. Oczywiście głównie negatywnie. Do tego stopnia, że włączam komputer tylko wtedy, kiedy muszę, czyli w robocie. Niekiedy jednak, chyba z pobudek masochistycznych, postanawiam podry-fować po oceanie głupoty.

Nie jestem odosobniona w tym, że dzień zaczynam od kawy i rozeznania, co też w trawie piszczy. Polega to głównie na prze-glądaniu wiadomości w portalach informacyjnych i — rzecz jasna — podglądaniu, co tam ciekawego do powiedzenia na forum mają znajomi bliżsi i dalsi. Muszę się przyznać do bycia fejsbukowym pasożytem. Od siebie taki nic nie da, ale za to chętnie pożeruje na innych. Choć może nie do końca. Po prostu wydaje mi się, że jeśli nie ma się nic mądrego w danej chwili do powiedzenia, lepiej zamilknąć (albo napisać raz w miesiącu felieton i dać se siana). Niestety, nie wszyscy biorą sobie do serca myśl, że mil-czenie jest złotem i demaskują się ze swoją śmiesznością, by nie użyć słów bardziej dosadnych. Wydawało mi się, że łatwiej jest skompromitować się zdjęciem, o czym już pisałam parę numerów wstecz. Dziś wiem, że nie trzeba przed całym światem prężyć się w przedpokoju, wypinać na półkotapczanie, obnażać w egipskich basenach, żeby być posądzonym o problemy z głową. Wystarczy wyrzucić z siebie parę słów, a nawet mniej. Na kilku znajomych naprawdę się zawiodłam. Mam na myśli szczególnie tych, którzy udzielają się najczęściej. W ich przypadku prawdopodobieństwo zrobienia z siebie głupka jest większe. Co ciekawe, padają ofiarątej prawidłowości nie tylko na własne życzenie, ale też bez zażenowania.

Gdybym miała stworzyć ranking najbardziej irytujących wpisów, na pewno jedno z pierwszych miejsc zajęłyby statusy enigmatyczne. Taki tekst nic nie wnosi, a jego znaczenie jest znane jedynie osobie, spod ręki której wychodzi. Co ma na celu ów wpis? Przede wszystkim autor chce zaintrygować znajomych i uruchomić lawinę pytań, czyli po prostu pragnie zwrócić na siebie uwagę. Jak rozpoznać taką próbę? Może to być status o treści: „12 dni”, „:-)”, „byle do czwartku”. Nikt nie będzie wiedzieć, o co chodzi, ale twórca zaspokoi potrzebę podzielenia się z całym światem… No właśnie czym? Odnoszę wrażenie, że ludzkość opanowała epidemia ekshibicjonizmu, wręcz publicz-nego onanizmu. Wszystko dla wszystkich. Rąbki są uchylane bez

wyraźniej sugestii z drugiej strony. Tu mamy wpis enigmatyczny podszyty potrzebą obnażenia się. Bo jeśli nie chce się być zde-maskowanym, to po co kusić, w jakim celu intrygować? To gorsze chyba nawet od kolejnej kategorii irytujących wpisów, które określiłabym mianem fizjologicznych. W tym wypadku autor re-lacjonuje czytającym przebieg najbardziej intymnych czynności. Przeczytamy „wstałem”, „idę spać”, „na obiad gulasz” i oczywi-ście zalewające tablicę w niedzielne przedpołudnie stwierdzenia „więcej nie piję”, „moja głowa”, „będę rzygać”, „kackupa”. Zastanawiam się tylko, czy mają one wywołać współczucie, czy może zazdrość. Czytający powinien pomyśleć „Jakie on ma ciekawe życie” czy raczej „Jak to dobrze, że sobotni wieczór spędziłem w domu, kisząc ogórki”.

Nie mogę znieść statusów filozoficznych. Przy tym wiodącymmyślicielem jest zazwyczaj Paulo Coelho. Na kolana nie rzucają mnie także żenujące internetowe złote myśli, zazwyczaj zaczy-nające się słowami „miłość to”, „kobiety są” lub „gdybym”.

Rozrywkę związaną z przeglądaniem serwisów społecznościo-wych psują mi tak zwani hejterzy. Jeśli negują wszystko dla jaj i samego negowania, nie mam pretensji. Ale są i tacy, zamknięci w domu z mamami, którzy nienawidzą wszystkich, a najbardziej siebie samych i swoją frustracją próbują zarażać. Obwiniają innych o to, że dobrze zarabiają, mają kolegów i powodzenie u płci przeciwnej. Czasem ktoś próbuje poskromić nienawistnika, lecz próżne starania, ten już przygotował odwet — usunięcie z listy znajomych.

Użytkownicy portali społecznościowych sporo miejsca poświę-cają także na przechwałki, promowanie swoich dokonań, które — często niewielkie — w ustach, a raczej palcach piszącego urastają do miana szczepionki na raka lub przekroczenia prędko-ści dźwięku. Rozumiem, że ktoś może chcieć podzielić się swoim szczęściem przed dwoma tysiącami „najbliższych” znajomych, ale ile można. Co ciekawe, te osoby często zmieniają zdjęcie profilowe — czyli wszystkie chwyty dozwolone, byle tylko zwrócićna siebie uwagę.

Zmusza to do refleksji, że wirtualny świat przypomina szambo,w którym brodzimy w poszukiwaniu złotego pierścionka, pogo-dzeni z faktem, że najpewniej znowu trafimy na gówno.

>>gorzkie żale

Page 28: Musli Magazine Listopad 2012

„>>28 musli magazine

Ciało, cielej, najcielej>> Iwona Stachowska

Show Me Yours, I’ll Show You Mine. Być może niektórzy z Was kojarzą to hasło i sympatyczną austriacką artystkę Marlene Ha-ring. Być może niektórym z Was udało się wejść do jej szafy. Być może niektórzy dokonali w niej wymiennej transakcji i zgodnie z umową ściągnęli dolną część garderoby. Być może niektórzy wrócili do domu z trofeum przypominającym im o ich… No wła-śnie, czym? Bezpruderyjności, otwartości, ciekawości, dystansie i poczuciu humoru czy może głupocie bądź uległości?

„Niemożliwe, świeciłaś gołym zadkiem w CSW?” — tak sko-mentowała mój wkład w sztukę współczesną jedna ze skądinąd bardziej wyzwolonych (jak dotąd sądziłam) koleżanek. „Wstydu nie masz!” — dało się słyszeć między wierszami. I tłumacz się, że owszem, pokazałaś co nieco, ale przecież nie na środku sali wystawienniczej i nie przed oczami tłumu, lecz w specjalnie do tego celu zaaranżowanej, przychylnej przestrzeni. Wyjaśniaj, że w całej tej sytuacji owszem, chodziło o obnażenie, ale nie części intymnych, lecz siedzących w naszej głowie konstruowa-nych społecznie mechanizmów kontroli nad własnym ciałem i nagością. Przekonuj, że transakcja wymienna, do której doszło we wspomnianej szafie, nie była czymś sztucznym i krępującym,a wszystko to za sprawą artystki, która nawet z opuszczonymi spodniami prowadziła z gościem przyjazną rozmowę. Koleżanka pozostaje niewzruszona i nadal kręci nosem z dezaprobatą.

Zgoda, nie bez znaczenia jest miejsce prezentacji. Przyznaję, że okoliczności są tutaj wyjątkowe. Inna sprawa pokazać się bez majtek w sypialni, w saunie czy pod prysznicem, inna w miejscu przeznaczonym do ekspozycji sztuki. Przestrzeń galerii z pewno-ścią rozsadza ramy podziału na to, co prywatne i to, co publicz-ne, stawiając nas w zgoła niekomfortowej sytuacji. I zapewne o to chodziło artystce. Ten sam klucz zastosowała dekadę temu Julita Wójcik, obierając ziemniaki w warszawskiej Zachęcie i wywołując tą prozaiczną czynnością falę dyskusji na temat znaczenia, funkcji i definicji Sztuki.

Posłużenie się dychotomią publiczne—prywatne to zabieg wprawdzie nie nowatorski, ale jak widać skuteczny. Na jego kanwie z powodzeniem można by kontynuować intelektualną epopeję o przygodach ciała. Scenariusz Norbert Elias, reżyseria Michel Foucault, w rolach głównych oprócz tytułowego ciała wy-stępują normy obyczajowe, zakazy społeczne, a także wygnani

z raju, na gwałt poszukujący wierzchnich okryć Adam i Ewa. Akcja filmu toczy się w czymś na kształt Benthamowskiegopanoptikonu. Fabuła jest wartka, pełna napięć i nieoczekiwa-nych zwrotów akcji. Nie brakuje w niej seksu, władzy, polityki, dobrych i złych bohaterów. Ostatecznie wolność zwycięża. Ale to tylko powierzchowna ocena. Wprawny widz dostrzeże, że za zasłoną swobody kryje się stłamszone, poddane ciągłemu nadzo-rowi ciało publiczne i prywatne.

Wracając do pracy Marlene Haring. Ciągle nie daje mi spokoju osobiste pytanie, dlaczego, pomimo świadomości i wiedzy na temat narzucanych z zewnątrz reguł, miałam opory i wątpliwo-ści, by wejść do szafy austriackiej artystki? Skąd to skrępowanie? Co mnie powstrzymywało? Z czym tak naprawdę przyszło mi się zmierzyć? Dlaczego tak trudno stanąć sauté jednej kobiecie przed drugą? I tu wychodzi na jaw prawda o sobie samej.

Nic, że kilkanaście lat temu razem z grupą znajomych próbo-waliśmy wcielić w życie hippisowskie ideały, że zaczytywaliśmy się W drodze Kerouaca i chcieliśmy żyć tak jak Dean Moriarty czy Sal Paradise, że poinstruowani lekturą Wilhelma Reicha podję-liśmy próbę zbudowania orgazmotronu. Wszystkie młodociane wysiłki zaprzeczenia mieszczańskiej, pruderyjnej moralności na starość (dojrzałość) i tak trąciły konserwą.

Czyli jednak wstyd. To tę strunę poruszyła we mnie Marlene Haring. Nie był to jednak strach przed obnażeniem fizyczności,lecz przed odkryciem samej siebie, przed upublicznieniem tego, co osobiste, wewnętrzne. Max Scheler, Gabriel Marcel czy Józef Tischner przyklasnęliby z zadowoleniem, obserwując moje zma-gania. Dla nich byłby to namacalny dowód nie tylko mojej przy-zwoitości, ale przede wszystkim świadomości własnej wartości i przywiązania do tego, co najbardziej moje, a więc ciała wła-śnie.

Ale przypominam, że ostatecznie skusiłam się, uległam, we-szłam w tę przestrzeń zakazaną. I co?! Nie namawiając nikogo do działania wbrew sobie, mogę powiedzieć, że zamykając za sobą drzwi od szafy austriackiej performerki, przekonałam się, że cza-sami wstyd ma wielkie oczy, a bezwstyd nie zawsze jest wadą.

>>filozofia w doniczce

Page 29: Musli Magazine Listopad 2012

”Pełna dyskrecja>> Marek Rozpłoch

Masoneria to jeden z ulubionych tematów miłośników spisko-wych teorii dziejów. Szczególnie w krajach, w których nie jest ona liczna, a narosłe przez wieki obiegowe opinie nie są jej zanadto przychylne. Wątpię, by na obszarach anglosaskich były aż tak rozwinięte systemy hipotez, tez, wniosków i obserwacji dotyczących wolnomularstwa, które stanowi w tych krajach jedną z popularniejszych form najzwyklejszego zrzeszania się, działalności w trzecim sektorze — często o charakterze chary-tatywnym.

W Polsce wolnomularstwo miało zazwyczaj postać elitarnych klubów, a wiadomo, że nieufność wobec elit, połączona z nie-przychylnością Kościoła wobec tego typu działalności, tworzy atmosferę wyjątkowo sprzyjającą popularności paranoicznych wizji działań masonów.

Owszem — osoby o poglądach konserwatywnych, uznające postęp za miraż, ku któremu ludzkość nie powinna dążyć, z jas- nych i oczywistych względów jakąkolwiek działalność jawną lub tajną tej opcji uważać powinny za niewłaściwą. Po prostu pro-muje ona obce im wartości. Jednak zupełnie czym innym jest przypisywanie organizacji, o której nic się nie wie albo wie się to, co wieść gminna niesie, wszelkiego możliwego zła. Wydaje mi się, że im więcej rzetelnej wiedzy, tym bliżej przekonania, że organizacja to bardziej osobliwa niż podejrzana. W sposób dość dziwny dla współczesnego człowieka rozwija w swoich członkach poczucie odpowiedzialności za dobro ludzkości i jej postęp. Tym dziwniejszy, że paradoksalnie bardzo konser-watywna pozostaje w przestrzeganiu ustalonych parę wieków temu reguł, które przez bogactwo rytuałów i symboliki mogą wydać się osobliwe. Wtedy należy jednak zdać sobie sprawę z tego, że wszyscy i niemal zawsze jesteśmy zanurzeni w morzu rytuałów i świecie symboli, jednak nie zdajemy sobie z tego najczęściej sprawy; tu zaś mamy do czynienia (zresztą podob-nie jak w religii) ze świadomym obcowaniem z rytuałem, sym-boliką — zresztą jakże głęboko powiązanymi z tym, co w naszej kulturze istotne (tu też bym zachęcał wyznawców spiskowych teorii do rzetelnego zapoznania się z faktami).

Jedyną rzeczą, która może rodzić pytania, jest tajny cha-rakter pewnych elementów wiedzy wymagających głębszego — nomen omen — wtajemniczenia. I nie jest to już pytanie

dotyczące jedynie wspomnianej wyżej organizacji, a znacznie bardziej fundamentalne, odnoszące się do wszelkich dziedzin życia, w których trzeba decydować, czy wartością nadrzędną jest jawność, czy też dyskrecja.

Czasy nie sprzyjają dyskrecji, wszystko, co zakryte i ukry-wane, jest co najmniej podejrzane, a raczej istnieje wręcz przekonanie a priori o ciążącej winie ukrywającego cokolwiek. Ma to rzecz jasna i swą dobrą stronę: wymóg jak najdalej idą-cej jawności działań władz chroni demokrację przed pokusami, które mogłyby się wykluć pod osłoną tajemnicy. Wszelkie auto-rytaryzmy opierały się na zakłamaniu polegającym na rażącej rozbieżności między propagandą a utajnianymi zbrodniczymi faktami. Stąd może przewrażliwienie na tajność i dyskrecję w sferze publicznej.

Przykłady patologii rodzinnych w rodzaju Josefa Fritzla wska-zywałyby na potrzebę daleko idącej jawności życia prywatne-go. Jednak i tu dochodzimy do kolejnego zagrożenia: państwa totalitarne inwigilowały obywateli, nie szanując w żaden sposób prywatności czy potrzeby osobności. Wydaje się, że trzeba szukać bardzo ostrożnie granicy między potrzebą jaw-ności a potrzebą przeciwną. Choć może, zwróciwszy uwagę na przypadki nieskrajne, w których zawiera się większość naszego współczesnego codziennego doświadczenia, uznamy, że ten margines niejasności, gdzie nie da się jednoznacznie wytyczyć granicy, jest dość szeroki.

W relacjach twarzą w twarz trzeba brać nade wszystko pod uwagę taką relację (czy wartość) jak zaufanie. Tu już zaczy-na się gąszcz wszelkich możliwych rozważań, uwarunkowań, uprzedzeń, urazów, uczuć pozytywnych, afirmacji itp., któredecydują o tym, kogo i w jakiej sytuacji darzyć zaufaniem. Całkowity jego brak prowadzi do piekła za życia i upośledzenia wszelkich relacji z drugim człowiekiem, nadmierna zaś ufność skazuje ufnego na rozliczne zranienia… Przenosząc kwestię zaufania na szczebel bardziej publiczny — nadmierne, po-zbawione krytycyzmu zaufanie prowadzić może w skrajnych przypadkach do zaślepionej afirmacji władzy totalitarnej, brak zaufania zaś do obłędu teorii spiskowych.

>>a muzom

>>29

Page 30: Musli Magazine Listopad 2012

za którą można by

Nie ma już ściany dźwięku,

się schować

z Renatą Przemyk o miłości do muzyki, wzruszeniach, życiu

z dala od obiektywów i nowej płycie

rozmawia Magda Wichrowska

Page 31: Musli Magazine Listopad 2012

FOT. E. SCHONFELD

Page 32: Musli Magazine Listopad 2012

>>porozmawiaj z nią...

>>32 musli magazine

>>Miło wraca się do swoich dawnych utworów? Wiele z nich gramy nieprzerwanie z dużym składem w rozbu- dowanych aranżacjach, ale ciekawie było usłyszeć je w wersji na trio. Niektóre faktycznie graliśmy po raz pierwszy na żywo, bo dopiero na dwie gitary brzmiały tak jak chciałam.

>>Ciekawi mnie, czy płyta Akustik TRIO to dla Pani podróż sentymentalna, czy może odnalezienie w dobrze znanej historii czegoś nowego?

To na pewno wielka przygoda, zmierzenie się z inną wersją samej siebie. Dopiero po moich doświadczeniach teatralnych, po zagraniu w spektaklu muzycznym Terapia Jonasza roli śpiewanej, granej i tańczonej nabrałam odwagi na spełnienie marzenia o parateatralnym programie, gdzie robię na scenie coś więcej poza śpiewaniem. Na potrzeby tego projektu zaczę-łam się uczyć grać na bębnach, opowiadam historie, dobieram rekwizyty. No i mało że pozwoliłam sobie i muzykom na impro-wizację, to jeszcze czerpię z tego ogromną radość. Bardzo się przy tym projekcie rozwinęłam.

>>No właśnie, na Pani nowej płycie ze zdumieniem odkry-łam zupełnie inny ładunek emocjonalny dawnych nume-rów. Zadziorne muzycznie i literacko piosenki sprowa-dziła Pani w zupełnie nowe rejony wrażliwości. Gdzieś dyskretnie pobrzmiewają dzwonki tybetańskie, cymbał-ki… Złagodniała Pani? Gdzie podziała się dobrze mi znana rockowa dziewczyna?

To nie jest kwestia łagodności, ale uważności i dojrzałości. Nie ma już ściany dźwięku, za którą można by się schować, słychać każde westchnienie, najmniejszą zmianę w dynami-ce. Jest obnażenie emocjonalne i techniczne. I tym większa bliskość ze słuchaczem. To wymagało przejścia na kolejny poziom. I odwagi.

>>A skąd pomysł na instrumenty etniczne i jak znalazły się w Waszym posiadaniu? To efekt podróży?

Podróży emocjonalnych na pewno, ale i tęsknoty za najpięk-niejszym, najbardziej źródłowym wyrażaniem kobiecości. Odkrywam ciągle niesamowitą głębię w etnicznych brzmie-niach. Ten rodzaj muzyki powstawał głównie po to, by nawiązy-wać kontakt. Musiało być nośnie. Nie tylko w sensie głośności. Cieszę się, że udało mi się zarazić moim entuzjazmem w tej kwestii moich muzyków. Teraz sami wyszukują co ciekawsze instrumenty i razem eksperymentujemy z brzmieniami. A ich umiejętności pozwalają nam poszaleć. (uśmiech)

>>Efekt jest już znamy. Jest fantastyczny. Proszę zatem opowiedzieć, jak wyglądała Pani akustyczna podróż z Błażejem Chochorowskim i Maciejem Mąką?

Gramy razem od kilku lat, z Maćkiem trochę krócej, i od po-czątku polubiliśmy wspólną pracę. Zapalili się do mojego pomysłu z Trio i od pierwszych prób wiedzieliśmy, że to był do-bry ruch, że wyczuwamy się wzajemnie i dobrze nam się razem gra. W tak małym kameralnym składzie to szczególnie istotne,

Page 33: Musli Magazine Listopad 2012

>>porozmawiaj z nią...

>>33

FOT. M

AGD

ALENA BIED

ZIUK

Page 34: Musli Magazine Listopad 2012

>>34 musli magazine

>>porozmawiaj z nią...

bo we trójkę musimy zapełnić muzycznie i emocjonalnie całą przestrzeń sceny i sprawić, żeby publiczność odpowiedziała na nasze zaproszenie. To kwestia doboru naturalnego, intuicja, pewnych rzeczy nie da się nauczyć. Trzeba się odnaleźć.

>>Pracowaliście nad materiałem razem jak prawdziwe trio, czy narzucała Pani raczej instrumentalistom swoją wizję? Jednym słowem — kto był szefem?

Trudno się powstrzymać po długich latach stawiania na swoim. (śmiech) Tym razem pojawiła się demokracja i każde z nas mia-ło ważny głos. Maciek i Błażej mieli tyle ciekawych pomysłów, że praca sama szła. Zaryzykowałam, oddając część pola i efekt wszystkim nam się spodobał. Musieliśmy tylko dokonać wyboru którejś z wersji danego utworu, bo pomysłów na każdy z nich było czasem kilka.

>>A trudno było dokonać selekcji piosenek? Co zdecydowa-ło o ostatecznym wyborze numerów na płytę?

Zostały te, które sami oceniliśmy jako najciekawsze, dające pole do rozwoju, oraz te, które najbardziej spodobały się publiczności.

>>Było miejsce na improwizację, czy projekt był od począt-ku do końca przemyślany i zaplanowany? Pytam o to, bo słuchając płyty, czuję ogromną energię i spontanicz-ność, która zazwyczaj towarzyszy muzykom na koncer-cie, a nie w projektach studyjnych. To jego ogromna siła!

Długo zwlekaliśmy z nagraniem tej płyty mimo nacisków ze strony słuchaczy. Po każdym koncercie były pytania, gdzie można kupić taką płytę. Te piosenki ciągle ewoluowały i czeka-liśmy na idealną wersję. W końcu trzeba było podjąć decyzję o zarejestrowaniu wersji aktualnej, takiej na dziś, jednej z kilku możliwych. Na każdym koncercie dajemy sobie pole manewru. Piosenka ma określony szkielet, na którym możemy nabudowywać kolejne elementy, przedłużać, ubarwiać — za-leżnie od nastroju czy dnia. To świetna zabawa i niesamowita wymiana energii. Dajemy sobie cynk i utwór wędruje dalej. To pierwsza moja taka przygoda z improwizacją, ale na pewno nie ostatnia, bo odnalazłam się też jako muzyk.

>>Cofnijmy się teraz o dwadzieścia dwa lata. Singlem promującym projekt jest piosenka Babę zesłał Bóg. Jak powstał?

Jako jedna z trzech piosenek napisana przez Sławka Wolskiego na Studencki Festiwal Piosenki w 1989 roku dla młodej za-dziornej dziewczyny, która tupetem i prowokacją nadrabiała nieśmiałość. Wiadomo było tylko, że ma silny głos i nie zamie-rza nikogo kopiować. (śmiech) No i miała, jak widać, sporo szczęścia.

>>Także szczęścia do ludzi. Od wielu lat współpracuje Pani z Anną Saraniecką, która była Pani menedżerką i jest autorką tekstów. To chyba rzadkość, taki staż show-biznesowy. Układ idealny?

Page 35: Musli Magazine Listopad 2012

Ze Sławkiem nagraliśmy tylko tę jedną płytę. Potem wolałam teksty Anki, głębsze i bardziej kobiece. Przez wiele lat była też naszą menedżerką. Wiedziałam, że prowadzi zespół jak własne dziecko, z oddaniem i zaangażowaniem. To duży komfort. Ale jej podstawowym powołaniem jest pisanie i musi mieć na to czas. Na tym polu pracujemy do dziś. Jej teksty są znakomi-te, poetyckie, mądre, ale też bardzo muzyczne i nośne. Kwe-stiami organizacyjnymi i promocyjnymi zajmuje się od kilku lat Karina Zawada.

>>Skoro jesteśmy w temacie showbiznesowym. Od wie-lu lat udowadnia Pani swoimi wyborami, że nie trzeba „bywać”, by publiczność nie zapomniała. Ale nie korciło Pani nigdy, by iść na łatwiznę, zrobić wokół siebie szum medialny i zamiast BYĆ — „bywać”?

Wiem, że to może zabrzmieć banalnie, ale ja naprawdę ko-cham muzykę i z tego też powodu się nią zajmuję. (uśmiech) Popularność zawsze mnie krępowała. Wzrusza mnie, kiedy słuchacze mówią mi po koncertach, że któraś piosenka czy płyta miała duży wpływ na ich życie, że kogoś z kimś połączyła czy wywołuje jakieś ciepłe wspomnienia. Ale nigdy nie miałam zadatków na celebrytkę. Zdarza mi się gdzieś bywać, na przykład w związku z jakąś akcją charytatywną, i wtedy z godnością znoszę trudy zabawy, spotykając przy tym zazwy-czaj dawno niewidzianych znajomych. Po tylu latach na scenie nie jestem już dzikuską uciekającą przed aparatem. Potem wracam sobie spokojnie na swoją wieś, skąd mam wystarcza-

jąco daleko do obiektywów, i mogę żyć skandalicznie, bo i tak nikt o tym nie napisze. (śmiech)

>>Od początku Pani obecności muzycznej wiele się zmie- niło, także publiczność. Czuje Pani więź z młodym poko- leniem? Pytam o to, bowiem w moim odczuciu Pani muzyka odrzuca metryczki. Kto przychodzi na koncerty?

Nie wiem co to starość, od środka człowiek może się nie zmieniać przez całe życie. Dopiero choroba mogłaby mnie spowolnić, a ta może się zdarzyć w każdym wieku. Jestem ciekawa świata, ciągle się uczę nowych rzeczy i mam w sobie aż za dużo naiwności, by się ciągle czymś wzruszać i zachwy-cać. Widzę, że moja publiczność funkcjonuje podobnie. Na koncerty przychodzą ludzie w każdym wieku. Wzruszające jest, kiedy starzy bywalcy przyprowadzają swoje dzieci albo rodziców.

>>Co dalej? Ma już Pani zaplanowaną trasę koncertową?W październiku było kilkanaście koncertów, trochę mniej bę-dzie w listopadzie. Jest duże zainteresowanie, co mnie ogrom-nie cieszy. Po szczegóły zapraszam na naszą stronę internetową www.renataprzemyk.art.pl.

>>A usłyszymy Panią w Toruniu?Graliśmy już kilkakrotnie. Ostatnio na LuLu jakiś miesiąc temu. Mam nadzieję, że niedługo znowu się pojawimy. To magiczne miasto!

>>35

>>porozmawiaj z nią...FO

T. MAG

DALEN

A BIEDZIU

K

Page 36: Musli Magazine Listopad 2012

>>zjawisko

Mama w Mieście

>>36 musli magazine

Page 37: Musli Magazine Listopad 2012

Mama w Mieście

>>37

>>zjawisko

Jest październik, rok 2007. W niewielkiej sali Klubu Vademecum Na Skarpie w Toruniu zbiera się kilkanaście mam. Piją kawę, rozmawiają. Nie wiedzą, że dzięki tym pozornie niewiele znaczącym spotkaniom poczują się nie tylko lepszymi matkami, ale także spełnionymi kobietami. Projekt „Mama w Mieście” adresowany jest do pań, które nie chcą zapomnieć o swoich potrzebach i pasjach. Pomaga im uświadomić sobie, że samorealizacja nie musi odbywać się ze stratą dla dziecka. W końcu spełniona mama to szczęśliwa rodzina. Dwie torunianki, Joanna Dardzińska i Małgorzata Musiał, postanowiły udowodnić, że macierzyństwo to nie tylko pieluchy, zupki i kupki. Od kilku lat starają się pokazać kobietom inne oblicze macierzyństwa, organizując spotkania w ramach jednego z pierwszych w Polsce „klubów mamowych”. Z okazji jubileuszu projektu parę pytań zadaliśmy Joannie Dardzińskiej, współzałożycielce „Mamy w Mieście” i Stowarzyszenia „Rodzina Inspiruje!”.

Tekst: Anna Rokita Zdjęcia: Joanna Ziółkowska

Page 38: Musli Magazine Listopad 2012

>>38 musli magazine

>>zjawisko

>>To już pięć lat „Mamy w Mieście”. Od czego wszystko się zaczęło? Skąd wzięła się potrzeba zrzeszenia toruńskich mam pod wspólnym szyldem?

Wszystko zaczęło się od tego, że na świecie pojawiły się nasze dzieci, a tym samym my zostałyśmy mamami. Zawsze mówimy, że to frustracja popchnęła nas do działania. Byłyśmy młodymi dziewczynami, które czynnie uczestniczyły w życiu towarzy-skim, kulturalnym, a tu nagle okazuje się, że po porodzie, wraz z pojawieniem się dziecka, zamyka się nam ta możliwość. Nie mamy dokąd wyjść z domu, zresztą nie wszystkie miejsca, które dotychczas nas fascynowały, nadal były w zasięgu naszych zainteresowań. Spotykałyśmy się więc w domu i widziałyśmy, że pomagają nam zwykłe rozmowy o rodzicielstwie i nie tylko. Zobaczyłyśmy, że są tematy, w których jako mamy rozumiemy się bez słów. Dodatkowo po urodzeniu dziecka obudził się w nas wielki apetyt na rozwój — chciałyśmy robić też coś dla siebie, na chwilę oderwać się od dzieci, by z jeszcze większą energią do nich wracać. „Mama w Mieście” miała być takim miejscem, w którym mamy przede wszystkim spędzają czas we własnym gronie. Często nie temat spotkań jest najważniejszy, tylko właśnie ta bardzo ludzka potrzeba wyjścia do ludzi, porozma-wiania. Po urodzeniu dziecka wiele mam zamyka się w czterech ścianach. „Mama w Mieście” od samego początku stawiała na to, by wyciągać je z domów, by mogły pomyśleć o swoim roz-woju — na takim podejściu korzysta bowiem cała rodzina.

>>Jak żyje się mamom w Toruniu?Na to pytanie nie ma jednej odpowiedzi i nie odważyłabym się zabierać głosu w imieniu innych mam. Mogę powiedzieć za siebie. Mnie osobiście żyje się bardzo dobrze. Bardzo lubię Toruń, nie tylko jako mama, jako zwykła mieszkanka także. Jasne, że zawsze można się do czegoś przyczepić — a to, że szkoły fajnej dla dziecka nie znalazłam, a to, że klubów mam mało, tylko co to da? Mogę to zauważyć i zacząć działać w tym obszarze, by coś zmienić i tak też robię. Myślę sobie, że zawsze dobrze tam, gdzie nas nie ma. A jak tylko pojadę gdzieś poza Toruń, to słyszę, jak to właśnie u nas w Toruniu fajnie i ile się dzieje!

>>Czy przez te lata udało się Wam zmienić świadomość mieszkańców Torunia i samych mam?

Działamy od pięciu lat i mam nadzieję, że nasze działania chociaż trochę wpłynęły na świadomość mieszkańców, a także lokalnych władz. Początkowo podchodzono do nich z dystansem i podejrzliwością — jakieś tam mamy spotykają się, piją kawę — wielka mi rzecz! Powiem więcej, mamy zastanawiały się, czy w tym wszystkim jest jakiś podstęp. Ładna ulotka, fajny temat spotkania, opieka dla dzieci i wszystko za darmo — hmm… brzmi podejrzanie. Może to jakaś sekta? Może po krótkim spo-tkaniu ze specjalistą rozpocznie się prezentacja jakiejś firmy i wciskanie produktów do kupienia?

Page 39: Musli Magazine Listopad 2012

>>zjawisko

>>39

Page 40: Musli Magazine Listopad 2012

>>40 musli magazine

>>zjawisko

Page 41: Musli Magazine Listopad 2012

>>41

>>zjawisko

Z czasem to się zmieniało. Dzisiaj widzimy, że coraz więcej osób poważnie traktuje to, co robimy i rozumie potrzebę tworzenia takich inicjatyw. Edukacja rodziców, spotkania dla mam, rozwój dzieci przestały być tematami pobocznymi, mało ważnymi. Mamy coraz częściej pozwalają sobie na czas dla siebie, na pamiętanie o swoich potrzebach i o tym, że oprócz tego, że są mamami, są też kobietami, dorosłymi osobami, które potrzebują kontaktu z innymi dorosłymi osobami. To po prostu zdrowe. Mamy też nadzieję, że pokazujemy, iż pojawie-nie się na świecie dzieci nie jest końcem nas, że to czas, kiedy otwierają się nowe możliwości. To właśnie rodzicielstwo może być bardzo twórczym i pięknym okresem życia.

>>Kim są dziewczyny uczestniczące w projekcie „Mama w Mieście”? Oczywiście poza tym, że są mamami…

„Mamy w Mieście” to różne kobiety — niektóre pojawiają się i zostają na dłużej, inne są na chwilę, a potem odchodzą. Zdecydowanie przeważają mamy dzieci małych (czyli do 7. roku życia). Są wśród nich zarówno pracujące zawodowo, jak i te, które po urodzeniu dziecka zostały w domu. Mamy różne zawody, różne zainteresowania i to jest największe bogactwo tych naszych spotkań.

>>Jak można podsumować Waszą działalność od 2007 roku?Przez te pięć lat w ramach projektu „Mama w Mieście” działo się naprawdę dużo. Bardzo obszerny i popularny dział stano-wią od początku naszego działania spotkania ze stylistką Anią Deperas-Lipińską. Można by je wrzucić do jednego worka pod nazwą „Piękna Mama”. Te spotkania zmieniły niejedną mamę, jej szafę, sposób postrzegania siebie. To bardzo budujące, gdy

widzimy, jak mamy po spotkaniach rozkwitają. Niektóre tematy to: analiza kolorystyczna, analiza sylwetki, makijaż w 5 minut itp. Od ponad roku jedna z mam, Asia Ziółkowska, organizuje cykliczne spotkania dla mam zainteresowanych fotografią pt.„Foto Matki”. Mamy też za sobą ok. 10 Mamowych Wymienialni Ubrań i kilkadziesiąt spotkań na przeróżne tematy — zaczyna-jąc od warsztatów, np. z tańca brzucha, przez samoobronę, go-towanie czy tworzenie biżuterii. Tematy nigdy się nie kończą. Mnie osobiście marzy się jakiś kobiecy klub filmowy.

>>Jakie macie plany na przyszłość?Chyba pierwszy raz w życiu nie mam planów co do „Mamy w Mieście”. Lada moment urodzę czwarte dziecko i to jest mój priorytet. Spotkania będą się odbywały, ale tematyka zależeć będzie od osób, które na chwilę przejmą pałeczkę — już się ta- kie mamy ujawniają, na pewno nie będzie nudno. I tak to się u nas kręci. Warto zaznaczyć, że „Mama w Mieście” była począt-kiem czegoś większego, czyli Stowarzyszenia „Rodzina Inspi-ruje!”. Dzisiaj jest tylko jednym z projektów w jego ramach, a nasza działalność zatacza coraz szersze kręgi. A wszystko zaczęło się od mam i podobno mało ważnego picia kawy.

W listopadzie 2009 roku projekt „Mama w Mieście” został laureatem konkursu „Rodzynki z pozarządówki” na najlepsze inicjatywy społeczne województwa kujawsko-pomorskiego.Dziesiątego czerwca bieżącego roku odbyło się oficjalne otwar-cie Centrum „Rodzina Inspiruje!”. W pawilonie „Maciej” przy ul. Konstytucji 3 maja 10 powstało nowe miejsce spotkań i edukacji dla rodzin z małymi dziećmi.

Już w grudniu Bella Women In Art Festival zaprasza wszystkie mamy i dzieci do udziału w warsztatach artystycznych. Wydarzenie patronuje akcji “Zabierz dziecko na festiwal!”. Szczegóły na: womeninartfestival.blogspot.com

Page 42: Musli Magazine Listopad 2012

>>36

>>portret

Jan Bereza OSB. Oddechem

Tekst: Marek RozpłochIlustracje: Gosia Herba

Page 43: Musli Magazine Listopad 2012

>>43

Jan Bereza OSB. Oddechem

Tekst: Marek Rozpłoch Ilustracje: Gosia Herba

Uznałem, że zmarłemu w zeszłym roku ojcu Janowi Berezie należy

się artykuł na łamach naszego magazynu. Poszukiwania ma-teriałów postanowiłem ogra-niczyć do zasobu tekstów, nie-co tylko rozszerzonego, które czytałem przez ostatnie lata i które każdorazowo zmuszały mnie do zastanowienia się, cie-kawości i podziwu. Odkurzyłem

archiwalne artykuły i wywiady z „Tygodnika Powszechnego”, po-

nownie zajrzałem na stronę Ośrod-ka i klasztoru w Lubiniu, przeczy-

tałem wywiad Magdaleny Menzel ze strony dobrypasterz.pl, obejrzałem

niejeden archiwalny materiał audio-wizualny zawierający wypowiedzi za-

konnika, wszystko od nowa przemyślałem i zadaję sobie teraz pytanie, czy przed-

stawiony przeze mnie — jakże ułomny i wy-biórczo subiektywny — wizerunek ojca Berezy

w podobny sposób zaciekawi Czytelnika…

Pomimo wielkiego podziwu mój stosunek do boha-tera artykułu nie jest bałwochwalczy ani bezkry-tyczny; nieraz dziwi mnie łatwość, z jaką bardzo

pewnie stwierdza coś, co wymagałoby bardziej rzeczowego uza-

sadnienia. Zaraz jednak przypominam sobie, jak był przywiąza-ny do pochodzących z różnych tradycji odmian sokratejskiego stwierdzenia: „Nie wiem”, „Wiem, że nie wiem”.

Droga jego rozwoju była zawsze dość niestandardowa jak na przyszłego i aktualnego już duchownego katolickiego. W cza-sie studiów filozoficznych w ATK chodził na zajęcia z filozofii in-dyjskiej, interesował się zen, jogą, wyjechał w podróż do Indii w poszukiwaniu natchnienia duchowego. Ale wybrana szko-ła wyższa była katolicka; z zakonem benedyktynów — z jego tynieckim klasztorem — bliższe kontakty zaczął nawiązywać w 1979 roku, a w roku 1982 wstąpił do benedyktynów w Lubiniu, który miał się odtąd stać jego domem i miejscem pracy do końca niedługiego życia.

Jednak zainteresowania Wschodem nie uległy osłabieniu, a wręcz odwrotnie — wraz z pogłębianiem religijnego doświad-czenia chrześcijańskiego intensywniej i poważniej zajmował się naukami duchowymi z tamtego regionu; konsekwencją było przekonanie o potrzebie dialogu międzyreligijnego.

Wrócę do kwestii wyboru drogi życiowej — życia mona-stycznego w tradycji stworzonej przez św. Benedykta. Był to wybór bardzo świadomy, uzasadniony między

innymi tym, co stanowiło o wyjątkowości drogi założyciela, czyli szukaniem światła na Wschodzie; to ze Wschodu właśnie pochodziła monastyczna tradycja chrześcijańska, św. Benedykt tę wschodnią nowinę osadził na gruncie Kościoła łacińskiego. To, czym żyli mnisi benedyktyńscy, bliższe było tradycji Ojców Pu-styni niż nauki później powstałych zakonów katolickich. Ojcowie Pustyni kultywowali duchowość znacznie bliższą niechrześcijań-skim tradycjom monastycznym, z buddyjską na czele.

>>portret

Page 44: Musli Magazine Listopad 2012

>>44 musli magazine

>>portret

W praktyce benedyktynów zachowały się też ślady bardziej wschodniej, choć głęboko chrześcijańskiej tradycji modlitew-nej. Ale tylko ślady — głównie w postaci krótkich wezwań mo-dlitewnych powtarzanych wielokrotnie w ciągu dnia. Na chrze-ścijańskim Wschodzie była to modlitwa bardziej przypominająca znane na kontynencie azjatyckim praktyki medytacyjne: wezwa-nie modlitewne albo pojedyncze słowo kierujące myśli ku trans-cendencji, wplecione w rytm oddechu pomagało modlącemu się osiągnąć pełne wyciszenie i otwarcie na to, co najistotniejsze w duchowości.

Monastycyzm wymusza konieczność wspólnotowości. Oj-ciec Bereza postanowił spróbować rozszerzyć tę wspól-notowość, sięgając do wschodnich źródeł modlitwy

zakonnej, i zaproponować zjednoczenie w modlitwie medyta-cyjnej z wyznawcami innych religii, opierających modlitwę na podobnych zasadach. I wielokrotnie takie zjednoczenie nastę-powało, stając się głębszą podstawą dialogu międzyreligijnego. Dialogu — nie chodzi bowiem o synkretyzm, stworzenie nowej religii, ale — przez oparcie się w tak ważnym punkcie na tym, co głęboko wspólne — o umożliwienie w pozbawiony jakiejkolwiek wrogości sposób ukazania swej różnorodności.

Z myślą o trwalszym i konsekwentnym ponawianiu prób medy-tacji i dialogu między religiami o. Bereza stworzył w 1988 roku w swym lubińskim klasztorze Ośrodek Medytacji Chrześcijań-skiej. Ośrodek ten regularnie zapraszał spragnionych wyciszenia i pełniejszej modlitwy, zapraszał też przedstawicieli innych reli-gii, głównie tradycji buddyjskich — tybetańskiej i zen.

W roku 2006 ojciec Bereza czuł się już na tyle niedobrze, że zrezygnował z opieki nad Ośrodkiem. Misja dalszego jego prowadzenia została powierzona o. Maksymilia-

nowi Nawarze. Ośrodek mimo śmierci założyciela wciąż dzia-ła; w dialogu międzyreligijnym postanowiono jednak skupić się wyłącznie na pogłębionych kontaktach z tą tradycją religijno--filozoficzną, w której ranga medytacji podkreślana jest chybabardziej niż w innych systemach — z zen.

Do Ośrodka można przyjechać na weekendową sesję medyta-cyjną. Tak wygląda harmonogram dnia pierwszego sesji:

16:45 — wprowadzenie dla tych, którzy są na sesji po raz pierwszy17:05 — formalne rozpoczęcie sesji

17:30 — nieszpory18:00 — kolacja19:00 — medytacja (2 × 20 min) 20:00 — modlitwy wieczorne21:00 — medytacja (2 × 25 min).Jeszcze nigdy nie dotarłem do tego

ośrodka, ale kto wie… Na przykład Ta-deusz Sobolewski nie raz tam dotarł, i wielu, wielu innych.

Starania o. Berezy zostały docenio-ne. W 1998 roku stał się członkiem Komitetu Episkopatu Polski do spraw Dialogu z Religiami Niechrześcijański-mi, a mistrz tradycji zen roshi Jaku-sho Kwong tak mówił: „Czymś zupeł-nie wyjątkowym jest fakt, że znajduje się tutaj sala do medytacji — miejsce, gdzie dwie wielkie kultury mogą obco-wać ze sobą. Lubiń to szczególne miej-sce. Zazwyczaj nie zdajemy sobie sprawy z tego, co mamy i jak jest to blisko nas”.

Ojciec Bereza lubił przywoływać przy-powieści pochodzące z różnych tradycji religijnych, te bliższe chrześcijanom — Oj-

ców Pustyni, jak również żydowskie i rzecz jasna po-chodzące z tradycji wschodnich, próbując zaś pełniej uzmysłowić coś słuchaczowi, używał języka poetyckiego:

medytacja jest milczeniemtańcem i śpiewemoddechemtrudemimieszkaniem

Na swojej drodze szukania punktów wspólnych z tradycjami Wschodu nie był pierwszym śmiałkiem, choć bez wątpienia naj-ważniejszym w naszym kraju. Niemiecki jezuita Hugo Enomiya--Lassalle (1898—1990) łączył tradycję chrześcijańską i zen, będąc nauczycielem zarówno jednej, jak i drugiej tradycji duchowej. John Main (1926—1982), benedyktyn nauczony przez hinduskiego

Page 45: Musli Magazine Listopad 2012

>>45

>>portret

mnicha medytacji, postanowił sięgnąć w głąb tradycji chrześci-jańskiej i znalazł u Ojców Pustyni to, co zostało przez zachodnie chrześcijaństwo zapomniane — stworzył wraz z drugim benedyk-tynem Laurence’em Freemanem, który obecnie kontynuuje misję, klasztor w Montrealu, stanowiący teraz jedno z najważniejszych centrów medytacji chrześcijańskiej.

Ojciec Bereza podkreślał, jak ważne dla funkcjonowania religii jest łączenie różnych tradycji, wzajemne przejmo-wanie tego, co głębsze i lepiej wskazujące drogę rozwoju

duchowego. Wywodzące się z tradycji żydowskiej chrześcijań-stwo przyswoiło przecież wiele elementów kultury antycznej, w niektórych krajach zaś dostosowało się do lokalnych tradycji — wszystko to tylko mu służyło. Współczesność domaga się od religii dialogu.

Page 46: Musli Magazine Listopad 2012

Bliżej von Triera niż Tarantinoz Hubertem „Spiętym” Dobaczewskim o mieszaniu stylów, ścieżkach do nieistniejących filmów, ostatnim słowie Eddiego Stevensa i nie odcinaniu kuponów od sukcesu rozmawia wieczorkocha

Page 47: Musli Magazine Listopad 2012

Bliżej von Triera niż Tarantinoz Hubertem „Spiętym” Dobaczewskim o mieszaniu stylów, ścieżkach do nieistniejących filmów, ostatnim słowie Eddiego Stevensa i nie odcinaniu kuponów od sukcesu rozmawia wieczorkocha

Page 48: Musli Magazine Listopad 2012
Page 49: Musli Magazine Listopad 2012

>>Macie w dorobku pięć płyt, każda jest inna. Tacy z Was eksperymentatorzy? Nie przywiązujecie wagi do gatun-ków, nie interesuje Was stworzenie jednorodnego stylu i zakorzenienie się w nim?

Interesuje nas przede wszystkim dobra i ciekawa sztuka, autorska sztuka. Powinniśmy zdać sobie sprawę, że gdyby było na świecie milion zespołów, to byłoby też milion gatunków — jeśli mówimy tutaj oczywiście o uprawianiu sztuki w sposób autorski. Bo taka jest prawda, że gdy chce się zrobić rzecz, która nie wpisuje się w jakiś kanon czy formę już gdzieś wcześniej zapoczątkowaną, to chyba nie jest to najlepsze rozwiązanie dla sztuki i w ogóle dla rozrywki, jaką jest uprawianie sztuki. Staramy się robić płyty, które różnią się od siebie, ale staramy się również być zespołem, który różni się od innych. I to ciągle się zmienia, ciągle ewoluuje. Nabieramy doświadczenia, uczymy się nowych rzeczy i mamy z tego frajdę. Na tym nam zależy i często to podkreślamy.

>>Tym razem zainspirowani klasycznymi albumami z mu-zyką filmową postanowiliście nagrać własny Soundtrack. Ciekawy koncept — zazwyczaj to muzyka filmowa maponieść obraz, Wy tę hierarchię odwróciliście.

Tak się po prostu złożyło. W sumie zawsze byliśmy zespołem, który robi albumy quasi-ilustracyjne. Zawsze też posługiwali-śmy się wyobrażeniem obrazu, do którego próbowaliśmy na-stępnie dołożyć muzykę. Tak było na przykład w przypadku płyt Gusła czy Powstanie Warszawskie, ale w zasadzie i wszystkich naszych pozostałych albumów. Zawsze to obraz pojawiał się w głowie jako pierwszy, a potem były dźwięki, które mogłyby ten obraz opisać. Tutaj poszliśmy zupełnie w domenę filmową.Ponieważ oglądamy dużo filmów, będąc w trasie chociażby,często zwracamy uwagę na muzykę w nich wykorzystaną. Zazwyczaj są to takie amerykańskie produkcje, może nie do końca undergroundowe czy wyszukane. Te nawet nośne i w pe-wien sposób komercyjne, na przykład filmy Tarantino — głośnei wciąż dobre. One mają fajnie skonstruowane ścieżki dźwię-kowe, będące kompilacją ciekawie podanej muzyki z różnych epok, różnych zespołów, o różnej tematyce czy stylistyce. Pomyśleliśmy — „Kurcze, może zróbmy taki album, w którym będziemy mieszać style w ramach każdej kompozycji?”. Chociaż już wcześniej robiliśmy muzykę w ten sposób, że w ra-mach jednej kompozycji pojawiało się kilka stylów. Zaczynaliśmy na przykład pulsacją quasi-reggae’ową, a potem przechodziliśmy

do punk rocka. Teraz chcieliśmy, żeby z kompozycji na kompozy-cję zmieniać się w inny zespół stylistycznie, dlatego płyta jest tak zróżnicowana — ma w sobie hip-hop, funk, rock, trip hop, ale też daab czy reggae. Jak byśmy wyobrazili sobie ten film, do któregomielibyśmy robić muzykę, tę jego różnorodność, dotarlibyśmy do klasycznych obrazów, takich jak Pulp fiction, Urodzeni mordercy, Kill Bill czy brytyjski Snatch. To były wyznaczniki, które spowodo-wały, by płytę podać w podobny sposób.

>>Do czyjego filmu pasowałby Wasz Soundtrack?Nie wiem, czy von Trier nie byłby za ciężki, ale mimo wszystko bliżej mu chyba von Triera niż wspomnianego już Tarantino. Bo wychodząc od muzyki, nie mieliśmy jeszcze treści. One dopiero potem się pojawiły i okazały się niespecjalnie sensacyjne. Nie byłby to zatem ani film sensacyjny, ani komediowy, ani w żadensposób rozrywkowy — jest to raczej rzecz oparta na dramaturgii.

>>Pracowaliście nad albumem jako całościową ścieżką dźwiękową do nieistniejącego filmu, czy każda piosenkama osobną filmową inspirację?

Każda piosenka ma inspirację swoją, niezależną i integralną. Myślę jednak, że pisząc teksty, kierowałem się również tym, aby atmosfera była wspólna dla wszystkich kompozycji, a przynajmniej miała jakiś wspólny pierwiastek. Tym pierwiast-kiem jest nie tyle czające się niebezpieczeństwo, co wisząca w powietrzu zmiana. Nadchodzi koniec czegoś, kres, pojawia się jakiś suspens, nie wiadomo, czy ten koniec daje początek czemuś nowemu, czy nie — i tu jest pytanie postawione w napięciu... Zmierzcha się na tej płycie i nie jest różowo, nie jest kolorowo. Może nie upiornie czy dramatycznie, ale nie wiadomo jak. A jeśli nie wiadomo jak, to pojawiają się spekula-cje, pojawia się obawa, trochę lęku i generalnie człowiek jest targany rozterką.

>>Brzmi jak dreszczowiec lub horror.Nie do końca. Na pewno nie jest to horror, choć piosenka sin-glowa Zombie to taka zabawa absurdem, rozrywką i makabrą. Jednak reszta utworów jest zupełnie inaczej serwowana. To film obyczajowy. Nie chcę powiedzieć „dramat”, bo nie wyda-rza się w nim nic dramatycznego — jest natomiast obyczajo-wość, czyli inaczej zmaganie się z materią, rozterki i pytania. Mam tylko nadzieję, że w całości elementy te nie są

Page 50: Musli Magazine Listopad 2012

specjalnie duszne, nie są podane w sposób nieprzystępny. To rzeczy, z którymi człowiek zmaga się na co dzień, ale wciąż głowę trzyma w górze.

>>Spięty, skąd napływają do Ciebie treści? Tutaj nie ma klucza. To się po prostu dzieje. Zazwyczaj jest tak, że jak kończę jedną rzecz, to zaczyna mi się układać taki ogólny zarys czegoś nowego. Pojawiają się na przykład słowa, sentencje, które mnie ciekawią i które chciałbym umieścić w przyszłych tekstach. To się zbiera powoli, gdzieś to sobie zapisuję, tworząc miejsce i pole dla nowych rzeczy. Ważne jest jednak, by odpocząć. Nie jestem bowiem twórcą płodnym, żeby rzucać się na pomysły albo mieć szufladę pełną skończo-nych wierszy czy tekstów. Muszę odpocząć, zmienić się, coś

Page 51: Musli Magazine Listopad 2012

w głowie zresetować czy wygasić płomień, który nieciłem przy poprzedniej — jak gdyby — wyprawie. Wtedy jestem w stanie pójść nową ścieżką. Na tym mi zależy, żeby pokonywać bariery i ruszać ciągle w podróż. Żeby się nie nudzić, mieć frajdę z tego, co robię i wciąż stawiać sobie nowe wyzwania.

>>W trakcie pracy nad płytą padł pomysł realizacji filmu,którego scenariusz opierałby się na Waszej muzyce i tekstach. Do projektu ostatecznie nie doszło, choć pra-ce trwały. A jak to miało wyglądać?

Niezależnie od tego projektu mieliśmy swoją muzykę oraz pomysł pierwotny, aby stworzyć dźwięki do nieistniejącego ob-razu. Skomponowaliśmy piosenki i nagraliśmy je w fazie demo. Komuś się to spodobało i na kanwie tego postanowił zbudować jakiś obraz. Oczywiście przystaliśmy na to. W zamyśle miał to być film z regularnym scenariuszem, z obyczajowością,

Page 52: Musli Magazine Listopad 2012

z aktorami. Wątpliwości budziła jedynie kwestia, czy zrobić dłuższy, czy krótszy metraż — w zależności od możliwości technicznych osób za to odpowiedzialnych. Rzecz co prawda stanęła w miejscu, ale my poszliśmy dalej swoją drogą, czyli nasze założenia i pomysł pierwotny zostały spełnione.

>>Dlaczego tak mało macie teledysków? Teledysk dzisiaj to promocja samonośna. Tym bardziej że album o takim tytule aż sam się prosi o ilustrację wizualną.

Rzeczywiście, prawie nie mamy. Pojawił się za to jeden teaser odnośnie płyty — w filmowej stylistyce. W przygotowaniu jestkolejny, powinien pojawić się w ciągu dwóch tygodni od pre-miery (premiera Soundtracku 19 października — przyp. red.). W przypadku tego albumu obraz faktycznie jest istotny i będzie się on uaktywniał. To tylko taka chwila ciszy przed burzą.

>>Skąd pomysł, by Wasz Soundtrack produkował Eddie Stevens, brytyjski muzyk i producent związany m.in. z Moloko, Roisin Murphy i Zero 7?

W prosty sposób. Wymarzyliśmy sobie producenta, który dzia-łałby na rynku zagranicznym, bo nasz polski jest dość ograni-czony. Jest kilka nazwisk, które są oblegane, kilka osób, które są — można powiedzieć — momentami przemęczone produkcja-mi. Chcąc postawić na świeżość, pomyśleliśmy: „A może ktoś z zagranicy?”. Okazało się, że Eddie Stevens bywa czasami w Polsce z zespołem Paris Tetris. I tak nieśmiało zaproponowali-śmy mu mailowo współpracę, a facet się do nas fajnie zwrócił, wszedł na stronę internetową Lao Che, odsłuchał muzykę i po-prosił o demo nowego projektu. My mieliśmy już wszystko przy-gotowane, więc od razu wysłaliśmy mu materiał, a on odpowie-dział obficie i bardzo szczegółowo. Widać było, że zaangażowałsię już w fazie wstępnej. A my chcieliśmy właśnie takiego producenta pozyskać, który będzie zaangażowany całym sobą w każdy dźwięk i w cały projekt. Eddie się absolutnie wpisał w to wszystko i spełnił nasze marzenia o osobie, która z innej kultury przychodzi i ma w nosie to, co robiliśmy wcześniej, na świeżo podchodzi do zespołu i buduje rzecz, która jest przez to mocno inna od tego, co wcześniej robiliśmy. A dla niego to też była gratka, bo płyta została przygotowana z pomysłem, zespół też już z jakimś dorobkiem, z jakąś pozycją, mający wielu słuchaczy, którzy z niecierpliwością czekają na nowy album.

>>Wniósł od siebie coś znaczącego, zaskoczył Was własnymi propozycjami?

Oczywiście. Jest umieszczony nawet w kredytach — muzyka Lao Che i Eddie Stevens. Bo faktycznie było tak, że my przygo-towaliśmy piosenki, a on je przearanżowywał, dokładał swoje melodie i pomysły. Miał ogromny wkład, przez co stał się jedną siódmą składu Lao Che, takim siódmym muzykiem. A jeśli chodzi o projekt i nagranie, można powiedzieć, że stał się jego liderem, osobą, która w świecie funkcjonuje w ten sposób, że ma carte blanche i prawo do decydowania o całokształcie. Eddie to robił, ale w sposób uzasadniony, dyskusyjny. To były rządy nie tyle twardej ręki, ile ręki zdecydowanej i popartej doświadczeniem.

Page 53: Musli Magazine Listopad 2012

>>Odpowiada Wam chyba taka forma lekkiego autorytary-zmu, skoro mówisz, że producent ma wnieść coś nowego od siebie i wpłynąć na to, by płyta różniła się od po-przednich. Wasze wcześniejsze albumy produkował za każdym razem ktoś inny...

No właśnie. Wcześniejsze płyty też troszeczkę sami produko-waliśmy. Trzy pierwsze płyty są współprodukowane przez nas (podpisani producenci: Powstanie Warszawskie — Filip „Wieża” Różański, Gospel — Sławek Janowski — przyp. red.). Przy Prą-dzie stałym / Prądzie zmiennym pojawiły się zakusy, żeby to był producent w szerokim tego słowa znaczeniu. Nie do końca tak się jednak stało, gdyż Marcin Bors — co prawda — zaanga-żował się w produkcję, ale tylko do pewnego etapu. W konse-kwencji chcieliśmy, by piąty album robił już ktoś, kto wejdzie w niego całym sobą. I to się udało osiągnąć.

>>Ale zazwyczaj prace nad materiałem przebiegają demo-kratycznie? To chyba sztuka niełatwa przy tak licznej załodze — spiąć luźne pomysły sześciu chłopa w spójną całość?

Zespół pierwociny miał zawsze demokratyczne, i tak zostało do dzisiaj. Natomiast decydującą osobą dla naszego najnowszego projektu, dla tego, co się ukazało dźwiękowo, był Eddie. On się pod tym podpisywał, więc miał też ostateczne słowo. Oczywi-ście polemizowaliśmy, jeśli nam się coś nie podobało, suge-rowaliśmy inne rozwiązanie. Czasem się zgadzał, czasem nie. Wszystko działo się na zasadzie dżentelmeńskiej współpracy.

>>Płyta Gospel, którą sami określaliście jako najbardziej popową w dorobku, dotarła do 3. miejsca na polskim OLI-Sie. Nagrania uzyskały status platynowej płyty za sprze-daż ponad 30 tysięcy egzemplarzy. Otrzymaliście też za nią „Mateusza” — Nagrodę Muzyczną Programu Trzeciego Polskiego Radia. To był chyba Wasz największy sukces masowy w kontekście popkulturowym. Nie mieliście zakusów, żeby kontynuować tę drogę? Pewnie teraz po-wiesz, że nie pracujecie dla poklasku, ale jednak odbiór ludzi i to, że jest się przez nich przychylnie przyjętym i dobrze zrozumianym jest jedną z form imperatywu twórczego. Zespół musi mieć dla kogo grać...

Page 54: Musli Magazine Listopad 2012
Page 55: Musli Magazine Listopad 2012

To nie tyle imperatyw, co marzenie, żeby ktoś się w to granie wsłuchiwał. Faktycznie, było tak zawsze, że chcieliśmy, a nawet marzyliśmy o tym, by odnieść jakiś sukces. Cieszy nas to, gdy płyty się sprzedają, gdy ludzie chodzą na koncerty — absolutnie normalna rzecz. Przy okazji tej płyty też mamy takie marzenia. Ale nie możemy i nie chcemy robić takich odcinających kupony ruchów, polegających na tym, że skoro mamy cztery różne płyty, to wybieramy z nich album, który się najbardziej wszystkim spodobał i dalej podążamy tą wydep-taną już ścieżką. Gdyby tak się stało, byłby to koniec Lao Che i skończyłaby się sztuka. Nie mamy powrotu do żadnego ze źródeł. I tak jesteśmy zbiorem skończonym, więc te wszystkie płyty są nasze, są zrobione od serca i każda się z innymi w jakiś sposób przenika. Statek płynie dalej, a my próbujemy ciągle nowych rozwiązań, marząc o takim pozytywnie pojętym sukce-sie. Oczywiście jakby się przy tym pojawiła kasa, to też byłby człowiek szczęśliwy. Aktualnie cieszymy się jednak z tego, że udało nam się tę płytę skończyć. Za nami dwa lata pracy — i to z rodzaju tych trudnych, bo napotkaliśmy sporo problemów po drodze. Produkcja była duża, a i producent z zagranicy, więc to wszystko trzeba było kompatybilnie razem ułożyć. Płytę nagry-waliśmy w marcu w Polsce, a miksowaliśmy we wrześniu w Lon-dynie — logistycznie sprawa skomplikowana i dla nas niebaga-telna. Ale zawsze udawało nam się pozbierać i konsekwentnie iść do przodu. Jesteśmy najzwyczajniej szczęśliwi. Płyta nam się podoba, spełniliśmy też swoje artystyczne ambicje. Teraz zobaczymy, co się będzie działo i jak ją ludzie odbiorą.

>>Za Powstanie Warszawskie otrzymaliście w tym roku z rąk prezydenta odznaczenie państwowe — Srebrny Krzyż Zasługi za popularyzację i upamiętnienie Powstania Warszawskiego. Ważny moment w historii Lao Che?

Trudno powiedzieć. Niewątpliwie wyróżnienie, ale takie — mimo wszystko — systemowe. A zespół był zawsze z boku tego całego zgiełku i mając pochodzenie undergroundowe, niespecjalnie w mariaż z systemem wchodził. Natomiast odznaczenie to było inicjatywą Muzeum Powstania Warszawskiego, w stosunku do którego mieliśmy pewne zobowiązania dżentelmeńskie. Pomogli nam przy okazji płyty Powstanie Warszawskie wypłynąć na szersze wody — w czerwcu 2005 roku zorganizowali bowiem duży i piękny koncert, który był pierwszym ważnym występem Lao na dużej scenie. Wtedy to było dla nas całkiem spore przeżycie. Uznaliśmy, że jesteśmy zobowiązani wobec ich pozytywnie pojętego mece-natu. Skoro to oni wyszli z inicjatywą, abyśmy zostali odznaczeni orderem, byłoby nie fair w stosunku do nich po prostu nie pojawić się. I takie sugestie też były, żeby nie jechać, że to może być kwaśna impreza. Okazało się jednak, że doborowe towarzystwo przyszło — sami powstańcy i żołnierze Armii Krajowej, z którymi pośpiewaliśmy razem piosenki z Powstania Warszawskiego. W takim towarzystwie po raz pierwszy zespół się pojawił, więc mieliśmy flash back do czasów, w których komponowaliśmy tę płytę z wypiekami na twarzy, śpiewając piosenki właśnie o tych ludziach. Było to podszyte takim dreszczem emocji. Poza tym fajnie mieć coś takiego w domu. Córka moja trzyletnia czasami sobie założy na szyję i po domu chodzi. (uśmiech)

Page 56: Musli Magazine Listopad 2012
Page 57: Musli Magazine Listopad 2012

Lao Che to chiński milioner występujący w pierwszych scenach filmuIndiana Jones i Świątynia Zagłady. Próbuje wyłudzić od Indiego drogocenny diament, a następnie organizuje na niego zamach. Jest właścicielem linii lotniczych sygnowanych jego nazwiskiem. Płoccy muzycy przewrotnie jego imieniem nazwali w 1999 roku swój cros-soverowy zespół, którego trzon stanowili byli członkowie operującej w gatunkach hiphopowych grupy Koli: Hubert „Spięty” Dobaczew-ski, Gustaw Pszczelarz (dzisiaj Mariusz „Denat” Denst) oraz Michał (wtedy „Splesz”) „Dimon” Jastrzębski (pisaliśmy o nich w numerze 5/2012 „Musli Magazine” — w artykule pt. Szemrani). Wywodzą się z płockiej sceny metalowej. Ich obecna muzyka jest koktajlem styli-stycznym, mieszaniną gatunków i konwencji, tworzeniem za każdym razem nowej artystycznej i formalnej wizji muzycznej. Potrafiąspinać organiczne sprzeczności i zazgrzytać tam, gdzie człowiek spodziewałby się ładu i harmonii. Nieustannie zaskakują.Do tej pory wydali 5 płyt: debiutancki album Gusła (styczeń 2002), Powstanie Warszawskie (marzec 2005), które osiągnęło status złotej płyty, Gospel (luty 2008) — platynowa płyta, Prąd stały / Prąd zmienny (marzec 2010) i Soundtrack (premiera 19 października 2012). Dostępne też są dwa wydawnictwa koncertowe DVD — Po-wstanie Warszawskie (2006), zawierające 2 koncerty: w Muzeum Powstania Warszawskiego i warszawskim klubie Proxima, oraz Przy-stanek Woodstock (2008). Wielokrotnie nagradzani, skromnie się z tym nie obnoszą. Warto wspomnieć jednak, że słuchacze Programu Trzeciego Polskiego Radia uznali Powstanie Warszawskie za najlepszy album 2005 roku. Płyta została też nominowana do nagrody Fryderyki 2005 w kategorii Al-bum Roku — Muzyka Alternatywna. Lao Che otrzymali także: Złotego Bączka na Przystanku Woodstock (2006), „Mateusza” — nagrodę Programu Trzeciego Polskiego Radia imienia Mateusza Święcickiego (2008) za „energię i pasję tworzenia oraz umiejętność prowokowania ludzi do myślenia na temat natury ludzkiej” oraz nagrodę Artystycz-ną Miasta Torunia im. Grzegorza Ciechowskiego (2008).W 2008 roku słuchacze Trójki (Polskie Radio, audycja Radiowy Dom Kultury) ponownie wybrali album zespołu — tym razem Gospel — jako „najlepszą płytę z muzyką”. W kolejnym roku do rąk Lao Che trafiła „Gwarancja Kultury” przyznawana przez TVP Kultura, nato-miast 31 lipca 2010 roku grupa otrzymała Nagrodę m.st. Warszawy przyznawaną dla wybitnych warszawiaków działających na rzecz rozwoju stolicy: ludzi kultury, nauki i sztuki. W tym samym roku klip do utworu Życie jest jak tramwaj autorstwa Łukasza Rusinka został wybrany najlepszym klipem animowanym 19 Yach Film Festiwal. 30 lipca br. prezydent Bronisław Komorowski odznaczył muzyków Srebrnym Krzyżem Zasługi za „zasługi na rzecz popularyzacji i upa-miętniania Powstania Warszawskiego”.

Obecnie Lao Che to sekstet, który tworzą:Rafał BoryckiMariusz DenstHubert DobaczewskiMaciek DzierżanowskiMichał JastrzębskiFilip Różański

ZDJĘCIA: WIECZORKOCHA

KONCERT W TORUŃSKIM KLUBIE MUZYCZNYM „LIZARD KING”

28 PAŹDZIERNIKA 2012

Page 58: Musli Magazine Listopad 2012
Page 59: Musli Magazine Listopad 2012

>>59

>>porozmawiaj z nim...

z pudełkaz Markiem Turkiem o wyjątkowości komiksu, nowym wydawnictwie „NeST”, naturze bazyliszka, wpływie technologii na twórców, szufladkachz absurdem i kolorach rozmawia

Szymon Gumienik

Nigdynie wiem,

co wyskoczy

Autoportret

Page 60: Musli Magazine Listopad 2012

>>Ile już lat jest Pan czynnym „komiksiarzem”?To zależy, jak liczyć. Usiłuję rysować komiksy od 1992 roku — pierwsze komiksowe plansze wysyłałem na 3. Ogólnopolski Konwent Twórców Komiksu w Łodzi, publikuję od 1996 roku — krótkie formy w ówczesnych magazynach komiksowych, dłuższymi formami zajmuję się natomiast od 1999 roku — pierwsze plansze do trylogii Sothis.

>>A biernym? Pamięta Pan swój pierwszy komiks?Pierwsze świadomie „konsumowane” komiksy? Podobnie jak większość komiksiarzy z mojego pokolenia w roku 1976 czyta-łem historie na ostatniej stronie „Świata Młodych” i pierwsze numery magazynów komiksowych „Relax” i „Alfa”.

>>Co było impulsem, co spowodowało, że zajął się Pan na poważnie tworzeniem opowieści graficznych? Dlacze-go właśnie komiks?

To nie tyle impuls, co kumulacja różnego typu doświadczeń. Zajmowałem się w życiu różnymi rzeczami. W strefie działań,nazwijmy je „artystycznymi”, próbowałem swoich sił m.in. w lite- raturze, jednak kontakt z twórczością takich autorów jak Jacek Dukaj czy Marek S. Huberath skutecznie wyleczył mnie z wszel-kich aspiracji na tym polu. Była też muzyka, którą bawię się do dzisiaj w domowym zaciszu. Jednak to właśnie dopiero w ko- miksie poczułem się wystarczająco komfortowo, żeby zająć się tym na poważnie. Komiks, o czym wspominam praktycznie przy każdej okazji, jest jedną z tych nielicznych form, która pozwala na bardzo osobistą, autorską wypowiedź za pomocą wielu różnych środków równocześnie. Autor komiksów, o ile oczywiście chce, może zrealizować cały projekt samodzielnie, może być pisarzem,

Fastnachtspiel

>>porozmawiaj z nim...

>>60 musli magazine

Page 61: Musli Magazine Listopad 2012

>>61

>>porozmawiaj z nim...

Bajabongo

poetą, malarzem, grafikiem, muzykiem, drukarzem, dziennika-rzem, fotografem i tak dalej, i tym podobne — i z wszystkimi tymi działaniami zmieści się w jednym komiksie. To, co dla mnie najbardziej kuszące w tworzeniu komiksów, to potencjał, możli-wości robienia rzeczy, których jeszcze nikt nigdy nie robił. Inne dziedziny sztuki są już dosyć mocno wyeksploatowane, a w ko- miksie właściwie cały czas „dzieje się”.

>>Tworzy Pan bardzo osobne prace, jeśli chodzi o polski rynek komiksowy — zarówno fabularnie, jak i graficznie.Co Pana inspiruje? Zaznaczam, że nie pytam jedynie o sztukę komiksu.

Wszystko. Życie, praca, przypadkowe zdarzenia i przemyślane wybory, sztuka, historia, przyroda i nauka. Wszystko. I nigdy nie wiem, co za chwilę wyskoczy „z pudełka”.

>>Jak Pan pracuje? Od—do czy w wolnych chwilach i mo-mentach natchnienia? Jest Pan Wodnikiem, jak ja, więc zakładam, że to drugie… (uśmiech)

Jestem zodiakalnym Wodnikiem z ascendentem w Wodniku, to zdecydowanie determinuje moje podejście do pracy nad komiksem.

>>Nie da się ukryć, że Pana prace cechują właśnie szcze- gólna niezależność, nowatorskość podejmowanych tema-tów i duża kreatywność w omijaniu utartych schematów. Widać to choćby w najnowszym komiksie NeST. Czeka- liśmy na niego całą dekadę. Jak Pan wspomina czas, w którym komiks powstawał? Były po drodze jakieś zmiany koncepcji, poprawki?

NeST powstawał kawałkami, w czasie przerw w pracy nad innymi albumami, jednak w warstwie fabularnej trzymałem się wstęp-nych założeń, podobnie jak w pozostałych komiksach. Zazwyczaj przed rozpoczęciem rysowania wiem, co ma być na początku, jak się ma skończyć i którędy dojść do tego końca. Pozostaje kwestia, jak to zrobić, a w komiksie z tym „jak” jest najwięcej zabawy. W przypadku NeST musiałem zrezygnować z jednego początkowe-go założenia — mianowicie akcja komiksu miała się rozgrywać w konkretnej lokalizacji, czyli miasteczku Orador-sur-Glane, jed-nak ze względu na jego wielkość, całość historii byłaby znacznie bardziej kameralna, a zależało mi na zaprezentowaniu odrobinę „rozbuchanej” grafiki. Ostatecznie ten komiks to kompromis— straciłem ciekawy kontekst wydarzeń, ale zyskałem większą przestrzeń do rozegrania całej historii.

>>Skąd pomysł połączenia historii II wojny światowej z legendą o bazyliszku?

Okres istnienia państwa Vichy jest dosyć starannie — i wstydliwie — omijany szerokim łukiem nawet przez samych Francuzów, co aż się prosi o ulokowanie historii w tym miejscu i czasie. A bazyli-szek? No cóż, wiecznie te smoki, wampiry i wilkołaki, a on zawsze gdzieś tam w cieniu, chyłkiem przemyka — taka już jego natura. Stwierdziłem, że dam mu szansę na rolę pierwszoplanową.

>>NeST wykorzystuje elementy powieści kryminalnej, thril-lera, ale i motywy typowe dla szeroko pojętej fantastyki. Który z tych gatunków jest Panu najbliższy i dlaczego?

Staram się „ogarniać” jak najwięcej, bez podziału na gatun-ki. Od lat czytam symultanicznie kilka powieści, na przykład Jo Nesbo przekładam Nealem Stephensonem, podczytując

Page 62: Musli Magazine Listopad 2012

>>porozmawiaj z nim...

>>62 musli magazine

równocześnie Georga R.R. Martina i na dokładkę serwuję sobie Laurenta Bineta.

>>Całkiem ładny zestaw. W NeST pojawiają się także inne tropy i odniesienia. Od graficznych, w postaci naprzykład odwzorowania bazyliki Sagrada Família w Barce-lonie, przez fabularne — wnikanie do świata stworzonego w umyśle przestępcy w celu rozwikłania zagadki, aż po estetyczne, przywołujące choćby atmosferę prac Moebiusa. Jest ich jednak dużo więcej. Czy składał Pan te puzzle według z góry określonego planu?

Tak, fabuła wymusiła pojawienie się określonych elementów. Oczywiście trzeba było to wszystko dopasować do siebie, uwiarygodnić — o ile można mówić o wiarygodności w takiej formule — i zgrać te wszystkie kawałki, jednocześnie opowia-dając własną historię, a nie jedynie zlepek cudzych pomysłów i cytatów. O potrzebie użycia niektórych odniesień wiedziałem od początku, inne pojawiały się w trakcie — dla przykładu po-tencjał narracyjny komiksu abstrakcyjnego uświadomiłem sobie w pełni gdzieś na przełomie lat 2008 i 2009, podobnie jak kilka innych inspiracji graficznych, które po prostu pojawiły się w odpowiednich momentach.

>>Właśnie — warstwa graficzna NeST. Bardzo ciekawa technika, przypominająca miejscami drzeworyty i siedemnastowieczne emblematy. Zdradzi nam Pan jej tajniki?

Technika rodem z XXI wieku, ale efekt końcowy przypomina drzeworyty i scratchboard. Najpierw klasyczny szkic ołówkiem na papierze, następnie rysowanie negatywu za pomocą tuszu, skanowanie, uzyskanie pozytywu w programie graficznym i dalsze rysowanie, tym razem na ekranie, za pomocą tabletu graficznego. Taki sposób niesie ze sobą sporo niespodzianek— o tym, co właściwie narysowałem, mogłem się przekonać do-piero po wrzuceniu grafiki na komputer. Nie pozostaje po tymniestety fizyczny ślad w postaci oryginalnych plansz, faktycz-nym oryginałem stają się wszystkie wydrukowane egzemplarze komiksu.

>>Pana kreska zmienną jest. Ciężko porównać na przy- kład Sothis z Fastnachtspiel czy późniejsze Bajabongo z NeST. Która z tych technik wymaga największego na-kładu pracy i w której z nich czuje się Pan najlepiej? I jeszcze, czy nowe narzędzia, niedostępne w latach 90. XX wieku, dają obecnie większe możliwości twórcom komiksowym?

Zawsze staram się dopasować styl i technikę rysunku do cha-rakteru opowieści, jednocześnie zachowując pewne elementy, które powodują, że moje prace są dla większości czytelników rozpoznawalne na pierwszy rzut oka. Największego nakładu pracy wymaga to, nad czym siedzę obecnie — tak, kolejny album, rysowany znowu „trochę inaczej”… Jestem z gatunku tych dziwaków, którzy za każdym razem sami podnoszą sobie poprzeczkę jeszcze wyżej.

Page 63: Musli Magazine Listopad 2012

>>porozmawiaj z nim...

>>63

A nowe narzędzia? Cóż, technologia niestety rozleniwia i powo-duje unifikację. Coraz trudniej o twórców takich jak RichardCorben czy Dave McKean, którzy traktują ją jak kolejne narzę-dzie, pozwalające na nowe rozwiązania graficzne, eksperymen-ty, personalizację stylu etc. Mamy za to masowy wysyp bardzo sprawnych grafików, dla których komputery, oprogramowanie,tablety i cała reszta to tylko coraz tańsze i łatwiejsze w ob-słudze narzędzia, które służą jedynie przyśpieszeniu procesu twórczego. Ale to niestety szerszy problem, dotykający także muzykę, fotografię, filmy, animację i tak dalej — tam, gdzietwórcy odwracają się od technologii, wciąż pojawiają się nowe rzeczy, ale coraz mniej jest oryginalnych, spersonalizowanych dzieł uzyskanych za pomocą nowych technologii. Absurdalnie wychodzi na to, że im łatwiej, tym gorzej.

>>A co gorsza — więcej i gorzej. Wróćmy jednak do Pana prac. Historie powstają w Pana głowie od początku do końca, czy raczej dopisuje Pan tę swoją charakterystycz-ną niesamowitość do zaobserwowanych już zdarzeń z rzeczywistości?

Historie splatają mi się samoistnie. Nie wyszukuję jakoś specjalnie rzeczywistych zdarzeń, które mógłbym przenieść na karty komiksu, nie siedzę też godzinami, wysilając się nad stworzeniem wyabstrahowanej opowieści w mojej głowie.

>>Pytam o to, ponieważ trudno wyobrazić mi sobie życie w stworzonym przez Pana świecie, tak złowieszczym, bez-

względnym, ale też nieco groteskowym i absurdalnym. Aż dreszcz przechodzi, podobnie jak niegdyś w czasie lektury Procesu Franza Kafki. A Pan wszedłby bez waha-nia do miejsca wykreowanego ręką Marka Turka?

Większość moich historii nawiązuje do rzeczywistych zdarzeń czy miejsc, zdeformowanych, przekształconych, ale jednak bę-dących w naszym świecie. Ba, często mam wrażenie, że nasza rzeczywistość bywa znacznie bardziej pokręcona, absurdalna i okrutna. I wbrew opinii niektórych recenzentów moich komik-sów, którzy wolą je analizować jako abstrakcyjne wizje tworzo-ne pod wpływem środków halucynogennych, co jest dla mnie o tyle intrygujące, że od dawna ograniczam się do kawy, papie-rosów i sporadycznej konsumpcji alkoholu, moje „wykreowane światy” są niczym więcej, jak tylko bladym odbiciem tego, co nas otacza, co dzieje się, czasami bardzo daleko, kiedy indziej tuż obok nas. A Proces Kafki? Przecież właściwie nie ma dnia, żeby nie pojawiały się informacje o takich „procesach”, i to nie w jakichś odległych krajach, tylko tutaj, u nas w kraju.

>>Pana komiksy to zawsze autorskie projekty. Nie spotkał Pan jeszcze na swojej drodze scenarzysty, który miałby podobną wyobraźnię?

Spotkałem kilku, ale jakoś najczęściej mi z nimi nie po dro-dze. Chociażby dlatego, że nie jestem rysownikiem, a zakres moich umiejętności graficznych jest raczej ograniczony. Nienadaję się do tworzenia komisów w duecie, męczę się i nudzę, siedząc nad gotowym scenariuszem, który powstał w cudzej

NeST

Page 64: Musli Magazine Listopad 2012

>>64 musli magazine

>>porozmawiaj z nim...

głowie. Traktując komiks jako hobby, wolę robić to, co sprawia mi więcej radości i potrafi zaskoczyć. A zresztą, po co mamrysować cudze pomysły, skoro inni autorzy realizują się lepiej w duetach, a swoich pomysłów mam taki zapas, że życia może mi zabraknąć na ich narysowanie?

>>Słusznie. A czy zrezygnował Pan kiedykolwiek z jakiegoś pomysłu po skonfrontowaniu go z realiami komiksowymi w Polsce i tak zwaną opinią publiczną? Innymi słowy, czy myślenie o odbiorcy podczas tworzenia komiksu ma w ogóle znaczenie w Pana przypadku?

Odbiorca jest w tym wszystkim najważniejszy, ale już „opi-nia publiczna” to w naszych realiach taki synonim określenia „wszyscy, czyli nikt”. Mam o tyle komfortową sytuację, że pracuję w konwencji, w której właściwie mogę wszystko i rzeczywiście pozwalam sobie na prawie wszystko. A ludzie, którzy potencjalnie mogliby poczuć dyskomfort w kontakcie z tymi „kontrowersyjnymi” pomysłami, nawet jeżeli trafiają namoje komiksy, umiejętnie odwracają wzrok, wrzucając to, co dla nich niewygodne, do szufladek z „absurdem”, „wydu- maną abstrakcją” czy innymi „narkotycznymi wizjami”.

>>Myślał Pan kiedykolwiek o całkowitej zmianie konwencji czy umasowieniu, uproszczeniu swoich historii?

Lata temu, przez chwilę, ale szybko zrezygnowałem z tak głu-piego pomysłu. To nie moja bajka.

>>Eksperymentuje Pan z czernią, co sprawia, że Pana ko-miksy są jeszcze mroczniejsze i bardziej przytłaczające. Skąd taki wybór konwencji?

Świadomość bardzo ograniczonych umiejętności i braków warsztatowych. Ale cały czas ćwiczę i próbuję, jest więc nadzieja, że kiedyś odważę się narysować coś w kolorze, na przykład dodając do czerni i bieli czerwień. Albo coś zielonego.

>>Może być ciekawie… Pana kreska jest też trochę grote-skowa i surrealistyczna, ale przez swoje uszczegółowie-nie i dokładność cieniowania sprawia, że w ten mrok aż chce się wejść, wpaść, kontemplować go jak najdłużej, fascynować się nim. To taki paradoks światów strasznych, ale pięknie odrysowanych. Patrzył Pan tak na swoje plan-sze, czy już jest to zbyt daleko posunięta interpretacja?

Prawie nie patrzę na to, co już narysowałem. Rysując jeden komiks przez kilka lat, człowiek ma już naprawdę dosyć patrze-nia na własne wypociny. Ale bardzo ochoczo zanurzam się w takie światy wykreowane przez innych.

>>Czyli coś w tym jednak jest… Wróćmy do rzeczywistości. Od pewnego czasu jest Pan związany z Kulturą Gniewu — jednym z lepszych wydawnictw komiksowych w Polsce, które ostatnio wypuściło na rynek reedycję starszych prac Krzysztofa Owedyka vel. Prosiaka. Planuje Pan wydać ponownie zbiór Fastnachtspiel i Sothis? Wielu czytelników by się pewnie ucieszyło.

Fastnachtspiel jest wstępnie zaplanowany do wydania w jednym tomie, taki integral z narysowanym dodatkowo jed-nym rozdziałem, liczącym 52 strony, i kilkunastoma stronami pełnymi „smakowitych bajerów” — łącznie prawdopodobnie 300 stron. Z Sothis dałem już sobie spokój, jeżeli już, to wrzu-cę całość, razem z kilkunastoma ukończonymi stronami ostatniej części, do sieci.

>>Bardzo dobry pomysł! Chciałbym tym miłym akcentem zakończyć rozmowę, jednak zapytam jeszcze o plany na najbliższą przyszłość. Począwszy od jutra…

Biograficzny album o Hansie Bellmerze, oczywiście niemy i rysowany po mojemu. A równocześnie zakończenie Fastnacht-spiel i wywiązanie się z kilku zaległych zobowiązań „niealbu-mowych”. Muszę też w końcu sfinalizować realizację płyty z muzyką, nad którą siedzę od kilku ładnych lat, i jeszcze filmanimowany, i dzieci trzeba odchować, i pieniądze na życie jakieś zarobić, a co z podróżą dookoła świata? Albo przynajm-niej dłuższą wyprawą do Paryża? Lizbony? Barcelony? Londy- nu? Rzymu?

>>Czego życzyłby Pan sobie i innym twórcom komiksowym w Polsce?

Zdrowia dużo. I cierpliwości, bo że pieniędzy i sukcesów zawodowych, to chyba oczywiste. Aha, i żeby w końcu udało nam się wyjść z tego „komiksowego grajdołka”, tak normalnie, na zdrowych zasadach, a nie jako „tania siła robocza”. Ale to chyba dotyczy wszystkich w naszym kraju, a nie tylko twórców komiksów.

Page 65: Musli Magazine Listopad 2012

>>65

>>porozmawiaj z nim...

NeSTMarek TurekKultura Gniewu2012

NeST to najnowsza propozycja Marka Turka, autora niezwy- kłej tetralogii Fastnachtspiel oraz „niemego” komiksu Baja- bongo. Ze szczelnie zamkniętego miasta i jedynego w swoim rodzaju kurortu przenosimy się tym razem do pewnego fran-cuskiego miasteczka A.D. 1940, w którym zaczynają dziać się bardzo dziwne rzeczy. Od pewnego czasu szerzy się w nim szczególna epidemia, która zamienia ludzi w kamień. Władza ukrywa dowody w odpowiednio do tego celu przygotowanym magazynie, a cała reszta społeczeństwa żyje w błogiej nieświa-domości. Przyczyny są nieznane, a policja jest bezradna. Gdy zawodzą wszelkie logiczne próby wyjaśnienia, zainteresowani rozwiązaniem zagadki — inspektor policji Reflet i profesor Vis-ser — sięgają po mniej racjonalne formy prowadzenia śledztwa. Co wyniknie z próby szpiegowania umysłu przestępcy, z podróży do świata stworzonego w jego umyśle? I kim okaże się tajemni-czy „bazyliszek”? Odpowiedzi na wszystkie te pytania znaj-dziecie oczywiście w komiksie. Ale nie tylko. NeST to bowiem historia pełna fabularnych tropów i graficznych odwołań, któreskumulowane zostały na 80 stronach plansz stworzonych z wiel-ką pieczołowitością. Prawie każdy kadr zapada tutaj w pamięć, a szczegóły pojedynczych elementów rysunku przyciągają wzrok czytelnika na dłużej — być może dlatego czekaliśmy na to wydawnictwo blisko dekadę. Czas ten nie jest, niestety, wprost proporcjonalny do czasu, w jakim wręcz połyka się ten komiks, co z kolei powoduje pewien niedosyt i wrażenie nie-zbyt dokładnego rozwinięcia niektórych scen czy tematów. W ostatecznym rozrachunku jest to jednak bardzo ciekawa pozycja, która dzięki samej historii i zastosowaniu tak nowa-torskiej na naszym rynku techniki graficznej na długo zapada w pamięć. Od strony fabularnej jest to nietypowy kryminał z mocno rozwiniętym pierwiastkiem niesamowitości, metafizykii absurdu. Jednak to praca Marka Turka, więc nie mamy się czemu dziwić i czego obawiać. To tylko trochę „niewygodna” podróż w ciemne zakamarki ludzkiej jaźni. Nic wielkiego, a jednak!

(SY)

Page 66: Musli Magazine Listopad 2012

(edych) Edyta Chachulska

Page 67: Musli Magazine Listopad 2012

Edyta Chachulska

Page 68: Musli Magazine Listopad 2012
Page 69: Musli Magazine Listopad 2012
Page 70: Musli Magazine Listopad 2012
Page 71: Musli Magazine Listopad 2012
Page 72: Musli Magazine Listopad 2012
Page 73: Musli Magazine Listopad 2012
Page 74: Musli Magazine Listopad 2012
Page 75: Musli Magazine Listopad 2012
Page 76: Musli Magazine Listopad 2012
Page 77: Musli Magazine Listopad 2012
Page 78: Musli Magazine Listopad 2012
Page 79: Musli Magazine Listopad 2012
Page 80: Musli Magazine Listopad 2012
Page 81: Musli Magazine Listopad 2012
Page 82: Musli Magazine Listopad 2012
Page 83: Musli Magazine Listopad 2012
Page 84: Musli Magazine Listopad 2012
Page 85: Musli Magazine Listopad 2012
Page 86: Musli Magazine Listopad 2012
Page 87: Musli Magazine Listopad 2012
Page 88: Musli Magazine Listopad 2012
Page 89: Musli Magazine Listopad 2012
Page 90: Musli Magazine Listopad 2012
Page 91: Musli Magazine Listopad 2012
Page 92: Musli Magazine Listopad 2012
Page 93: Musli Magazine Listopad 2012

Edyta Chachulska (edych) – rocznik ‘87, człowiek orkiestra. Zajmuje się projektowaniem graficznym, ilustracją,fotografią, architekturą wnętrz,konstruowaniem przedmiotów użytkowych. Tworzy animacje oraz strony www. Oprócz tego komponuje, pisze scenariusze, kręci teledyski i filmy. Zaśpiewa,ale nie zatańczy.

Jej praca napiętnowana jest humorem i ideologią.

Historie fotograficzneprzygotowuje sama. Poczynając od pomysłu i zaaranżowania przestrzeni, poprzez stylizacje, wizaż, fotografię, po tzw. set design.

Wyliczając osiągnięcia, wymienia wydanie książki dla dzieci pt. „Przygody Rózi i chłopca o imieniu dziadek” z jej ilustracjami i typografią oraz publikacjeedytoriali fotograficznych w zagranicznej prasie.

www.edych.pl

Page 94: Musli Magazine Listopad 2012

Karsten Behr/KA

RSTE

N V

OR

DER

WA

ND

/ W

AN

DER

LEBE

N E

SSEN

/ 2

012

/ FO

T. M

AN

UEL

BA

NG

EMA

NN

Page 95: Musli Magazine Listopad 2012

Karsten Behr/

z artystą i aktywistą ruchu Transition Town rozmawia Marta Kowalski

etapy poznania świata i siebie

Page 96: Musli Magazine Listopad 2012

>>54 musli magazine

>>porozmawiaj z nim...

>>Ostatnio dużo mówi się o ruchu Transition Town, który również w Polsce staje się coraz bardziej popularny. Jak go definiujesz z Twojej, artystycznej, perspektywy?

Transition Town, zrzeszający coraz więcej ludzi, ma nadać naszej ewolucji zdrowy kierunek. Jako podstawę przyjmuje opowiada-nie się za czymś, a nie przeciwko czemuś. Jego działacze często wywodzą się z ruchów protestacyjnych, z organizacji pokojowych, z ruchów na rzecz ochrony środowiska... Już w dzieciństwie rodzice zabierali mnie na różne demonstracje. W latach siedem-dziesiątych i osiemdziesiątych demonstrowaliśmy zawsze prze-ciwko czemuś: przeciwko zbrojeniom atomowym, elektrowniom jądrowym, wojnie, kwaśnym deszczom, kapitalizmowi, niszczeniu środowiska, autostradom itd., zawsze przeciwko... To wszystko mnie ukształtowało, ale i mocno znużyło. Kilka lat temu dzięki Transition Town udało mi się odejść od tej wysysającej energię postawy i przejść do innych rozwiązań, które są w zasięgu ręki. Już nie potrzebujesz być przeciwko — możesz stawać po stronie pokoju, odnawialnych źródeł energii, zdrowej żywności, cało-ściowego systemu kształcenia, długofalowej polityki drogowej itd. „Sam bądź zmianą, którą chcesz widzieć w świecie” — tak powiedział Gandhi. To zdanie wraz z alternatywnymi propozycja-

mi Transition Town ma sens. Dobrym początkiem będzie założe- nie ogrodu wraz z innymi zainteresowanymi.

>>Wytłumacz nam, proszę, Twój projekt „Gesellschaft-kunst”. Z jakiej inicjatywy powstał i co kryje się pod je- go nazwą?

To projekt artystyczny w Wuppertalu, w który z radością się zaangażowałem. Wraz z Andreasem Bangemannem, kierowni-kiem ośrodka imienia Silvia Gesella (ośrodek ten jest miejscem obrad) za pomocą instalacji i obiektów prezentujemy na dwu-hektarowym obszarze (obejmującym również w dużej części las) zagadnienie „Wszystko płynie, trwa, przemija”. Jest to odzwierciedlenie idei Silvia Gesella. Gesell, który w tym roku skończyłby 150 lat, systematycznie pomijany przez ekonomi-stów, w swoim czasie opracował humanitarny system finansowybez odsetek. „Gesellschaftkunst” jest grą słów, gdyż Silvio Ge-sell jest moim niebezpośrednim „zleceniodawcą”, a przy okazji wszyscy żyjemy w społeczeństwie (Gesellschaft), więc z jednej strony można ten projekt tłumaczyć jako ‘Silvio Gesell tworzy sztukę’ (Gesell schafft Kunst), z drugiej jako ‘sztuka, która ma trafiać bezpośrednio do społeczeństwa’.

GESELLSCHAFFTKUNST / WUPPERTAL / 2012

Page 97: Musli Magazine Listopad 2012

>>55

>>porozmawiaj z nim... GESELLSCH

AFFTKUN

ST / WU

PPERTAL / 2012

Page 98: Musli Magazine Listopad 2012

>>54 musli magazine

>>porozmawiaj z nim...

Page 99: Musli Magazine Listopad 2012

>>55

>>porozmawiaj z nim...

>>Czy Silvio Gesell był wizjonerem i przewidział obecną sytuację na rynku finansowym?

Gesell przewidział wiele zmian, których skutki teraz odczu-wamy, i przypisał je głównie oprocentowaniu. Ponieważ

procenty jednych są długami innych, bajką jest również stwierdzenie, że „pieniądz może praco-

wać”. Jest to ulubiony slogan reklamowy banków

— swoiste kłamstwo, gdyż pracować może tylko człowiek. Nie-długo będziemy musieli pracować do siedemdziesięciu lat, żeby finansować bogactwo innych. Pieniądz musi płynąć, pieniądzjest energią. Na szczęście coraz więcej ludzi to rozumie i two-rzy komplementarną, regionalną walutę. Najbardziej kreatyw-ny projekt idący w tym kierunku to „Minuto”.

>>W jaki sposób przekazujecie odwiedzającym ideę Silvia Gesella?

Reaktywowaliśmy zniszczony amfiteatr, który w latach dwu-dziestych ubiegłego stulecia został stworzony przez

humanistów, wolne

DESIGN: KARSTEN BEHR / FOT. A.R.

Page 100: Musli Magazine Listopad 2012

>>100 musli magazine

>>porozmawiaj z nim...

ptaki i osoby bardzo związane z naturą. W latach trzydziestych idea ta została zakazana przez nazistów, w czasie wojny zmarł również architekt tego amfiteatru. W miejscu tym jest wie-le skarbów dawnej kultury, którą czuje się w nim na każdym kroku. Moim zadaniem jest przekształcanie obszaru w centrum ruchu Transition Town. Prowadzę zajęcia na ten temat i daję ludziom przestrzeń, w której mogą gromadzić się i zmieniać. Widzę się jako artystę Transition, prekursora sztuki związanej z tworzeniem w ziemi i wokół niej.

>>Jesteś bardzo zaangażowany politycznie. Nad jakim pro-jektem obecnie pracujesz? Czy mógłbyś nam przybliżyć ideę bedingungsloses Grundeinkommen (‘podstawowy dochód’)?

Jest to bardzo ciekawa i wiekowa już idea. Jej głównym założeniem jest to, aby każdy otrzymywał od państwa podstawowy dochód i dzięki temu mógł godnie żyć. Wszystkie świadczenia typu renta, emerytura, zasiłek dla bezrobotnych nie byłyby potrzebne, gdyż każdy otrzymywałby podstawowy dochód. To pomogłoby ludziom samorealizować się i być bardziej odpowiedzialnymi za własne życie.

>>Czy nie ma zagrożenia, że otrzymując podstawowy do-chód, przestalibyśmy pracować, podejmować się jakich-kolwiek działań?

W naturze człowieka leży wrodzona chęć do pracy. Czy jesteśmy w ogrodzie, w domu, czy gdziekolwiek indziej, jesteśmy ciągle zajęci i chcemy coś zmieniać. Niestety, większość ludzi podejmuje się bezsensownych prac, byle tylko móc się utrzymać. Często nie towarzyszy im żadne pozytywne uczucie. Kto z nas nie zna umęczo-nych twarzy w metrze, ludzi jadących do pracy lub wracających z niej? Kulturowy impuls, który wychodzi z podstawowego dochodu, jest wręcz nie do zmierzenia. Pojawia się pytanie: Jaką pracę byś wybrał, gdybyś miał zapewniony byt? Tylko nieliczni odpowiadają, że poszliby rano do pracy. Wielu natomiast twierdzi, że zajęliby się działalnością terapeutyczną, charytatywną lub kreatywną. Argu-ment, że leżelibyśmy wtedy leniwie w hamaku, jest błędny, z ankiet bowiem wynika, że nikt tego nie mówi o sobie — raczej inni są leni- wi i nie mieliby ochoty nic robić.

>>Jesteś sztukatorem z zawodu i tworzysz wnętrza o orga- nicznym charakterze. Twoje ściany wyglądają jakby umiały „oddychać”, w ich strukturach jest miejsce dla roślin i innych żywych organizmów, także na przykład dla ognia. Próbujesz ideowo przenieść naturę do wnętrz czy Twoje formy sztukaterii mają bardziej estetyczny charakter, związany z ich wystrojem?

Kiedy w latach osiemdziesiątych przyuczałem się do zawodu sztukatora, dość szybko zadałem sobie pytanie: Gdzie jest

KARSTEN BEHR / WWW.WANDERLEBEN.DE

Page 101: Musli Magazine Listopad 2012

>>101

>>porozmawiaj z nim...

KARSTEN BEHR / WWW.WANDERLEBEN.DE

miejsce dla sztukaterii naszych czasów? Musiałem jedynie restaurować fasady i stropy pochodzące z dawnych czasów, barokowe, secesyjne lub inne. Zapytałem: Dlaczego w moim zawodzie mam mieć do czynienia tylko z przeszłością? I wtedy stwierdziłem, że sztukator naszych czasów tynkuje ściany jedy-nie na gładko lub używa płyt gipsowo-kartonowych, a współ-czesna sztukateria to powrót do tapety typu Raufaser (gruzeł-kowatej). Na szczęście trafiłem na Gaudiego i Hundertwassera.Od tego momentu droga była dla mnie jasna: połączyłem moje umiejętności z życzeniem tworzenia piękna i harmonii. Ściany, które tworzę, są „doświadczalne”. Można ich dotknąć i je po-głaskać. Ludzie, którzy to robią, doświadczają przy tym często wręcz erotycznych uczuć. Moje ściany są również pomostem z naturą. Można je przyozdobić roślinami lub postawić na nich coś pięknego, osobistego, jak kryształy czy świece.

>>Mówisz o przemianach, które powinny zajść w społeczeń-stwie, w myśleniu i świadomości. W jaki sposób miałyby one nastąpić?

Od naszych narodzin podlegamy ciągłym przemianom. Dzisiaj obowiązują zasady i zachowania, które kiedyś były nie do przyję-cia, i odwrotnie. Najważniejsze jest, jak je najlepiej wykorzystać. Nazywamy to Reskilling. Chodzi o to, by odzyskać dawne technolo-gie, dawną wiedzę, która z powodu industrializacji zaczyna zanikać. Upiecz chleb, zrób sweter, swój dom zbuduj z gliny. Naprawdę potrzebujesz samochodu? A jeśli tak, to dlaczego? Dziel się z innymi, dziel się sobą. Mieszkasz od lat w jednym domu i nawet nie znasz swoich sąsiadów? Nie wiesz, jak wykorzystać rośliny, które rosną w twoim otoczeniu, nie znasz ich nazw? Czy jesteś świadomy bycia jedynie konsumentem? Dlaczego nie masz czasu? Wiesz dokładnie, co jesz i pijesz? Jak T-shirt może kosztować 3 euro? Żyjesz świadomie czy tylko egzystujesz? Kiedy zaczynamy zadawać sobie te pytania, zauważamy również, że nie jesteśmy bezradni. Dla mnie właśnie ten rok jest czasem odkrywczym, rokiem przebudzenia. Wszystko wychodzi na jaw, cały ten brud, ale i wiele dobrego. Założyłem sobie pewien plan: kiedy umrę, chcę, aby mówiono „Karsten pozostawił po sobie wiele dobrego, a to, co zrobił, jest piękne”. Można pozostawić bardzo wiele dobrego, można opowiadać się za odnawialną energią, czystszą wodą, zdrową żywnością, lepszym systemem oświatowym.

>>Jakich etapów poznania siebie i świata doświadczasz w trakcie tworzenia?

Obecnie znajduję się na czterdziestym trzecim etapie, co odpowiada mojemu wiekowi. Według antropozofii jestem obecnie w siódmej de-kadzie (42—49). Spostrzeżenia i doznania wstępują we mnie każdego dnia, czasami jako ciepły letni deszcz, a innym razem jako lodowate gradobicie. Moja dusza chciała się przemienić w człowieka, którym jestem. W pierwszej kolejności widzę w sobie człowieka. Stałem

Page 102: Musli Magazine Listopad 2012

>>102 musli magazine

>>porozmawiaj z nim...

się artystą, ponieważ uważam, że świat, który tworzy człowiek, jest bardzo brzydki. Tylko tam, gdzie człowiek jeszcze nie dotarł, można odczuć świat pierwotny. Kocham Ziemię, bo to piękna i mądra kobieta. Chcę ją obdarować czymś równie pięknym. Zbieram śmieci, którymi została obrzucona. Całuję ją i biorę w ramiona. Próbuję ją chronić, gdyż jest ze wszystkich stron zatruwana. I jak to bywa z piękną i mądrą kobietą, która jest okłamywana i zdradzana — może się kiedyś odwrócić i odejść. Wtedy jednak nie będziemy mieli już prawa istnieć i wymrzemy. Może przybędą po nas inne stworzenia i będą ją traktować z szacunkiem. Natura jest perfekcyjna. Każdy człowiek ma szanse w swoim krótkim życiu zrozumieć, że nosimy w sobie cząstkę bardzo starej duszy, która pojawia się tutaj, by coś pojąć i w najlepszym wypadku dać wiele miłości. Miłości do drugiego człowieka i miłości do Ziemi.

>>Na swojej stronie pokazujesz zdjęcie, na którym przeglą-dasz się w lustrze. Zatytułowałeś je Rdza przemienia się w złoto. Czy określasz się w nim jako artystę? Używasz lustra do apercepcji? Czy może pokazujesz w ten sposób swoją przynależność do ukrytego świata, który tylko za sprawą odbiorcy wychodzi na światło dzienne?

W tej instalacji ważne było dla mnie pokazanie, na ile zwykłe lustro jest drogą do innej rzeczywistości. Może cały czas postrzegamy naszą rzeczywistość przez lustrzane odbicie? Pojmujemy świat bez-pośrednio czy nasz odbiór jest może zniekształcony? Czy na pewno zrozumieliśmy, czym jest życie, Ziemia i sens tego wszystkiego? Czym jest złoto? Na pewno jest cenne? Potrzebujemy jeszcze tego bożka? Trzeba stłuc lustro, żeby dotrzeć do prawdziwej rzeczywisto-ści? Czy to, co wydaje nam się najcenniejsze, może tak łatwo stracić na wartości? Czy jesteśmy niewolnikami naszych bożków? Czy to wszystko jest nam tak naprawdę potrzebne?

>>Poruszasz w swoim projekcie temat „Wszystko płynie, trwa, przemija”. Jak sam mówisz, przybliżasz go na „dwuhektarowym leśnym płótnie”. Czy znajduje się w nim początek i koniec w boskim rozumieniu, czy jest to rodzaj cyrkulacji natury, która zamyka się w świado-mości i samopoznaniu człowieka?

Jeden i drugi aspekt jest prawdziwy. W naszym rozumieniu narodziny oznaczają początek, a śmierć — koniec. A czas pomiędzy zależy od tego, jak go ukształtujemy. Ryba pływa całe życie w morzu i żyje swoim rytmem. Nagle trafia w sieci rybaków, zostaje wyłowiona,patrzy w oczy zmęczonym ludziom i umiera ze słowami: „Bóg, widzę Boga”. A potem już tylko będzie przerobiona na filet i dostarczona

do supermarketu. Architekt amfiteatru też miał plany, a został w czasie II wojny światowej zamordowany w Rosji. W miejscu, gdzie spoczywają jego kości, stoi teraz zapewne krzyż albo centrum handlowe. Chodzimy codziennie po milionach kości i czaszek. Nasza planeta wszystko przetwarza, wszystko ulega na niej transformacji i rozpadowi. Tak właściwie to my formujemy i przyczyniamy się do rozpadu. Formujemy się w brzuchu i rozpadamy w trumnie. Żeby nie oszaleć, wierzymy w duszę, która tworzy ciało i kości, by potem móc z powrotem odlecieć. Taka teza uspokaja ludzi i tworzy religie. W lesie uświadamiam sobie, że istnieje pewien rozbudowany plan, którego nie jesteśmy w stanie pojąć. Rozumiem, że można z tym problemem uciekać w religię, ale jest to krótkowzroczne. Przynajm-niej nigdy nie widziałem ryby w ornacie papieskim, która błogosławi-łaby inne ryby. Można się jednak zbliżyć do tajemnic tego odwiecz-nego planu, kiedy połączymy się z naturą za sprawą medytacji.

>>Swoją stronę internetową nazwałeś wanderleben (‘ścia-na/wędrówka życia’). Widzisz siebie zawsze w podróży, nigdzie na dłużej? Czy Twoja podróż ma jakiś cel? Czy ważniejsza jest chwila obecna? Wiąże się z tym również

Page 103: Musli Magazine Listopad 2012

>>103

>>porozmawiaj z nim...

pytanie: Ile w tym samospełnienia w procesie twórczym i jak ważny jest dla Ciebie rezultat Twojej pracy?

Wanderleben jest także grą słów. Z jednej strony moje życie to ciągła wędrówka, z drugiej (Wand — ściana, erleben — przeżyć) można „przeżyć” uformowane przeze mnie ściany. Ja tylko próbuję żyć świadomie w chwili obecnej. Chcę żyć, kochać, tworzyć teraz... Nie chcę się zastanawiać nad przeszłością lub tym, co będzie potem. Przeszłości już nie ma, a przyszłość jest iluzją. Po co snuć plany, ubezpieczać się, jak na drugi dzień można zginąć w wypadku? Żyję i działam teraz. Owoce mojej pracy mają upiększać otoczenie, co znów sprawia, że mamy piękniejsze myśli, że chcemy zacząć grę miłosną. Nasza co-dzienna wędrówka ma pchnąć nas ku temu, abyśmy zaczęli żyć w pełni, a nie tylko egzystowali.

>>Wybrałeś miejsce swojej pracy artystycznej w naturze, bo jest ona „naga”, uwolniona od społecznych ograni-czeń? Czy ma to głębszy duchowy charakter?

To miejsce odnalazło mnie samo, ale i ja go szukałem. Od półtora roku żyję na zewnątrz, w sensie, że nie chcę już mieć

mieszkania. Kocham przyrodę i chcę się w niej pławić jak ryba w wodzie. Nie słyszałem też nigdy o rybie, która miałaby mieszkanie, tapety, skrzynkę pocztową czy ekspres do kawy. Ryby żyją raczej w małych jaskiniach, które mają ściany po-dobne do tych formowanych przeze mnie, lub przez całe życie wędrują. Moje życie zwolniło, odkąd coraz bardziej zagłębiam się w przyrodzie. Żeby rozpalić ognisko, muszę zebrać drewno; nie każde drewno się jednak nadaje — musi być wysuszone. Wtedy mogę rozpalić ogień i nastawić wodę na herbatę. Od pomysłu zrobienia herbaty do jej wypicia mija godzina. W mie- szkaniu wystarczy wcisnąć przyciski, a nasze myśli zagłusza w tym czasie reklama w radiu. W obcowaniu z przyrodą szybko sobie uświadamiasz, że jesteś wobec niej niczym. Natura może być wobec ciebie łaskawa lub sprzątnąć cię z powierzchni Zie-mi. Zbrodnią jest fakt, że człowiek ciągle podnosi na nią rękę.Wiem, że niedługo umrę, i proszę codziennie Ziemię o wyba-czenie krzywd, które jej wyrządziłem. Czasami wydaje mi się, że wzbudziłem jej zaufanie, i wtedy wynagradza mnie bardziej, niż uczyniłyby to najbardziej drogocenne bogactwa tego świata. Wynagradza mnie swoją miłością.

GESELLSCH

AFFTKUN

ST / WU

PPERTAL / 2012

Page 104: Musli Magazine Listopad 2012

>>

Zdaje się, że lubiana w na-szym kraju, choć powszechnie uznana za postać kontrower-syjną — głównie ze względu na antymuzułmańskie wystąpie-nia w ostatnich latach życia — Oriana Fallaci znana była przede wszystkim jako wybitna dziennikarka, mająca na swym koncie arcyciekawe wywiady z postaciami współcześnie naj-istotniejszymi. Kolejny tom jej wywiadów przetłumaczonych (tłum. Hanna Borkowska) na język polski ukaże się 7 listo-pada. Fallaci rozmawia w nim m.in. z Chomeinim, Kaddafim,Deng Xiaopingiem, Dalajlamą i Lechem Wałęsą. Warto chyba zainteresować się tą książką…

(MR)

Wywiad z władząOriana FallaciŚwiat Książki

7 listopada 201254,90 zł

>>104 musli magazine

>>nowości książkowe

książkaNOWOŚCI

Sięgnę zapewne po zbiór po-nad dwustu listów, które są jednym ze śladów wieloletniej przyjaźni Allena Ginsberga i Ja- cka Kerouaca. Bożyszcz nieza-leżnej kultury amerykańskiej XX wieku nie trzeba chyba przedsta-wiać, a na pewno nie da się tego uczynić w tak krótkim tekście. Cieszę się, że w dniu, o którym — ze względu na pewne urodziny — powinienem pamiętać, uka-że się książka przetłumaczona przez Krzysztofa Majera, której zawartość opracowana zosta-ła przez Billa Morgana i Davida Stanforda. Zawsze mam opory przed czytaniem upublicznionej prywatnej korespondencji, ale nieraz je przełamuję.

(MR)

ListyAllen Ginsberg, Jack Kerouac

Wydawnictwo Czarne26 listopada 2012

55,99 zł

Zgrana paczka bojowo nastawio-nych kobiet postanawia na własną rękę rozprawić się z przekonanymi o swej bezkarności brutalami, oszu-stami i wyzyskiwaczami. Tytułowe warszawskie cwaniary nie dają sobie w kaszę dmuchać i radzą sobie bez trudu z każdym napakowanym testo-steronem osiłkiem. Ale czy nie posu-ną się za daleko, reagując przemocą na przemoc? Pierwowzór Cwaniar pu-blikowany był w odcinkach na blogu Sylwii Chutnik i na bieżąco komento-wany przez czytelników. Ilustratorką zarówno blogowej, jak i książkowej wersji powieści jest Marta Zabłocka, jedna z osób komentujących blog. Jej ascetyczne, dowcipne rysunki celnie uzupełniają treść książki. W grudniu Sylwia Chutnik będzie gościem na to-ruńskim Bella Women In Art Festival.

(AL)

CwaniarySylwia Chutnik

Świat Książki7 listopada 2012

30,49 zł

Wciąż od nowaDiane KeatonBukowy Las

7 listopada 201238,99 zł

Wszystko, co chcielibyście wie-dzieć o Diane Keaton: jej droga do sławy, związki z fascynujący-mi mężczyznami — Woodym Alle-nem, Warrenem Beattym, Alem Paccino, a także wieloletnia wal-ka z bulimią. Aktorka spisała swe wspomnienia w formie dialogu z pamiętnikami matki, Dorothy Hall. Matka i córka, obie utalento-wane i wrażliwe, każda z własnym pomysłem na życie. Jak się okazu-je, żaden z nich nie jest lekiem na pustkę i samotność. Zaskakujące jest powielenie się obsesji, lę-ków i bólu u obu kobiet. Pamięt-niki matki pozwoliły Diane lepiej zrozumieć samą siebie. Zdobytą w ten sposób mądrość przekazuje ona swym adoptowanym dzieciom oraz czytelnikom.

(AL)

Page 105: Musli Magazine Listopad 2012

>>105

>>nowości filmowe

>>

Co tym razem zafunduje nam mistrz filmowego hardcore’u ToddSolondz? Podobno wskoczył w kap-cie i zrezygnował z fabularnych ekscesów. Czarny koń to jednak z dowcipem i lekkością opowie-dziana historia nieco neurotyczne-go trzydziestoparoletniego Abe’a (Jordan Gelber), który zasiedział się w domu rodzinnym. Trudno mu się dziwić, kiedy weźmiemy pod uwagę to, że rodzicielską opiekę nad dorod-nym synkiem sprawują fantastyczni: Mia Farrow i Christopher Walken. Na domiar złego Abe pracuje w firmieojca. Nic nie zwiastuje zatem zmia-ny i przecięcia pępowiny, aż do mo-mentu, gdy Abe poznaje na weselu Mirandę. Czy jest szansa na happy end? Sprawdźcie!

ARBUZIA

Czarny końreż. Todd Solondz

obsada: Jordan Gelber, Selma Blair, Christopher Walken, Mia Farrow23 listopada 2012

84 min

książkaNOWOŚCI

Kanada, końcówka lat 80. Lau-rence obchodzi swoje trzydzieste urodziny. To dobry moment, aby zdmuchując trzydzieści świeczek na torcie, zastanowić się nad tym… co dalej. Laurence ma pewne marze-nie, ale — jak dotąd — nie mówił o nim głośno. W końcu zbiera się na odwagę i mówi swojej dziewczynie, że chciałby być kimś innym — ko-bietą. Od tego momentu dla pary rozpoczyna się długa droga (także dla widza, film trwa 159 minut!)układania życia od nowa. Czeka ich odrzucenie przez otoczenie i bliskich oraz zwątpienie w sens bycia razem. Jak poprzednie filmy Dolana, takżeten zachwyca warstwą wizualną oraz kapitalnie dobranym tłem muzycz-nym. Dramaturgicznie to jednak już całkiem inna historia.

ARBUZIA

Na zawsze Laurencereż. Xavier Dolan

obsada: Melvil Poupaud, Suzanne Clément, Monia Chokri, Nathalie Baye 9 listopada 2012

159 min

Paul Thomas Anderson wraca do polskiej publiczności po głośnym obrazie Aż poleje się krew. Czy i tym razem będzie głośno? Wszyst-ko na to wskazuje. Powodem wrza-wy wokół jego nowego filmu Mistrz jest głośna dyskusja w prasie na temat sekty scjentologów, dodat-kowo podsycana doniesieniami z frontu Holmes—Cruise. Film opo-wiada o życiu mistrza, przywódcy sekty Lancastera Dodda, którego po-stać — jak deklarują twórcy — była inspirowana prawdziwą historią L. Rona Hubbarda, guru scjentolo-gów. Niezależnie jednak od gorą-cego tematu dzieła warto wybrać się na Mistrza z powodu genialnych kreacji aktorskich, zwłaszcza duetu mistrz—uczeń (Philip Seymour Hoff-man—Joaquin Phoenix).

ARBUZIA

Mistrzreż. Paul Thomas Anderson

obsada: Philip Seymour Hoffman, Amy Adams, Joaquin Phoenix, Laura Dern 16 listopada 2012

137 min

Miłośćreż. Michael Haneke

obsada: Jean-Louis Trintignant, Emmanuelle Riva, Isabelle Huppert, William Shimell 2 listopada 2012

126 min

Złota Palma na festiwalu w Can-nes i nazwisko reżysera — Michaela Hanekego to wystarczające wabi-ki, by wybrać się w listopadzie na Miłość. Na tym jednak bonusy się nie kończą. Po pierwsze — obsada. W głównych rolach cudowni Jean--Louis Trintignant, niezapomniany Jean-Louis Duroc z filmu Kobieta i mężczyzna, oraz gwiazda filmu Hi-roszima, moja miłość — Emmanuelle Riva. Po drugie — zdjęcia, które fe-nomenalnie budują nastrój filmu. Zakamerą stanął znakomity operator Darius Khondji, autor zdjęć do fil-mów Davida Finchera, Romana Polań-skiego, Wong Kar-Waia i Woody’ego Allena. Po trzecie — historia. Pozycja obowiązkowa, nie tylko dla wielbi-cieli talentu Michaela Hanekego.

ARBUZIA

filmNOWOŚCI

Page 106: Musli Magazine Listopad 2012

>>>>106 musli magazine

>>nowości płytowe

Crystal Castles w natarciu — elektro-punkowy duet z Kanady wydaje swoją trzecią płytę. Założenia przy III są po-dobne do tych obowiązujących przy po- przednich wydawnictwach — żadnych komputerów i sztucznie generowanych dźwięków. Ma być tradycyjnie, ana-logowo i oldschoolowo, z materiałem nagranym bezpośrednio na taśmę. Ale w tym właśnie tkwi cały urok Kanadyj-czyków, a ich surowe, miejscami brud-ne, brzmienie bije o całe kilometry świetlne inne zespoły poruszające się w podobnej estetyce. Dopracowanie jest bowiem wrogiem emocji, które nierozerwalnie łączą się z pojęciem muzyki. I tutaj Ethan Kath i Alice Glass postanowili pójść o krok dalej: „Ogra-niczyliśmy się tylko do jednokrotnego nagrania każdego utworu, ponieważ wierzymy, że pierwsza próba jest za-wsze żywym wyrażeniem pomysłu”.

(SY)

IIICrystal Castles

Universal Music Polska6 listopada 2012

54,99 zł

muzykaNOWOŚCI

Hey na przestrzeni swojej dwudzie-stoletniej działalności nigdy się nie ze-starzał i nigdy nie obniżył poprzeczki osiągniętych już możliwości. Dlaczego? Bo członkowie grupy nieustannie wy-tyczają nowe kierunki, ciągle szukają nowych doświadczeń i zawsze dosto-sowują swoją twórczość do pojawia-jących się coraz to nowych środków wyrazu (tym razem będzie elektronicz-nie, elektrycznie i akustycznie). Czy jest to wartość dodatnia czy ujemna? Biorąc pod uwagę fakt, że Do rycerzy, do szlachty, do mieszczan to już 10 studyjny krążek grupy, niezaprzeczal-nie dodatnia, bo ten nieustanny twór-czy ferment nie powoduje u słuchaczy ani nudy, ani zmęczenia powtarzaną wkoło poetyką. A powrócić do starych nagrań grupy można przecież zawsze… Przedtem jednak proponuję „zedrzeć” ich całkiem nową płytę. Hey!

(SY)

Do rycerzy, do szlachty, do mieszczanHey

Mystic Production6 listopada 2012

42,99 zł

Kiedy dwa lata temu Fisz zdecydo-wał się na mały skok w bok, zdradzając hip-hop z tradycyjną muzyką gitarową, nikt do końca nie wiedział, czego może się spodziewać po nowym projekcie braci Waglewskich i Michała Sobolew-skiego. Debiut Kim Nowak podzielił wówczas publiczność i krytyków, któ-rzy z jednej strony uznali oryginalność podjętego przez muzyków tematu, z drugiej zaś zarzucili im stylistyczną wtórność. Czy chłopacy zdążyli już okrzepnąć? Wszystko na to wskazuje, bowiem Wilk przynosi materiał bardzo zróżnicowany, gdzie obok charaktery-stycznych riffów czy szybkiego gara-żowego grania (charakterystycznych dla debiutanckiego krążka) można usłyszeć także bardziej stonowane, spokojne, a przy tym o wiele mrocz-niejsze kompozycje. Razem z Wilkiem idziemy w noc!

(SY)

WilkKim Nowak

Universal Music Polska6 listopada 2012

42,99 zł

Diabeł z powyłamywanymi rogamiButelka

Black Bottle Records19 października 2012

20 zł

Na tę płytę czekało wielu. I wreszcie jest! Diabeł z powyłamywanymi roga-mi — nowe wydawnictwo toruńskiego zespołu Butelka. Co powinien wiedzieć meloman, zanim wrzuci krążek do od-twarzacza? Przede wszystkim to, że na płycie znalazły się zarówno nowe kawałki, jak i te starsze, kultowe już utwory (Mięso czy To mnie wkurwia). Jak dowiedzieliśmy się u źródła, no-wość Butelki stylistycznie bliższa jest wcześniejszym dokonaniom grupy niż poprzedniej płycie Demonarchia. „Nie mamy ambicji, by komuś coś udowad-niać” — powiedział „Musli Magazine” Grzegorz Kopcewicz, ojciec dyrektor zespołu Butelka. A jednak coś udowod-nić się udało. Butelka ma się dobrze i w najbliższym czasie się to nie zmie-ni. Jak zdradził nam sam MC Butelka, zespół ma już gotowe cztery utwory na kolejny krążek.

ANIAL

Page 107: Musli Magazine Listopad 2012

>>107

>>recenzje

>>

Droga wyboista (ale przejezdna)

Czekałem na ten film z niecierpliwo-ścią — od pojawienia się pierwszych, niepewnych jeszcze, wiadomości o tym, że Walter Salles będzie kręcił Kerouaca. Zauroczony Dziennikami motocyklowymi i doceniając pierwowzór literacki, cze-kałem na małe objawienie. Może z po-wodu tej wysoko postawionej poprzeczki nie w pełni uznaję zalety tego obrazu… A zalety ma.

Ale najpierw o wadach. Obawiam się, że w kluczowych momentach twór-cy filmu niepotrzebnie idą na kompro-mis z komercją. W zestawieniu z dość szorstkim i pozbawionym sentymentów przekazem książkowym film okazuje sięckliwy i nastawiony na wywołanie zbyt prostych reakcji u mniej wymagającego widza. Scena pogrzebu i inne w niewy-szukany sposób wzruszające elementy psują nieco to dzieło. W takich momen-tach wydaje się, że całkiem przecież ciekawie (o czym za moment) nakręcony film powstaje głównie po to, by stać sięzgraną płytą, opowiadającą kolejną sza-blonową historię kina drogi, skrojoną na potrzeby przeciętnego odbiorcy. Do tego mało wyrafinowane przedstawienie aktutwórczego. Pisarzowi-bitnikowi rodzą się w głowie od razu gotowe zdania, do tego

zmieszane z motywami jazzowymi i stu-kotem maszyny do pisania — banał przy-pominający mi umiarkowanie dobry Sko-wyt Epsteina i Friedmanna (choć i w nim można doszukać się zalet, ale nie tylu, co w obrazie W drodze) i kontrastujący z bardzo ciekawie nakręconą tytułową drogą Sama Paradise’a i Deana Moriarty-’ego.

Parę razy słyszałem zarzut, że sceny są przydługie, że za dużo tego dobrego… Nie zgadzam się — wszystko, co wychodzi poza konwencję hollywoodzką, działa na korzyść filmu, a właśnie wszelkie dłuży-zny łamią komercyjne standardy. Przy powtarzalności pewnych sytuacji, po-dobnych zachowań bohaterów, mnogości scen motoryzacyjnych trzeba cierpliwo-ści oraz wrażliwości, które pozwoliłyby widzowi uchwycić bogactwo niuansów i przybliżyć sobie każdą postać, każdy wycinek życia. Bez pewnej nadwyżki cza-sowej mielibyśmy do czynienia z pustym, rozrywkowym kinem przygodowym.

Bardzo ciekawie zagrane role, bardzo dobre zdjęcia, dbałość o szczegóły histo-ryczne, obyczajowe, językowe (chociaż-by matka Paradise’a mówiąca po fran-cusku). Do tego dochodzi pewien rodzaj wyczucia: przekaz płynący z filmowegoW drodze nie potrafi już ani szokować,ani wywołać skandalu. I też właśnie hi-storia nie jest opowiedziana tak, by epa-tować tym, co w latach pięćdziesiątych szokowało, a to, co kiedyś było przeja-wem odwagi obyczajowej, teraz jest nieodłącznym elementem życia postaci, który przeplata się z przygotowywaniem śniadań, obiadów, celebrowaniem świąt, zwykłymi i niezwykłymi ludzkimi rozmo-wami.

Czy da się to, co widać na ekranie, do-cenić w oderwaniu od kontekstu powsta-nia i popularności powieści Kerouaca, zapominając też o kluczu do tej powie-ści? Może można usprawiedliwić zabiegi krytykowane przeze mnie jako ukłon w stronę komercji — bo dzięki nim histo-ria, która obecnie nie może być już opo-wiedziana na modłę w pełni bitnikowską, mogła wybrzmieć na nowo w roku 2012… Nie wiem. Zastrzeżenia utrzymuję w mo- cy. Ukłony też.

MAREK ROZPŁOCH

W drodzereż. Walter Salles

Gutek Film2012

***

Nie po raz pierwszy wprawdzie bez-czelnie pozwalam sobie na pisanie o fil-mie, którego premiera odbyła się nieco dawniej (choć bez przesady), ale po raz pierwszy w takich nadzwyczajnych oko-licznościach porywam się na jednego z tych — przynajmniej w mych oczach, są bowiem tacy, co mają go za szarlatana kina — Wielkich. Boję się trochę, że to, co tu napiszę, będzie tekstem na klęcz-kach, choć mam nadzieję, że jednak i mimo wszystko nie…

Koszula bliższa ciału i jako pierwszy — wątek polski. To, co wypowiadane po polsku, wydaje się mroczniejsze, posęp-niejsze, bardziej diaboliczne. Zarazem jest tu grana przez Karolinę Gruszkę za-gubiona dziewczyna — uosobienie jakiejś niedającej się usunąć poza obręb świa-domości tęsknoty, smutku. Osoba jakby nie z tej ziemi.

I od razu skojarzenie polskie — Po-dwójne życie Weroniki. Weronika, która spotyka Veronique. Dziewczyna i jej sio-strzane dusze w Nikki/Susan. Choć jest to — bardziej niż lustrzane — odbicie w krzywym zwierciadle.

I na kilku najważniejszych opozycjach — parach jakości, które przenikają się wzajemnie, a czasem unieważniają, nie-raz podkreślają przeciwieństwa, a nieraz znoszą i zacierają granice, opiera się ten film. Bywa, że jedna rzeczywistość kpisobie z tej drugiej.

Rzeczywistość polska, zimowa i oni-ryczna, jako sen o przeszłości, rzeczywi-stość zakamarków podświadomości; Kaf-kowska, odrealniona. A zarazem widzimy

filmRECENZJA

Page 108: Musli Magazine Listopad 2012

>>

>>108 musli magazine

>>recenzje

w niej zagubioną dziewczynę, która zda-je się obserwować wszystko z bardziej realistycznej perspektywy niż uczestnicy przedstawionych zajść.

Sen okazuje się jawą, po czym znowu snem. Realność okazuje się fikcją filmo-waną przez kamerę, po czym zdajemy sobie sprawę, że w fikcji było coś realne-go, a sama ukazana realność jest prze-cież fikcją filmu, który oglądamy. Dłu-gość filmu i nieustanne przechodzenie z jednej rzeczywistości w drugą zmu-szają do postawienia sobie pytania: co chciał Lynch obudzić, jakie wątpliwości, jakie refleksje…

Jednak nie chodzi o prostą manipula-cję, wywołanie wrażenia przez oszoło-mienie, przez zahipnotyzowanie odbior-cy, a o wprowadzenie go w pewien świat i jeszcze głębiej — w pewne postrzeganie świata. Zdaje się, że Lynch chce przed-stawić całe niemalże spektrum danej nam rzeczywistości i przez przeskakiwa-nie z jednego stanu w drugi, z jednej in-terpretacji w jej zaprzeczenie, chce po-kazać coś, co nie da się zwerbalizować. Szukając odpowiedniego języka filmu,Lynch próbuje wypowiedzieć coś nieda-jącego się uchwycić za pomocą katego-rii, do których jesteśmy przyzwyczajeni — każda z nich umyka, ledwo uchwyco-na.

Podobnie jest z taką oto parą przeci-wieństw — obecnością grozy i jej bra-kiem. Film grozą nie epatuje — ta, któ-ra się pojawia, okazuje się śmieszna, karykaturalna. Ale groza czaić się może i tam, gdzie z pozoru wszystko gra.

Również powaga i humor wzajemnie się przenikają, unieważniają.

Kamera cyfrowa sprawia, że w umiar-kowanym stopniu działa na nas dawna magia Lynchowskiego kina. Wszystko jest już odczarowane… Choć zapewne tylko pozornie.

Może się pojawić pytanie: skoro wszystkie te sprzeczne i nieprzystają-ce do siebie wątki w przenikających się wzajemnie rzeczywistościach łączą się w jedną opowieść, to co te rzeczywisto-ści spaja?

MAREK ROZPŁOCH

Inland Empirereż. David Lynch

Kino Świat2007

Nagie emocje

Ewolucja, eksperyment, przeskakiwa-nie samego siebie czy raczej wierność sprawdzonym schematom i podążanie już wydeptaną i pewną ścieżką? Sam nie wiem, czego oczekiwałem od nowe-go materiału The xx, ale po premierze Coexist przestałem się nad tym zastana-wiać. Powód jest prosty — dostałem coś, co mnie w pełni zadowoliło. Z jednej strony to bardzo konsekwentnie roz-winięta koncepcja znana z debiutu (z wszystkimi jego chwytami), z dru-giej zaś próba ugryzienia tego samego tematu z trochę innej, „podrasowanej” bardziej zdecydowanym minimalizmem, strony. Czy jest to możliwe? Melancho-lijni londyńczycy udowodnili nam, że nie ma minimalizmu doskonałego i zawsze można pójść o krok dalej w ciszę, poru-szając jeszcze większe jej pokłady i wy-dobywając z niej jeszcze bardziej nagie emocje.

Ideę nostalgicznego i delikatnego gra-nia, z mrocznymi i depresyjnymi ele-mentami ciemnej strony miłości, The xx postanowili zachować za wszelką cenę, subtelnie zmieniając jedynie jej formę (czyt. instrumentarium) — tym razem postawili na dolne rejestry dźwięków, zastępując bębny bitami spod znaku dubstepu i klubowych klimatów. Ca-łość brzmi zatem bardziej miarowo, łagodniej, skromniej, ale i dokładniej, a maksymalnie zwalniając tempo, mu-zycy dostosowali je do rytmu ludzkiego serca (które zostało nota bene wykorzy-stane też jako podkład utworu Missing) i całkiem sprawnie zagrali na naszych

emocjach. I w tym tkwi siła The xx, któ-rzy zdążyli nas już przyzwyczaić do swo-jego spokoju i w pełni od niego uzależnić. Dodajmy do tego niewymuszone, ciche i jednocześnie bardzo przestrzenne wo-kale Romy Madley Croft i Oliviera Sima, echa gitary, organiczne, kojące wręcz syntetyzatory czy pulsujące bity i mamy projekt, który na długo zostaje w gło-wie. Już sam początek (Angels) porywa swoją melodią i wokalizami, by za chwilę przejść w rytmiczne, transowe Chained i jeszcze bardziej zaskakujące Try, gdzie pobrzmiewa powracający motyw wyge-nerowanego dźwięku syreny. Dalej jest co prawda i lepiej, i gorzej, ale najważ-niejsze, że z całą gamą motywów — od tych naprawdę świetnych, wbijających się w głowę od pierwszych taktów (pul-sujące basami Reunion czy wspomnia-ne już Try i Missing), przez szczególnie „taktowne” (bardziej gitarowe Fiction, rytmiczne Tides czy rozbudowane kom-pozycyjnie basowe Swept Away), po zbyt stonowane, przez co trochę ginące w ca-łości (zbyt klubowy jak dla mnie Sunset, mało charakterystyczny Unfold czy koń-czący album Our Song, który paradoksal-nie przez swój wyciszony nastrój lekko wybudza z hipnozy Coexist i spina klamrą całe wydawnictwo).

W warstwie tekstowej pozostajemy w jednej, jedynej i oddanej miłości, z jej całym sztafażem krzywd, pretensji oraz żalów, o których opowiada nam dwójka wokalistów. Jest to swoista rozmowa, dialog, który jest dość rzadki w tego ro-dzaju muzyce — do granic introwertycz-nej, neurotycznej i osobistej (choć miej-scami atmosfera jest taka, że można by ją kroić nożem). Emocjonalność wokalu idealnie łączy się tu z warstwą dźwięko-wą, która z jednej strony jest miarowa i rytmiczna jak bicie serca, z drugiej zaś łamie się, zmienia bieg niczym wspomnia-ny organ tuż po silnym wybuchu emocji. Raz wstydliwie i delikatnie wybrzmiewa przy wtórze automatu perkusyjnego, innym razem pełny rozedrgania ulatuje wraz z drażniącymi strunami gitar. Aby jednak rozróżnić te wszystkie napięcia Coexist, musimy w pełni skupić uwagę, inaczej będziemy mieć wrażenie wysłu-chania jednego 38-minutowego utworu, po którym nie zostaje w świadomości ta szczególna chwila obcowania z dobrym materiałem, jakim w rzeczywistości jest nowe wydawnictwo The xx.

Proponuję zatem wszystkim zainte-resowanym skupić się i wyłowić z płyty zarówno te pożądane, jak i niepożądane

muzykaRECENZJA

Page 109: Musli Magazine Listopad 2012

>>dźwięki — po prostu będziemy raz ginąć w świecie The xx, raz wychodzić na po-wierzchnię i wracać do rzeczywistości. Ale może to nawet lepiej, że na albumie gdzieniegdzie znajdziemy także małe mielizny, bo inaczej wsiąknęlibyśmy w ten niewiadomy, senny świat na dobre. A tak jest miło, ciepło i kojąco z nieodzowną opcją przebudzenia. Dzień dobry!

SZYMON GUMIENIK

CoexistThe xx

Sonic Distribution2012

Komu w drogę,

temu Noctourniquet

Pierwsze skojarzenie po szybkim zapo-znaniu się z Noctourniquet to niebywały rozmach — połamany i miejscami karko-łomny, ale jednak rozmach. Nic w tym jednak dziwnego, wydawnictwo firmujebowiem zespół The Mars Volta, który już od dawna w swoich utworach eksploruje różnorodne obszary muzycznej aktywno-ści, bez wahania zdobywając te tereny, które są bardziej nierówne i trudne do przebycia dla innych. O płaskich krajo-brazach na planecie Mars Volty nie może być zatem mowy. Chyba że mamy tu na myśli rozległą i nieobiecującą niczego przestrzeń — nieograniczone pola inter-pretacji i muzycznej percepcji. Idźmy jednak dalej, bo we wspólną wędrówkę z Mars Voltą na pewno warto się wybrać.

Grupa pod wodzą Omara Rodrigueza--Lopeza i Cedrica Bixlera-Zavali może być dla nas bardzo inspirującym towa-rzyszem podróży, o ile będziemy gotowi

przyjąć ich ogólne podejście do materii dźwięku czy szalonych korelacji sty-listycznych oraz gatunkowych, reali-zowanych nieustannie na nowo już od ponad 10 lat. W zasadzie każda płyta muzyków z El Paso niosła ze sobą inny ciężar gatunkowy, zmierzając bardziej do antytezy niż syntezy tzw. własnego stylu i charakterystycznego dźwięku. Coś jednak w dokonaniach zespołu jest ta-kiego, że mimo stylistycznego bałaganu zawsze odnajdujemy w Mars Volcie stałe stężenie marsvoltowości. A składników tego nieładu było i jest zawsze wiele — zaczynając od punkowej mentalności, idąc przez jazzowe i psychodeliczne im-prowizacje, elektroniczną regularność i ambientowe klimaty, a na typowo har-drockowej spuściźnie i progrockowej wyobraźni kończąc. Mając na uwadze powyższe, trzeba jednak przyznać, że najnowsze wydawnictwo Teksańczyków odbiega trochę od ich osobliwych i dzi-kich początków, na których to zbudowali swój autorytet na muzycznej scenie al-ternatywnej. Noctourniquet jest bar-dziej melodyjne, ułożone i przystępniej-sze dla nienawykłego do „kontrolowanej kakofonii” słuchacza, do tego jeszcze kompozycyjnie i instrumentalnie trochę okrojone i uproszczone (mam tu m.in. na myśli zmiany i pomniejszenie składu zespołu czy budowanie utworów na stan-dardowym schemacie zwrotka—refren), jednak to cały czas Mars Volta, co więcej — Mars Volta w bardzo dobrej kondycji. Dokładając do tego „sukces” poprzed-niego krążka, mogę z czystym sumieniem zaprosić wszystkich chętnych w epicką podróż po nieregularno-synchronicznych (sic!) dźwiękach spod znaku gitary, bęb-nów, klawiszy, syntetyzatorów i wyso-kiego wokalu sir Cedrica Bixlera-Zavali. Zatem w drogę!

Już na samym początku wyprawy jej przewodnicy jasno dają nam do zrozu-mienia, co tym razem będzie motywem przewodnim i głównym punktem progra-mu. Pierwszy utwór The Whip Hand od razu ustawia elektronikę i jej atrybuty w awangardzie, dając jej pierwszeństwo w każdym niemal utworze. Jej dykta-tura na Noctourniquet podobna jest do tej ogólnej, Omarowskiej, obecnej od początku w strukturach grupy (choć wi-dać, że lider coraz bardziej dopuszcza do głosu swoich kolegów). Tak więc do-minujące na poprzednich albumach gita-ry Omar sprawnie zamienił na klawisze, które przez ostatnie lata zdążył dość do-brze poznać. W zdecydowanej większo-

ści na płycie słychać generowane przez niego typowo industrialne brzmienia, choć i ciche echa krautrocka mają swo-je udane wejścia. Zespół zdecydował się zatem zaserwować nam podróż nie tylko po nieskończonej przestrzeni dźwięków, ale i w czasie samoodnawiającej się mu-zycznej historii. Jak dla mnie, to bardzo miłe reminiscencje… Nie sposób tu opi-sać całej podróży z najnowszym składem Mars Volty, szkoda też psuć jej charakter, zdradzając każdą górkę, mieliznę czy przystanek. Można jedynie powiedzieć, że będzie to ciekawa wyprawa, na pew-no bardzo różnorodna i zorganizowana dla wszystkich (żadnych specjalnych sprawności przewodnicy nie wymagają). Kto lubi inteligentne połączenie mocnej elektroniki z rockowym szaleństwem, ten się nie zawiedzie. Kto szuka w mu-zyce eksperymentów, też będzie usatys-fakcjonowany podjęciem tematu i wy- trwaniem do końca drogi. Nawet ten, kto lubi czasem odpocząć po mocnych prze-życiach, znajdzie wytchnienie przy kilku balladowych utworach.

Reasumując i abstrahując od poprzed-nich dokonań Teksańczyków, ich rotacji w zespole i innych muzycznych doświad-czeń, muszę przyznać, że Noctourniquet to dobrze przygotowana płyta, niepo-trzebująca porównań czy odniesień do jakkolwiek frapującej i złożonej historii zespołu. Spodoba się większości — sprawi to jej przebojowość i pewne oderwanie od obecnych propozycji tzw. alternaty-wy. Co mówi o przyszłości zespołu? Na pewno daje chęć poznania jego kolej-nego głosu. Czy twórcy go nam zapre-zentują? Wszystko w ich rękach i chęci wyruszenia z nami w kolejną podróż. Tymczasem idźmy dalej, bo już dawno motoryczna elektryka, rozbuchane gi-tary, rytmika sekcji basowo-perkusyjnej i typowe hardrockowe wokalizy nie za-grały dla nas w tak spójnej, koncepcyj-nej całości. Noctourniquet to album na dłuższą i spokojną drogę. Do zsynchroni-zowania z naszym własnym rytmem.

SZYMON GUMIENIK

NoctourniquetThe Mars Volta

Warner Music Poland2012

>>recenzje

>>109

Page 110: Musli Magazine Listopad 2012

>>

Zanim zajdzie słońce

Obrazek, który zna chyba każdy z nas: babcia lub dziadek snuje przy szklance herbaty opowieści z minionych dni. I my, zasłuchani po raz kolejny w tej samej historii, bo to, co znane, tym bardziej lubimy, wyłapując nowe smaczki, a cza-sem podrzucając pominięte przez opo-wiadającego szczegóły. Zazwyczaj tych ulubionych, po wielekroć opowiadanych historii jest zaledwie kilka. Jacek Dehnel miał to szczęście, że jego babcia była obfitym źródłem anegdotek, dykteryjeki historii, ona zaś miała to szczęście, że jej wnuk postanowił te opowieści spisać, w ten sposób zapewniając jej nieśmier-telność.

Babcia, czyli pani Helena Bieniecka, przyszła na świat w 1919 roku w Kiel-cach. Z powodu rodzinnych zawieruch musiało upłynąć aż 5 lat, zanim rodzina ponownie zorganizowała się na tyle, by dziewczynkę ochrzcić i nadać jej imię. Wcześniej — z racji wyjątkowej urody — wołano na nią „Lala” i Lalą dla bliskich pozostała.

Rodzina Lali to ludzie wykształceni, obdarzeni zmysłem artystycznym, za-kochani w sztuce. Jacek Dehnel jest godnym ich potomkiem. Od dziecka

przysłuchiwał się dyskusjom i wykładom o filozofii, literaturze i muzyce. Tym mo-żemy tłumaczyć jego wrażliwość i kul-turę, niespotykaną w tak młodym wieku — Lalę napisał, mając zaledwie 22 lata!

Muszę przyznać, że pierwsze strony nie zapowiadały tak urzekającej lektury. Czułam się niemal tak, jakbym czytała książkę telefoniczną. Trudno było spa-miętać, kto z tabunów przewijających się postaci jest czyim stryjem, teściową czy kochankiem. Ale wkrótce wszystko się wyklarowało i przybrało formę cud-nej, barwnej kołdry patchworkowej. Chociaż główny nurt opowieści ma układ chronologiczny, to wplatane w niego dy-gresje swobodnie przeskakują całe epo-ki, zbliżając powieść do gawędy.

Pojawiające się w książce postaci za-rysowane są z dużym talentem. Autorowi wystarcza kilka zdań, by tchnąć w nie życie. Każda z nich posługuje się innym językiem — czy to gwarą żydowską, czy chłopską, czy piękną, dawną polszczy-zną, chociaż wszystkie mówią głosem babci Lali. Wszystkie tak barwne i pełne życia, że przy nich osoby współczesne autorowi wydają się przezroczyste, jak-by to one były duchami, nie zaś tamte, które dawno odeszły.

Lala jest też hymnem na cześć przed-miotów — cennych, pięknych lub tylko drogich przez wspomnienia i sentymen-ty. Buciki z wystawy, na których kupno zabrakło pieniędzy, dawno już przeżyły swoją historię i obróciły się w proch, a w opowieściach babci Lali nadal lśnią czerwienią. Te bibeloty, kryształy, obra-zy i fotografie, a nade wszystko książki,do cna zniszczone przez huragan historii. Czytając, czułam ból, że tyle piękna po-szło na zatracenie. Myślałam też o tym, że skoro jedna polska rodzina straciła tak wiele bezcennych przedmiotów, jak nie-wyobrażalnie wiele w takim razie stracił cały nasz kraj. A może te wszystkie wa-chlarze, serwantki i kryształy trafiły do„raju przedmiotów” z wyobraźni kilku-letniego Jacka?

Z biegiem opowieści babcia Lala sta-rzeje się, jej pamięć podupada. Historie zaczynają plątać się ze sobą, znikają z nich ludzie. Postępuje też jej zniedo-łężnienie fizyczne. Dehnel nie oszczędzaczytelnikowi naturalistycznych opisów kąpieli staruszki, zakładania pampersów i różnych starczych dolegliwości, czyni to jednak z czułością. Ta część Lali naj-bardziej mnie poruszyła i ujęła bijącą z niej niekłamaną miłością pisarza do babki.

Po zakończeniu lektury trudno mi po-zbyć się uczucia melancholii na myśl o tych wszystkich historiach rodzinnych odchodzących na zawsze wraz z tymi, którzy je tworzyli. Uwieczniajmy je, póki nie jest za późno.

ANNA LADORUCKA

LalaJacek Dehnel

Wydawnictwo W.A.B.2006

Terra Incognita

Przeczytałam gdzieś zdanie: „Prędzej czy później wszystko zniknie”. To egzy-stencjalne credo dotyka nas na co dzień. Ale w kwestiach bardziej istotnych niż żywot komara, muchy czy plotkarskiego newsa raczej odkładamy jego nieuchron-ność na bliżej nieokreślone potem. Jakimś dziwnym trafem skłonni jesteśmy sądzić, że tempo znikania jest odwrotnie propor-cjonalne do wagi (obiektywnie i subiek-tywnie mierzonej) danego obiektu.

Zgodnie z przyjętą miarą należałoby założyć, że co jak co, ale miasta i mia-steczka nie znikają z mapy tak ochoczo. Szczególnie te z kilkuwieczną tradycją. Mogą zmienić nazwę, opustoszeć, ale nie zniknąć. A jednak. Filip Springer w swoim reportażu, za który został nominowany do tegorocznej nagrody literackiej Nike, próbuje odtworzyć historię jednego z ta-kich miejsc.

>>recenzje

>>110 musli magazine

książkaRECENZJA

Page 111: Musli Magazine Listopad 2012

>>Losy Kupferberg — Miedzianki, niewiel-

kiego górniczego miasteczka otoczonego ramionami Kotliny Jeleniogórskiej, Pogó-rza Kaczawskiego i Kotliny Kamiennogór-skiej, zostały opowiedziane przez pryzmat historii tych, bez których przestrzeń miej-ska obyć się nie może — jego mieszkańców. Uroki tego zakątka i jego niepowtarzalny klimat poznajemy rekonstruując w my-ślach wielokilometrowe korytarze sztolni, gwar Ratuszowej gospody, szczery smak piwa serwowanego przez lokalny browar Georga Franzkiego, aromat świeżo pieczo-nego chleba z piekarni mistrza Wilhelma Fladego czy ostre dźwięki fryzjerskich no-życ Adolfa Friebego. Cóż takiego stało się z Miedzianką, że pozostało po niej zaled-wie kilka opuszczonych domów?

Tereny pogranicza mają to do siebie, iż często padają ofiarą dziejowych zawie-ruch, i tak prawdopodobnie (przyczyny zniknięcia tego miejsca ciągle pozostają owiane tajemnicą) było też z Miedzian-ką. Pierwsza wojna światowa obeszła się z nią łaskawie, za to druga odcisnęła na jej ziemiach wyraźne piętno i pozosta-wiła niezabliźnioną, jątrzącą się, pustą ranę. Według danych, na które powo-łuje się Springer, na losach Miedzianki zaważył splot okoliczności historycznych i geologicznych, a dokładnie rzecz ujmu-jąc — prowadzone przez Rosjan w latach 1948—1952 rabunkowe wydobycie uranu, które nadwerężyło — i tak już zmęczoną górniczą przeszłością — tkankę miasta. Przeorana korytarzami ziemia zaczęła się zapadać, a wraz z nią zapadł się Kupfer-berg. Mieszkańców przesiedlono, a domy i kościoły zniszczono.

Kupferberg to miejsce szczególne, ale tereny, o których pisze Springer, daleko bardziej rozlegle naznaczone są fenome-nem zanikania. Wystarczy odwiedzić któ-reś z mniej znanych miasteczek leżących nieopodal Jeleniej Góry. Opustoszałe bu-dynki, w tak charakterystycznym dla tych terenów piaskowym kolorze, niszczejące fabryki, zamknięte schroniska turystycz-ne, zarośnięte szlaki. I tylko jedno pozo-staje niezmienne — oszałamiające piękno przyrody, niekwestionowana życzliwość mieszkańców, geologiczne bogactwa, które z niejednego poszukiwacza uczyni-ły kalekę, oraz echa niemieckich korze-ni, które raz po raz dochodzą do głosu — chociażby w postaci zasłyszanych od mieszkańców historii o odwiedzających te tereny potomkach niemieckich osad-ników, szukających nocami w okolicz-nych sadach pamiątek zakopanych w po-śpiechu przez migrujących przodków.

Wszystkie opowieści, podobnie jak książka Springera, ocalają te miejsca od zapomnienia, przywracają im utraconą tożsamość. A że warto mieć swój wkład w proces odwracania przeszłości, tak jak niektórzy zwiedzają Dublin z Ulissesem Joyce’a, a inni poznają zakamarki Pe-tersburga z Dostojewskim pod pachą, ja najbliższe wakacje mam zamiar spędzić z Filipem Springerem na Rudawach Jano-wickich, depcząc po piętach mieszkań-com Miedzianki.

IWONA STACHOWSKA

Miedzianka. Historia znikaniaFilip Springer

Wydawnictwo Czarne2011

Happy end z trupami w tle

„Byłem pewien tylko jednego: bohater na końcu będzie się uśmiechał” — mówi Marcin Podolec o swoim najnowszym ko-miksie Wszystko zajęte. Cóż, muszę powie- dzieć, że autor swoje zamierzenie spełnił, dzięki czemu i my, skończywszy lekturę, możemy się uśmiechnąć. Co prawda je-dynie nieznacznie i nonszalancko, ale do-kładnie tak jak uśmiechamy się po zwycię-stwie nad samym sobą… Wychodząc z tego założenia i zaczynając — paradoksalnie — od końca, można powiedzieć, że komiks Podolca jest właśnie o tym — niezależnie od tego, co się stanie w naszym życiu, jak nas doświadczy, w jaką matnię wpadnie-

my, na końcu i tak musimy się uśmiechnąć, znaleźć granicę, za którą budzimy się ze snu pełnego żalów, niespełnionej miłości i lęków, i z czystym sumieniem, ze świa-domością, że już nic stracić nie możemy, pójść po prostu dalej. Kluczem do takie-go sukcesu jest próba pogodzenia się ze sobą, zaakceptowania swojego losu i wy-rwania się z emocjonalnego impasu. Takie też właśnie uczucia towarzyszą ostatnim kadrom komiksu Wszystko zajęte, które stają okoniem do poprzednich plansz — bogatych w ciemne emocje i zdarzenia.

Zacznijmy zatem od początku, wyjdź-my z mroku wprost w nieodkrytą prze-strzeń miasta, na ulice, którymi (swoimi drogami) chodzą ludzie pełni zwątpienia, zawiści, zazdrości, tęsknoty czy smut-ku. Popatrzmy, jak bardzo chcieliby się schować, skryć w jakimś ciepłym, przy-tulnym miejscu, choćby stworzonym i wy- kreowanym we własnej głowie. Jedną z takich osób jest główna postać komiksu Podolca — przedstawiciel funeralnego biz-nesu, który prowadzi wspólnie z bratem (on kroi, szyje i ubiera martwych ludzi, krewniak z kolei przygotowuje ich ciała do ostatniej wędrówki); jedyne miłe chwile życia główny bohater spędza z kochanką. Co prawda musi się nią dzielić z innymi mężczyznami, ale przynajmniej nie musi płacić za jej usługi, co jest dla niego o tyle nie bez znaczenia, że ostatnio w jego interesie nieco — nomen omen — zamarło. Ludzie przestali umierać, przez co szuflada z pieniędzmi w zakładzieżadnym sposobem nie chce się zapełnić. W dodatku są jeszcze długi u kochanki, permanentnie wiszące nad głową czarne chmury, przymus zastawienia swojej ulu-bionej płyty For Your Pleasure i mieszka-nie z nieznośną współlokatorką (długo nie jesteśmy pewni, jaką dokładnie spełnia ona rolę w życiu naszego bohatera). Nie wspominając już o zawikłanych relacjach rodzinnych, współzawodnictwie braci, wspólnej niechęci czy niezbyt honorowym postępowaniu.

Zwrot akcji następuje w chwili, gdy mieszkańcy miasta zaczynają nagle umie-rać, a przedsiębiorstwo pogrzebowe za-czyna dobrze prosperować. Tę epidemię śmierci zapowiada niejako jedyna klientka zakładu, do którego przychodzi z coraz to nowymi zdechłymi zwierzętami w pudeł-ku. Jej rola jest tu zasadnicza, i choć nie do końca wyjaśniona czy w pełni uzasad-niona, to gdzieś tam podskórnie czujemy jej niezbyt „czystą” proweniencję. I gdy wydaje nam się, że nagłe zgony ukierunku-ją w pełni fabułę komiksu, szybko schodzą

>>recenzje

>>111

Page 112: Musli Magazine Listopad 2012

>>na drugi plan, odsłaniając kolejną matnię, w którą wpada bohater — kiedy zaczy-na brakować miejsca dla zmarłych i gdy w końcu może odżyć, odłożyć na „ład-ne, lecz drogie” kolczyki i spłacić swój wstydliwy dług, z ust kochanki słyszy, że ona również ma „wszystko zajęte”. Jak rozwiąże ten problem, zdradzać nie za-mierzam, bo każdy sam powinien poznać i zinterpretować na swój sposób całą hi-storię. Zresztą sam autor nam to sugeru-je poprzez zabawę warstwami fabularną i graficzną komiksu, przez eksperymento-wanie formą (kadrowanie, swobodna kre-ska, ograniczona paleta barw) i naginanie przyjętych komiksowych konwencji (oczy-wiście konwencji w bardzo umownym sensie). Pełno tu niedomówień, niewiado-mych, niezamkniętych sytuacji, ukrytych znaczeń, uciętych kadrów, niejasnych spojrzeń czy niedopowiedzianych słów — dialogi praktycznie nie istnieją, są je-dynie tłem historii opowiadanej stosownie dobranymi, „chłodno” pokolorowanymi i skadrowanymi obrazami. Jednym sło-wem, to bardzo nowatorska praca, wyma-gająca od czytelnika skupienia mimo nie-zbyt rozbudowanej warstwy dialogowej (a może właśnie dlatego) oraz poprzez postawienie na niejednoznaczne relacje postaci i wynikające z nich sytuacje. Pew-nym utrudnieniem w odbiorze jest też tro-chę szarpana i miejscami nieprzemyślana narracja. Sam już kilkakrotnie sięgałem po ten album, albo szukając we fragmentach nowych znaczeń (vide białe drzewo w miej- scu, do którego bohater może wejść, bę-dąc jedynie szczęśliwym), albo próbując na nowo zinterpretować przyjęte za pew-nik sytuacje i motywy (wspomniane miej-sce będące swoistym wyimaginowanym azylem bohatera czy narysowany przez niego Autoportret z jedyną klientką).

Aby konwencji stało się zadość, recen-zję muszę zakończyć kolejnym cytatem: „Gdybym skończył rysować komiks mie-siąc wcześniej, byłaby to zupełnie inna opowieść” — mówi autor. Gdybym ja miał napisać tę recenzję miesiąc później, za-pewne także byłaby to zupełnie inna hi-storia… I w obu przypadkach mogłaby być, bo jestem pewien, że niezależnie od znaczeń, jakie by ze sobą niosła, tak samo snułaby się sennie w mojej głowie bez końca. Najważniejsze, że u jej kresu bym się uśmiechnął. Autor zapewne też.

SZYMON GUMIENIK

Wszystko zajęteMarcin PodolecKultura Gniewu

2012

Koncert

krótkiej historii

Polskiej muzyki rozrywkowej — Koncert życzeń w Teatrze im. W. Horzycy. Czego życzy widzom i sobie ten eklektyczny twór muzyczny? Że choć już i tak „dziwny jest ten świat”, to „śpiewać każdy może”. A że tak mu wychodzi („czasem lepiej, a cza-sem gorzej”), to nic — widz i tak będzie się dobrze bawił, bo przecież zna, bo śpie-wa (ostatnio najczęściej przy grillu) pol-skie piosenki — ba, nawet muzykom grupy Rammstein zza Odry są przecież znane Czerwone Gitary i Czesław Niemen.

Ona w odrętwieniu pyta, „gdzie ci męż-czyźni”, oni jej na to: „cała jesteś w sko- wronkach”; chór śpiewa: „wszystko mi mówi, że mnie ktoś pokochał”, a Tomasz Mycan odpowiada: „nie stało się nic”. Rze-czywiście się nie stało, nie bolało za bar-dzo i nawet było wesoło. Koncert życzeń przygotowała żegnająca się z Toruniem dyrektor artystyczna Teatru Iwona Kempa z pomocą Jacka Bończyka, ze świetnym bandem muzycznym i prawie całym ze-społem aktorskim. Tego, że jedni śpiewać będą lepiej, a inni tak sobie, można było się spodziewać: wszak nie każda aktorka teatru dramatycznego musi być Małgorzatą Abramowicz, a jej koledzy równie cudnie szaleć przy mikrofonach jak aktorzy Baja Pomorskiego. Kilka miłych niespodzianek się jednak zdarzyło. Pewnie byłoby ich więcej, gdyby wszystkie piosenki rewela-cyjny band pod dyrekcją Igora Nowickiego zaaranżował tak, jak choćby lirycznie Nie pytaj o Polskę — dla Aleksandry Bednarz czy bluesowo Poszłabym za Tobą dla Jo-lanty Teski. Przy nich dreszcz wpadł przez uszy i przebiegł po plecach.

Koncert podzielono na kolejne muzycz-ne dekady: tę najstarszą pamiętają naj-lepiej nasi rodzice i dziadkowie, młodzi w latach sześćdziesiątych. W zdecydowa-nie najbardziej dowcipnej części wieczoru wysłuchamy niezłego wykonania — i zoba-czymy kapitalną choreografię — piosenkiHeleny Majdaniec Rudy rydz (trio: Ewa Pietras, Teresa Stępień-Nowicka i Agniesz-ka Wawrzkiewicz) oraz równie dobre trio męskie — Tomasz Mycan, Arkadiusz Wale-siak i Paweł Kowalski, śpiewające o wspo-

mnianych na wstępie skowronkach. Sły-chać wyraźnie, że aktorzy Horzycy lepiej się czują i wypadają nie solo, choć jest wyjątek od reguły. Tak doświadczony wyga sceny (choć debiutant przy mikrofonie!) jak Niko Niakas radzi sobie absolutnie roz-brajająco w piosence Wasowskiego i Przy-bory Adio pomidory. Jest zawsze wesoło, gdy zestawi się małego z dużym, czyli Grzegorz Wiśniewski i Jarosław Felczykow-ski, a w środek wstawi jeszcze Arkadiusza Walesiaka. Gdy panowie zaśpiewają Tango zalotne przeleć mnie — widownia szale-je. Tylko robi się jakoś tak prowincjonal-nie smutno, gdy w przerywnikach aktorzy prezentują z ekranu swoje garderobiano--prywatne wywody. To zdecydowanie naj-słabszy punkt Koncertu życzeń: zabrakło ciekawych animacji w tle, same płyty ana-logowe „zmieniane” co dekadę i życzenia aktorów to troszkę za mało.

W latach siedemdziesiątych niewiele cie- kawych interpretacji. Są jednak wyjątki: nigdy nie byłem przekonany do Jesteśmy na wczasach Wojciecha Młynarskiego, tym- czasem po świetnym wykonaniu tej piosen-ki przez Agnieszkę Wawrzkiewicz zmieniam zdanie. Wrażenie pozytywne, choć zgoła inne (bo też to i pieśń arcytrudna) robi także występ Pawła Kowalskiego z Jaskółką uwięzioną Stana Borysa. Również ukłon za odwagę dla Matyldy Podfilipskiej, która zmierzyła się z hitem Niemena. Od lat osiemdziesiątych robi się już bardzo głoś- no: prawdziwa wokalistka Małgorzata Abramowicz lepiej niż w bardzo oczeki-wanym Boskim Buenos wypada „dekadę później”, w piosence Byłam różą Kayah.

Widać wyraźnie, że toruńska publicz-ność była spragniona rozrywki trochę in-nego lotu: śpiewających aktorów nagra-dza owacją na stojąco i nie chce wypuścić bez bisów. Choć Teatr Horzycy ciągle nosi miano dramatycznego, Koncertu życzeń zupełnie nie można traktować w katego-riach piosenki aktorskiej, ot zwyczajnie — prosta żonglerka znanymi piosenkami, w równie znanych interpretacjach, stricte czysta rozrywka i szczera zabawa… w sam raz na sylwestra. Scena muzyczna niejed-nokrotnie już ratowała z roku na rok co-raz bardziej monotonny repertuar Teatru im. Wilama Horzycy — jednak czy od razu musi zamieniać się w estradę?

ARKADIUSZ STERN

Koncert życzeń. Krótka historia polskiej muzyki rozrywkowejopieka artystyczna: Iwona Kempa i Jacek Bończykaranżacje i kierownictwo muzyczne: Igor Nowicki

premiera: 7 października 2012Teatr im. Wilama Horzycy

>>recenzje

>>112 musli magazine

teatrRECENZJA

Page 113: Musli Magazine Listopad 2012

>>>>113

Kto?Aga Prus, projektantka obuwia szytego ręcznie, właścicielka warszawskiej marki Aga Prus handmade shoes. Jej dziadkiem był Brunon Kamiński — słynny warszawski szewc, którego klientkami były: Irena Santor, Grażyna Szapołowska i Beata Tyszkiewicz. Dziadek szył dla Gomułki i dla Papieża, współpra-cował z kultową Modą Polską. To po nim Aga przejęła zasadę, że w bucie najważniejsza jest nieskazitelna linia i perfekcyjne wykonanie. Jej marka odwołuje się do szewskich tradycji starej Warszawy, ale sama działa jak nowoczesna projektantka.

Aga Prus

>>ko_moda

Page 114: Musli Magazine Listopad 2012

>>Jak?

Najpierw szkice na papierze, potem linie szycia w kawałku skóry naciągniętym na kopyto, tak aby sprawdzić, czy pomysł z papieru sprawdza się w bryle. Aga projektuje, natomiast buty wykonują już doświadczeni rzemieślnicy. W tradycyjny proces powstania obuwia zaangażowani są cholewkarz i szewc. Cholewkarz szyje wierzch i podszewkę (tak zwaną futrówkę), a szewc odpowiedzialny jest za konstrukcję kopyta, wykona-nie pozostałych części buta (podpodeszwa, podeszwa, obcas, podnosek, zakładka...) oraz montaż — cholewkę trzeba dobrze zaćwiekować na kopycie, by nie było zmarszczek. W zależno-ści od kroju cholewki etap ten może zająć cały dzień pracy szewca. Szewcem Agi Prus jest jej tata, który uczył się u dziad-ka Agi, swojego teścia.

>>ko_moda

>>114 musli magazine

Co? Buty, szyte ręcznie w rodzinnej pracowni przy Nowym Świecie w Warszawie. Powstają w krótkich seriach, zgodnie z regułami tradycyjnego rzemiosła. W ofercie jest obecnie 8 modeli w 15 rozmiarach (pełne i połówki — od 35 do 42), dzięki czemu moż-na właściwie dobrać rozmiar. Jeśli but nie leży idealnie, pro-jektantka proponuje indywidualne pasowanie do stopy. Klientki mają możliwość wyboru rodzaju skóry dla swojej pary. Modele są w większości klasyczne, oparte na ponadczasowych krojach, a to, co stanowi o ich wyjątkowości, to dopracowanie formy i detalu. Każda para szyta jest z dbałością o najmniejszy szcze-gół. Buty powstają w krótkich seriach, wyłącznie z naturalnych skór. Każde szycie, łączenie jest przemyślane. Projektantka wprowadza asymetrię w kroje, łączenia na obcasach, lamówki i bizy, oczka, malowane podeszwy. Ważny jest też dobór skór. Oprócz nowych, które pochodzą głównie z włoskich garbarni, Aga wykorzystuje też skóry po dziadku, które są niepowtarzal-ne.

Page 115: Musli Magazine Listopad 2012

>>115

>>ko_moda

>>zdolnych twórców polskiej modowej przestrzeni

łowi dla Was Magda Wichrowska

Dlaczego?Aga pochodzi z szewskiej rodziny, wyrosła w domu pełnym butów i od za-wsze miała do nich specjalny stosunek. Choć z wykształcenia jest architektem wnętrz, a z zawodu grafikiem, w pew-nym momencie zdecydowała, że chce kontynuować rodzinne tradycje. Dla-czego? Najważniejszymi powodami tej decyzji są: potrzeba przywrócenia do życia starego rzemiosła, które charak-teryzowało się zawsze dobrą jakością produktów, oraz konieczność poszerze-nia oferty butów na zamówienie o buty damskie (szewcy głównie szyją dla mężczyzn). Aga Prus chce pokazać kobietom, że buty „od szewca” także mogą być piękne.

Gdzie? Buty Aga Prus sprzedaje osobiście w atelier na Nowym Świecie 22 w Warszawie oraz na stronie: www.agaprus.pl.

Page 116: Musli Magazine Listopad 2012

DOMINIK ŚMIAŁOWSKI

Page 117: Musli Magazine Listopad 2012

DOMINIK ŚMIAŁOWSKI

www.smialowski.net

www.behance.net/smialowski

www.dominiksmialowski.viewbook.com

Kontakt: mail: [email protected] mobile: +48 608 468 391

Page 118: Musli Magazine Listopad 2012
Page 119: Musli Magazine Listopad 2012
Page 120: Musli Magazine Listopad 2012
Page 121: Musli Magazine Listopad 2012
Page 122: Musli Magazine Listopad 2012
Page 123: Musli Magazine Listopad 2012
Page 124: Musli Magazine Listopad 2012
Page 125: Musli Magazine Listopad 2012
Page 126: Musli Magazine Listopad 2012
Page 127: Musli Magazine Listopad 2012
Page 128: Musli Magazine Listopad 2012
Page 129: Musli Magazine Listopad 2012
Page 130: Musli Magazine Listopad 2012
Page 131: Musli Magazine Listopad 2012
Page 132: Musli Magazine Listopad 2012
Page 133: Musli Magazine Listopad 2012
Page 134: Musli Magazine Listopad 2012
Page 135: Musli Magazine Listopad 2012
Page 136: Musli Magazine Listopad 2012
Page 137: Musli Magazine Listopad 2012

PROJEKT POWSTAŁ PRZY WSPÓŁPRACY Z JOANNĄ PAWŁOWSKĄ, BEZ NIEJ PILOT KULAŁBY NA OBIE NOGI

Page 138: Musli Magazine Listopad 2012

>>138 musli magazine

>>warsztat qlinarny

>>Kilka razy chciałam napisać dzisiejszy warsztat. Wszelkie przeciw-ności losu powodowały, że przez moją głowę przemaszerowało wiele tematów, przez żołądek wiele dobrych dań, a przez psychikę wiele pytań — „dlaczego?”. Brzmi to może trochę traumatycznie i nieco filozoficznie, ale w rze- czywistości jest zupełnie inaczej. Ci, którzy mnie znają, wiedzą, że przywiązuję się do swoich rzeczy. Jestem w stanie zrozumieć i przy-jąć do swojej świadomości zniknięcie jakiejś sumy pieniędzy, ale nig-dy nie będę mogła pogodzić się z tym, że można komuś zabrać rzecz, która obrosła już jakimś osobistym sentymentem. Przeżywałam ten dylemat wtedy, gdy ukradli mi rower, przeżywałam też ostatnio, kiedy magicznym sposobem zniknął mój aparat fotograficzny z całymosprzętem. Sprawa okazała się dosyć prosta do wyjaśnienia i — jak widać — odzyskałam moje rzeczy. I tym razem okazało się, że czary nie istnieją, a mój magik nie był nawet wytrawnym iluzjonistą… Wierzcie mi, że najadłam się wiele strachu i myślałam, że nie będę mogła już dla Was gotować! Dzisiaj miało być o liściach. Kiedy myślałam, z czym kojarzy mi się listopad, przypomniał mi się obraz z dzieciństwa. Pamiętam dokład-nie małą salę w przedszkolu i jakieś zajęcia w kółeczku. Nie istniało wtedy pojęcie wychowawczyni, tylko dostojne „pani”. Także ta pani kazała nam, dzieciom, powiedzieć, z czym się nam kojarzy listopad. Nie pamiętam, co mówili inni, ale kiedy pani kilka razy powiedziała „listopad”, „listopad”, „list-opad”, ja dumnie wymyśliłam, że to miesiąc liści. Jak przystało na czteroletnią dziewczynkę elokwentnie opowiedziałam o zmieniającej się jesiennej przyrodzie i czułam się wtedy niemal jak zwycięzca maratonu. Nigdy później nie było już tak łatwo z powodu spadających liści nasłuchać się tylu pochwał.

Zawsze lubiłam jesień. Jestem przekonana, że Wam to już mówiłam. W tym roku jednak ciemne poranki i szybko nadchodzące wieczory mocno zniechęciły mnie do tej pory roku. Czuję się zagubiona. Gdy-by ktoś mnie przysypał górą brązowozłotych liści, zgniłabym razem z nimi pod listopadową pluchą. Albo zamieniłabym się w kasztana i czekała aż ktoś mnie przygarnie. W mojej rodzinnej miejscowości jest zabytkowy park, który dzisiaj jest dosyć zaniedbany, a jeszcze te dwadzieścia lat temu przyciągał do siebie liściastymi ramionami. Może i wtedy strach było tam wchodzić, ale ja zapamiętałam wielkie kasztanowce i dęby, gdzie z tatą zbieraliśmy elementy jesiennych lu-dzików. Ku mojej uciesze, robiliśmy ich bardzo dużo! Po ludzikowym szaleństwie czekało się już tylko na świętego Mikołaja, śnieg i sanki z różowym kocykiem. Byłam śmiesznym dzieckiem, bo kiedy coś przeskrobałam i mama pytała, kto mi na to pozwolił, to z pełną świadomością mówiłam, że sama sobie pozwoliłam. Uwielbiałam oglądać horrory. Nasza przedszkolna siostra zakonna zapytała nas kiedyś — „dlaczego lubimy niedzielę?”. Dzisiaj pytanie to brzmi dosyć tendencyjnie. Wszyscy opowiadali o Gumisiach w niedzielny wieczór, kotletach schabowych na obiad i rosole, a ja, chcąc być oryginalna, powiedziałam, że po dobranocce na drugim programie są zawsze horrory, i ja je uwiel-biam! Siostra nakrzyczała na mnie i orzekła, że dzieci Boże nie oglą-dają horrorów. Musiałam więc długo myśleć, czy to aby nie znaczy, że jako jedyna z przedszkolnej grupy nie jestem dzieckiem Bożym. Nie lubiłam jeść. Chyba większość dzieciaków przechodzi ten etap. Nie cierpiałam jabłka ze skórką, a ze schabowego wyjadałam tylko panierkę. Do tego jadłam najwolniej ze wszystkich dzieci. Może lubiłam się delektować przedszkolnymi specjałami?List-opad. Dzisiaj nie mogę się obudzić. Marzę o zieleni. O zielonych liściach, przyrodzie budzącej się do życia — kwiatek po kwiatku, drzewo po drzewie. A najlepsze, co może mnie od początku miesiąca spotkać, to wygodne kozaki, ciepły płaszcz i gołąbki na Wszystkich świętych mojej mamy. A ona robi najlepsze! List-opad. Czas wspominania nie tylko tych, którzy odeszli, ale czas wspomnień w ogóle. Przypominamy sobie letnie szaleństwa, rozpamiętujemy wiosenne pobudki, a nawet, o dziwo, zaczyna nas obchodzić zeszłoroczny śnieg — kiedy spadł, czy to już trzeba wymieniać opony na zimowe, czy wyciągać już z szafy grube swetry i ciepłe skarpety? Coraz bardziej zaczynamy doceniać przetwory, coraz częściej sięgamy do importowanej żywności i mrożonek. I ja sięgam! List-opad. Wykorzystałam do dań liście. Są bardziej wiosenne niż jesienne, soczystozielone, ale nie mam ochoty na kolejną dawkę szarości. Wspominamy dzisiaj duże liście szpinaku, soczystą bazylię i dziką miętę. Prosto i szybko. Smacznego!

Warsztat, którego miało nie być

MARTA MAGRYŚKulturo- i zabytkoznawczyni, muzealniczka.

Z zamiłowania kucharka i amatorka kuchni fusion

Page 139: Musli Magazine Listopad 2012

>>warsztat qlinarny

>>

KREM ZE SZPINAKU Z PARMEZANEM

400–500 g szpinaku (może być mrożony)2 łyżki masła

2 ząbki czosnku skórka od parmezanu

100 g startego parmezanu1–1,5 l bulionu drobiowego (zależy jak gęsty krem chcemy

uzyskać) sól

pieprzgałka muszkatołowa

Pod koniec przygotowywania bulionu wrzucamy skórkę parmezanu i gotuje-my całość, by nabrała serowego smaku. Szpinak podsmażamy na maśle. Dodaje-my rozgniecione ząbki czosnku, dopra-wiamy solą i pieprzem oraz gałką musz-katołową. Przekładamy do bulionu. Gotujemy 15 minut, a następnie wy-ciągamy parmezanową skórkę. Całość blendujemy. Krem podajemy posypany obficie tartym parmezanem.

ŁOSOŚ Z SOSEM MIĘTOWYM

200 g jogurtu greckiego1 spory ogórekząbek czosnku

łyżka listków mięty2 dzwonki łososia

sólpieprz

Łososia przyprawiamy solą i pie-przem. Trzemy ogórka na tarce o gru-bych oczkach, następnie solimy go i po 10 minutach odciskamy wodę. Doda-jemy listki mięty i jogurt, mieszamy i przyprawiamy pieprzem. Sos chłodzi-my w lodówce. Łososia smażymy na patelni grillowej. Polewamy miętowym sosem. Doskonale smakuje z pieczony-mi ziemniakami!

BRZOSKWINIE Z BAZYLIĄ POD KRUSZONKĄ

4 brzoskwinie lub jedna puszka brzoskwiń w syropie1 łyżka brązowego cukru

1 łyżka bazyliipół łyżeczki utartej skórki z cytryny

szczypta soli

KRUSZONKA:1 łyżka cukru

1/3 szklanki posiekanych migdałów1/4 szklanki mąki

szczypta soli3 łyżki zimnego masła

Rozgrzewamy piekarnik do 200ºC. Kroimy obrane brzoskwinie na ósemki i mieszamy je z cukrem, bazylią, solą i skórką z cytryny. Kruszonkę można przygotować ucierając wszystkie jej składniki palcami. Rozkładamy brzos- kwinie do kilku żaroodpornych kokilek i posypujemy kruszonką. Piec około 25 minut na złoty kolor. Doskonale smaku-je z kleksem śmietany.

>>139

Page 140: Musli Magazine Listopad 2012

>>140 musli magazine

>>redakcja

MAGDA WICHROWSKA

filozofka na emeryturze,kinofilka w nieustannymrozkwicie, felietonistka, komentatorka rzeczywi-stości kulturalnej i niekulturalnej. Kocha psy, a nawet ludzi.

SZYMON GUMIENIK

zaczął być w roku osiemdzie-siątym. Zaliczył już studia filologii polskiej, pracę w szko- le i bibliotece. Lubi swoje za-interesowania i obecną pracę. Chciałby chodzić z głową w chmurach, ale permanent-nie nie pozwala mu na to jego wzrost, a czasami także bezchmurny nastrój...

WIECZORKOCHA

-grafia. Inspiracja. Inkwizycja. Pigmalionizm przewlekły. Freudyzm dodatni. Gotowanie, zmywanie, myślenie: Import--Export. Prowadzi bezboleśnie przez życie bez retuszu. Lubi sushi, nieogarnięte koty i proces pleśnienia serów.

GOSIA HERBA

rocznik 1985

podgląda, podsłuchuje, rysuje

www.gosiaherba.pl

www.gosiaherba.blog-spot.com

ANIA ROKITA

archeolog z wykształcenia, dziennikarz z przypadku, penera z wyboru. Zamierza wygrać w totka i żyć z procentów. Póki co, niczym ten Syzyf, toczy swój kamień. Jako przykładna domatorka stara się nie opuszczać granic powiatu, czasem jed-nak mknie pociągiem wprost w paszczę bestii. Uwielbia popłakiwać, przygry-wając sobie na gitarze, oraz zgłębiać intensywny smak czarnego Specjala.

GRZEGORZ WINCENTY-CICHY

rocznik czarnobylski. Niedoszły, domorosły filo- zof. Wykonywał w życiu tyle różnych zawodów, że mógłby swoje Curriculum Vitae rozdzielić pośród kilku, niespecjalnie nawet nudnych, mężczyzn. W chwili obecnej, zgodnie z powo-łaniem, wykonuje wymarzony zawód aktora teatralnego. Silnie uzależniony od muzyki, nie- zależnie od bezsensownych podziałów gatun-kowych. Brak szans na powodzenie odwyku. Wolałby oślepnąć, niż ogłuchnąć.

ARKADIUSZ STERN

germanista i hedonista. Ma cień, więc jeszcze jest. Wielbiciel ciepłych klimatów, słoni i piwa z dymkiem. U przyjaciół ceni otwarty barek. Skrywa się często pod skrzydłami Talii i Melpo-meny, nie bryluje na salonach, lecz w galeriach (sztucznych), kinem delektuje się samotnie. W pracy zajmuje się wbijaniem do głów chęt- nych i niechętnych mowy Dietera Bohlena. Poza pracą zajmuje się głównie tym samym. W prze-rwach w pracy zajmuje się czymś innym.

IWONA STACHOWSKA

z wykształcenia filozof, z za- wodu nauczyciel od zadań specjalnych. Na co dzień wie- rna towarzyszka psa znanego ze skocznego podejścia do przestrzeni otwartych i zam- kniętych. Wielbicielka dżdży-stej aury, gorzkiej czekolady i kawy po turecku. Nade wszystko fanka Dextera.

MAREK

ROZPŁOCH

rocznik 1980, filozof i ktoś lub coś w rodzaju dziennikarza. Mieszka w Toruniu.

MARTA MAGRYŚ

choć miała być lekarzem, z wykształcenia jest kulturo- i zabytkoznawczynią. Z zawodu muze- alniczką. Z zamiłowania weekendową szefową kuchni. Uprawia pomidory i poziomki w donicz-ce. Marzy o wyhodowaniu drzewa cynamono-wego oraz o napisaniu książki (niekoniecznie kulinarnej). Gdzie tylko może dojeżdża rowe- rem. Cierpi na chroniczny brak wolnego czasu. Wciąż nie może się zdecydować, czy woli wio-snę, czy też jesień. Ale chyba bardziej jesień. Bo jest brązowa.

Page 141: Musli Magazine Listopad 2012

>>słonik/stopka

>>141

MUSLI MAGAZINEredaktor naczelna: Magda Wichrowska

zastępca redaktora naczelnego: Szymon Gumienik art director: wieczorkocha

redakcja: Gosia Herba, Anna Ladorucka, Marta Magryś, Ania Rokita, Marek Rozpłoch, Iwona Stachowska, Arkadiusz Stern

współpracownicy: Adam Blank, Krzysztof Koczorowski, Andrzej Mikołajewski, Grzegorz Wincenty-Cichy, Marcin Zalewski

korekta: Justyna Brylewska, Edyta Chmielewska, Magda Szczepańska, Andrzej Lesiakowski

RYS.

AN

DRZE

J LE

SIAK

OW

SKI

}

{

Page 142: Musli Magazine Listopad 2012