Top Banner
25

Mistrz i Małgorzata

Apr 08, 2016

Download

Documents

MUZA S.A.

Michaił Bułhakow zaczął pisać „Mistrza i Małgorzatę” w 1928 roku, ukończył w roku 1940, na kilkanaście dni przed śmiercią. Książka ukazała się w druku po 40 latach i rzecz niespotykana – natychmiast stała się światowym bestsellerem! Do dzisiaj i śmiech, i łzy towarzyszą lekturze „Mistrza i Małgorzaty”. Bułhakow opisał świat współczesny szyderczo i bez litości, nie pozostawiając czytelnikom szczególnej nadziei; na pociechę zostawił obietnicę, że „rękopisy nie płoną”, że człowiek jest, a może raczej bywa – dobry. Nawet szatan w „Mistrzu i Małgorzacie” okazuje się w końcu przyzwoitym facetem. W Polsce powieść Bułhakowa niezmiennie cieszy się ogromnym powodzeniem. W rankingu czytelników i ekspertów „Rzeczypospolitej” w 1999 roku została uznana za najważniejszą powieść XX wieku.
Welcome message from author
This document is posted to help you gain knowledge. Please leave a comment to let me know what you think about it! Share it to your friends and learn new things together.
Transcript
Page 1: Mistrz i Małgorzata
Page 2: Mistrz i Małgorzata

2

Page 3: Mistrz i Małgorzata

Michai³ Bu³hakow

Mistrz i Ma³gorzata

3

Page 4: Mistrz i Małgorzata

Tytu³ orygina³u: Mastier i MargaritaProjekt ok³adki: Magda B³a¿ków – KreacjaPro;

Dyrektor Artystyczny – Andrzej P¹gowskiIlustracja: Andrzej P¹gowskiRedakcja techniczna: Zbigniew KatafiaszKorekta: Jolanta Urban

Na ok³adce wykorzystano plakat Andrzeja P¹gowskiegodo sztuki Mistrz i Ma³gorzata, wystawionejw Teatrze Polskim w Bydgoszczy w 1988 roku.

W wydaniu Mistrza i Ma³gorzaty, Possev-Verlag,Frankfurt / Main, 1969, zaznaczone by³y ingerencjesowieckiej cenzury. Wed³ug tego wydania zosta³aprzygotowana niniejsza edycja.

for the Polish edition by MUZA SA, Warszawa 1994, 2015 for the Polish translation by Irena Lewandowska

and Justyna D¹browska

ISBN 978-83-7495-828-8

Warszawskie Wydawnictwo LiterackieMUZA SAWarszawa 2015

4

Page 5: Mistrz i Małgorzata

… Wiêc kim¿e w koñcu jesteœ?

– Jam czêœci¹ tej si³y,która wiecznie z³a pragn¹c,

wiecznie czyni dobro.

J.W. Goethe, Faust

5

Page 6: Mistrz i Małgorzata

6

Page 7: Mistrz i Małgorzata

Czêœæ pierwsza

7

Page 8: Mistrz i Małgorzata

8

Page 9: Mistrz i Małgorzata

1

Nigdy nie rozmawiaj z nieznajomymi

Kiedy zachodzi³o w³aœnie gor¹ce wiosenne s³oñce, naPatriarszych Prudach zjawi³o siê dwóch obywateli. Pierwszyz nich, mniej wiêcej czterdziestoletni, ubrany w szary letnigarnitur, by³ niski, ciemnow³osy, za¿ywny, ³ysawy, swójzupe³nie przyzwoity kapelusz zgniót³ wpó³ i niós³ w rêku;jego starannie wygolon¹ twarz zdobi³y nadnaturalnie du¿eokulary w czarnej rogowej oprawie. Drugi – rudawy, barczy-sty, kud³aty m³ody cz³owiek w zsuniêtej na ciemiê kracias-tej cyklistówce i w kraciastej koszuli – szed³ w wymiêtychbia³ych spodniach i czarnych p³óciennych pantoflach.

Ten pierwszy by³ to Micha³ Aleksandrowicz Berlioz wew³asnej osobie, redaktor miesiêcznika literackiego i pre-zes zarz¹du jednego z najwiêkszych stowarzyszeñ literac-kich Moskwy, w skrócie Massolit, towarzyszy³ mu zaœpoeta Iwan Niko³ajewicz Ponyriow, publikuj¹cy pod pseu-donimem Bezdomny.

Kiedy pisarze znaleŸli siê w cieniu lip, które zaczyna³ysiê ju¿ zazieleniaæ, natychmiast ostro ruszyli ku jaskrawopomalowanej budce z napisem „Piwo i napoje ch³odz¹ce”.

Tu musimy odnotowaæ pierwsz¹ osobliwoœæ tego strasz-liwego majowego wieczoru. Nie tylko nikogo nie by³oko³o budki, ale i w równoleg³ej do Ma³ej Bronnej alei niewidaæ by³o ¿ywego ducha. Choæ wydawa³o siê, ¿e nie ma

9

Page 10: Mistrz i Małgorzata

ju¿ czym oddychaæ, choæ s³oñce, rozpra¿ywszy Moskwê,zapada³o w gor¹cym suchym tumanie gdzieœ za SadowojeKolco – nikt nie przyszed³ pod lipy, nikogo nie by³o na³awkach, aleja by³a pusta.

– Butelkê mineralnej – poprosi³ Berlioz.– Mineralnej nie ma – odpowiedzia³a kobieta w budce

i z niejasnych powodów obrazi³a siê.– A piwo jest? – ochryp³ym g³osem zasiêgn¹³ infor-

macji Bezdomny.– Piwo przywioz¹ wieczorem – odpowiedzia³a kobieta.– A co jest? – zapyta³ Berlioz.– Napój morelowy, ale ciep³y – powiedzia³a.– Mo¿e byæ. Niech bêdzie!Morelowy napój wyprodukowa³ obfit¹ ¿ó³t¹ pianê

i w powietrzu zapachnia³o wod¹ fryzjersk¹. Literaci wypi-li, natychmiast dostali czkawki, zap³acili i zasiedli na³awce zwróceni twarzami do stawu, a plecami do Bronnej.

Wtedy wydarzy³a siê nastêpna osobliwoœæ, tym razemdotycz¹ca tylko Berlioza. Prezes nagle przesta³ czkaæ,serce mu zadygota³o i na moment gdzieœ siê zapad³o,potem wróci³o na miejsce, ale tkwi³a w nim têpa ig³a.Zarazem ogarn¹³ Berlioza strach nieuzasadniony, ale takokropny, ¿e zapragn¹³ uciec z Patriarszych Prudów, gdzieoczy ponios¹.

¯a³oœnie rozejrza³ siê dooko³a, nie mog¹c zrozumieæ, cogo tak przerazi³o. Poblad³, otar³ czo³o chusteczk¹ i pomyœ-la³: „Co siê ze mn¹ dzieje? Nigdy jeszcze to mi siê niezdarzy³o. Serce nawala. Jestem przemêczony… chybaczas najwy¿szy, ¿eby rzuciæ wszystko w diab³y i pojechaædo Kis³owodzka…”.

I wtedy skwarne powietrze zgêstnia³o przed Berliozem,i wysnu³ siê z owego powietrza przezroczysty, nad wyrazprzedziwny obywatel. Malutka g³ówka, d¿okejka, kusa

10

Page 11: Mistrz i Małgorzata

kraciasta marynareczka utkana z powietrza… Mia³ zedwa metry wzrostu, ale w ramionach w¹ski by³ i chudyniepomiernie, a fizys, proszê zauwa¿yæ, mia³ szydercz¹.

¯ycie Berlioza tak siê uk³ada³o, ¿e nie by³ przyzwycza-jony do nadprzyrodzonych zjawisk. Poblad³ wiêc jeszczebardziej, wytrzeszczy³ oczy i pomyœla³ w pop³ochu: „Nictakiego istnieæ nie mo¿e…”.

Ale coœ takiego niestety istnia³o. Wyd³u¿ony obywatel,przez którego wszystko by³o widaæ, wisia³ w powietrzuprzed Berliozem, chwiej¹c siê w lewo i w prawo.

Berlioza opanowa³o takie przera¿enie, ¿e a¿ zamkn¹³oczy. A kiedy je otworzy³, zobaczy³, ¿e ju¿ po wszystkim,widziad³o rozp³ynê³o siê, kraciasty znikn¹³, a jednoczeœ-nie têpa ig³a wyskoczy³a z serca.

– Uff, do diab³a! – zakrzykn¹³ redaktor. – Wiesz, Iwan,od tego gor¹ca przed chwil¹ o ma³o co nie dosta³emudaru! Mia³em nawet coœ w rodzaju halucynacji. – Spró-bowa³ siê rozeœmiaæ, ale w jego oczach jeszcze ci¹glemigota³o przera¿enie, a rêce mu siê trzês³y. Jednak uspo-koi³ siê z wolna, otar³ twarz chusteczk¹, doœæ dziarskooœwiadczy³: „No wiêc tak…”, i j¹³ prowadziæ dalej wyk³adprzerwany piciem napoju morelowego.

Wyk³ad ów, jak siê potem dowiedziano, dotyczy³ JezusaChrystusa. Chodzi³o o to, ¿e do kolejnego numeru pismaredaktor zamówi³ poemat antyreligijny. Iwan Bezdomnypoemat ów stworzy³, i to nadzwyczaj szybko, ale, niestety,utwór ani trochê nie usatysfakcjonowa³ redaktora. G³ów-n¹ osobê poematu, to znaczy Jezusa, Bezdomny odmalo-wa³ wprawdzie w nad wyraz czarnej tonacji, niemniejjednak ca³y poemat nale¿a³o zdaniem redaktora napisaæod nowa. I w³aœnie teraz redaktor wyg³asza³ wobec poetycoœ w rodzaju odczytu o Jezusie, w tym jedynie celu, abyunaoczniæ twórcy jego podstawowy b³¹d.

11

Page 12: Mistrz i Małgorzata

Trudno powiedzieæ, co w³aœciwie zgubi³o Iwana – jegoniezwyk³y plastyczny talent czy te¿ ca³kowita nieznajo-moœæ zagadnienia, ale có¿ tu ukrywaæ, Jezus wyszed³ mu¿ywy, Jezus ongiœ istniej¹cy rzeczywiœcie, choæ, co prawda,obdarzony wszelkimi najgorszymi cechami charakteru.

Berlioz zaœ chcia³ dowieœæ poecie, ¿e istota rzeczy zasa-dza siê nie na tym, jaki by³ Jezus, dobry czy z³y, ale natym, ¿e Jezus jako taki w ogóle nigdy nie istnia³ i wszyst-kie opowieœci o nim to po prostu zwyczajne mitologicznewymys³y, czyli bujda na resorach.

Dodajmy, ¿e redaktor by³ cz³owiekiem oczytanymi z wielk¹ znajomoœci¹ rzeczy powo³ywa³ siê w swymprzemówieniu na staro¿ytnych historyków, na przyk³adna s³awnego Filona z Aleksandrii i na niezmiernie uczo-nego Józefa Flawiusza, którzy nigdzie ani s³owem niewspomnieli o istnieniu Jezusa. Wykazuj¹c solidn¹ erudy-cjê, Micha³ Aleksandrowicz oznajmi³ poecie miêdzy in-nymi równie¿ i to, ¿e owo miejsce w ksiêdze piêtnastej,w rozdziale czterdziestym czwartym s³ynnych RocznikówTacyta, gdzie wspomina siê o straceniu Chrystusa, jest poprostu póŸniejsz¹ wstawk¹ apokryfistów.

Poeta, dla którego wszystko, o czym go informowa³redaktor, by³o nowoœci¹, wlepi³ w Micha³a Aleksandrowi-cza swe roztropne zielone oczy i s³ucha³ uwa¿nie, z rzad-ka tylko czkaj¹c i przeklinaj¹c szeptem morelowy napój.

– Nie ma takiej wschodniej religii – mówi³ Berlioz– w której dziewica nie zrodzi³aby boga. Chrzeœcijanie niewymyœlili nic nowego, stwarzaj¹c swojego Jezusa, któryw rzeczywistoœci nigdy nie istnia³. I w³aœnie na to nale¿ypo³o¿yæ nacisk.

Wysoki tenor Berlioza rozlega³ siê w pustej alei i imdalej Micha³ Aleksandrowicz zapuszcza³ siê w g¹szcz,w który bez ryzyka skrêcenia karku zapuœciæ siê mo¿e

12

Page 13: Mistrz i Małgorzata

tylko cz³owiek niezmiernie wykszta³cony, tym wiêcejciekawych i po¿ytecznych wiadomoœci zdobywa³ poeta.Dowiedzia³ siê na przyk³ad o ³askawym bogu egipskimOzyrysie, synu Nieba i Ziemi, o sumeryjskim bogu Tam-muzie, o Marduku i nawet o mniej znanym groŸnymHuitzilopochtli, którego niegdyœ wielce powa¿ali meksy-kañscy Aztekowie. I akurat wtedy, kiedy Berlioz opowia-da³ poecie o tym, jak Aztekowie lepili z ciasta figurkiHuitzilopochtli, w alei ukaza³ siê pierwszy cz³owiek.

Potem, kiedy prawdê mówi¹c, by³o ju¿ za póŸno, naj-ró¿niejsze instytucje opracowa³y rysopisy owego cz³owie-ka. Porównanie tych rysopisów musi zadziwiæ ka¿dego.I tak na przyk³ad pierwszy z nich stwierdza, ¿e cz³owieków by³ niskiego wzrostu, mia³ z³ote zêby i utyka³ na praw¹nogê. Drugi zaœ twierdzi, ¿e cz³owiek ten by³ wrêcz olbrzy-mem, koronki na jego zêbach by³y z platyny, a utyka³ nalew¹ nogê. Trzeci oznajmia lakonicznie, ¿e wymienionyosobnik nie mia³ ¿adnych znaków szczególnych. Musimy,niestety, uznaæ, ¿e wszystkie te rysopisy s¹ do niczego.

Przede wszystkim opisywany nie utyka³ na ¿adn¹ nogê,nie by³ ani ma³y, ani olbrzymi, tylko po prostu wysoki. Cozaœ dotyczy zêbów, to z lewej strony koronki by³y platyno-we, a z prawej z³ote. Mia³ na sobie drogi popielaty garnituri dobrane pod kolor zagraniczne pantofle. Szary beretfantazyjnie za³ama³ nad uchem, pod pach¹ niós³ laskêz czarn¹ r¹czk¹ w kszta³cie g³owy pudla. Lat na oko mia³ponad czterdzieœci. Usta jak gdyby krzywe. G³adko wygo-lony. Brunet. Prawe oko czarne, lewe nie wiedzieæ czemuzielone. Brwi czarne, ale jedna umieszczona wy¿ej ni¿druga. S³owem – cudzoziemiec. Przechodz¹c obok ³awki,na której siedzieli redaktor i poeta, cudzoziemiec spojrza³na nich, przystan¹³ i nagle usiad³ na s¹siedniej ³awce,o dwa kroki od naszych przyjació³.

13

Page 14: Mistrz i Małgorzata

„Niemiec…” – pomyœla³ Berlioz. „Anglik… – pomyœla³Bezdomny. – Taki upa³, a ten siedzi w rêkawiczkach!”.

A cudzoziemiec obj¹³ spojrzeniem wysokie domy,z czterech stron okalaj¹ce staw, przy czym sta³o siê oczy-wiste, ¿e miejsce to widzi po raz pierwszy i ¿e wzbudzi³oono jego zainteresowanie. Zatrzyma³ wzrok na górnychpiêtrach, w których oœlepiaj¹co po³yskiwa³o w szybachokien potrzaskane i dla Berlioza na zawsze zachodz¹ces³oñce, potem przeniós³ spojrzenie ni¿ej, gdzie ciemnia³w szybach nadci¹gaj¹cy wieczór, do czegoœ tam uœmiech-n¹³ siê z politowaniem, zmru¿y³ oczy, wspar³ brodê nad³oniach, a d³onie na r¹czce laski.

– A ty – mówi³ Berlioz do poety – bardzo dobrzei satyrycznie pokaza³eœ na przyk³ad narodziny Jezusa,syna bo¿ego, ale dowcip polega na tym, ¿e jeszczeprzed Jezusem narodzi³o siê mnóstwo synów bo¿ych,jak powiedzmy fenicki Adonis, frygijski Attis, perskiMitra. A tymczasem, krótko mówi¹c, ¿aden z nich siêw ogóle nie narodzi³, ¿aden z nich nie istnia³, nie istnia³tak¿e i Jezus. Musisz koniecznie zamiast narodzin Je-zusa czy te¿, powiedzmy, ho³du trzech króli, opisaænonsensowne wieœci rozpowszechniane o tym ho³dzie.Bo z twego poematu wynika, ¿e Jezus narodzi³ siênaprawdê.

W tym w³aœnie momencie Bezdomny próbowa³ opano-waæ nêkaj¹c¹ go czkawkê i wstrzyma³ oddech, na skutekczego czkn¹³ jeszcze boleœciwiej i g³oœniej, i Berlioz prze-rwa³ swój wyk³ad, poniewa¿ cudzoziemiec wsta³ naglei zbli¿y³ siê do pisarzy. Ci spojrzeli nañ ze zdumieniem.

– Proszê mi wybaczyæ – zacz¹³ nieznajomy. Mówi³ z cu-dzoziemskim akcentem, ale s³ów nie kaleczy³ – ¿e niebêd¹c znajomym panów, oœmielam siê… ale przedmiotnaukowej dyskusji panów jest tak interesuj¹cy, i¿…

14

Page 15: Mistrz i Małgorzata

Tu nieznajomy uprzejmie zdj¹³ beret i pisarzom niepozostawa³o nic innego, jak wstaæ i uk³oniæ siê.

„Nie, to raczej Francuz…” – pomyœla³ Berlioz.„Polak…” – pomyœla³ Bezdomny.Nale¿y od razu podkreœliæ, ¿e na poecie cudzoziemiec od

pierwszego s³owa zrobi³ odpychaj¹ce wra¿enie, natomiastBerliozowi raczej siê spodoba³, a mo¿e nie tyle siê spodo-ba³, ile, jak by tu siê wyraziæ… zainteresowa³ go czy co…

– Panowie pozwol¹, ¿e siê przysi¹dê? – uprzejmie zapy-ta³ cudzoziemiec i przyjaciele jakoœ mimo woli siê roz-sunêli, a on zwinnie wcisn¹³ siê pomiêdzy nich i natych-miast w³¹czy³ siê do rozmowy. – Jeœli dobrze us³ysza³em,to by³ pan ³askaw stwierdziæ, ¿e Jezus w ogóle nie istnia³?– zapyta³, kieruj¹c na Berlioza swoje lewe zielone oko.

– Tak jest, nie przes³ysza³ siê pan – grzecznie odpowie-dzia³ Berlioz. – To w³aœnie powiedzia³em.

– Ach, jakie to ciekawe! – wykrzykn¹³ cudzoziemiec.„Czego on tu szuka?” – pomyœla³ Bezdomny i zasêpi³ siê.– A pan zgodzi³ siê z koleg¹? – zainteresowa³ siê nie-

znajomy i odwróci³ siê w prawo, do Bezdomnego.– Na sto procent! – potwierdzi³ poeta, który lubi³ wyra-

¿aæ siê zawile i metaforycznie.– Zdumiewaj¹ce! – zawo³a³ nieproszony dyskutant, nie

wiedzieæ czemu rozejrza³ siê doko³a jak z³odziej, œciszy³swój niski g³os i rzek³: – Proszê mi wybaczyæ moje natrêc-two, ale jeœli dobrze zrozumia³em, panowie na dodateknie wierzycie w Boga? – w jego oczach pojawi³o siê prze-ra¿enie, doda³: – Przysiêgam, ¿e nikomu nie powiem!

– Zgadza siê, nie wierzymy – z lekkim uœmiechem,wywo³anym przera¿eniem zagranicznego turysty, odpo-wiedzia³ Berlioz – ale o tym mo¿na mówiæ bez obawy.

Cudzoziemiec opad³ na oparcie ³awki i g³osem pisk-liwym z ciekawoœci zapyta³:

15

Page 16: Mistrz i Małgorzata

– Panowie jesteœcie ateistami?!– Tak, jesteœmy ateistami – z uœmiechem odpowiedzia³

Berlioz, a Bezdomny rozeŸli³ siê i pomyœla³: „Ale siêprzyczepi³ zagraniczny osio³!”.

– Och! Jakie to cudowne! – wykrzykn¹³ zdumiewaj¹cycudzoziemiec i pokrêci³ g³ow¹, wpatruj¹c siê to w jed-nego, to w drugiego literata.

– W naszym kraju ateizm nikogo nie dziwi – z uprzej-moœci¹ dyplomaty wyjaœni³ Berlioz. – Znakomita wiêk-szoœæ ludnoœci naszego kraju dawno ju¿ œwiadomie prze-sta³a wierzyæ w bajeczki o Bogu.

Wtedy cudzoziemiec wykona³ taki numer: wsta³, uœcisn¹³zdumionemu redaktorowi d³oñ i oœwiadczy³, co nastêpuje:

– Niech pan pozwoli, ¿e mu z ca³ego serca podziêkujê.– Za co pan mu dziêkuje? – mrugaj¹c oczyma, zapyta³

Bezdomny.– Za niezmiernie wa¿n¹ informacjê, dla mnie, podró¿-

nika, nadzwyczaj interesuj¹c¹ – wieloznacznie wznosz¹cpalec, wyjaœni³ zagraniczny dziwak.

Niezmiernie wa¿na informacja najwidoczniej istotniewywar³a silne wra¿enie na podró¿niku, bo z przera¿e-niem rozejrza³ siê po domach, jak gdyby siê obawia³, ¿ew ka¿dym oknie zobaczy co najmniej jednego ateistê.

„Nie, to nie Anglik” – pomyœla³ Berlioz, Bezdomnemuzaœ przysz³o do g³owy: „Ciekawe, gdzie on siê nauczy³ takgadaæ po rosyjsku!” – i poeta znowu siê zasêpi³.

– Ale pozwólcie, ¿e was, panowie, zapytam – po chwiliniespokojnej zadumy przemówi³ zagraniczny goœæ – cow takim razie pocz¹æ z dowodami na istnienie Boga,których, jak wiadomo, istnieje dok³adnie piêæ?

– Niestety – ze wspó³czuciem odpowiedzia³ Berlioz.– ¯aden z tych dowodów nie ma najmniejszej wartoœcii ludzkoœæ dawno od³o¿y³a je ad acta. Przyzna pan chyba,

16

Page 17: Mistrz i Małgorzata

¿e w kategoriach rozumu nie mo¿na przeprowadziæ ¿ad-nego dowodu na istnienie Boga.

– Brawo! – zawo³a³ cudzoziemiec. – Brawo! Pan dok³ad-nie powtórzy³ pogl¹d nieokie³znanego staruszka Imma-nuela w tej materii. Ale zabawne, ¿e stary najpierw do-szczêtnie rozprawi³ siê z wszystkimi piêcioma dowodami,a nastêpnie, jak gdyby szydz¹c z samego siebie, prze-prowadzi³ w³asny, szósty dowód.

– Dowód Kanta – z subtelnym uœmiechem sprzeciwi³siê wykszta³cony redaktor – jest równie¿ nieprzekonuj¹-cy. I nie na darmo Schiller powiada, ¿e rozwa¿ania Kantana ten temat mog¹ zadowoliæ tylko ludzi o duszach nie-wolników, a Strauss je po prostu wyœmiewa.

Berlioz mówi³, a zarazem myœla³ przez ca³y czas: „Alekto to mo¿e byæ? I sk¹d on tak dobrze zna rosyjski?”.

– Najlepiej by³oby pos³aæ tego Kanta na trzy lata naSo³owki za te jego dowody! – paln¹³ nieoczekiwanie Iwan.

– Ale¿, Iwanie! – wyszepta³ skonfundowany Berlioz.Propozycja zes³ania Kanta na So³owki nie tylko nie

zdumia³a cudzoziemca, ale nawet wprawi³a go w praw-dziwy zachwyt.

– Otó¿ to! – zawo³a³ i jego lewe, zielone, zwrócone naBerlioza oko zab³ys³o. – Tam jest jego miejsce! Przecie¿mówi³em mu wtedy, przy œniadaniu: „Jak pan tam, profe-sorze, sobie chce, ale wymyœli³ pan coœ, co siê kupy nietrzyma. Mo¿e to i m¹dre, ale zbyt skomplikowane. Wy-œmiej¹ pana”.

Berlioz wyba³uszy³ oczy. „Przy œniadaniu… do Kanta!Co on plecie?” – pomyœla³.

– Ale – mówi³ dalej cudzoziemiec do poety, niespeszo-ny zdumieniem Berlioza – zes³anie go na So³owki jestniemo¿liwe z tej przyczyny, ¿e Kant ju¿ od stu z gór¹ latprzebywa w miejscach znacznie bardziej odleg³ych ni¿

17

Page 18: Mistrz i Małgorzata

So³owki i wydobycie go stamt¹d jest zupe³nie niemo¿-liwe, zapewniam pana.

– A szkoda! – agresywnie oœwiadczy³ poeta.– Ja równie¿ ¿a³ujê – b³yskaj¹c okiem, przytakn¹³ mu

niewyjaœniony podró¿nik i ci¹gn¹³ dalej: – Ale niepokoimnie nastêpuj¹ce zagadnienie: skoro nie ma Boga, to ktokieruje ¿yciem cz³owieka i w ogóle wszystkim, co siêdzieje na œwiecie?

– O tym wszystkim decyduje cz³owiek – Berlioz po-spieszy³ z gniewn¹ odpowiedzi¹ na to, trzeba przyznaæ,niezupe³nie jasne pytanie.

– Przepraszam – ³agodnie powiedzia³ nieznajomy – poto, ¿eby czymœ kierowaæ, trzeba b¹dŸ co b¹dŸ mieæ do-k³adny plan, obejmuj¹cy jakiœ mo¿liwie przyzwoity czas.Pozwoli wiêc pan, ¿e go zapytam, jak cz³owiek mo¿eczymkolwiek kierowaæ, skoro pozbawiony jest nie tylkomo¿liwoœci planowania na choæby œmiesznie krótki czas,no, powiedzmy, na tysi¹c lat, ale nie mo¿e ponadto rêczyæza to, co siê z nim samym stanie nastêpnego dnia? Boistotnie – tu nieznajomy zwróci³ siê do Berlioza – proszêsobie wyobraziæ, ¿e zaczyna pan rz¹dziæ, sob¹ i innymi, ¿etak powiem – dopiero zaczyna siê pan rozsmakowywaæi nagle okazuje siê, ¿e ma pan… kche… kche… sarkomêp³uc… – I cudzoziemiec uœmiechn¹³ siê s³odko, jak gdybymyœl o sarkomie p³uc sprawi³a mu przyjemnoœæ. – Tak,sarkoma – po kociemu mru¿¹c oczy, powtórzy³ dŸwiêcznes³owo – i pañskie rz¹dy siê skoñczy³y! Interesuje pana ju¿tylko los w³asny, niczyj wiêcej! Krewni zaczynaj¹ panaok³amywaæ. Pan czuje, ¿e coœ jest nie w porz¹dku, pêdzipan do uczonych lekarzy, potem do szarlatanów, a w koñ-cu, byæ mo¿e, idzie pan nawet do wró¿ki. Zarówno topierwsze, jak drugie i trzecie nie ma ¿adnego sensu, sampan to rozumie. I ca³a historia koñczy siê tragicznie – ten,

18

Page 19: Mistrz i Małgorzata

który jeszcze niedawno s¹dzi³, ¿e o czymœ tam decyduje,spoczywa sobie w drewnianej skrzynce, a otoczenie, zda-j¹c sobie sprawê, ¿e z le¿¹cego ¿adnego po¿ytku mieæ ju¿nie bêdzie, spala go w specjalnym piecu.

A bywa i gorzej – cz³owiek dopiero co wybiera³ siê doKis³owodzka – tu cudzoziemiec zmru¿onymi oczyma po-patrzy³ na Berlioza – zdawa³oby siê, g³upstwo, ale nawettego nie mo¿e dokonaæ, bo nagle, nie wiedzieæ czemu,poœlizgnie siê i wpadnie pod tramwaj! Czy naprawdêuwa¿a pan, ¿e ten cz³owiek sam tak sob¹ pokierowa³? Czynie s³uszniej by³oby uznaæ, ¿e pokierowa³ nim ktoœ zupe³-nie inny? – Tu nieznajomy zaœmia³ siê dziwnie.

Berlioz z wielk¹ uwag¹ s³ucha³ nieprzyjemnego opo-wiadania o sarkomie i tramwaju, zaczê³y go drêczyæ ja-kieœ trwo¿ne myœli. „Nie, to nie cudzoziemiec… to niecudzoziemiec… – myœla³ – to jakiœ przedziwny facet… alekim on w takim razie jest?”.

– Ma pan, jak widzê, ochotê zapaliæ? – nieznajomyzwróci³ siê niespodziewanie do Bezdomnego. – Jakiepan pali?

– A co ma pan do wyboru? – ponuro zapyta³ poeta,któremu skoñczy³y siê papierosy.

– Jakie pan pali? – powtórzy³ nieznajomy.– „Nasz¹ Markê” – z nienawiœci¹ odpowiedzia³ Bezdo-

mny.Nieznajomy niezw³ocznie wyci¹gn¹³ z kieszeni papiero-

œnicê i poda³ j¹ Bezdomnemu:– „Nasza Marka”.I redaktorem, i poet¹ wstrz¹sn¹³ nie tyle fakt, ¿e w pa-

pieroœnicy znalaz³a siê w³aœnie „Nasza Marka”, ile samapapieroœnica. By³a olbrzymia, z dukatowego z³ota, a kie-dy siê otworzy³a, na jej wieczku zaiskrzy³ b³êkitnymii bia³ymi ogniami trójk¹t z brylantów.

19

Page 20: Mistrz i Małgorzata

Ka¿dy z literatów pomyœla³ co innego. Berlioz: „Nie, tojednak cudzoziemiec!”, a Bezdomny: „O, cholera!…”.

Poeta i w³aœciciel papieroœnicy zapalili, a niepal¹cy Ber-lioz podziêkowa³.

„Trzeba mu bêdzie odpowiedzieæ tak – zdecydowa³ Ber-lioz. – Tak, cz³owiek jest œmiertelny, nikt temu nie prze-czy. Ale rzecz w tym…”.

Jednak nie zd¹¿y³ nawet zacz¹æ, kiedy cudzoziemiecpowiedzia³:

– Tak, cz³owiek jest œmiertelny, ale to jeszcze pó³ bie-dy. Najgorsze, ¿e to, i¿ jest œmiertelny, okazuje siê nie-spodziewanie, w tym w³aœnie sêk! Nikt nie mo¿e przewi-dzieæ, co bêdzie robi³ dzisiejszego wieczora.

„Jakieœ g³upie podejœcie do zagadnienia…” – pomyœla³Berlioz i zaprotestowa³:

– No, to to ju¿ przesada. Wiem mniej wiêcej dok³adnie,co bêdê robi³ dziœ wieczór. Oczywista, jeœli na Bronnej niespadnie mi ceg³a na g³owê…

– Ceg³a – z przekonaniem przerwa³ mu nieznajomy– nigdy nikomu nie spada na g³owê ni z tego, ni z owego.W ka¿dym razie panu, niech mi pan wierzy, ceg³a niezagra¿a. Pan umrze inn¹ œmierci¹.

– A mo¿e wie pan jak¹? – ze zrozumia³¹ ironi¹ w g³osiezasiêgn¹³ informacji Berlioz, daj¹c siê wci¹gn¹æ w têrzeczywiœcie raczej idiotyczn¹ rozmowê. – I mo¿e mi panto powie?

– Chêtnie – przysta³ na to nieznajomy. Zmierzy³ Ber-lioza spojrzeniem, jakby zamierza³ uszyæ mu garnitur,wymrucza³ przez zêby coœ w rodzaju: „raz, dwa… Mer-kury w drugim domu… ksiê¿yc wzeszed³… szeœæ – nie-szczêœcie… wieczór – siedem…” – i g³oœno, radoœnieoznajmi³: – Utn¹ panu g³owê!

20

Page 21: Mistrz i Małgorzata

Bezdomny dziko wytrzeszczy³ oczy na bezczelnego cu-dzoziemca, a Berlioz zapyta³ z kwaœnym uœmiechem:

– A któ¿ to zrobi? Wrogowie? Interwenci?– Nie – odpowiedzia³ cudzoziemiec. – Rosjanka, kom-

somo³ka.– Hm… – zamrucza³ zdegustowany ¿artem nieznajo-

mego Berlioz. – No, pan daruje, ale to ma³o prawdo-podobne.

– I ja proszê o wybaczenie – odpowiedzia³ cudzozie-miec – ale tak w³aœnie bêdzie. Czy móg³by mi pan powie-dzieæ, jeœli to oczywiœcie nie tajemnica, co pan bêdzierobi³ dziœ wieczorem?

– To ¿adna tajemnica. Teraz wpadnê do siebie, na Sa-dow¹, a potem o dziesi¹tej wieczorem w Massolicie od-bêdzie siê zebranie, któremu bêdê przewodniczy³.

– To siê nie da zrobiæ – stanowczo zaprzeczy³ obco-krajowiec.

– A to dlaczego?– Dlatego – odpowiedzia³ cudzoziemiec i zmru¿onymi

oczyma zapatrzy³ siê w niebo, po którym w przeczuciuwieczornego ch³odu bezg³oœnie œmiga³y czarne ptaki– ¿e Annuszka ju¿ kupi³a olej s³onecznikowy, i nie doœæ,¿e kupi³a, ale ju¿ go nawet rozla³a. Tak wiêc zebranie siênie odbêdzie.

Pod lipami zapanowa³o zrozumia³e milczenie.– Przepraszam – odezwa³ siê Berlioz po chwili, spogl¹-

daj¹c na cudzoziemca, który najwyraŸniej gada³ od rzeczy– co ma do tego olej s³onecznikowy… i jakaœ Annuszka?

– Olej s³onecznikowy tyle ma do tego… – nagle ode-zwa³ siê Bezdomny, który najwyraŸniej postanowi³ wypo-wiedzieæ nieproszonemu cudzoziemcowi wojnê. – Czy niebyliœcie kiedyœ, obywatelu, na leczeniu w szpitalu dlaumys³owo chorych?

21

Page 22: Mistrz i Małgorzata

– Iwan! – cichutko zawo³a³ Berlioz.Ale cudzoziemiec, ani trochê nie ura¿ony, rozeœmia³ siê

wesolutko.– By³em, by³em, i to nie raz! – wykrzykn¹³ ze œmie-

chem, ale wpatrzone w poetê oko nie œmia³o siê. – Gdzie¿to ja nie bywa³em! Szkoda tylko, ¿e nie zd¹¿y³em zapytaæprofesora, co to takiego schizofrenia. Wiêc niech ju¿ gopan sam o to zapyta, Iwanie Niko³ajewiczu.

– Sk¹d pan wie, jak ja siê nazywam?– No, wie pan, któ¿ by pana nie zna³! – Nieznajomy

wyci¹gn¹³ z kieszeni wczorajszy numer „LitieraturnejGaziety” i Bezdomny zobaczy³ od razu na pierwszej ko-lumnie swoj¹ podobiznê, a pod ni¹ w³asne wiersze. Aleten dowód s³awy i popularnoœci, który jeszcze wczoraj takcieszy³ poetê, tym razem jakoœ ani trochê go nie uradowa³.

– Przepraszam – powiedzia³, a twarz mu spochmurnia-³a. – Czy móg³by pan chwilê poczekaæ? Chcia³em powie-dzieæ koledze kilka s³ów.

– O, z przyjemnoœci¹! – zawo³a³ nieznajomy. – Tu jesttak mi³o pod tymi lipami, a mnie siê nigdzie nie spieszy.

– S³uchaj, Misza – szepta³ poeta, odci¹gaj¹c Berlioza nabok – to nie ¿aden turysta, tylko szpieg. To rosyjskiemigrant, któremu uda³o siê do nas przedostaæ. Wylegity-muj go natychmiast, bo zwieje.

– Tak myœlisz? – szepn¹³ z niepokojem Berlioz i pomy-œla³: „Przecie¿ on ma racjê…”.

– Mo¿esz mi wierzyæ – zachrypia³ mu do ucha poeta.– Udaje g³upiego, ¿eby wypytaæ o to i owo. S³ysza³eœ, jakon gada po rosyjsku – poeta mówi³ i zarazem zezowa³,pilnuj¹c, ¿eby nieznajomy nie uciek³. – ChodŸ, zatrzyma-my go, bo da nogê…

I poeta poci¹gn¹³ Berlioza za rêkê w stronê ³awki.Nieznajomy ju¿ nie siedzia³, ale sta³ obok niej, trzymaj¹c

22

Page 23: Mistrz i Małgorzata

w rêku jak¹œ ksi¹¿eczkê w ciemnoszarej oprawie, sztyw-n¹ kopertê w dobrym gatunku i bilet wizytowy.

– Zechc¹ mi chyba panowie wybaczyæ, ¿e w ferworzedyskusji zapomnia³em siê przedstawiæ. Oto moja wizy-tówka, oto paszport i zaproszenie do Moskwy na konsul-tacjê – z naciskiem powiedzia³ nieznajomy, patrz¹c prze-nikliwie na obu literatów.

Ci siê zmieszali. „Do diab³a, on wszystko s³ysza³…”– pomyœla³ Berlioz i uprzejmym gestem da³ do zrozumie-nia, ¿e nie ma potrzeby okazywania dokumentów. Kiedycudzoziemiec podsun¹³ je redaktorowi, poeta zd¹¿y³ spo-strzec wydrukowane na wizytówce zagranicznymi litera-mi s³owo „profesor” i pierwsz¹ literê nazwiska – „W”.

– Bardzo mi przyjemnie – niewyraŸnie mrucza³ tym-czasem skonfundowany redaktor i cudzoziemiec schowa³dokumenty do kieszeni.

W ten sposób stosunki dyplomatyczne zosta³y znównawi¹zane i ca³a trójka usiad³a na ³awce.

– Wiêc zaproszono pana do Moskwy w charakterzekonsultanta, profesorze? – zapyta³ Berlioz.

– Tak, mam byæ konsultantem.– Pan jest Niemcem? – zainteresowa³ siê Bezdomny.– Ja? – odpowiedzia³ profesor pytaniem na pytanie

i nagle popad³ w zadumê. – Tak, chyba jestem Niemcem.– Pan œwietnie mówi po rosyjsku – stwierdzi³ Bez-

domny.– O, w zasadzie jestem poliglot¹. Znam bardzo wiele

jêzyków – odpar³ profesor.– A jaka jest pañska specjalnoœæ? – zapyta³ Berlioz.– Jestem specjalist¹ od czarnej magii.„Masz tobie!” – coœ za³omota³o w g³owie Berlioza.– I… zaproszono pana do nas jako specjalistê? – lekko

zaj¹kn¹³ siê redaktor.

23

Page 24: Mistrz i Małgorzata

– Tak, jako specjalistê – potwierdzi³ profesor i wyjaœ-ni³: – W waszej bibliotece narodowej znaleziono oryginal-ne rêkopisy Gerberta z Aurillac, z dziesi¹tego wieku.Poproszono mnie, ¿ebym je odcyfrowa³. Jestem w tejdziedzinie jedynym specjalist¹ na œwiecie.

– A! Wiêc jest pan historykiem? – z szacunkiemi z ogromn¹ ulg¹ zapyta³ Berlioz.

– Jestem historykiem – potwierdzi³ uczony i doda³ niw piêæ, ni w dziewiêæ: – Dziœ wieczorem na PatriarszychPrudach wydarzy siê nadzwyczaj interesuj¹ca historia.

I znów poeta i redaktor ogromnie siê zdziwili, profesorzaœ pokiwa³ palcem, przywo³uj¹c ich bli¿ej, a kiedy obajnachylili siê do niego, wyszepta³:

– Nie zapominajcie, ¿e Jezus istnia³ naprawdê.– Widzi pan, profesorze – powiedzia³ Berlioz z wymu-

szonym uœmiechem – szanujemy, oczywiœcie, pañsk¹ogromn¹ wiedzê, ale na tê sprawê mamy zupe³nie od-mienny pogl¹d.

– A tu nie trzeba mieæ ¿adnych pogl¹dów – odpar³dziwny profesor. – Jezus po prostu istnia³ i tyle.

– Ale potrzebne s¹ na to jakieœ œwiadectwa… – zacz¹³Berlioz.

– Nie trzeba ¿adnych œwiadectw – odpowiedzia³ konsul-tant i j¹³ mówiæ niezbyt g³oœno, przy czym jego cudzo-ziemski akcent nie wiadomo dlaczego znik³. – Wszystkojest bardzo proste: W bia³ym p³aszczu z podbiciem kolorukrwawnika posuwistym krokiem kawalerzysty wczesnymrankiem czternastego dnia wiosennego miesi¹ca nisan…

24

Page 25: Mistrz i Małgorzata